Deszcz stukał w szybę małego okienka. Za nim zlewał betonowe ściany i neony ciemniejszej uliczki w centrum Paryża, przy której znajdowało się to nieduże mieszkanie.
Mieszkanie należało niegdyś do Cecylii Emmentaler, starszej wdowy, która niestety zmarła na raka dwa lata wcześniej. Mieszkanie przeszło prawnie na jej siostrę, Bleudebresse Roquefort. Bleu o nie nie dbała - zasadniczo o swoją rodzinę nie dbała. Kompletnie nie miała z nimi kontaktu od 2028, kiedy to rozwiodła się ze swoim mężem, Marcellem, zostawiając go z synem.
Syn ten, teraz mający już 15 lat Jean-Cantal Roquefort, siedział właśnie wewnątrz tego zakurzonego mieszkania. Od lat to była jego kryjówka, trzymał tu książki, ubrania i zapas dżemu jabłkowego.
Za oknem przeleciał UPBPP - Podstawowa Jednostka Patrolująca Policji Paryskiej. Jean ukrył się przed jego promieniami identyfikującymi za grubą szafą. Podstawowe jednostki nie miały termowizji, co mu było bardzo na rękę. Nie był mile widziany na wolności...
Puk! Puk! Puk!
Ktoś zastukał.
Zmroziło go. Nikt nie miał prawa wiedzieć gdzie się znajduje.
Jean najciszej jak mógł przekradł się z kuchni do przedpokoju. Oparł się o ścianę przy drzwiach. Jeżeli delikwent sobie pójdzie - to dobrze. Jak postanowi wejść...
- Wchodzę! - To głośne oznajmienie poprzedziło solidne kopnięcie, które wywaliło drzwi (zamknięte na zamek) z zawiasów.
Jean wcisnął się w kąt. Intruz wszedł do środka. Zastukały płaskie podeszwy wysokich glanów. Pomieszczenie wypełnił zapach perfum i szamponu w sprayu średniej jakości. Jean niczego tak dobrze nie zapamiętywał, jak zapachów, a ten już znał...
Drzwi się zamknęły. Intruz (a właściwie intruzka) był pokryty cieniem, ale Jean już go poznał. Ta kobieta regularnie pojawiała się w poprawczaku, wypytywała o niego, ale obsługa nigdy nie dopuszczała nikogo innego niż rodziny do "wychowanków".
- Za mną, z lewej, w kącie. Zgadza się? - usłyszał jej kojący głos. Nie był to jednak czas na rozpływanie się. - Stój spokojnie, a nie stanie ci się krzywda, Jean. Pozwól, że się przedstawię.
Odwróciła się.
- Jestem Betty Black.
- A więc mnie znasz... - Wstał. - Widziałem cię często w poprawczaku. Jesteś jedną z nich, prawda? Od razu cię mogę zapewnić, że nigdzie z tobą nie idę.
Jean miał okazję jej się przyjrzeć - kruczoczarne loki spływały po jej czole, zza nich błyszczały jadowicie zielone oczy. Reszty dopełniał lekko zadarty nos i ciemnoczerwona szminka. Jean poczuł zapach wiśni. "Smakowa...", pomyślał.
- Pójdziesz, czy tego chcesz czy nie. Ale nie do poprawczaka. Nie mam nic do czynienia z tymi brutalami. Tam były warunki porównywalne z więzieniem... A tam gdzie idziemy będzie wręcz przeciwnie - postaramy się zapewnić ci wolność i bezpieczeństwo. A przede wszystkim kontrolę.
- Kontrolę?
- Nad tym, co mnie tutaj sprowadza. Twoją "umiejętnością". Też taką mam. Każdy z naszej drużyny ma.
- Skąd pomysł, że mam jakąś dziwaczną umiejętność? - Jean cofnął lewą nogę. - Powiedziałem, nigdzie nie idę.
- Używałeś jej podczas swojej ucieczki. Sądzisz, że nikt jej nie widzi. Ale wiedz, że to nieprawda - my też ją widzimy.
- Jacy "wy"? - Jean już się denerwował. Ktoś go nachodzi, opowiada o dziwnych umiejętnościach i jakiejś drużynie... Czuł, że wkrótce puszczą mu nerwy i cała historia sklei się w całość. Uwolni się jego "umiejętność"...
- Użytkownicy Standów. Tak się nazywają te moce, Standy. To wizualne formy ducha walki ich użytkownika. Odzwierciedlenie jego psychiki. Ty masz jednego, ja mam jednego. I moi przyjaciele, którzy mnie tu wysłali, też mają. Daj mi rękę - zaprowadzę cię do nich.
- Ugh... Nigdzie nie idę! Zostaw mnie, do diabła! Je M'amuse!
Jeana otoczyła różowa aura. Obok niego zmaterializowała się półprzezroczysta postać przypominająca dość kobiecego robota. Jej lśniące oczy-lampki bacznie obserwowały przeciwnika.
- C'est... Bon... - powiedział cicho Stand.
- A więc to jest twój Stand. - rzekła spokojnym tonem kobieta - Przyznam, imponujący. Je M'amuse, zgadza się? Ładnie... Skoro ty mi już go pokazałeś, to jestem zobowią...
- BONA! - Solidny prawy sierpowy, prawdziwe arcydzieło kunsztu walki wręcz autorstwa Je M'amuse, przerwał jej wypowiedź. - BONA! BONA! C'EST BONANANANANANA! - Sierpowata z lewej i uderzenie w szczękę, następnie seria kopnięć w pierś. - BONA!!! - I zrzucenie na kolana kopniakiem w goleń. - VOILÀ! - Zakończył swoim wysokim głosem Je M'amuse.
Zaskoczona jego siłą i szybkością Betty Black nie była w stanie się obronić. Spojrzała na Jeana, otarła ściekającą z wargi krew.
- Niesamowite... W tak młodym wieku... Ale ja nic nie przerwałam... Jestem zobowiązana... - Podniosła się powoli. - Przedstawić ci swojego. Z dużą przyjemnością... - Otoczyła ją granatowa aura. Za nią zjawił się Stand potężnej postury, jednak zachowujący krągłości, jakby kobieta wykonana w całości z polerowanego drewna. Jej oczy nie lśniły jaskrawą zielenią, w przeciwieństwie do jej właścicielki, bo ich najzwyczajniej w świecie nie miała. - Tonight Josephine!
Stand wystrzelił jak z procy i rzucił się na Jeana, jednak Je M'amuse był szybszy, złapał obie pięści przeciwnika.
- Z taką prędkością...
- Ćśś, ćśś... Spójrz na swoje dłonie.
Jeana zlał zimny pot. Popatrzył na obie ręce - po wewnętrznej stronie pojawiły się wgłębienia w kształcie prostokąta i małe gałki na ich środku. Tak jakby...
- Szuflady. - powiedziała Betty. Tonight Josephine opuściła gwałtownie obie pięści, ciągnąc za sobą dłonie przeciwnika. Szuflady wypadły na ziemię, zostawiając go z prostokątnymi dziurami na wylot.
- To jest... niemożliwe... - Jean był skołowany. Postawiło go to w złej pozycji.
- AAAAAALCAZAAAAAAR!!! - Spadł na niego deszcz pięści. Choć większość udało mu się zablokować, to momentalnie wysunęło się z niego kilka szuflad, z brzucha, piersi, ramion, nawet jedna z twarzy.
- Ograniczyłam twoje ruchy i pole widzenia... - Z jednej z szuflad wyciągnęła gałkę oczną, spojrzała w szarą tęczówkę. - Dalej chcesz walczyć?
Jean dotknął pusty prostokącik po oku. Tonight Josephine otworzył dużą szufladę na ścianie.
- Je M'amuse!
Stand stanął w pozycji bojowej, rozjaśnił się symbol na jego piersi - serce i uproszczony kształt twarzy - po czym antena na jego czole zaczęła drżeć.
Na czole Betty pojawiły się strużki potu.
Skondensowana fala uderzeniowa zrzuciła ją z nóg. Następnie z czoła Standa zaczęło się nadawanie kolejnych fal, już mniej ściśniętych. Betty zakręciło się w głowie, czuła że pękają jej naczynka w nosie.
- C'EST BONANANANANANANANA!!!
Jean włożył w ten atak dużo siły. Po podniesieniu się Betty czuła każde pęknięcie w swojej czaszce. "Jego Stand... Jest silniejszy niż przypuszczaliśmy... Muszę to jak najszybciej skończyć!".
- ALCAZAR! - wytrąciła Jeana z równowagi, zmieniając obie jego pięty w szuflady i zabierając.
Uderzyła go w twarz i wyciągnęła kolejne oko. Kiedy ten leżał bez wzroku i siły do podniesienia się, Betty otworzyła wcześniej stworzoną wielką szufladę. Podniosła Jeana i wrzuciła go do środka, po czym zamknęła. Zarys szuflady zniknął, ściana znowu była zwykłą ścianą.
- Huff... - westchnęła.
Otrzepała płaszczyk z kurzu, nacisnęła na głowę beret i wyszła.
Mieszkanie należało niegdyś do Cecylii Emmentaler, starszej wdowy, która niestety zmarła na raka dwa lata wcześniej. Mieszkanie przeszło prawnie na jej siostrę, Bleudebresse Roquefort. Bleu o nie nie dbała - zasadniczo o swoją rodzinę nie dbała. Kompletnie nie miała z nimi kontaktu od 2028, kiedy to rozwiodła się ze swoim mężem, Marcellem, zostawiając go z synem.
Syn ten, teraz mający już 15 lat Jean-Cantal Roquefort, siedział właśnie wewnątrz tego zakurzonego mieszkania. Od lat to była jego kryjówka, trzymał tu książki, ubrania i zapas dżemu jabłkowego.
Za oknem przeleciał UPBPP - Podstawowa Jednostka Patrolująca Policji Paryskiej. Jean ukrył się przed jego promieniami identyfikującymi za grubą szafą. Podstawowe jednostki nie miały termowizji, co mu było bardzo na rękę. Nie był mile widziany na wolności...
Puk! Puk! Puk!
Ktoś zastukał.
Zmroziło go. Nikt nie miał prawa wiedzieć gdzie się znajduje.
Jean najciszej jak mógł przekradł się z kuchni do przedpokoju. Oparł się o ścianę przy drzwiach. Jeżeli delikwent sobie pójdzie - to dobrze. Jak postanowi wejść...
- Wchodzę! - To głośne oznajmienie poprzedziło solidne kopnięcie, które wywaliło drzwi (zamknięte na zamek) z zawiasów.
Jean wcisnął się w kąt. Intruz wszedł do środka. Zastukały płaskie podeszwy wysokich glanów. Pomieszczenie wypełnił zapach perfum i szamponu w sprayu średniej jakości. Jean niczego tak dobrze nie zapamiętywał, jak zapachów, a ten już znał...
Drzwi się zamknęły. Intruz (a właściwie intruzka) był pokryty cieniem, ale Jean już go poznał. Ta kobieta regularnie pojawiała się w poprawczaku, wypytywała o niego, ale obsługa nigdy nie dopuszczała nikogo innego niż rodziny do "wychowanków".
- Za mną, z lewej, w kącie. Zgadza się? - usłyszał jej kojący głos. Nie był to jednak czas na rozpływanie się. - Stój spokojnie, a nie stanie ci się krzywda, Jean. Pozwól, że się przedstawię.
Odwróciła się.
- Jestem Betty Black.
- A więc mnie znasz... - Wstał. - Widziałem cię często w poprawczaku. Jesteś jedną z nich, prawda? Od razu cię mogę zapewnić, że nigdzie z tobą nie idę.
Jean miał okazję jej się przyjrzeć - kruczoczarne loki spływały po jej czole, zza nich błyszczały jadowicie zielone oczy. Reszty dopełniał lekko zadarty nos i ciemnoczerwona szminka. Jean poczuł zapach wiśni. "Smakowa...", pomyślał.
- Pójdziesz, czy tego chcesz czy nie. Ale nie do poprawczaka. Nie mam nic do czynienia z tymi brutalami. Tam były warunki porównywalne z więzieniem... A tam gdzie idziemy będzie wręcz przeciwnie - postaramy się zapewnić ci wolność i bezpieczeństwo. A przede wszystkim kontrolę.
- Kontrolę?
- Nad tym, co mnie tutaj sprowadza. Twoją "umiejętnością". Też taką mam. Każdy z naszej drużyny ma.
- Skąd pomysł, że mam jakąś dziwaczną umiejętność? - Jean cofnął lewą nogę. - Powiedziałem, nigdzie nie idę.
- Używałeś jej podczas swojej ucieczki. Sądzisz, że nikt jej nie widzi. Ale wiedz, że to nieprawda - my też ją widzimy.
- Jacy "wy"? - Jean już się denerwował. Ktoś go nachodzi, opowiada o dziwnych umiejętnościach i jakiejś drużynie... Czuł, że wkrótce puszczą mu nerwy i cała historia sklei się w całość. Uwolni się jego "umiejętność"...
- Użytkownicy Standów. Tak się nazywają te moce, Standy. To wizualne formy ducha walki ich użytkownika. Odzwierciedlenie jego psychiki. Ty masz jednego, ja mam jednego. I moi przyjaciele, którzy mnie tu wysłali, też mają. Daj mi rękę - zaprowadzę cię do nich.
- Ugh... Nigdzie nie idę! Zostaw mnie, do diabła! Je M'amuse!
Jeana otoczyła różowa aura. Obok niego zmaterializowała się półprzezroczysta postać przypominająca dość kobiecego robota. Jej lśniące oczy-lampki bacznie obserwowały przeciwnika.
- C'est... Bon... - powiedział cicho Stand.
- A więc to jest twój Stand. - rzekła spokojnym tonem kobieta - Przyznam, imponujący. Je M'amuse, zgadza się? Ładnie... Skoro ty mi już go pokazałeś, to jestem zobowią...
- BONA! - Solidny prawy sierpowy, prawdziwe arcydzieło kunsztu walki wręcz autorstwa Je M'amuse, przerwał jej wypowiedź. - BONA! BONA! C'EST BONANANANANANA! - Sierpowata z lewej i uderzenie w szczękę, następnie seria kopnięć w pierś. - BONA!!! - I zrzucenie na kolana kopniakiem w goleń. - VOILÀ! - Zakończył swoim wysokim głosem Je M'amuse.
Zaskoczona jego siłą i szybkością Betty Black nie była w stanie się obronić. Spojrzała na Jeana, otarła ściekającą z wargi krew.
- Niesamowite... W tak młodym wieku... Ale ja nic nie przerwałam... Jestem zobowiązana... - Podniosła się powoli. - Przedstawić ci swojego. Z dużą przyjemnością... - Otoczyła ją granatowa aura. Za nią zjawił się Stand potężnej postury, jednak zachowujący krągłości, jakby kobieta wykonana w całości z polerowanego drewna. Jej oczy nie lśniły jaskrawą zielenią, w przeciwieństwie do jej właścicielki, bo ich najzwyczajniej w świecie nie miała. - Tonight Josephine!
Stand wystrzelił jak z procy i rzucił się na Jeana, jednak Je M'amuse był szybszy, złapał obie pięści przeciwnika.
- Z taką prędkością...
- Ćśś, ćśś... Spójrz na swoje dłonie.
Jeana zlał zimny pot. Popatrzył na obie ręce - po wewnętrznej stronie pojawiły się wgłębienia w kształcie prostokąta i małe gałki na ich środku. Tak jakby...
- Szuflady. - powiedziała Betty. Tonight Josephine opuściła gwałtownie obie pięści, ciągnąc za sobą dłonie przeciwnika. Szuflady wypadły na ziemię, zostawiając go z prostokątnymi dziurami na wylot.
- To jest... niemożliwe... - Jean był skołowany. Postawiło go to w złej pozycji.
- AAAAAALCAZAAAAAAR!!! - Spadł na niego deszcz pięści. Choć większość udało mu się zablokować, to momentalnie wysunęło się z niego kilka szuflad, z brzucha, piersi, ramion, nawet jedna z twarzy.
- Ograniczyłam twoje ruchy i pole widzenia... - Z jednej z szuflad wyciągnęła gałkę oczną, spojrzała w szarą tęczówkę. - Dalej chcesz walczyć?
Jean dotknął pusty prostokącik po oku. Tonight Josephine otworzył dużą szufladę na ścianie.
- Je M'amuse!
Stand stanął w pozycji bojowej, rozjaśnił się symbol na jego piersi - serce i uproszczony kształt twarzy - po czym antena na jego czole zaczęła drżeć.
Na czole Betty pojawiły się strużki potu.
Skondensowana fala uderzeniowa zrzuciła ją z nóg. Następnie z czoła Standa zaczęło się nadawanie kolejnych fal, już mniej ściśniętych. Betty zakręciło się w głowie, czuła że pękają jej naczynka w nosie.
- C'EST BONANANANANANANANA!!!
Jean włożył w ten atak dużo siły. Po podniesieniu się Betty czuła każde pęknięcie w swojej czaszce. "Jego Stand... Jest silniejszy niż przypuszczaliśmy... Muszę to jak najszybciej skończyć!".
- ALCAZAR! - wytrąciła Jeana z równowagi, zmieniając obie jego pięty w szuflady i zabierając.
Uderzyła go w twarz i wyciągnęła kolejne oko. Kiedy ten leżał bez wzroku i siły do podniesienia się, Betty otworzyła wcześniej stworzoną wielką szufladę. Podniosła Jeana i wrzuciła go do środka, po czym zamknęła. Zarys szuflady zniknął, ściana znowu była zwykłą ścianą.
- Huff... - westchnęła.
Otrzepała płaszczyk z kurzu, nacisnęła na głowę beret i wyszła.
* * *
Bar "Glitter & Gold", Paryż, Francja, 16 listopada 2041
Strefa dla VIP-ów była wiecznie opustoszała. Strażnicy postury byków wiecznie pilnowali jej wejścia przed osobami bez przepustek, a te można było dostać wyłącznie od właściciela baru. Ten zaś, o ironio, głównie tam spędzał czas.
Charles Grisloup, bo tak się nazywał, zadbał o to by strefa VIP-ów była faktycznie wyłącznie dla tych wybranych i żeby dobrze się tam spędzało czas. Z głośników leciała powolna muzyka (w przeciwieństwie do głównej sali, skąd bez przerwy całymi dniami słychać było muzykę elektroniczną, głównie swing), alkohole zapodawała Inteligentna Jednostka Obsługi Punktów Sprzedaży Produktów Alkoholowych UIPEPA-350, w branży znana jako iBarman. Ze stołów i podłogi biło różowo-czerwone światło, a gości zabawiała tańcząca w okrągłej klatce na środku holograficzna poledancerka.
- Dobrze się bawicie, dziewczyny? - zapytał Charles dwie kobiety siedzące przy stoliku w cieniu. Jedna z nich tylko kiwnęła głową. - To zajebiście... - Z błogim uśmiechem odebrał od iBarmana szklankę z szampanem.
Ściągnął z lewej ręki rękawiczkę, wystawił nad płynem palec wskazujący.
Zaskoczyłoby to zwykłego człowieka, ale nie Charlesa ani kobiet przy stoliku, lub też mężczyzn przy barze - skóra na jego palcu odwinęła się, jakby nitka ze szpuli. Włożył ją do alkoholu, a z niej wysunęły się tycie kolce. Biały płyn wystrzelił z nich, a szampan wypełniły bąbelki.
Charles schował kolce i wytarł pasek skóry wełnianą chusteczką. Po nawinięciu go z powrotem na palec napił się kilka łyków napoju.
- Achhh... - Oddał się kolorowym wizjom powstałym po zażyciu narkotyku.
Kobiety przy stole tylko się temu przyglądały, trzymając w dłoniach papierosy i szklanki z wódką. Mężczyźni popijali whiskey, jeden z nich bawił się teatralną kukiełką. Nie dziwiło ich niecodzienne zachowanie skóry Charlesa.
Nie było w tym pomieszczeniu człowieka, który by nie był użytkownikiem Standa.
Niczym wichura, do Strefy wstrzeliła się poobijana kobieta.
- Cholerny dzieciak...! - warknęła.
- Bettyyy! Moja droga... - Wpuścił do szampana środek neutralizujący i wypił duszkiem, by się otrząsnąć. - ...Betty. Tak. Wróciłaś, super. Chyba nie poszło dobrze?
- Zgadnij... Przyszykuj mi "mieszankę"...
- Ale masz go?
- Mam.
Tonight Josephine uderzył w ścianę, pojawiła się szuflada. Betty i Charles stanęli nad nią i ostrożnie otworzyli.
- ZATŁUKĘ CIĘ TY...! - Młody chłopak wyskoczył z pięściami, jednak szybko zorientował się że liczba przeciwników się podwoiła i że w ogóle to nie jest mieszkanie ciotki.
- No, no, to on cię tak pokiereszował?
- Tak.
- Oddaj mu jego części... Raczej się z nim nie dogadamy gdy ma w sobie dziury po szufladach.
Betty otworzyła torebkę i wysypała szufladki, a Tonight Josephine w błyskawicznym tempie ułożył je na swoich miejscach w ciele Jeana.
Chłopak rozejrzał się wokół jeszcze raz. Dziwna aura biła od tych wszystkich ludzi, dziwna ale jakby znajoma. Nie poczuł się jednak od tego bezpieczniej, bynajmniej. Przygotował Je M'amuse.
- Hola, hola, chłopie! Nie denerwuj się tak, nie zamierzamy ci zrobić krzywdy! - spróbował go uspokoić Charles.
- Nie zamierzacie? Ta kobieta mnie porwała i teraz jestem zupełnie niewiadomo gdzie i jeszcze macie jakieś dziwne moce, widzicie mojego Je M'amuse. Szybko, ataku...!
- Venom of Venus. - przerwał mu Grisloup.
Paski skóry odwinęły się od jego palców i kolcami wbiły w skórę Jeana.
- Mieszanka uspokajająca i skłaniająca do mówienia prawdy... Dzięki temu się bezboleśnie dogadamy.
Jean lekko odpłynął. Z nosa pociekła mu krew, ledwo wyszedł z szuflady i usiadł pod ścianą.
- Betty, zatamuj mu to jakoś... A ty, chłopcze... Jean, tak? Będziesz już spokojny?
- Tak... Wierzgałem się bo się bałem...
- Czyli tak jak myślałem. Ale już zdajesz sobie sprawę, że jesteś bezpieczny, tak?
- Tak...
- Świetnie. To teraz, Jean, opowiedz mi swoją historię. Może być ze szczegółami, mamy czas. Venom of Venus zadbał o twoją prawdomówność...
Charles Grisloup, bo tak się nazywał, zadbał o to by strefa VIP-ów była faktycznie wyłącznie dla tych wybranych i żeby dobrze się tam spędzało czas. Z głośników leciała powolna muzyka (w przeciwieństwie do głównej sali, skąd bez przerwy całymi dniami słychać było muzykę elektroniczną, głównie swing), alkohole zapodawała Inteligentna Jednostka Obsługi Punktów Sprzedaży Produktów Alkoholowych UIPEPA-350, w branży znana jako iBarman. Ze stołów i podłogi biło różowo-czerwone światło, a gości zabawiała tańcząca w okrągłej klatce na środku holograficzna poledancerka.
- Dobrze się bawicie, dziewczyny? - zapytał Charles dwie kobiety siedzące przy stoliku w cieniu. Jedna z nich tylko kiwnęła głową. - To zajebiście... - Z błogim uśmiechem odebrał od iBarmana szklankę z szampanem.
Ściągnął z lewej ręki rękawiczkę, wystawił nad płynem palec wskazujący.
Zaskoczyłoby to zwykłego człowieka, ale nie Charlesa ani kobiet przy stoliku, lub też mężczyzn przy barze - skóra na jego palcu odwinęła się, jakby nitka ze szpuli. Włożył ją do alkoholu, a z niej wysunęły się tycie kolce. Biały płyn wystrzelił z nich, a szampan wypełniły bąbelki.
Charles schował kolce i wytarł pasek skóry wełnianą chusteczką. Po nawinięciu go z powrotem na palec napił się kilka łyków napoju.
- Achhh... - Oddał się kolorowym wizjom powstałym po zażyciu narkotyku.
Kobiety przy stole tylko się temu przyglądały, trzymając w dłoniach papierosy i szklanki z wódką. Mężczyźni popijali whiskey, jeden z nich bawił się teatralną kukiełką. Nie dziwiło ich niecodzienne zachowanie skóry Charlesa.
Nie było w tym pomieszczeniu człowieka, który by nie był użytkownikiem Standa.
Niczym wichura, do Strefy wstrzeliła się poobijana kobieta.
- Cholerny dzieciak...! - warknęła.
- Bettyyy! Moja droga... - Wpuścił do szampana środek neutralizujący i wypił duszkiem, by się otrząsnąć. - ...Betty. Tak. Wróciłaś, super. Chyba nie poszło dobrze?
- Zgadnij... Przyszykuj mi "mieszankę"...
- Ale masz go?
- Mam.
Tonight Josephine uderzył w ścianę, pojawiła się szuflada. Betty i Charles stanęli nad nią i ostrożnie otworzyli.
- ZATŁUKĘ CIĘ TY...! - Młody chłopak wyskoczył z pięściami, jednak szybko zorientował się że liczba przeciwników się podwoiła i że w ogóle to nie jest mieszkanie ciotki.
- No, no, to on cię tak pokiereszował?
- Tak.
- Oddaj mu jego części... Raczej się z nim nie dogadamy gdy ma w sobie dziury po szufladach.
Betty otworzyła torebkę i wysypała szufladki, a Tonight Josephine w błyskawicznym tempie ułożył je na swoich miejscach w ciele Jeana.
Chłopak rozejrzał się wokół jeszcze raz. Dziwna aura biła od tych wszystkich ludzi, dziwna ale jakby znajoma. Nie poczuł się jednak od tego bezpieczniej, bynajmniej. Przygotował Je M'amuse.
- Hola, hola, chłopie! Nie denerwuj się tak, nie zamierzamy ci zrobić krzywdy! - spróbował go uspokoić Charles.
- Nie zamierzacie? Ta kobieta mnie porwała i teraz jestem zupełnie niewiadomo gdzie i jeszcze macie jakieś dziwne moce, widzicie mojego Je M'amuse. Szybko, ataku...!
- Venom of Venus. - przerwał mu Grisloup.
Paski skóry odwinęły się od jego palców i kolcami wbiły w skórę Jeana.
- Mieszanka uspokajająca i skłaniająca do mówienia prawdy... Dzięki temu się bezboleśnie dogadamy.
Jean lekko odpłynął. Z nosa pociekła mu krew, ledwo wyszedł z szuflady i usiadł pod ścianą.
- Betty, zatamuj mu to jakoś... A ty, chłopcze... Jean, tak? Będziesz już spokojny?
- Tak... Wierzgałem się bo się bałem...
- Czyli tak jak myślałem. Ale już zdajesz sobie sprawę, że jesteś bezpieczny, tak?
- Tak...
- Świetnie. To teraz, Jean, opowiedz mi swoją historię. Może być ze szczegółami, mamy czas. Venom of Venus zadbał o twoją prawdomówność...
-------------->
CIĄG DALSZY NASTĄPI
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:
Nazwa: Je M'amuse
Stand User: Jean-Cantal Roquefort
Wygląd: Robot postury usera, jednak ma bardziej kobiecy kształt. Dominują kolory różowy i miętowy, głowa jest podłużna, rozdzielona na dwie połówki i scalona przez mniejszego rozmiaru łącznik, zamiast uszu ma srebrne stożki. Na czubku głowy jest antena nadająca fale. Oczy są żarówiaście żółte, okrągłe, bez źrenic, pierś zdobi serce i symbol <|°_°|>, zapalające się na czerwono w trakcie walki.
Działanie: Stand cechuje się nietypową siłą i szybkością, a także dobrą precyzją, kosztem niedużej wytrzymałości. Oprócz tego bardzo szybko się uczy, im częściej Jean go używa tym lepsza i silniejsza jest jego główna umiejętność - fale psioniczne. Wysyłane z anteny na czole, nadawane cały czas osłabiają przeciwnika, dekoncentrują, męczą psychicznie, doprowadzają do wewnętrznych krwotoków. Skondensowane natomiast stają się falami fizycznymi, zdolnymi zadawać spore obrażenia i niszczyć niewielkie obiekty. Stand Cry to "C'est bonanana! Voila!".
Stand User: Jean-Cantal Roquefort
Wygląd: Robot postury usera, jednak ma bardziej kobiecy kształt. Dominują kolory różowy i miętowy, głowa jest podłużna, rozdzielona na dwie połówki i scalona przez mniejszego rozmiaru łącznik, zamiast uszu ma srebrne stożki. Na czubku głowy jest antena nadająca fale. Oczy są żarówiaście żółte, okrągłe, bez źrenic, pierś zdobi serce i symbol <|°_°|>, zapalające się na czerwono w trakcie walki.
Działanie: Stand cechuje się nietypową siłą i szybkością, a także dobrą precyzją, kosztem niedużej wytrzymałości. Oprócz tego bardzo szybko się uczy, im częściej Jean go używa tym lepsza i silniejsza jest jego główna umiejętność - fale psioniczne. Wysyłane z anteny na czole, nadawane cały czas osłabiają przeciwnika, dekoncentrują, męczą psychicznie, doprowadzają do wewnętrznych krwotoków. Skondensowane natomiast stają się falami fizycznymi, zdolnymi zadawać spore obrażenia i niszczyć niewielkie obiekty. Stand Cry to "C'est bonanana! Voila!".
Stand User: Betty Black
Wygląd: Kobiecy kształt, identyczny jak user, posiada melonik i szal, nie ma jednak żadnych kształtów na twarzy prócz nosa i b. Ponadto Stand w całości, nawet włosy i części garderoby, wykonany jest z wypolerowanego drewna wiśniowego.
Działanie: Każdy kontakt z pięściami Standa to, jeśli user sobie tego życzy, wytworzenie szuflad w tych miejscach, różnego kształtu i rozmiaru. Można do nich wejść, a jak user zdematerializuje je i otworzy gdzie indziej, to wszystko w środku pozostanie nienaruszone (dobry sposób na transport). Stand Cry to "AAAALCAZAAAAR!".
Stand User: Charles Grisloup
Wygląd: Brak. Jego działanie widać w postaci odwijających się z palców usera pasków skóry.
Działanie: Odwijające się paski skóry z palców usera mają po wewnętrznej stronie kolce. Używając ich, user może przekazywać wszelkie płyny ze swojego ciała innym, a jego stand pozwala mu wytworzyć w swoim ciele wszelkie, pod warunkiem że zna ich skład.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz