3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3
Biegliśmy z Arthurem przez cudnie pachnące smażonym tłuszczem pole. "Biegliśmy" to mało powiedziane - hasaliśmy jak małe zające. Co za cudowne miejsce to było! Gdzie okiem nie sięgnąć, tam rosły mieniące się w słońcu kłosy porośnięte smażonymi kiełbaskami. Można było rwać i jeść garściami!
- Patrz! Tam! - Wskazałem na stojące nieopodal drzewo.
Podbiegliśmy z Arthurem i z gałęzi zaczęliśmy zrywać rosnące tam torebki ketchupu, tak idealnie pasujące do kiełbasianej polany.
- Lecą! Lecą! - Teraz to Arthur wskazał na klucz frunących przez niebo żółtych ptaków. Z ich skrzydeł sypał się proszek curry, tworząc nad polaną żółtawą mgiełkę.
Padliśmy ze śmiechem na plecy, tarzając się i pochłaniając smakowite kiełbaski z ketchupem i curry. Zapach był oszałamiający, smak był otumaniający, skwierczenie tłuszczu mieszało się z szumem pobliskiej rzeki, do której się w ekstazie dotoczyliśmy. Wyjrzeliśmy spomiędzy kiełbasianych kłosów i do naszych nozdrzy wbił się zapach wiśni - rzeką płynęła musująca Cola Cherry.
Carpe diem! Wskoczyliśmy w nurt strumienia. Szum płynu, wyskakujące spod powierzchni bąbelki, nasze śmiechy, wszystko mieszało się w kakofonię. Kakofonię? Nieee, to nie były dźwięki bez ładu i składu. Układały się powoli w piękną melodię. Dochodziły z dna...
Zanurzyłem się. "Gerard! Gerard!", rybki wołały do mnie z dna. Rybki żelkowe, pokryte kwaśnym proszkiem... Pyszności... Wołały do mnie, zebrane w kupie przed muszlową sceną. Tam rybia orkiestra odgrywała piękną muzykę! Duuurun...! Duuurun...! Duuurun! Duuurun! Dururururururururururu-duuurun!
To "9. Symfonia" Dvoraka! Duuurun! Duuurun! Duuurun! Duuurun! Dururururururun!
BAAAM-BA-RA-RA-BABAM! BAM-BAM-BABABAM-BAM!
Muzyka była coraz głośniejsza. Zagłuszała szum rzeki i śmiechy żelkowych rybek, zagłuszała próby Arthura, by za mną nadążyć, zagłuszała skwierczenie kiełbasek, zagłuszała oddech, zagłuszała myśli, zagłuszała-!
BAAAM-BA-RA-RA-BABAM! BAM-BAM-BABABAM-BAM!
- Aaaaaa! - Arthur przez chwilę nie mógł zrozumieć gdzie góra a gdzie dół w jego kołdrze, gdy wreszcie ze snu wyrwała go głośna muzyka. Kiedy w końcu wyrwał się z puchatych oków, w świetle nocnej lampki zobaczył czytającego książkę Gianlucę. Jego szlafmyca podrygiwała nieco w takt muzyki lecącej ze stojącego w drzwiach do jego laboratorium starego gramofonu z wręcz komicznie wielką tubą. Label na płycie winylowej mówił "Symphony No. 9 - Dvorak". - Co ty robisz?!
Gianluca oderwał wzrok od książki, poprawił okulary i spojrzał na sąsiada.
- Przez powtarzający się huk, jaki dobiegał zza drzwi tej nocy, osiągnąłem swój limit i nie mogłem zasnąć. Miast tego postanowiłem wziąć jedną z książek w swoim laboratorium i ją zrecenzować, dla relaksu, ma się rozumieć. - Wyjaśnił tak, jakby dla Arthura to miało być coś oczywistego.
Chłopak, świeżo wyrwany ze snu, potrzebował chwili, by przeprocesować słowa Włocha. Usiadł, przetarł oczy, założył okulary i zaczął się znowu przyglądać krytykowi. Ten wrócił do czytania, jakby wcale nie było słonia w menażerii.
- Gianluca!
- Czego, Pohl?!
- Dlaczego włączyłeś muzykę tak głośno!?
- Pozwala mi się skupić, naturalnie! Nie lubię, jak mi coś mruczy przy uchu, muzyka musi być głośna, by trafiła do mojej duszy!
- Masz problemy z słuchem?
- Nie!
- To ścisz to, chcę spać! Jest... - Arthur spojrzał na E-Handbook. - 1:20!
- Akurat ty byś skorzystał z odrobiny kultury, patrząc na twoje książki!
- Gówno mnie teraz obchodzi twoja opinia o moich książkach, wyłącz Dvoraka, bo sam ci go wyłączę!
- Oj, nie radziłbym ci, Pohl! - Gianluca odłożył książkę i usiadł na brzegu łóżka.
- Więc wyłączysz?
- Ani mi się śni!
- No to się policzymy!
Arthur wstał i skierował kroki do laboratorium Gianluci, gdzie stał gramofon. Już miał szukać gniazdka, by odłączyć sprzęt (najwyraźniej tylko stylizowany na stary), ale nim postawił stopę na obszarze laboratorium Superlicealnego Krytyka, przed oczami błysnęła mu pięść. Nim się obejrzał, już leżał na podłodze, czując ból jednocześnie na czole i na potylicy.
- Ostrzegałem, Pohl! Mówiłem, że nie radzę dotykać mojego gramofonu!
Arthur miał dość. Zebrał się, wziął z łóżka poduszkę i wyszedł z pokoju. Resztę nocy spędził w ciemnej jadalni.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia
DING DONG, BING BONG
- Dzieeeń dobry, moi uczniowie! Wybiła godzina 6, a to oznacza koniec ciszy nocnej! Pobudka, wstać, koniom wody dać! Dostęp do klas zostaje wam przywrócony, albowiem w szkole zaczyna się nowy, piękny dzionek!
Arthur powoli otworzył jedno oko. Było jasno - oczywiście nie od słońca, bo wszystkie okna w szkole były niezmiennie zasłonięte, ale na czas ciszy nocnej większość świateł w szkole i internacie gasła, zostawiając tylko ciepłe światełka nocne dla wycieczek do toalety, by znowu zapalić się wraz z początkiem nowego dnia, jak teraz.
Poczuł niebywałą suszę w ustach - tak, w tym niewygodnym łożu, jakim było krzesło w jadalni, zasnął z twarzą na poduszce, którą położył na stole i chyba już do pobudki leżał z otwartą paszczą. Na poduszce była plama śliny - tak, jego własna... Jeszcze się spocił i oko mu łzawiło po pięknym lewym sierpowym Gianluci. Dobrze, że nikt go nie widzi...
- Dzieńdoberek!
- Ach! - Podskoczył i obejrzał się na witającego.
- Jak się dziś miewamy? O, Dios mío, wyglądasz jak potwór... Coś się stało? Czemu tu śpisz, Arthuro?
- Mmmgh... Cześć, Oscar... - wyjęczał chłopak, znowu przecierając oczy i szukając okularów, ale te przecież zostawił w pokoju.
- Oj, nienienienie, mi amor, w takim stanie to ty się nie możesz pokazać! Chodź, pomogę ci.
Oscar złapał Arthura pod pachy i przeprowadził do kuchni. Przepłukał mu twarz zimną wodą, przetarł suchą szmatką, posadził chłopaka na krześle i podał mu kubek z gorącym płynem, którego właśnie nalał z ekspresu.
- Pij.
Arthur zaczął chłeptać.
Kawa. Gorzka jak sto diabłów, ale przynajmniej teraz trybiki w jego głowie zaczęły pracować. Wyzerował, przeciągnął się, wstał i zrobił kilka skłonów. Spojrzał na błyszczącego złotym płaszczem, szerokim uśmiechem, ciemnymi okularami i lśniącym od żelu pompadourem Oscara.
- Lepiej?
- Lepiej.
- Bueno...
Hiszpan nie poprosił Arthura o nic w zamian - poprosił go osobno, wierząc w jego dobrą wolę, o pomoc w rozniesieniu talerzy z jajecznicą, którą przygotował wszystkim na śniadanie. Świetnie się złożyło, bo akurat wszyscy zaczęli się zbierać na sali. Tym razem nie było problemów z podejrzeniami o próby otrucia - po wczorajszym doświadczeniu ludzie po prostu Oscarowi ładnie podziękowali (ku jego niezmierzonej uciesze) i zabrali się za jedzenie.
- Widziałem, jak wczoraj się pozbywasz mięsa ze swoich dań, señorita Kirschbaum, więc dzisiaj specjalnie z myślą o tobie zrobiłem śniadanie dla jarosza, jajecznica bez mięsa i smażona na oleju roślinnym!
- Ach... Dziękuję. To bardzo miłe.
Oscar zaklaskał i się szeroko uśmiechnął, po czym wziął się do pałaszowania. Nikt jednak nie wykrztusił ani słowa.
- ...
- ...
- ...
- Ale dziwny nóż - powiedział Kazimir, oglądając sztuciec, którym właśnie miał sobie posmarować kromkę chleba masłem. No bo co to za jajecznica bez chleba z masłem! Lub margaryną, jak kto woli...
- Co z nim? - zapytał James.
- Końcówka jest zagięta. Tutaj o, dosłownie centymetr od czubka...
- Huh... Rzeczywiście.
Nikomu to jednak nie przeszkadzało, więc przeszło bez większego echa. Żadnego echa w ogóle nie było, tylko mlaskanie, stukanie sztućców i ciche chrząknięcia, raz przerwane stukaniem laczków Catherine. Przyszła wziąć swój talerz, kubek kawy i wrócić do pokoju, znowu nie jedząc z wszystkimi.
- ...
- ...
- ...
- Więc nikt nie zamierza o tym mówić? - odezwała się nagle Brenda, której poważny ton nijak nie kompilował się z piżamą w kształcie dinozaura, którą miała na sobie.
- O czym? - zapytała Elle.
- No bez kitu! - Brenda pogrzebała chwilę w kieszeni, po czym wyciągnęła z niej i pokazała wszystkim kopertę.
"Motyw #1 - Prawdziwy lęk
Brenda O'Ryan, Superlicealna Herpetolog"
To mówił napis na niej.
- Chyba mi nie powiecie, że ich nie dostaliście? Widziałam jedną na szafce Catherine. Przed chwilą Salamander też paliła jakąś kopertę w kącie łazienki i wyrzucała popiół do odpływu! Ten cały biznes z "motywem"... I ten huk w nocy. Też go słyszeliście, nie?
Nikt jej nie odpowiedział, ale niektóre osoby zaczęły wyciągać ze swoich kieszeni takie same koperty. Niektóre rozerwane, niektóre wciąż zapieczętowane, niektóre nawet zmięte, ale chociaż różnie na to zareagowali, to wniosek był jeden - rzeczywiście list z motywem dostali wszyscy.
- To ktoś wie, o co z tym chodzi?
- Znaleźliśmy takie z Oscarem na swoich łóżkach - powiedział Alfred. - Pojawiły się tam po zebraniu.
- Skoro wszyscy byli tutaj, gdy to było rozłożone, to na pewno była sprawka Monokumy! - zawołał Samantha.
- Przełomowe odkrycie... - mruknęła Floryka.
- Przełomowe, tak jest, Floryda! Gwiazdka dla ciebie! - Z klapki w suficie wyskoczył Monokuma i upadł na talerz Inge. Wstał, otrzepał się z jajecznicy i rzucił shurikenem w stronę Floryki. - Załatwiłem sobie nowe gwiazdki.
- ...! - Szczęściara ledwo uniknęła ostrego kawałka żelaza, który przeleciał milimetr nad czubkiem jej głowy i wbił się w ścianę za nią.
- Dzień dobry, dzieci! Dzień dobry, dzieńdoberek, dobrego dnia!
- Monokuma... - wysyczał James, ściskając w dłoni kromkę chleba.
- Jak się dziś miewamy? Wszyscy wyspani? Wszyscy żyją? Raz, dwa, trzy, kilka pominę, piętnaście... - Monokuma chodził w tę i z powrotem po stole. - ...Szesnaście! Hejże, hola, co to ma znaczyć?! Dlaczego nikt nikogo jeszcze nie zabił?
- Nie będziemy brali udziału w twojej grze - odpowiedziała mu Elle.
- Oho? - Monokuma popatrzył pytająco. - Ale motywy dostaliście? I widziałem już, że niektórzy z was je sobie poczytali.
- Co to za biznes z tymi motywami? - zapytała Brenda.
- Ach, to mój mały prezencik dla was, O'Kładam, puhuhu! Jesteście śmierdzącymi leniuchami i wciąż nikt nie został ukatrupiony, dlatego postanowiłem was trochę rozruszać. Oto wasz pierwszy motyw do zabójstwa! Największe lęki! Tadaaam!
- Lęki...? - Gabrielle spojrzała na swój list, nadal zamknięty.
- Tak jest! Lęki, strachy, fobie, wszystko, od czego na samą myśl wam wykręca żołądki i łaskocze serduszka! I nie tylko to - razem z nimi dopisałem również powody, czemu nie unikniecie tych lęków w mojej szkole. Tak wiecie, dla pewności, że wiecie, co mam na myśli. - Puścił łobuzerskie oczko. - Bo pamiętajcie, że to moja gra. A w mojej zabójczej grze nie ma możliwości, by ktoś się w końcu nie złamał i nie zabił. Ktoś w was - Wskazał łapką na każdą osobę wokół po kolei - umrze. I to już niedługo. Puhuhuhu...
- A co z narzędziami? - Alfred wygrzebał z kieszeni małe pudełeczko, zza którego plastikowej szybko widać było parę z daleka nieokreślonych narzędzi.
- Jakimi narzędziami?
- Nie znalazłeś swoich?
- Arthuro spał dziś na stołówce - powiedział Oscar.
- Aaa! Ooo... Uuu... Współczuję... - Chyba dopiero teraz zobaczył odcisk poduszki na połowie twarzy Niemca. - W każdym razie, dzisiaj rano każdy z chłopaków znalazł oprócz listu też pudełeczko z narzędziami, a dziewczyny wykresy anatomiczne. Monokuma, o co z tym chodzi?
- Czemu spałeś na stołówce? - zapytał Arthura Veikko, ale został zignorowany.
- Hmm? To? A, to taki bonusik do motywu, hojnie sprzedany przez panią MonoSoul, której teraz wszyscy jesteście winni po 10 MonoMonet - zaczął wyjaśniać Monokuma. Pani od plastyki, ta diablica! - Narzędzia mogą być dobrymi... narzędziami zbrodni dla chłopców, a wykresy anatomiczne dla dziewczynek pomogą im łatwiej namierzyć punkty, których zranienie będzie krytyczne. Porządne morderstwo to takie, przy którym się umiejętnie rani! A jak mówiłem, ktoś z was wkrótce ofiarą zabójstwa padnie. Szczerze życzę ofierze, by mordercą była dziewczyna, bo chyba lepiej dla was, byście umarli szybko, od mocnej rany we wrażliwe miejsce! Puhahaha!
I tak się chichrając Monokuma zeskoczył ze stołu i wybiegł ze stołówki, zostawiając wszystkich w niezręcznym milczeniu.
- Hej, teraz normalnie wyszedł przez drzwi - zauważył Alfred.
- Wszyscy! - James wstał i zaczął mówić, ignorując bardzo inteligentną uwagę Reville'a. - Dla tych, którzy otworzyli swoje listy, może być już za późno, by to mówić, ale postarajmy się zignorować ten cały motyw. Jak ktoś może, to niech nie otwiera swojego listu, najlepiej niech go wyrzuci i sprawa załatwiona. Nikt nikogo nie zabije, jasne? Uciekniemy stąd zawczasu.
- My uciekniemy, ale ty i twoja banda chyba wolicie poczekać, aż skiśniecie, szukając Mistrza Gry po każdym kącie - warknął Gianluca. Wczoraj był jednym z tych, którzy odwrócili się od Jamesa i poszli za Catherine z planem natychmiastowej ucieczki.
- To nie zajmie tak długo. I nie jest samobójstwem... - odparł londyńczyk. - Niezależnie czy zgadzacie się ze mną, czy Catherine, unikanie tych listów, czy czegokolwiek od Monokumy, nie wyjdzie wam na złe.
- "Czyli co teraz? Mamy bardziej pilnować tych, co swoje listy już otworzyli?" - napisała Inge. Kilka osób odruchowo zaczęło znowu chować swoje po kieszeniach.
- Noo, z racjonalnego punktu widzenia może i to by było rozsądne, ale z drugiej strony nie możemy mieć pewności kto to odczytał, kto nie, a kto nie ma jeszcze jakiegoś osobnego motywu. Ja bym po prostu zostawił sprawę jak jest, wszyscy ignorujemy motyw i sobie dalej żyjemy, póki coś się nie wydarzy, czy to przełom w śledztwie, czy nadejście pomocy. A na razie... - Spojrzał na zegarek w E-Handbooku. - Ja bym się zaczął zbierać. Coraz bliżej WF.
- Łeee... - Brenda westchnęła, naciągając na głowę kaptur w kształcie głowy dinozaura. - Ja chcę jeszcze jeść... Za chuda ta jajecznica. Te, złoty, weź mi jeszcze coś skombinuj do żarcia!
- Ma się rozumieć, señorita! - "Złoty" wstał i pobiegł z radością do kuchni.
- WOHOOO! - Rozbrzmiał wesoły pisk Klaudii, która odkryła, że już może otwierać szafkę z alkoholem. - So-mer-ki! So-mer-ki!
- Tak... więc przygotujcie się na najbliższe lekcje i... - Samantha próbowała jakoś podsumować poranek, ale rozluźnienie opanowało już wszystkich i zagłuszył ją szum rozmów.
Alfred dosiadł się do góry stołu, gdzie jadł Samorząd, zawczasu zabierając ze sobą też Arthura, Kazimira i Veikko, czyli zespół śledczy Jamesa.
- To jaki jest plan? Szukamy czegoś dzisiaj? - zapytał ochoczo.
- Hm, tak, dzisiaj... - James zaczął bawić się swoim warkoczem. - Dzisiaj... Tak, ja bym na waszych miejscach sprawdził lekcje, na których was nie było wczoraj. Poznać resztę nauczycieli. Widziałem też, że kosze na śmieci przez noc zostały opróżnione, więc być może warto sprawdzić, kto się tym zajął. Ja w wolnym czasie przejrzę te wszystkie tajne przejścia, których używa Monokuma, jak ta klapka na suficie tutaj.
- O! To ja i Arthur obczaimy dzisiaj pozostałe lekcje! - Alfred się ucieszył na myśl o nowych doświadczeniach. - Byliśmy już na WF-ie i plastyce... To jeszcze matematyka i angielski!
- Też byłem na plastyce. Pójdę z wami na te lekcje - powiedział Veikko.
- Ja z kolei sprawdzę właśnie plastykę... Na matematyce byłem już wczoraj - dodał Kazimir. - Ale nauczyciel przespał całą lekcję, więc może dziś uda wam się coś o nim dowiedzieć.
- Ale WF i tak jest obowiązkowy. Trzeba będzie iść na jedną lekcję więcej, niż wymaga regulamin... - zauważył Arthur.
- Prawda wymaga poświęceń! Ale hej, chyba im szybciej się ze wszystkim uporamy, tym lepiej, co nie? - Alfred się uśmiechnął. - Rach-ciach, wszystko ogarniemy, znajdziemy kryjówkę tego drania i będzie można się stąd zmywać.
- Jest, um, jeszcze jedna rzecz - wtrąciła niepewnie Elle. - Jeżeli można zasugerować...
- Pewnie! Jesteś jedną z nas, nie? Masz głos - powiedziała Samantha.
- Tak... Chodzi o te huki w nocy. Słyszałam je jak poszłam się opłukać pod prysznicem po wieczornym treningu...
- O, ćwiczysz? - spytał Alfred.
- No... mam rower stacjonarny w swoim laboratorium. Chcę utrzymać formę, więc postanowiłam skorzystać tej nocy.
- Dobry pomysł! - Samantha zatarła ręce. - Zainspirowana determinacją Vincenta, który non stop biega po szkole, pomyślałam czy na czas do ucieczki nie uformować jakichś grupek do wspólnych ćwiczeń wieczorami. Może mi pomożesz?
- Brzmi jak dobry pomysł... Dodatkowy ruch może nam tylko pomóc... Generalne zachowanie zdrowia - mówił Kazimir, żując skórkę chleba. - Nawet postanowiłem się trochę wstrzymać z paleniem...
- Przyznaj się, to przez ten wykład, który Sam ci wczoraj wieczorem dała! - James się szeroko uśmiechnął.
- Nie zaprzeczę, że był dość inspirujący...
- I tak trzymać, Kazik. W zdrowym ciele zdrowy duch! - Samantha była z siebie dumna.
- Tak, Sam, bardzo chętnie ci pomogę, ale wracając do tematu... - odezwała się znowu Elle. - Słyszałam tej nocy jak huk dochodzi gdzieś z części szkolnej. Ciągłe, powtarzające się dźwięki uderzającego metalu o metal...
- Myślisz, że ktoś z grupy Catherine próbował sforsować drzwi? - zasugerował Arthur.
- A kto tam wie... Właśnie dlatego chciałam zaproponować, by to też zbadać. Może nie wskaże nam nic o Mistrzu Gry, ale pewnie wypadałoby wiedzieć co się działo tej nocy...
- Nie poszłaś tego sprawdzić? - zapytał Veikko.
- Coś ty, bałam się. Jakby była ze mną Sam to może, ale tak...
- Wybacz, spałam już - powiedziała Samantha.
- Tak, Elle ma rację - orzekł James. - Ta sprawa też powinna być zbadana. Ale zaczniemy operację po WF-ie, już niedługo się zacznie. Zbierajmy się!
Tak w nieco luźniejszej atmosferze, przy akompaniamencie rozmów, pisku z radości Klaudii, gdy ze szklanej gablotki wyciągała kolejne butelki Somersby i dopingowania osób skupionych wokół Brendy, która pochłaniała całą wieżę enchilad, minęło drugie śniadanie w Europejskim Internacie Hope's Peak.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Sala gimnastyczna
Banda nastolatków w białych koszulkach i czarno-czerwonych dresach stukała podeszwami tenisówek po podłodze hali sportowej. Dzisiaj MonoPET zorganizował wyścigi - dobrał wszystkich w losowe pary, które miały zrobić trzy kółka wokół sali. Kto skończył pierwszy, ten wygrał i trafiał do pary z kolejnym zwycięzcą, ścigali się i tak proces eliminacji miał trwać aż do najszybszej osoby.
- Huff...! Puff...! Ugh...! Uegh...! - dyszała głośno i wyraźnie Brenda, która ścigała się z Veikko. - Maura, zapłacisz mi za to!
- ¡Dios mío! Ale za co? - Oscar odpadł z miejsca, bo jego partnerem był Vincent. Tak, ten Vincent, którego jedyną zainteresowaniem wydaje się być bycie szybkim.
- Za te piekielne enchilady! Za ciężkie były na mój żołądek! Teraz nie mogę... Ugh...! - Brenda potknęła się i potoczyła pod ścianę jak beczka.
- Jak na moje, to nie ich ciężkostrawność, a fakt, że zjadłaś ich całą wieżę - powiedział Veikko, który stał już na mecie po trzecim kółku.
- Grr... - warknęła Irlandka, nawet się nie podnosząc.
- Tak jest, moje ogry! - zawołał MonoPET. - Nie wolno się najadać tuż przed ćwiczeniami, bo będziecie chcieli tylko wymiotować. Trzeba jakiś czas odczekać, by jedzenie się przetrawiło! Zawsze powtarzałem, pół godzinki dla słoninki...
Następna była Floryka przeciwko Kazimirowi, który nie tylko był znacznie od niej wolniejszy przez swoją masę, to jeszcze dziewczyna miała to "szczęście", że Rosjanin dostał nagłego ataku kaszlu i nie mógł dalej biec.
Arthur był w parze z Gabrielle, więc chociaż jego kondycja nie była w szczytowej formie, dość łatwo wygrał przeciwko drobniutkiej Francuzce. W podobnej sytuacji znalazł się James, który ścigał się z chudym jak tyczka Alfredem. Samantha stanęła w szranki z Elle i chociaż dawała z siebie wszystko wszystko, jej ogólna tężyzna fizyczna jednak przegrała ze stalowymi łydami Superlicealnej Rowerzystki.
Znacznie ciekawiej prezentowała się kolejna runda z parami zwycięzców. W eliminacjach Inge i Gianluca z łatwością pokonali odpowiednio Klaudię i Catherine. Teraz wszyscy patrzyli z zafascynowaniem, jak dwójka nastolatków, którzy żadnymi wizualiami w żaden sposób nie sugerowali swojej potęgi, gnali łeb w łeb wokół sali. Niestety, a może i stety, grecka figura Gianluci na nic się zdała w wyścigu z Superlicealną Narciarką Stokową. Chociaż Inge miała chude nóżki, tak umiejętnie nimi pracowała, że szybko wyprzedziła oponenta i przeszła do kolejnej rundy.
Sprawa nie była już tak ciekawa przy wyścigu Floryki z Arthurem, bo temu magicznie rozwiązały się sznurówki i upadł na starcie, odpadając z gry. Nie inaczej było przy wyścigu Veikko z Vincentem, w którym Szwed został spektakularnie pokonany, ani przy wyścigu Jamesa z Elle, w którym ponownie figurowały żelazne nogi Holenderki.
I tak nadeszło starcie tytanów - najszybsi z najszybszymi plus najszczęśliwsza. Jednak szczęście Floryki, jak wielkie by nie było, nie równało się z latami treningów maratonowych Vincenta, który naturalnie ją zmiażdżył. Ku zaskoczeniu wszystkich Inge wygrała też z Elle - może miała lepszą kondycję? Niestety, nie miała już tyle szczęścia w finale, w którym zmierzyła się z Vincentem. Nawet jej najwyraźniej boskie nogi też nie równały się z determinacją Słowaka.
- Ostatecznym zwycięzcą wyścigu zostaje Vincent Havel! - ogłosił oczywistość MonoPET. - W nagrodę dostaje 100 MonoMonet i tytuł Najlepszego Biegacza Bloku B HPEBS!
Kilka osób zaczęło niemrawo klaskać.
- Widzieliście, jak was zmiótł z planszy? Wszyscy powinniście brać z niego przykład! Nie bójcie się ćwiczyć na własną rękę! Zawsze w ciągu dnia się gdzieś tutaj kręcę, wystarczy mnie poprosić, otworzę wam kanciapę i możecie brać sprzęt jaki chcecie!
Samantha wymieniła z Elle spojrzenia i pokazały sobie kciuki w górę - powstał plan wieczorowych ćwiczeń.
- Dobra, nabiegaliście się - mówił MonoPET - to teraz coś dla rozruszania rączek. Na ziemię i lecimy, pompeczki! Raz! Dwa! Trzy!
- UAAAAAAAAGH! - jęknęła dziko Brenda, nadal rozpaczając nad bolącym brzuchem.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Prysznice
Arthur wyszedł zza kurtyny zawinięty w ręcznik. Nie było kabin, były tylko zamontowane na ścianach prysznice rozdzielone grubymi łazienkowymi kotarami, ale dało się normalnie myć. Szczególną ulgą był fakt, że pomieszczenie było zadbane, kafelki czyste, nigdzie nie leciało żadną pleśnią. W dodatku był dostęp do gorącej wody, odcinanej tylko na czas ciszy nocnej (szczęście miał ten, który szedł się kąpać krótko po jej ogłoszeniu - całe pomieszczenie dla siebie, bo wszyscy poszli spać, a w rurach jeszcze ciepła woda). Po prostu salka jak marzenie.
Arthur się wytarł i ubrał w zwyczajny strój, jedyny, jaki miał w tej szkole - a raczej jeden z kilkunastu identycznych kopii tego samego zestawu, który zapewnił im Mistrz Gry. Poza nimi miał też po parę kopii piżamy i stroju sportowego (nawet kąpielówek), by móc je trochę rzadziej, ale też zmieniać. Bo gdyby chodzili w kółko w tych samych ciuchach przez wiele dni zamknięcia, to by była kicha! Każdy by śmierdział. Na szczęście były i zapasowe ciuchy, i czynna pralnia naprzeciwko pryszniców. Można było umyć się ze wszystkiego.
A propos mycia, to Arthur dokładnie to zrobił ze swoimi zębami, po czym przepłukał gardło, założył soczewki, schował okulary i był gotowy do wyjścia. I gdy to zrobił, (w końcu wyraźnie) zobaczył na korytarzu znajomy widok - uśmiechnięte twarze Alfreda i Gabrielle, którzy na niego czekali, tak samo czyści i pachnący.
- Arthur!
- Hej, Gabrielle. Nie idziesz na plastykę?
- Chciałam, ale... Alfred mi powiedział, że idziecie na matematykę i angielski, to pomyślałam, że się zabiorę...
- Fajnie, bardzo miło. To chodź z nami, tylko odłożę kosmetyczkę.
- A, a, a, hola, Arthur! - powstrzymał go reżyser. - Mamy jeszcze czas! Chodź, sprawdzimy coś.
- Co...?
Ale Alfred nie odpowiedział, tylko zaczął go ciągnąć za ramię, a Gabrielle potruchtała za nimi.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Hol wejściowy, parter
Nie byli tu pierwsi, nie. Stał tu już Veikko razem z Brendą, ale nie ujmowało to zaskoczeniu, jakie objęło nowo przybyłe trio.
- Brenda, ty wczoraj byłaś po stronie Catherine, prawda? To nie ty to zrobiłaś? - zapytał stolarz.
- Huh...? A gdzie tam... Nikt z nas jeszcze żadnej próby ucieczki nie podjął. Nie takiej, o której bym wiedziała...
- "O której byś wiedziała", tak...?
Frontowe drzwi szkoły, te same, z którymi parę dni temu nie mogły sobie poradzić umiejętności ślusarskie Oscara, pięści Brendy, ani na pewno żadna inna metoda, stały pokryte rysami i odpryskami po uderzeniach czymś twardym.
- Wooow... - Alfred podrapał się po głowie. - Ale ktoś się musiał narąbać w te drzwi.
- Więc stąd ten huk... - szepnęła Gabrielle. - Myślałam, że to w którymś z pokojów. Że może Veikko nad czymś pracował...
- Mogłabyś to słyszeć, ale nie pracowałem tej nocy - odparł Stolarz. - Chociaż te pokoje całkiem nieźle wygłuszają, to nie są w pełni dźwiękoszczelne. Szczególnie drzwi, są cieńsze od ścian i przez nie da się słyszeć dźwięki z korytarzy.
- Jest jeszcze wentylacja... - dodała Gabrielle. - Łączy laboratoria... Po pierwszej słyszałam muzykę klasyczną lecącą ze swojego...
- To Gianluca - powiedział Arthur. - Postanowił włączyć gramofon na pełny regulator, bo "nie mógł spać". W efekcie ja też nie mogłem.
- To dlatego spałeś w jadalni? - zapytał Alfred.
- Huh? Tak... Skąd wiesz?
- Oscar mi powiedział, pamiętasz?
- Dobra tam, pierdolenie! A, sorry, Gabryśka - przerwała rozmowę Brenda. - Chodziło mi o pieprzenie.
- Nie musisz przy mnie unikać przekleństw...
- Tak czy owak, o co chodzi z tymi je...dwabnymi drzwiami?!
- Ktoś je próbował sforsować, naturalnie. - Do holu wszedł James. Za nim podążała Samantha. - Wziął jakiś ciężki, twardy obiekt i uderzał nim w skrzydło, licząc, że puści.
- A, jest i pizd...rząca się księżniczka! - Brenda uderzyła pięścią w otwartą dłoń. - Tak się boisz stąd wyjść, to czego szukasz w holu?
- Naprawdę nie musisz nic cenzurować... - Gabrielle ściągnęła berecik i przyłożyła do piersi.
- Przyszedłem po was, szczerze mówiąc - odparł James - ale skoro już o tym rozmawialiście, to postanowiłem się wtrącić. Wspomnę tylko, że za parę minut zaczynają się lekcje.
- Ehe.
- Znam takie ślady - powiedziała Samantha. - Widziałam je w różnych akcjach. Zdecydowanie ktoś je próbował forsować.
- Może to ty? - zapytał Veikko. - Masz topór strażacki, prawda? Mogłaś go użyć do próby ucieczki.
Samantha pokręciła głową.
- Mogę ci pokazać, że jest nietknięty. A strażacki czy nie, po takim waleniu widać by było uszczerbki.
Arthur wyciągnął E-handbook i zrobił drzwiom zdjęcie. A raczej chciał drzwiom, bo przed kadr wskoczył mu Alfred z wyszczerzonymi zębiskami i jeszcze pociągnął za sobą Gabrielle.
- Bosko, jesteście bardzo fotogeniczni. - Arthur pokiwał głową z udawaną aprobatą. - Mogę zrobić to zdjęcie? Musimy iść na lekcję.
Wszyscy pozostali już poszli. Reżyser i rzeźbiarka się odsunęli, a pisarz cyknął drzwiom słitfocię.
- Dobra. Chodźmy!
I skierowali kroki do klasy matematycznej.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter, sala 2B
To była ta sama klasa, w której zbierali się wszyscy na początku zabójczej gry, chociaż naturalnie już zniknęła z niej tajemnicza szafka z radiem "Niepamięć". Gdy Arthur rozglądał się po korytarzu krótko po pierwszej pobudce, stąd wyskoczył świętej pamięci pan Hosen, sprawdził bransoletkę chłopaka i wciągnął go do środka. Pan Hosen...
- Arthur! - Alfred już zajął jedno miejsce przy podwójnej ławce i klepnął parę razy w drugie, żeby zawołany usiadł obok. Gabrielle usadowiła się przed nimi.
- Ciekawe jak wygląda nauczyciel - powiedziała. - Mam nadzieję, że nie jest surowy.
- Kazimir mówił, że wczoraj przespał całą lekcję, więc nie spodziewałbym się powtórki z MonoSoul - odparł Arthur.
- Eee, luzik! - Znikąd obok Gabrielle wyrosła Klaudia i pomachała wszystkim. - Siema! Nauczyciel przyjdzie, da nam zadania i zaśnie, więc ja je szybko rozwiążę, spiszecie sobie i będziemy mieli wolną lekcję!
- Ty je rozwiążesz? - zapytał Arthur.
- Huuuh? Co to za pytanie? Oczywiście, że tak! Kto inny?
- No... Nie wiem... - Rozejrzał się po klasie. - Catherine wygląda na kogoś, kto mógłby to zrobić szybko. Będąc inżynierem i w ogóle...
- Hej! Hejhejhejhejhejhejhejhej! Hej! - Klaudia machała rękoma, stojąc przed Arthurem. - Nie zapominasz się czasem!? Jestem Superlicealnym Architektem! Myślisz, że nie umiem liczyć?!
- Nie wątpię, że umiesz, ale jak szybko można rozwiązać zestaw zadań?
- ... - Klaudia wbijała w niego świdrujący wzrok.
- ... - Arthur wbijał w nią zamglony wzrok. Trochę się przestał skupiać.
- ...Trzy minuty - powiedziała dziewczyna. - Założysz się?
- Huh? - Arthur się ocknął. - Huh? Co? Um... tak...?
- Dobra! Wyzwanie przyjęte! - Klaudia podskoczyła, obróciła się i wskazała Arthura palcem tak mocno, że aż dotknęła go w czubek nosa. - Kto przegra zakład, musi wykonać zadanie od tego drugiego! Dowolny czas i miejsce!
- Czekaj, rozkojarzyłem się, nie chcę za-
Huk i trzask. Biało-żółty niedźwiedź spadł z sufitu na biurko. No nie... czy to znowu MonoSoul?!
- Dzień dobry, dzieci... - Nauczyciel się podniósł, otrzepał i spojrzał po wszystkich. Nie, to nie była MonoSoul, to był ktoś inny! Też żółty, ale miał inne ciuchy, inny głos oraz wielkie okulary na nosku. - Hmmm... Widzę parę nowych twarzy... Jak miło... - Nauczyciel się przeciągnął i okrutnie głośno ziewnął. - W takim razie się przedstawię... Jestem MonoBrain i jestem nauczycielem... matematyki... i innych przedmiotów ścisłych... Uaaah...
- Także ten... Tutaj macie kartki z zadaniami... weźcie je sobie i rozwiążcie na koniec lekcji... Kto odda pustą, dostanie kod NG... Chyba że już go ma, jak panienka van der Linde... ona po prostu umrze... A ja... się zdrzemnę...
I tak jak stał, tak padł pyskiem (twarzą?) na biurko i zaczął cicho chrapać. Elle podeszła do niego i lekko popchnęła parę razy.
Brak reakcji.
- Śpi - powiedziała.
- No to wio! - Klaudia podbiegła do jego biurka, złapała kartkę, wyciągnęła zza ucha ołówek i zaczęła skrobać.
Arthur na to patrzył i nie myślał w ogóle o żadnym wyzwaniu, jakie najwyraźniej niechcący rzucił Klaudii. Jego umysł stał się pustą tablicą, po której przesuwały się cyferki odliczające czas.
- Raz... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... - Tak myślał. - Sześć... Siedem... Osiem... Dziewięć... Dziesięć... - Dokładnie takie były jego myśli. - Jedenaście... Dwanaście... Trzynaście... - Chwila, to nie były jego myśli! To był zgrany z nimi głos Alfreda i Gabrielle!
- Co robicie? - zapytał.
- Odliczamy sekundy - wyjaśnił Alfred, gdy Gabrielle liczyła dalej. - Jak skończy przed 180 to przegrałeś.
- Ale...!
- Dwadzieścia jeden... Dwadzieścia dwa... Dwadzieścia trzy...
Arthur bez pojęcia obserwował, jak błyskawicznie po kartce z zadaniami przesuwa się ołówek Klaudii. Jedno zadanie, drugie, trzecie, A, B, C, odpowiedź otwarta, w tle cały czas leciały odliczane sekundy chórem wygłaszane przez jego przyjaciół.
- Sto dwadzieścia jeden...
Tu Klaudia oderwała ołówek od kartki i włożyła za ucho. Wzięła ją i z dumnym uśmiechem podeszła do ławki Arthura, kładąc mu wyniki przed nosem.
- Proooszę!
Patrzył z niedowierzaniem. Co to za jakieś wykresy, kreski, jakieś delty, co to za materiał? Nie miał czegoś takiego w gimnazjum!
- Ktoś... z was wie, czy to jest dobrze?
- Nie mam pojęcia, stary. Jestem słaby z matematyki! - powiedział Alfred takim tonem, jakby było się czym pochwalić.
- Wygląda całkiem dobrze... - Gabrielle analizowała zadanie po zadaniu.
- Daj mi to. - Pojawiła się Catherine i wyrwała rzeźbiarce kartkę. Przeleciała po niej wzrokiem geniusza robotyki. - Wszystko dobrze.
- Ahahahaha! Tak jest! Klaudia znów wygrywa! - Dziewczyna wyrzuciła ręce w górę w tryumfalnym okrzyku, zakręciła się, po czym sięgnęła do teczki i wyciągnęła butelkę Somersby, z której kapsel zerwała zębami. "Wow", pomyślał Arthur. - Woohoo! Spisujcie, spisujcie, żeby misiek się nie gniewał, a ja zamawiam parującą miskę gorącego luzu!
I położyła się na ławce z tyłu, śmiejąc się i sącząc napój.
Arthur, Alfred i Gabrielle przepisali wyniki z kartki Klaudii na swoje, oddali je na biurko nauczyciela i wrócili do swojej ławki.
- Tooo... co teraz? - zapytał Reville.
- Wziął ktoś z was karty do gry? - Gabrielle złożyła ręce.
- Nie...
- Och...
- W sumie to, skoro mamy czas, a ostatnio nie było okazji, pogadajmy trochę o naszej sytuacji - zaproponował Arthur.
- W sensie?
- No, o porwaniu, o Mistrzu Gry, Monokumie, zabójczej grze, o wszystkim. Trzeba to w końcu rozgryźć, nie?
- Ach... Wy jesteście po stronie Jamesa... - Gabrielle się zmartwiła. - To ja może pójdę...
- Weź, co ty, przecież nie jesteśmy wrogami - zaprotestował Arthur. - A chyba ci nie zaszkodzi zastanowienie się nad tym i owym, nawet jeżeli chcesz tylko uciec, co nie?
- No... zgaduję...
- Aaa, będzie teraz dużo myślenia, nie? Sekunda... - Alfred złapał się za krzesło i umiejętnie obrócił tak, by jego nogi zawisły na oparciu, a głowa tuż nad ziemią, do góry nogami. Teraz przed oczami miał tylko czerwone tenisówki Arthura i beżowe botki Gabrielle. - Tak, o wiele lepiej. No, teraz mogę myśleć!
- ...Co się dzieje...? - zapytała dziewczynka.
- On tak ma. Nie zwracaj uwagi.
- Powiedz, jeżeli cię niechcący kopnę...
- Aye aye! - zadudniło spod ławki.
- Dobra, to może zacznę od zapytania ciebie, Gabrielle, co pamiętasz z porwania. Sam tylko się wyłączyłem nad książką, a Alfredowi ciężko stwierdzić, bo spał odkąd wyjechaliśmy.
- Ja...? Hmm... Pamiętam, leciałam z Amiens do Monachium... Wsiadłam na lotnisku do autokaru... Usiadłam koło Gianluci... Posłuchałam powitania pana Hosen... Włączyłam sobie muzykę na słuchawkach i...
- Czego słuchałaś? - zapytał Alfred.
- Huh? Umm... Mr. Blue Sky.
- Ta jeeest...! - Spod ławki wyłoniła się chuda dłoń pokazująca kciuka w górę.
- I co potem? - dociekał Arthur.
- Potem... Potem... Słuchałam tej muzyki i... Uh... Wiem jak to zabrzmi, ale wszystko zaczęło się rozmazywać i... obudziłam się sama w kuchni...
- W kuchni... Ja miałem tak samo, ale obudziłem się w sali do niemieckiego. A ty, Alfred?
- W toalecie!
- Aha. - Sheesh, toaleta. - Aha. Okej. Ciekawe, co kierowałem Mistrzem Gry, by nas tak rozłożyć...
- Myślisz, że to on?
- Ała! Gabrielle, kopnęłaś mnie! - rozbrzmiało spod ławki.
- Ojej! Przepraszam! Nie chciałam! - Gabrielle zaczęła się panicznie odsuwać. - Przepraszam, przepraszam, odruchowo zaczęłam machać nogami, zapomniałam...! Przepraszam!
- Już, już, starczy, nic się nie stało, nie bolało nawet.
- Okej... Uff... Już nie będę!
- Wracając... - przerwał Arthur. - Kto inny mógł nas tak rozłożyć, niż Mistrz Gry?
- Może... jakieś jego pachołki? Nic nie mówi, że grę organizowała jedna osoba. Szczerze mówiąc, to nawet bym się zdziwił... - powiedział Alfred.
- Z tymi robotami, bransoletami i kamerami, rzeczywiście musiało iść na to dużo kasy. Nawet się przedwczoraj zastanawialiśmy z Klaudią, czy Mistrz Gry to nie jakiś milioner nadający nielegalny program dla żądnych krwawej rozrywki widzów. Ale jakoś temat szybko umknął...
- Chwila... Możemy być nadawani w telewizji? Na żywo? Na jakimś nielegalnym kanale!? - Gabrielle zasłoniła twarz.
- Albo w internecie, albo w ogóle nigdzie. Nie wiem, te kamery mogą wysyłać obraz gdzie tylko sobie wymyślimy. No i już widziały twoją fizjonomię od trzech dni, więc może być za późno na zasłanianie jej.
Rzeźbiarka powoli odsunęła dłonie od twarzyczki.
- Hmm... Jeżeli to telewizja... to może ściągną program, jeżeli zaczniemy robić jakieś obsceniczne rzeczy! - zaproponował Alfred. - Dawaj Arthur, krzyknij jakieś rasistowskie obelgi, a ja się rozbiorę!
- Huh? Czemu mam to robić? Czemu rasistowskie?
- Noo... - Alfred chyba się zakłopotał. - Jesteś Niemcem, nie...? Co robił twój pradziadek 70 lat temu?
- No wiesz ty co?! - Arthur uderzył w stół. - Już nie wspomnę, jakie to niegrzeczne, zwróć uwagę, że skoro chcą pokazywać na żywo morderstwa, to chyba nie będą mieli problemu z obscenicznością! W końcu kamery są też w toaletach, nie?
- Aaa... Tak... Masz rację...
- No! Więc tak, to jedna opcja. Program telewizyjny dla bogaczy. Choć powiem wam, to by było trochę... antyklimatyczne.
- Mówisz że... w tym wszystkim jest jakiś klimat...? - Gabrielle spojrzała na niego niepewnie.
- Znaczy, nie zrozum mnie źle, to wszystko jest paskudnie straszne, człowiek umarł, chcę się stąd jak najszybciej wydostać i tak dalej. Ale no, żeby to wszystko miało być tylko dla grubych ryb...
- Rozumiem, co masz na myśli, ale nie patrzyłbym na to w ten sposób - powiedział Alfred. - Jednak nasze życia są chyba trochę ważniejsze niż klimat.
- Wiem, wiem, nie o to mi...! Agh, dobra, nieważne, wybaczcie. Um... A, tak się zastanawiałem, jak mogło wyglądać samo porwanie i doszedłem do wniosku, że w autokarze mógł być rozpylony gaz usypiający. Halotan na przykład, nietrudno go zdobyć. Chociaż... nie, wtedy obudzilibyśmy parę minut po odłączeniu gazu, nie zdążyliby nas przenieść do szkoły.
- Może mieliśmy podłączone inhalatory, jak nas wnosili? - zasugerował Alfred.
- Hm... Musiałbym wiedzieć ile minęło między ich wyjściem a naszymi pobudkami. Jeżeli więcej niż kilka minut, to ktoś musiałby ich widzieć. Chyba...
- Mnie pan Hosen znalazł jako trzecią... - powiedziała Gabrielle. - Jak weszłam do tej sali, to oprócz niego była tu też Samantha i James... Arthur przyszedł ostatni... To mogło być dobrą godzinę później.
- Godzina. Ponad. Nieee, halotan się nie trzyma kupy. Nie znam innych gazów usypiających... Rzadko ich używałem w swoich książkach... Może zapytam potem Kazimira?
- Dobry pomysł!
- No ale nie mam pomysłu na to, co mogło nas wszystkich "odłączyć" w tym autokarze innego, niż gaz. Załóżmy, że istnieje jakiś, który może wszystkich uśpić na jeszcze parę godzin po odcięciu do niego dostępu. Skąd by się wziął w autokarze?
- Hyy! - Alfred odwrócił się z powrotem głową do góry i uderzył dłońmi w stół. - Winny jest pan Müller!
- ...Kto?
- Kto?
- No kierowca! Pan Müller! On mógł podłożyć gaz!
- Uch... Um... No, zgaduję że mógł, ale... - Arthur drapał się po swojej antence z włosów. - Chyba nie on jedyny, nie? Szczególnie, że nic go nie łączy z tą szkołą oprócz tego, że tu jechał.
- No to kto inny? Chyba nikt poza nauczycielami i nami samymi. - Alfred wrócił głową pod ławkę. - Ale przecież to my jesteśmy porwani, więc to nikt z nas. Pan Hosen? Jakiś inny nauczyciel?
- Właśnie tak się zastanawiałem... Może pan Hosen był częścią jakiegoś spisku?
- Przypomnę ci, że on nie żyje. Umarł na naszych oczach.
- No tak, ale... - Po głowie Arthura skakały różne myśli. Może był tylko jakimś pionkiem Mistrza Gry do użycia i pozbycia się? Padł ofiarą gambitu? Nie wiedział, że umrze? A może to było świadome poświęcenie, by uwiarygodnić grę? Czy za tym wszystkim naprawdę stała jakaś organizacja? - Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nic nie rozumiem.
- Ale idąc tym tokiem myślenia... - zaczęła Gabrielle. - To niekoniecznie musiał być pan Hosen. W zasadzie... to mógł być nawet ktoś wśród nas...
Zapadła krótka cisza.
- Masz na myśli... zdrajcę? - zapytał Arthur.
- Nie mówię, że tak jest, ale... jest możliwe, że... ktoś z nas tylko udaje jednego z porwanych, by nadzorować grę... Może jakiś zdrajca... A może to nawet sam Mistrz Gry w ukryciu!
- Ale kto by wtedy kontrolował Monokumę i MonoKomitet? - Alfred pomachał nogą.
- Może... to sztuczne inteligencje...?
- Nie wiem, czy technologia jest aż tak rozwinięta.
- Ale nadal... to możliwe... - Gabrielle malała w oczach z każdym słowem. Zdrajca... co za dziwna wizja.
- Fakt pozostaje faktem. Ktoś, kto miał dostęp do autokaru, musi mieć z tą całą Zabójczą Wymianą Uczniowską coś wspólnego - podsumował Arthur. - Czy to ktoś z nas, czy pan Hosen, czy nawet pan Müller.
- Dziwna sprawa w sumie - powiedział Alfred. - Jest nas tu szesnastu, nie?
- Tak.
- Z panem Hosen i kierowcą to osiemnastu.
- Owszem.
- No... Osiemnaście osób. Trochę mało, by autokar był pełny, co nie? A ja jakoś nie pamiętam za wielu pustych miejsc.
Znowu zamilkli. Czemu nie zwrócili na to uwagi? Rzeczywiście, wolnych było tylko kilka miejsc z przodu, a reszta... No tak, przecież by nie wzięli do szkoły tylko 16 uczniów i jednego nauczyciela. Co się stało z resztą? A przecież autokarów było więcej niż tylko ten ich!
- Cholera... Gdzie oni się wszyscy podziali? - wyartykułował podobne przemyślenia Alfred, znowu w normalnej pozycji.
- Co za straszna sytuacja... - Gabrielle się zachmurzyła. - Naprawdę, naprawdę musimy stąd jak najszybciej uciec. Arthur, Alfred, na pewno nie chcecie uciekać z nami?
- Widzisz, ile tutaj jest zagadek? Arthur ma umysł detektywa, na pewno nie odpuści, póki nie znajdzie odpowiedzi!
- Po raz kolejny, nie jestem...!
- A poza tym sam jestem ciekawy! Skoro już nas porwali, to chcę wiedzieć czemu. Dlatego dzięki, uciekniemy, ale dopiero, jak przeszukamy w tej szkole każdy kąt!
- T-Tak... właśnie. - Arthur chciał dokończyć wcześniejszą uwagę, ale teraz już było niezręcznie.
- No dobrze... W takim razie... trzymam za was kciuki!
Gabrielle uśmiechnęła się potulnie, co spotkało się z uśmiechami w odpowiedzi od chłopaków. Idealnie wraz z tym rozbrzmiało głośne "DING DONG, BING BONG!" i po pożegnaniu przez obudzonego dzwonkiem MonoBraina mogli wreszcie wyjść z nudnej lekcji.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter, sala 9B
- Ale skoro to nic takiego, to czemu nie chcesz powiedzieć czym zajmował się twój pradziadek?
- Bo nie i koniec!
- Jeszcze to z ciebie wyciągnę, przyrzekam.
- Nie twój interes! Czemu się tak Samanthy nie zapytasz, co? Albo Inge!
- Uuu, to też dobry pomysł...
Tak się droczyli Alfred z Arthurem, gdy wracali do części szkolnej po odprowadzeniu Gabrielle do jej pokoju. Ich celem była sala 9B - tam się miał odbyć angielski. Już na wejściu zobaczyli siódemkę znajomych twarzy, z czego tylko Veikko, Elle i Oscara widzieli wcześniej na matematyce.
- Rodas, mi amor, z całym szacunkiem, ale myślę, że jako znany aktor mam więcej wprawy w dawaniu autografów! - mówił Hiszpan w teatralnej pozie pyszałka.
- Ha! To może się pochwalisz? - zasugerował James, rzucając metaforyczną rękawicę.
- Z przyjemnością! Eleonoro, czy podasz mi gęsie pióro i pergamin?
- Najlepsze co mogę zrobić to długopis i papier biurowy. - Dziewczyna podała mu oba przedmioty.
Oscar podkręcił chudego wąsa, zębami ściągnął skuwkę długopisu i napisał piękną kursywą z długimi, zawijanymi ogonkami "Maura ♡♡~".
- Czy to ci się podoba, mój drogi? - zapytał Jamesa, pokazując mu autograf.
- 6/10 - mruknął Gianluca, siedzący w ławce za nimi.
- Piękne, piękne. Ale, uh, ja umiem nie gorzej! Też dawałem dużo autografów swoim fanom!
Rhodes się wyraźnie spocił widząc ten pokaz, ale nadal odważnie złapał za kartkę, długopis i zaczął skrobać. Dosłownie skrobać - dźwięk jego pisania był nienaturalnie głośny i Arthur miał wrażenie, że tusz przeciska się przez papier na ławkę, a sala minimalnie drży. Gdy James skończył, ze sztucznym uśmiechem podniósł kartkę i pokazał Oscarowi.
"L AZURO WYG RZMOT >:D".
- Dios mío...
- 0/10. Wstydź się - wymamrotał znowu Gianluca.
- Żałosne - dodała siedząca obok niego i rysująca kreski na powiekach Floryka.
DING DONG, BING BONG!
- Ach, to już ta godzina! Nie ma czasu do stracenia, istotnie - odezwał się znikąd ciepły, elegancki głos. - Panowie Reville i Pohl, proszę się przysiąść do pana Paavoli i panienki Von Ursache odpowiednio, zaraz zaczyna się lekcja!
I gdy chłopcy zajęli swoje miejsca obok Veikko i Inge, drzwi do klasy się zamknęły, a na biurku zjawiła się filiżanka i imbryk z herbatą, słownik języka angielskiego, oraz biało-szary misiek w tycim meloniku i monoklu. Nauczyciel...
- Witajcie, moi drodzy, na pierwszej lekcji angielskiego dla wielu z was. Pozwólcie, że się przedstawię, ja jestem MonoLingo i będę waszym nauczycielem podczas naszej wspólnej gry. - Ukłonił się nisko.
- Jako iż będziemy tutaj razem przez długi czas, byłbym zaszczycony mogąc również poznać i wasze imiona. Czy bylibyście tak mili i przygotowali sobie wizytówki?
- Czy niezrobienie ich wiąże się z nałożeniem kodu NG? - zapytał Gianluca.
- Obawiam się, że taki mam program... - MonoLingo wyglądał na szczerze tym faktem zawstydzonego.
- Przewidywalne. Phe, niech będzie...
Wzięli kartki biurowe z tej samej kupki, z której wcześniej brała Elle i spełnili życzenie nauczyciela. James zrobił się czerwony na widok boskiego "Oscar Maura" na wizytówce Hiszpana, kiedy na jego własnej było tylko marne "JAME SRODHES".
- Ach, świetnie, doprawdy, doskonale! Jestem niezwykle wdzięczny za waszą kooperację - mówił MonoLingo. - Czy ktoś ma ochotę na herbatę? Jest świeżo zaparzona. Nie? W porządku. W takim razie proste zadanie: w parach, jak siedzicie, każdy z was napisze po angielsku wiersz. Nie musi być długi, a temat to "Nasze odczucia względem tej szkoły". To, uważam, będzie dobrym rozrusznikiem waszych umiejętności z angielskiego, którego przecież potrzebujecie, by się między sobą porozumiewać, będąc z innych krajów, prawda? Aaa, pan Maura, pan jest sam... Ja z panem napiszę. Piętnaście minut, czas: start!
Arthur siedział nad pustą kartką z dziewczynką, której głosu nie słyszał ani razu. Ona nic nie mówiła i nic nie pisała w swoim notatniku, tylko siedziała i patrzyła to na niego, to na papier, tymi swoimi wielkimi oczami wystającymi spomiędzy grubego szalika w kratkę a słomkowego kapelutka.
- No dobra, Inge, chyba musimy to zrobić. Jakieś... pomysły?
- "Mogę pisać, jestem do tego bardziej przyzwyczajona. Muszę tylko wiedzieć co." - naskrobała w notatniczku.
- Okej, dobrze, tylko właśnie chodzi mi o treść. "Nasze odczucia względem tej szkoły"... Co można o tym napisać?
- "Nie jesteś pisarzem?"
- Pisarzem, nie poetą. Zajmuję się prozą.
Inge umilkła, o ile umilknięciem można nazwać zaprzestanie pisania i zapatrzenie się w kartkę.
- Coś nie tak?
- ...
- Nie miej mi za złe, ale nie rozumiem, co masz na myśli, jeżeli nic nie mówisz, ani nawet nie piszesz.
- "Daj mi chwilkę, proszę."
Inge wstała zanim Arthur zdążył kiwnąć głową i podeszła do biurka MonoLingo, napisała mu coś w notatniku i wskazała na słownik.
- Panienko, jeżeli chcesz sprawdzić znaczenie jakiegoś słowa, możesz mnie w spokoju zapytać - powiedział niedźwiedź.
Inge znowu mu coś napisała. Nie widząc notatnika Arthur nie miał pojęcia, co ona mogła mu mówić.
- No cóż, jak panienka sobie życzy. Proszę - słownik jest do pani dyspozycji!
Inge dygnęła, sięgnęła po książkę i zaczęła szybko wertować. Gdy się zatrzymała na jednym słowie, MonoLingo chyba wbrew jej woli począł jej wyjaśniać.
- Ach, "proza"! Tak, śliczne słowo, jedno z moich ulubionych. Oznacza literaturę, która nie jest poezją, która się nie rymuje i nie jest rytmiczna, tak w dużym skrócie.
Inge pokiwała szybko głową i naciskając na głowę kapelusik wróciła do ławki. Nic nie powiedziała, naturalnie, ani nawet nie napisała, tylko zaczęła się wpatrywać w kartkę na wiersz.
- Jeżeli nie wiedziałaś co to znaczy, to mogłaś po prostu zapytać - powiedział Arthur.
Inge nie podniosła na niego wzroku, a nawet jeśli, jej kapelusz to zasłaniał. Między nią a kartką było napięcie godne odkrycia, że pomylono rubryki w harmonogramie i do restauracji na tę samą godzinę zapisano zjazd skinheadów i wesele młodej pary dwóch mężczyzn. Arthur nawet zauważył, jak jej tycia dłoń się robi czerwona od zaciskania się na długopisie.
- Ach, wygląda na to, że nie wziąłem swoich flamastrów do tablicy z pokoju nauczycielskiego - powiedział MonoLingo, podchodząc do ich ławki. - Oczywiście wy tam nie dotrzecie, ale są flamastry jeszcze w sali 1B, do której tutaj mam kluczyk. Czy wasz duecik byłby tak dobry i skoczył dla mnie po nie? Nie nałożę wam kodów NG za ucieczkę z lekcji i dostaniecie dodatkowy czas na pracę po powrocie.
Inge nagle puściła długopis, kiwnęła głową i wstała, gotowa do wyjścia.
- Chwila, za ucieczkę z lekcji jest kod NG? - zapytał Arthur, ale Inge już otwierała drzwi. Wstał i poszedł za nią.
Korytarz w czasie lekcji w tej szkole miał mniej więcej tę samą atmosferę, co pusty korytarz w normalnej. Chociaż tutaj z założenia było mało ludzi i cisza, to jednak zawsze gdzieś z oddali było słychać głosy, szuranie, jakieś dźwięki, w końcu chociaż 16 osób, to na jednym piętrze. Jak te huki w nocy... A teraz była cisza, nieprzerywana nawet głosami z sali od angielskiego.
Arthur szedł z Inge wzdłuż korytarza ramię w ramię. A raczej szedłby, gdyby nie fakt, że jednak był większy od austriackiej narciarki i niemal naturalnie ją wyprzedzał. Stała się jednak rzecz dziwna - Inge zerknęła na jego nogi i przyspieszyła kroku, zwiększając częstotliwość uderzania pantofelków o twardą ziemię. Arthur nie zrozumiał tego, więc jakoś odruchowo też przyspieszył kroku, znowu ją wyprzedzając. Częstotliwość stukania wzrosła jeszcze bardziej, Inge znowu była przed nim, idąc już szybko. Arthur zmarszczył brwi i zaczął truchtać, co spotkało się z truchtaniem Inge, co zaraz się przerodziło w bieg i prawdziwy wyścig - po WF-ie nie było zaskoczenia, że to Inge pierwsza wylądowała pod drzwiami sali 1B.
- Huff... Huff... Hej! - Arthur się zatrzymał zaraz za nią. - O co chodzi?
- "Zacząłeś iść szybciej, to chciałam dorównać" - odpisała w notatniczku.
- Jakie dorównywanie, ścigałaś się!
- ...
- Wyraźnie chciałaś iść pierwsza. A wcześniej nawet nie bąknęłaś, że nie wiesz co znaczy "proza", tylko poszłaś sama szukać. Chcesz ciągle konkurować, czy jak?
- ...
Inge nie odpowiedziała, tylko otworzyła klasę 1B i weszła do środka, Arthur za nią.
Była to klasa do biologii - ściany podpierały szafki z gablotami pełnymi obrazków, organów i rozciętych żab w zbiornikach z formaliną. Śmierdziało tu starym drewnem.
- ... - Inge zaczęła się rozglądać za flamastrami.
- Tam są.
- ... - Austriaczka kiwnęła głową i z zakłopotaniem podeszła do tablicy, którą wskazał jej Arthur i wzięła czarny, czerwony i zielony flamaster, bo MonoLingo nie doprecyzował, którego potrzebuje.
- Więc mi nic nie powiesz? Znowu się zaczerwieniłaś, gdy ci pokazałem flamastry.
- ...!
- No co, oczywiście, że widzę. Szalik i kapelusz nie zasłaniają ci całej twarzy.
Ale Inge nie zaskoczyły słowa Arthura, a coś, co było na tylnej ścianie. Odwrócił się - nic specjalnego, tylko szafki z organami w formalinie i zawieszone nad nią sztuczne głowy zwierząt, niby te, co kłusownicy wieszali jako zdobycze.
- Co jest? - Arthur się odwrócił z powrotem do Inge, ale ta zniknęła. Gdy usłyszał szuranie spod biurka nauczyciela, zajrzał tam i zastał skuloną narciarkę z zaciśniętymi powiekami. - Inge, wszystko dobrze?
- "Koza." - Pokazała mu to jedno słowo w notatniku i zaczęła kręcić głową.
- Hę...?
Arthur podniósł wzrok na tylną ścianę. Rzeczywiście, wśród sztucznych trofeów wisiała głowa kozy alpejskiej.
- Chcesz, żebym to zabrał? - Inge nadal się kurczyła. - No okej...
Arthur wziął krzesło i stojąc na nim ściągnął ze ściany głowę kozy. Następnie wyrzucił ją za drzwi klasy i znowu je zamknął.
- Dobra, dość tego - powiedział stanowczo. Teraz mówił po niemiecku, dla odmiany od angielskiego, którym porozumiewał się z grupą na co dzień. - Inge, jesteśmy sami, mówię naszym rodzimym językiem. Czy nie możemy teraz porozmawiać jak ludzie, byś mi wyjaśniła, o co ci chodzi? Już zabrałem tę kozę.
Inge powoli się wygrzebała spod biurka, zgarbiona i zrezygnowana, patrzyła się na podłogę.
- Jakikolwiek masz głos czy akcent, obiecuję się nie śmiać czy w ogóle nie komentować. W ogóle to zignoruję, będę słuchał co mówisz, a nie jak mówisz. Tylko proszę, porozmawiaj ze mną, bo cię nie rozumiem.
- ...
- ...
- ..."Obiecujesz?" - pojawiło się w notatniku.
- Obiecuję. Ta konwersacja nie opuści tej klasy.
- ...
- Jak swój ze swoim, dawaj.
- N... N... - zaczęła dukać dziewczynka. To były pierwsze głoski, jakie od niej słyszał dotychczas.
- ...?
- N... N... N-No dobrze... - Inge się odezwała! Co prawda bardzo cichutko, ale zupełnie normalnym głosem. - A-Ale... To... tylko jeden raz... - Praktycznie szeptała.
- Słucham?
- Tylko jeden raz! - Teraz powiedziała to głośno, wyraźnie, głosem dokładnie takim, jakiego Arthur się po niej spodziewał, ale za to z bardzo ciężkim akcentem. Arthur prawie zawołał "Wow!", ale się powstrzymał, skoro obiecał zero komentarzy.
- No dobrze, dobrze, tylko teraz i nigdy więcej. Nie będę tego z ciebie więcej wyciągał.
- D-Dziękuję... - Znowu przycichła.
- Ale póki mogę, wyjaśnij mi, czemu nie lubisz mówić?
- S-Słyszysz mój akcent... Nie cierpię go. Muszę szeptać, by go ograniczyć... A wolę pisać. Jest mi łatwiej i wygodniej...
- Okej. A teraz - o co chodzi z tą kozą?
- K-Kozy... Przepraszam za taki wybuch... M-Mam kaprafobię... Boję się kóz...
- Czemu?
Inge tylko pokręciła głową.
- T-To głupie...
- No dobra, nie mów mi. A co z tą prozą i wyścigiem? I flamastrami?
- N-No... Jestem, jestem... dość ambitna... Babcia mi mówiła, że czasem przesadzam, ale... m-mam duży dyskomfort, gdy jestem w tyle... D-Dlatego czasem będę tak... robić...
- ...Okej. Rozumiem, a przynajmniej sobie wyobrażam, że rozumiem.
O rany, a przecież Inge ciągle jest miażdżona na WF-ie czy coś jej się dzieje na stołówce. Czy cały czas to przeżywała tak źle?
- C-Czy możemy... już skończyć...? Źle się czuję... - szeptała Inge.
- Chyba możemy. Dziękuję za rozmowę.
- "Nie róbmy tego więcej" - napisała mu w notatniku. Arthur pogodził się z myślą, że już więcej tego niesamowitego akcentu nie usłyszy.
Wzięli flamastry i skierowali się do wyjścia. Arthur nacisnął klamkę i...
Klak, klak.
- O.
Klak, klak.
- Oho.
- ...?
Drzwi się nie otwierały. Czyżby je niechcący zatrzasnął? Klak, klak, klak.
- Inge, masz może klucze?
- "Nie."
- A gdzie są?
- "Zostawiłam je w zamku."
- Od zewnątrz?
- "Tak."
Arthur odszedł od drzwi i zaczął się przechadzać między nimi a zasłoniętym oknem, trzymając dłonie na karku. No to kaplica - utknęli.
Siedzieli tak dobre dziesięć minut, licząc, że ktoś będzie przechodził i będą mogli dać o sobie znać głośnym stukaniem w drzwi. Na korytarzu trwała jednak cisza, więc Arthur próbował gryźć różne tematy rozmowy - ulubione jedzenie (strudel jagodowy), picie (sok pomarańczowy), skąd pochodzi (mała wioska w Alpach), czy się z kimś zakolegowała (z Elle), czy wierzy w kosmitów (nie) lub w horoskopy (też nie, choć sprawdzała Raka przed wyścigami), jednak to wszystko pełzło na niczym, gdyż Inge była mistrzynią wymijających lub lakonicznych odpowiedzi.
W końcu się poddał i zaczął hałasować w drzwi dla zabicia czasu.
- Halooo! Jest tam kto?! - Stuk, stuk, stuk, uderzał w drzwi. - Halooo!
- "Czekaj, Arthur." - Inge złapała go za rękę. - "Słyszysz?"
Wytężył słuch, przyłożył ucho do drzwi. Rzeczywiście, z oddali dochodził cichy jęk. Coś jakby... płacz?
- Uuuhuhuhuhu... Uuuhuhu... Uuuuu... - Ktokolwiek to był, łkał całkiem głośno.
- Szajs, przeklęte drzwi! - Arthur zaczął jeszcze bardziej nerwowo szarpać klamkę.
- "Może trzeba je wyłamać?"
- Monokuma nas zje za "niszczenie mienia szkoły".
- "Racja..."
Arthur jeszcze chwilę uderzał w drzwi, po czym zamienił się z Inge, która zaczęła je kopać i szarpać klamkę. Nie trwało jednak długo, zanim oboje usiedli znowu przy ławce, zmęczeni.
- To może mi opowiesz coś o narciarstwie? Jak w to weszłaś?
- ... - Zaczęła skrobać. - "Pod warunkiem, że mi powiesz o pisarstwie."
- Jasna sprawa.
- ... - Znowu pisała. Teraz dłużej i więcej. - "Jak mówiłam, mieszkam w Alpach. Większość okolicznych miejsc, jak szkoła czy sklepy, były położone niżej niż nasza chatka, więc od dziecka jeździłam na nartach. Mam dużą rodzinę i nie jesteśmy zamożni, potrzebujemy dużo pieniędzy. Dlatego brałam udział w konkursach narciarskich, by zdobywać je z nagród. Poza tym jest jeszcze moja babcia - bardzo ją kocham, ale jest chora. Na jej leczenie też są potrzebne pieniądze. Dlatego muszę wygrywać, by mieć coś dla rodziny."
Arthur podrapał się po głowie. Motywacja Inge była bardzo miła, ale zastanawiał się, czy poleganie na córce by utrzymywać rodzinę jest aby na pewno dobre.
- "Moja babcia, stara góralka, jest bardzo kochana i dużo mnie nauczyła. Jeśli mam dla kogo stąd uciec, to właśnie dla niej. Dlatego wczoraj postanowiłam nie dołączyć do waszego zespołu. Przepraszam, jeżeli wam to obrzydziło mój obraz."
- Nieee, nic się nie stało. Nie uznajemy was przecież za wrogów, wszyscy chcemy uciec, nie? Też mam dla kogo. Moi rodzice... Dzięki nim tu jestem. Mama jest pisarką, gdyby teraz była w moim wieku, to na pewno ją by zaprosili do HPEBS. Pewnie po niej w ogóle to mam... chociaż ona pisze literaturę obyczajową, nie kryminały. Tata za to prowadzi wydawnictwo. Dzięki niemu mogłem wydawać swoje książki tak wcześnie. Pomagał mi też ogarniać wszystkie techniczne elementy pisarstwa, edycję, redagowanie i inne takie...
- "Zdaje mi się, że widziałam twoich rodziców na lotnisku."
- Tak, oni mnie przywieźli na miejsce zbiórki. A Ciebie?
- "Mój tata."
- Miło z jego strony.
- "Tak."
- Czym się zajmują twoi rodzice?
- "Tata prowadzi pizzerię w Innsbrucku. Mama nie ma pracy, zajmuje się babcią i moimi młodszymi siostrami."
- Ooo, masz rodzeństwo!
- "Trzy siostry. Cztery, siedem i dziesięć lat. Są jeszcze lepszymi narciarkami niż ja."
- Niemożliwe.
- "Skąd wiesz?"
- Bo jesteś Superlicealistką.
- "One też by były, gdyby nie wiek. Choć nie chciałabym, by się tu znalazły."
Arthur się uśmiechnął i poklepał Inge po ramieniu, ku jej krótkiej trwodze.
- Jeszcze stąd wszyscy wyjdziemy. Mamy dla kogo.
Inge kiwnęła ufnie głową.
- La da di, da, du, la da didi, dada, du... - Doszło do nich z zewnątrz.
- Słyszysz? Choć, stukamy!
Podbiegli do drzwi i zaczęli w nie uderzać. Zaraz usłyszeli przekręcenie klucza w zamku i po otwarciu skrzydła zobaczyli uśmiechniętą twarz Oscara. - Aaa, tu jesteście! Señor MonoLingo się o was martwi... Och, czyżbym przeszkadzał?
- Huh?
- Oj, pardon, przepraszam najmocniej! Nawet w koszmarach bym nie chciał przerywać rozwojowi młodej miłości...
- ...!
- Wystarczy słowo, a się stąd usunę! Arthuro, señorita Von Ursache, rączki całuję...
- Oscar! - przerwał jego wywód "Arthuro", chociaż nie uniknął tym otrzymania buziaka w dłoń od Hiszpana, nie uchronił też przed nim Inge. - To ty wcześniej płakałeś?
- Hmm? Płakać? Nie, nic z tych rzeczy! Nuciłem sobie "Zaklinacza Węży"... O, i znalazłem to cudeńko!
W tym momencie zza pleców wyciągnął sztuczną głowę kozy, którą Arthur wcześniej wyrzucił. Inge zemdlała.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 2
- Iii tutaj! - powiedział Oscar, wskazując punkt na ścianie nad swoim łóżkiem. Veikko przyłożył do niego gwóźdź i kilkoma uderzeniami młotka go wbił. - Dziękuję!
- Mhm. - Veikko kiwnął głową i wyszedł.
- Więc to wasz pokój? - zapytał Arthur, trzymając głowę kozy w rękach.
- Tak jest, mój i Alfredo. Wieszaj!
Arthur powiesił głowę kozła na przybitym gwoździu. Zawisł teraz dumnie nad łóżkiem Oscara, nie wyrażając swoim martwym pyskiem żadnej emocji.
- Czemu właściwie chcesz tego kozła tutaj?
- Albowiem wydał mi się śliczny! No i jeżeli señorita Von Ursache nie będzie musiała go oglądać, tym lepiej!
- A co, jak wejdzie do waszego pokoju?
- Hmm... To może lepiej, by nie przychodziła.
- Chyba tak.
Arthur rozejrzał się po pokoiku. Nad łóżkiem Oscara wisiały, oprócz głowy kozy, różne plakaty filmów, w których grał. Nad łóżkiem Alfreda był widok podobny, tylko filmy były jego reżyserii. Arthur znał te tytuły - "Na miłość boską!" (świeża i nagradzana komedia religijno-romantyczna), "Wesele po rzymsku" (musical z podbiciem rzymskich mitów), "Kalosze i szpilki" (historia o ukraińskim rolniku który odkrył w sobie pasję do dragu) i inne takie.
Po rozmowie z Inge, którą na szczęście udało się ocucić, był w refleksyjnym nastroju. Zastanowił się, czy Alfred ma kogoś, dla kogo chce uciec z tej gry. Jak w ogóle wygląda życie młodego reżysera? Musi go wkrótce o to zapytać.
- Siema! O, Arthur! - O wilku mowa (a raczej myśl). Alfred wszedł do pokoju. - Tu jesteś! Gdzieś mi zniknąłeś po lekcji... Chodź, mamy coś ważnego do zrobienia!
- Mamy?
- No tak! Chodź, szybko, na korytarz!
Wyciągnął go trzymając za przegub i postawił między drzwiami pokojów 3 i 4.
- Dobra, teraz słuchaj - zaczął. - Pogadałem z Inge po lekcji, zapytałem jak się miewa, powiedziała, że miło było pogadać z kimś po swojemu. No to pomyślałem - eureka! Możemy się zbliżyć z innymi i poprawić im tym humor!
- Tak?
- Tak! Dlatego mam plan - zagadasz do Vincenta i spróbujesz jakoś go otworzyć, a potem ja dołączę i sobie z nim pogadamy. To go na pewno ucieszy!
- Czekaj, czekaj, stop, chwila. Czemu akurat Vincent? I czemu ja mam go otwierać?
- No bo... Vincent dotychczas się najmniej z nas wszystkich udziela. Nawet Catherine się czasem odzywa, czy Veikko, z Inge też się dzisiaj nagadałeś, a on?
- Okej, ale czemu nie ty na przykład? Znaczy, nie żebym miał problem, ale się zastanawiam...
- Widzisz, masz do ludzi żyłkę. Jesteśmy tu drugi dzień, a już z tyloma jesteś na dobrych warunkach! Choćby ta Inge. Z Jamesem i Samanthą też, widzę, się polubiłeś. No i ja oczywiście! I Gabrielle!
- Okej... - Arthur uznał, że Alfred przesadza, przecież większość tych ludzi była bardzo sympatyczna z założenia. Postanowił jednak nie protestować, bo sam był ciekawy cichego Słowaka.
- Zgadzasz się czyli?
- Powiedzmy...
- Świetnie! Uznaj to za śledztwo - do pokoju 4, marsz!
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 4
Arthur zastukał w drzwi i wprosił się do środka. Veikko pracował w swoim laboratorium, Vincent zaś siedział w swoim.
- Halo? - Arthur dał o sobie znać, wchodząc do tego drugiego. Vincent nie zwrócił na niego uwagi, wpatrzony w wielki ekran swojego komputera. - Vincent?
- Hm - mruknął chłopak, nie odrywając wzroku.
- Wpadłem tylko... W co tam grasz?
- KOTOR.
Rzeczywiście, grą na ekranie było Knights Of The Old Republic. Arthur jeszcze nigdy nie widział, by ktoś tak szybko przebijał się przez fale przeciwników.
- Jaki jest twój rekord?
- Godzina pięćdziesiąt.
- Próbujesz go pobić?
- Zawsze.
Ekran błysnął.
- Umarłem.
Vincent wyłączył sprzęt i wybiegł z pokoju.
- Huh? Hej, czekaj!
Arthur pobiegł za nim, mijając przy tym zdezorientowanego Alfreda.
- Vincent! Hej!
Słowak biegł dalej, głuchy na słowa naszego przyjaciela. Arthur go gonił przez sam internat i korytarze części mieszkalnej, aż dotarli do sali gimnastycznej. Vincent zaczął po niej robić kółka.
- Hej! - krzyczał do niego Arthur. - Co robisz?
- Biegam - odpowiadał Vincent, nie przerywając wspomnianej czynności.
- Czemu?
- Bo chcę.
"Wow", pomyślał Arthur, "konwersacja z nim jest jeszcze trudniejsza niż z Inge".
- Nie przeszkadza ci ten materac? - Wskazał na ten leżący pod jedną ze ścian, którego Vincent omijał wybijającym z rytmu łuczkiem.
- Możesz go zabrać - odparł.
Arthur, nie widząc lepszej ścieżki, podszedł do materaca i zaczął go ciągnąć w stronę kanciapy wuefisty.
- Arthur, Arthur! - usłyszał szept w swoją stronę, gdy stanął w holu sportowym. To Alfred zakradał się za drzwiami. - Zostawiasz ślady!
Arthur spojrzał na swoją ścieżkę. Rzeczywiście, na trasie spod ściany aż tutaj były regularne, ciemne kreski. Zajrzał pod materac - ich źródłem była lepka plama brudu.
- Ewwww... - Wytarł ubrudzone palce o ścianę. - Co za syf...
- Poproś go o pomoc w sprzątnięciu tego! Może wtedy pogadacie? - zasugerował Alfred, teraz kryjący się za kratką wentylacyjną.
- Uhh... Um, Vincent? Vincent! Pomożesz mi? - Słowak zwolnił i spojrzał w jego stronę. - Ten materac zostawił ślady... Pomożesz mi je sprzątnąć?
- Echhh... - Biegacz westchnął rozpaczliwie. - Zaraz.
Wybiegł z sali. Wrócił po minucie z dwiema mokrymi szmatkami.
- Mogłem iść...
- Było szybciej.
Wcisnął Arthurowi jedną z nich i zabrali się do szorowania. Gdy skończyli, odwiesili je na jedną z drabinek, Arthur odłożył materac do kanciapy, a Vincent zaczął znowu biegać. Niemiec widząc to westchnął, zrzucił płaszcz, bezrękawnik, ściągnął krawat i zaczął biegać za kolegą. Po dziesięciu (dla Vincenta dwudziestu) kółkach już z jednej strony dyszał, a z drugiej się mu kręciło w głowie od tego biegania po jednej osi non stop.
- Myślałeś kiedyś, by biegać po korytarzach, a nie tylko po sali?
Vincent na niego spojrzał spod ciemnych brwi. Obejrzał się na drzwi wyjściowe z sali gimnastycznej, po czym przez nie wybiegł.
"To sobie pomogłem", pomyślał Arthur i pobiegł za nim.
* * *
Biegali między głównym holem a internatem już chyba z godzinę, Vincent nawet nie miał zadyszki, podczas gdy z Arthura pot ściekał hektolitrami.
- Juhu! Dawać, chłopaki! - dopingowała im mijana parokrotnie Samantha.
- Tak jest! Im mocniejsze nogi, tym mocniej skopiecie Monokumę! - dodawała wesoło Elle.
Vincent tylko okazjonalnie wzdychał i biegł dalej. Arthur starał się okazać chociaż odrobinę wdzięczności i im machał, co raz odbiło się karmą i dostał po drodze od Gabrielle kubek wody, czym prawdopodobnie uratowała mu życie.
- Huff... Huff... Vincent...!
- ...
- Vincent!
- Słucham?
- Powiedz...! Co to za...! Symbolik na twojej bluzie...!?
- Moje gimnazjum w Wysokich Tatrach!
- Aha!
Biegli dalej.
- Vincent...!
- ...
- Vincent...!
- Słucham!?
- Powiedz...! Co robisz...! Gdy nie biegasz...!?
- Gram!
- Aha...! Huff... Huff... A... A inne...?
- Śpię!
- Czekaj... Zatrzymaj się... Zatrzymaj się...!
Vincent błyskawicznie zahamował i obrócił się na pięcie, mierząc Arthura zdenerwowanym wzrokiem.
- Czego chcesz, Arthur?
- Chciałem... Chciałem... pogadać... - Niemiec był mokry i czuł każdy kawałek swoich płuc.
- To albo szybko, albo podczas biegania, bo nie mam czasu.
- Huff... Dobra... Chciałem się dowiedzieć... czemu ciągle tylko biegasz?
- Bo chcę.
- Nie wierzę...
- Muszę.
- Bo?
- Muszę być najszybszy. To mój cel w życiu - być najszybszym. Nie mam żadnego innego, na niczym innym mi nie zależy. Więc na miłość boską, czegokolwiek potrzebujesz, załatw to szybko i daj mi wrócić do trenowania.
- Nie masz innych marzeń? A co ze speedrunowaniem?
- W grach już jestem najszybszy. Teraz pora na życie. Czy to ci wystarczy?
- A co z nami? Nie chcesz stąd wyjść?
- Co mi z tego?
Arthur na chwilę zamarł. Jak to "co mu z tego"? Zastosował tę samą taktykę, co przy Inge.
- Nie masz dla kogo stąd uciec?
- ...Najwyżej dla siebie. Cały czas w moim posiadaniu chcę poświęcić na trening. Czy. Mogę. Już. Iść?
Arthur zmarszczył brwi.
- Już cię nie zatrzymuję.
- Dziękuję.
I po chwili Vincenta już nie było.
- Huh... - mruknął Arthur w poruszeniu.
- Jooooł, stary, słyszałeś to? - Zza kratki wentylacyjnej wyskoczył Alfred, trzymając się za głowę.
- Stałem tu, jasne że słyszałem. Chwila, co robiłeś w wentylacji?
- Śledziłem was. Tak czy siak, wow, co za twardy orzech do zgryzienia, ten Vincent! Jego determinacja jest godna szacunku, ale że nie rusza go nic poza tym...
- Ciekawe, że nie powiedział nic o powodzie do ucieczki. Powiedz, pamiętasz, czy ktoś go odstawił na lotnisko?
- Szczerze... nie wydaje mi się. Choć nie jestem pewien, czy w ogóle go tam widziałem.
- Hm...
Po głowie Arthura kręciły się różne myśli. Ku jego zaskoczeniu jedną z nich było słowo wspomniane podczas dyskusji na matematyce - "zdrajca". Żeby odwrócić od tego swoją uwagę, postanowił zapytać Alfreda:
- A ty masz jakiś powód, by stąd uciec? Jakieś osoby?
- Moi? - zapytał reżyser z tak krzywym akcentem, że Gabrielle by go chyba pogryzła. - Co za pytanie, Arthur. Mam całe życie na zewnątrz! Wiesz, ile ja chcę jeszcze filmów zrobić? Dużo, powiem ci! Bardzo dużo! Czy widzisz gdzieś w tej szkole sprzęt do tego wszystkiego? Kamerę, mikrofony, scenę, komputery, aktorów?
- Zdaje mi się, że widziałem parę z tych rzeczy w waszym pokoju. W tym aktora.
- Oj, bracie - Alfred poklepał go po ramieniu. - Z takim zapleczem to ja mogę zrobić co najwyżej... przedsta...wienie... - Jego twarz przybierała coraz bardziej zaskoczony wyraz. - O cholera, muszę biec. Dzięki za wspólny czas, ciaoooo!
I pobiegł gdzieś w stronę internatu. Arthur chciał iść za nim, ale nagle poczuł piekący ból w łydkach - efekt biegania za Vincentem, razem z mokrymi od potu ciuchami.
- Ugh... Muszę się znowu umyć i przebrać...
* * *
3 września 2010(?), HPEBS
Internat B - Jadalnia
Po drugim prysznicu tego dnia znów był czysty i pachnący, mógł się pokazać bez wstydu na obiedzie, ale mięśnie nadal w sobie czuł. Sprawiło to, że jadł z prędkością swojego pradziadka Klausa Pohla (który swoją drogą między 1939 a 1945 mieszkał u cioci na Karaibach i łowił tuńczyki), czyli bardzo powoli. Na tyle powoli, że gdy ostatni kęs jajek sadzonych na szparagach i szynce trafił w jego usta, jadalnia była już prawie pusta, poza niezręcznie stojącą w drzwiach Elle.
- Uhh... Umm... - mruczała, próbując zagadać.
- Pomóc w czymś?
- No... - Bawiła się niezręcznie jednym z brązowych koralików na jej miętowym swetrze. - W zasadzie, um...
- ?
- Tak, widzisz... Sprawa wygląda tak, że nie ustaliliśmy systemu zmywania naczyń... A te talerze i sztućce nie są nieskończone...
Arthurowi nie podobał się kierunek, w jakim to zmierzało.
- Więc uznaliśmy, że od kolacji wszyscy będą myć po sobie, ale... Teraz jest dość sporo talerzy i kubków do ogarnięcia. A skoro zjadłeś ostatni, to...
- O nie, błagam! - zajęczał Arthur. - Jestem praktycznie świeżo po dodatkowym treningu, wszystko mnie boli!
- Przepraszam, przepraszam... - Elle zacisnęła oczy, chyba empatyzując z bólem Arthura. - Naprawdę rozumiem, ale jeżeli chcemy normalnie jeść, to ktoś musi to zrobić... Ja bym ci z radością pomogła, naprawdę, ale zaraz mamy zebranie Samorządu... Może, o, wiem. Hej, Gabrielle!
- Tak? - rozbrzmiał uroczy głosik z oddali korytarza.
- Czy mogłabym cię prosić o pomoc Arthurowi w myciu naczyń?
- Och! Umm... T-Tak! Tak, już idę!
- No. - Elle odwróciła się do niego. - Gabrysia ci pomoże. Razem uwiniecie się raz-dwa, a potem będziesz mógł odpocząć! O, w zamian ci potem zrobię herbatę z rumiankiem, w sam raz na skurcze. Stoi?
- Ech... - Arthur i tak nie miał nic lepszego do roboty. Poza czytaniem... Lub spaniem... Lub, nie wiem, czymkolwiek... - Stoi.
- Dzięki! - Elle uścisnęła mu rękę bardzo ochoczo i serdecznie. - Do zobaczenia później!
I wybiegła w momencie, gdy do jadalni weszła Gabrielle.
- Hej, Arthur!
- Hej... Chodź, załatwmy to szybko...
Weszli razem do kuchni i praktycznie chórem jęknęli na widok wyhodowanej od kolacji przedwczoraj sterty talerzy, sztućców i kubków.
- W co ja się wpakowałem...
- Um... To... nic! To nic! To się tylko zdaje, że jest dużo. - Gabrielle wyciągnęła z szafki gumowe rękawiczki, gąbki i płyn do mycia naczyń. - Zakładaj chustkę i fartuch, zrobimy to po mistrzowsku!
Arthur wykonał polecenie dziarskiej dziewczynki i zaraz podzielili się rolami - on wyciągał z wody namoczone naczynia i dokładnie wymywał gąbką z płynem, ona je płukała, wycierała i odkładała do szafki. I tak mijał jeden talerz, drugi, trzeci, kubek, czwarty, piąty, szósty, kubek, siódmy...
- Dzień dobry - powiedział Kazimir, wchodząc do kuchni. - Widzę, że praca wre. Przeszkodzi wam, jeśli zarekwiruję jeden blat?
- Nah - mruknął Arthur.
- Proszę! - dodała z uśmiechem Gabrielle.
- Dziękuję.
Kazimir położył na blacie wielką deskę do krojenia i równie wielki nóż, przygotował sobie garnek i poszedł do magazynu z zamrażarką.
- Wystroiliśmy się jak gosposie, co? - powiedziała Gabrielle, oglądając siebie i Arthura w lusterku.
- Noo... Ten typ, co waży po 100 kilo w czystych mięśniach i nosi swoich mężów na ramionach.
- Szkoda, że nie ma tu strojów XVIII-wiecznych pokojówek...
- Nosiłabyś?
- A ty?
Arthur zamilkł. Te stroje zawsze wyglądały na dość wygodne, z suknią pozwalającą na swobodny ruch nóg... Hmm...
- Brr, jak zimno w tej zamrażarce. - Kazimir wrócił do kuchni, trzymając pudełko łososia, ryżu, marchewek i jakiegoś czarnego materiału. Na włosach miał szron, a z czubka nosa zwisał mu sopelek.
- Widzę, że rzeczywiście - powiedział Arthur. - Co tam pichcisz?
- Zrobię sobie sushi - powiedział, wstawiając wodę na ryż na gaz. - Ale skoro tu jesteście, to też się załapiecie.
- Wow, Kazimir, umiesz robić sushi?! - Gabrielle niechcący ochlapała Arthura wodą z pianą. - Skąd?
Rosjanin się uśmiechnął, rozkładając czarny materiał (najwyraźniej to były algi) i płucząc ryż.
- Przy jedzeniu wam opowiem.
- Hej! - Na nos Gabrielle trafiła piana. - Co robisz?
- Potraktuj to jako zemstę, oblałaś mnie przed chwilą - odpowiedział sprawca, Arthur.
- To było niechcący! - Gabrielle wcisnęła mu trochę piany w twarz.
- A to już nie! - Arthur jej rozmazał kolejną porcję na brodzie.
Gabrielle zasłoniła się talerzem, wzięła łyżkę i cisnęła z niej pianą we współpracownika. Arthur odpowiedział ogniem i zaraz rozpętała się prawdziwa wojna. Strona francuska za nic nie chciała oddać stronie niemieckiej pienistej Alzacji i Lotaryngii, więc strona niemiecka wdrożyła plan blitzkriegu, przerwany obroną nad bąbelkową Marną. Delegacja rosyjska ogłosiła neutralność i wróciła do rozprowadzania ugotowanego ryżu po algach. Wojna okopowa trwała nadal - strona francuska otworzyła szafkę pod zlewem i ukryła się za skrzydłem jej drzwi, nie spodziewała się jednak niemieckiego ataku z powietrza za pomocą chochli. Generał l'Hantise zdecydowała się na ryzykowny krok, jakim było opuszczenie okopów i bezpośredni atak na armię feldmarszałka Pohla. To był błąd - Pohl nakazał odrzucić wszelkie formy obrony i przerzucił się na taktykę pełnego ataku z użyciem obu dłoni do ciskania grudek piany. Zmiażdżył tym francuską obronę, niestety jednocześnie popełniając historyczną pomyłkę - przypadkiem zaatakował obóz dyplomatyczny rosyjskiego ambasadora Kazimira Kiryłowicza Suchoja.
- Oj, przepraszam! Kazimir, to było niechcący!
Jednak Rosjanin nie posłuchał. Zakrył przygotowywane sushi folią, odwrócił się w stronę bojowiska. Pokryci pianą Arthur i Gabrielle mogli zobaczyć, jak wygląda idealnie wyryta w skale twarz - bo właśnie tak napięta i zacieniona teraz była fizjonomia Kazimira.
Patomorfolog zrobił krok w stronę pola walki i wielkimi dłońmi zerwał pianę z twarzy wielkich dowódców. Następnie wziął jej jeszcze trochę ze zlewu i, doprowadzając kuchnię do drżenia swoimi krokami, wrócił na stanowisko.
- ... - Arthur stał jak zamrożony.
- ...! - Gabrielle zasłoniła twarz w przerażeniu.
Kazimir odwrócił się w ich stronę, wziął okrutnie wielki wdech, przyłożył pianę do ust i jak dmuchnął, jak chuchnął, zamienił się w żywe działko Gatlinga, strzelające strzępkami piany w obie strony bitwy. Pod takim naporem zarówno francuska generał jak i niemiecki feldmarszałek byli zmuszenia do podniesienia białej flagi, której funkcję pełnił listek ręcznika papierowego. Ambasador Kazimir Kiryłowicz wrócił do swojej azjatyckiej uczty z lekkim uśmiechem pod nosem - Imperium Rosyjskie znowu odniosło zwycięstwo, nawet pomimo czającego się w nim raka rewolucji.
Jednostki dyplomatyczne Francji i Niemiec podpisały oficjalny pokój za pomocą uścisku ręki, po czym ogarnęły trochę zasyfione pianą pobojowisko i samych siebie, by po tym wrócić do zmywania ostatnich naczyń.
Schowanie ostatniego talerza zgrało się w sam raz z pokrojeniem już zawiniętego sushi. Wszyscy w kuchni skończyli swoją pracę.
- Smacznego - powiedział Kazimir stawiając talerzyki z rolkami na stole w jadalni.
Gabrielle i Arthur przeprowadzili gospodarską demobilizację i zasiedli z wielkim Rosjaninem nad sushi, serdecznie mu dziękując za jedzenie. Było za co - sushi było idealnie miękkie, smak łososia wspaniale komponował się z warzywami. A jak się dodało sosu sojowego, to już w ogóle było cudownie.
- Jaaaa! - Gabrielle kwiliła z rozkoszy. - Jakie to jest pyszne!
- Wow... - Arthur rozpływał się nad japońskimi gołąbkami. - Nie sądziłem, że umiesz robić takie rzeczy...
- Gdzie się tak nauczyłeś?!
Kazimir popił odrobinę herbaty miętowej, odchrząknął i zaczął mówić:
- Pochodzę z Jakucka. Jakuck jest daleko na wschodzie Rosji. Bardzo daleko. Szczerze to nawet się zastanawiałem, czemu zapisano mnie tutaj, a nie do Hope's Peak Russian Boarding School, gdzie zapraszano Superlicealistów z środkowej Azji. Wiecie, że jest więcej internatów Hope's Peak, prawda? Program Promocji Superlicealnego Talentu zawierał w sobie dziewięć szkół otwartych w Niemczech, Rosji, Kanadzie, Brazylii, Korei Południowej, Indiach, Stanach Zjednoczonych, Egipcie i Australii. Strzelam, że w rosyjskiej szkole już nie było dla mnie miejsca. Ale bez dygresji - życie w Jakucku jest surowe i zimne, ale ciekawe przez to, że miasto jest na tyle blisko wschodniego wybrzeża Eurazji, by nierzadko widuje się tam Japończyków.
Kazimir włożył do ust jedną rolkę sushi i zaczął się bez pośpiechu delektować. Arthur i Gabrielle bez przerywania obserwowali, jak powoli przeżuwa swoją potężną szczęką i przełyka.
- Jeden z nich - mówił dalej - stary pan Shiomi, mój przyjaciel, prowadził sklep z sushi. On mnie nauczył podstaw, sam był mistrzem. Nie żartuję, codziennie do jego baru przychodziły tłumy, a nie wspomnę o jego starej restauracji w Tokio, która chyba wciąż jest najpopularniejsza...
Kolejna rolka sushi, kolejny łyk herbaty.
- Prowadzi ją jego córka, Akane. Korzysta z jego własnych przepisów, nietkniętych od dekad. Podobno wymyślał je, gdy dezerterował z armii japońskiej na Karaiby w 1941 i łowił tuńczyki z jakimś uciekinierem z armii Hitlera...
- M-Mówisz...? - zapytał Arthur, nagle zyskując wiarę w przeznaczenie.
- Tak. Po wojnie pan Shiomi wrócił do Japonii i otworzył własną restaurację w Tokio, którą później przejęła Akane, a sam wyprowadził się właśnie do Jakucka, gdzie otworzył ten bar. - Kazimir połknął pozostały z krojenia kawałek marchewki.
- Niesamowite... - Gabrielle nie uszanowała ciszy manewrowej.
- To, co ja robię, to tylko ułamek tego, co ma do zaoferowania pan Shiomi... Jeżeli stąd uciekniemy, musicie kiedyś odwiedzić moje rodzinne miasto i tego spróbować. Ale nie przyjeżdżajcie na zbyt długo... To zimno jest paskudne...
- Sługa, sługa, gdzie mój sługa...! - Tak ktoś nucił na głos na korytarzu. - Gdzie mój sługa? Arthur, tu jesteś! Ooo, jecie coś dobrego! Beze mnie?!
Do jadalni wszedł nie kto inny, jak wesoła panienka Klamczak. Stanęła z pewnym siebie uśmiechem przed Arthurem.
- Tu jest mój sługa!
- Pardon? - spytał Arthur.
- Pardon? - spytała Gabrielle.
- Pardon... - mruknął Kazimir, niechcący kopiąc w stolik, przy którym siedzieli.
- Żadne pardą, tylko pora na twoją karę! - Klaudia przeskakiwała z nogi na nogę. - Pamiętasz, jak się na matematyce założyliśmy, że rozwiążę wszystkie zadania w trzy minuty?
- Oj, głupio, Arthur... - Kazimir pokręcił głową.
- Wygraną miało być zażądanie dowolnej rzeczy od przegranego! A ja wygrałam! Gabrielle, wygrałam, prawda?
- N-No, tak...
- Więc nadszedł twój czas, Arthur! - Klaudia znowu go dotknęła w nos. - Oto twoje zadanie! - Wyciągnęła z szafki skrzynkę butelek Somersby. - Będziesz mi to nosił!
- Huh? Gdzie?
- Hi, hi, hi... - Polka przymknęła oczy. - Wszędzie...
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter
- I see a little silhouetto of a man! - śpiewała wesoło Klaudia, idąc z wielkim notatnikiem przez szkołę. - Scaramouche, scaramouche, will you do the fandango! Thunderbolts and lightening, very very frightening me! Galileo!
- Galileo... - jęknął Arthur, nadal obolały po bieganiu z Vincentem, teraz taszcząc za Polką skrzynkę Somersby.
- Galileo!
- Galileo...
- Galileo!
- Galileo figaro...
- Magnificooo-o-o-o!
- Długo jeszcze będziemy chodzić?! - zapytał zrozpaczony Arthur. - Wszystko mnie boli...
- Póki nie skończę! Butelka! - zakomenderowała Klaudia. Arthur wyciągnął szklany pojemnik, zerwał kapsel i podał napój tymczasowej szefowej.
- Za wszystko szczerze żałuję i poprawę obiecuję... - mruknął.
- Trzeba było nie podważać matematycznych umiejętności Klaudii Klamczak! Jestem najlepsza! Dawaj, przetestuj mnie!
- 16 razy 16.
- 256! Buu, za łatwe!
- Pierwiastek z... 8836.
- 94! Dawaj jakiś brzydki!
- Pierwiastek z 23...12?
- 17 pierwiastków z 8!
- Nawet nie wiem, czy to jest dobrze...
- I'm just a poor boy, nobody loves me!
- He's just a poor boy from a poor family...
- Spare him his life from this monstrosity! Butelka!
Arthur otworzył jej kolejny napój, który znowu został wyżłopiony w sekundy.
- Co ty właściwie robisz? - zapytał.
- James poprosił mnie o zrobienie planu szkoły! Więc sobie chodzę i szkicuję... Powiem Ci, Arthur, dziwny kształt ma ten nasz internat! Popatrz!
- Rzeczywiście, ta wschodnia ściana jest jakaś dziwna... Klaudia, wzięłaś pod uwagę patio?
- Jeszcze nie! Masz rację! Chodźmy!
- M-Muszę brać tę skrzynkę?
- Tak jeeest!
- Ouch...
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Patio
- Tu by była naprawdę zajebista miejscówka, gdyby nie ten dach... - westchnęła Klaudia. Światło słońca nadal zastępowały reflektory pod metalowym pokryciem. - Co my tu mamy... Drzewko, krzaczki, ławeczka, ścieżynka... Butelka!
- Gdzie? - Arthur zaczął się rozglądać za butelkami gdzieś na ziemi.
- W skrzynce, głuptasie! Polewaj!
- A...
I kolejny drink wylądował w żołądku dziewczyny.
- Hmhmhm... Mamma mia, let me go... Dziwne, dziwne. - Klaudia spojrzała na swój plan szkoły. - To patio jest otoczone ścianami, nawet od wschodu, mimo wystawania poza wschodnią ścianę naszej szkoły...
Arthur też popatrzył.
- Może coś jest dalej? Ta wschodnia ściana jest taka dziwnie pusta, poza wyjściem na patio, nawet nie pomalowana tak, jak reszta ścian. Może nie była tu od początku?
- Hmm... Hmhmhmhmhmhmhm... HMMMMMMMMMM...
Umysł Klaudii pracował na pełnych obrotach. Zaczęła błyskawicznie dodawać kolejne kreski na planie.
- Ooo... Oho...! Ohohoho...! OHOOOOO! - krzyczała. - Mam to! Arthur, jestem geniuszem!
- Z pewnością, ale pokażesz, co tam masz?
- Patrz na to!
Znowu przedstawiła mu plan szkoły. Teraz po drugiej stronie wschodniej ściany narysowane było lustrzane odbicie całego znanego im budynku. Skrzydła wschodnie i zachodnie podpisała odpowiednio A i B.
- Teraz wszystko ma sens! Rozumiesz?
- Internat B... Klasy 1-9B... Tajemnicza ściana na środku... "Zasada #1: Uczniowie mogą się poruszać jedynie po zachodnim skrzydle szkoły, bloku B dormitorium i po patio"... Rozumiem! Mamy dostęp tylko do zachodniej połowy budynku!
- Tak jest! - Klaudia podskoczyła i uściskała swojego muła. - Mamy to, mamy to! Jestem zajebista!
- Tak, tak, jesteś. Ale...
Arthur podszedł do wschodniej ściany patio, przecisnął się między krzakami. Dotknął dłonią szarego tynku.
- Więc po drugiej stronie jest jakaś odcięta część szkoły, tak?
- Teore...tycznie! Tak!
- Ciekawe... co tam się teraz dzieje?
- Może tam się kryje Mistrz Gry! Albo mieszka Monokuma! Albo lustrzana rzeczywistość! Patrz, teraz po drugiej stoją Aidualk i Ruhtra, dyskutując, co jest za zachodnią ścianą!
Propozycje Klaudii były równie niepoważne co jej cała egzystencja, ale Arthur stał przed faktem prawdopodobnie dokonanym: coś było po drugiej stronie tego muru, do którego właśnie przykładał rękę. Kto wie, może nawet rzeczywiście jakiś Ruhtra przykłada dłoń w tym samym punkcie z drugiej strony. A może ktoś znacznie lepszy... Ktoś jak Gerard...
- Arthur! - Z transu wyrwał go głos Klaudii. - Butelka!
- A, tak, jasne...
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Hol wejściowy, parter
Mieli wyjść właśnie z patio do holu, ale Klaudia powstrzymała Arthura dosłownie na sekundę zanim otworzyli drzwi na szerokość.
- Oho, a to ciekawe - szepnęła, wskazując na dwie postacie stojące przed pustymi gablotami.
Dwie dziewczyny w sweterkach, jedna w różowym, druga w zielonym - Floryka i Elle. Nie zauważyły ich.
- To pokażesz mi swoją bransoletkę, czy mi głośno i wyraźnie powiesz "nie"? - mówiła jadowitym głosem Floryka.
- No, uh, widzisz...
- To może inaczej to sformułuję. Elle, pokaż mi swoją bransoletkę!
Niechętnie, bo niechętnie, ale panienka Van der Linde podciągnęła rękaw i pokazała swój Kod NG Floryce.
- Heh... He, he, he... Ha, ha, ha! Czyli dobrze widziałam na angielskim! - Floryka wyszczerzyła perłowe ząbki. - To lusterko jest przydatniejsze, niż myślałam. Ha, ale miałam szczęście, by to zobaczyć!
- Kh... - fuknęła Elle. - Czy możesz... nikomu nie mówić? Chciałabym bezproblemowo przeciągnąć to do końca...
- Ja? Ty prosisz mnie, bym coś dla ciebie zrobiła? - Floryka położyła palec na podbródku spiętej rowerzystki. - Teraz następuje moja era. Siedem dni od początku gry, tak? - Przyjrzała się jeszcze raz Kodowi NG Elle. - Taaak... Nie sądzę, że jesteś w stosownej pozycji, by czegoś żądać.
- ...
- Hi, hi, ale mi się trafiło! Cudownie! - Ni stąd ni zowąd Floryka przytuliła swoją ofiarę. - Teraz będziemy najbliższymi przyjaciółkami. Tak jak za dawnych czasów... nareszcie... poczuję się jak w domu...
- Huh...?
- To może zacznijmy od czegoś prostego, przyjaciółko! - Floryka puściła Elle i zaczęła przyglądać się jej swetrowi. - Zobaczmy, co my tu mamy... Zdradzę ci w naszym słodkim sekreciku, którego ani się waż komuś zdradzić, że lubię kolekcjonować różne pierdółki, guziczki, koraliczki, przypineczki, żeby je potem przyszywać... W wolnych chwilach lubię się trochę pobawić igłą i nitką, takie hobby... Nawet mnie nikt nie uczył! Samo mi weszło. Taka ze mnie szczęściara... A ty, widzę, masz tu bardzo ładne, brązowe koraliczki przyszyte do swetra... Mam nadzieję, że się nie obrazisz, jak sobie jeden wezmę? Przyjaciółko~ - Floryka zacisnęła palce wokół jej nadgarstka, tuż nad bransoletką.
- N-Nie...
- Słucham, kochana?
- Nie... Nie obrażę...
- Świetnie! - Szybkim ruchem Floryka wyrwała koralik ze swetra. Bez niego Elle wyglądała na dość... niepełną. - To będzie pierwszy dowód naszej przyjaźni. Na razie jeszcze tylko pięciodniowej, a potem... coś wykombinuję, by cię do siebie przekonać. Teraz idę coś przekąsić, a potem chętnie skorzystam z twojego hojnego datku, jakim jest ten koralik.
Floryka zaczęła kierować się w stronę korytarza wychodzącego z holu.
- No i oczywiście ani słowa o tym, co tu zaszło - nikomu. Rozumiemy się, słodziutka?
- Taak...
- Wyśmienicie. - Puściła jej oczko i wyszła.
- O rany... - jęknęła Elle.
Świadkami całej rozmowy byli nadal stojący za drzwiami patio Arthur i Klaudia.
- Wow... - Arthur nie mógł się pozbierać po tym przedstawieniu. - Widziałaś to?
- Zzz... - chrapnęła Klaudia, ułożona podbródkiem na jego ramieniu.
Arthur ją lekko zdzielił w policzek.
- Hej!
- Kya!
Arthur zerwał się i otworzył drzwi, a przysypiająca Klaudia upadła na ziemię. Zamiast złości opanowała ją tylko dezorientacja.
- Aaa! Aaa! Co jest?! - piszczała, podnosząc się z twardej podłogi.
- Skup się! Właśnie szantażowała Elle!
- Aha... Tak... A więc to znaczy "szantaż"...
Arthur pokręcił głową w rezygnacji, otworzył drzwi na oścież i weszli z patio do holu.
- Huh? O! Wy...! - Elle niemal podskoczyła. - Arthur, ty nie w pokoju? Skończyłeś naczynia? Myślałam, że już odpoczywasz. Chwila, czemu masz mokre ciuchy...
- Od piany. Ale nie o tym teraz - powiedział. - Wszystko widzieliśmy, jak rozmawiałaś z Floryką. Nic ci nie jest?
- Uch, nie, nie, dziękuję, wszystko dobrze... Nie przejmujcie się, to nic takiego.
- Jak nic takiego? Czym ona cię zagięła?
- Nooo... Ugh... - Elle obsunęła rękaw w dół. - Skoro widziałeś, to...
- Wykombinowała twój Kod NG. Jaki on ma związek?
Elle przechodziła z nogi na nogę, wpatrując się w podłogę i przygryzając wargę. W końcu chyba jednak wygrała walkę z samą sobą.
- Ale nikomu tego nie powiecie? Ani nie wykorzystacie, jak ona?
- Słowo honoru - powiedział Arthur.
- Się wie! - Klaudia ją poklepała po ramieniu. - Cokolwiek masz na myśli.
- Nooo...
Elle podciągnęła rękaw i pokazała im swój Kod NG. "Zakaz odmawiania żadnej prośbie przez pierwszych 7 dni gry".
- Oj, oj...
- Jeżeli jej czegoś odmówię, każdemu właściwie, to będę zgubiona. Starałam się to ukryć, ale...
- Podejrzała cię na angielskim za pomocą lusterka, tak? - wspomniał Arthur. - To perfidna suka...
- Ech, nic nie zrobię. Mogę tylko postarać się przeżyć do końca... Gra trwa trzeci dzień, prawda? To jeszcze tylko dzisiaj i cztery dni... Dam radę, nie? Chociaż będzie brakować mi tego koralika...
- Jakbyś miała w związku z tym wszystkim jakiś problem, zawsze możesz nam dać znać. Skoro już wiemy, to ci będziemy chętnie pomagać. Nie, Klaudia?
- Huh? - Oderwała wzrok od zdjęcia grubego dyrektora Mikado Shijo, któremu właśnie dorysowywała wąsy. - Um, tak! Tak...! Taaak...
Arthur pokręcił głową.
- A przynajmniej możesz liczyć na mnie.
- Dziękuję. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. - Elle przymknęła oczy i odetchnęła głęboko z lekkim uśmiechem. Arthur na niego odpowiedział takim samym. - A tak na marginesie, co właściwie tutaj robicie?
- Klaudia ryso-
- Rysowałam plan szkoły! James mnie poprosił! A Arthur przegrał zakład, więc taszczy dla mnie skrzynkę z napojami!
- Arthur taki zmęczony, a ty mu jeszcze każesz ciągnąć ciężary?!
- Tak!
- Eeech, dałem radę... Zgaduję, że od tego biegania nie jestem aż tak zrujnowany. Może z moją kondycją nie jest tak źle?
- Możemy to jutro sprawdzić. Wpadnij do mojego laboratorium po lekcjach, popatrzymy jak sobie poradzisz na rowerze stacjonarnym.
- Ach... - O nie. - Dziękuję. - O nie, nie, nie, nie. - Rozważę to. - Nienienienienie. Arthur, tobie na łeb padło, w kolejny sport się pakować? "Zapomni do jutra", zapewnił mnie.
- Świetnie! A teraz Klaudia, pokaż mi ten plan, jeśli możesz.
- Się wie! Patrz, tu narysowałam kotki...
Elle zaczęła oglądać rysunek. Z uśmiechem i kiwając głową oglądała ten dokładniejszy, przedstawiający całą dostępną część szkoły. Spoważniała dopiero gdy przerzuciła kartkę i zobaczyła drugi plan, ten z drugim skrzydłem.
- A to... co...?
- Klaudia wykombi-
- Wykombinowałam że odcięto nam dostęp do drugiej połowy budynku tamtą dziwaczną ścianą przy patio!
- Czy możesz mi przestać przerywać?!
- Nieee! - I Klaudia, śmiejąc się, wystawiła mu język. Dosyć, idzie na czarną listę.
- Czyli za ścianą może być wschodnie skrzydło... To trzeba powiedzieć Jamesowi!
- Możemy to poruszyć podczas kolacji.
- Racja... Kolacja... To już coraz bliżej. Arthur, skoro czujesz się dobrze, chcesz mi jeszcze pomóc?
Arthur postanowił nie okazywać niechęci.
- Czego ci trzeba?
- Chcę przejrzeć kanciapę wuefisty i przygotować coś na dzisiejszy wieczór dla grupki ćwiczeniowej. Zgłosiły się już, oprócz mnie i Sam, też Inge, Gabrielle, a nawet Brenda.
- Brenda?
- Co nie? Też bym nie pomyślała skoro, zdaje się, nie lubi Sam. Ale w grupie raźniej, nie?
- Jakieś chłopaki się zgłosiły?
- James, Kazimir, Veikko, Vincent... I to chyba tyle. Domyślam się, że ty dziś nie weźmiesz udziału?
- Domyślasz się bardzo słusznie.
- Tak... No cóż, jutro! Ale teraz mi możesz pomóc zrobić ten... "rekonesans". Chociaż dla ciebie może "śledztwo" by było bardziej atrakcyjne?
- Niech będzie...
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - kanciapa WF-isty
- Ale nie trzeba wszystkiego wiązać z kryminałem, by mnie zainteresować. Naprawdę, ja jestem tylko pisarzem, a nie detektywem... - wyjaśniał Arthur.
- Ja to rozumiem, ale zważ, że pisząc tyle na taki temat trzeba mieć chociaż trochę rozgarnięcia, nie? - odpowiedziała Elle. - Właśnie na to liczymy. Szczególnie James.
- Naprawdę?
- Tak! Nie mógł się nagadać jak to dobrze, że mamy kogoś, kto umie myśleć jak detektyw na stanie. W końcu trzeba jakoś wymyślać te zagadki, nie? A skoro umiesz je wymyślać, to i rozwiązać dasz radę.
- Hmm... - Jak o tym myślał, to grał w dużo gier opartych o rozwiązywanie zagadek i był w nie dobry. Kiedyś własnoręcznie pokonał resztę swojej klasy na wycieczce do escape roomów, uciekając jako pierwszy.
- James naprawdę w ciebie wierzy. Gdyby mógł, wciągnąłby cię w Samorząd chętniej niż mnie. Dlatego nie zdziw się, że on albo inni będą czasem widzieć w tobie kogoś takiego - w końcu talent coś mówi o człowieku, nie? A teraz gdzie są kluczyki...
Kiedy Elle rozglądała się za kluczem do zamkniętej kanciapy, Arthur rozważał jej słowa. Talent mówi o człowieku... a jego talent to wymyślanie zagadek. Czy naprawdę umiałby je rozwiązywać? Escape roomy, fikcyjne zabójstwa i intrygi to jedno, ale co z rzeczywistym porwaniem 17 ludzi, morderstwem jednego z nich? I to jeszcze samemu będąc ofiarą pierwszego z dwóch przestępstw? Z jaką siłą musiałby się zmierzyć?
Właśnie... z jaką siłą? To było pytanie. Jedno z pytań, na które nadal trzeba znaleźć odpowiedź. Można by rzec: zagadka.
Co cię powstrzymuje, partnerze? Powiedz, nawet jeżeli nie jesteś detektywem, co cię tak realnie powstrzymuje przed przyjęciem tej roli, której najwyraźniej wszyscy od ciebie oczekują?
"No..."
A przecież lubisz te rzeczy. Kto napisał "Przygody Gerarda Fuchsa"? Kto napisał "Odłamek szkła"? Kto napisał "Zagadkę pstrokatej chustki"? Kto napisał Biblię?
"Apostołowie".
Dokładnie! Więc powiedz mi, czemu ktoś taki jak ty miałby nie podjąć wyzwania?
"..."
Co na to powiesz? Detektywie Pohl?
"Hm..."
- Tego szukasz, młoda damo? - Znikąd wyrósł MonoPET, trzymający w łapce kluczyk.
- Ooo, klucz! - Elle do niego podeszła. - Czy mogę pożyczyć?
- A po co ci?
- Chcemy grupowo jeszcze trochę poćwiczyć i potrzebujemy sprzętu z kanciapy.
- To ja ci otworzę. Nie lubię pożyczać kluczy na dłużej, bo Kamukura-san jeden wie, co się potem z nimi dzieje...
"Kamukura? Założyciel Akademii Hope's Peak?"
MonoPET podszedł do drzwi, przekręcił kluczyk i otworzył je na oścież. Arthur i Elle weszli do kaciapki, Elle kazała mu poszukać ciężarków. Kanciapa nie zmieniła się od wczoraj - średni pokoik z paroma półkami stojącymi na środku, paroma skrzynkami ze sprzętem i stosem materacy w kącie (Arthur na wierzchu rozpoznał ten z lepką plamą), a także kupką tajemniczych siekier.
- Ciągle mnie zastanawia - Arthur wskazał na wyżej wymienioną - po co w szkole tyle siekier?
- Ech, lepiej że są tu, niż gdziekolwiek indziej - powiedziała Elle, szukając lotek do badmintona w pudełku z rakietkami. - Jeżeli ktoś postanowi którąś sobie wziąć i... "wykorzystać", to będziemy mogli zapytać o to MonoPETa.
- Pewnie tak...
Arthur wrócił do rozglądania się za ciężarkami. A, tu są - w skrzynce pod zasłoniętym płytą oknem. Pół, jeden, dwa, trzy, cztery, pięć kilogramów... Tym się można wzmocnić.
- Mówiłaś, że talent mówi coś o człowieku, co nie? - zagadnął znowu Arthur. - Co by mówił twój o tobie?
- Heh... - Przesuwała kozła w stronę drzwi. - Ty mi powiedz.
- Hm... Dla mnie brzmi jak determinacja. Mówiłaś, że wygrałaś dużo wyścigów kolarskich. Ja bym tak nie umiał.
- Umiałbyś przy odrobinie chęci. Wystarczy odrobina motywacji i nogi same pedałują.
- Co było twoją motywacją w takim razie?
- Moją? Hmm... Chyba ucieczka.
- Ucieczka? Przed czym, jeżeli można?
- Cóż, przed złym towarzystwem.
I wyszła z kozłem na korytarz, by go zabrać na salę. "Ucieczka...". Dobrze, że jego nie pytała o motywy za pisaniem. Na pewno by się zawiodła.
- Masz te... ciężarki? - Elle wróciła.
- Tutaj.
- Świetnie!
Zanieśli wszystko na salę, otarli pot i uścisnęli sobie ręce.
- Ja oddam klucz MonoPETowi, ty możesz iść, wieczorem cię odwiedzę z herbatą. Dziękuję bardzo za pomoc!
Poklepała go po głowie i podeszła do robiącego nieudolne pompki białoniebieskiego niedźwiadka, podczas gdy zadowolony Arthur się stąd zmył.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3
Arthur leżał na swoim łóżku i dopiero teraz prawdziwie czuł swoje wyprucie po dzisiejszym bieganiu, zmywaniu, targaniu szklanych butli z napojem.
- Hyyyyyyyyngh... - jęknął cicho.
Wszechświat pozostał jego bólowi obojętny, jak to zwykle bywało.
Arthur wpatrywał się w sufit, w roślinne wzorki podobne do tych na ścianach, wtłoczonych w miękką tapetę. Wyobraził sobie bycie naprawdę malutkim, jak taka pszczółka, małym człowieczkiem i skakanie z listka na listek takich roślin. To byłby ciekawy pomysł na setting jakiejś historii - tycie miasteczko zbudowane na listkach zbitej grupki kwiatów. Może na jakimś drzewie? Niestety, to by było w pełni zarezerwowane dla historii na podstawach fantastycznych, a Arthur specjalizował się w kryminałach... Chociaż... Hmm... Zabójstwo rodziny państwa Mszyc w Florogrodzie... Detektyw Nartnik z FPD na tropie zagadki zakorzenionej w najwyższych sferach władz roślinnego miasta...
Puk, puk, puk! Rozległo się od strony drzwi. Skoro po prostu nie wchodzi, to znaczy, że to nie Gianluca. Ani nikt, komu zdarzyłoby się mieć tupet do wejścia bez pukania. Nie ma też krzyczenia "stuk, stuk, stuk!", więc to nie Alfred.
Puk, puk, puk!
- Proszę - powiedział na jednym tchu Arthur i wrócił do głębokiego wzdychania.
Klamka zapadła, drzwi się uchyliły i wysunęła się zza nich łobuzersko uśmiechnięta głowa o rudych włosach. O nie, czy znowu coś się dzieje? Wszystko, byle nie wstać znowu...
- Pst, pst! Nie zgadniesz, co znalazłem! - wyszeptał James, bo to naturalnie on się zjawił.
- Nie zgadnę, to prawda.
- Rozwiązał się sekret opróżnianych koszy na śmieci! I wygląda na takie rozwiązanie, które prowadzi do innych odpowiedzi!
Arthur przymknął oczy, zaczął łykać powietrze jakby pompował płucny materac, po czym wszystko wypuścił naraz z głośnym "echhhhhh". Następnie sturlał się z łóżka, lądując plackiem na podłodze, z której się zaraz podniósł i wolnym krokiem podszedł do szczerzącego kły Brytyjczyka z wizjerem na oku.
- Prowadź.
- To blisko!
James na palcach zaczął się kierować do wyjścia z części mieszkalnej internatu. Arthur był na tyle zmęczony, że nie miał siły wydawać dźwięku przy chodzeniu, więc też bycie ukradkowym też mu szło zręcznie. Dotarli do szklanych drzwi, minęli zasłonięte kratami schody na wyższe piętro i podeszli cicho pod drzwi do części szkolnej.
- Popatrz tam, w głąb.
Arthur wychylił głowę za framugę i zobaczył wędrujący środkiem korytarza biały kształt w różowej chustce i fartuszku, ciągnący za sobą wózek z mopem. Kształt zbliżył się do drzwi jednej klasy i otworzył je na oścież, po czym wszedł z mopem do środka.
- Za nim!
Na paluszkach podkradli się pod klasę, to była 6B, i zajrzeli do środka przez szparę między zawiasami drzwi.
- Woah...
- Widzisz to? Piąty członek MonoKomitetu...
Arthur nareszcie mógł się przyjrzeć białemu kształtowi. Rzeczywiście - w pełni biała Mono-jednostka w wyżej wspomnianym wdzianku kręciła się po sali i wycierała mopem podłogę.
- Wygląda jak jakaś woźna - wyszeptał James. - To pewnie ona opróżnia kosze.
- Mówiłeś, że to klucz do innych zagadek. Jak?
- Możemy spróbować ją przepytać. Wystarczy, że się tu zaczaimy...
James przyłożył oko do szpary i się jakoś dziwnie wygiął, opuszczając kark, uginając kolana i wypinając tył. Arthur, stojący tuż obok, poczuł się nieswojo.
- I teraz tylko czekamy - dodał nadal szeptem James. - No, to słyszałem, że rozgryźliście z Klaudią tamtą dziwaczną ścianę w holu?
- To głównie ona sama, ja jej tylko pomagałem.
- Tak, tak, rozumiem. Hmhm, to dopiero odkrycie... Zdecydowanie warte śledztwa. Mistrz Gry musiał mieć jakiś powód, by nam odciąć dostęp od połowy budynku, nieprawdaż?
- Prawdaż... Ale, podobnie jak z wyjściem, żadnego przejścia nie widać. A nie możemy przebić ściany, nie mamy czym ani jak. Poza tym to by złamało zasady...
- Racja, przeklęte bransoletki... - James potarł się po własnej.
- Oj, żebyś wiedział - odparł Arthur na wspomnienie Kodu NG Elle, zupełnie zapominając, że James też taki ma.
- W tę czy inną stronę, każde nowe odkrycie to świetna wiadomość. Dziękuję, naprawdę. Wiedziałem, że mogę na was liczyć.
Arthur opuścił wzrok.
- James...?
- Tak?
- Elle mówiła, że sądzisz, że umiem myśleć jak detektyw. To prawda?
- A nie?
- N-Nie wiem, ale nie chcę tworzyć żadnych nieporozumień. Jestem pisarzem kryminałów, ja tylko piszę zagadki, a nie je...
- Arthur, Arthur, amigo, spokojnie. Nie ufasz mojej ocenie?
- Z całym szacunkiem, ale znamy się dopiero trzeci dzień.
- Woho, bracie, wyluzuj. - James podniósł rękę i postukał palcem w wizjer na swoim oku. - Nie mówiłem Ci, jak to działa? Ten okular ma w sobie masę skanerów, detektorów, czujników, mierników i innych takich. To moje dzieło, prawdziwe cudeńko technologii... A wiesz do czego służy?
- ...
- Analizuję nim wszystko, na co patrzę. To mi pozwala odczytywać różne szczegóły o, na przykład, twoim ciele. Wszystkie mikronapięcia mięśni, wzrosty temperatury, zmiany tętna, wszystko. W skrócie: czytam z ciebie jak z otwartej księgi. Mówisz, że jesteś tylko pisarzem, ale po pierwsze: co za umysł może wymyślać zagadki i opisywać ich rozwiązanie, które zarabiają mu tytuł Superlicealnego? No i po drugie: widzę, że masz do tego serce. Mam je praktycznie jak na dłoni z tym cudeńkiem. - Postukał się w okular. - Ten błysk w oku, wzrost temperatury i tętna, Arthur, jesteś do tego stworzony! Myślisz, że nie wiem, jaki byłeś wycieńczony, gdy po ciebie teraz przyszedłem? Byłeś zimny jak zwłoki, procesy w twoim ciele zwolniły, a jednak tu teraz jesteś. Twoje emocje Cię zdradzają, Arthur - jesteś idealnym materiałem do mojej drużyny.
"Co za człowiek", pomyślał wzruszony Arthur.
- Więc teraz przestań w siebie wątpić, wyprostuj się, trzymaj gardę i naprzód, bohaterze!
Arthur napiął się jak jeszcze nigdy i zasalutował - jeżeli miał kiedykolwiek dla kogokolwiek pracować, to właśnie dla Jamesa. To teraz było jego zdanie.
Drzwi trzasnęły, wyrywając ich obu z magii chwili. Biała Mono-jednostka już skończyła sprzątać tę klasę i zaczęła tuptać dalej.
- Hej! Ucieka!
- Za nią!
Arthur chciał się rzucić w pogoń, ale nagle przypomniały mu o sobie łydki, unieruchamiając go w wyciskającym łzy skurczu.
- Ja ją złapię! - oznajmij dumnie James. - Dalej, dalej, Lazurowe buty!
Ni stąd ni zowąd wokół jego stóp wyrosły metalowe kozaki. James rzucił się w przód, jakby chciał upaść na brzuch, ale zamiast tego z jego okucia błysnęły eksplozje i ich siłą błyskawicznie przeleciał w powietrzu do końca korytarza i stanął tuż przed robotem.
- Co to... było?! - zapytał Arthur, gdy już się doczołgał.
- Kompaktowe podręczne wyrzutnie rakietowe... mój ulubiony wynalazek. - James wyszczerzył kły, gdy metalowe buty znowu zniknęły z jego stóp (najwyraźniej były zamontowane w podeszwach jego kapci, skąd się wysuwały). - Tak naprawdę nie muszę krzyczeć "dalej, dalej" by je wezwać, ale przyznasz, że efekt był świetny, nie? Poza tym uwielbiam Inspektora Gadgeta. Gdybym nie był superbohaterem i biznesmenem, to chciałbym być policjantem...
Robot patrzył na niego bez słowa. Dokładnie taki, jak opisałem wcześniej - biały, w różowych szmatkach, niby-Monokuma, tylko mniejszy.
- Ty. Jak się nazywasz? - zapytał James.
- MonoTid.
- I kim jesteś?
- Woźną.
- I co tu robisz?
- Sprzątam.
- Nie, pytam czym się zajmujesz ogólnie.
- Sprzątam.
- ...
- Toś se informatora znalazł - powiedział z uśmiechem Arthur, wstając. - Może inaczej: czy możesz nam cokolwiek powiedzieć na temat tej szkoły lub naszej sytuacji?
- Nieszczególnie.
- Dlaczego?
- Dyrektor Monokuma śledzi nasze każde słowo i ruch. Nie przejdzie nic wbrew jego myśli. Nie mogę powiedzieć nic, czego on by nie powiedział.
- Mówisz...?
- Nie ma w tej szkole nic, o czym by nie wiedział dyrektor, a w efekcie i my. Zupełnie nic. Jeżeli możecie robić coś, co byłoby wbrew dyrektorowi, to tylko dlatego, że jest pewien swojej wygranej. Wasze plany ucieczki i walki... to syzyfowa praca.
Arthur i James patrzyli na bialutką MonoTid z powagą. Miś miał twarz bez emocji, jej głos był spokojny. Chyba nie żartowała.
- Muszę wrócić do pracy. Czy potrzebujecie jeszcze czegoś?
- ...
- Żegnam.
I weszła do klasy 8B. Chłopaki zostali sami.
- Jeżeli możemy robić coś wbrew Monokumie... to znaczy, że on o tym wie... - powtórzył James.
- Wspomniała zarówno ucieczkę, jak i nasze śledztwo - wypunktował Arthur. - Oni naprawdę wiedzą.
- Hmm... - James zaczął chodzić w kółko, bawiąc się swoim warkoczem. - To niedobry news... Tak, zły wręcz...
Arthur pokiwał głową.
- Cóż, dla nas to lepiej!
- Huh?
- Jesteśmy grupą śledczą. Nas Monokuma powstrzyma później lub lżej, niż grupę Catherine, która chce dosłownie zrobić dziurę w ścianie i wyjść.
- Ale powiemy im o tym, prawda?
- Oczywiście że powiemy, nie jesteśmy tacy. Podczas kolacji, nie inaczej. Nawet jeżeli są przeciwko moim metodom, nie zamierzam nikomu pozwolić umrzeć. Nie na mojej warcie!
- Dobra... A co dalej z naszymi planami?
- Jedyna opcja to przeć do granicy, a dalej... trzeba będzie szukać sposobów jej wyminięcia. Wykonaliśmy wszystkie punkty na dziś, Arthur: poznaliśmy resztę nauczycieli, rozwiązaliśmy sekret sprzątaczki, dowiedzieliśmy się jak się porusza Monokuma...
- Chwila, serio?
- A, tak, ciebie nie było. Generalnie to te ściany są poszatkowane sekretnymi tunelami, najpewniej to nimi porusza się Monokuma, a że kamery nie mają praktycznie żadnego martwego punktu poza kabinami toalet, to wie, gdzie i którędy ma chodzić. Też jak na robota to jest bardzo szybki... Ale tak, tego się dowiedzieliśmy, no i chyba najważniejsze: coś się kryje za wschodnią ścianą szkoły. Zbadałem już jej skład, rzeczywiście jest wykonana z innych materiałów niż reszta ścian w szkole. Dasz wiarę, że ten budynek ma ponad 60 lat?
- Pewnie działał jako zwykła szkoła za czasów RFN, a teraz Akademia Hope's Peak przearanżowała go na rzecz założenia HPEBS.
- Pewnie tak, nie wiem, nigdy nie wnikałem w szczegóły. Ale no, ta ściana w holu jest świeża jak ciepłe bułeczki. Czekaj, nie tak to szło... Ale ciepła też nie jest, to by było dziwne. Jest nowa, tyle powiem. Więc musi coś kryć.
- Racja...
- Wykombinujemy to wszystko, Arthur. - James położył mu dłoń na ramieniu. - Ja, ty, Samantha, Elle. Alfred, Veikko i Kazimir też. I nie tylko my... Wszyscy pokonamy Mistrza Gry i się stąd w podskokach zwiniemy. Prawda? Detektywie?
- Tak... Tak. Tak będzie.
- Dokładnie. A po tym wszystkim koniecznie musimy iść do najbliższego baru i się nachlać za wszystkie czasy! Bez alkoholu, oczywiście, jesteśmy nieletni. A teraz pora się zbierać, coraz bliżej kolacja... - James zaczął powoli odchodzić w stronę części szkolnej, zostawiając Arthura samotnego na korytarzu. Rzucił tylko jedno na odchodne: - Skończę tę zabójczą grę, Arthur. Obiecuję to.
I zniknął za szklanymi drzwiami. Arthur wciąż stał między klasami, trawiąc to wszystko. Trawił, trawił, ale przetrawił w idealną papkę zrozumienia.
- Jesteśmy do tego stworzeni, Gerard - powiedział. - To nasza misja.
Nareszcie to pojąłeś, chłopcze.
* * *
3 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3
Tego dnia Arthur odpuścił sobie kolację, był już naprawdę wykończony. Na szczęście jego koledzy z klasy byli naprawdę wielkoduszni:
- Halo, halo, czy jest tu don Arthuro? - Do pokoju wszedł Oscar z omletem na talerzu.
- Jestem tu - wystękał zagadniony. - Dziękuję za kolację.
- Smacznego, mi amor! To zaszczyt dla mnie, że możecie się cieszyć posiłkami z moich rąk.
- Powiedz, Oscar, widziałeś gdzieś Alfreda? Nie mignął mi nigdzie od popołudnia...
- Ach, Alfredo! Siedzi w naszym pokoju, pracuje nad czymś intensywnie, to skrobie po papierze, to wertuje jakieś książki. Chyba wpadł w szał twórczy... Dobrze! Niech się reżyser odstresuje.
- Tak... Dziękuję. Pewnie jutro go zobaczę.
Oscar podarował mu talerz, ucałował go w czoło, życzył dobrej nocki i wyszedł.
- Dobry wieczór? Arthur, jesteś? - Teraz do pokoju zajrzała Elle, trzymając filiżankę z parującą cieczą. Za nią w drzwiach stanęła Inge. - A, tutaj! Mam dla ciebie obiecany rumianek. Gdzie ci go postawić?
- Na stoliku. Dziękuję ślicznie.
- Proooszę... O rany, widzę, jaki jesteś umęczony. Zasłużyłeś na odpoczynek jednak. Dzięki za całą pomoc dzisiaj! - Poklepała go znowu po ułożonej na poduszce głowie.
- Nie ma sprawy. Ty się też trzymaj z tym swoim. - Nawet nie podniósł ręki, tylko wskazał palcem jej przegub z bransoletką.
- Ach, to... Nie, nie musisz się przejmować. Z wsparciem twoim i Klaudii na pewno sobie poradzę. Dobra, dziewczyny czekają na mnie, idziemy na salę gimnastyczną ćwiczyć! Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. O, Inge, stoisz tu! Idziemy już, co?
Dziewczyna kiwnęła głową i pokazała Arthurowi kartkę z napisem "Dobranoc".
- Danke schön. Gute Nacht, Inge. I tobie Elle, powodzenia... i miłej nocy.
Inge dygnęła, Elle się uśmiechnęła, poprawiła rękawiczki i wyszły. W przejściu minęły się z czekającą na nią Gabrielle, która po krótkim "idzie spać?" i kiwnięciu głowy Inge zajrzała do pokoju, by zawołać:
- Dobranoc, Arthur!
- Dobranoc, Gabrielle. Miłych ćwiczeń.
- D-Dziękuję!
I też zniknęła, w trójkę poszły na salę gimnastyczną.
- Halooo? - Kolejny gość. Teraz do pokoju zajrzała uśmiechnięta buzia Klaudii Klamczak. - O, Arthur! Hik! Też już idziesz spać?
- Dobry wieczór, Klaudia. Tak, już leżę.
- Aaahahaha! - Dziewczynka w piżamie z kotkiem o guzikowych oczach weszła do środka i usiadła w nogach łóżka. - No popatrz, co za zbieg okoliczności. Hik. Ja też. - Położyła się w jego poprzek, lądując plecami na okrytych kołdrą łydkach chłopaka.
- Już? O tej porze? Która jest godzina?
- Jeeeest... Hik... 20:53... - Pokazała mu E-Handbook, na którym to sprawdziła. - Wizisz?
- To czemu już się kładziesz?
- Aaa, wizisz... - Przymknęła oczka. - Jakoś tak mi senno...
- To może idź do siebie? Ja cię nie zaniosę.
- A! A! A! - Nagle Klaudia podskoczyła i stanęła na równe nogi, po czym pochyliła się nad Arthurem. - Miałam ci hik podziękować! Za targanie tej skrzynki Somersby dziś dla mnie... Wypiłam już wszystko... I jeszcze trochę... Hik...
- Y... Yhy... - mruknął Arthur, zdekoncentrowany.
- I właśnie dlatego...! W pozięce! Przyniosłam ci... swoją ostatnią butelkę. Proooszę... - Położyła szklaną butlę z napojem na jego stoliku, po czym się ukłoniła i spróbowała dygnąć. Dyganie zazwyczaj nie wychodzi, gdy zamiast spódnicy ma się krótkie spodenki, więc i tym razem Klaudii się to nie udało. - Co prawda... zasłużyłeś sobie na robotę... hik... nie doceniając moich umiejętności matmaty... matyma... ma-te-ma-tycz-nych, o. Ale! Masz se... Smacznego.
- Hm? Huh? O... Tak. Dziękuję, Klaudia...
- Nie ma sprawy, zzzawsze do usług! - Zasalutowała, wyprostowując się. - A teraz... idę luli... Sssłodkich sssnów!
I kiwając się w takt jakiejś tylko sobie znanej piosenki Klaudii wytuptała z pokoju 3, zostawiając Niemca samego pod kołdrą, ale za to już z dwoma pojemnikami na płyny na stoliku. Arthur napił się herbaty od Elle - pyszności. Omlet - też. Wspaniale...
Zajrzał na E-Handbook. Klaudia nie kłamała, rzeczywiście nie było nawet dziewiątej. Ale on był już taki śpiący... Dokończył kolację, butelkę od Klaudii zostawił sobie na inny dzień. Zajrzał do notatnika - dzisiaj przybyło dużo nowych informacji o jego towarzyszach w niedoli. Ale po tym wszystkim... do głowy wpadło mu jedno słowo, które dziś padło po raz pierwszy: "zdrajca". Hmm...
Hmmmm...
Nieee, nie ma co tego rozważać. Nie o tych ludziach... Nie teraz... Nie teraz, gdy pokój jest coraz ciemniejszy, kołdra coraz cieplejsza, powieki coraz cięższe... Witaj ponownie, detektywie Nartniku, jakie sekrety dziś kryje Florogród?
* * *
4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3
Durudun-durudun-durudun-dun-dun, durudun-durudun-durudun-dun-dun, durudun-durudun-durudun-dun-dun, DURU-DUN-DURUDUN-DUN-DUN! Durudun-durudun-durudun-dun-dun, durudun-durudun-durudun-dun-dun, durudun-durudun-durudun-dun-dun, DURU-DUN-DURUDUN-DUN-DUN!
- Aaaaaagh, na litość boską! - Arthur wyrwał się z oków snu na rzecz ponownej konfrontacji z okrutnie głośną muzyką klasyczną. - Co jest!?
- Domyśl się, lokatorze - wymruczał Włoch w szlafmycy, który znowu ślęczał nad jakąś książką.
Głowa Arthura nadal była zamglona, ale coś się wyłoniło spomiędzy ostatnich kłębków parującej rosy z florogrodzkich restauracji, jakaś nazwa i nazwisko.
- Rossini... "Uwertura Williama Tella"... Finał...
- No proszę, jednak masz coś w tej łepetynie - powiedział z krzywym uśmieszkiem Gianluca, bo to oczywiście on stał za ponownym zakłócaniem ciszy nocnej. - Może nie jesteś jeszcze skazany na straty, jak wieprzek na rzeź...
- Weź, zamknij tę jadaczkę... Czemu znowu nie śpisz?!
- Próbowałem! Ale od 20 minut te przeklęte huki znowu dochodzą z zewnątrz!
Zatrzymał muzykę z gramofonu ("O Chryste jak dobrze", pomyślał Arthur) i wskazał na drzwi. Arthur wytężył słuch...
Szczęk...
Szczęk...
Szczęk...
Rzeczywiście! Huk uderzania metalu o metal, znowu ktoś próbuje sforsować te przeklęte, podbite żelazem drzwi!
- Ale że o tej porze? Która jest godzina? - Spojrzał na E-Handbook. - 1:20... Jezus...
- I właśnie dlatego nie mogę spać. I dlatego potrzebuję muzyki, dla ukojenia poszarpanych przez wasz plebs nerwów.
- Jakiś ty wrażliwy. Wyłącz to, błagam, nie mogę z tym spać!
- A ja nie mogę bez tego spać!
- Masz większą szansę poradzić sobie bez niego niż w drugą stronę! Wyłącz to!
- Ani się waż nawet do niego zbliżyć, Pohl! Nie życzysz sobie znowu być przeze mnie uderzonym, prawda?
- Bitka! Bitka! - rozległ się jeszcze inny, żeński głos.
Chłopcy spojrzeli w stronę drzwi - znikąd przed nimi wyrósł Monokuma i cały jego Komitet: odpowiednio MonoLingo, -Soul, -Brain, -PET i -Tid. Wszyscy z zaciekawieniem przyglądali się zaspanemu Niemcowi i grożącego mu pięściami Włochowi.
- A wy tu czego? - zapytał Gianluca, ściskając w dłoni szlafmycę.
- Oglądać bitkę, naturalnie! - podskoczył MonoPET. - Boks to jeden z moich ulubionych sportów! Zawsze mówię, każdy chłopiec ma swoją porcję siniaków do zdobycia w życiu...
- Dzieci się biją, oczywiście, że będę oglądać - powiedziała spod uśmieszku MonoSoul.
- Siostra mnie przytargała... Chciałem spać... - wymamrotał MonoBrain.
- Nie spać, zwiedzać! - MonoSoul go szturchnęła łokciem i zabrała okulary, z którymi zaczęła biegać w kółko.
- Panno Soul, wierzę, że pani zachowanie jest nieadekwatne do pani wieku... - odkaszlnął MonoLingo.
- Te! Uważasz, że jestem stara? Jestem dosłownie robotem!
- ... - nie powiedziała MonoTid.
- Jak widzicie, pomimo pory, moja kadra jest wielce podekscytowana - zaczął mówić ten jeden ważny, dyrektor Monokuma. - A jest czym... Oj, jest czym, puhuhu...
- Ja się z tym pajacem nie zamierzam bić. Chcę tylko iść spać. Nie możesz mu kazać tego wyłączyć, czy coś? - zapytał Arthur, przecierając oczy.
- Ahaaa, zasada 10: "Dyrektor Monokuma oraz MonoKomitet mają zakaz bezpośredniego brania udziału w akcjach uczniów, pod warunkiem że nie łamią zasad.", zapomniałeś, Artusiu? Masz problem z Giałwanem, rozwiązuj go sam! Ja tu jestem tylko od pilnowania zasad i prowokowania morderstw, puhu!
- Zaraz rzeczywiście dojdzie do morderstwa, jeżeli ten wieprz nie zostawi mnie i mojego gramofonu w spokoju!
- Nie zamierzam cię nawet dotknąć, "Giałwan" - fuknął Arthur, wygrzebując z szuflady szafki paczkę chusteczek.
- Huh? Nie ma bitki? - Zasmucili się MonoSoul i MonoPET.
- Obawiam się, że nie tym razem - odpowiedział im MonoLingo.
- Mmm... Można iść spać? Spaaać... - MonoBrain ziewnął przeciągle.
- Jeżeli się nie bijecie, to nie mamy tutaj co oglądać - powiedział Monokuma. - Są ciekawsze rzeczy w tej szkole... - Nagle drgnął, napiął się i rozejrzał. - Puhuhuhu... PuhuhuhuHAHAHAHA! AHAHAHAHAHA! Ooo tak, dużo ciekawsze...
- Weź go chociaż jakoś pacnij, no! - MonoPET próbował pokierować ręką Arthura, ale ten mu się wyrwał i zaczął skręcać z chusteczek zatyczki do uszu.
- Panie PET, obawiam się, że obowiązki wzywają - powiedział MonoLingo.
- Huh? A... Tak... Rzeczywiście. No dobra, ogry, zmywamy się!
- Do widzenia. - MonoLingo uchylił przed nimi melonik.
- Sayonara! - MonoSoul im pomachała.
- Dobranoc... - mruknął MonoBrain.
- ... - MonoTid była bardzo rozmowna.
- Puhuhu. Lepiej się wyśpijcie, moje dzieciaczki - uśmiechnął się Monokuma - bo rano czeka was pracowity dzień.
I tak jak się znikąd pojawili, tak donikąd zniknęli (pewnie tymi tajnymi tunelami), zostawiając Arthura samego z Gianlucą.
- Co za strata czasu...
- Zaledwie 10 minut naszych żyć - odparł Arthur, patrząc na 1:30 na E-Handbooku.
- Włączam ponownie! - Znowu zabrzmiał Rossini.
- Wisi mi to.
Arthur zatkał sobie uszy papierem, położył się, nacisnął na głowę poduszkę i był gotowy na ponowną wizytę w ogródku uroczej knajpki "Le Papillon", ale i to mu miało nie być dane. Chociaż zasnął, to fakt.
* * *
4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3
- Arthur! Arthur! Wstawaj! - Coś go szarpało za ramię przez kołdrę. - Ubieraj się! Pomocy!
- Hmmmhhhh...?
- Arthur! Szybko!
Chłopak się obrócił na plecy i przetarł oczy, by zobaczyć przerażonego reżysera z Derby.
- Wstawaj! Wstawaj!
- Hej, Alfred... Zieeeeeeeew!
- Nie ziewaj teraz, tylko załóż jakieś normalne ciuchy i chodź! Póki się wszyscy nie zeszli!
- Co się znowu dzieje...?
- Niech mnie wszystko, zobaczysz!
Arthur z westchnięciem wstał i szybko przebrał się w swoje zwyczajne ciuchy, założył też okulary, na soczewki najwyraźniej nie było czasu.
- Która godzina...? - zapytał Alfreda wychodząc z pokoju, widząc zaskakująco dużą ilość ludzi na korytarzu. - Przegapiłem poranne ogłoszenie?
- Trochę po 6:30, zdaje mi się. Biegłem tu chwilę... Tak, przegapiłeś. Ale nie to ma teraz znaczenia! Za mną, do holu!
* * *
4 września 2010?, HPEBS
Hol wejściowy, parter
Wpadli do niemal pustego holu. Było tu tylko kilka osób poza nimi, skupionych wokół drzwi - Kazimir, Elle, Veikko i Gabrielle, a na podłodze pod drzwiami siedział Oscar. Wystarczyło jedno spojrzenie na drzwi, by zobaczyć, że tu się działy niesamowite rzeczy: drzwi były niemal białe od zlewających się śladów uderzeń, przez które odprysnęła farba.
- Ktoś musiał naprawdę się z nimi dzisiaj forsować - powiedział Veikko. - Na drzwiach widać przebłyski metalowego podbicia. Podobno ktoś w nocy znowu się do nich dobijał...
- Oscar, wiesz coś o tym? - zapytała Elle.
- K...! K-K-K...! KKKKhhhuuu...! K...! K...! - Oscar siedział pod drzwiami zwinięty w kulkę, spod okularów błyskały czerwone oczy. Wypłakiwał litry łez w kolana spodni.
- O jejku... Co mu się stało...? - Gabrielle zasłoniła usta z wrażenia.
- Takim go znaleźliśmy rano - wyjaśnił Alfred. - Nie chce gadać, tylko się jąka.
- Huh? - Arthur podszedł do zapłakanego Hiszpana.
- Spróbuj coś z nim pogadać. Może do ciebie się odezwie - powiedział Kazimir, gryząc marchewkę.
- Heeej... - Arthur uklęknął się przy Oscarze. - Stary...
- K...! K...! Kk...! Kuaah...!
- Bardzo dziękuję za omlet wczoraj. Był pyszny...
- K... K... Kh... M... M... Mmmm...!
- Co się stało? - Arthur starał się brzmieć najserdeczniej, jak umiał. - Coś widziałeś?
- K...! M...! Kh...! Khhh...! Kuuu...!
- Hmm?
- K...! K...! KUUUUCHNIA!!! - I znowu zawył i zatonął ze łzami w kolanach. - W-Wstałem... Ś-Śniadanie... Wchodzę... A tam... A tam...! Uaaaaaah!
- Co jest? - schyliła się Elle. - Co widziałeś w kuchni?
- Uaaaahahahaha! - płakał. - Nie mogę...! Zamknąłem! Na cztery spusty! Nieeeee!
Arthur wstał.
- Musimy iść do kuchni. Kazimir, chodź z nami.
- Się robi.
Arthur, Alfred i Kazimir skierowali swoje kroki do wyjścia z holu, zaraz za nimi podreptała Elle, a Gabrielle została z Oscarem. Przeszli przez szkolny korytarz, dziwnie lepki na podłodze mimo pracy MonoTid, Arthur poczuł raz czy dwa coś twardego pod stopą, ale nie zważał na to. Dotarli do internatu, a z niego do jadalni.
* * *
4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia
- Hej! Co się dzieje? Czemu tak biegniecie? - zapytała Samantha.
- Oscar coś znalazł w kuchni i nie może się otrząsnąć - wyjaśniła Elle, gdy wszyscy weszli do jadalni.
- Hę...?
- Tu są drzwi - wskazał Arthur na zasłonięte krzesłami skrzydło.
- Ta jest. - Kazimir odsunął przeszkody i nacisnął klamkę. Zamknięte. - Skubany, rzeczywiście je zatrzasnął. Halo? - Zastukał w drzwi. - Jest tam kto?
Cisza.
- Rozejrzyjmy się za kluczem - zakomenderowała Elle.
- Nie ma takiej potrzeby... Skoro to alarm, to nie można oszczędzać środków. - Kazimir strzelił knykciami i zacisnął dłonie w pięści. - Odsuńcie się, wszyscy.
Po wypełnieniu jego polecenia wszyscy patrzyli jak Kazimir się wycofuje aż do stołów, po czym wbiega w drzwi.
- URAAAA...! - wrzasnął, odbijając się od nich. - Psiajucha, mocne... Ale do trzech razy sztuka.
Wycofał się.
- Na drugą nóżkę... URRAAAAAA!
Drzwi już były wygięte, ale nadal blokowały ścieżkę.
- I na drogę... URRRAAAAA!!!
Rozległ się huk, poleciał pył i drzwi wyleciały razem z zawiasami. Kazimir znalazł się wewnątrz ciemnej kuchni.
- I co tam jest? - zapytała Samantha, gdy wszyscy zaczęli się zbierać przy drzwiach.
- Huff... Puff... O... O... - Kazimir wpatrzył się gdzieś w głąb pomieszczenia. - O Je... O Jezus...
- Co jest? - zajrzała też Elle. - H...Huh...? Czy to...? - Jej głos się łamał.
- ... - Arthura zmroziło.
- Co tam jest!? CO TAM JEST!? - Samantha, niestety, już widziała wnętrze pokoiku.
- A... A...! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - wrzask Alfreda rozdarł powietrze. Cała reszta klasy zaczęła się zbiegać do jadalni. - ON...! ON...! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
- Co on? Co on? - pytał jakiś głos. - Co się dzieje?
- Nie wierzę... - szepnął Veikko.
DING DONG, BING BONG!
- Puhuhuhahaha...! - rozbrzmiało z zapalonych wszędzie ekranów. - Proszę, proszę, proszę! Mówiłem, że już wkrótce ktoś umrze, puhaha! - Monokuma śmiał się do rozpuku przed swoją kamerą. - Drodzy uczniowie! Europejski Internat Hope's Peak z dumą pragnie po raz pierwszy wszem i wobec ogłosić... Ciało zostało odkryte!
Wszyscy wpatrywali się w siedzącą na krześle kuchennym postać. Blady, przywiązany doń jakimś sznurkiem, jego twarz zastygła w niemej rozpaczy, gdy z rudej kitki spływała na kafelki strużka krwi.
Nie było wątpliwości...
...James został zamordowany.
* * *
Ciąg dalszy nastąpi.
Żywych uczestników: 15
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz