Słońce
świeciło jasno nad kościołem. Przy każdym wdechu do nosa łatwo
wdzierał się pył. Pot leciał z czoła na oczy dosłownie każdemu.
Ksiądz
stał w prezbiterium, twarzą do zbitej w brudnych ławkach ludności, miał na sobie poszarpaną sutannę i pokrytą sadzą stułę, co wyglądało
dość bogato, w porównaniu do poubieranej w marne resztki ubrań
czy inne szmaty grupy wiernych.
Pod
zniszczonym sufitem na sznurze wisiał zwęglony krzyż. Wyglądało
to ponuro, jednakże wciąż był to znak obecności Chrystusa w
zgliszczach murów świątyni.
Ksiądz
stanął na środku prezbiterium, złożył dłonie i począł mówić:
- Drodzy
bracia i siostry! – zaczął – Nawet nie wiecie, jaka radość
wypełnia me serce, gdy widzę tu tak wielu z was... żywych... i
spragnionych jedności z Bogiem w murach naszej świątyni!
Ci,
co byli wpatrzeni w podłogę, spojrzeli na niego pustymi oczami.
- To,
co w obliczu tak rozpaczliwej sytuacji chce wam dać Bóg poprzez
moje usta, to nadzieja i wiara! Nadzieja i wiara w lepsze jutro dla
nas wszystkich, a gdy nadejdzie już kres... również i zbawienie.
- Zbawienie,
phi... Dobre sobie! – zawołał ktoś z trzeciej ławy. Był to
młody chłopak, o ciemnych, potarganych włosach, brudnej twarzy, z
której świeciły jasnoniebieskie oczy, ubrany w jakieś łachmany
sklecone z kawałków krowich skór, płóciennych worów i starej
bluzy. Miał wściekły wyraz twarzy. – Słuchaj, klecho,
rozejrzyj się wokół i powiedz, co widzisz! No, dawaj! Widzisz, co
zostało z kościoła? Widzisz, co z naszych domów? A spójrz na
horyzont! Co widzisz?- Synek, proszę... – próbowała interweniować jego mama.
- To są ruiny miasta, które kiedyś tętniło życiem! Co tam teraz jest?! Proch i pył, oto co z tego wszystkiego zostało! Ludzie, powiedzcie! Czy gdyby Bóg nas kochał, zrobiłby to nam?! Czy sprowadziłby zagładę na swoje własne dzieło?! Czy zrobiłby to, gdyby nas naprawdę tak miłował, jak to opowiada ksiądz codziennie?!
Chłopiec
z wściekłości zamknął oczy i zaczął płakać, co nie uszło
uwadze księdza. Nie widział, jak ten się zbliża,
zauważył to dopiero, gdy położył on brudną dłoń na jego
ramieniu. Dzieciak otworzył wtedy oczy, by ujrzeć przed sobą nie
grzeszącą czystością twarz człowieka, który patrzył na niego
zatroskanym wzrokiem. Patrzył tak chwilę, po czym rzekł:
- Musisz
wiedzieć i to zrozumieć, chłopcze; to nie Bóg sprowadził na
nas zagładę. To ludzie.
KONIEC