???
"Zimno." - pomyślał Arthur. - "Twardo i zimno.".
Istotnie, ciepło kaloryfera i miękkość fotela, w których jeszcze przed chwilą siedział młody chłopak, magicznie zniknęły.
To było co najmniej dziwaczne. Arthur mógłby przysiąc, że siedząc przed komputerem był jeszcze dość wyspany, by nie zasnąć z twarzą na klawiaturze. Była dopiero osiemnasta, prawda? A jednak... chłopiec czuł, jakby coś się zmieniło.
Powoli otworzył prawe oko.
- Szlag!
Poderwał się, potknął i wylądował plackiem na podłodze. Sprawy nabrały nieprzyjemnego obrotu - to nie był jego pokój na poddaszu domu w Westerstede! Pomieszczenie, w którym się znajdował, ze wszystkich rzeczy najmniej przypominało właśnie to. Gdzie on był? Co się stało? Dlaczego nie jest w domu? Czy rodzice go gdzieś zabrali, gdy spał? Ale dlaczego w takie miejsce? Czy to jest...
...szkolna klasa?
- Co jest...? - Arthur zaczął się okrakiem czołgać wstecz, jakby chciał przesunąć się pod ścianę. Zamiast tego tylko znowu się uderzył, tym razem o ławkę obok.
Tak, to bez dwóch zdań była klasa szkolna.
- Ale... Co my tu robimy? Przecież... jest środek wakacji. Tak?
To się zgadza.
- Hej... Co byś zrobił na moim miejscu? - zapytał Arthur, patrząc na mnie zakłopotany. - Bo ja...
Ja to bym zaczął od podniesienia się i ogarnięcia. Spójrz na siebie, wyglądasz jak zombie! Tam, tam jest lustro.
Zaraz podszedł do wskazanej przeze mnie umywalki z lustrem, stojącej w kącie między drzwiami a tablicą kredową. Rzeczywiście, młody Niemiec był blady, miał podkrążone oczy i odbity ślad ławki, na której się właśnie obudził. Jego szare włosy odstawały w najróżniejsze strony. Choć to nie było nic nowego, Arthur postanowił je trochę uporządkować. Z każdym ruchem jego dłoni dziwna, połamana antenka włosów wyrastająca mu z czubka głowy śmiesznie podskakiwała. Dlaczego ten jeden kosmyk od tylu lat był nieposłuszny? Nikt nie wiedział, nawet ja. Odkręcił wodę i lekko przemył swoje oblicze, co chyba pomogło. Znów zbadał pomieszczenie, tym razem świeżym spojrzeniem.
Sala przypominała zwykłą, licealną klasę. Ściany w kolorze brudnego żółtego, seria drewnianych ławek z haczykami na plecaki, krzesła, które u niejednego wywołały permanentny ból kręgosłupa, nauczycielskie biurko, szafki zamknięte na klucz, plakaty o literaturze niemieckiej, rośliny na parapetach, okna...
Chwila, nie! Okien nie było!
Arthur natychmiast podbiegł do ściany z parapetami, gdzie teoretycznie powinny być okna. Jednak nawet jeżeli tam były, każde zostało zasłonięte metalowymi płytami i przykręcone aż nienaturalnie dużymi śrubami. Szesnastolatka zlał pot. Nie, przecież nie mógł być uwięziony w... gdziekolwiek się znajdował. Nie, na pewno w ogóle nie był więziony. Rodzice go gdzieś zabrali w formie niespodzianki i...
I...
- Nie, to wszystko się nie klei!
Zdenerwowany Arthur poprawił krawat, zakasał rękawy i zaczął chodzić po klasie w kółko, myśląc, co teraz. Jego uwagę przyciągnęły drzwi, które w normalnej szkole by prowadziły na korytarz. Ale czy to była normalna szkoła? Czy to w ogóle była szkoła?
Tylko jedna droga, by się przekonać!
Uderzając swoimi trampkami o podłogę, niczym krocząca maszyna bojowa, zbliżył się do drzwi, złapał za klamkę i pociągnął w dół. Aż podskoczył z zaskoczenia, bo nie spodziewał się ich rzeczywistego otwarcia. Drewniane drzwi rozwarły się z cichym skrzypnięciem, ukazując ciemny korytarz.
Nie żebym był jakimś znawcą, ale wydaje mi się, że to nie jest miejsce, gdzie powinieneś być.
- Mówisz? - Ostrze sarkazmu ucięło mi język.
Korytarz był mroczny głównie ze względu na brak światła z zewnątrz. Nietrudno się domyślić dlaczego - okna były zasłonięte metalowymi płytami. Każda klasa, do jakiej zaglądał, była podobna do tej, w której się obudził. Czy w całej szkole nie było odsłoniętych okien? Czy cała szkoła była pusta? Z tymi myślami stał na środku ledwo oświetlonego żółtymi lampami korytarza, bawiąc się jednocześnie rękawami zwisającej luźno z jego ramion kurtki, jakby płaszcza. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na wiszącą na jednej ze ścian tablicę korkową pokrytą plakatami. Oprócz rzeczy zwyczajnych, jak polecanie zdrowego życia czy poradników jak wspiąć się na szczyty kariery, pojawił się duży plakat z ładnie namalowanymi napisami w dwóch językach, angielskim i niemieckim:
"HPEBS WELCOMES THE ULTIMATES"
"HPEBS WITA SUPERLICEALISTÓW"
- Super...licealistów...? - Arthura zatkało. Miał, rzeczywiście, iść do liceum po tych wakacjach, ale przecież został jeszcze miesiąc. Czyżby w jakiś sposób go zapomniał i już trafił do szkoły? Ale wybraną przez niego placówką nie było żadne HPEBS, czymkolwiek było...
No i Superlicealści. Ta nazwa obijała się gdzieś po głowie chłopaka, jak serce po dzwonie. To nie była przypadkiem domena tylko jednej z tych ostatnio popularnych japońskich szkół?
Już był gotów znów odpłynąć w rozmyślania, właśnie zaczynając swoją drogę w stronę zakrętu, gdy nagle ostatnie drzwi po lewej w korytarzu otworzyły się tuż przed nim. Odskoczył jak przerażony kot.
- AAA!
- AAA!
Wbił wzrok szarych oczu w mężczyznę tylko odrobinę od niego niższego, co nie powinno być dziwne, bo Arthur miał przyzwoite ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a mężczyzna wyraźnie był Azjatą. Ten też się przyjrzał, przerażony, spotkanemu chłopakowi, poprawił okulary i ładnym angielskim się odezwał:
- Lewy nadgarstek. Pokaż mi go!
Arthura chwilowo zmroziło. Dopiero spotkanie z innym człowiekiem, obcą osobą, uderzyło go w twarz jak wiadro lodu: to się działo naprawdę. Nie śnił, nie majaczył, był ciałem i duszą w dziwacznej szkole, razem z przerażonymi Azjatami wyskakującymi z klas, a przynajmniej z tym jednym.
- No, pokaż!
Mężczyzna złapał go za lewą rękę i wyciągnął do siebie. Arthur mógł się wyrwać, Azjata nie był silny, ale jedyne co ten zrobił, to przyjrzał się jego przegubowi. A raczej nie tyle jemu, co dziwacznej bransoletce z ciemnego metalu. Była dopasowana tak dobrze, że po pobudce Arthur jej nawet nie poczuł. Do tego była lekka, choć ewidentnie miała w sobie elektronikę, bo na wierzchu połyskiwał ekranik LCD wyświetlający jakiś czerwony znak, jakby piorun, ale taki... dziwny. Zaokrąglony na paru brzegach.
- No nie... Kolejny. Chodź!
Azjata pociągnął Arthura za rękę i niemal wrzucił do klasy za drzwiami, zza których wcześniej wyszedł.
- Wiedziałem, że kogoś tam słyszałem!
- To już siedemnasty... Czy to wszyscy?
- Wydaje się, że już jest cicho...
- No to musi być ostatni!
- Też ma bransoletkę?
- Ciekawe, czy cokolwiek wie...
Arthur znalazł się wewnątrz klasy, podobnej do tej gdzie się obudził, ale przystosowanej nie do nauki niemieckiego, a matematyki. Co go zaskoczyło, to że poza nim i dorosłym Azjatą w sali była też cała gromada ludzi, każdy z bransoletką. Mężczyzna też ją miał. Wszyscy wyglądali dość niecodziennie, jeden miał okular, niby ekran, na oku, inny miał co najmniej dwa metry wzrostu i kupę mięśni, jakaś dziewczyna targała ze sobą ogromną teczkę, a jeszcze ktoś inny zasłaniał oczy przerośniętymi okularami przeciwsłonecznymi, mimo bycia w budynku. Każdy z nich mówił z innym akcentem, ale wszyscy po angielsku, jakby nikt nie był naturalnie ani anglo-, ani niemieckojęzyczny, jak Arthur.
- Ty! Co wiesz? - odezwał się do niego rudy chłopak z okularem i warkoczem.
- H-Hę?
- O swojej obecnej sytuacji - dokończyła dziewczyna w butach o kolorowych sznurówkach. - Jak tu trafiłeś? Wiesz?
- Ja... N-Nie, nie wiem w zasadzie... Wydaje mi się, że mam jakieś zaniki pamięci, bo dopiero co byłem w domu przed komputerem... chyba... Zasnąłem, a potem się obudziłem w tamtej klasie, już z tym czymś na ręku.
- Czyli też nic nie wiesz, tak? - zapytał dwumetrowy...chłopak? Mężczyzna? A może starszy pan? Był w szarym swetrze.
- Dokładnie.
- Szlag by to... - Nieszczególnie szczupła dziewczyna z szaloną fryzurą kopnęła w kaloryfer. Jej zdenerwowany ton odbił się po sali takim samym echem, jak wibracje kopniętego sprzętu.
- Zostawiam drzwi uchylone, jakby ktoś jeszcze miał się zjawić, to nas usłyszy. Ale sądzę, że bezpiecznie jest założyć, że ten chłopak jest ostatni. - Dorosły Azjata rozluźnił krawat i oparł się obiema dłońmi o biurko przed tablicą. - Więc... nikt nic nie wie, tak?
- Tak.
- Tak...
- Mhm.
- Zgadza się.
- To źle... To bardzo źle... Głównie z tego względu, że jestem tu jedyną dorosłą osobą, a też nic nie wiem. Jestem w takiej samej kropce, jak wy.
Zapadła nieprzyjemna cisza. Nikt, zupełnie nikt w pomieszczeniu nie wiedział, co się dzieje. Każdy się obudził w szkole, nie pamiętając nawet jak. "Zupełnie jakby ktoś nie chciał, byście coś wiedzieli o tym miejscu. Brzmi jak porwanie, nie sądzisz?" - podpowiedziałem Arthurowi. Na tę myśl zlał go zimny pot. Ostatnio dużo myślał o czymś takim... Kto by miał jego, ich wszystkich, porwać? I czemu? Dlaczego do szkoły? A te bransoletki? W żołądku Niemca wyrosła duża kostka lodu.
- Hej. Mam pytanie... - Ciszę przerwał chłopak z potarganymi blond włosami na czeskiego piłkarza. Po przyciągnięciu uwagi grupy, kładąc na miękkie głoski jeszcze dziwniejszy akcent niż Arthur, mówił dalej. - Czy ktokolwiek, poza mną, też nie może ściągnąć tej bransoletki?
Każdy zaczął się uważnie przyglądać sprzęcikowi na ich przegubach, szukając drogi do jego rozpięcia. Nikt, włącznie z Arthurem, nie podołał.
- A gdyby je jakoś zsunąć? Kto z was, dranie, ma małe rączki? - spytała ta sama delikwentka, która wcześniej kopnęła kaloryfer.
- M-Może ja spróbuję... - zasugerował drobny, uroczy chłopiec, dobrych dwadzieścia centymetrów niższy od Arthura, w fioletowym bereciku.
- Jakby znaleźć trochę oleju, może by dało radę - powiedział potężny mężczyzna w szarym swetrze z wcześniej.
- Nie, to nie da rady - stwierdził rudy chłopak z warkoczem. - Przyjrzyjcie się tym bransoletkom jeszcze raz, ale dokładnie. Temu, co jest pod spodem...
Każdy zaczął patrzeć w przestrzeń między opaską a ich skórą, a raczej jej brakiem. Były idealnie dopasowane, ale za nic nie chciały się ruszyć w jedną, czy drugą stronę. Każda próba kończyła się ostrym bólem mięśni pod nimi.
- Czujecie ten ból, gdy nimi ruszacie? - spytał rudy chłopak. - Domyślacie się, co to może być?
- Trzeba być idiotą, by tego nie zrobić - wysyczała opalona dziewczyna, cała w różowym ubranku. - Nie przesuwają się, bo pod spodem są igły, wbite bezpośrednio w nadgarstek. Jeżeli któryś dekiel chce je siłą ściągać, to proszę, ale nie zdziwcie się, jak wam rozerwie żyły.
- Dało się to powiedzieć mniej makabrycznie, ale tak, o to chodzi. - Ryży chłopak podrapał się po wygolonym boku głowy. - Ktokolwiek nam je założył, zrobił to permanentnie.
Cisza powróciła, choć z niezręcznej przeszła w niespokojną. Tajemnicza szkoła, niczego nie świadomi ludzie, niemożliwe do ściągnięcia bransolety w łypiącym złowrogo piorunem...
- Umm, czy ktoś wie, czy jest stąd wyjście? Z tego budynku? Nieszczególnie mi się tu podoba... - stwierdził chłopak w okularach przeciwsłonecznych, z włosami lśniącymi od żelu.
- Właściwie to co to jest za miejsce? - Dziewczyna w fioletowej czapce i zielonym swetrze położyła ręce na biodrach.
- Może niech ten typ nam powie. W końcu to on nas tu zamknął! - Opalona panna w różowym oskarżająco wskazała dorosłego Azjatę przy biurku. Wyrwała go tym z głębokiego zamyślenia.
- Hę...? C-Co? - Podniósł brwi i popatrzył na nią pytająco.
- Jest tu siedemnastu ludzi. Niemal wszyscy to licealiści, ale ty jeden jesteś dorosły! Na pewno ty za wszystkim stoisz!
- Ale...
- Porwałeś nas, by spełnić jakieś swoje chore fantazje, a teraz udajesz, że też jesteś ofiarą! Przyznaj się, stary zboku!
- Hej, uspokój się, nie skaczmy od razu do wniosków! - Rudy ją w końcu powstrzymał szturchnięciem w ramię. Dziewczyna odskoczyła z obrzydzeniem.
- Przysięgam na swój honor, nie mam nic wspólnego z tym co się dzieje, a przynajmniej nic, o czym wiem... - Mężczyzna westchnął, przetarł oczy i zaczął oglądać kubek stojący na biurku, jakby znalazł na nim pęknięcie. - Ale rzeczywiście jest coś, co mogę wiedzieć, w przeciwieństwie do was.
- A jednak!
- Mógłby pan powiedzieć...?
- Mówiłam, że staruch coś wie.
Azjata się uśmiechnął na widok czegoś na kubku. Było tam coś? Arthur nie widział ze swojej pozycji.
- Heh... HPEBS, huh? - zaczął. - To skrót od Hope's Peak European Boarding School, czy też Europejskiego Internatu Hope's Peak. Akademia Hope's Peak to szkoła w Tokio, gdzie uczęszczają specjalnie wybrani uczniowie obdarzeni wybitnymi umiejętnościami w danej dziedzinie. Mówi się na nich "Superlicealiści".
- Był ten plakat na korytarzu, "HPEBS WITA SUPERLICEALISTÓW"... - Chłopak w beżowej kurtce ze złotymi przypinkami zamyślił się.
- Dokładnie. Uczyłem się w Akademii Hope's Peak, a potem w niej pracowałem... Nadal pracuję, chyba. Jako nauczyciel angielskiego.
- Nie potrzebujemy twojej życiowej historii! Akademia jest w Tokio, nie? Nie sugerujesz chyba, że jesteśmy w Chinach!
- W Japonii... - szepnął Arthur do siebie, ale niestety za głośno.
- Morda tam! - Dziewczyna z fryzurą ewidentnie się denerwowała całą sytuacją. Z drugiej strony... kto nie?
- Jasne... Przepraszam. Ale właśnie do tego zmierzałem. Nie, nie, nie jesteśmy w Japonii. Europejski Internat Hope's Peak to jedna z planowanych do otwarcia szkół podlegających Akademii. Ta tutaj akurat znajduje się w Niemczech, w Garmisch-Partenkirchen...
Garmisch-Partenkirchen! Arthur był w tym alpejskim miasteczku na nartach z rodzicami kilka lat wcześniej, więc ta nazwa była mu znana. Ale to przecież było długie setki kilometrów od jego rodzinnego Westerstede! Jak długo spał?! Jak mocno, skoro nie zauważył tak długiej podróży?!
Z drugiej strony... on musiał się chyba martwić najmniej. Arthur był Niemcem, ale wszyscy wokół byli obcokrajowcami. Czy oni też...?
- Co to znaczy "Niemcy"? Zanim się obudziłam, byłam jeszcze w Amsterdamie! - powiedziała dziewczyna w czapce.
- Holandia? Ja byłam w Irlandii! - Dziewczyna z szaloną fryzurą tupnęła głośno.
- Ja w Jakucku... To daleki wschód Rosji... - mówił duży i silny.
- Ja w Londynie!
- Ja w Derby.
- J-Ja pod Amiens...
- A ja we Wrocławiu!
I tak trwała wyliczanka kto skąd pochodzi, aż Japończyk wszystkich uspokoił.
- Dobrze, rozumiem. Czyli... wszyscy byli w swoich domach, robiąc normalne rzeczy robione przez europejskich nastolatków w domach w wakacje... I nagle się wam urywa film i budzicie się w niemieckiej szkole? - Każdy przytaknął. - Hm... Ostatnie co ja pamiętam, to pracę nad dokumentami przy biurku, sprawdzałem jeszcze raz listę zaproszonych do tej szkoły uczniów, którzy mieli zostać Superlicealistami...
- Jaka jest szansa, że to my? - zapytał chłopak w beżowej kurtce.
- Szczerze, teraz to już niczego nie jestem pewien. Musiałbym sprawdzić dokumenty, a gdzie teraz są? Trzeba spra...
Każdy, łącznie z nauczycielem, podskoczył na niespodziewany (choć krótki) dźwięk, który przeszedł po sali. Wszyscy z zaskoczeniem spojrzeli na wysoki, sześcienny obelisk, który wyrósł tuż obok biurka. Nie, to nie był obelisk... To była...
...szkolna szafka?
Nie było nikogo, kto by nie zamarł. Wzrok wszystkich wisiał na szafce.
- ...
- ...
- ...Co się sta-?
Dziewczynie w zielonym swetrze przerwał huk otwartych drzwi owej szafki. Nikt ich nie dotknął - same się otworzyły. Wewnątrz nie było nic, oprócz dziwnego urządzenia na półce. Przypominało jakieś stare radio, z uchwytem i anteną, ale było pomalowane na czarno i biało, a z czarnej połowy łypał złowrogo czerwony piorun, taki sam, jak na ich bransoletkach. Teraz bardziej przypominał oko...
Arthur zobaczył, że na boku radia coś wisiało. Odetchnął głęboko i podszedł to obejrzeć. Tajemniczą zawieszką była karteczka, wesoło prosząca w imieniu radia:
"WŁĄCZ MNIE
:)"
"Ktoś tu się świetnie bawi...", pomyślał.
- Odsuń się. - Dziewczyna w czarno-czerwonej bluzie i krótkich blond włosach odepchnęła go od szafki i przyjrzała się urządzeniu. - Radio... "Niepamięć". Tak się nazywa. Ktoś zostawił wiadomość, by je włączyć.
- Tak - potwierdził jej słowa Arthur.
Cała grupa, w tym nauczyciel, spojrzała niepewnie na sprzęt w rękach dziewczyny.
- Czy ktoś ma lepszy pomysł? - zapytał Japończyk, ocierając czoło z potu. Nikt się nie odezwał. - No... to włącz to radio. Może czegoś się dowiemy...
Dziewczyna znalazła odpowiedni przycisk, jeszcze raz przeleciała wzrokiem po grupie nastolatków i go wcisnęła.
Szum, jaki się wydobył z głośnika, był niespotykany. Dziewczyna ledwo co nie upuściła radia, ale osunęła się z nim na ziemię. Wszyscy zgięli się w pół, zasłaniając uszy - Arthur również. Wszystko przed oczami mu się rozmazało, jakby zrzucił soczewki, każda szara komórka w jego głowie zadrżała, po czym stracił grunt pod nogami i upadł. Przy akompaniamencie stuków podobnych upadków reszty grupy, Arthur odpłynął w ciemność.
* * *
26 lipca 2010, Westerstede
Pokój Arthura
Wszystko zaczęło się w połowie wakacji w 2010. Pamiętam to dobrze - Arthur wrócił z rodzicami z wakacji nad morzem i, wypoczęty po ciężkim ostatnim roku gimnazjum, zabrał się za pracę nad moją najnowszą historią. Piętnasta część popularnej serii kryminałów "Geschoßgenargument", luźno tłumaczonej na "Pociski Prawdy", miała tytuł "Tajemnica Szkarłatnej Maski". Jak zwykle opowiadała o niesamowitych przygodach nastoletniego detektywa, najbłyskotliwszego jakiego znało Breslau w 1920, niejakiego Gerarda Fuchsa - czyli mnie, tym razem na tropie mojego nemesis, Trompe la Morta.
Tak, jestem Gerard! Chociaż według moich wcześniejszych słów jestem tylko postacią z serii książek, tak naprawdę to jestem tu dla was, by opowiedzieć wam historię mojego najbliższego przyjaciela oraz autora, Arthura Pohla. Zgadza się, wyrwałem się z kart historii jeszcze zanim na nie wstąpiłem i teraz mogę zostać dla was narratorem. "Jak?", zapytacie. Cóż...
- ...I właśnie wtedy Trompe la Mort otworzył szafę, ukazując detektywowi związaną i zakneblowaną Zuzannę. "Ho!", zawołał Gerard. "Myślisz, że mnie przekupisz, zagrażając życiu mojej towarzyszce?". "Brzmisz na nienaturalnie pewnego siebie w tej kwestii. Nie odmówisz, że była twoją przyjaciółką z dzieciństwa i partnerką w agencji, nieprawdaż?", odparł La Mort. "Nie rozśmieszaj mnie!", Gerard zaczął się śmiać, "Ta kobieta nie ma dla mnie najmniejszej wartości! Mogę sobie znaleźć podobnej jakości asystenta w pierwszym lepszym przytułku dla bezdomnych!". Zuzanna zaczęła jęczeć, w bólu lub wściekłości, ale La Mort się tylko zaśmiał, gdy przyłożył jej ostrze sztyletu do gardła. "Nie kupisz mnie swoimi tanimi sztuczkami, Fuchs! Skoro tak ci nie zależy, to nie przeszkodzi ci, jak jej przerżnę krtań, hm?". Mimowolnie Gerardowi drgnęła dłoń, którą trzymał nad kaburą z rewolwerem pożyczonym od inspektora Jungmanna. La Mort nie omieszkał tego nie dostrzec. Cały plan się rozsypał... Hej, Gerard?
Słucham?
- Najpierw byś zawalczył z Trompe la Mortem czy uwolnił Zuzię?
To już ten punkt, gdy ma nastąpić rozwój mojej relacji z nią? Tak... To bym ją uwolnił, wdał się w walkę, którą bym wygrał z pomocą jej sprytu. Jakieś uderzenie la Morta patelnią w tył głowy może...
- O, o, to jest dobre! Tak, dzięki.
Kto by nie chciał uwiecznić swojego najlepszego przyjaciela z wyobraźni na kartach historii?
Palce Arthura uderzały w klawiaturę z prędkością karabinu maszynowego, podczas gdy ja robiłem kółka po pokoju z rękoma założonymi za plecy. Mocą jego jednej myśli rozpłynąłem się w powietrzu, gdy drzwi do jego pokoju się otworzyły i do środka delikatnym krokiem weszła Margharet Pohl, znana pisarka i matka naszego bohatera. Co prawda jestem częścią Arthura, więc w jakiś sposób pewnie moją matką też jest?
- Jak się ma mój synek? - spytała, kładąc dłonie na ramionach młodego Pohla, który nadal nie odkleił wzroku od tekstu na ekranie komputera. - Piszesz czy rozmawiasz z tym swoim "Gerardem"?
- Eee... Piszę... - Nie skłamał.
- Dobra, to nie będę przeszkadzać. Chciałam tylko zapytać czy masz jakieś naczynia do mycia...
- Tak, tu mam talerz i kubek na parapecie. - Podał jej oba przedmioty.
- ...I poprosić, byś zszedł na dół, do kuchni, za jakieś dziesięć minut, okej?
- Czemu akurat wtedy?
- Musimy coś z tatą przygotować. Do tego czasu nie schodź, dobrze?
- Um... Okej...
- Ile te rzeczy mają już dni? - Z obrzydzeniem powąchała brudne naczynia.
- Dwa.
- I dla ciebie to w porządku, że dwa dni sobie tu leżał talerz z resztkami chleba i kubek z fusami po herbacie? Nie można tego było dać od razu do mycia?
- No można było...
- Pomyśl o tym czasem, co? - Wyszła.
Pomyśl o tym czasem, co? W moim gabinecie wszystko zawsze czyste, schludne i pachnie pomarańczami.
- Usłyszałem już od niej... Poza tym ty masz Zuzannę - mruknął w moją stronę. - Bardziej mnie ciekawi to, co oni tam knują. Tata zazwyczaj po powrocie z pracy tylko je kolację i idzie do salonu, a teraz słyszałem, że ktoś się krzątał po kuchni, więc...
Nie dowiesz się, póki się sam nie przekonasz. Jednak znając ich, to jakaś forma miłej niespodzianki, więc chyba wytrzymamy te dziesięć... osiem minut?
- Na luzie...
O umówionym czasie zabrzmiały wytłumione gumą crocsów kroki i chłopak zszedł po schodach na parter, gdzie w kuchni czekała na niego mama i Markus Pohl, jego ojciec, oboje uśmiechnięci, gdy jedno trzymało opakowanie czekoladek, a drugie otwarty list. Arthur uniósł brwi, ściągnął okulary, przetarł i znów założył, jednak nic się nie zmieniło. Data na kalendarzu na ścianie była taka sama: 26 lipca.
- Byłem święcie przekonany, że urodziłem się 18 lutego. To co to za okazja?
- Tata wracając znalazł w skrzynce list zaadresowany do ciebie - zaczęła wyjaśniać Margharet. - Normalnie byśmy go nie otwierali, ale nadawcą była Akademia Hope's Peak...
- Akademia Hope's Peak?!
O Akademii Hope's Peak, tokijskiej szkole dla wybitnie uzdolnionych, krzyczał cały świat. "Superlicealiści", bo tak nazywano jej uczniów, byli czołowymi ekspertami w swoich dziedzinach. Co i rusz nagłówki gazet opowiadały o absolwentach Hope's Peak osiągających nowe sukcesy. Szczególna burza rozpętała się w ciągu ostatniego roku, gdy Akademia ogłosiła tak zwany "Program Promocji Superlicealnego Talentu". Szczegóły Arthur miał usłyszeć już za chwilę: gdy ojciec odczytał na głos treść listu z zaproszeniem do udziału.
"Witamy serdecznie,
Akademia Hope's Peak to tokijska szkoła z wieloletnią tradycją kształcenia młodzieży w kierunkach, w których jest najbardziej uzdolniona. W związku z faktem, że w Pana regionie została otwarta biorąca udział w Programie Promocji Superlicealnego Talentu placówka edukacyjna, Europejski Internat Hope's Peak (HPEBS) w Garmish-Partenkirchen w Bawarii, grono nauczycielskie pragnie z dumą zaprosić pana Arthura Pohla, ze względu na jego sławę i umiejętności w dziedzinie pisarstwa, na trzyletni program oficjalnej nauki wyższej we wspomnianej szkole jako SUPERLICEALNEGO PISARZA KRYMINAŁÓW.".
Resztę wieczoru rodzina spędziła ocucając syna z szoku.
* * *
31 sierpnia 2010, Monachium
Międzynarodowe Lotnisko im. Franza Josefa Straußa
- Mamo, nie jestem dzieckiem, dam sobie radę... - narzekał Arthur, siedząc na krawędzi tylnego siedzenia w samochodzie. Drzwi były otwarte, więc nogi trzymał na rozgrzanym asfalcie.
- Mój mały syneczek zaraz mi zniknie z oczu na cały rok szkolny, nie odmówię sobie tej przyjemności opatrzenia jego ran. Mark, podaj mi apteczkę!
- Już, już... - Tata Arthura wygrzebał się z bagażnika, trzymając wielką, czerwoną torbę. Arthur był pewien, że przyborów pierwszej pomocy w środku starczyłoby na wskrzeszenie całego pułku rannych żołnierzy, a to zaledwie apteczka samochodowa.
Pani Pohl wygrzebała z niej trochę waty, wodę utlenioną i plaster, po czym zaczęła przemywać tym lekko krwawiące zdarcie na kolanie syna.
- Nie mogę uwierzyć, że się potknąłem dwa metry od samochodu... - westchnął chłopak.
- Mówiłam, byś nie brał wszystkich toreb naraz, to nie. Daj, podmucham.
- Nie, nie, mamo, naprawdę nie trzeba, dziękuję.
- A jak ładnie poproszę? Wyjeżdżasz do szkoły z internatem, będzie mi brakowało mojego synka.
- Ech...
Podmuchała ranę, przetarła jeszcze parę razy i zakleiła plastrem. Arthur zastanawiał się, co to za matczyna magia, że od dmuchania rzeczywiście mniej bolało. Czy ojcowski oddech też tak działa? Czy jak będzie dmuchał na bolące miejsca swoich dzieci w przyszłości, to też się będą nad tym zastanawiać? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
- Masz, Arthur. Twój plecak, twoja walizka i torba. Schowałem Ci do środka parę książek i słuchawki, byś się nie nudził w drodze do szkoły. Tylko weź je ostrożnie i się znowu nie potknij!
- Dzięki, tato. A czy...?
- Tak, też jest w torbie. - Ojciec puścił mu oko. Arthur wyszczerzył się, wiedząc, że już czeka na niego butelka wiśniowej słodyczy, jaką była cola.
- O co chodzi? - Margharet była poza kręgiem miłośników napojów gazowanych.
- Męskie sprawy - skwitowali chłopcy.
Niedaleko parkingu stały cztery autokary otoczone przez dużą grupę nastolatków, rówieśników Arthura, a wokół nich kręcili się dorośli, w tym Japończycy. Już samo to dawało jasne znaki, że to cel dotychczasowej podróży Pohlów, a poza tym był jeszcze wielki plakat krzyczący po angielsku "UCZNIOWIE HPEBS ROCZNIK 2010/2011, ZAPRASZAMY". Rodzina zmierzyła w tamtą stronę.
- Ach, poznaję! To pan Pohl! - Jeden z dorosłych, Japończyk w okularach i białej koszuli, podszedł do trójki, ukłonił się i każdemu po kolei podał dłoń. Mówił płynnym niemieckim. - Czekaliśmy na państwa... Pan Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów, zgadza się? - Japończyk wyciągnął pliczek kartek i długopis.
- Tak, tu mam na zaproszeniu... - Wygrzebał z kieszeni kartkę, którą dostał w liście przed miesiącem, ale Japończyk tylko się uśmiechnął i dał znać, by ją schować.
- Wspaniale, wspaniale. Został pan przydzielony do klasy 1A, a to oznacza, że wsiądzie pan do autokaru tam, o, na końcu. - Okularnik wyciągnął palec i wskazał pojazd, przy którym stała grupa osób, niektórzy z rodzicami, niektórzy nie, ewidentnie czekając na znak do wejścia. - Tam są pańscy przyszli koledzy. Prosiłbym złożyć podpis tu, tu i tu, każdy z państwa.
Arthur, Margharet i Markus złożyli swoje sygnatury i, zdaje się, organizator posłał ich pod autokar, między innych uczniów.
- Masz wszystko? Telefon? Dokumenty? - spytał ojciec.
- Tak, mam.
- Portfel? Karta? Klucze?
- Są tu.
- Naa peewnoo?
- Naa peewnoo.
Ojciec go poklepał po plecach, a matka mocno przytuliła.
- Tak bardzo mi cię będzie brakować... Bądź grzeczny i bądź sobą, jasne?
- Um... Słucham?
- Będziesz miał dużo kolegów. Na pewno.
- Postaram się... Dzięki, mamo.
- Może sobie jakąś dziewczynę znajdziesz? - zasugerował tata.
- Jasne, już lecę za nimi ganiać.
- Śmiej się, śmiej, z mamą też się poznaliśmy w szkole.
- Może, ale w takiej, gdzie wszyscy byli na waszym poziomie, nie?
- Już, już, nie przejmuj się tym. Jedź w nowy rozdział życia i bądź szczęśliwy! Będziemy cię wspierać z całego serca. Jakbyś czegoś potrzebował to pisz, będziemy ci wysyłać paczki.
- Dziękuję. Kocham was!
Jeszcze raz się uściskali i Arthur odszedł w stronę wejścia do autokaru, gdyż padł już sygnał, by wsiadać. Wkrótce drzwi się zamknęły, zamruczały silniki, syknęło ciśnienie i konwój autokarów ruszył z Monachium do Garmisch-Partenkirchen. Rodzice jeszcze machali z oddali na pożegnanie swoich dzieci.
- Tak szybko rośnie... - stwierdziła pani Pohl, po czym wybuchł szloch. Nie jej, a jej męża, który wcisnął twarz w ramię małżonki.
- ZDECYDOWANIE ZA SZYBKOOO! - wypłakał.
* * *
31 sierpnia 2010, Monachium
Autostrada wyjazdowa z miasta
- Halo, halo? Panie Müller, to działa? - Z głośników w całym autokarze wydobył się angielski głos. Coś chrupnęło, skrzypnęło i usłyszeć dało się chrypiący głos kierowcy:
- Panie Spodnie, tu pan wciska i jak się włączy lampka, to może pan mówić.
- Ale jest włączona.
- A... No to właśnie nas słyszy cały pojazd.
- Och! Tak... Ahem, dzień dobry, czy wszyscy mnie słyszą? Pomachajcie mi, jeśli tak!
Oddział nastolatków wyekwipowanych w stylu ewidentnie podróżnym podniósł ręce i zaczął nimi machać w stronę Japończyka w okularach.
- Wspaniale! Zatem witajcie, drodzy Superlicealiści, na waszej drodze do szkoły, gdzie rozwiniecie swój potencjał do maksimum! Ilu was tu jest, wszyscy? Raz, dwa, trzy... Wszyscy! Ale dlaczego pan Reville jeszcze nie siedzi? Odjechaliśmy już kilka minut temu!
Chłopak w wąskich spodniach i ciemnym swetrze z paroma przypinkami, najwyraźniej o nazwisku Reville, stał na środku przejścia i wciskał na siebie beżową kurtkę z jeansu. Spojrzał, zaskoczony, w stronę prowadzącego i podrapał się po głowie, zakłopotany.
- Przepraszam, nie mogłem znaleźć swojej kurtki. Ale już ją mam! Zaraz gdzieś usiądę, tylko to... - Wcisnął walizkę na półkę z bagażami. - ...O. Odłożone.
- Niech pan usiądzie koło pana Pohla. Jest, widzę, wolne miejsce.
Arthur dał gestem znak, że to o nim mowa i odsunął się, by chłopak mógł usiąść pod oknem. Gdy już to się stało, prowadzący kontynuował.
- Niech was słowa pana Müllera nie zmylą, nie nazywam się Spodnie, tylko Hosen. Shutaro Hosen, ma się rozumieć. Co prawda błąd zrozumiały, "die Hosen" to po niemiecku "spodnie"... Ale tak, nazywam się Shutaro Hosen, jestem Byłym Superlicealnym Przewodniczącym Samorządu Uczniowskiego. Pracuję w Akademii Hope's Peak jako nauczyciel angielskiego i przez najbliższe trzy lata będę waszym wychowawcą!
Kilku uczniów zabiło niemrawe brawa.
- Rozumiem, rozumiem, jeszcze nie jesteście przyzwyczajeni do nowej sytuacji, ale gwarantuję wam, że razem z resztą kadry nauczycielskiej postaramy się wam zapewnić jak najlepszy czas w HPEBS, jak tylko to będzie możliwe. Wygodne zakwaterowanie, dobre wyżywienie, starannie zaplanowane lekcje i masa, masa zabawy to tylko część planów. Na przedsmak mogę wam powiedzieć, że w planach są między innymi wycieczki i imprezy, a to bez żadnej ceny w stratach naukowych! Jak wyjdziecie z dyplomem, to absolwenci innych liceów będą zielenieć z zazdrości, jakie mieliście szczęście, by iść do takiej szkoły. Pokażecie światu, co oznacza moc Superlicealistów! Prawda?
- Taak! - odpowiedziało kilka osób, mniej lub bardziej energicznie.
- Nie słyszę!
- TAAAK! - Teraz krzyczeli prawie wszyscy.
- Cudownie! I takich uczniów lubię! Zatem rozsiądźcie się wygodnie i zrelaksujcie, bo już za nieco ponad godzinę będziemy u bram waszej nowej szkoły!
Mikrofon znowu chrupnął i Shutaro Hosen usiadł na jednym z miejsc na froncie, rozłożył na kolanach papiery i zaczął je z zainteresowaniem przeglądać. Arthur odetchnął głęboko, przeleciał palcami po szarych włosach i położył kark na oparciu.
- Emocje, nie? Jesteś na to gotowy? - zapytał go po angielsku chłopak, który usiadł wcześniej obok niego.
- Absolutnie nie.
- Ach, ha! Ja też nie. Dzięki za miejsce, tak się akurat złożyło, że wolę siedzieć przy oknie.
- A ja właśnie nie. Wolę gdy jest bliżej do wyjścia, bo to oznacza, że jest też bliżej do toalety.
- Ooo, racja... Nie pomyślałem o tym... - Zaśmiał się chłopak, jednocześnie poprawiając brązową grzywkę.
Jego włosy były dość specyficzne, dopiero teraz Arthur miał okazję się przyjrzeć jego twarzy. Na jego uszach błyszczały złote kolczyki, widoczny był też pojedynczy piercing na brodzie, ale najbardziej zauważalne były jego oczy: prawe lśniło błękitem, lewe walczyło z włosami o ciemność brązu. Arthur nie wiedział, czy chłopakowi przypadła przy urodzeniu heterochromia, czy się jej wstydził czy nie, a może to było tylko na pokaz i jedna z nich (lub obie?) to były soczewki. Niemniej, postanowił poruszyć temat zupełnie inny.
- Ty też jesteś Superlicealistą, nie? W sensie, skoro jesteś w tym autokarze i jedziesz do HPEBS... Pan Hosen zwrócił się do ciebie per "Reville".
- Tak, to moje nazwisko! - Chłopak się szeroko uśmiechnął i podał Arthurowi dłoń w uścisku. - Jestem Alfred Reville. Superlicealny Reżyser!
Arthur też spojrzał milszym okiem i odwzajemnił uścisk.
- Superlicealny Pisarz Kryminałów, Arthur Pohl. Miło poznać.
- Masz ciekawy akcent. Jesteś Niemcem? - zapytał Alfred.
- Tak, pochodzę z Westerstede, to takie nieduże miasteczko na północy. Ale płynnie mówię po angielsku, więc bez obaw. A propos angielskiego... Po naszywce na twoim ramieniu zgaduję, że jesteś właśnie z Wielkiej Brytanii? Po akcencie też pasuje.
- Dokładnie, jestem z Derby!
- Więc jesteś reżyserem, tak? Robisz filmy?
- Też pytanie! Piszę scenariusze, organizuję ludzi, sprzęt, akcesoria, pieniądze, kręcę, gram, edytuję, praktycznie wszystko robię! Filmy to moja największa pasja, mógłbym samodzielnie zrobić dosłownie wszystko, co powiązane.
- Wow, to brzmi jak coś... pasjonującego.
- Oczywiście! Jesteś pisarzem, nie? Nie masz tak, że jak masz przypływ natchnienia, to aż się gotujesz, by coś robić?
- W zasadzie tak. Chociaż u mnie to wymaga jedynie siedzenia i pisania, a przy filmach...
- Oj tam, oj tam, szczegóły! Wszystko się sprowadza do pasji, nie?
- Tak... Pasji, inspiracji, natchnienia... - Arthur był nieco przytłoczony, jak bardzo ekspresywny był ten Alfred, jak dużo się ruszał i gestykulował podczas jedynie mówienia. A jednocześnie podobało mu się to, zawsze darzył energetycznych ludzi dużą sympatią. Pewnie dlatego, że w ich otoczeniu sam stawał się trochę żywszy.
- Dokładnie! A wiesz, co jest najlepszą metodą na utrzymanie tego jak najdłużej i jak najwięcej?
- ...Nie, aczkolwiek jestem ciekawy.
- Hah, ha, to moja sekretna technika: kluczem jest absolutnyyy...! - Alfred wyciągnął nogi pod fotel przed sobą, naprężył się jak strzała, podniósł ręce. - ...Luuuuuuz... - Przeciągając ostatnie słowo, powoli się rozluźnił i sflaczał jak rozpuszczone masło. - Dobranoc...
Alfred przymknął oczy i się wyłączył. "Wow..." - pomyślał Arthur, patrząc na zegarek w telefonie. - "Zajęło mu kwadrans od wyjazdu, by zasnąć. Niesamowite.". Zazdrościł tym, co umieli szybko zasnąć, bo rzadko widziało mu się siedzieć w parnej, trzęsącej się skrzynce, jaką jest autokar, przez kilka godzin i to jeszcze w pełnej tego świadomości. Zasypianie nie szło mu to dobrze... zazwyczaj. Teraz ledwo otworzył książkę, jego głowa ociężała. Litery posklejały mu się przed oczami, wszystko zaczęło się rozmazywać...
* * *
???, HPEBS
Tajemniczy pokój
Aha... czyli to tak się tu znaleźliśmy...
"Huh? Jak?" - pomyślał Arthur, wciąż zaspany.
Czy to nie jasne? Kiedy zasnąłeś w autobusie, to nas porwano! Znaczy, tak jakby, jesteśmy tam gdzie powinniśmy być, ale nie w okolicznościach, w których powinniśmy być. Nadążasz?
"Chyba...".
Widziałeś, co się dzieje w tej szkole. Zamknięte drzwi i okna. Jeżeli jest droga ucieczki, to wątpię, byśmy ją mieli znaleźć szybko.
"Nurtuje mnie, co ten Shutaro Hosen ma z tym wspólnego. Przywiózł nas tutaj, ale nie wydaje się, by wiedział, co się dzieje... No i też miał bransoletkę, prawda?" - Arthur dotknął swojego lewego przegubu. Nadał czuł tam przeklęte urządzenie.
Tak, też mnie to zastanawia...
DING DONG, BING BONG!
Arthur zadrżał. Nie znał takiego dźwięku. Biedak, nie wiedział, że zaraz po nim będą jeszcze kolejne dwa; coś chrupnęło, jakby włączał się telewizor. Z niskiej jakości głośnika wydobył się wysoki, denerwujący głos, jak gdyby jakiś złoczyńca Disneya nieudolnie naśladował Myszkę Miki. Chociaż to akurat mierne porównanie, Miki to część ich świata, ba, wręcz symbol. Bez Mikiego to gówno, nie Disney.
- Witajcie, drodzy uczniowie. Mówi wasz kochany dyrektor tej uroczej placówki edukacyjnej. Ach, Hope's Peak! Tyle dobrych wspomnień! Tyle lat jako nauczyciel, tyle słodkich buź, które zobaczyłem w swoich klasach! Jak się cieszę, że mogę z wami zacząć nowy rok tutaj, w Europejskim Internacie Hope's Peak. Dam wam jeszcze trochę czasu na rozeznanie się, a potem zaczniemy nasz pierwszy apel! Do zobaczenia za godzinę, drodzy uczniowie!
"...".
- Och, cóż za bluźnierstwo... To wręcz obraza, podarować porządnemu człowiekowi tak niskiej jakości prześcieradło, ugh...
Arthur rozwarł oczy. Czuł, że już nie jest na twardej podłodze, na którą upadł wcześniej, gdy w jednej z klas zostało włączone radio "Niepamięć". Był na miękkim, wygodnym łóżku! I to zupełnie gdzie indziej - nie w klasie, a małym pokoiku, ewidentnie mieszkalnym, gdzie pod dwiema ścianami stało po łóżku, stoliki z lampkami nocnymi i zwyczajny stół z paroma krzesłami. Meble były utrzymane w jednym stylu, jakby z jednego zestawu z Ikei, wszystkie z zaokrąglonymi rogami i zrobione z lśniącego, ciemnego drewna, podobnie jak podłoga. Ściany i sufit za to pokrywała miękka, beżowa tapeta z wytłoczonym wzorem liści. Arthur spojrzał na drzwi naprzeciwko stołu i nieduży ekran telewizyjny obok nich. Na przeciwnej ścianie, u głów łóżek, były jeszcze dwie pary mniejszych drzwi, ale zamknięte, więc Arthur nie widział ich wnętrza. Co innego zobaczył natomiast, to krzątający się przy swoim łóżku nieduży, wątły chłopak o długich, kasztanowych włosach, ciemnobordowych sztruksach i zielonym garniturze.
- Ahem... Dzień dobry...? - zagadnął młody pisarz.
- Hmmmm? - Sąsiad obrócił się, pokazując naburmuszoną twarz, zza której kwadratowych okularów łypały niemiło zielone oczy. Poprawił bordową muszkę, wyciągnął z kieszeni złoty zegarek kieszonkowy i spojrzał na wskazówki. - Pospałeś wystarczająco długo. Rychło w czas!
- Mi też miło poznać... Arthur Pohl jestem. Superlicealny Pisarz Kryminałów. - Młody Niemiec wyciągnął rękę do nieznajomego który, zdawałoby się, obudził się w tym samym pokoju, w łóżku obok.
- Gdzie z tymi spoconymi dłońmi! Fuj! - Nieznajomy na chwilę pochwycił dłoń Arthura, ale zaraz ją zabrał i wytarł chusteczką, którą trzymał w kieszonce na piersi.
- Wybacz, nie wiedziałem, że jestem taki mokry... Mam tendencję do pocenia się przez sen, szczególnie w niewietrzonych pokojach. Jakoś wątpię, by dało się tu przewietrzyć.
- Obrzydlistwo... - jęknął ten drugi. Mówił bardzo charakterystycznym akcentem i tonem, niemalże jakby śpiewał, ale zamiast zamiast koić serce, to je brutalnie kłuł. - Ahem. Superlicealny Pisarz Kryminałów, tak? Arthur Pohl?
- Aha.
- Nie zdarzyłoby się przypadkiem, byś był autorem serii "Pociski Prawdy", czyż nie?
- Zdarzyłoby. To ja.
- Hmph... Mogłem się domyślić, po tych niezadbanych ciuchach i otępiałym wyrazie twarzy. Do nowej szkoły w koszuli z tłustą plamą i wylanym długopisem przyjechać...
- Hę?! - Arthur natychmiast spojrzał na swoje ubranie. Rzeczywiście, był zapaskudzony.
- Moja teoria się potwierdza. Jakość sztuki istotnie wyraża jakość swojego twórcy. Człowiek jest taki, jak to, co jego dziełem. Mogłem się domyślić, że autor tak paskudnej serii jak "Pociski Prawdy" będzie zbytecznym wieprzem!
- Ej, ej, co to ma znaczyć!? Dopiero co mnie zobaczyłeś!
- I już tego żałuję. Gianluca Bianchi, Superlicealny Krytyk, do usług. - Gianluca, ewidentnie Włoch, ukłonił się. Nietrudno było wyczuć dozę sarkazmu. Ba, można było ją wybierać łyżeczką. - Witam... i żegnam.
Krytyk odwrócił się na pięcie i, stukając lśniącymi lakierkami, podszedł do drzwi i wyszedł na korytarz, zatrzaskując je z wymową.
Arthur został sam.
- No, żeby się kolega przypadkiem nie zesrał! - zawołał za nim, choć wiedział, że Bianchi go już nie słyszy. Może to i lepiej. - Sukinsyn...
Usprawiedliwił się sam przed sobą, że to Włoch zaczął. Wygrzebał się z zaścielonego łóżka i zaczął rozglądać za czymkolwiek, w co mógłby się wytrzeć, a najlepiej prze...
...przebrać.
- Gdzie są moje rzeczy?! - pomyślał na głos. - Czemu mam na sobie te ciuchy? Są moje, ale przecież...
Zakładając, że porwano ich wczoraj albo dzisiaj, to Arthur zdecydowanie powinien mieć na sobie jeszcze te krótkie spodenki i t-shirt, w których był w autokarze. Kompletnie nie przypominał sobie przebierania się. Chociaż... jeżeli ktoś ich obserwował (a tak było prawie na pewno - wielka, żółta kamera nad drzwiami miała na oku cały pokój), to czy możliwe było, że ta osoba go przebrała, gdy spał? By spełnić jakieś swoje... fantazje?
Na samą myśl Arthura przemieliło w żołądku.
Postanowił wyjść z tego pokoju i się trochę rozejrzeć. Ale zanim to zrobił, rzeczywiście chciał jeszcze zmienić ciuchy. Szczęściem szybko znalazł szufladę pełną ubrań, nieszczęściem wszystkie były identyczne do jego obecnych. Nawet plamy się powtarzały w podobnych miejscach, chociaż materiały pachniały świeżością. Najwidoczniej każda z tych plam była permanentna... Arthur przetarł się z pomocą butelki wody i szmatki, którą znalazł w szafce, po czym był gotów do dalszej drogi. Trzeba było trzymać kciuki, by to wszystko było jednym, wielkim nieporozumieniem... Choć bransoletka trzymająca się ściśle jego nadgarstka zatruwała mu myśli sceptycyzmem.
* * *
???, HPEBS
Internat B
Arthur nacisnął klamkę i wyszedł na pachnący czystym dywanem korytarz. Rzeczywiście, zdobiony materiał był wyłożony na ziemi wzdłuż korytarza kończącego się z lewej ślepym zaułkiem, a z prawej szklanymi drzwiami na schody. Ścianę przed nim upiękniały obrazy, a drugą drzwi do pokojów uczniów, jak ten, z którego właśnie wyszedł. Wszystko było widać w romantycznie ciepłym świetle lamp na suficie.
- O! Hej, ty! - Arthur usłyszał głos.
Na korytarzu nie był sam. Gianluca zdążył już zniknąć, ale przed jednym z pokojów stały dwie dziewczyny.
- Tak, tylko ciebie jeszcze brakowało - powiedziała ta niższa, co miała zielony sweter w brązowe kropki i kasztanowe włosy wystające spod fioletowej czapki. Jakby się dobrze przyjrzeć, to wyglądała jak lody miętowe. - Pamiętasz coś? Cokolwiek?
- Masz nawyk bycia ostatnim, co? Ostatni przyszedłeś wtedy do tamtej sali, teraz ostatni wychodzisz z pokoju - dodała ta druga, o ciemnej skórze i ubraniu tak czarnym, jak jej włosy... nie licząc lśniących neonową zielenią i srebrem pasków na jej nogawkach. Gdy wstała od wiązania tak samo zielonych i granatowych sznurówek glanów, okazała się ciut wyższa od tej pierwszej. Idealnie zgrywała się wzrostem z Arthurem.
- To nie tak, że ja chciałem... - zmieszał się spóźnialski. - Ale tak, coś pamiętam. Jak zemdlałem w tamtej klasie, to przypomniało mi się wszystko: odkąd odebrałem zaproszenie do HPEBS do jazdy autokarem. Tam zasnąłem i film mi się urywa... Hej, wszystko dobrze? Chcesz chusteczkę? Mam w pokoju.
- Hę? - Dziewczyna-miętowy lód spojrzała na niego pytająco. - A, nie. Nie jestem przeziębiona, moja twarz jest taka naturalnie. Urodziłam się z czerwonym nosem i policzkami, to nigdy nie znika. Sama jestem okazem zdrowia!
- Ach... Wybacz.
- Nic się nie stało, przyzwyczaiłam się - szturchnęła go z sympatią. - W drogeriach dają mi za to darmowe chusteczki. Są dobre do zmywania smaru.
- Smaru...?
- Chodzi o jej talent - wtrąciła się dziewczyna w czarnych ubraniach. - Przypomniałeś sobie to samo co inni, więc swój chyba też znasz, nie?
- Tak, tak. Jestem Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów. Cześć wam.
- Samantha Kirshbaum! Superlicealna Strażak! - Dziewczyna w czarnym uśmiechnęła się i wystawiła kciuk. - Nieważne jaka opresja, zrobię wszystko by nas z niej wyciągnąć.
- Kirshbaum... Też jesteś Niemką?
- To się zgadza - odpowiedziała po niemiecku. - Domyśliłam się, że ty też. Arthur, co? Ładne imię.
- Dzięki, Sam. Mogę mówić "Sam", prawda? Są tu jeszcze jacyś Niemcy?
- Jasne, proszę. I nie, tylko my, chociaż jest jedna dziewczyna z Austrii.
- Blisko, da radę.
- Może, ale zupełnie się nie odzywa...
- Zupełnie?
- Nie wiem o co jej chodzi. Zamiast tego pisze wszystko to, co ma na myśli, na kartkach notatnika i pokazuje. Mam nadzieję, że nie ma tu niewidomych.
- Huh... Czyli poznaliście już wszystkich?
- Ktoś musiał przejąć inicjatywę, nie? Ja, Elle i James pomagamy nauczycielowi ogarnąć naszą klasę. Wyciągniemy nas stąd!
- Nauczycielowi, stawiam że chodzi o pana Hosen, ale kim są Elle i James?
- Hej! - usłyszeli głos po angielsku. - Rozumiem, że się dogadujecie po swojemu, ale jak słyszę swoje imię, to chciałbym wiedzieć w jakim kontekście! - Dziewczyna z czapce się zdenerwowała.
- Jasne, przepraszamy... - powiedzieli ze szczerym żalem Arthur i Sam, też już po angielsku.
- Więc... ty jesteś Elle? - zapytał Pohl. - Bo nie zakładam, że James...
- James się teraz kręci w holu i majstruje przy drzwiach. Ja jestem Elle van der Linde, z Holandii. Przyjęli mnie do HPEBS jako Superlicealną Rowerzystkę - wyszczerzyła się z dumą.
- Rowerzystka? Wygrałaś jakiś wyścig rowerowy?
- Żeby jeden! Od kilku lat poświęcam każdą wolną chwilę na jazdę i biorę udział w konkursach, by się sprawdzać.
- Nogi to masz chyba ze stali, co?
- Hah! Żebyś wiedział. - Poklepała go jeszcze po plecach parę razy.
- Mamy jeszcze koło pięćdziesięciu minut - powiedziała Samantha. - Wykorzystaj ten czas i porozglądaj się po szkole, może pomóż komuś szukać wyjścia. Nie wiemy, czy po tym będzie czas.
- Pięćdziesiąt minut do czego?
- Nie słyszałeś ogłoszenia z radiowęzła? Ten "dyrektor" dziesięć minut temu dał nam godzinę na rozejrzenie się przed apelem.
- Ach, tak... Głupie, to mnie przecież obudziło.
- Wykorzystaj ten czas. My się jeszcze rozejrzymy po pokojach - powiedziała swoim nosowym głosem Elle. - Do zobaczenia na apelu!
I po tym pożegnaniu Superlicealne Strażak i Rowerzystka weszły do pokoju obok nich. Arthur został na korytarzu sam.
Pora na zestaw nowych znajomości. Jesteś gotowy?
"Nic a nic" - odpowiedział mi Arthur.
Ruszyliśmy w stronę szklanych drzwi, za którymi były, jak się okazało, schody na drugie piętro internatu, a za nimi długi korytarz na wprost i drzwi na lewo. Arthur postanowił najpierw zbadać schody, ale to szybko spłonęło na panewce - przejście było odgrodzone grubą kratą.
- Huh...
Włożył rękę między pręty, ale tylko tyle. Były bardzo blisko siebie, więc nawet ktoś chudszy niż Arthur (a nie mógł powiedzieć, by był szczególnie szczupły... Przeklęte zamiłowanie do słodyczy!) nie mógłby się przez nie przecisnąć. Tyle z obejrzenia kolejnych pięter.
Ścieżki, jakie mu zostały do wyboru, to korytarz na wprost i drzwi na lewo. Drzwi były oznaczone tabliczką "Część szkolna", więc obecnie musiał znajdować w części mieszkalnej.
Przekonał się o tym idąc w głąb korytarza i widząc pomieszczenia, jakie mijał. Były toalety męskie i damskie, prysznice, pachnąca detergentami pralnia, a za nimi kolejne drzwi i do jego nosa wbiły się dwa kontrastujące zapachy: charakterystyczny odorek szatni i sali gimnastycznej, które były po prawej, a także aromat jedzenia, który docierał z jadalni po lewej. Arthur zdecydował się iść do tego pierwszego, bo słyszał tam czyjeś głośne kroki.
* * *
???, HPEBS
Internat B - Sala gimnastyczna
Hol i szatnie były puste, kanciapa wuefisty była zupełnie zamknięta, ale po sali gimnastycznej robił kółka wysoki chłopak w niebieskim dresie, a przy jednym z okien majstrował blondyn w łatanych spodniach. Arthur najpierw zagadnął tego pierwszego.
- Hej, mogę chwilę...?
Chłopak w dresie błyskawicznie wyhamował i spojrzał na niego jakby nieco poddenerwowanym wzrokiem. Nie był nawet zadyszany!
- Um... Co tu robisz? - zapytał Arthur, zaskoczony takim stanem biegacza.
- Biegam.
- Widzę, ale...
- Jeżeli chcesz wiedzieć, czemu nie szukam stąd wyjścia, to dlatego, że nie chcę marnować czasu. Robi to każdy inny, a ja muszę trenować.
- Trenować bieganie?
- Tak.
- Widzę, że nie obwijasz w bawełnę...
- Bo to strata czasu.
- Niech zgadnę, jesteś Superlicealnym Biegaczem?
- Nie.
- ...
- ...
- Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów. - Podał mu rękę do uściśnięcia.
- Vincent Havel, Superlicealny Speedrunner. - Wysoki dresiarz z fryzurą na jeża odwzajemnił uścisk, choć nie zmienił wyrazu twarzy.
- Speedrunner?
- To znaczy że speedrunuję gry. Przechodzę je w najkrótszym możliwym czasie.
- Huh, słyszałem o tym... Nie wiedziałem, że to też może być talent.
- Może.
- Nie wyglądasz jednak na stereotypowego gracza.
- Bo mierzę wyżej. - Piegus zmarszczył brwi. - Jestem już najszybszy w grach, teraz będę najszybszy w życiu. Dążę do bycia najszybszym biegaczem na świecie.
- I dlatego ciągle biegasz?
- Tak.
- ...
- ...
- ...
- Czy to koniec konwersacji?
- Jeżeli sobie tego życzysz... - Arthur nieco się skrzywił.
Vincent natychmiast ruszył do dalszego biegu. Huh... Nie był zbyt przyjazny, ale Arthur postanowił jeszcze nie decydować o swojej sympatii do niego. Póki co wolał o nim nie myśleć. Zamiast tego spojrzał na smukłego blondyna przy oknie. Podszedł do niego i pomachał, by dać o sobie znać.
- Podaj mi klucz numer 26 - powiedział chłopak miękkim, chociaż chłodnym głosem.
- Hę?
- Klucz 26. Jest w skrzynce. - Wskazał palcem kasetkę z narzędziami leżącą na najwyższym szczeblu drabiny, na której stał chłopak. Szukając klucza płaskiego oznaczonego numerkiem 26, Arthur zwrócił uwagę, że blondyn nie miał zwyczajnych butów, a drewniane chodaki. Widok co najmniej niecodzienny.
- Znalazłeś?
- Tak, tak, proszę.
Chłopak przejął narzędzie, nałożył je na jedną ze śrub, wziął głęboki wdech...
- Hrrrrrrrrnnnngggghhhhhh...! Huff... - Pomimo nacisku, śruba nie drgnęła. Warto wspomnieć, że na każdym boku płyty było dobrze z dziesięć podobnych lub większych. - Ghhhhhhmmmmmm! Agh! - Na jego czole pojawiły się już kropelki potu. - Aaaaahhhhhhhhhrrrrr... Gh! Huff... Puff...
Chłopak rzucił na Arthura szybkie spojrzenie i, stukając drewnianymi chodakami, zszedł na ziemię. Był od niego trochę niższy, ale za to znacznie lepiej zbudowany, miał wyraźnie zarysowane mięśnie, zachowując przy tym smukłość. Otrzepał luźną koszulkę i spojrzał na Arthura swoimi jasnymi od lodowego błękitu oczami. Też nie wyglądał na zadowolonego, jak Vincent, ale jego twarz w zasadzie nie wyrażała żadnych konkretnych emocji, w tym negatywnych.
- Cześć - powiedział.
- Uch, cześć. Mogę ci jakoś pomóc? Co robisz?
- Sprawdzałem płyty na oknach. Nie pomożesz mi, bo już skończyłem.
- I coś odkryłeś?
- Są przykręcone mocniej, niż sobie wyobrażasz. Nie tylko tu, każde okno, jakie znalazłem, tak ma. Przez nie nie wyjdziemy.
- A co z drzwiami?
- Sam zobaczysz.
- Niech zgadnę, w holu...
- Tak. Paru ludzi tam przy nich pracuje, może im się przydasz.
- Jeżeli tak, to zaraz tam pójdę. Jestem Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów.
- Mhm. Jesteś Niemcem?
- Tak, z Westerstede.
- Zagadaj do Samanthy, dogadacie się. Albo do Inge, może zacznie mówić.
- Już rozmawiałem z Sam. A kim jest Inge?
- Austriaczka w kraciastym szaliku. Nie odzywa się, może ty ją przekonasz.
- A ty? Skąd jesteś?
- Ze Szwecji. Jestem Veikko Paavola. Superlicealny Stolarz. - Pomachał mu nieznacznie.
- Stolarz? Robisz stoły?
- Stoły, meble, generalnie zajmuję się obróbką drewna. Zaopatrzam cały magazyn, bo meble to jedyne co robię poza szkołą.
- Tak po prostu? Siadasz nad kawałkiem drewna i robisz coś z niego?
- Tak samo jak ty siadasz nad kawałkiem papieru i robisz z niego książkę.
- Będę musiał to zobaczyć.
- Najpierw zobacz drzwi w holu.
- Jasne... A te buty? Też je sobie zrobiłeś? - Arthur wskazał chodaki na nogach Veikko.
- Tak.
- Huh... Czemu?
- Nie odpowiadały mi żadne w sklepie.
- Słucham!?
- Nie odpowiadały mi żadne w sklepie - powtórzył Szwed.
- I dlatego zrobiłeś je sobie sam?
- Czy powiedziałem coś niewyraźnie?
- Nie, nie, po prostu jestem pod wrażeniem. Moje zdolności manualne to żart, więc nigdy nie zrobiłem sobie nic sam. Dla ciebie to codzienność?
- Mało mam rzeczy kupionych. Chyba tylko tę koszulkę. Buty zrobiłem sam, spodnie też, meble w swoim pokoju i na sprzedaż w sklepie...
- Sklepie?
- Tak.
- ...
- ...?
- Jakiś kontekst?
- Moja rodzina prowadzi sklep z wyrobami z drewna od wielu pokoleń. Tata zaniemógł, więc ja robię towar w wolnym czasie.
- Huh. Niesamowite...
- Nie rozumiem dlaczego.
- A, tak... Po prostu.
- Płaszcz ci się zsuwa.
- A, racja, dzięki. - Arthur poprawił powoli spadający ciuch.
- Czemu nie wkładasz rąk do rękawów? - Po raz pierwszy od początku rozmowy twarz Veikko się minimalnie zmieniła. Uwaga, uwaga... uniósł brew. Wow.
- Nie wiem, tak się czuję lepiej.
- Bardzo niepraktyczne. Idę się porozglądać za innymi wyjściami.
I Veikko odszedł. Nie był jakimś mistrzem konwersacji, ale w odczuciu Arthura i moim wydał się sympatyczny. To, co powiedział jako ostatnie, było trochę dziwne, ale nie przejęliśmy się tym. Zamiast tego Arthur wyszedł z sali, zostawiając robiącego po niej kółka Vincenta samego, żeby skierować się do jadalni.
* * *
???, HPEBS
Internat B - Jadalnia
- Heeej! Otwórz sięęę!!! - Dziewczyna w błękitnym t-shircie i z dużą teczką na ramieniu, ta sama co ją Arthur widział w klasie, szarpała gablotkę, za którą był ładny zapasik alkoholi. - Co to znaczy, że nie mogę wziąć jednego!?
- Widzisz wyraźnie, że napisali "19+" - przerwał jej wrzaski wielki i silny mężczyzna w szarym swetrze. - Ile masz lat?
- Szesnaścieee!
- No to ci nie otworzy. Taki system.
- A ty? Skąd wziąłeś papierosy?
- Miałem swoje. - Mężczyzna zaciągnął się z krótkiej, papierowej rolki i puścił kółko z dymu.
- Weź poczęstuj...
- Proszę. - Wystawił pudełko w jej stronę. Dziewczyna z uśmiechem wyrwała mu całe opakowanie i pobiegła do kuchni, możliwe, że po ogień. Mężczyzna westchnął. - Ech. Dobrze, że mam zapas.
W tym wszystkim Arthur, który właśnie wszedł, wyłowił jeszcze jedną osobę, siedzącą na krześle pod oknem dziewczynkę w kapelusiku i z kraciastym szalikiem, spod którego wylewała się jasnobrązowa sukienka. Z kimś ten wzór skojarzył.
- Hej, ty jesteś Inge? - Arthur do niej podszedł.
Spojrzała na niego niebieskimi, zmartwionymi oczyma, ale nic nie powiedziała.
- Samantha i Veikko wspomnieli mi o tobie. Jesteś z Austrii, co nie?
Dziewczyna opuściła wzrok, wyciągnęła z kieszeni notatnik, ołówek i zaczęła skrobać. Pokazała Arthurowi kartkę z napisem "Tak.".
- O... Ja jestem z Niemiec. Z Westerstede. Nazywam się Arthur Pohl i jestem Superlicealnym Pisarzem Kryminałów. Cześć!
Znowu coś napisała na kartce. "Inge von Ursache. Superlicealna Narciarka Stokowa.".
Von Ursache... To dopiero nazwisko.
"Nie komentuj, twoje nazwisko to dosłownie «lis»", Arthur by mnie szturchnął.
- Okej... Mogę zapytać, czemu nie mówisz?
- "Nie lubię." - odpisała.
- ...
- ...
Konwersacja się nie kleiła. Inge przestała nawet na niego zwracać uwagę, tylko zaczęła się bawić dzyndzlami swojego szalika.
- Nie martw się, nie ty pierwszy i nie ostatni - usłyszał za sobą spokojny, chociaż chrapliwy głos siłacza. Odwrócił się, by zobaczyć jak poprawia wiszący mu na karku stetoskop i zaciąga się papierosem. - Generalnie szybko ucina konwersacje i się nie odzywa.
- ...Rozumiem.
- Arthur Pohl, dobrze usłyszałem? Też chcesz jednego? - Zaoferował mu papierosa z drugiego opakowania.
- Dziękuję, nie palę.
Potężny zaciągnął się.
- To dobrze. Będziesz zdrowy.
- Słyszę to od znawcy?
- Bo co, mam stetoskop, to jestem lekarzem?
- Chyba...?
- Ha, ha, masz rację. Jestem Superlicealnym Patomorfologiem. Kazimir Suchoj, do usług.
- Brzmi rosyjsko.
- Bo jestem z Rosji. Z Jakucka.
- Wow, to... daleko. I jesteś patomorfologiem, tak? To znaczy, że...?
- Badam anatomię człowieka i jej wszelkie odstępstwa. Im dziwniej tym ciekawiej, że tak to ujmę... - Uśmiechnął się tajemniczo. - Piszesz kryminały, co nie? Nie spotkałeś się nigdy z tym terminem?
- Słyszałem raz czy dwa, ale nie wnikałem. W moich książkach sekcją zwłok zazwyczaj zajmują się medycy sądowi.
- A szkoda. Patomorfologia to ciekawa dziedzina. Chcesz, to ci kiedyś opowiem trochę, może ci się przyda.
- Jeżeli stąd wyjdziemy, to chętnie. I jeżeli będziemy dalej utrzymywali kontakty...
- Czemu byśmy nie mieli? Jesteśmy kolegami z klasy, nie? - Kazimir strzepnął trochę popiołu na stół.
- Racja... - Arthur spojrzał na patomorfologa oceniająco. Nie wyglądał ani nie brzmiał jak nastolatek, do tego otaczała go dziwna aura starszego obrońcy, jakby ojca.
- Zastanawiasz się ile mam lat, co?
- Um...
- Tyle co ty. Szesnaście. Też zaczynam liceum.
- W takim razie jak...?
- Okoliczności. Szybko wyrosłem, moja budowa też nie pomaga.
- No tak, wyglądasz jak profesjonalny siłacz. Ćwiczysz?
- Ćwiczę, ale kluczem jest dieta i zdrowie.
- To czemu pa...?
- Siła nawyku - przerwał mu pytanie o papierosy. - Nie musisz tego zgłębiać, bo to naprawdę tylko tyle.
- Ale że w takim wieku...
- Witaj w szarej Rosji.
Zrobiło mu się mimowolnie żal Kazimira. Mówił spokojnie i czasem się śmiał, ale nie sprawiał wrażenia lekkoducha. Ciekawe, czy miał się dobrze? Z drugiej strony, komu w takiej sytuacji jest dobrze?
- Uohohoho! Hej! Chodźcie tu!
Arthur odwrócił się i poszedł do kuchni, skąd dobiegł wysoki, kobiecy głos. Za sobą usłyszał stukanie zielonych pantofelków Inge i stąpanie skórzanych buciorów Suchoja. Całą trójką stanęli przy drzwiach, patrząc jak panna w błękicie, spodenkach i długich skarpetkach nie do pary balansuje kilkoma losowymi przedmiotami na palcach jednej dłoni. Ołówek, butelka soku i... skradzione Kazimirowi opakowanie papierosów.
- Patrzcie! Patrzcie, co umiem! Ha, ha! - Śmiała się głośno i wesoło.
- Kim jest ta artystka? Superlicealną Balansjerką?
- Albo Superlicealną Złodziejką... - mruknął Kazimir, zaciągając się i wspominając swoje opakowanie.
- Źle, źle! Spójrzcie na teczkę! I na mój ołówek!
Wielka teka na jej ramieniu nic im nie sugerowała, ale ołówek mógł już coś powiedzieć.
- Superlicealna Animatorka? - spytał Rosjanin.
- Superlicealna Rysowniczka? - wsiadł na ten pociąg myśli Arthur.
- Nieee! Chociaż... blisko! Jestem Superlicealną Architekt! Klaudia Klamczak! - Puściła oko i pomachała drugą ręką.
- Ajć! - pisnęła, gdy butelka spadła na ziemię i z hukiem pękła, pryskając sokiem i szkłem na pół kuchni. - O, nie... Chciałam się go napić.
- Karma. - Kazimir zgasił papierosa o kafelkowy blat.
- Grr... Masz... - Klaudia oddała mu kartonik szlugów, a zadowolony Rosjanin wrócił do jadalni. Inge też już zdążyła zniknąć, najwyraźniej niezainteresowana przedstawieniem. - Ej, pomożesz mi?
Zagadnięty Arthur przytaknął i zaczął się rozglądać za zmiotką i szufelką, podczas gdy architekt zaczęła odsączać sok z podłogi ręcznikiem papierowym.
- To zły znak. Zawsze gdy tłukę coś w nowym miejscu, to będzie mi wszystko źle szło przez długi czas...
- Tak sądzisz?
- To z doświadczenia! Na pierwszym dniu w przedszkolu stłukłam porcelanową Maryjkę i zakonnice mnie dręczyły do! Samego! Końca! W gimnazjum usiadłam na okularach pani od angielskiego i to cud, że zaliczyłam! Mimo, że jestem dobra z angielskiego, słyszysz?
- No, rozumiem cię przecież. Klaudia, tak? Klamczak? Dziwne nazwisko.
- Jak każde z Polski, nie?
- Jesteś z Polski?
- Aha, aha! A ty?
- Z Niemiec. Jestem Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów. Właśnie moje książki dzieją się w obecnej Polsce, w Breslau tak konkretnie, więc często szukam źródeł informacji o nim...
- Breslau, Breslau... Nie słyszałam o niczym takim. Ja jestem z Wrocławia.
Nastała chwilowa cisza.
- ...Wiesz, że Breslau i Wrocław to to samo, prawda?
- Cooo?
- No, tak. Kiedy jeszcze był w Niemczech, to tak się nazywał, nie?
- O... Hah, ha! - Otarła pot z czoła. - Przepraszam, nigdy nie uważałam na niemieckim. Ani na historii...
"Co za niemądra dziewczynka", pomyślał Arthur.
- Tak czy siak, nie podoba mi się to miejsce. Coś mi tu nie pasuje. I to nie sam fakt, że jest szkołą.
- Może to przez zamknięte drzwi i okna? Tak na amen?
- To też, to też, ale... Kamery.
- ?
- Nie widziałeś? Wszędzie tu są kamery. Wielkie, ciężkie, żółte...
- Hmm... Rzeczywiście. Były w moim pokoju i na każdym rogu korytarzy... Na sali gimnastycznej, w szatniach...
Klaudia podniosła palec i wskazała w róg sufitu.
- Tu też jest. Heeej! Czeeeść! - Pomachała w jej stronę. Arthur jakoś nie miał ochoty, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Masz jakiś pomysł, po co mogą być?
- Mmm... Mmm... - Dziewczyna zamyśliła się, odgryzając jednocześnie kawałek salami, który leżał na talerzyku z napisem "przystawki". - O!
- Masz coś?
- Nie wzięłam sobie w końcu szluga od tego Rosjanina! Czeeeść!
I wybiegła z jadalni.
"Bardzo, bardzo niemądra dziewczynka", pomyślał Arthur. Wywalił wymiecione szkło do kosza, rzucił jeszcze jedno niepewne spojrzenie kamerze i też wyszedł z kuchni przez jadalnię na korytarz. Minął się w drzwiach z Gianlucą, ale nie miał ochoty z nim rozmawiać.
DING DONG, BING BONG!
To znowu ten dzwonek... Arthura przeszedł dreszcz, szczególnie, gdy korytarze rozjaśniały od włączających się przy akompaniamencie charakterystycznego skwierczenia ekranów. Przez kaszę słabego sygnału przebijała się niewyraźna, ciemna sylwetka. Czy to był ten cały "dyrektor"? Znów się odezwał wysokim głosem, który pobiłby nawet Superlicealnego Speedrunnera Vincenta Havela w speedrunowaniu gry na nerwach.
- Wiiitajcie, drodzy uczniowie! Mówi wasz kochany dyrektor! Zostało jeszcze tylko pół godziny zwiedzania waszej szkoły! Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie i zdążycie na apel! Już na nim przekonacie się, jak bezcelowe jest łamanie zasad... Puhuhu, ale to na później! Nie będę wam psuł zabawy! Szczególnie najstarszym z was, którym może jeszcze co nieco o naszej grze świtać - a może i nie. Do zobaczenia!
Jasność ekranów zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Arthur patrzył się w jeden z nich jak w święty obrazek (choć daleko mu było do wiązania z nim uduchowionych uczuć) i próbował analizować to, co właśnie usłyszał.
Nie mógł zaprzeczyć, że się bał. Bardzo się bał, ledwo powstrzymywał trzęsienie się nóg ze strachu, ale myślał klarownie. Ogłoszenia tego "dyrektora" zupełnie nie pomagały w walce z obawami i niepewnością. Bezcelowe jest łamanie zasad, to nie podlegało głębszym przemyśleniom, bo samo się wyjaśniało. Ale... co ze "starszymi" i ich "świtaniami"? Wiedzą coś o sytuacji, w której się znajdują? Czy chodzi o... pana Hosen?
Coraz więcej zagadek, tak samo mało odpowiedzi... Trzeba będzie się pobawić w detektywa.
Pierwszym krokiem będzie śledztwo w części szkolnej, gdzie właśnie skierował się Arthur.
* * *
???, HPEBS
Część szkolna, parter, klasa 6B
Za drzwiami był znany mu już korytarz z serią drzwi, tablicą korkową i podłogą z twardego kamienia, oblanych ciepłym światłem żółtych lamp. Przejście między nimi jednak nie przyniosło powiewu nostalgii, ku mojemu wielkiemu zawodowi. Co mnie nie zawiodło, to widok za uchylonymi drzwiami klasy 6B, gdzie koleżka spotkany przez Arthura w autokarze jak gdyby nigdy nic zwisał sobie do góry nogami z drążka, na którym normalnie zamontowany jest projektor. Jego beżowa kurtka nadal była podległa sile grawitacji, więc zamiatała obecnie wykładaną drewnianymi podkładkami podłogę. Naprzeciwko Alfreda (bo tak się nazywał chłopak), w tylnej ławce, siedziała dziewczyna o krótkich blond włosach, z zamyślonym wyrazem twarzy.
- O, ty! Hej! - usłyszał od nietoperzego Superlicealnego Reżysera. - Arthur, nie? Poznaliśmy się w autokarze, pamiętasz?
Arthur schylił się, obrócił głowę do góry nogami i teatralnie przyjrzał się koledze, po czym kiwnął i się podniósł.
- Pamiętam. Cześć, Alfred... tak?
- Alfred Reville! To ja!
- O, czyli też tu jesteś.
- No, dziwne to wszystko, nie? Myślisz, że to jakaś forma egzaminu wstępnego?
- Słyszałem, że jest taki system w japońskich szkołach, ale Hope's Peak chyba właśnie tym się wyróżnia, że nie, prawda? Elitarna szkoła gdzie nie można się zgłosić, tylko musisz zostać zaproszonym... Jak my, z resztą.
- Hmm, może tak się tylko zgrywali? Tak naprawdę to jest egzamin jak sobie poradzimy sami w tym otoczeniu, a na apelu wyskoczy kadra nauczycielska i nam pogratuluje. A pan Hosen tak tylko udaje, by nas pilnować. - Alfred zgiął się w pół (nadal wisząc) i podrapał się po łydce.
- Może, ale to nie wyjaśni dziur w pamięci, bransoletek, zamkniętych drzwi i... Powiesz mi może, czemu tu wisisz tak do góry nogami?
- Chciałem spróbować jak to będzie. Śmiesznie widzieć rzeczy do góry nogami, ale jednak pod wpływem grawitacji. Hah, to dziwnie zabrzmi, ale jeszcze nigdy nie spojrzałem na świat z tej perspektywy! Aż mi głowa pęka od nowych możliwości...
- Myślę, że to raczej krew spływająca ci do mózgu.
- Na przykład ta dziewczyna. Tak sobie po prostu siedzi na suficie. Hej, ty! Cześć! - Reżyser pomachał do krótkowłosej blondynki w tylnej części klasy. Podniosła na niego wzrok, ale zaraz opuściła bez odpowiedzi. - Huh.
- Taa... Tak czy siak, mam złe przeczucia co do tego wszystkiego. Jesteś pewien, że to dobry moment na wiszenie?
- Ajć, masz rację... - Alfred zrobił zręczne kółeczko i zeskoczył na podłogę. - Przecież ty może też chcesz, a ja ci blokowałem kolejkę! Proszę, to fajne!
I tak, śmiejąc się radośnie, Alfred Reville opuścił klasę 6B. Arthur ledwo mógł uwierzyć, że ktoś tak luźno podchodzi do ich sytuacji, szczególnie mając identyczną bransoletkę na dłoni. Z drugiej strony poznał już Vincenta, który ponad śledztwo wolał biegać... Każdy chyba sobie radzi inaczej.
- Um... Cześć. Pomóc ci w czymś? - Młody pisarz zwrócił się do dziewczyny przy ławce.
- Nie.
- ...
- ...
- ...Jeeestem Arthur Pohl. Superlicealny Pisarz Kryminałów. A ty?
Dziewczyna podniosła na niego wzrok oczu koloru jesiennych liści i chwilę mu się przyglądała.
- Jesteś z Niemiec? Tak brzmi twój akcent. - Jej głos był niski, ale całkiem przyjemny. Jak u spikerki radiowej.
- T-Tak, z Westerstede. To na północnym zachodzie, niedaleko Bremy...
- Catherine Delacroix.
- Hę?
- Chciałeś znać moje imię. To Catherine Delacroix.
- O, jesteś z Francji?
- To tylko nazwisko. Jestem Brytyjką.
- A, rozumiem... A twój talent?
- ...
- Jaki jest twój Superlicealny talent?
- ...
- ...?
- ...Nie wiem.
- Słucham?
- Nie wiem.
- Jak to "nie wiesz"? Nie miałaś tego w swoim zaproszeniu?
- Miałam, ale nie pamiętam. Zniknęło mi to razem z tym, jak tu dojechaliśmy.
- Nie masz gdzieś, um, zapisanego...?
- Nie.
- Ani żadnego pomysłu?
- ...Nie.
O co chodziło z tą pauzą przed ostatnim "nie"?
- Huh... To rzeczywiście ciężka sytuacja...
- Rozmawiałeś z tym chłopakiem. Znacie się?
- W zasadzie to nie, poznaliśmy się dopiero w autokarze... Czyli dzisiaj albo wczoraj, choć czuję się jakby minęło dopiero parę godzin.
- Czemu dzisiaj lub wczoraj?
- Nie wiem. Wszystko, co dotychczas się działo po wyjeździe, było jak jakiś dziwny, gorączkowy sen. Ciężko mi określić czas, jaki minął, ale chyba nie powinno być później niż 1 września, nie?
- ...
- ...?
- Czemu stosujesz tyle środków stylistycznych w mowie?
- Um, uh, nie wiem... Tak po prostu, jakoś, chyba...?
- ...
- A ty? Znasz tu kogoś? Może to jakiś punkt zaczepienia.
Catherine odwróciła wzrok na ławkę przed nią.
- Nie.
- Och...
I umilkła. Arthur stał przy niej jeszcze chwilę, ale zaraz się pożegnał i wyszedł z klasy. Ta Catherine Delacroix była podejrzana. Arthur nawet bez mojej pomocy wyczuł, że coś ukrywa. Nie pamięta swojego talentu? To było pierwsze, co rzucił pod światło osądu.
* * *
1 września 2010?, HPEBS
Hol wejściowy, parter
Okolice głównego holu wejściowego, który dla normalnego ucznia powinien być pierwszym widzianym miejscem w środku budynku szkoły (a dla Superlicealistów najwyraźniej zamiast niego były tajemnicze klasy jako miejsce pobudki), były o wiele żywsze niż korytarze części szkolnej. Kilku ludzi się kręciło na całym obszarze między pustą gablotą, wejściem na schody, jedną parą drzwi frontowych i tajemniczymi drzwiami na jeszcze bardziej tajemniczej, pozbawionej ozdób czy nawet malowania ścianie.
- Gaaah, długo jeszcze się będziesz babrał w tym gównie? - Potężna dziewczyna z szaloną fryzurą była wyraźnie poirytowana.
- Jeszcze dwie minutki, mi amor... To mój idealny sposób na otwieranie zamków! Nie wyobrażasz sobie, jak często zatrzaskują się przebieralnie! - Źródłem jej poirytowania najwyraźniej był opalony chłopak, od którego bił blask nie wiadomo czy od złotego płaszcza, perłowo białych zębów, czy zalanego żelem pompadoura, grzebiący w zamku do drzwi frontowych parą spinek do włosów.
- Ja też mam swój idealny sposób... - Dziewczyna strzeliła knykciami, rozpędziła się i... - AAAAAAAAAAAAAAAARGH!
Całe szczęście, że wątły chłopak zdążył się odsunąć. Impet, z jakim dziewczyna uderzyła w drzwi, mógłby go zabić. Arthur aż przysłonił uszy od huku, ale samo skrzydło nawet nie drgnęło.
- Kurwaaa! Co to za zjebane drzwi!? Chcę wyjść! Otwierać, dranie! - Dziewczyna nie okazała nawet znaku odczucia impaktu, jaki przed chwilą miała z drzwiami. Zaczęła uderzać w nie pięścią, cały hol drżał.
- ¡Dios mío... Co za potęga. - Chłopak w złocie był pod wrażeniem. Arthur nie widział jego oczu zza wielkich okularów przeciwsłonecznych, ale był pewien, że lśniły fascynacją.
Młody pisarz też patrzył na tę scenę z zainteresowaniem. Chciał się przyjrzeć drzwiom, ale nadal okupowała je wściekła dziewczyna, więc zabrał się za oglądanie holu.
Największą uwagę przykuwała tajemnicza, dziwnie pusta ściana, jedynie z drzwiami prowadzonymi nie wiadomo gdzie, ale ją Arthur sobie zostawił na koniec. Zignorował też szklaną gablotę pod ścianą, która poza paroma półkami i haczykami była pusta. Zamiast tego podszedł do zasłoniętego kratami wejścia na schody na pierwsze piętro, pod którym w rozmowie zanurzeni byli rudy chłopak z okularem na prawym oku i warkoczem, oraz pan Shutaro Hosen, nauczyciel.
- Rozumiem, James, co masz na myśli, ale jest jeszcze za wcześnie na pochopne kroki.
- Czemu pochopne? Nie wierzę, że w całej szkole nie będzie nawet jednej wskazówki. Sforsowanie tych krat nie powinno być zbyt trudne przy odrobinie wysiłku. Chcę się dowiedzieć, kto za tym stoi!
- Wiem, wiem, też mnie to martwi. Ale spójrz na swoją rękę. Te bransoletki nie dają mi spokoju... Szczególnie te igły. Aż zimno mi od samego patrzenia na nie. Nie, nie mogę pozwolić, byście się na coś narazili.
- Na co?
- Cokolwiek. Posłuchaj, James, sprawiasz wrażenie mądrego chłopca, więc na pewno widzisz, że sytuacja jest daleko poza kontrolą. Ktokolwiek tu wszystkim instruuje, jesteśmy chwilowo zdani na jego łaskę. Jeżeli odebrał nam przejście na wyższe piętra, to na pewno z jakiegoś powodu. Porównaj to sobie do jakiejś gry, choćby... kart.
- Jest pan hazardzistą?
- Nie, nie, nie mam na to czasu ani pieniędzy, nie jest to też profesja godna pochwały. Hobbystycznie czasem gram... ale to nie na temat! Wracając do metafory, my jesteśmy dzieckiem, które nie zna zasad, a porywacz to nasza babcia, która chce nas nauczyć gry w "wojnę". Te kraty muszą być jedną z zasad. I coś mi mówi, że te bransoletki są po to, by egzekwować kary za ich łamanie...
- To by miało sens.
- Tak. Mamy tylko babcię i swoje karty. Dopóki nie poznamy zasad ani kart przeciwnika, nasze ruchy będą ślepe i możemy się zgubić. Możemy niechcący wyłożyć dwie karty bez zapowiedzi, nie wiedząc jak bezcelowe to jest w "wojnie"...
- Czy to jakieś odniesienie do pańskiej przeszłości?
- Może. Nadążasz, co mam na myśli?
- Tak. Zacząć planować dopiero, gdy dowiemy się, w czym się w ogóle poruszamy... Dobrze.
- Cieszę się. Jest coraz bliżej do godziny apelu... Lepiej zacznę zbierać ludzi. Trzymaj się na baczności.
I pan Hosen odszedł, nawet nie zauważając słuchającego ich Arthura. Zupełnie przeciwnie było z Jamesem, który gdy tylko się odwrócił i spojrzał w twarz Niemca, zaraz się wyszczerzył w uśmiechu. Jego aura zmieniła się natychmiastowo.
- O! Ciebie jeszcze nie poznałem. Jestem James Rhodes - wystawił gotową do uścisku dłoń - Superlicealny Superbohater!
- Arthur Pohl - Chłopak również mu podał dłoń. Był zaskoczony mocą uścisku, jednocześnie dużą i pewną siebie, ale na tyle delikatną, by nie bolało. - Superlicealny Pisarz Kryminałów.
- Kryminały, huh? Lubisz zagadki?
- Tak się składa, że tak. Inaczej bym o nich nie pisał, nie?
- Ha, ha, tak myślałem. To masz szczęście, bo właśnie trafiła nam się prawdopodobnie najciekawsza zagadka naszych żyć do tej pory.
- "Co tutaj robimy?"...
- Właśnie. Jesteś ostatnim z tej grupy, którą widziałem w klasie z tym dziwnym radiem, więc zgaduję, że wstałeś na samym końcu?
- To by się zgadzało...
- Świetnie, powiedz mi więc, czy po drodze z internatu tutaj spotkałeś może dwie dziewczyny, mniej więcej twojego wzrostu, jedna opalona i w czarnym t-shircie, druga w zielonym swetrze i czapce?
- A, tak, Samantha i Elle. Przeszukują teraz pokoje internatu, szukając wskazówek.
- Świetnie! Dzięki, zaraz do nich pójdę. Ale najpierw powiedz, bracie, co ci leży na duszy. Wyglądasz na zamyślonego.
- O, było widać? - Arthur był przyzwyczajony, że w chwilach rozmyślań zakładał ręce lub pocierał palcami po brodzie. Teraz akurat nie zrobił nic.
- Takie rzeczy się czuje, brachu. - James się poklepał po piersi.
"Brachu".
- Czuje albo widzi. Ten wizjer - teraz uderzył palcem w okular na swoim prawym oku - to najnowocześniejsza technologia analityczna, lepszej mój rodzinny Londyn nie widział. Setki mikroruchów wykonywanych przez osobę, którą widzi, są przepuszczane przez siatkę posiadanych przez niego informacji, z tego robi się papka nowych danych, z których można wyciągnąć co, na przykład, czuje dana osoba. Przed chwilą byłeś zapatrzony w przestrzeń, bez skupienia na niczym konkretnym. Wniosek jest prosty: zamyśliłeś się.
Arthur czuł, że nie może unieść brwi jeszcze wyżej, taki był zdumiony. Co za niesamowita technologia!
- Jak długo istnieje coś takiego?
- Odkąd to zbudowałem. Niedawno, zdaje mi się...
- Ty to zrobiłeś!?
- Pewnie! Mam smykałkę do tego i owego, szczególnie do robotyki. Takie małe ustrojstwa to dla mnie pestka. Gdybym nie był Superlicealnym Superbohaterem, to na pewno byłbym Superlicealnym Inżynierem.
Jego pewność siebie i swoich umiejętności były godne podziwu. Arthur nie wątpił, że był dobrym pisarzem, ale czy byłby w stanie ogłosić swój tytuł, ba, jakąś jego alternatywę, z takim przekonaniem?
- Twój talent, to o tym między innymi myślałem. Superbohater?
- No tak.
- Ale...?
- Wiem, wiem, nie ma prawdziwych superbohaterów poza komiksami i co ja w ogóle sobie wyobrażam. Ale zobacz - tylu dobrych, silnych, bogatych ludzi z odrobiną pasji może zrobić wiele pozytywnych rzeczy na świecie. Kto mi zabroni to robić w fikuśnym stroju?
- ...Hę?
- A. Bo ty pewnie nie słyszałeś. Ahem... - James zrobił dziwną pozę, w której rozstawił nogi, założył prawą rękę na biodro, a lewą wskazał odległy punkt w przestrzeni. - Czy ciemna noc, czy piorun i grzmot, na pomoc przybywa Lazurowy Grzmot!
- Zrymowałeś "grzmot"... z "grzmot".
- Tak, w zasadzie to nikt nie używa żadnego okrzyku i musiałem zrobić coś na poczekaniu. Chciałem zrobić dobre pierwsze wrażenie. - James się lekko skulił i schował ręce za siebie. Arthur patrzył chwilę na tego pociesznego dziwaka i czuł jakieś dziwne ciepło na sercu. Uśmiechnął się i ledwo powstrzymał śmiech. - Ha, dobrze widzieć, że ci się poprawił humor. Będziemy potrzebowali wysokiego morale, więc trzymaj gardę i bądź czujny! I się wyprostuj, wyglądasz wtedy mężniej. Ile masz wzrostu?
- Metr osiemdziesiąt trzy.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Ja tylko metr siedemdziesiąt sześć, więc też się muszę trzymać. Dobra, muszę znaleźć Sam i Elle, a jeżeli zdążę, to też zbadać to całe radio "Niepamięć", cokolwiek to znaczy. Trzymaj się!
I Superbohater odbiegł, aż podlatywała jego niebieska bluza, niczym peleryna.
- Toście się rozgadali. - Arthur usłyszał za sobą głos dziewczyny z fryzurą. - Jesteście jakieś mordy czy jak? Sean się znudził czekając aż skończycie.
- Sean...? AAA!
Odwracając się, by zobaczyć rozmówczynię, spotkał się wzrokiem z... jaszczurką! Czy czymś!? Na jego ramieniu stał gad! Arthur podskoczył, próbując go strzepnąć, aż się uderzył potylicą o ścianę.
- Ahahahahahaha! Jak się go przestraszył! - śmiała się dziewczyna.
- Agh... Co to jest za jaszczur!?
- To gekon, trepie. I ma imię, Sean!
- S-Sean...?
- A te trzymane przez tego złotego tumana to Harvey i Argus, jego bracia. Moi wychowankowie...
- Ha, ha, ha! Jacy oni są fajni! Jakie mają łapki! Fenomenal criaturas, no co mogę powiedzieć... - Złoty chłopak w złotym płaszczu przeżywał złoty czas tego bardzo nie złotego dnia.
Arthur podniósł się ze ściany i pocierał obolałe miejsce, jednocześnie patrząc na zadowolonego z siebie gekona, który już się wspiął na ramię swojej pani. Zgodnie z jej obelgą, czuł się jak trep. A raczej ktoś nim uderzony...
- Wstawaj, byczku, nie ma co się ich bać. To niesforna zgraja, ale ja ich pilnuję.
- Jesteś ich geko-mamą?
- Nazywaj to jak chcesz, to moi chłopcy i przy tym zostańmy. Ale na ich mamę tych drani to chyba nie wyglądam, e?
- A wiesz, może pod pewnym kątem? Na pewno mają wygodne gniazdo w między twoimi włosami.
Dziewczyna nagle spoważniała, stanęła prosto i wbiła wzrok w Arthura. Była niższa, ale masywniejsza od niego. Chłopak przymilkł, ale też stał prosto i nie przerwał kontaktu wzrokowego. Nie wiedział na co i o co, ale chyba właśnie między nimi trwał jakiś pojedynek. Czy wygra?
- BAAHAHAHAHAHAHAHA! - zaśmiała się dziewczyna. - Ty to jednak jesteś niezły chłop. Co z ciebie za jeden?
- Arthur Pohl, z Westerstede w Niemczech. Jestem Superlicealnym Pisarzem Kryminałów. A ty?
- Brenda O'Ryan, z Dundalk, to w Irlandii. Dali mi talent Superlicealnej Herpetolog. W moim życiu są tylko trzy zasady: jebać zasady, jebać Brytoli i dbać o gekony jak o własną dupę!
Ciekawe jak Alfred, Catherine i James by zareagowali na tę drugą zasadę. Arthur się lekko uśmiechnął.
- Rozumiem. Irlandia, co? Nie wiedziałem, że tam są gekony.
- Właśnie w tym sęk, że nie ma. Kiedy a zeszłym roku się okazało, że mam w szkole niewyrobioną jakąś durną "frekwencję minimalną", to powiedzieli że mnie przepuszczą do kolejnej klasy tylko, jeśli wezmę udział w wymianie uczniowskiej z Sydney. I tam ich adoptowałam, od jakiegoś mrocznego typa w alejce.
- Huh. - W jakie sytuacje ta dziewczyna się pakuje? - A herpetologia to...?
- Ty to nie jesteś głowa na karku, co?
- Mówisz to, a dopiero co wspomniałaś, że miałaś zagrożenie powtórzenia klasy.
- Tej, to tylko przez tę frekwencję! Sugerujesz, że jestem głupia?!
- Nie powiedziałem tego.
- Ja myślę. Herpetologia to nauka o gadach i płazach.
- A myślałem, że one są rozdzielone...
- Nah, spięte są w jedno. Harvey, Argus, do mnie! Idziemy poszukać jakiegoś żarcia.
- U! Jedzenie! Jest tu gdzieś? - Od razu się podekscytował Hiszpan.
- W internacie jest jadalnia i kuchnia, tam powinno się coś znaleźć - wspomniał swoją wizytę tam Arthur.
- Ajajaj, ależ mam wielką nadzieję, że będzie salami...
- Jest salami. - Arthur uśmiechnął się znacząco. Ten człowiek miał gust.
- No i zajebiście. Na razie, frajerzy! - Brenda zebrała gekony i lekkim krokiem wyszła z holu.
- Uuu, jak cudownie! Kimkolwiek jesteś, zaopatrzycielu, kocham cię! - Chłopak podskoczył z niebywałą gracją i przykleił się do korkowej tablicy na ścianie naprzeciw drzwi frontowych, a konkretnie do pierwszego z trzech portretów na niej wiszących.
- Chyba nie tej osobie dziękujesz... - powiedział Arthur, przyglądając się osobom na obrazach i ich podpisom. Izuru Kamukura, założyciel Akademii Hope's Peak i starszy pan z niezadowoloną miną, Jin Kirigiri, obecny dyrektor tej samej Akademii, mężczyzna w średnim wieku wyglądający na bardzo odpowiedzialnego i Mikado Shijo, pierwszy dyrektor HPEBS, łysy i gruby, ale szeroko uśmiechnięty. - Zdaje mi się, że najbliżej do "zaopatrzyciela" byłoby temu ostatniemu.
- Huh. Masz rację, przyjacielu! - Chłopak wyściskał portret łysego grubaska, po czym zwrócił się do Arthura. - Jak cię zwą?
- Zwą mnie Arthur Pohl. Jestem Superlicealnym Pisarzem Kryminałów. A ty?
Chłopak odskoczył od portretów, napiął się jak struna przy rozciąganiu kończyn, palcami poprzekabacał swojego nażelowanego pompadoura tak, że teraz bardziej przypominał bogatego paniczyka.
- Kryminały, tak? Zobaczymy, czy to poznasz. Ahem... - Wygładził swoje wąsiki i, chodząc wokół Arthura i pozując co zdanie, zaczął mówić. - Wróg, jak przewidywał pan Ratchett, wsiadł do pociągu w Belgradzie lub w Vinkovci otwartymi drzwiami zostawionymi przez pułkownika Arbuthnotta i pana MacQueena, którzy właśnie zeszli na platformę. Został zaopatrzony w uniform Wagon-Litu, który założył na swoje zwykłe ubrania, a także w klucz uniwersalny, który pozwolił mu się dostać do przedziału pana Ratchetta, mimo że ten był zamknięty. Pan Ratchett był pod wpływem środków usypiających. Intruz zadźgał go z wielkim okrucieństwem, po czym opuścił przedział sekretnymi drzwiami, prowadzącymi do przedziału pani Hubbard...
- "Morderstwo w Orient Expressie" Agathy Christie, scena wyjawienia sprawcy przez Herkulesa Poirot. Nazwiska, zabójstwo i firma prowadząca pociąg się zgadzają.
- Ring-a-ding-ding, mamy zwycięzcę! To teraz wydedukuj, jaki jest mój talent? - uśmiechnięty chłopak przywrócił swoją fryzurę do poprzedniej.
Arthur się uśmiechnął i teatralnie przyłożył palec do czoła, niczym demon prokuratorów przy rozwiązaniu nowej zagadki.
- Superlicealny Aktor?
- Biiiiiiiingo! Arthurze, mi amor, poznaj mnie, Oscara Maurę! Superlicealnego Aktora!
- To zaszczyt. - Podali sobie ręce. - Mogę cię znać z jakichś filmów?
- Och, przyjacielu, z pewnością! "Intruz B. O."? "77 pierścieni"? "Klan Zeppelinów"? Coś się obiło o te ukryte w szarości uszka?
- Moja mama uwielbia "Klan Zeppelinów". Ale to serial, zdawało mi się?
- Tak, tak, ale dwa lata temu powstała wersja pełnometrażowa. Miałem przyjemność zagrać w niej Estebana!
- Jedyną hiszpańską postać...
- Któż inny by się na nią lepiej nadawał, niż ja? Hmmm?
- Zgaduję, że masz rację. A, pewnie kojarzysz Alfreda Reville'a. Pracowałeś z nim też?
- Oczywiście, że o nim słyszałem. Kto w świecie filmu by nie znał nazwiska chłopca, który zdobył trzynaście nagród za swoje dzieła, będąc przy tym wciąż niedojrzałym?
- O, o tym nie wiedziałem...
- Ale nie miałem przyjemności z nim pracować. A szkoda, słyszałem jego przemowę podczas otrzymywania nagrody za reżyserię jego ostatniego filmu, "Na miłość boską!", zdawał się być naprawdę miłym... Czemu pytasz, towarzyszu?
- No, spotkałem go tu wcześniej i mnie to zacie...
- Spotkałeś go?! Tutaj?! Wielki Oscar Maura trafił w jedną pułapkę z legendarnym Alfredem Revillem?! Muszę go zobaczyć!
- Wielki Oscar Maura znajdzie go w głębi szkoły, jak chce.
- LECĘĘĘĘĘ!
I aktor Oscar pobiegł w stronę korytarza, którym wcześniej odeszli Shutaro, James i Brenda. Arthur został w holu sam.
Rzucił mu ostatnie spojrzenie. Odcięte kratami schody... Zamknięte drzwi frontowe... Portrety dyrektorów... Pusta gablota... Dziwaczna, pusta ściana... I tylko te jedne, niezbadane drzwi. Arthura już nic nie trzymało w tym nieprzyjemnym holu. Nacisnął klamkę tychże drzwi i przez nie przeszedł.
* * *
1 września 2010?, HPEBS
Patio
Pierwsze co się rzuciło młodemu pisarzowi w oczy, to drzewo. Na samym środku malutkiego patio otoczonego ścianami szkoły rosło niewielkie drzewo, pod którym wisiała huśtawka. Otaczały je ławki, a wszystko od ścian oddzielało koło z krzaków. Ścieżka między ławkami a drzewem była usypana białym żwirkiem. Były też kamery, jak wszędzie. Byłoby tu całkiem przyjemnie, gdyby dziura w dachu, którą powinno wpadać słońce (i którą teoretycznie dałoby się stąd uciec), nie była zasłonięta metalową blachą z doczepionymi reflektorami. A więc to tak ma być...
Na patio, poza nim, były dwie osoby. Zaczął liczyć w głowie - w klasie było ich szesnastu poza nim, spotkał już czternaście. Czyli ta dwójka jest ostatnia? To już naprawdę byli wszyscy?
- Masz bardzo ładne paznokcie... - powiedział cichym głosem chłopczyk w fioletowym bereciku i brudnym, beżowym fartuszku. Miał bardzo delikatną, wręcz dziewczęcą urodę. Czy to na pewno był chłopak? Arthur stracił pewność.
- ... - Dziewczyna koło niego(?) pozostała w ciszy. Siedziała tylko i jechała pilnikiem po swoich długich paznokciach, co było obrazem bardzo pasującym do jej specyficznego stylu. Opalona skóra, długie, rude włosy z opaską, różowy sweterek i spódniczka... Arthur jej zazdrościł. Uwielbiał uczucie piłowania paznokci.
- Też bym chciała móc się zajmować moimi, ale nie umiem... Poza tym często pracuję rękami, więc, heh, chyba by mi się szybko starły...
- Mmh... - Dziewczyna mruknęła, zwężając usta. Miała założoną nogę na nogę, zaczęła jedną machać w powietrzu, aż sznurówki jej zielonych trampków zatańczyły sambę.
- Gdybym miała sobie pomalować, to najbardziej bym chciała na fioletowo... To mój ulubiony kolor, wiesz...?
- Czy ty możesz przestać do mnie mówić?! - Opalona dziewczyna się wściekła. - Gówno mnie obchodzisz ty i twoje pazury, chłopczyku!
- Jestem dziewczyną... - A jednak. Huh.
- Czy ty słyszysz, co do ciebie mówię!? Nic. Mnie. To. Nie. Obchodzi! Za każdym razem gdy otworzysz usta, będziesz tylko zatruwać powietrze w tej klitce, więc zrób wszystkim przysługę i się zamknij! - Nagle pilnik wylądował na ławce, wbity w deskę, dosłownie milemetr od uda dziewczynki w berecie.
- P-Przepraszam...
Smutna dziewczynka wstała i odeszła w stronę wyjścia z patio, wpadając przy tym czołem w Arthura. Zaraz zaczęła przepraszać, przy czym Arthur zauważył, że ma łzy w oczach.
- Oj, oj, czekaj, umm... - Zakłopotany, zaczął klepać się po kieszeniach. - Nie mam żadnej chusteczki. Chcesz rękaw mojej kurtki?
- Nie, nie, dziękuję... Poradzę sobie... - Dziewczynka zaczęła ocierać oczy rękawami swojej lawendowej bluzki. - Ale to bardzo miłe... Jak się nazywasz? Masz ładny akcent.
- Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów. I tak, jestem z północnych Niemiec, dlatego tak mówię.
- O, ja z Francji. Nazywam się Gabrielle l'Hantise. Jestem Superlicealną Rzeźbiarką...
- Tak właśnie słyszałem w waszej rozmowie - tu wskazał na wredną dziewczynę na ławce - że pracujesz rękoma... L'Hantise, l'Hantise... Słyszałem już to nazwisko...
- Pojawiam się czasem w magazynach o sztuce. Nie czytasz ich może? - Jej głos był kojący jak miodowy balsam.
- Nie, ale kupuję je mojemu tacie, pasjonacie figurek z kasztanów. Zdawało mi się, że widziałem cię na paru okładkach?
- Hmhm, mogło się zdarzyć... - Gabrielle się zarumieniła.
- Zaszczyt poznać. Jaka jest szansa, że słyszałaś o mnie?
- Hmmm, lubię kryminały, ale chyba nazwiska Pohl nie słyszałam... Wydawałeś jakieś książki? - Arthur mógłby jej słuchać cały dzień.
- Czternaście, jestem w trakcie piętnastej. "Geschoßgenargument", czy też "Pociski Prawdy". We Francji też są.
- Przykro mi... Ale jak tylko będę mieć okazję, chętnie zobaczę!
- Znaczy, nie zmuszam, nie? Tak tylko...
- Nie, nie, to nic takiego. Już powiedziałam, lubię kryminały. Coś nowego to zawsze przyjemność. Lubię sobie wyobrażać postacie... To mi daje inspirację do rzeźbienia...
- Co dokładnie rzeźbisz?
- W zasadzie wszystko... Chociaż najbardziej lubię zwierzęta i ludzi. Kiedy mam ochotę poćwiczyć, to rzeźbię w gipsie, bo jest prosty do obróbki... Lubię też pracować w marmurze i granicie, podobają mi się... Ale w lodzie i w soli daje bardzo ładne efekty... Kiedyś, na Dzień Chłopaka, wyrzeźbiłam wszystkich chłopców z klubu artystycznego w mojej szkole... - Gabrielle uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Hej! Ty! Wyciągnij to!
Osobą, która to krzyknęła, była opalona dziewczyna w różu na ławce. Wciąż siedząc z założonymi nogami, wskazywała na wbity w ławkę pilnik. Arthur do niej podszedł, bo to do niego była skierowana... prośba? Chyba rozkaz.
- A co?
- Masz tak ohydnie ogromne oczy, a nimi nie widzisz? Pilnik jest wbity w ławkę, trzeba go wyciągnąć.
- I czemu ja mam to zrobić, jak go sama wbiłaś?
Dziewczyna patrzyła na niego, jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. W końcu sama wstała, odepchnęła Arthura łokciem (ała) i sama zaczęła próbować wyciągnąć narzędzie. Jedna próba, druga... Nic.
- Grrrrrr! - jęknęła z wściekłością.
Arthur podszedł do ławki i sam spróbował, z bardzo niedużą trudnością odnosząc sukces. Podał pilnik dziewczynie, która wzięła go za samą końcówkę i, z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy, wytarła całość chusteczką, którą zaraz wyrzuciła do kosza.
- ...
- ...
- Nie ma za co - powiedział Arthur.
- Nie dziękowałam - odparła dziewczyna, siadając znowu na ławce i wracając do obróbki paznokci.
- Właśnie zauważyłem.
- ...
- ...
- Czego tu tak stoisz? Chcesz mi się przysłużyć jako podnóżek, czy jak?
- Ani mi się śni. Kim ty w ogóle jesteś?
- O Jezusie... - Dziewczyna przetarła twarz w wyraźnym poirytowaniu, po czym stanęła przed Arthurem. Widząc, że jest od niego niższa i że on raczej się nie schyla do klęknięcia, weszła na ławkę i spojrzała na niego z góry. - Ja jestem Floryka Andreescu, spadkobierczyni rumuńskiego Andreescu Inc. Jako jedna z milionów europejskich licealistów ja zostałam wylosowana, by uczęszczać do tej specjalnej szkoły jako Superlicealna Szczęściara!
- Czyli nie masz żadnego talentu.
- Mój talent to szczęście!
- Świetny talent.
- Hmph. Może ty mi się pochwalisz swoim, robaku?
- Mocne słowa jak na kogoś poniżej mojego poziomu. - Arthur też wszedł na ławkę, znowu ją przerastając. - Superlicealny Pisarz Kryminałów.
- ...
Gdyby nie opalenizna, widać by było, jak czerwona na twarzy się zrobiła. Arthur już zaakceptował w myślach zwycięstwo i zeskoczył z ławki, pechem jednak noga mu się podwinęła i zaraz leżał jak długi.
- Hah! Wybieraj swoich przeciwników lepiej, pisarzu. - Nad sobą usłyszał tryumfalny głos Floryki. - O, proszę, dwa euro!
Rumunka podniosła monetę, która leżała na ziemi obok wykrzywionej w grymasie bólu twarzy Arthura, po czym odeszła, śmiejąc się podle. Chłopakowi coś mówiło, że częściej będzie jej się trafiało takie "szczęście"...
- Arthur! Arthur! W-Wszystko dobrze? - Floryka już sobie poszła, teraz w jego stronę biegła rzeźbiarka Gabrielle.
- Tak, tak... Ale uderzyłem się chyba w ranę na kolanie, szajs...
Gabrielle, podnosząc go, zaczęła myśleć nad rozwiązaniem sytuacji.
* * *
1 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 1
Pokój 1 w internacie należał do superbohatera Jamesa i patomorfologa Kazimira. To właśnie do tego drugiego Gabrielle zabrała Arthura z obolałą nogą, by go opatrzył, a Rosjanin kazał go zabrać do swojego pokoju. Po drodze spotkali strażaczkę Samanthę, która ich przy tym wsparła, a także Catherine, dziewczynę z amnezją.
- Chodźcie, chodźcie - powiedział Kazimir, wchodząc do pokoju. Jego wystrój był identyczny, jak tego, w którym obudził się Arthur. - Weźcie go do środka.
Nacisnął klamkę prawych z pary drzwi na ścianie przeciwległej do wejścia. Takie też były w pokoju Arthura, ale on ich nie otwierał. Grupę ratunkową uderzył zapach chemikaliów sterylizujących i widok pomieszczenia przypominającego coś między salą szpitalną a prosektorium.
- Co to za miejsce? - Gabrielle opuściła szczękę z wrażenia.
- Laboratorium Superlicealnego Patomorfologa. Każdy pokój ma po dwa laboratoria dla swoich mieszkańców, gdzie mogą ostrzyć swoje talenty - wyjaśniła Samantha. - Naprawdę przydatna rzecz. Przynajmniej nie musimy się martwić o wsparcie medyczne czy, w moim przypadku, ogniowe.
- Posadźcie go tu - zakomenderował Kazimir. Arthur wylądował z niesłychanie silnych rąk Sam na metalowym stole, który zasadniczo chyba raczej służył do sekcji zwłok. Niby często o tym pisał, ale nadal... brr... - To co się stało?
- Uch, jakby to powiedzieć... No, spadłem z ławki.
- Rozumiem... I gdzie cię boli?
- Na prawym kolanie.
Kazimir wcisnął papierosa między zęby i podwinął Arthurowi nogawkę. Jego pokryta ciemnymi włoskami łydka mogła teraz rozkoszować wzrok każdemu, kto był zainteresowany. Czyli chyba nikomu, bo gdy przeszedł pod opiekę Kazimira, dziewczyny zajęły się oglądaniem laboratorium. Sam oglądała książki, Gabrielle przyglądała się modelowi kościotrupa, a Catherine przeglądała szafki pełne szklanych i plastikowych buteleczek i opakowań.
- Rzeczywiście, skaleczyłeś się pod rzepką... Żwir na patio chyba jest dość ostry. Czemu skakałeś z ławki?
- To ciężkie pytanie do odpowiedzenia. Miałem jakąś formę konfrontacji z tą Rumunką...
- Mmm, Floryka? Superlicealna Szczęściara, hę?
- Tak, z nią.
- Miałem już tę "przyjemność" ją spotkać... Nikomu tego nie życzę.
- Ha, czyli nie tylko ja miałem takie paskudne wrażenie. Doprowadziła Gabrielle do płaczu.
- Mhm... Kim jest Gabrielle?
- To ja... - powiedziała dziewczynka w berecie. - Jestem Gabrielle l'Hantise, Superlicealna Rzeźbiarka...
- Kazimir Suchoj. Miło poznać. Dobra, zabierzmy się za to... - Rosjanin puścił chmurkę z dymu i zaczął szukać w ekwipunku laboratorium wody utlenionej, gazy i plastrów.
Arthur spojrzał na kolano. Jeszcze dzisiaj rano mama mu je opatrzyła, gdy je otarł na lotnisku... w... Monachium...
Hmm?
"Czy tak było? Gdzie jest plaster...?", pomyślał, patrząc na kolano. Był pewien, że przy wyjściu z samochodu się potknął i mama się tym kolanem zajęła... Tata też przy tym był... To gdzie się podział plaster? I sama rana? Były przecież na samym środku jego rzepki... Może były na drugiej nodze? Postanowił później sprawdzić.
- Kazimir? Czy ty palisz? - powiedziała strażaczka, gdy potężny Suchoj zebrał potrzebne przedmioty i wrócił do kolana Arthura.
- Mhm - mruknął, wycierając krew.
- Myślałam, że jesteś lekarzem? I to nieletnim?
- Mhm - mruknął, naklejając plaster.
- Więc czemu palisz?
- Bo lubię - powiedział, ruszając nogą pacjenta i oczekując ewentualnej reakcji bólu, której nie dostał. - Nic mnie nie powstrzymuje.
- Ja cię powstrzymuję! Myślałam, że ze wszystkich ludzi ty powinieneś wiedzieć, że są niezdrowe.
Kazimir nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią wymownie i znowu się zaciągnął. Samantha tylko pokręciła głową z rezygnacją, a przez drzwi do laboratorium wparował rudy chłopak z warkoczem i pojedynczym okularem - James.
- O! Tu jesteście! - zawołał. - Mamy spotkanie kryzysowe w klasie 2B! Chodźcie, szyb-!
DING DONG, BING BONG!
Przerwał mu znany już wszystkim dzwonek i szum włączających się ekranów. Ten w laboratorium Kazimira również się włączył.
- Ahem, witajcie, drodzy uczniowie! Mówi wasz kochany dyrektor! - powiedział denerwujący głos. - Już wkrótce rozpocznie się apel! Poznaliście się już wszyscy? Rozejrzeliście po waszym nowym domu? Plotki głoszą, że niejaki Shutaro Hosen, jedyny dorosły uczestnik naszej zabawy, organizuje spotkanie w klasie 2B... Lepiej się z nim zobaczcie! Na pewno wam pomoże. - dodał tajemniczym tonem.
Ekrany zgasły. Wszyscy trwali chwilę w milczeniu.
- Już wkrótce pierwsza konfrontacja... - Kazimir przymknął oczy.
- T-Tak... Już niedługo... - Gabrielle wyglądała na mniejszą niż zwykle.
- Nie mamy czasu do stracenia - powiedział James, zaraz spotykając się z potaknięciami Samanthy. - Za mną, wszyscy! Do klasy 2B!
Kazimir wyrzucił papierosa do kosza po wcześniejszym zdeptaniu i ruszyli.
* * *
1 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter, klasa 2B
Dotarli na miejsce, gdy Arthur z Kazimirem byli akurat w środku fascynującej dyskusji o szczęściarze Floryce. Jej na miejscu nie było, jak w zasadzie każdego poza nimi i panem Hosen,
- Jesteśmy! - ogłosił James do klasy i do pana Hosen, siedzącego za biurkiem.
- James i Samantha! I przyprowadziliście innych. Dobrze, dobrze... - Nauczyciel brzmiał pogodnie, ale jego palce zrobiły się śnieżnobiałe od ściskania kubka. - Usiądźcie sobie, poczekamy na innych, chwilę pogadamy i... i... wiecie...
Tak właśnie zrobili, zajmując miejsca przy ławkach. Arthur usiadł w trzeciej z rzędu po prawej, pod ścianą. Gabrielle usadziła się obok niego, Kazimir po prawej stronie trzeciej środkowej ławki, a Sam i James w pierwszej ławce po lewej. Catherine przeleciała po klasie wzrokiem swoich złotych oczu, wciąż mając tak samo nieprzyjemny wyraz twarzy, jak wcześniej, po czym ruszyła usiąść w ostatniej ławce w rogu. Mimo, że towarzyszyła im w laboratorium Kazimira, zdawała się niechętna do integracji - Arthurowi aż odbierało chęć podchodzenia do niej.
Następnie wszedł rozgadany duet reżysera Alfreda i aktora Oscara. Śmiali się, wspominając jakiś film, a gdy jeden z nich zobaczył Arthura, krzyknęli "tu jest!" i z uśmiechami usiedli w ławce za nim i Gabrielle.
- Czołem, kolego! Fajnie widzieć, że wszystko w porządku - mówił Alfred, po czym zobaczył drobną rzeźbiarkę przed nim. - O, z tobą się jeszcze nie witałem! Jestem Alfred Reville, Superlicealny Reżyser. Cześć!
- A jam jest Oscar Maura, señora - Hiszpan wziął jej dłoń i ucałował, Francuzka aż się zarumieniła. - Ten Superlicealny Aktor czuje zaszczyt, że może spotkać osóbkę tak uroczą, jak panienka. Z kim mam tę przyjemność?
- G-Gabrielle l-l-l'Hantise, p-prze pana... S-Superlicealna Rz-Rzeźbiarka...
- Pięknie...
Arthur w tym czasie zwrócił się do Alfreda i zapytał, czy znalazł coś nowego, albo jakieś wyjście.
- Nic czego byś sam nie widział, obawiam się. Przechadzając się korytarzem spotkałem Oscara, który, okazało się, słyszał o mnie!
- Podobno to nie takie trudne...
- Oj, bez przesady. Kojarzysz ten talerzyk z przystawkami, co był w kuchni?
- Klaudia z niej jadła.
- O, poznałeś Klaudię. Fajna jest, nie? Tak czy siak, wyobrażasz sobie jak szybko Oscar wciągnął jego zawartość? Szczególnie salami. Żałuj, że nie widziałeś przy tym wzroku Samanthy...
- Samantha też była w kuchni?
- Tak, po inspekcji pokojów z Elle poszły się tam porozglądać. Potem pan Hosen dał nam znać o spotkaniu niedługo, z Oscarem poszliśmy się jeszcze rozejrzeć, Samantha poszła do internatu, a Elle... Nie pamiętam. Ale jej po tym nie widziałem.
- Hmm... - Ciekawe gdzie poszła?
- MAM GO! - krzyknął niski, nosowy głos. Do klasy wparowała dziewczyna w miętowym swetrze i czapce, rowerzystka Elle. Prawą ręką ciągnęła za kaptur wyższego od siebie chłopaka z fryzurą na jeża i niebieskim dresem. - W sali gimnastycznej mu było za ciasno, to ten postanowił zrobić sobie kilka rundek po całej szkole. Superlicealny Speedrunner, Vincent Havel, pochwycony!
- Chciałem tylko potrenować... - mruczał Słowak.
- Potrenujesz, jak stąd wyjdziemy! - Samantha podeszła do niego z wściekłą miną i za ucho pociągnęła do ławki za sobą. - Nie biega się po szkole, szczególnie w tej tajemniczej, w której cię ktoś więzi! Nie na mojej warcie! - Usadziła naburmuszonego chłopaka w ławce za sobą.
- Te, Salamander, a kto ciebie wyznaczył liderem? - zabrzmiał kpiący głos. Do klasy weszła delikwentka z gekonami. Herpetolog Brenda...
- Mój obowiązek społeczny jako strażak, O'Ryan. I nazywam się Samantha, nie Salamander!
- Obowiązek społeczny, pierdolenie. Ty się lepiej...!
- Brenda. - Shutaro Hosen stanął tuż za nią. Nie był za wysoki, ale wyższy od niej, a z jego dość atletyczną posturą, surowym spojrzeniem i błyskiem w okularach musiał wyglądać całkiem majestatycznie. Na tyle, że Irlandka się uciszyła i siadła obok Kazimira, łypiąc z wzajemnością na Samanthę.
Zaraz dołączyła reszta. W ciszy wszedł stolarz Veikko, za nim narciarka Inge, a po nich odpowiednio napuszeni krytyk Gianluca i ta paskudna szczęściara Floryka, lustrując klasę osądzająco. Kogoś brakowało.
- Dajcie mi chwilę... - westchnął Kazimir i wyszedł z klasy. Wrócił po dwóch minutach niezręcznej ciszy, ciągnąc za kołnierz zrozpaczoną architekt Klaudię.
- PUSZCZAJ! ZNISZCZYŁEŚ MÓJ RYSUNEK! ZŁAPAŁEŚ MNIE I ZROBIŁAM KRZYWĄ KRESKĘ!
- Siadaj.
Posadził Klaudię w ławce przed Arthurem.
- No nieee... Jak ja to teraz naprawię...? Czy jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie? O, cześć Arthur! I Gabrielle!
- Hej.
- Cześć, Klaudia! - pomachali jej.
Pan Hosen wstał, rozejrzał się po klasie i oparł się o stojącą na jego środku szafkę, w której wcześniej było radio "Niepamięć". Gdzie było teraz? Kto wie...
- To już wszyscy? - zapytał. - Dobrze... Słuchajcie. Jesteście już prawie dorosłymi ludźmi, a wyglądacie już na zupełnie dorosłych. Ale jesteście moimi uczniami i, niezależnie od sytuacji, w tej szkole moim obowiązkiem jest opieka nad wami. Nawet, jeżeli nie jesteście z mojej klasy, bo nie wszystkich was zbytnio pamiętam z autokaru... Widzicie, że sytuacja jest trudna. Nikt z was nie wie, co się dzieje, ja również nie. No i te bransoletki... - Spojrzał na opaskę na swoim przegubie, wszyscy inni zrobili to samo. - Ale ostatnie, co mogą zrobić Superlicealiści jak wy, jak my, to się poddać. Cały sens istnienia tego tytułu i tej szkoły to dawanie ludziom nadziei na lepszą przyszłość. Ktokolwiek za tym - wskazał bransoletkę - stoi, chce tę nadzieję zrujnować. W nas, a potem w innych. I teraz prawdopodobnie czeka na nas za drzwiami gimnastycznej. Czy mu się poddamy?!
- Nie! - krzyknęli James, Samantha i Elle.
- SŁUCHAM?!
- NIE! - krzyknęło już trochę więcej osób, w tym Arthur.
- A ZATEM CHODŹMY TAM I POKAŻMY MU, KTO TU RZĄDZI! Ustawcie się parami i idźcie za mną, równo i bez wyprzedzania, rozglądajcie się wokół.
I oto ruszyła, dzielna krucjata świeżych licealistów (plus trzy gekony), na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Ze swoim mrocznym, mrocznym przeznaczeniem...
* * *
1 września 2010?, HPEBS
Internat B - Sala gimnastyczna
Jedyna zmiana w tym pomieszczeniu, jaką Arthur zauważył, to była postawiona pod ścianą mównica, a po jej bokach po dwie mniejsze. Czy... tutaj ma być porywacz?
- No... to jesteśmy! - przerwała ciszę Elle. - Wyłaź!
- Kimkolwiek jesteś, nas jest siedemnastu! - zawołał James. - Siedemnastu dorosłych ludzi! Powodzenia w utrzymywaniu nas tu na dłużej!
- Tak jest! Nic nie pokona mocy zjednoczonych Superlicealistów! - Oscar był podekscytowany.
- Zjednoczenie z wami to skręcenie karku własnemu honorowi... - wymruczał zdegustowany Gianluca.
- Jedyny powód, czemu bym miała walczyć, to by się wydostać od tych przeklętych czubków - Floryka najwyraźniej też była niezadowolona. Co za niespodzianka.
- Mordy tam, trepy! Każda szansa na spuszczenie wpierdolu to dobra szansa! - Brenda już się gotowała do walki. - Dawać mi go! Dawać mi tego sukinsyna, co nas porwał!
- M-Mam dłuto! Nie zawaham się go u-użyć! - Nastrój udzielił się nawet Gabrielle.
Zgasło światło. Ciemność zalała salę niczym zimna woda tonący statek. Jedynie światło reflektora z sufitu padło na mównice, a w tle poleciał dźwięk fanfarów. Snopy światła zaczęły przecinać cienie.
- Więc ostatecznie wybranie was nie było błędem... To dobra wiadomość... - usłyszeli wysoki, denerwujący głos. Denerwujący był dotychczas, a teraz brzmiał bardziej... złowieszczo. - Puhuhuhuhuhu... Rządza mordu bucha z was jak para z grzanego kotła! Tak jest! Tego nam właśnie trzeba!
- Kim jesteś?! I gdzie?! Pokaż się! - Pan Hosen przybrał pozę bojową. Cała klasa przyłączyła się do niego.
- Ja jestem cieniem, prawdziwym koszmarem... Ja jestem bogiem, mistrzem tego Olimpu... Ja jestem dyrektorem tej szkoły, tym, który mrokiem zaleje waszą gorącą nadzieję! JA! JESTEM! MONOKUMA!
I ni stąd, ni zowąd coś wyskoczyło zza mównicy, coś czarno-białego, z parą uszu, szerokim uśmiechem i białym brzuszkiem. Wyglądało, jakby ktoś wziął dwa pluszowe niedźwiedzie, zwykłego, wesołego białego i złego, okrutnego czarnego, przeciął wzdłuż na pół i zszył dwie różne części.
- Ha? Zaskoczeni? Oto przybyłem! Gwóźdź programu! Powód, czemu wszyscy oczekują! Puhuhuhu! - Nadal brzmiał ten paskudny głos.
- ...
Wszyscy trwali w ciszy. Każdy czuł odrobinę... zawodu? Niesmaku? Arthur sobie wyobraził, że krytyk Gianluca już wystawił przedstawieniu ileś gwiazdek na dziesięć. Zapewne nie było ich dużo.
- W porządku, jest pacynka, a gdzie jest porywacz? - zapytała Elle.
- Ale to coś jest... ohydne... - Arthur przyglądał się pluszakowi. Nie wiedział, czy jest bardziej straszny, brzydki czy zabawny.
- Ta... - zgodził się Kazimir.
- Mi tam się podoba! - Klaudia już sięgała po ołówek za uchem. Mimo bycia nieżywą, zabawka zdawała robić się czerwona. - Jest uroczy.
- KTOŚ TU CHYBA POTRZEBUJE LEKCJI DOBRYCH MANIER! - Kikuty włosów na głowach zarówno Klaudii jak i Arthura natychmiast się napięły jak strzały, gdy pluszak (pluszak!) podskoczył, machając wściekle łapkami. - LEKCJA PIERWSZA! NIE IGNORUJE SIĘ PANA DYREKTORA! LEKCJA DRUGA! NIE KOMENTUJE SIĘ JEGO URODY, CHYBA ŻE POZYTYWNIE!
- P-Pluszak... - Alfredowi odebrało mowę.
- On gada... - dołączyła do niego Elle.
- Co do cholery...? - Nawet Floryka była poruszona.
- AAAAAAAAAAAA! - pisnęła Gabrielle.
- "D: !!!" - nabazgrała w swoim notatniku Inge.
- Cofnijcie się! Za mnie, wszyscy! - Shutaro stanął przed grupą i zasłonił ją rękoma.
- Kim ty w ogóle jesteś? - James zrobił groźną minę.
- Jak już powiedziałem, jestem Monokuma! Dyrektor tej placówki.
- Dyrektor? - Pan Hosen poprawił okulary. - Dyrektorem HPEBS jest Shijo-san! A nie żaden szaleniec kryjący się za pluszowym miśkiem! A teraz gadaj, kim jesteś i czego chcesz od tych dzieci!
- Ach, Shutaro! Jak dobrze cię widzieć! Piękną masz klasę, widzę! - Monokuma wszedł na mównicę i zaczął się wszystkim przyglądać. - Idealny zestaw do naszej zabawy...
- Cokolwiek planujesz, nie wciągaj w to osoby niedojrzałe. Nie moich uczniów!
- Och, spokojnie, spokojnie, każdy będzie miał swoją kolej! No, prawie. Ty, Shutaro, również, już niedługo! Powiedzcie mi, dzieci... Nie macie czasem ochoty kogoś... zamordować?
"Zamordować". To słowo przeszło echem po całej sali, wywołując w każdym zimny dreszcz.
- Nie! Nie mamy, nie mieliśmy i nigdy nie będziemy mieć! - krzyknął James.
- Cokolwiek z tym związanego planujesz, Monokuma, możesz się już poddać! - dołączyła do niego Samantha. Razem stanęli w jednej linii z nauczycielem.
- Aj, to wielka szkoda, bo tego będzie od was wymagała sytuacja... Puhuhuhuhuhu...
- Jaka... sytuacja...? - spytała niepewnie Gabrielle.
- Cieszę się, że spytałaś, Gabrysiu! - W trakcie pauzy padło parę szeptów pytających o znajomość jej imienia przez Monokumę. - Chodzi oczywiście o naszą grę! Zabawę w zabijanie! Mordercze party! Zapierające dech w piersiach figle-migle! Chodzi o... zabójczą grę! Uhahahahahahaha!
Gdy echem rozniósł się śmiech Monokumy, każdy zdał sobie sprawę z surrealizmu tej sytuacji. Gadająca zabawka groziła bandzie nastolatków z całej Europy jakąś zabójczą grą. Czy to nie było wręcz komiczne? Ale jakoś nikt się nie śmiał...
- Już śpieszę z wyjaśnieniem. Podstawowa idea jest niezwykle prosta: jesteście zamknięci w tej szkole na czas nieokreślony. Oczywiście spokojnie, bez obaw, da się stąd z łatwością wyjść! Jest tylko jedno drobne, proste zadanie, jakie trzeba wykonać...
To była chyba najdłuższa sekunda ciszy, jakiej w życiu doświadczył Arthur.
- ...Zamordować kogoś i nie dać się wykryć!
Przy akompaniamencie okrutnego śmiechu Monokumy w sali podniósł się szmer poruszenia. Zamordować kogoś i nie dać się wykryć... Okrutna podstawa zabójczej gry, tak zgniła w swej istocie, a jednak jak mocno trzymała uczestników przy sobie...
Arthur stał jak wryty. Każdy jego mięsień skostniał, jakby zmieniał się w ludzki posąg. Czy to wszystko było prawdziwe? Porwanie, surrealistyczny miś, a teraz zabójcza gra? To musi być sen... To musi być tylko jeden, wielki koszmar...
Nie, nawet ja nie mogłem już nic nikomu wmawiać. W wyobraźni Arthura zrodziło się wiele okrutnych, brutalnych zbrodni popełnianych przez złoczyńców, moich przeciwników... Ale jeszcze żadna myśl pisarza nigdy nie skierowała przygód nastoletniego detektywa Gerarda Fuchsa na sytuację tak przerażającą, jak ta, w której obecnie się znaleźliśmy. W prawdziwym życiu... Czy była jeszcze nadzieja?
- Ha! Monokuma, bardzo nieumiejętnie dobrałeś sobie przeciwników - odezwał się głos nadziei, a jej imię brzmiało James. - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jesteśmy klasą Superlicealistów! Nawet lepiej, mamy tu jednego z naszych poprzedników! - Pan Hosen zrobił krok do przodu. - Jesteśmy elitą! Młodzieżą przyszłości! Myślisz, że jesteśmy tak głupi, by brać udział w tej grze? Jest nas siedemnastu! Ty? Jeden!
- I nawet nie myśl o wyciąganiu teraz żadnej broni ciężkiej w formie pogróżek! - Do oporu dołączyła Samantha. - James ma do tego talent! Poradzi sobie ze wszystkim!
- Tak jest! - Rudy chłopak był pełen energii.
- Och, ho, ho... Puhuhuhu... - Czarno-biały niedźwiedź zaczął się śmiać. - Nie potrzebuję żadnej broni ciężkiej, by móc was pilnować. Nie, nie, błagam was, który mamy rok? Są nowocześniejsze metody. Już ich doświadczyliście. Są na waszych nadgarstkach...
Każdy spojrzał na swój lewy przegub. Bransoletki... Co w nich takiego było? Czy dlatego nie dało się ich ściągnąć? Dlatego były bezpośrednio wbite w ciała wszystkich?
- O co z nimi chodzi? - zapytał Arthur. Jego głos był suchy, na jednym tchu.
- Już do tego przechodzę, Artusiu! - "Artuś". Ugh. - Przygotujcie się, moi drodzy... Mam dla was prezent.
Światło reflektora padło na długi stół pod ścianą, na którym przy podpisanych imionami wszystkich blaszkach leżały niewielkie, czarne prostokąty rozmiaru smartfonu. Arthur, jak każdy inny, znalazł ten podpisany swoim imieniem i podniósł. Chwila... To przecież BYŁ smartfon! Uruchomił się automatycznie, chyba na komendę Monokumy, gdy każdy miał już swój. "Witaj, Arthur", pokazał mu ekran, by zaraz przejść do paska ładowania systemu, nad którym umieszczona była jego nazwa: "Elektroniczny Przyrząd Do Użytku Szkolnego W Zabójczej Grze (teraz przystosowany do norm Unii Europejskiej!), w skrócie E-Handbook EU". Kiedy się załadował, pojawił się ekran wyboru wielu opcji, ale wszystkie były zablokowane, poza opcją "Zasady".
- Czy wszyscy mają uruchomione swoje E-Handbooki? - spytał słodko Monokuma. - Doskonale, pięknie, nie chciałbym przerywać drzemki naszego zespołowego informatyka. Widzicie, że dostępna jest jedynie opcja "Zasady", prawda? Wejdźcie w nią i sobie wszystko dokładnie przeczytajcie. Miłej lektury... Puhuhuhu...
I Arthur wziął się za czytanie.
Zasada ALFA: Każdy uczeń na początku zabójczej gry otrzymuje bransoletkę. Celem istnienia bransoletek jest utrzymanie uczniów posłusznymi z użyciem jej dwóch funkcji: pierwsza to oznaczenie ucznia jako Awanturnika i nałożenie na niego Kodu NG, gdy którakolwiek z zasad gry zostanie złamana. Kod NG to zakazana czynność, dodatkowa zasada dotycząca tylko obarczonego nią ucznia, której tylko jemu nie wolno złamać. Druga funkcja wchodzi w grę po aktywacji Kodu NG. Jeżeli uczeń złamie swój Kod, albo złamie którąkolwiek inną zasadę już po jego narzuceniu, śmiertelna dawka trucizny zostanie natychmiastowo wstrzyknięta w jego krwioobieg, kończąc jego udział w zabójczej grze razem z życiem. W ramach przykładu na początku gry trzech najaktywniejszych uczniów zostanie wybranych na Samorząd Klasowy. Ta trójka od razu otrzyma swoje Kody NG.
Zasada #1: Uczniowie mogą się poruszać jedynie po zachodnim skrzydle szkoły, bloku B dormitorium i po patio. Przechodzenie do innych części szkoły bądź poza jej granice jest surowo zabronione, chyba że inaczej powie dyrektor, dopóki trwa zabójcza gra.
Zasada #2: Pomiędzy godziną 22 a 6 trwa "cisza nocna". W tym czasie uczniowie powinni pozostać w swoich pokojach i chociaż opuszczanie ich nie jest zabronione, wchodzenie do szkolnych klas z pewnością jest. Toalety, prysznice, jadalnia i pralnia są otwarte całą noc. Pomieszczenia pokroju gabinetu pielęgniarki czy magazynu na piasek nie są liczone jako klasy.
Zasada #3: Przemoc wobec dyrektora Monokumy czy innych członków MonoKomitetu jest surowo zabroniona, podobnie jak niszczenie delikatnego szkolnego mienia, w szczególności kamer obserwacyjnych. Wasze E-Handbooki EU również wliczane są w delikatne szkolne mienie.
Zasada #4: Każdego dnia gry wszyscy żywi uczestnicy gry mają obowiązek wzięcia udziału w przynajmniej dwóch lekcjach prowadzonych przez członków MonoKomitetu, a jedną z nich ma być poranny WF. Plany lekcji są rozwieszone na korytarzach oraz w waszych pokojach w dormitorium. Używanie Laboratoriów Talentów (zlokalizowanych w waszych pokojach) nie jest obowiązkowe, ale wysoce wskazane.
Zasada #5: Za każdym razem gdy nastąpi morderstwo i ciało zostanie po raz pierwszy zobaczone przez przynajmniej trzy osoby, w szkole rozbrzmi Ogłoszenie Odkrycia Ciała i w razie konieczności wszystkim zostanie dana 6-godzinna przerwa od lekcji. Po tym czasie rozpocznie się Sąd Klasowy. Obecność jest obowiązkowa.
Zasada #6: Podczas Sądu Klasowego uczniowie mają nieograniczony czas na dyskusję o tożsamości mordercy (od teraz opisywanego jako Winny) oraz niewinnych (od teraz opisywanych jako Czystych). Jeżeli padło więcej ofiar (sugerując większą ilość zabójców), tylko morderca pierwszej z nich jest oznaczony jako Winny. Gdy uczniowie uznają, że już znają tożsamość Winnego, rozpocznie się Czas Głosowania. Winny zostanie wybrany drogą demokratyczną.
Zasada #7: Jeżeli większość zagłosuje poprawnie i prawdziwy Winny zostanie odkryty, tylko Winny otrzyma karę śmierci. Zabójcza gra będzie wciąż trwała.
Zasada #8: Jeżeli większość zagłosuje niepoprawnie i Czysty zostanie niesłusznie oskarżony, wtedy wszyscy poza Winnym otrzymają karę śmierci. Zabójcza gra zakończy się, w związku z następującą zasadą.
Zasada #9: Są tylko dwie drogi, by wygrać zabójczą grę: przeżyć Sąd Klasowy jako Winny, lub być Czystym na każdym Sądzie do czasu, aż zostanie się jednym z dwóch ostatnich żywych uczestników gry. W obu przypadkach zostaniesz oznaczony jako zwycięzca i ukończysz tę szkołę, zyskując wiele przywilejów, między innymi prawo do opuszczenia budynku.
Zasada #10: Dyrektor Monokuma oraz MonoKomitet mają zakaz bezpośredniego brania udziału w akcjach uczniów, pod warunkiem że nie łamią zasad. W tę zasadę wliczane są morderstwa.
Zasada #11: Uczniowie mają wolną rękę w eksploracji dozwolonej części HPEBS na własne życzenie.
Zasada OMEGA: Dodatkowe zasady mogą być dodawane przez dyrektora w czasie trwania gry.
Gdyby Arthur miał na sobie okulary, a nie soczewki kontaktowe, ściągnąłby je i przetarł w niedowierzaniu. Ktoś usiadł i spisał tę listę długich zasad, których rzekomo mieli przestrzegać w tej grze! Nie, nie, nie, nie... To koszmar, to musi być koszmar! Arthur, obudź się, obudź! Zasnąłeś przy komputerze i to wszystko ci się śni! WSTAWAJ!
Chłopak cały zadrżał i otworzył oczy. Czy... Czy naprawdę? Czy to się udało i obudził się w bezpiecznym pokoju?
- Wszystko zostało zrozumiane? Każda, każdziutka z reguł? - powiedział wysoki, denerwujący głos. Nie... - Uznam tę ciszę za potwierdzenie. Już widzicie, prawda? Nie potrzebuję dużo broni, choć ją mam, by was trzymać sobie posłusznymi. Wystarczy tylko to urządzenie - Bransoletka... Puhuhuhu... Puhahahahahahaha!
Monokuma się śmiał, gdy wszyscy stali osłupieni. Co to za szaleństwo?
- M-Monokuma...? Czy to wszystko na... naprawdę...? - spytała, kuląc się, Gabrielle.
- Na najprawdziwszą prawdę, rzeźbiareczko!
- A... A to o Kodach NG dla "Samorządu Klasowego"? - Pan Hosen wcisnął stojących obok siebie Jamesa i Samanthę za swoje plecy.
- O, byłbym zapomniał, to też! Lecimy!
Monokuma podskoczył, zaklaskał, a po sali echem przeszły trzy krótkie, podwójne piknięcia. James, Samantha i Elle z przerażeniem spojrzeli, jak ich bransoletki podświetlają się na czerwono. Arthur mógł się tylko domyślać, że w tym momencie pokazały się na nich treści zakazanych czynności każdego z trójki. Czyli to oni zostali Samorządem...
- NIE...! Monokuma! A raczej ty, który za tym stoisz! Czemu?! Czemu te dzieci?!
- One? One powody za swoim udziałem jeszcze poznają. Przynajmniej ta część, która dożyje... Ale, ale, Hosen. Właśnie do ciebie chciałem się teraz zwrócić.
- ... - Shutaro pozostał nieugięty. Nadal stał przed całą klasą ze stanowczą miną, a błysk w okularach zasłaniał mu oczy.
- To naprawdę bohaterskie, co robisz - kontynuował Monokuma. - Spójrzcie tylko na tę postawę, jak wszystkich zasłonił własną piersią. Wiedziałeś, kto zostanie wybrany do Samorządu, nie zgadza się? Dlatego ich wcisnąłeś za siebie. Puhuhu, cudnie, cudnie... Widzę że klasa 69. Akademii Hope's Peak produkuje naprawdę świetnych ludzi... Doskonale! Brawa, wszyscy, brawa dla waszego wspaniałego wychowawcy! - Monokuma zaczął klaskać, a po rzuceniu klasie groźnego spojrzenia, niektórzy z niej też zaczęli niemrawo uderzać dłonią o dłoń. - Ciesz się, Hosen. Ciesz się wdzięcznością swojej klasy... bo to ostatni raz, gdy ją otrzymasz w swoim życiu. Puhuhu!
- ...Odsuńcie się. Odsuńcie się, wszyscy! - Nauczyciel zaczął odpychać grupę nastolatków od siebie. - W tył! W tył, jak najbardziej, każdy z was!
Zgodnie z zaleceniem Byłego Superlicealnego Przewodniczącego Samorządu Uczniowskiego cała klasa A wycofała się pod drzwi sali. Po jej przeciwnej stronie na mównicy stał Monokuma, a na środku - Shutaro Hosen.
- Tak, tak, Hosen-chan, twoja postawa jest jak najbardziej godna pochwały. Niektórzy mogliby rzec, że dajesz ostatnią nadzieję tym biednym dzieciom. Więc chyba mam świetny pomysł, jak mógłbyś im pomóc! Chcesz? Hmm?
- Monokuma... - "Hosen-chan" stanął w pozycji bojowej. - A raczej... ty...!
- Puhuhu, no tak, jesteś dorosły, więc masz już przebłyski, hmmm? No cóż, dobrze, że młodzież nie będzie miała czegoś takiego prędko. Co do mojego pomysłu: co powiesz za posłużenie im jako przykład? Jako wzór, co nie? W końcu każdy dorosły powinien służyć młodzieży jako wzorzec, nie sądzisz?
Shutaro wrócił do normalnej pozycji. Nadal stał wyprostowany, ale ręce miał wzdłuż ciała. Czy wszystko... dobrze? Nie odrywał wzroku od niedźwiedzia.
- Tak jest, Hosen-chan, posłużysz im jako przykład. Przykład co się stanie, gdy się nie będzie słuchało dyrektora szkoły.
Wszystkich zlał zimny pot. On chyba nie zamierzał...!?
- Ustawiam twój Kod NG na... "zakaz oddychania" - powiedział Monokuma. - Lepiej weź swój ostatni wdech!
Gdy wręcz instynktownie Shutaro wziął wielki haust powietrza, jego bransoletka wydała dwa krótkie piknięcia i zapaliła się na czerwono. Angielski napis na niej głosił "Uczestnikowi nie wolno oddychać".
- Puhuhuhuhu! Puhahahahahahahaha! Jak długo wytrwa wasz nauczyciel? Jego ostatnie minuty życia zależą już tylko i wyłącznie od pojemności jego płuc... Czy to nie ekscytujące? Czujecie ten dreszczyk? To ona! Zabójcza gra!
Pan Hosen natychmiast się obrócił w stronę grupy. Miał nabrzmiałe policzki od wciągniętego powietrza, ale go nie wypuszczał. Miał za to szeroko otwarte oczy i zmarszczone brwi, z prędkością światła wystawił ramię i wskazał drzwi. Kazimir, najsilniejszy z grupy, natychmiast się do nich rzucił i zaczął trząść, ale ani drgnęły. Musiały zostać zamknięte wcześniej. Wszyscy spojrzeli na coraz bardziej czerwonego pana Hosen. Ten, widząc sytuację, sam pobiegł między uczniów do drzwi i zaczął je ciągnąć, pchać, bić, kopać, bez żadnego efektu. Nikt nie mógł uciec temu potwornemu widokowi, widokowi zbliżającej się śmierci już fioletowego azjatyckiego nauczyciela.
Shutaro Hosen padł na kolana, podtrzymywali go przed zupełnym upadkiem tylko Kazimir i Elle. Już nie mógł - spojrzał na rudego Superbohatera i, wypuszczając powietrze, szepnął tylko:
- James... Uratuj...
Rozbrzmiała krótka, przykra melodyjka, jakby ktoś przegrał w Mario. Bransoletka Shutaro błysnęła dwa razy i zgasła. On sam się napiął, wykrzywił, po czym...
- ...
- ...
- ...
- On... jest wiotki... - wyszeptała Elle.
Nikt nawet nie mrugnął okiem, gdy ciało Japończyka zsunęło się z ramion go trzymających i upadło na ziemię. Jego okulary pękły. Zarówno one, jak i ciemne oczy nauczyciela utraciły swój blask.
On... nie żył.
On nie żył.
- Nie... - wyszeptał James. - NIE!
- James... - Samantha próbowała go powstrzymać.
- MONOKUMA!
- Słuuucham?
- SUKINSYNU! ZABIŁEŚ GO! - Tupiąc, chłopak poszedł w jego stronę.
- Zgadza się, gwiazdka za spostrzegawczość! - Monokuma znikąd wydobył shuriken i nim cisnął w ścianę, celowo chybiając Jamesa. - Ale jeśli to cię pocieszy, Hosen skończyłby w ten sposób tak czy owak... Od początku był dość "nietypowym" uczestnikiem tej zabójczej gry. Jednym, jedynym celem jego obecności wśród was był właśnie ten moment. Jego śmierć... by wam pokazać, jak skończycie, jeśli będziecie nieposłuszni. Wierzę, że dotarło.
- Ty potworze... Monokuma! - James oddychał głośno i głęboko, głośniej jedynie krzyczał, wskazując dwukolorowego niedźwiedzia palcem. - Stworzyłeś sobie dzisiaj wroga! Zarówno jako Lazurowy Grzmot, jak i jako James Rhodes, przysięgam, że wyprowadzę stąd tych wszystkich ludzi żywych, a ciebie znajdę i wrzucę w wir sprawiedliwości! Słyszysz!? Ja skończę tę zabójczą grę jeszcze zanim się zacznie! Nie znałem pana Hosen za dobrze... Praktycznie w ogóle... Ale był po naszej stronie! Był dobry! Był niewinny! Nie zasłużył na śmierć!
- Oooch, więc sugerujesz, że wy wszyscy jesteście dobrzy i niewinni, hmm? Puhuhu... - Monokuma nic sobie nie zrobił z przemowy bohatera. - Bardzo zabawne jest słyszeć to od ciebie, panie "James poradzi sobie ze wszystkim". Nurtuje mnie jak sobie radzisz z faktem, że główna bohaterka twojej nieprzyjemnej drogi do sławy jest tutaj z nami... Twoja nemesis, Karmazynowa Królowa.
James zagryzł wargę, podczas gdy wszyscy zaczęli się rozglądać po sobie. Nemesis Superbohatera Jamesa? Karmazynowa Królowa? Jakaś przestępczyni?
- A co to? - Monokuma był wyraźnie zaskoczony. - Czyżbyście nie wiedzieli? Nie przedstawiła wam się? Oj, to bardzo, bardzo nie po koleżeńsku z twojej strony...
Światło reflektora padło na dziewczynę w czarno-czerwonej bluzie i o krótkich blond włosach. Cicha panienka, która twierdziła, że nie pamięta swojego talentu... Czyżby teraz miała się rozwiązać jego zagadka?
- Wielka szkoda, że sama się nie przedstawiłaś, bo teraz ja to muszę zrobić za ciebie - mówił Monokuma, gdy dziewczyna stała tak w tym świetle, nie wiedząc nawet, co ze sobą zrobić. - Karmazynowa Królowo, wieloletni arcywrogu Lazurowego Grzmotu, Superlicealna Superzłoczyńco Catherine Delacroix...
- Ugh... - jęknęła Brytyjka.
- Mistrzyni kryminału, złodziejko królewskich klejnotów, inżynierze zbrodni, pani laserów...
- Już...! Dość!
Catherine przerwała Monokumie wymienianie tych dziwnych tytułów i zaczęła wycofywać się spod światła reflektora pod ścianę. Każdy, kto stał na jej drodze, bez słowa się od niej odsuwał na metry. Kim była ta dziewczyna? Co zrobiła, by zasłużyć na ten tytuł? Światło reflektora podążyło za nią. Nie miała już jak uciec od naszego wzroku, więc po prostu stanęła twarzą do wszystkich z groźną miną i założyła ręce.
- No! Tak, to mój talent. Tak, jestem Karmazynową Królową, z którą walczy James. Już? Zadowoleni? To chcieliście usłyszeć?
Nikt nie odpowiedział. Twarze każdego z tych, których dzisiaj poznał Arthur, zlewały się w rozpaczliwą masę zimna, strachu i łez. Martwe ciało nauczyciela zsunęło się już w całości na ziemię i leżało tak teraz w lesie nóg jego uczniów. Monokuma tylko stał i cieszył się, patrząc na tę scenę.
- Puhuhuhuhahahahaha! Tak! TAK! To jest to! Teraz nareszcie do was wszystkich dociera! Tak, jego śmierć nie poszła na marne. Puhu... Teraz, gdy już wszyscy wszystko wiedzą, mogę was wypuścić. - Kliknął zamek w drzwiach. - Koniec apelu! Idźcie i zabijajcie się wszyscy, to jest bowiem królestwo moje, w którym śmierć wam będzie wydana! Niechaj rozpocznie się...
Zabójcza
Wymiana
Uczniowska!
PUHAHAHAHAHAHAHAHAHA!
* * *
Ciąg dalszy nastąpi.
Autor ostatniej ilustracji: @imzuoo (Instagram i TikTok), za co szczerze i naprawdę ślicznie dziękuję