Nieopodal Agua Fria, Terytorium Nowego Meksyku, 4 października 1871
- Dylanie Riggsie! - zaczął siedzący na koniu szeryf - Czy przed wykonaniem wyroku, eee... zleconego... przez sąd... za zarzucone Ci... zarzuty... Cholera jasna... Hopson! Weź ty to powiedz, jesteś lepszym mówcą! - rzucił do stojącego obok stróża prawa nazwiskiem Hopson.
- Riggs! Chcesz coś powiedzieć, zanim zawiśniesz?! - spytał bez ceregieli właśnie Hopson.
Spojrzałem pod siebie - siedział pode mną mój koń, Cynamonek. Po tym podniosłem głowę - pętla na mojej szyi była zwieńczeniem sznura przytwierdzonego do gałęzi drzewa. Śmierć jak ze snu. Wróciłem wzrokiem przed siebie - bezkres nowomeksykańskiej prerii zakłócało kilku stróżów prawa pobliskiego miasteczka Agua Fria, w tym szeryf i jego pracownik, Hopson.
- W sumie to nie. - rzekłem.
- C-Co on powiedział? - zapytał szeryf.
- Mówi że w sumie nie ma nic do powiedzenia. - odparł Hopson.
- N...Nie? Naprawdę nic? Żadnych pytań, wyznań, pozdrawień? Nawet drwin?
- Nie.
- ...Jak wolisz. Moss, dawaj węże! - do ręki szeryfa trafił worek, wewnątrz którego poruszały się pozbawione kończyn stworzenia.
Szeryf je rzucił pod nogi Cynamonka - i wzbijając kurz odjechał ze swoją bandą.
Ale Cynamonek stał jak stał - nawet nie drgnął na widok węży, nie mówiąc już o ucieczce, która by spowodowała moją rychłą śmierć przez powieszenie.
- Eeee... Cynamonek? Nie ruszysz się?
- Prrrrrch.
- Naprawdę, nie mam już nic do stracenia. Mogę odejść w spokoju. Te węże cię nie ruszą?
- Pfffrrrrrrhahaha.
Jeden z węży wysunął się z worka i podpełzł do Cynamonka - a ten, jak gdyby nigdy nic, zmiażdżył mu głowę kopytem. Dwa następne węże nie miały wystarczająco odwagi, by podejść bliżej.
A Cynamon stał jak stał.
Gdy było już ciemno, a Cynamon nawet się nie ruszył z miejsca - a ja oczywiście wciąż dychałem - zacząłem myśleć nad swoimi szansami na cokolwiek. Ręce związane, kark na sznurze, dupa na koniu...
- Jasny gwint.
- Riggs! Chcesz coś powiedzieć, zanim zawiśniesz?! - spytał bez ceregieli właśnie Hopson.
Spojrzałem pod siebie - siedział pode mną mój koń, Cynamonek. Po tym podniosłem głowę - pętla na mojej szyi była zwieńczeniem sznura przytwierdzonego do gałęzi drzewa. Śmierć jak ze snu. Wróciłem wzrokiem przed siebie - bezkres nowomeksykańskiej prerii zakłócało kilku stróżów prawa pobliskiego miasteczka Agua Fria, w tym szeryf i jego pracownik, Hopson.
- W sumie to nie. - rzekłem.
- C-Co on powiedział? - zapytał szeryf.
- Mówi że w sumie nie ma nic do powiedzenia. - odparł Hopson.
- N...Nie? Naprawdę nic? Żadnych pytań, wyznań, pozdrawień? Nawet drwin?
- Nie.
- ...Jak wolisz. Moss, dawaj węże! - do ręki szeryfa trafił worek, wewnątrz którego poruszały się pozbawione kończyn stworzenia.
Szeryf je rzucił pod nogi Cynamonka - i wzbijając kurz odjechał ze swoją bandą.
Ale Cynamonek stał jak stał - nawet nie drgnął na widok węży, nie mówiąc już o ucieczce, która by spowodowała moją rychłą śmierć przez powieszenie.
- Eeee... Cynamonek? Nie ruszysz się?
- Prrrrrch.
- Naprawdę, nie mam już nic do stracenia. Mogę odejść w spokoju. Te węże cię nie ruszą?
- Pfffrrrrrrhahaha.
Jeden z węży wysunął się z worka i podpełzł do Cynamonka - a ten, jak gdyby nigdy nic, zmiażdżył mu głowę kopytem. Dwa następne węże nie miały wystarczająco odwagi, by podejść bliżej.
A Cynamon stał jak stał.
Gdy było już ciemno, a Cynamon nawet się nie ruszył z miejsca - a ja oczywiście wciąż dychałem - zacząłem myśleć nad swoimi szansami na cokolwiek. Ręce związane, kark na sznurze, dupa na koniu...
- Jasny gwint.
Nowy Jork, 7 grudnia 1921
Do laboratorium prof. Korneva, wybitnego archeologa, trafił wózek z kolejną porcją kości.
- Kogo tu mamy? - spytał profesor.
- Tożsamość nieznana, znaleziony niedaleko Agua Fria w Nowym Meksyku, śmierć prawdopodobnie w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Znaleziono go wiszącego na stryczku na starym drzewie... - wydukał studenciak.
- Hmm... Kark ma cały... Mówisz, że powieszony?
- Tak jest. Pod nim leżały kości jakiegoś stworzenia jucznego, zapewne konia. I, według opisów pana Jonesa, pozostałości węża...
- Wszystko się składa w całość... Jakąś...
I nagle profesorowi wpadło do głowy, o co tu chodzi.
- Ileż ten biedak musiał wisieć...
- Kogo tu mamy? - spytał profesor.
- Tożsamość nieznana, znaleziony niedaleko Agua Fria w Nowym Meksyku, śmierć prawdopodobnie w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Znaleziono go wiszącego na stryczku na starym drzewie... - wydukał studenciak.
- Hmm... Kark ma cały... Mówisz, że powieszony?
- Tak jest. Pod nim leżały kości jakiegoś stworzenia jucznego, zapewne konia. I, według opisów pana Jonesa, pozostałości węża...
- Wszystko się składa w całość... Jakąś...
I nagle profesorowi wpadło do głowy, o co tu chodzi.
- Ileż ten biedak musiał wisieć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz