Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

czwartek, 16 stycznia 2020

Jean's Bizarre Adventure - Marcell Roquefort i Charles Grisloup

Opuszczona farma, Saint-Mihiel, Francja, 11 lipca 2039
W ulubionym miejscu wszystkich dzieciaków z Saint-Mihiel - na opuszczonej farmie gdzie niedaleko zapuszczonego domu rosły dzikie jabłonie i wielki dąb - siedział chłopiec z ciemnym lokiem spadającym na czoło. Podgryzał ze smakiem jabłko. Można by pomyśleć, że to miły dzieciak, gdyby nie moment gdy kilka dużych kropel soku spadło na jego białą koszulę w czarne paski. Wtedy przeklął tak soczyście, że żaden narrator nie da rady tego oddać. Tak jest, to młody Roquefort siedział na gałęzi dębu i jadł trzecie już jabłko z rosnącego tuż obok drzewa.
- Jean! Jean!
Dziewczynka o niebieskich włosach biegła do niego od strony ulicy, trzymając w ręce teczkę szkolną.
- Brie! 
12-latka podbiegła pod pień, zawiesiła torbę na drugiej gałęzi, po czym z pomocą dłonią przyjaciela wspięła się i usiadła obok niego.
- Czemu cię tak długo trzymali w tej szkole? Dwie godziny dłużej niż zazwyczaj - zapytał Jean.
- Przecież ci mówiłam! Zajęcia z pierwszej lekcji zostały przeniesione na ostatnią. Choć zaczynam później, to zostaję dłużej, bo już nie mam tej godziny przerwy między lekcjami a zajęciami dodatkowymi.
- A, tak, dodatkowa przyroda, zapomniałem że nią chodzisz...
- Nie mogłeś poczekać u siebie w domu? 
- Nie chciałem wracać do taty, ostatnio jest jeszcze upierdliwszy niż zazwyczaj. 
- Aha... O, dalej masz te kolczyki ode mnie!
- No a jak? Mają na sobie jabłka, nigdy ich nie zdejmę!
- Ja te swoje z truskawkami jednak czasem ściągam... W ogóle, dzięki za ten lakier! Kat i Frankie dzisiaj w szatni przed WF-em nie mogły się napatrzeć, jakie to mam teraz śliczne paznokcie!
- Heh, to drobiazg...
- Ale powiedz mi, jak zrobiłeś tego motyla?
- Po prostu mam rękę do małych rysunków. Wrodzony dar. 
- Zazdroszczę ci, ja nie umiem sobie nawet dobrze pudru nałożyć, a ty takie rzeczy...
- Taki mój konik. Nieważne. Mam dla ciebie niespodziankę.
- Mam nadzieję że to nie będzie znowu kosz zarobaczonych truskawek! - Brie go szturchnęła ze śmiechem.
- A weź, próbuję zapomnieć tamten "żart". Nie, to coś lepszego. Zobacz!
Wskazał za siebie. Brie się odwróciła i to zobaczyła, rzeczywiście, coś ZNACZNIE lepszego!
- Hamak! Ja pierwsza!
Zeskoczyła z dębu i pobiegła wskoczyć w rozwieszony między jabłonkami obiekt jej westchnień. Jean mógłby ją dogonić, ale gdy zeskoczył to zahaczył o gałąź na której wisiała teczka Brie i w efekcie ta spadła mu na głowę.
- Pierwsza! - zawołała młoda Camembert, zawijając się w hamak.
Jean podniósł się i otrzepał. 
- Teraz już tu nie wejdziesz, ha! Cały dla mnie!
- No, to teraz sobie poczekam aż wyjdziesz czytając twój pamiętnik.
- NIE! NIE! ZOSTAW GO! N-NIE MOGĘ WYJŚĆ!
- Hmm, hmm, ale ciekawe rzeczy... - Udawał, że go czyta, jednocześnie patrząc na próby koleżanki z wygrzebaniem się z kupy materiału, w którą tak chętnie się zaplątała. Nawet tego zeszytu nie wyciągnął. Ba, nawet nie wiedział że ona ma pamiętnik. 
Gdy Brie się udało wydostać, natychmiast skoczyła i przewróciła chłopaka. 
- Nawet nie... Nawet go nie wyciągnąłeś, co?
- Nawet.
- A ty, wstrętny! - Puknęła go łokciem w potylicę. Razem zaczęli się głośno śmiać.
Tymczasem Marcell, ojciec Jeana, stał w oknie domu i wyglądał za synem. "To już szósty dzień, gdy go nie ma przez parę godzin po szkole. Powinienem dać mu telefon, by móc się z nim kontaktować w razie potrzeby. Ech, gdyby tylko on chciał się ze mną kontaktować... Co ja zrobiłem źle?" - myślał.
* * *
Marcell Roquefort urodził się w tym samym domu, w 1993. Żyło mu się dobrze dzięki ciepłu, jakie zapewnili mu jego rodzice - Salers i Mimolette. Trzymał w sobie to ciepło przez siedemnaście lat, a potem zaczął je dzielić ze swoją przyszłą żoną - Bleudebresse "Bleu" Dauvergne, która po pięknym ślubie w 2017 przyjęła nazwisko Roquefort. Żyli szczęśliwie na tej farmie przez kolejną prawie dekadę, aż zdecydowali się, że chcą mieć dziecko. I stało się - 18.02.2026 na świat przyszedł owoc ich miłości, mały Jean-Cantal. Kolejny powód, by potrzebować pieniędzy.
Odkąd Marcell skończył osiemnaście lat, trzymał kilka palców w lepkiej mazi brudnych interesów. Jego smykałką było przewożenie kradzionych aut dla zagranicznej organizacji mafijnej - Passione. Prosta sprawa, dostaje samochód i sztuczne papiery, wywozi go przez granicę francusko-włoską jak gdyby nigdy nic, odstawia w wyznaczone miejsce, bierze samochód do przewieziona w drugą stronę wraz z papierami i robi dokładnie to samo. I tak raz w miesiącu, w zamian za ładne pliczki banknotów zostawiane w autach.
Któryś z lokalnych gangów Paryża jednak zaoferował mu, żeby wymontowywał niektóre części tych samochodów i im to odsprzedawał. Nic nie traci, bo umie ukrywać brak skradzionych części, a do tego jeszcze mu jest dodatkowo płacone? Oczywiście!
Tylko że Passione nie było takie głupie i szybko zdali sobie sprawę, że coś się dzieje. Marcell ściągnął sobie na kark cały oddział delegatów z Włoch, którzy mieli odebrać mu pieniądze, a w razie sprzeciwu też życie. Jakież było ich zdziwienie, gdy okazało się że jeszcze w wieku piętnastu lat Marcell odkrył w sobie pewną umiejętność - jakby ducha, który pomagał mu w codziennym życiu, a od teraz także i w walce. Ducha o imieniu The King. 
Siekł mafiosę za mafiosą (oczywiście ich nie zabijał, ale posyłał do szpitala), aż jedynym który został by móc go pokonać, był szef całego oddziału. Jak się okazało, też Francuz - Charles Grisloup.
Charles, jak się miał później dowiedzieć Marcell, był rodowitym paryżaninem o podobnej, nadnaturalnej umiejętności (mówił o takich "Standy"). Po krótkiej walce okazało się, że jego Venom of Venus jest znacznie słabsza niż The King. Marcell przekonał gangstera - skoro on, jak wyjawił, pracuje w Passione tylko dla kasy i nawet nie chce wracać do Włoch, to może się podzielą dotychczasowym zarobkiem Marcella i zapomną o całej sprawie. Tak zrobili i zostali serdecznymi przyjaciółmi. I dopiero gdy Charles wyjechał do Paryża szukać szczęścia w spełnianiu marzenia o własnym barze, wtedy wydarzyła się ta katastrofa, ta zemsta losu za całe lata brudnych interesów niedużym kosztem...
* * *
Bar "Glitter & Gold", Paryż, Francja, 20 listopada 2041
- Chwila! To mi tyle razy myłeś głowę za, nie wiem, choćby graffiti, a sam tyle lat przewoziłeś nielegalne samochody i jeszcze dodatkowo na tym się wzbogacałeś? - W głosie Jeana, który przerwał opowieść leżącego w łóżku ojca, nie było słychać wyrzutu, bardziej lekkie rozczarowanie. Ale też i zaciekawienie. 
- Karma to suka, synu. Większa niż matka Pierra. Właśnie miałem... do tego przejść. Ech... Wspominałem ci może o Quiche?
* * *
Minął tydzień od śmierci rodziców Marcella. Zginęli w wypadku samochodowym. Marcell był załamany i jego jedyną ostoją była rodzina. Co więc musiał mu los zgotować? Najstraszniejszą zemstę, jaką mogło.
Był luty 2028 - niedługo po urodzinach Jeana. Urodzinach Jeana oraz jego bliźniaka Quiche. 
Pewnej nocy pod koniec miesiąca, gdy już pełną parą kończyła się ciepła zima, Marcell i Bleu usłyszeli dziwny hałas na zewnątrz. Ukryli dwuletnie dzieci w piwnicy, Jeana w szafie, a Quiche pod stołem za pudełkami, gdyż słusznie obawiali się Passione. 
Momentalnie wybuchła frontowa ściana, a do środka wszedł tajemniczy gość. W kurzu i pyle, Marcell posadził ogłuszoną Bleu w kącie, a następnie przywołał swojego Standa, by walczyć z przeciwnikiem.
C'EST BONANANANANA!
Uderzył tylko w chmurkę pyłu. Obejrzał się za przeciwnikiem - zacieniony mężczyzna podszedł do Bleu.
- Sukinsynu! Zostaw ją! The King! 
Naprężył wszystkie mięśnie, by z użyciem telekinezy odsunąć wroga od żony.
Raz... Dwa... Trzy... Hop! Nim się obejrzał, w ramię wbił mu się nóż. "Ale... Kiedy...?! Tak szybko?!". Taka sama sytuacja z prawą łydką. Z jękiem upadł na kolano. Mógł tylko patrzeć, jak przeciwnik wbija pięść w jej podbrzusze.
- NIE! NIEEEEEEE!!!
Po chwili znów zobaczył ramię wroga - całe zakrwawione i pokryte flakami.
Jęcząc strasznie, Marcell przyczołgał się podniósł, chyba tylko dzięki sile woli. Zdrową nogą odbił się i skoczył na wroga, ale jedno(!) uderzenie jego pięści posłało go na ścianę. 
Wróg poprawił białe włosy i zszedł do piwnicy. Marcell chciał go dogonić, ale ubytek w krwi go znacznie osłabił. Ze łzami patrzył, jak wróg wynosi jednego z synów - Quiche - na górę, a potem... a potem...
* * *
- Co było potem? Tato...? - Zmartwiony Jean złapał ojca za rękę. Widział, jak się trzęsie i zaczyna płakać. - Tato, ja muszę wiedzieć!
- On... On... - przełknął ślinę. - O ścianę, tuż obok ciała Bleu... Zmiażdżył jego małą główkę!
Jeana zatkało. Dopiero teraz, po tylu latach, wszystko skojarzył, wszystkie urywki wspomnień połączyły się w jeden długi, straszny film. Całe godziny spędził w tamtej szafie, płacząc i krzycząc. Dopiero tym czasie ojciec go wypuścił, gdy na górze nie było już nikogo, wliczając ciał matki i zapomnianego brata.
- Po tym... Wtedy po raz pierwszy się ujawnił The King Berserk... Przepraszam cię, synu... Ogarnęła mnie żałoba na całe życie, a zamiast się cieszyć, że cię mam, traktowałem cię jak niechcianą pamiątkę...
Betty patrzyła z progu, jak ojciec z synem się przytulają. Ech, gdyby tak mogła. Odwróciła się i przeszła do głównej części strefy VIP, gdzie do krzesła siedział przywiązany mężczyzna w wełnianej czapce i goglach narciarskich. Mogła tylko zakładać, jak głośno by teraz klął, gdyby zdjęli mu knebel. Obok niego siedział Charles i bawił się skórą na palcach.
- Podsłuchałam trochę opowieść Marcella o waszej wspólnej przeszłości. Ty mu powiedziałeś, że zabójcą był de Voiture?
- Ta. - Upił nieco alkoholu ze szklanki. - Pasował opis ataków i jak mu pokazałem zdjęcie, to poznał jego włosy. Biedak, Passione nie miało prawa zabijać mu żony i syna. Jego samego - owszem, ale nie ich. Dobrze chociaż, że ma Jeana.
- Ale co ten Eryk po tym robił w polityce? Czemu miał tę partię przeciwko Rocamadourowi?
- A kto go wie? Może nasz koleżka tutaj nam podpowie?
Rozwiązał knebel tego "Désserta".
- CHUUUUJEEEEE!!! PRZESTAŃCIE SZKALOWAĆ ERYKA!
- Nie krzycz, kolego. Spokojnie, nie musisz z nami rozmawiać, wystarczy że powiesz nam gdzie jest twój szef to sobie sami z nim pogadamy.
- Może nie jego wielkim fanem, ale nie jestem zdrajcą. Nie mogę po prostu odzyskać kurtki i sobie iść?
- Nie było żadnej kurtki.
- Nie gadaj, że ten dzieciak mi ją zabrał! Mały sukinsyn! Zasrany Stand... Zasrany wisiorek...
- Co ja? - spytał Jean, wychodząc z szuflady, w której siedział z ojcem.
- TY! Ty mi połamałeś nogi!
- O, Déssert, już nie śpisz.
- CO ZROBIŁEŚ Z OVER THE RAINBOW?!
- Podarłem, nie działało na mnie.
- Ugh, kurwa! Teraz już nie mam nic!
- Masz czapkę.
Habitant szarpnął się, ale to nic nie dało. Zaczął krzyczeć, wściekły, jednak zaraz Charles go uspokoił płynami Venom of Venus.
- Jak tak, to zaraz przygotuję serum prawdy...
- Nieee... Zostaw... Mnie... Chuju... - Jakby wypompowany z energii, Déssert.
- "Chuju", "chuju", poczytaj sobie czasem, poszerzysz sobie zasób słownictwa.
- Wyleczcie moje jebane nogi... - wysyczał. - To się odezwę...
- Nah, nie ma czasu. Masz tu coś lepszego! - Kolce Venom of Venus wbiły się w skórę przetrzymywanego. - Serum prawdy, jak obiecałem.
Désserta otumaniło jeszcze bardziej.
- No... To gdzie jest główna baza Équipe de Révolte? Gdzie znajdziemy Eryka Hommesa de Voiture'a?
- Czekaj... Przypomnę sobie... Adres... A, mam.
- No to dawaj!
- Jean, zapisuj!
- Głowna baza... Équipe... znajduje się...
Nie dał rady dokończyć. Wpadł razem z krzesłem do mieniącej się błękitem dziury, która pod nim wyrosła. Wystarczyło spojrzeć przez szklane drzwi, w stronę zniszczonej kwasami Purple Rain strefy publicznej, by zobaczyć jak wypada z pomarańczowej dziury w ramiona mężczyzny w kurteczce (która chyba miała raczej eksponować jego idealną rzeźbę niż przed czymś chronić...). Mężczyzna rzucił pogardliwe spojrzenie w stronę ludzi w strefie VIP, po czym wybiegł z baru. Został drugi człowiek, w bandażach, który stał obok niego. Powolnym krokiem ruszył w stronę strefy. 
- O cholera... - jęknęła Betty. - JA GO ZŁAPIĘ, ZAJMIJCIE SIĘ DRUGIM!
Wybiegła za tym w kurtce. Zabandażowany był coraz bliżej. Charles i Jean jeszcze nigdy czegoś takiego nie widzieli - otaczała go czarne aura.
-------------->
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:
Nazwa: ???
Stand User: Eryk Hommes de Voiture(?)
Wygląd: ??? 
Działanie: ???
Nazwa: ???
Stand User: ???
Wygląd: ???
Działanie: ???