Posiadłość Camembertów, Paryż, Francja, 20 listopada 2041
- Muszę tu zostać i ogarnąć lalki! Sprowadź ich tu, szybko! - wrzasnął René.
Jean zaczął biec za człowiekiem trzymającym Leo. "Trzymającym" to złe określenie, bo ledwo go podniósł, przypiął go pasem do kamizelki pod kurtką i ruszył z wolnymi rękoma, gdy chłopak sobie wisiał, nieprzytomny. Jean pobiegł za nimi, widział że człowiek w kurtce wykonuje ruchy do żabki, jakby pływał w powietrzu. Sytuacja była bardzo nieciekawa.
"Może jak wejdę gdzieś wyżej i użyję fal, to go strącę na ziemię...?". Wróg ewidentnie był profesjonalistą, jego żabka w powietrzu była mistrzowska. Ni stąd ni zowąd skręcił z ulicy nad dachy domów. Teraz Jean nie miał wyjścia - puścił się pędem w stronę najbliższej bramy i pomknął po schodach na czwarte, najwyższe piętro kamieniczki, używając Je M'amuse wyrwał drzwi na strych z zawiasów i po drabinie wyszedł na płaski dach.
Kilka bloków dalej leciał wróg, spokojnie zagarniając nogami powietrze, łącząc pięty i podciągając je pod pośladki, by ostatecznie wykonać energiczne kopnięcie, wypychające go do przodu. Z każdą taką sekwencją pokonywał wiele metrów w kilka sekund. Jean musiał biec i skakać. Między blokami były dwumetrowe przerwy. Bieg, bieg, bieg, skok! Bieg, bieg, bieg, skok! Bieg, bieg, bieg, skok! Z budynku na budynek.
Wróg obrócił się, spojrzał przez swoje gogle bezpośrednio na Jeana. Zaczął płynąć szybciej. "Cholera!". Wyleciał nad większą ulicę, gdzie co i rusz przejeżdżało wiele pojazdów. Przeskok na drugą stronę był za duży jak dla chłopaka. Chyba że...
Spojrzał niepewnie na Je M'amuse, a Stand, choć jak zawsze bez konkretnego wyrazu twarzy, odwzajemnił spojrzenie. Zadrżała antenka. Gdy Stand robił nieduże kółka wokół chłopaka i ładował najsilniejszą falę, jaką mógł, on sam szedł powoli w tył, na przeciwny brzeg dachu. Przełknął ślinę.
- Chyba oszalałem.
Kiedy fala się naładowała, ruszył pędem i odbił się od krawędzi, najmocniej jak potrafił. Poleciał kilka metrów w powietrzu i w ostatniej chwili wystrzelił sobie falę w plecy.
Ale to był kopniak. Poleciał z dziesięć kolejnych metrów, kopnął wroga w głowę i rozbił się w jakichś pudłach na środku dachu kolejnego budynku. Wróg robił niekontrolowane fikołki w powietrzu i powoli się obniżał, też w stronę dachu. Leo na jego pasku trząsł się jak trzcina na wietrze. "Jeżeli czegoś nie zrobię, rozwali sobie na czymś czaszkę".
- Je M'amuse!
Złapał jego ciało i pociągnął w dół (przeciwnika rzecz jasna też) i szybkim ruchem zerwał z paska.
- Aj, kurw... Noż ja... Ugh... - warczał człowiek w czapce.
- Kim jesteś?!
- Déssert! Déssert Habitant! - sięgnął do paska i wyciągnął z pochwy pistolet, szybkim ruchem uderzył Jeana kolbą. Gdy ten odskoczył i złapał się za szczękę, Déssert znowu wzniósł się w powietrze. "Cholera, tego nazwiska Betty mi nie podała. Podobnie z Comte i Munsterem. Albo zapomniała, w co wątpię, albo rekrutują...", pomyślał Jean.
- Przyznam że to ciekawy trik, to co zrobiłeś by mnie dogonić. Ale twój Stand... Je M'amuse, zgadza się? Widzę że jest bliskodystansowy. Silny, ale mój Over The Rainbow może łatwo mu umknąć. - Zaczął krążyć wokół Jeana. - Może teraz raczysz mi wyjaśnić, o co chodzi? Zjawiasz się z kolegami pod domem, z którego mam zabrać parę rzeczy?
- Czego tam szukasz? Akurat w domu porwanej córki generała? - Jean miał lekką zadyszkę. - Jesteś jednym z nich, prawda? Z Équipe de Révolte...
- Ugh... Uch... To nie miała być trudna misja, do cholery! - Déssert wymierzył pistolet i strzelił kilka razy. Ciągłe machanie nogami, by utrzymać się w powietrzu, z pewnością w tym nie pomagało, więc nie trafił ani razu.
Jean zaczął wspinać się na stary komin i ładować falę. Wypchnął z anteny Je M'amuse wszystko co miał, zanim Déssert wystrzelił resztę magazynka. Trafił idealnie, cel zaczął kręcić się jak beczka.
Habitant zaczął machać rękami i nogami, stabilizując swoje ruchy i starając się jak najszybciej oddalić się od chłopaka.
- Ugh, żebym nie mógł sobie poradzić z 15-latkiem... - Wyciągnął z kieszeni komórkę i zaczął wklepywać numer, po czym wcisnął zieloną słuchawkę. - Halo? Delest, jesteś tam?
- Jestem! - Usłyszał z drugiej strony. - Gdzie TY jesteś? Zniknąłeś mi z pola widzenia. Co z tamtą trójką?
- Zabrałem jednego, ale ten dzieciak za nami pobiegł. Okazał się być bardzo sprytny... Do jasnej cholery, prawie mi podarł kurtkę! Bez niej to ja sobie mogę od razu w łeb strzelić. Powiedz Erykowi, że w dupę może sobie wsadzić rozdawanie takich beznadziejnych Standów!
- A może powiesz mu to w twarz, co? Na razie kieruj się do domu Camembertów i odzyskaj urywek.
- Powiem! Zobaczysz, że mu powiem, Cime! - Rozłączył się.
Schował telefon do kieszeni, upewnił się że faktycznie skończył mu się jedyny magazynek. "Płynąc" w stronę posiadłości, obejrzał się czy ten denerwujący dzieciak przypadkiem znowu nie postanowił...
- C'EST BOOOOOOOOON...! - wrzeszczał właśnie ten dzieciak, lecąc w jego stronę. Znowu się wystrzelił!
Déssert nie zdążył zareagować, chłopak wbił mu się w plecy i złapał za rękaw kurtki. Kurtki! Habitant nie mógł dopuścić do jej zniszczenia, albowiem ona i tylko ona zapewniała mu możliwość korzystania z Over The Rainbow. Durna właściwość Standów przywiązanych do przedmiotów... Dobrze o tyle, że nie przekazywała obrażeń. Z drugiej strony, w żaden sposób przed nimi nie chroniła, właśnie dlatego teraz pod wpływem pięści dzieciaka i jego Je M'amuse obaj zaczęli spadać na małą uliczkę dwie przecznice od posiadłości Camembertów.
W końcu uderzyli w ziemię, a raczej, Déssert uderzył i złamał przynajmniej dwa żebra, jednocześnie amortyzując upadek przeciwnikowi. "Kurwa!". Zrzucił go na bok, szybko wstał i zaczął go kopać.
- A masz! A masz! A masz, a masz, a masz! Lepiej się ciesz, że Over The Rainbow nie ma humanoidalnej formy, bo bym cię jeszcze bardziej kopał!
Kopał go kilkanaście sekund, zaślepiony wściekłością, nawet nie zauważył jak plującego krwią chłopaka otacza różowa aura, jego Stand powoli przechodzi za Désserta i łapie za kawałek krawężnika. Skupił wszystkie swoje siły, jakie mógł (a było ich całkiem sporo, bo choć znajdował się pięć metrów od Jeana, to maksymalny promień działania od usera przed całkowitym zniknięciem to było aż osiem metrów) i wyrywa cały długi blok z kamienia i rozbija go o ziemię, tak by zostały z niego tylko kamyczki.
- Co to za... - jęknął Déssert i spojrzał za siebie.
Jean tylko się uśmiechnął.
- C'EST BONANANANANA! - Je M'amuse z błyskawiczną prędkością brał z ziemi kawałki powstałego gruzu i ciskał nimi w Désserta. - BONANANANANANA! - W końcu upadł, bez przytomności, na bruk. Stand podniósł pozostałą część wyrwanego krawężnika i zmiażdżył mu golenie. - VOILÀ!
Jean wstał i otarł twarz z krwi, którą wykaszlał. Następnie zerwał z niego kurtkę i przymierzył. "Nie, nie działa... Chyba z Over The Rainbow może korzystać tylko on. No cóóóż...". Rozerwał kurtkę na dwie części i wrzucił do kanalizacji przez uchylony właz. Następnie złapał Désserta za ręce i zaczął ciągnąć za sobą do domu Camembertów. Trzeba zobaczyć, jak sobie radzi René i czy Leo dotarł...
Jean zaczął biec za człowiekiem trzymającym Leo. "Trzymającym" to złe określenie, bo ledwo go podniósł, przypiął go pasem do kamizelki pod kurtką i ruszył z wolnymi rękoma, gdy chłopak sobie wisiał, nieprzytomny. Jean pobiegł za nimi, widział że człowiek w kurtce wykonuje ruchy do żabki, jakby pływał w powietrzu. Sytuacja była bardzo nieciekawa.
"Może jak wejdę gdzieś wyżej i użyję fal, to go strącę na ziemię...?". Wróg ewidentnie był profesjonalistą, jego żabka w powietrzu była mistrzowska. Ni stąd ni zowąd skręcił z ulicy nad dachy domów. Teraz Jean nie miał wyjścia - puścił się pędem w stronę najbliższej bramy i pomknął po schodach na czwarte, najwyższe piętro kamieniczki, używając Je M'amuse wyrwał drzwi na strych z zawiasów i po drabinie wyszedł na płaski dach.
Kilka bloków dalej leciał wróg, spokojnie zagarniając nogami powietrze, łącząc pięty i podciągając je pod pośladki, by ostatecznie wykonać energiczne kopnięcie, wypychające go do przodu. Z każdą taką sekwencją pokonywał wiele metrów w kilka sekund. Jean musiał biec i skakać. Między blokami były dwumetrowe przerwy. Bieg, bieg, bieg, skok! Bieg, bieg, bieg, skok! Bieg, bieg, bieg, skok! Z budynku na budynek.
Wróg obrócił się, spojrzał przez swoje gogle bezpośrednio na Jeana. Zaczął płynąć szybciej. "Cholera!". Wyleciał nad większą ulicę, gdzie co i rusz przejeżdżało wiele pojazdów. Przeskok na drugą stronę był za duży jak dla chłopaka. Chyba że...
Spojrzał niepewnie na Je M'amuse, a Stand, choć jak zawsze bez konkretnego wyrazu twarzy, odwzajemnił spojrzenie. Zadrżała antenka. Gdy Stand robił nieduże kółka wokół chłopaka i ładował najsilniejszą falę, jaką mógł, on sam szedł powoli w tył, na przeciwny brzeg dachu. Przełknął ślinę.
- Chyba oszalałem.
Kiedy fala się naładowała, ruszył pędem i odbił się od krawędzi, najmocniej jak potrafił. Poleciał kilka metrów w powietrzu i w ostatniej chwili wystrzelił sobie falę w plecy.
Ale to był kopniak. Poleciał z dziesięć kolejnych metrów, kopnął wroga w głowę i rozbił się w jakichś pudłach na środku dachu kolejnego budynku. Wróg robił niekontrolowane fikołki w powietrzu i powoli się obniżał, też w stronę dachu. Leo na jego pasku trząsł się jak trzcina na wietrze. "Jeżeli czegoś nie zrobię, rozwali sobie na czymś czaszkę".
- Je M'amuse!
Złapał jego ciało i pociągnął w dół (przeciwnika rzecz jasna też) i szybkim ruchem zerwał z paska.
- Aj, kurw... Noż ja... Ugh... - warczał człowiek w czapce.
- Kim jesteś?!
- Déssert! Déssert Habitant! - sięgnął do paska i wyciągnął z pochwy pistolet, szybkim ruchem uderzył Jeana kolbą. Gdy ten odskoczył i złapał się za szczękę, Déssert znowu wzniósł się w powietrze. "Cholera, tego nazwiska Betty mi nie podała. Podobnie z Comte i Munsterem. Albo zapomniała, w co wątpię, albo rekrutują...", pomyślał Jean.
- Przyznam że to ciekawy trik, to co zrobiłeś by mnie dogonić. Ale twój Stand... Je M'amuse, zgadza się? Widzę że jest bliskodystansowy. Silny, ale mój Over The Rainbow może łatwo mu umknąć. - Zaczął krążyć wokół Jeana. - Może teraz raczysz mi wyjaśnić, o co chodzi? Zjawiasz się z kolegami pod domem, z którego mam zabrać parę rzeczy?
- Czego tam szukasz? Akurat w domu porwanej córki generała? - Jean miał lekką zadyszkę. - Jesteś jednym z nich, prawda? Z Équipe de Révolte...
- Ugh... Uch... To nie miała być trudna misja, do cholery! - Déssert wymierzył pistolet i strzelił kilka razy. Ciągłe machanie nogami, by utrzymać się w powietrzu, z pewnością w tym nie pomagało, więc nie trafił ani razu.
Jean zaczął wspinać się na stary komin i ładować falę. Wypchnął z anteny Je M'amuse wszystko co miał, zanim Déssert wystrzelił resztę magazynka. Trafił idealnie, cel zaczął kręcić się jak beczka.
Habitant zaczął machać rękami i nogami, stabilizując swoje ruchy i starając się jak najszybciej oddalić się od chłopaka.
- Ugh, żebym nie mógł sobie poradzić z 15-latkiem... - Wyciągnął z kieszeni komórkę i zaczął wklepywać numer, po czym wcisnął zieloną słuchawkę. - Halo? Delest, jesteś tam?
- Jestem! - Usłyszał z drugiej strony. - Gdzie TY jesteś? Zniknąłeś mi z pola widzenia. Co z tamtą trójką?
- Zabrałem jednego, ale ten dzieciak za nami pobiegł. Okazał się być bardzo sprytny... Do jasnej cholery, prawie mi podarł kurtkę! Bez niej to ja sobie mogę od razu w łeb strzelić. Powiedz Erykowi, że w dupę może sobie wsadzić rozdawanie takich beznadziejnych Standów!
- A może powiesz mu to w twarz, co? Na razie kieruj się do domu Camembertów i odzyskaj urywek.
- Powiem! Zobaczysz, że mu powiem, Cime! - Rozłączył się.
Schował telefon do kieszeni, upewnił się że faktycznie skończył mu się jedyny magazynek. "Płynąc" w stronę posiadłości, obejrzał się czy ten denerwujący dzieciak przypadkiem znowu nie postanowił...
- C'EST BOOOOOOOOON...! - wrzeszczał właśnie ten dzieciak, lecąc w jego stronę. Znowu się wystrzelił!
Déssert nie zdążył zareagować, chłopak wbił mu się w plecy i złapał za rękaw kurtki. Kurtki! Habitant nie mógł dopuścić do jej zniszczenia, albowiem ona i tylko ona zapewniała mu możliwość korzystania z Over The Rainbow. Durna właściwość Standów przywiązanych do przedmiotów... Dobrze o tyle, że nie przekazywała obrażeń. Z drugiej strony, w żaden sposób przed nimi nie chroniła, właśnie dlatego teraz pod wpływem pięści dzieciaka i jego Je M'amuse obaj zaczęli spadać na małą uliczkę dwie przecznice od posiadłości Camembertów.
W końcu uderzyli w ziemię, a raczej, Déssert uderzył i złamał przynajmniej dwa żebra, jednocześnie amortyzując upadek przeciwnikowi. "Kurwa!". Zrzucił go na bok, szybko wstał i zaczął go kopać.
- A masz! A masz! A masz, a masz, a masz! Lepiej się ciesz, że Over The Rainbow nie ma humanoidalnej formy, bo bym cię jeszcze bardziej kopał!
Kopał go kilkanaście sekund, zaślepiony wściekłością, nawet nie zauważył jak plującego krwią chłopaka otacza różowa aura, jego Stand powoli przechodzi za Désserta i łapie za kawałek krawężnika. Skupił wszystkie swoje siły, jakie mógł (a było ich całkiem sporo, bo choć znajdował się pięć metrów od Jeana, to maksymalny promień działania od usera przed całkowitym zniknięciem to było aż osiem metrów) i wyrywa cały długi blok z kamienia i rozbija go o ziemię, tak by zostały z niego tylko kamyczki.
- Co to za... - jęknął Déssert i spojrzał za siebie.
Jean tylko się uśmiechnął.
- C'EST BONANANANANA! - Je M'amuse z błyskawiczną prędkością brał z ziemi kawałki powstałego gruzu i ciskał nimi w Désserta. - BONANANANANANA! - W końcu upadł, bez przytomności, na bruk. Stand podniósł pozostałą część wyrwanego krawężnika i zmiażdżył mu golenie. - VOILÀ!
Jean wstał i otarł twarz z krwi, którą wykaszlał. Następnie zerwał z niego kurtkę i przymierzył. "Nie, nie działa... Chyba z Over The Rainbow może korzystać tylko on. No cóóóż...". Rozerwał kurtkę na dwie części i wrzucił do kanalizacji przez uchylony właz. Następnie złapał Désserta za ręce i zaczął ciągnąć za sobą do domu Camembertów. Trzeba zobaczyć, jak sobie radzi René i czy Leo dotarł...
* * *
René, zlany potem, dalej biegał wszystkimi laleczkami po całej posiadłości, szukając wskazówek. Wokół nic, tylko tony kurzu i tasiemki zostawione przez policję. Poszukiwania i zmartwienie o Leo tak go zaabsorbowały, że nawet nie zwrócił uwagi na mężczyznę o długich włosach, których kilka pasem z tyłu było spiętych w warkocz i w wąskiej kurtce, która bardziej podkreślała jego mięśnie niż chroniła przed jesiennym wietrzykiem, który stanął za nim.
- Dobra koleżko, teraz dezaktywujesz Standa i nie wykonujesz gwałtownych ruchów.
Nie mając zbytnio innych opcji, René zdecydował się wysłuchać polecenia. Obrócił się powoli, ale bransoleta nie zniknęła. Dobrze udawała prawdziwą część jego wystroju.
- Kto ty jesteś?
- Jamiroquai.
- Piekielnie dziwne imię, ale pasuje do kogoś wyglądającego jak Jezus... Tak będę na ciebie mówił, Jezus. Ty do mnie mów Delest. Niemniej, gdzie są twoi koledzy?
- Zniknęli gdzieś z twoim.
- Noż kurwa mać, gadasz albo zmiażdżę ci czaszkę, krótka piłka! - Po obu stronach głowy René zjawiły się mechaniczne dłonie. - Wiem, że go widzisz. Też masz Standa. Zanim przejdę do kolejnych pytań... Znasz Betty Black?
René zlał pot. Skąd on...
- Pierwsze słyszę.
- Czyżby? A wiedziałeś, że pot na karku, powstały ze stresu po kłamstwie, najgorzej pachnie?
René poczuł, że jego włosy są podniesione, a przy karku ląduje drobny, chyba lekko zadarty, ale bardzo zimny nos. Chyba już gdzieś kiedyś podobny widział...
Nos wciągnął nieco powietrza i się odsunął.
- Tak, mam tę umiejętność oceny czyjejś prawdomówności. A ty jesteś perfidnym kłamcą. Znasz Betty Black, masz z nią kontakt i wiesz, gdzie jest!
- A czy potrafisz zgadnąć, jaka jest umiejętność mojego Standa?
- Oczywiście że nie, co to za niedorzeczność?
- To ja ci pokażę. New Albion No. 3!
Zalew laleczek wybiegł z posesji Camembertów i zbił Delesta z nóg. Część z nich złożyła się w coś na kształt pięści i zaczęła okładać go po twarzy.
- A! Ugh! N-Niech to... The Passenger!
Błękitno-biały niby robot z błyszczącymi oczyma wyskoczył z Delesta. Wysunął dłoń przed siebie, wystrzeliło z niej coś pomarańczowego i wylądowało na ścianie, tworząc sporą elipsę w tym samym kolorze, jakby pełną kręcącego się żelu. Z drugiej wystrzelił identyczną rzecz, tylko że niebieską, akurat pod siebie. Wleciał w nią jak w zwykłą dziurę i wyleciał z pomarańczowej, z paroma skonfundowanymi lalkami. Każdą z nich zdeptał obcasami.
- Co do...?!
- Tworzenie portali! - zawołał Delest, wstając i otrzepując z siebie kurz - To umiejętność mojego The Passenger! Imponujące, co? Mogę zwiać twoim lalkom, kiedy tylko zechcę. Poza tym, chyba nie masz ich nieograniczenie wiele, z tego co widzę.
- To poczekaj, aż wróci Leo... - szepnął do siebie René, nie będąc jednak pewnym, czy w ogóle wróci. Strasznie długo już ich nie było...
Delest otworzył kolejny portal na ziemi za René i zaraz z niego wyszedł, René jednak zdążył się obrócić i przygotować lalki do ciosu, wróg jednak tylko się uchylił i uniknął ciosu, samemu jednak spuszczając deszcz pięści
- A-RA-RA-RA-RA-RARARARA! - Podczas bycia okładanym przez niewybrednie silne ręce The Passenger, René usłyszał ten dziwaczny okrzyk bojowy. Brzmiał, jakby Stand próbował coś nucić, ale notorycznie zmieniał "l" na zmiękczone "r". Zdał sobie sprawę, że właściwie to podobną cechę dzieli z nim jego użytkownik.
Zbił wszystkie lalki w pobliżu w kupę i rzucił się nimi na Delesta, ale ten otworzył portal i wyskoczył kilka metrów dalej.
- Jakbyś się nie starał, zawsze ci umknę!
New Albion No. 3 przypuścił kolejny atak, znów nieudany. The Passenger uderzył go kilka razy i rzucił na ziemię. Delest stanął na środku ulicy z pewnym siebie, a wręcz z cwanym uśmiechem, skrzyżował nogi i rozłożył ręce, a jego Stand zawisł nad nim z nogami w górze i rękami na piersi swojego usera. Też sprawiał wrażenie, jakby był bardzo z siebie zadowolony. To był moment, gdy szala zwycięstwa się odwróciła.
Za Delestem zaczęły rosnąć dwie wielkie jak olbrzymy kukły-lalki. Za nimi stał Leo, trochę poobijany, trzymając dłoń z aktywnym New Albion No. 1 przy ziemi. Puścił porozumiewawczo oko do René.
Ten spojrzał na bransoletę i wcisnął parę guzików. Nim Delest się odwrócił, silne kukły posłały go na ziemię i zaczęły bić, kopać i deptać. Gdy już przestały, obolały wróg, już bez paskudnego uśmieszku, strzelił jednym portalem przez otwarte okno do jakiegoś, a drugim pod siebie. I zniknął.
- RENÉ OSBOURNE!
- LEO OSBOURNE!
Przybili sobie piątkę.
- NIEPOKONANE DUO!
- Chyba macie na myśli trio, co? Heh... - Usłyszeli głos zza rogu. To szedł Jean, lekko krwawiąc i ciągnąć gościa teraz już bez kurtki.
Bliźniaki rzuciły się na niego i zaczęli ściskać i całować po policzkach.
- Nawet nie wyobrażam sobie, jak by to się potoczyło bez ciebie! - mówił Leo.
- Uratowałeś mojego brata! Wiedziałem, że się uda! - dodawał od siebie René.
- Drobiazg, drobiazg... Ale... Ale nie ściskajcie tak mocno... Jeszcze mi się żebra nie zrosły...! AAA!!!
Wzięli nieprzytomnego Désserta i ruszyli do "Glitter & Gold". Nie było już sensu szperać po domu, skoro trafił się taki skarb.
- Dobra koleżko, teraz dezaktywujesz Standa i nie wykonujesz gwałtownych ruchów.
Nie mając zbytnio innych opcji, René zdecydował się wysłuchać polecenia. Obrócił się powoli, ale bransoleta nie zniknęła. Dobrze udawała prawdziwą część jego wystroju.
- Kto ty jesteś?
- Jamiroquai.
- Piekielnie dziwne imię, ale pasuje do kogoś wyglądającego jak Jezus... Tak będę na ciebie mówił, Jezus. Ty do mnie mów Delest. Niemniej, gdzie są twoi koledzy?
- Zniknęli gdzieś z twoim.
- Noż kurwa mać, gadasz albo zmiażdżę ci czaszkę, krótka piłka! - Po obu stronach głowy René zjawiły się mechaniczne dłonie. - Wiem, że go widzisz. Też masz Standa. Zanim przejdę do kolejnych pytań... Znasz Betty Black?
René zlał pot. Skąd on...
- Pierwsze słyszę.
- Czyżby? A wiedziałeś, że pot na karku, powstały ze stresu po kłamstwie, najgorzej pachnie?
René poczuł, że jego włosy są podniesione, a przy karku ląduje drobny, chyba lekko zadarty, ale bardzo zimny nos. Chyba już gdzieś kiedyś podobny widział...
Nos wciągnął nieco powietrza i się odsunął.
- Tak, mam tę umiejętność oceny czyjejś prawdomówności. A ty jesteś perfidnym kłamcą. Znasz Betty Black, masz z nią kontakt i wiesz, gdzie jest!
- A czy potrafisz zgadnąć, jaka jest umiejętność mojego Standa?
- Oczywiście że nie, co to za niedorzeczność?
- To ja ci pokażę. New Albion No. 3!
Zalew laleczek wybiegł z posesji Camembertów i zbił Delesta z nóg. Część z nich złożyła się w coś na kształt pięści i zaczęła okładać go po twarzy.
- A! Ugh! N-Niech to... The Passenger!
Błękitno-biały niby robot z błyszczącymi oczyma wyskoczył z Delesta. Wysunął dłoń przed siebie, wystrzeliło z niej coś pomarańczowego i wylądowało na ścianie, tworząc sporą elipsę w tym samym kolorze, jakby pełną kręcącego się żelu. Z drugiej wystrzelił identyczną rzecz, tylko że niebieską, akurat pod siebie. Wleciał w nią jak w zwykłą dziurę i wyleciał z pomarańczowej, z paroma skonfundowanymi lalkami. Każdą z nich zdeptał obcasami.
- Co do...?!
- Tworzenie portali! - zawołał Delest, wstając i otrzepując z siebie kurz - To umiejętność mojego The Passenger! Imponujące, co? Mogę zwiać twoim lalkom, kiedy tylko zechcę. Poza tym, chyba nie masz ich nieograniczenie wiele, z tego co widzę.
- To poczekaj, aż wróci Leo... - szepnął do siebie René, nie będąc jednak pewnym, czy w ogóle wróci. Strasznie długo już ich nie było...
Delest otworzył kolejny portal na ziemi za René i zaraz z niego wyszedł, René jednak zdążył się obrócić i przygotować lalki do ciosu, wróg jednak tylko się uchylił i uniknął ciosu, samemu jednak spuszczając deszcz pięści
- A-RA-RA-RA-RA-RARARARA! - Podczas bycia okładanym przez niewybrednie silne ręce The Passenger, René usłyszał ten dziwaczny okrzyk bojowy. Brzmiał, jakby Stand próbował coś nucić, ale notorycznie zmieniał "l" na zmiękczone "r". Zdał sobie sprawę, że właściwie to podobną cechę dzieli z nim jego użytkownik.
Zbił wszystkie lalki w pobliżu w kupę i rzucił się nimi na Delesta, ale ten otworzył portal i wyskoczył kilka metrów dalej.
- Jakbyś się nie starał, zawsze ci umknę!
New Albion No. 3 przypuścił kolejny atak, znów nieudany. The Passenger uderzył go kilka razy i rzucił na ziemię. Delest stanął na środku ulicy z pewnym siebie, a wręcz z cwanym uśmiechem, skrzyżował nogi i rozłożył ręce, a jego Stand zawisł nad nim z nogami w górze i rękami na piersi swojego usera. Też sprawiał wrażenie, jakby był bardzo z siebie zadowolony. To był moment, gdy szala zwycięstwa się odwróciła.
Za Delestem zaczęły rosnąć dwie wielkie jak olbrzymy kukły-lalki. Za nimi stał Leo, trochę poobijany, trzymając dłoń z aktywnym New Albion No. 1 przy ziemi. Puścił porozumiewawczo oko do René.
Ten spojrzał na bransoletę i wcisnął parę guzików. Nim Delest się odwrócił, silne kukły posłały go na ziemię i zaczęły bić, kopać i deptać. Gdy już przestały, obolały wróg, już bez paskudnego uśmieszku, strzelił jednym portalem przez otwarte okno do jakiegoś, a drugim pod siebie. I zniknął.
- RENÉ OSBOURNE!
- LEO OSBOURNE!
Przybili sobie piątkę.
- NIEPOKONANE DUO!
- Chyba macie na myśli trio, co? Heh... - Usłyszeli głos zza rogu. To szedł Jean, lekko krwawiąc i ciągnąć gościa teraz już bez kurtki.
Bliźniaki rzuciły się na niego i zaczęli ściskać i całować po policzkach.
- Nawet nie wyobrażam sobie, jak by to się potoczyło bez ciebie! - mówił Leo.
- Uratowałeś mojego brata! Wiedziałem, że się uda! - dodawał od siebie René.
- Drobiazg, drobiazg... Ale... Ale nie ściskajcie tak mocno... Jeszcze mi się żebra nie zrosły...! AAA!!!
Wzięli nieprzytomnego Désserta i ruszyli do "Glitter & Gold". Nie było już sensu szperać po domu, skoro trafił się taki skarb.
* * *
Mieszkanie przy Rue Charles Moureu, Paryż, Francja, 20 listopada 2041
Delest Cime wylądował twarzą na podłodze. Wyjrzał za okno - jego przeciwnicy już sobie szli. I mieli Désserta, którego miał asekurować.
- Muszę ich trochę podpatrzeć. Skoro znają Betty, to pewnie są z tego całego Urgent France. Chyba zaczęli działać przeciwko nam... Gdybym znalazł ich kryjówkę, mógłbym z drobną pomocą ich naraz wyeliminować, odbić Désserta - zawahał się chwilę - I zobaczyć się z siostrą...
Wyciągnął telefon i wystukał numer.
- Halo? Vert? Ta woja piekielna umiejętność bardzo mi się przyda... I trzeba coś przekazać Erykowi...
- Muszę ich trochę podpatrzeć. Skoro znają Betty, to pewnie są z tego całego Urgent France. Chyba zaczęli działać przeciwko nam... Gdybym znalazł ich kryjówkę, mógłbym z drobną pomocą ich naraz wyeliminować, odbić Désserta - zawahał się chwilę - I zobaczyć się z siostrą...
Wyciągnął telefon i wystukał numer.
- Halo? Vert? Ta woja piekielna umiejętność bardzo mi się przyda... I trzeba coś przekazać Erykowi...
-------------->
CIĄG DALSZY NASTĄPI
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:
Nazwa: Over The Rainbow
Stand User: Déssert Habitant
Wygląd: Nie ma dokładnej, przywiązany jest do białej kurtki zimowej, puchowej, z tęczowym paskiem wokół brzucha, na linii pępka.
Działanie: Umożliwia swojemu userowi wznosić się w powietrze i poruszać się w nim jak w wodzie. Pozwala to na łatwe przemieszczanie się w otwartych przestrzeniach, ale staje się bezużyteczne bo utracie/zniszczeniu kurtki.
Nazwa: The PassengerStand User: Déssert Habitant
Wygląd: Nie ma dokładnej, przywiązany jest do białej kurtki zimowej, puchowej, z tęczowym paskiem wokół brzucha, na linii pępka.
Działanie: Umożliwia swojemu userowi wznosić się w powietrze i poruszać się w nim jak w wodzie. Pozwala to na łatwe przemieszczanie się w otwartych przestrzeniach, ale staje się bezużyteczne bo utracie/zniszczeniu kurtki.
Stand User: Delest Cime
Wygląd: Robot postury właściciela o żółtych oczach, z biało-niebieskimi elementami i dziwnym symbolem na piersi.
Działanie: Wystrzeliwane przez niego kule (niebieskie i pomarańczowe) są w stanie otwierać portale, które połączone działają jak zwykłe przejście. Przydatne do szybkiego poruszania się na duże odległości, ucieczek i różnych trików. Naraz mogą być otwarte wyłącznie dwa portale, otwarcie kolejnego w konkretnym kolorze powoduje zamknięcie poprzedniego (ta sama zasada jak przy Portal Gun z gry "Portal").