Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

poniedziałek, 5 grudnia 2022

Danganronpa: Hope Noir Rozdział 1.3 - Tego, co nieznane

 

4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Kuchnia

Oczy zimne i puste.
Usta suche i sine.
Twarz blada jak ściana.
Pierś znieruchomiała jak silnik bez paliwa, dłonie wisiały po bokach, z ciemnej rany na odchylonej głowie po włosach ściekała na podłogę strużka krwi. Kropelki wpadające w powstałą kałużę wydawały dźwięk cichutki, a jednak zdawało się, jakby niósł się echem po całej szkole.

- AAAAAAAAAAAAAAA! - znowu krzyknął Alfred, zasłaniając oczy przed potwornym widokiem. Elle go przytuliła i pozwoliła wypłakać się w jej ramię, ale sama nie odrywała wzroku od ciała na krześle. Jej twarz zamarła w przerażonym grymasie.

- Jezu... Jezu... Jezu...! - powtarzała Samantha, zasłaniająca usta dłońmi. Jej źrenice skurczyły się do rozmiaru dwóch tycich kropek.

- ...! - Inge owinęła się szalikiem, odwróciła plecami do ciała, zakryła uszy i zaczęła panicznie kręcić głową.

- A więc... to prawda... - Veikko wpatrywał się w ciało z pustą ekspresją.

- Kto by pomyślał - powiedział cicho Gianluca, trzymając się za kark - że jednak ktoś to zrobi...

- Hyy... Hyy... Hyy... - Klaudia usiadła pod jedną z szafek, złapała się za kolana i zaczęła kiwać w dwie strony, zapatrzona gdzieś w przestrzeń. - Hyy... Hyy... Hyy... - Hiperwentylowała się.

- Niech to wszystko chuj jasny strzeli... - Brenda wpatrywała się w podłogę, głaszcząc swoje gekony stojące na jej dłoni.

Arthurowi czaszkę wypełniła wata. Wszystko zostało wygłuszone - dźwięki przychodziły gdzieś z oddali, głowa była lekka, świat wirował przed oczami.
James został zamordowany.
James został zamordowany.
James został zamordowany.
James nie żyje.
James nie żyje.
James nie żyje.
Nie żyje.
Nie żyje.
Nie żyje!
Żołądek Arthura nie przetrawił tej wieści - postanowił wykonać fantastycznego fikołka w jego trzewiach, efektywnie zmuszając swojego właściciela do radykalnego kroku. Arthur pochylił się nad zlewem, przy którym jeszcze wczoraj tak dobrze się bawił z Gabrielle, po czym ostro zwymiotował. I jeszcze raz, i jeszcze raz, w nozdrza wwiercał mu się otumaniający smród kwasów, ale nadal parł.

- Już, już, spokojnie... - usłyszał zwiędły głos i poczuł ciepło wielkich dłoni na swoich ramionach. - To zupełnie normalna reakcja.

Ktoś odkręcił kran, spłukując wymiociny do odpływu, przetarł Arthurowi twarz i nalał wody do kubka, by mógł przepłukać gardło. Arthur poddał się temu wszystkiemu z błogą lekkością, lżejszy o głowę i zawartość żołądka. Przepłukał gardło, wypił jeszcze dwa kubki wody i od razu było mu lepiej.

- Jak się czujesz? - zapytał Kazimir. To on go obsłużył.

- Już... Już jest dobrze... - odparł cicho Arthur, po czym spojrzał zmęczonym wzrokiem na krzesło.

A więc Monokuma dopiął swego. Zabójcza Wymiana Uczniowska się rozpoczęła - a jej pierwszą ofiarą był James. Widział go jeszcze wczoraj wieczorem... Ktoś go zabił przez noc. Ktoś... z tych piętnastu ludzi, z którymi był zamknięty w jednym budynku. Piętnastu? Nie, przecież wiedział, że on sam tego nie zrobił... Czternaście...
Minęło trochę czasu, zanim wszyscy się uspokoili. Samantha kazała Gianluce i Elle pilnować ciała, a sama zebrała wszystkich w jadalni. Nawet tych, którzy się wcześniej nie zjawili, jak Oscara, Gabrielle, Vincenta czy Florykę. "Europejski Internat Hope's Peak z dumą pragnie po raz pierwszy wszem i wobec ogłosić... Ciało zostało odkryte!"... Echo tych słów jednak odbiło się mocno na wszystkich, nawet najtwardszych.

- Więc... wszyscy słyszeliście, co się stało, prawda? - powiedziała Samantha, stojąc przed zamkniętymi drzwiami kuchni. Wszyscy smutno pokiwali głowami. - Tak... Jezu... N-Nie sądziłam, że będę musiała to powiedzieć w tej szkole, ale... Monokuma z nami wygrał. James... nie żyje. Jego zwłoki są teraz za mną, w kuchni... I niemal pewne jest że... ktoś... do tego doprowadził.

- Puhahaha! Oczywiście, że tak! - Otworzyła się klapka w suficie i na stole wylądował Monokuma. Podbiegł do wszystkich jednocześnie tańcząc kozaka, skoczył ze stołu, zrobił salto i wylądował na głowie Sam. - Tak jest! Gratuluję wam wszystkim! Teraz gra zaczyna się na poważnie!

- Co ten kretyn wyprawia?! - Floryka odsunęła się z odrazą.

- Ja? Och, ja zaledwie cieszę się dobrze wykonaną robotą! Jako dyrektor tej szkoły moim zadaniem jest pilnowanie jej zasad, a zasadą jest, że macie się mor-do-wać! I się udało! - Monokuma skoczył z głowy Sam do Brendy, wyciągnął z jej kieszeni kopertę i ją mocno ucałował. - Moje piękne motywy! Nareszcie ktoś się złamał! Poważnie, ile można było czekać?! Czwarty dzień gry i dopiero ktoś umiera!

- Trzymajcie mnie, bo mu przypierdolę! - Brenda zaczęła wymachiwać pieściami, ale Veikko rzeczywiście ją przytrzymał.

- N-Niech go ktoś stąd zabierze... - poprosiła Gabrielle, wycierając ciągle lecące łzy.

- Zabierze? Jak to? - szczerze zdziwił się Monokuma. - Nie chcecie mojej pomocy? Mówiłem, znaleźliście zwłoki! To znaczy, że macie teraz sześć godzin na śledztwo i idziecie na Sąd Klasowy! A stamtąd nie wyjdziecie żywi, jeśli nie znajdziecie mordercy. Ćwierć doby to mało... Przyda wam się drobne wsparcie, nieprawdaż...? Puhuhuhu...

Monokuma wyciągnął zza pleców małą teczuszkę i zaczął nią lekko machać z tajeniczym uśmiechem.

- Gadaj co musisz i się wynoś - powiedziała Samantha. - Czego znowu chcesz?

- Jesteście tylko dzieciaczkami, prawda? Nie umiecie wyczytać wszystkiego, co wam się przyda, a znajdziecie na miejscu zbrodni... Takie małe dzieci! Puhu, co za smutek!

- Nie infantylizuj nas! - zaprotestował Gianluca. Monokuma nawet na niego nie spojrzał.

- Dlatego, żebyście mieli się na czym oprzeć, przygotowałem dla was dokumencik z paroma informacjami o sprawie, które się wam przydadzą! Proszę, oto kod QR. - Monokuma otworzył teczkę i pokazał wszystkim wzorzysty kwadracik. - Zeskanujcie go swoimi E-Hanbookami i dokument trafi prosto do waszych notatek!

Klasa wykonała polecenie i Arthur zaraz zobaczył, jak na ekranie jego sprzęciku pojawiają się nowe zapiski i zdjęcie Jamesa jeszcze za życia, z zaznaczoną różową plamką na czole:

"Plik Monokumy #1:

Ofiara: James Rhodes, Superlicealny Superbohater

Czas zgonu: 1:27 w nocy

Powód zgonu: Krytyczne obrażenia lewej skroni

Miejsce odkrycia ciała: Kuchnia na parterze Internatu B

Czas OOC (Ogłoszenie Odkrycia Ciała): 6:36 rano"

- Czemu nam w ogóle to dajesz? - zapytała Elle.

- Niedźwiedzisyn pewnie chce nas wykiwać! Nie wierzcie w to gówno! - zawołała Brenda.

- Och, to bardzo bolesne oskarżenie, O'Kładam, co ja teraz zrobię, puhu...

- Nie wygłaszaj filipik, tumanie, gdy go przesłuchujemy! - zawołał Gianluca do Brendy.

- Jaki kurwa Filipek?

- Przesłuchanie, puhohoho, to dobre! - Monokuma wskoczył na stół, klepnął się w udo i machnął ręką, jak jakiś dobrze rozbawiony wujek. - Giałwanku, nie wyobrażaj sobie. A odpowiadając na twoje pytanie, Żelle: daję to wam, byście nie byli kompletnie bezradni! I tak wasze umiejętności przetestuje Sąd Klasowy. Na którym się zobaczymy już za niecałe sześć godzin... Do zobaczenia! Puhahahaha!

Monokuma zniknął gdzieś w wentylacji.

- To... co teraz, Sam? - zwróciła się do niej Elle. - Teraz ty tu rządzisz, prawda?

- C-Chyba na to wychodzi... - odpowiedziała strażaczka cicho. - Więc, um...

- No, dawaj, liderko! - zawołał Gianluca. - Co teraz?!

- Teraz... No, Monokuma powiedział. Mamy sześć godzin... Trzeba przeprowadzić śledztwo. I znaleźć mordercę. W końcu zasady mówią, że inaczej zginiemy... a tego by James nie chciał.

Pokiwano głowami.

- Arthur - Samantha zwróciła się do niego - teraz mi pomożesz. Musimy jakoś ustalić, co robimy. Jak się prowadzi śledztwo?

- Uch... - Arthur podrapał się po głowie. Nie sądził, że będzie musiał kiedykolwiek robić to naprawdę. - Tak... musimy ustalić, co się dokładnie działo tej nocy. Poszukać śladów, ustalić alibi, zawęzić krąg podejrzanych. Obecnie to byłby każdy z nas... Poszlaki mogą jednak być praktycznie gdziekolwiek w tej szkole, więc trzeba przeszukać praktycznie każdy kąt, od miejsca zbrodni zaczynając. Popytać ludzi, posłuchać zeznań, kto co wie... Sugeruję, by każdy przeprowadził śledztwo na własną rękę i wszystko notował, a później wszystko poskładamy do kupy. A, i trzeba pilnować, by nikt nic nie zmienił na miejscu zbrodni... Trzeba by postawić przynajmniej dwóch ludzi na straży.

- Zgłaszam się do przeprowadzenia autopsji - odezwał się Kazimir. - Znam się na tym. Nie ufam temu "Plikowi Monokumy".

- Brzmi rozsądnie - zgodził się Arthur. - Tylko najpierw pozwól nam dokładnie udokumentować kuchnię, póki jest tam ciało. Może tak być, Sam?

- Zgadzam się.

- Reszta?

Po paru prośbach o uściślenie, co trzeba robić ("Rozejrzyj się po całej szkole, poszukaj czegokolwiek podejrzanego i to sobie zapisz") wszyscy kiwnęli głowami i zaczęli się rozchodzić.
To nie jest sytuacja, w której chcieliśmy się znaleźć, Arthur. Ale jesteśmy tu i mamy zadanie do wykonania. Czasu nie cofniesz, prawda? A James na ciebie liczy. Liczył...

"Prawda..."

Więc dość rozpaczania i bierzmy się do roboty. Ja jestem z tobą i będę ci pomagał.
Śledztwo: czas, start!

* * *

4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Kuchnia

Arthur wszedł z powrotem do kuchni, gdzie nadal znajdowało się ciało. Na jego straży stali Gianluca i Elle - ustawili się w dwóch kątach pomieszczenia i patrzyli na ręce tym paru odważnym, którzy tu wrócili na śledztwo. Było ich niewielu poza strażnikami - tylko on, Alfred i Gabrielle. Poza zwłokami kuchnia zdawała się być we względnym porządku - nie wygląda na to, żeby nastąpiła jakaś walka.
Nagle poczuł na ramieniu dotyk i zza pleców wyrósł brytyjski reżyser.

- Heeej, brachu. Potrzebujesz pomocy? - zagadnął go Alfred, wymuszając uśmiech.

- Możesz szukać wskazówek ze mną, jeśli o to chodzi. Zawsze to raźniej...

- Racja. Zaczynamy od obejrzenia ciała, co nie?

- Tak.

Podeszli do zwłok przywiązanych do krzesła. James się stąd nie ruszył, naturalnie, wciąż siedząc równie martwy, co wcześniej. Jego pusty wzrok wlepiony był gdzieś w sufit.

- Rany... - jęknął Alfred. - Kompletnie sobie nie wyobrażałem, że to on będzie pierwszy...

- Wyobrażałeś sobie kogoś innego?

- Niby nie, ale... na pewno nie jego...

- Mmm... - Arthur kiwnął głową. - Spróbuję go obejrzeć... mógłbyś notować moje uwagi w E-Handbooku?

- Jasne. - Alfred wyciągnął telefonik.

Arthur uklęknął przy ciele i się zaczął przyglądać twarzy ofiary. Jezu... dużo pisał o zwłokach, ale oprócz pana Hosen jeszcze żadnych nie widział. No, oprócz swojej prababci na pogrzebie... ale to trochę jednak co innego. Zmusił się do dotknięcia jego policzka - sztywny i zimny.

- Bueh... - Arthurowi znowu coś się przekręciło w żołądku.

Zwłoki... co za paskudna rzecz. Jamesa tu już nie było, teraz to przedmiot. Pusta skorupa.
Twarz nie miała żadnych specjalnych znaków. Arthur nie był co prawda przyzwyczajony do widzenia Jamesa bez jego okularu na prawym oku (teraz leżał na podłodze pod krzesłem, pęknięty), ale nie było to nienaturalne. Więc tylko ta krew...
Plik Monokumy mówił o ranie na lewej skroni. Arthur tam spojrzał i znowu się wzdrygnął, gdy jego kiszki przeszła meksykańska fala.

- Jest... jest rana na lewej skroni - mówił. Alfred zaczął notować. - Duża, głęboka, czaszka została przebita... Ta maź to chyba mózg. Krew cieknie non-stop.

- Jak powstała?

- Nie mam pojęcia. Ktoś go czymś, albo o coś, uderzył... Agh, ile krwi...

Arthur niechcący wstąpił butem w szkarłatną kałużę. Krew ściekała z włosów, ale nie była tylko tam - jak się temu przyjrzeć, to pokrywała praktycznie cały jego tył. Kark, plecy, nogi, dłonie...

- Ślad krwi na dłoniach urywa się tuż za granicą rękawa. - Arthur zajrzał ofierze pod koszulkę na nadgarstku. - Musiał leżeć w jakiejś kałuży...

- Hej, patrz! - Alfred wskazał na drugi nadgarstek. - Jego bransoletka!

No tak, bransoletka na lewym przegubie. Arthur nie miał nigdy okazji na nią spojrzeć, może uda się poznać jego Kod NG?

- Jest wyłączona - zauważył ze smutkiem. - Kompletnie zgasła.

- Czyli to się dzieje z nimi po śmierci... - powiedział Alfred. - W sumie rzeczywiście, bransoletka pana Hosen też zgasła, gdy umarł. Da się ją odpiąć?

- Nie widzę żadnego zamka. Chyba musi tu zostać.

- Niech to...

- I jak byś na tym skorzystał? I tak już nie żyje.

- Racja...

Oglądając jego przegub, Arthur zauważył krople krwi po drugiej stronie krzesła. Podszedł tam - chyba ściekły ze zwisającej dłoni Jamesa, oryginalnie swobodnie, ale teraz była równie sztywna. Ale nie one były najbardziej interesujące... tylko wypisane krwią na krześle litery "C", "A" i "T".

- CAT... Jak myślisz, co to znaczy, Alfred?

- Chyba się domyślasz, co myślę, że to znaczy. Chcesz, żebym to powiedział na głos?

Arthur pokręcił głową. Wniosek był wręcz zbyt oczywisty - napis miał wskazywać na powiązanie Catherine ze sprawą. Jak prawdziwe? Palec Jamesa był pokryty krwią, ale kto tam wie, czy on to napisał. Z drugiej strony, Superzłoczyńca i Superbohater z długą historią walki przeciwko sobie... Arthur nadal pamiętał, jak dwa dni temu James mu opowiadał o ich powietrznych walkach w Londynie. Catherine wykazywała aktywną wrogość wobec Jamesa... A teraz byli przeciwko sobie w tej grze. Hm.
Arthur wyciągnął prywatny notatnik i zapisał małymi literkami: "Podejrzana: Catherine Delacroix".

- Coś jeszcze o ciele? - zapytał Alfred, gdy Arthur od niego wstał.

- Zapisz, że jest skrępowany skakanką, przywiązany plecami do oparcia. Widzisz? Tu są uchwyty.

- Huh... Rzeczywiście.

- Morderca przywiązał martwego Jamesa do krzesła. Skakankę pewnie wziął z kanciapy wuefisty. Ciekawe po co?

- Skąd wiesz, że już był martwy?

- Jego plecy są zalane krwią, ale krzesło jest czyste. Musiał leżeć we krwi gdzieś wcześniej, zakładam, że już nieżywy. Chociaż...

- Ciało to nie jedyne, co trzeba przeszukać. Może odpowiedź się jeszcze znajdzie?

- Masz rację. Tyle póki co wynoszę z ciała... - Arthur zrobił Jamesowi zdjęcie. - A teraz muszę umyć ręce.

Szorując je sumiennie pod strumieniem wody, Arthur zmywał z siebie resztki trupa. Psychicznie się znieczulił na wariacje żołądka, bo choć obecne, nie zwracał na nie uwagę. Co przykuło jego uwagę, to tajemnicza rana na głowie Jamesa - na wstępne oględziny chyba jedyna, więc można założyć, że od niej umarł. W końcu stracił przez nią trochę mózgu... Ale jak powstała? W kuchni nigdzie nie rzucało się w oczy żadne narzędzie zbrodni. Nawet teraz, gdy mył ręce, jedyne co mu wpadło w oko, to ten nóż z zagiętą końcówką, czekający na umycie po wczorajszej kolacji. Ale nóż był zdecydowanie za mały i lekki, by tak otworzyć czaszkę...

- Muszę przepytać Oscara - zdecydował w końcu Arthur, odwracając się do przyjaciela. - W końcu on pierwszy znalazł ciało, jeżeli dobrze rozumiem.

- Um! Arthur! - przerwał mu słodki głosik. Gabrielle do nich podeszła, wymachując lśniącym kubkiem. - To może... nie być najlepszy pomysł... na tę chwilę...

- Czemu?

- Oscar jest... Nie czuje się za dobrze. Słyszysz?

Chłopcy wytężyli słuch. Ze strony jadalni dochodził szloch.

- To on?

- Tak... - westchnęła Gabrielle. - Właśnie mnie poprosił o wodę... w najładniejszym kubku, jaki znajdę...

Próżność nie umiera.

- No dobra, to zgaduję, że wstrzymam się, póki mu się nie polepszy.

- Te, "detektywie"! - zawołał Gianluca. - Upewnij się, że Iberyjczyk nie kręci! Będąc Superlicealnym Aktorem...

- No popatrz, a więc są tacy, w których umiejętności wierzysz? - skontrował Arthur.

- Żebyś wiedział, wieprzku - odparł Włoch - ale akurat ty nie.

- Pff... - Arthur go zbył i poszedł rozejrzeć się po magazynie i zamrażarce. Wrócił przemarznięty do cna i bez żadnych szczególnych uwag. - Chodź, Alfred. Pójdziemy gdzieś... indziej. Tu już nic nie znajdziemy.

- Się wie, szefie! - Reżyser zasalutował i razem wyszli z jadalni.

* * *

4 września 2010?, HPEBS
Hol wejściowy, parter

- A więc zgadzamy się, że to miejsce na sto procent ma coś wspólnego z morderstwem, tak?

- W rzeczy samej, Alfredzie.

- Huh...?

- No zgadzam się.

Ta próba zmiany wzoru językowego Arthurowi nie wyszła. Kolejna rzecz z listy "rzeczy do sprawdzenia, czy do mnie pasują" do skreślenia.

- To co my tu mamy...

Arthur zaczął rozglądać się po pustym holu. Wcześniej kręciło się tu sporo ludzi, gdy znaleźli Oscara, ale teraz wszyscy odeszli na śledztwo.
Słoń w menażerii - drzwi. Bruzdy po uderzeniach pokrywały skrzydło tak gęsto, że stały się praktycznie jedną, wielką dziurą. Arthur dotknął palcem jednego z ciemnych wgłębień - rzeczywiście, niedoszły uciekinier dobił się do metalowego podbicia. A to nadal było nietknięte... "Co za moc", pomyślał.

- To powstało dzisiaj w nocy, prawda?

- Kiedy indziej? - zdziwił się Alfred.

- Tak się tylko upewniam... Nazwijmy osobę stojącą za tym "Uciekinierem", chociaż do żadnej ucieczki nie doszło. Alfred, byłeś na kolacji, prawda?

- Nie, zostałem w pokoju, zajmowałem się czymś.

- Czym?

- To... sekret. Ale to nic takiego, spokojnie! Oscar mi przyniósł kolację, widział mnie.

- A, racja, wspominał...

- Huh!? Naprawdę?! Miał nie puszczać pary z ust!

- Spokojnie, mówił tylko, że jesteś w pokoju i nad czymś pracujesz. Zmierzam gdzie indziej: o której poszedłeś spać?

- Koło... północy, zdaje mi się.

- Jeszcze siedziałeś po ogłoszeniu ciszy nocnej?

- A, jakoś tak się dobrze czułem. Ale po dwóch godzinach już mnie zmogło...

- Okej. I słyszałeś jakieś huki?

- To właśnie dziwne! Nie słyszałem żadnych.

- Od ciszy nocnej do północy co najmniej nie było uderzeń... czyli Uciekinier musiał zacząć swoją pracę później, niż wczoraj. Może był spłoszony faktem, że rano poruszono ten temat?

- Może...

- O której wstałeś, swoją drogą?

- Huh?

- O której wstałeś?

- O jakiejś piątej obudziły mnie dźwięki Oscara wychodzącego z pokoju...

- Równo piątej?

- Codziennie wstaje o tej porze, pół godziny się przygotowuje i o 5:30 idzie robić śniadanie. Jak się obudziłem to już nie zasnąłem, ale leżałem sobie, trochę poczytałem...

- A jak trafiłeś na Oscara w takim stanie paniki?

- Właśnie miałem do tego przejść! Słuchaj, leżałem sobie i nagle słyszę - Alfred zaczął krzywo naśladować głos Monokumy - "Dzieeeń dobry, moi uczniowie! Wybiła godzina 6, a to oznacza koniec ciszy nocnej! Pobudka, wstać, koniom wody dać! Dostęp do klas zostaje wam przywrócony, albowiem w szkole zaczyna się nowy, piękny dzionek!". Wygrzebuję się z pościeli, po czym słyszę szybkie kroki. Nie pomyślałem o tym za wiele, póki nie usłyszałem ich znowu, razem z przerażonym krzykiem! No to wychodzę, rozglądam się, idę za dźwiękiem łkania, w końcu znajduję Oscara pod drzwiami tutaj. - Alfred wskazał na drzwi. - To było krótko po szóstej. Pół godziny próbowałem się z nim dogadać, pomagali mi Kazimir, Elle, Veikko i Gabrielle. W końcu chwilę po 6:30 poszedłem obudzić ciebie, a dalej już chyba wiesz...

- Hmm...

Arthur odwzorował sobie wszystko w głowie. Więc Oscar wyszedł z pokoju koło 5:00, ale pobiegł z kuchni do holu dopiero o 6:00... i przez pół godziny próbowano go uspokoić, by dopiero wyjawił, że znalazł ciało. Ale jeżeli Oscar chciał znowu zrobić śniadanie... to czemu wszedł do kuchni, a zatem odkrył zwłoki, dopiero o szóstej? O tej porze zazwyczaj już był gotowy... Co go trzymało przez ten czas? Trzeba go będzie wypytać. Ale to potem...

- Alfred... - Arthur podrapał się po głowie, przypominając sobie ważną kwestię. - Powiedz, co robiłeś w czasie zabójstwa?

- Huh? - Alfred podniósł grubą brew. - Aaaa, chcesz znać moje alibi!

- Nie chcę cię podejrzewać, więc...

- Nieee, mordo, spoko, rozumiem! Tak, alibi... Plik Monokumy mówi, że James umarł o 1:27, tak?

- Tak. Jeżeli mu ufać.

- Wpół do drugiej, hmm... 87 minut po północy... Cholera, no jak bym nie chciał, to nie mam dobrego alibi. Spałem. Położyłem się o północy, jak mówiłem, obudziłem koło piątej...

- Spałeś tylko pięć godzin?

- E, to nic takiego! Bywały noce, gdy nie spałem w ogóle podczas produkcji niektórych filmów. Jestem stworzeniem nocnym, wiesz! - zaśmiał się. - Tak czy siak, przykro mi. Nie mam pojęcia, co się działo o wpół do drugiej.

- To jeszcze nie koniec świata... Oscar może to potwierdzić, jeżeli wtedy nie spał.

- Ooo, racja! Ale jeżeli nie spał...

- To mógł robić cokolwiek innego. Jeszcze się przekonamy. Rozejrzyjmy się po tym holu na razie. Na przykład... co myślisz o tych drzwiach?

Alfred spojrzał na wyżej wymienione, zaczął je oglądać z różnych kątów i drapać się po brodzie.

- Hmm... Hmmmmm...

- No?

- Wyglądają na mocne.

- T-Tak... - Arthur liczył na coś lepszego, ale z drugiej strony może Alfred nie był taki spostrzegawczy. - To na pewno. Zastanawia mnie czym były uderzane...

- Wgłębienia są wąskie i podłużne. Ja bym powiedział, że... siekierą?

- Siekiera...

Trzeba będzie zajrzeć do kanciapy wuefisty. I, prewencyjnie, do laboratorium Samanthy. Arthur wyciągnął notatnik i to zapisał, a pod notatką o Catherine napisał "Brak alibi: Alfred Reville".

- Um... A ty, Arthur?

- Tak?

- Nie podejrzewam cię, ale... masz alibi?

- A, racja, nie powiedziałem ci. - 1:27... 1:27... - Huh. Akurat tak się składa, że mam.

- O! Naprawdę?

- Tak. Obudziłem się o 1:20, bo Gianluca znowu słuchał muzyki, by zagłuszyć huk uderzeń. Pokłóciliśmy się trochę, przyszedł do nas Monokuma z kompanią... Położyliśmy się dopiero o 1:30. Mamy z Gianlucą wzajemne alibi, obaj byliśmy w naszym pokoju w trakcie morderstwa.

- Gratuluję!

- Czego?

- Niewinności, oczywiście!

- Um... dziękuję?

Arthur obrzucił pomieszczenie jeszcze jednym spojrzeniem. Drzwi na patio nietknięte... Wizerunki dyrektorów nietknięte, poza wąsami pana Shijo z wczoraj... Gablota nadal pusta... Krata zasłaniająca schody na piętro niezmiennie zamknięta... Wygląda na to, że poza drzwiami wyjściowymi wszystko było w najlepszym porządku. Podłoga czysta... Hm... Podłoga czysta...

- Alfred, pamiętasz, jak to miejsce wyglądało wczoraj?

- Hm... Tak samo jak dziś, tylko drzwi były mniej ranne?

- A spójrzmy na to zdjęcie, które zrobiłem niecałą dobę temu...

Arthur wyciągnął E-Handbook i spojrzał na zdjęcie drzwi z wczoraj, które miał w galerii.

Arthur wyciągnął E-Handbook i spojrzał na zdjęcie drzwi z wczoraj, które miał w galerii

- No... i co z nimi? - zapytał Alfred.

- Z nimi nic... ale popatrz sobie w to samo miejsce teraz. Rzuca ci się coś w oczy?

- Hmm... Więcej dziur... O... Ooo!

- Widzisz?

- Tak!

- Ta podłoga

- Ta podłoga... Wczoraj było pod nią dużo pyłu i odłamków z drewna, a teraz jest czysta.

- Co to może znaczyć?

Arthur zamyślił się. Wczoraj Uciekinier po sobie nie sprzątnął, a dzisiaj podłoga lśni. Czemu ta zmiana? Jeżeli to sprzątnął Uciekinier... A nie na przykład...

- ...MonoTid...

- Co mówisz? - zapytał Alfred.

- Ostatnim członkiem MonoKomitetu jest sprzątaczka, MonoTid. Musimy się od niej dowiedzieć, czy to ona posprzątała po Uciekinierze.

- Huh, okej, nie wiedziałem, że jest ktoś taki... Tylko jak ją znajdziemy?

- Zapytamy MonoPETa. I tak musimy z nim pogadać... Chcesz coś tu jeszcze sprawdzić?

- Zerknijmy na patio.

Zrobili dokładnie to. Poza ładnie pachnącymi fiołkami nie znaleźli zupełnie nic.

- Żadnych uwag, szefuńciu.

- No to chodźmy do hali sportowej.

- Aye, aye!

* * *

4 września 2010(?), HPEBS
Internat B - kanciapa WF-isty

- Hm - mruknął klęczący przed drzwiami do kanciapy blondyn w łatanych spodniach.

- O, dzień dobry, Veikko - powiedział mu Arthur na wejściu, a Alfred mu pomachał zza pleców przyjaciela. - Co tam robisz?

- Nic... - odparł Szwed. - Tak się tylko przyglądam tym drzwiom. Sprawdziłem już salę gimnastyczną, nie ma na niej nic godnego uwagi. Ale chciałbym jeszcze tu wejść...

- Trzeba zawołać MonoPETa, tylko on ma klucz do tych drzwi.

- Klucz, mówisz...

- Tak się składa, że też chcemy sprawdzić kanciapę. Stąd pewnie pochodzi skakanka, którą morderca przywiązał ciało do krzesła.

- Tylko "ciało"?

- Mam podstawy sądzić, że James przy posadzeniu w kuchni już był martwy.

- Czyżby... No cóż. Trzeba tu zajrzeć tak czy inaczej. MonoPET?

Na suficie otworzyła się klapka i wypadł z niej sznur, po którym zręcznie zsunął się nauczyciel WF-u. Gdy sznur się schował i klapka zamknęła, on otarł łapki i spojrzał na zebranych.

- Aaaa, moje ogry! Dzieńdoberek, jak miło, że odwiedziliście starego belfra w dniu, gdy nawet nie musicie iść na WF. Ech, co za pech, że ciało znaleziono tak wcześnie... - Przechadzał się w kółko wokół nich. - Może jutro się skusicie na podwójną lekcję? Hm?

- Wczoraj już się naćwiczyliśmy za dwóch, dziękuję - zaprotestował Arthur. - Mamy do ciebie parę pytań. Alfred, będziesz notował?

- Ma się rozumieć!

- Oho, pytania? Wy wiecie, że nie mogę wam zdradzać szczegółów, prawda? Wiem, kto zabił, ale dyrektor Monokuma kategorycznie zabrania tego wyjawiać, ani nic, co by na tę osobę wskazywało.

- No to nie zapytamy o to - Arthur pokręcił głową - tylko najpierw proszę o klucz do kanciapy. Chcemy ją przeszukać.

- Aaa, w taki sposób! Tak to trzeba było od razu. Proszę! - Niedźwiedź wystawił łapkę z kluczykiem, a Veikko go przejął i otworzył salkę.

- Dziękuję. To była pierwsza rzecz. A druga... czy ktoś tej nocy wchodził do kanciapy?

- ...

- To jedno z tych pytań, na które nie odpowiesz, prawda?

- Masz to, urwisie.

- Okej... W takim razie czy ktoś pożyczał od ciebie klucz?

- Wieczorem tylko panienka Van der Linde, a potem pan Havel, wszyscy ze swoimi grupkami, które ćwiczyły.

- Oddali klucz, jak rozumiem?

- Nie inaczej, synek, w końcu Szwedzik go tam teraz trzyma, prawda? - Misiek wskazał łapą na stojącego w otwartych drzwiach do kanciapy Veikko, który zadyndał kluczykiem w dłoni.

- A co te dwie grupy robiły, jeśli mogę wiedzieć?

- Grupa panienki Van der Linde składała się z panienek von Ursache, Kirschbaum, O'Ryan i l'Hantise, oprócz niej samej. Z panem Havelem byli panowie Suchoj i Paavola. Mylę się? - Veikko pokręcił głową, potwierdzając tym zeznanie. - Ćwiczyli między 21:00 a 22:00. To długo przed 1:27, więc nie sądzę, by to miało dla was wielkie znaczenie, puhu - MonoPET uśmiechnął się pod nosem. A więc wiedział, kiedy nastąpiło zabójstwo...

- I nikt potem nie wziął od pana klucza?

- Nie było nawet takiej opcji. Nie ma mnie tu w trakcie ciszy nocnej, a klucz mam zawsze ze sobą...

- A gdzie pan był?

- Nie twoja sprawa, synek. Nie tam, gdzie ktokolwiek by mnie znalazł, tyle powiem. Popytaj innych nauczycieli, potwierdzą ci to.

Alfred skończył skrobać w notatniku. Nic już więcej nie chcieli od belfra wiedzieć, więc mu ładnie podziękowali za współpracę i odeszli do kanciapy.

- Już? To chodźmy - powiedział Veikko.

Kanciapa wyglądała tak zwyczajnie jak wczoraj, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Arthur poznawał półki, skrzynki, stos materaców i siekier. Siekiery...

- O, patrzcie! Pusty haczyk! - Alfred wskazał palcem na wieszak przykręconym do ściany, na którego haczykach zawieszone były zbuchtowane skakanki wszystkich kolorów tęczy. Tylko jeden pozostawał pusty, co zdawało się nie być naturalnym stanem, bo wszystko inne, co było tak uporządkowane, leżało nietknięte. - Myślicie, że tu była skakanka Jamesa?

- Niewykluczone - powiedział Veikko, odrywając wzrok od skrzyni ciężarków.

- Wręcz na pewno. Byłem tu wczoraj z Elle i widziałem, że tu wisiała. Czekaj, zrobię zdjęcie... - Cyk. - Dobra. Czyli nasz morderca tu był. Veikko, ty byłeś jednym z ćwiczących tu wczoraj, prawda?

- Prawda.

- Wszystko, co mówił MonoPET, się zgadza? - zapytał Alfred.

- O ile mi dobrze wiadomo.

- Czyli rzeczywiście nie da się wejść bez klucza. W takim razie jak morderca się tu dostał w nocy i wziął skakankę? - Alfred się chodził tyłem wokół pierwszej półki, regularnie potykając się o sztangę.

- Ho, chyba nie tylko skakankę - odezwał się nagle Arthur. - Patrzcie, co znalazłem.

Ze stosu siekier podniósł siekierę. Logiczne, prawda? Nie tym razem - ta jedna, choć niemal identyczna co pozostałe, miała jedną wadę.

- Ale stępiona... - mruknął Veikko, oglądając jej ostrze. Jego krawędź była wygładzona do nierównej obłości, naznaczonej znamionami brzydkich wgłębień w metal. - Ktoś musiał jej używać długo i z dużą siłą. 

- A więc był tu i Uciekinier... - Alfred wyraził podziw.

- Kto?

- Uciekinierem nazywamy osobę, która uderzała w drzwi wczoraj i dziś.

- Skoro była w tym samym pokoju co morderca... można założyć, że są tą samą osobą - stwierdził stolarz.

Arthur pokiwał głową.

- To skoro przy tym jesteśmy... Veikko, pozwól że zapytam, co robiłeś dzisiaj w nocy?

- Masz na myśli, że w czasie zabójstwa?

- Tak, pytam o alibi.

- Mhm... muszę cię zawieść, że nie mam żadnego. Po ćwiczeniach poszliśmy z chłopakami pod prysznice i o 22:20 się rozeszliśmy po pokojach. Z Vincentem od razu poszliśmy do łóżek i wstaliśmy dopiero rano.

- Kiedy dokładnie?

- O szóstej, gdy rozbrzmiało poranne ogłoszenie.

- I co od wtedy robiłeś?

- Zobaczmy... Wstałem, przebrałem się w zwykłe ciuchy, wyszedłem. Atmosfera była dziwna, ludzie się kręcili już po korytarzach, ale to zignorowałem i poszedłem załatwić poranną toaletę. Gdy wróciłem, okazało się, że w nocy pokój 6 się zatrzasnął z kluczem w zamku od zewnątrz, więc go przekręciłem i pomogłem Klaudii i Samancie wyjść. To było jakiś kwadrans po pobudce. Po tym usłyszałem harmider ze strony holu, więc poszedłem sprawdzić, a tam Oscar, Alfred i reszta kompanii. Od tamtego czasu już byłem z wami aż do odkrycia ciała.

- Rozumiem... - Arthur pokiwał głową. Krótko pod notatkami o Cat i Alfredzie zapisał "Brak alibi: Veikko Paavola". - Czyli Klaudia i Sam się zatrzasnęły przez noc i rano nie mogły wyjść? To ciekawe. Może nawet zagwarantuje im alibi.

- Może... Ja i Vincent takiego nie mamy. Nie takie, które ja bym mógł potwierdzić.

- Szkoda...

- Aaaach... Ummm... Chłopaki...? - Usłyszeli drżący głos Alfreda, który w trakcie ich rozmowy kręcił się jeszcze po kanciapce.

Podeszli do niego i zobaczyli, że z obrzydzeniem wyciera but z jakiejś ciemnej mazi, w którą wdepnął przy materacach. 

- Co to jest...?

- Wycieka spomiędzy materacy - zauważył Veikko, wskazując na strużkę spływającą z wnęki między trzecim a czwartym materacem.

- Niech ktoś włączy latarkę, prawie nic tu nie widzę... 

Arthur złapał za dwa górne materace, te czyste, i je przełożył na bok. Podniósł trzeci i...

- O zgrozo - powiedział beznamiętnie Szwed.

- Bueh! - odkrztusił Alfred, zatykając nos.

Arthur wziął ustami bardzo głęboki wdech i bardzo głęboki wydech, następnie drugi, trzeci, ale nadal nie mógł uspokoić ataku dezorientacji i mroczków przed oczami.
W świetle latarki Veikko z czwartego materaca błyskała szkarłatem przerażająco wielka, cuchnąca zakonserwowanym między warstwami skóry odorem rdzy plama krwi.

W świetle latarki Veikko z czwartego materaca błyskała szkarłatem przerażająco wielka, cuchnąca zakonserwowanym między warstwami skóry odorem rdzy plama krwi

* * *

4 września 2010(?), HPEBS
Internat B - Pokój 6

- I Kazimir potwierdził, że to krew? - zapytała Samantha, siedząca na swoim łóżku.

- Tak... zdecydowanie - westchnął Arthur, siedzący z kolei na łóżku Klaudii. Ta leżała obok niego, zawinięta w kołdrę jak naleśnik, oparła nogi w niedopasowanych skarpetkach o ramę łóżka i sobie chrapała.

- To dopiero... - mruknęła Sam, drapiąc się po brodzie. - I mówisz, że z tej samej kanciapy pochodzi skakanka z kuchni i siekiera, którą ten... "Uciekinier" zniszczył drzwi?

- Tak właśnie jest. Wszystko zapisałem! - Alfred, oparty o ramę drzwi, z dumą pomachał notatnikiem. - Veikko i Vincent zostali na miejscu, by pilnować dowodów.

- Mhm...

- Echhhh... - Samantha ciężko westchnęła. - Przepraszam, że nie mogę pomagać bardziej. Arthur, masz mój dozgonny szacunek za zajmowanie się tym wszystkim. James się nie mylił...

- Nawet nie mów o zgonie. Starczy mi tego póki co. - Arthur starał się zetrzeć z myśli połysk krwi na materacu i bladą, pustą twarz zamordowanego.

- Racja, wybacz... Według zasad mamy sześć godzin na śledztwo od odkrycia ciała, więc Sąd Klasowy powinien się zacząć o 12:36. Mamy jeszcze... - Spojrzała na swój E-Handbook. - 4 godziny i 34 minuty. Wytrzymasz?

Arthur otrząsnął się i otarł czoło. Następnie wziął łyka z podarowanej szklanki wody, chwilę się nim podelektował, przełknął i sapnął.

Dajesz, królu parkietu. Jesteś gwiazdą kryminalnego światka pisarzy - jak nie ty, to kto?

- Tak... Dam radę. - Spojrzał na Sam. - Nie, żebym miał lepsze opcje.

- Ty to jednak masz jaja ze stali. - Dziewczyna się uśmiechnęła. - Jest coś, co mogę zrobić? Cokolwiek?

- W zasadzie tak... - Spojrzał w notatki. "Veikko pomógł Samancie i Klaudii otworzyć drzwi do ich pokoju o 6:15". - Słyszałem, że zatrzasnęłyście się w pokoju w nocy. Jak do tego doszło?

- A... to... Widzisz stan, w jakim jest Klaudia, prawda?

- Zzzzz... - Chrapnęła dziewczynka za Arthurem, z której otwartej buzi ciekła na poduszkę stróżka śliny.

- Klarownie - odparł.

- Tak. Widzisz, nie znam szczegółów, bo byłam wtedy w półśnie, ale w nocy Klaudia stłukła tu parę pustych butelek po Somersby i musiała posprzątać. Wyszła parę razy  by wziąć z łazienki, a potem schować, zmiotkę i szufelkę, czy czym tam ona to sprzątnęła. Gdy się kładła spać, zatrzasnęła drzwi, jednocześnie zostawiając klucz w zamku od zewnątrz. I tak tu utknęłyśmy aż do rana, gdy Veikko usłyszał, jak się dobijam do drzwi i przekręcił klucz, zwalniając zamek.

- Wiesz, o której do tego doszło?

- Do otwarcia? Jakoś niedługo po szóstej, z dwadzieścia minut przed odkryciem ciała...

- Do zatrzaśnięcia.

- Aaaa... Tak! To była 1:35.

- Patrzyłaś na zegarek?

- Nie, zapytałem Klaudię i ona spojrzała.

"Zaledwie osiem minut po zabójstwie..."

- A wiesz, kiedy wyszła po rzeczy do sprzątania?

- Obawiam się, że nie. Ale na wyczucie... z dwadzieścia minut wcześniej? Chociaż nie ręczę, zaspana byłam.

"Wyjść, zabić, wrócić, posprzątać, odłożyć rzeczy, iść spać... Czy dwadzieścia minut starczy? Z drugiej strony... jeżeli Winny i Uciekinier to ta sama osoba, trzeba doliczyć do tego czas forsowania drzwi... Z takimi obrażeniami 20 minut to na pewno za mało. Ale percepcja czasu Sam mogła być zaburzona przez senność..."

- Hej, Klaudia? - Arthur potrząsnął śpiącą za ramię.

- Zzz...

- Klaudia!

- Nieee... Nie ma przystojniejszego na świecie niż ty, słodziaku... - wymamrotała. Arthur podniósł brwi. - Mmmmh... Kocham cię! Całym sercem, Alojzy ty mój...

- Widzisz, huk armat jej nie obudzi. Pewnie odsypia stres... i kaca...

- Jeżeli tym soczkiem da się upić, to pewnie tak. - Arthur spojrzał na ocalone szklane butelki po napoju na stoliku architekta.

- Mimo wszystko wypiła tego syfu bardzo dużo. Ktoś powinien ją kontrolować...

- Czyli tymczasowo niedostępna... Jak Oscar... 

Arthur zapisał w notatniku "Podejrzana: Klaudia Klamczak".

- Oscar? On już się dobrze czuje - powiedziała nagle Samantha.

- O? - zerwał się Alfred. - Gdzie jest?!

- Kręcił się po jadalni.

- Idę go złapać! - Reżyser pognał z pokoju.

- Ja też zaraz dołączę - Arthur się podniósł - ale najpierw... Samantha, nie bierz tego do siebie, ale chciałbym tylko sprawdzić parę okoliczności w związku z twoim alibi.

- Aaa, jasne, jasne, nie krępuj się! To było o... 1:27, tak? - Sam przyjrzała się Plikowi Monokumy.

- Podobno.

- Tak, wtedy właśnie leżałam w półśnie i słuchałam, jak Klaudia tu sprząta, tak myślę. Nie mogę być pewna... Ale jak Klaudia się obudzi, to na pewno ci to potwierdzi.

- Dobrze to słyszeć. - Zapisał: "Alibi?: Samantha Kirschbaum". - I jeszcze jedna rzecz, tak czysto przezornie... Mogę zobaczyć twój topór?

- Topór?

- Ten strażacki, co masz w laboratorium. Widziałem parę dni temu, jak go czyściłaś.

-  Ach, ten. Czemu?

- Chcę się upewnić, że nie ma nic wspólnego z tymi drzwiami w holu.

- Myślałam, że już znalazłeś stępioną siekierę w kanciapie.

- Tak, ale no... Tylko chcę zaspokoić ciekawość. Mogę?

- No dobra, zgaduję. Skoro chcesz.

Sam zaprowadziła go do swojego laboratorium po lewej. Wyglądało dokładnie tak, jak Arthur się spodziewał - tona sprzętu gaśniczego, sprzętu do dbania o wyżej wymieniony i do trenowania. Wśród tego wszystkiego lśniła czerwienią metalowa gablotka na ścianie, wewnątrz której wisiał wielki, równie czerwony topór. Sam przekręciła kluczyk, otworzyła drzwiczki, silnymi ramionami wyciągnęła narzędzie i pokazała je Arthurowi.

- Widzisz? Nietknięte.

- Racja... Czyściutkie i ostre jak z fabryki...

- Mówiłam.

Arthur odetchnął w duchu. Pokiwał z uśmiechem głową, ładnie podziękował i odszedł.

* * *

4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

- Och, señorita l'Hantise... Co za okropne nieszczęście... - Oscar siedział na krześle z podwiniętymi nogami i wciskał prawe ucho między kolana, patrząc smutno w przestrzeń. Gabrielle stała nad nim i głaskał go po ramieniu.

- Już, wszystko dobrze... - pocieszała go. - Nic ci nie grozi. Arthur, Alfred i inni prowadzą teraz śledztwo, wkrótce znajdziemy winnego i już wszystko będzie dobrze...

- Och, buhuhu! - zapłakał znowu Hiszpan. - Dlaczego nas to spotyka!? Przeklinam cię, Mistrzu Gry!

- Halo? - Do kuchni zajrzeli wyżej wymienieni "śledczy".

- O wilku mowa! - Gabrielle wymusiła uśmiech. - Zobacz, Arthur i Alfred przyszli. Na pewno będą mają już jakieś wskazówki.

- Arthuro! Alfredo! Oooch!

Oscar zerwał się z krzesła, natychmiast pobiegł do kolegów i zawisł im na szyjach, zamykając ich w uścisku. Wyprzytulał ich jak umiał, póki go Arthur nie odsunął, trochę przez zaskoczenie nagłym afektem, a trochę by niechcący nie obrzydzić Hiszpana swoim ciałem. Alfred jeszcze chwilę potrzymał przyjaciela w objęciach, ale po pociesznym poklepaniu po plecach ten już sam puścił. Nawet zza ciemnych okularów, które aktor non-stop nosił, widać było zaczerwienione i mokre oczy. Chyba płakał cały ten czas.
"Upewnij się, że Iberyjczyk nie kręci! Będąc Superlicealnym Aktorem...", zabrzmiało w głowie Arthura. Z jednej strony racja, z drugiej... oczy to okno duszy. Czy mogą kłamać?

- I jak? I co? Macie coś? Wiecie coś? Błagam, opowiadajcie! - nalegał Oscar. - Nie wytrzymam z nerwów!

- Cały ten czas rozpaczał nad sytuacją. - Gabrielle dodała chłopakom trochę potrzebnego kontekstu. - Naprawdę przeżywał samotne odkrycie ciała... Nie dziwię mu się...

- Tak, my właśnie w tej sprawie - powiedział Arthur, uznając, że nie ma sensu teraz się nad Oscarem za mocno rozczulać. W końcu od rana siedzi z Gabrielle, powinno mu być dobrze.

- Możemy z tobą porozmawiać o dzisiejszym poranku? - zapytał go Alfred.

- Poranek... Tak... - Oscar pociągnął nosem. - Możemy pogadać... Jeżeli to pomoże... Och...

- Dzięki.

Arthur się do niego szczerze uśmiechnął. Zajęli miejsca po dwóch stronach środkowego stołu, Arthur z Alfredem naprzeciwko Oscara z Gabrielle. Nasz detektyw wyciągnął notatnik, Alfred swój E-Handbook i zaczęli przesłuchanie.

- Więc powiedz mi, Oscar - rozpoczął Arthur - o której wczoraj poszedłeś spać?

- Ach, Arthuro, widziałeś mnie wczoraj wieczorem jeszcze przed 21, czyż nie?

- Tak.

- Bueno! Poszedłem spać równo o 22:30, jak grzeczny chłopiec, którym jestem. Pół godziny po ogłoszeniu ciszy nocnej spędziłem na odświeżającej kąpieli i generalnym przygotowaniu do snu.

- Mogę potwierdzić! - przerwał Alfred. - Żegnał się ze mną dokładnie o tej porze i zgasił światło. Ani razu nie wychodził, póki sam nie poszedłem spać.

- Czyli masz alibi między 22:30 a 00:00, Oscar.

- Na to by wychodziło! Istotnie, nasz Alfredo tutaj jeszcze nie spał, gdy ja przyjąłem w gościach Morfeusza.

- Niestety, za wiele ci to nie da. Morderstwo nastąpiło około półtorej godziny po jego zaśnięciu.

- Ay, caramba...

- Powiedz, wstawałeś może w nocy? Działo się coś? 

- Oj, nie, nie... Spałem jak aniołek do samego ranka.

- I o której wstałeś?

- Równo o 5:00!

Alfred przytaknął.

- Czyli wstałeś godzinę przed zakończeniem ciszy nocnej, półtorej przed oficjalnym odkryciem ciała. Coś było nie tak, gdy wstałeś? Twój pokój, Alfred, zamek w drzwiach?

- Nie, nic z tych rzeczy! Poranek jak każdy inny...

- Alfred powiedział mi, że twoja zwyczajna rutyna po pobudce o 5:00 to pół godziny porannej toalety i pół godziny gotowania, by się wyrobić na 6:00. Tak?

- W sedno, Arthuro, w sedno...

- A o której sam odkryłeś ciało?

- O... O szóstej...

- Mówisz. Czyli przez pół godziny operowania w kuchni nie widziałeś ciała?

- Nie, nie, Arthuro! Uhm, to jest... dość skomplikowana sprawa, ale... dzisiaj się spóźniłem z rozpoczęciem gotowania...

- Co do tego doprowadziło?

- Ah... Um... A więc... Uh... - Oscar się zaczął wiercić na krześle, stukał nogą, bawił się palcami, co i rusz poprawiał okulary, rozglądał się w obie strony. - To jest, um... trochę prywatna sprawa... - wycedził przez szczękające zęby. - M-Mogę powiedzieć... temu... Alfredo...

- Jeżeli tego potrzebujesz, pewnie! Chodź na stronę.

Wstali i poszli szeptać między sobą w kącie jadalni. Arthur zapisał "Brak alibi: Oscar Maura" i zwrócił się do Gabrielle.

- Więc... jak się trzymasz?

- Trzymam... jakoś... - powiedziała, mnąc między palcami swój berecik. - Ale sama myśl, że ktoś z nas mógł... Chlip... A ja przecież... myślałam, że wszystko będzie dobrze i szybko stąd uciekniemy...

- ... - Arthur nie wiedział, co odpowiedzieć. Pokiwał tylko głową smutno.

- Arthur, proszę - spojrzała mu prosto w oczy - przyrzeknij, że to nie ty. Nie zabiłeś Jamesa, prawda?

- Nie zabiłem - odparł, nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Nie przeczytałem swojego listu z motywem i Gianluca zapewnia mi alibi. Jestem czysty.

- Uff... - Gabrielle wyraźnie się rozluźniła. - Cieszę się... Nie chciałabym ci nie ufać...

- I vice versa - odparł Arthur - więc powiedz, czy możesz mi zapewnić to samo?

- Hę?

- Czy zabiłaś Jamesa? Masz alibi?

- Ach... Um... Nie... Nie mam alibi... Położyłam się dwadzieścia minut po ciszy nocnej, Floryka już spała, obie spałyśmy do rana... O szóstej obudziła mnie Elle, mówiąc, że jest kryzys i zabrała mnie do holu, gdzie był Oscar... Jestem z nim praktycznie cały czas od 6:00.

- Mhm - Arthur szybko zapisał "Brak alibi: Gabrielle l'Hantise".

- Ale go nie zabiłam! Obiecuję! Spałam całą noc...

Jej lśniące fioletem oczy były duże i patrzyły na Arthura ufnie. Wybijał się z nich strach i smutek. Nie... to nie mogły być oczy mordercy.

- Nie przejmuj się. Żadna ze wskazówek dotychczas nie wskazuje na ciebie. Nie sądzę, że mogłabyś go zabić.

- Dziękuję...

- Więc mówisz, że nie zapewniasz Floryce alibi?

- Nie wiem, czy wychodziła, czy nie... Spała już, gdy ja się kładłam, ale czy potem nie wstała...?

- Pogadam z nią później, chcę czy nie...

- Wróciliśmy! - rozległ się głos Alfreda. Wrócili z Oscarem z kąta i zajęli swoje miejsca.

- I co?

- Tak, był zajęty między 5:30 a 6:00, stracił poczucie czasu, dlatego do kuchni przyszedł dopiero o tej godzinie. - Alfred mówił przekonanym głosem. Arthur zdecydował, że wypyta o szczegóły później.

- Tak, przyszedłem tu razem z ogłoszeniem Monokumy o pobudce. Otworzyłem drzwi do kuchni, a tam... a tam... Och! - Oscar wyciągnął z kieszeni chusteczkę i głośno wydmuchał nos.

- Więc ciało było tam już o 6:00, a drzwi były otwarte - Arthur sobie wszystko zapisywał - to dlaczego gdy my tu przyszliśmy, były zamknięte na klucz i zasłonięte krzesłami?

- Ach... To byłem ja... Gdy zobaczyłem zwłoki, wrzasnąłem z przerażenia, jakbym zobaczył potwora. Natychmiast zatrzasnąłem drzwi, zamknąłem na klucz i zasłoniłem dodatkowo krzesłami... Nie wiem, co sobie myślałem, że to da, ale to zrobiłem... Następnie pobiegłem do holu, chcąc uciec. Uderzyłem w drzwi parę razy, ale nawet nie drgnęły... więc tylko usiadłem pod nimi i zacząłem płakać...

- I wtedy go znalazłem - powiedział Alfred. - Przyszli też Elle, Kazimir, Veikko, Gabrielle, a potem ty. No i dalej już wiesz.

- Rozumiem...

A więc w ostateczności Oscar nie ma alibi na czas morderstwa, ciało odkrył przypadkiem, a spóźnienie wywołane czymś chwilowo bliżej nieokreślonym nastąpiłoby tak czy siak. Nie jest w lepszej sytuacji niż inni... ale w gorszej chyba też nie. Czy był mordercą? Jego oczy zasłaniały ciemne szybki okularów. Hm...

- Dziękuję za wasz czas w takim razie. - Arthur zebrał się i wstał, uznając przesłuchanie za zakończone. - Pójdziemy teraz... gdzieś...

- Mam nadzieję, że pomogłem... - Oscar otarł nos. - Chodźmy, señorita l'Hantise. Może mimo wszystko uda mi się zrobić śniadanie... Nie możemy wszyscy chodzić o pustych żołądkach, prawda?

- Huh? - Alfred spojrzał na współlokatora poważnie. - Chcesz tam wrócić? Po tym wszystkim, co dziś przeszedłeś?

- Ach, to już nie problem! - Oscar klasnął dłońmi. - Kuchnia już jest czysta.

- Jak to "czysta"?

- Elle przeprowadziła dokładną dokumentację każdego kąta, więc Samantha powiedziała, że można już zabrać ciało na sekcję, a kuchnię posprzątać... - wyjaśniła Gabrielle.

Chłopcy zajrzeli na miejsce zbrodni - rzeczywiście, jakby nigdy nic tam się nie stało. Ciało i krzesło zniknęły, krew została wymyta.

- Scheiße, nie można dotykać miejsca zbrodni przed końcem śledztwa! - wściekł się Arthur. - Zwłoki bym jeszcze zrozumiał, ale reszta rzeczy?!

- O rany... - jęknął Alfred.

- Dosyć tego, rozdzielamy się. Alfred, znajdź Elle i zapytaj o tę dokumentację. Ja pójdę do Kazimira.

- Ta jest!

I wybiegli z jadalni, zostawiając Oscara i Gabrielle robiących śniadanie w dolinie śmierci.

* * *

4 września 2010(?), HPEBS
Internat B - Pokój 1

Arthur dobiegł do internatu i głośno zastukał w pierwsze drzwi.

- Kazimir! Kazimir! - wołał. - Otwieraj!

Rozległy się szybkie kroki i szczęk zamka. Drzwi się otworzyły, a zza nich wysunęła głowa... Catherine Delacroix.

- Kazimir jest zajęty, przeprowadza autopsję - powiedziała sucho. - Wróć za co najmniej godzinę.

- Muszę z nim pilnie porozmawiać. A co ty tu robisz?

- Ktoś musi pilnować, by nie majstrował z dowodami. Taka sama zasada, jak na miejscu zbrodni. Wróć później.

- To się zamieńmy, zgoda? Ja go popilnuję, i tak muszę z nim pogadać.

- ...

Catherine otworzyła drzwi na szerokość i wpuściła Arthura do środka. Wcisnęła mu do rąk zielonkawy fartuch lekarski, czepek i maskę na nos i usta, po czym kazała założyć.

- Chyba nie nadążam - powiedział chłopak.

- W martwym ciele są zarazki. Nie chcesz, by na tobie wylądowały. - Sama też zakładała podobny strój.

- A, racja... To ty też wchodzisz jednak? Nie zamieniamy się?

- Skoro się upierasz, to wejdź. Ja sobie posłucham.

Arthurowi wydało się to dziwne, ale co tam - cel osiągnął. Gdy już byli wyekwipowani, Catherine nacisnęła klamkę laboratorium Superlicealnego Patomorfologa i weszli do środka.

- Ale zimno... - z miejsca zauważył Arthur.

- Dzień dobry - odparł Kazimir. - Obniżyłem tu temperaturę, by spowolnić rozkład ciała. Wszystkie preparaty mam schowane w szafkach z izolacją termiczną, więc nic im nie będzie.

Arthur spojrzał na stół operacyjny, na którym siedział parę dni temu, gdy Kazimir opatrzał mu kolano. Teraz Rosjanin stał nad zgoła innym pacjentem - białe jak kreda ciało Jamesa leżało na plecach, gołe jak turecki święty, gapiąc się tępo w sufit. Jego rude włosy, teraz rozpuszczone, zwisały z brzegu stołu, kosmyki miał posklejane zaschniętą już krwią.

- Oto James w najnaturalniejszej formie - powiedział czarnym żartem Kazimir, wskazując rękoma w gumowych rękawiczkach na ciało. - Mam nadzieję, że nie dziwi cię moje jego roznegliżowanie. Widzę twój wyraz twarzy, nawet przez maskę.

- Nie, nie, ja to rozumiem... Po prostu... Ugh... - Na myśl wrócił mu smak wymiocin z rana, gdy pierwszy raz go zobaczył. I, z jakiegoś powodu, zapach krwi z materaca w kanciapie.

- Mhm. No cóż, skoro tu jesteś, chcesz go obejrzeć z bliska? Na pewno ci się przyda do śledztwa.

- Może... poczekam, aż ty skończysz...

Musisz być silny. Musisz być dzielny. Superdetektyw widzi masy ciał i nie pęka - nie pokona cię więc to pierwsze. Prawda, Arthur?

- Chociaż może zerknę...

- Nie krępuj się.

Arthur zebrał się na jeden krok w stronę stołu. Był od ciała jakieś pół metra, a zimno wokół stało się jakby ostrzejsze. I ten pusty wyraz twarzy... Brr...

- A więc... na co patrzę...?

- Na Jamesa, naturalnie - powiedział Kazimir. - Na to, co z niego zostało. Na skórzany worek mięsa i kości w zalewie z krwi, która razem z mózgiem zaczęła wyciekać z lewej skroni. O, tutaj. - Gruby palec w gumowej rękawicy wskazał podłużną ranę na głowie Jamesa. - Impakt był bardzo silny, odłamki kości się wbiły głęboko, śmierć nastąpiła od razu, na pewno. Pomierzyłem mu wcześniej parę wskaźników i wychodzi na to, że Monokuma nie skłamał.

- To znaczy?

- James naprawdę umarł o wpół do drugiej w nocy. 1:27 byłaby praktycznie idealna.

- Huh...

Trzasnęły drzwi - Catherine wyszła.

- A tej co?

- Pewnie nie ma co tu robić, skoro już to wszystko słyszała. A skoro tu jesteś, nie musi mnie pilnować. Kontynuując, nie uwierzysz, co wyciągnąłem z analizy rany.

Arthur jeszcze nie widział Kazimira takim podekscytowanym. Niemrawo, bo niemrawo, ale fascynacja, która balansowała na granicy dziecięcej i niezdrowej, przebijała się przez grubą skorupę dobrego brata Suchoja. Przejrzałeś go, Arthur - ty to jednak jesteś, kurde, ktoś.

- Widzę, że jesteś w swoim żywiole...

- To moja praca, mimo wszystko. Sprawdziłem kształt rany i jest całkiem regularny... Szeroki na wejściu, jednak wraz z wgłębieniem ubytek zawęża się, tak, że ostatecznie przypomina wyryty w mózgu kanion.

- Uegh...

- Wiesz, Arthur, od jakiego narzędzia może powstać taka rana?

- Nie... Za bardzo mi się kręci w głowie...

- Od siekiery, Arthur. Z wszystkich dostępnych nam narzędzi najpewniejszym dopasowaniem rozmiaru i kształtu byłaby siekiera. To nią zabito Jamesa.

- Siekiera... Siekiera... Znalazłem siekierę. - Arthur wycofał się pod ścianę i oparł się o szafkę. - W kanciapie wuefisty jest cała tona siekier, a jedną z nich, już uszczerbioną, użył ktokolwiek, kto uderzał w nocy o drzwi wyjściowe.

- Pamiętam ten stos. Widziałem go przecież nawet dziś, gdy mnie zawołaliście do kanciapy, pamiętasz?

- Ach, no tak...

Tu powinienem przerwać opowieść, by wtrącić wydarzenia z tego krótkiego okresu, który pominąłem - tuż po odkryciu plamy krwi w salce MonoPETa. Otóż Arthur znowu omal nie zemdlał tego dnia, zdruzgotany widokiem, ale udało mu się powstrzymać. Veikko poszedł poszukać kogoś z Samorządu lub Kazimira, bo zgodnie uznali, że to któraś z tych osób powinna pierwsza się dowiedzieć o znalezisku. Wtenczas Arthur i Alfred przemogli przerażenie i obrzydzenie, by dokładnie obejrzeć krew.
Była to ogromnie duża plama rozlana po niemal całym materacu sportowym (bliższa inspekcja pokazała, że to był ten materac, który miał pod spodem lepki syf), częściowo już przesiąknięta przez syntetyczną skórę do miękkiego wnętrza, balansująca na granicy zaschnięcia i pływania. Musiała mieć związek z morderstwem, to się śledczemu duetowi wydało jasne, w końcu jeszcze wczoraj jej na tym konkretnym materaca nie było, a dziś się pojawiła razem ze zwłokami w kuchni. "Ta kanciapa ma bardzo mocny związek ze śmiercią Jamesa", odnotował wtedy Alfred, "Skakanka , siekiera, a teraz ta krew...". Arthur naturalnie się z nim zgodził. Kuchnia, hol, kanciapa... co łączyło to trzy miejsca?
Zaraz się pojawił znowu Veikko, za nim weszli Kazimir, Vincent i Elle. "O rany", jęknęła Elle, kręcąc głową. "To bez wątpienia krew. Ale że w takim miejscu...", skomentował Kazimir już w stroju ochronnym, chyba wyrwany z samego początku autopsji. Po udokumentowaniu wszystkiego wrócili do swoich obowiązków, tylko Veikko i Vincent zostali na miejscu, by pilnować ważnej poszlaki i siebie nawzajem. Od razu spytany Vincent potwierdził alibi (a raczej jego brak) Veikko - obaj tę noc spędzili w łóżkach w swoim pokoju i nie wiedzą, czy drugi nie wyszedł w czasie morderstwa. Arthur mu podziękował i poszli z Alfredem odwiedzić pokój 6.

- Ale chwila, ja tu w ogóle nie o tym przyszedłem rozmawiać! - Arthurowi przeszedł szok ponownego kontaktu z zimnymi zwłokami człowieka, na którego uśmiechniętą twarz jeszcze wczoraj patrzył, i przeszedł do sedna sprawy. - Widziałem, że miejsce zbrodni już zostało uprzątnięte do czysta. Dlaczego? Przecież śledztwo się jeszcze nawet nie skończyło!

- Samantha to zarządziła, nie ja - powiedział spokojnie Kazimir, wbijając strzykawkę w udo Jamesa. - Ja tylko wziąłem zwłoki, gdy już wszyscy sobie je dokładnie obejrzeli. Ty też to zrobiłeś, prawda?

- Tak, mam tu notatki.

- Właśnie. Elle narobiła jeszcze mu zdjęć, a ja go zapakowałem w czarny worek i ostrożnie przeniosłem tutaj. Było ciężko, rigor mortis już weszło na całego, ale udało mi się go tu ułożyć.

Rigor mortis - stężenie pośmiertne, napięcie mięśni parę godzin po śmierci, utrzymujące ciało w jednej pozie przez następne godziny - było jednym z ulubionych terminów Arthura. Brzmiało tak profesjonalnie, naukowo, słowa w sam raz do ust postaci medyków sądowych, które przewijały się przez "Pociski Prawdy". A teraz, gdy mógł je usłyszeć w prawdziwym życiu, od prawdziwego patomorfologa... o prawdziwych... zwłokach...

- No dobra, zabranie ciała rozumiem - przyznał Arthur. - Ale co z resztą miejsca zbrodni? Zakrwawione krzesło, skakanka, plamy na podłodze? Albo okular Jamesa? A co, jeśli były tam jakieś ślady, które przeoczyłem...

- To je znajdziesz na zdjęciach Elle. Gwarantuję, obfotografowała każdy kąt, właśnie by nie trzeba się było tym tak zamartwiać. Potem sobie obejrzysz, to sam zrozumiesz. A poza tym te ważniejsze dowody nadal są, zamknąłem je w laboratorium Jamesa. Krzesło, skakanka, ciuchy denata i okular.

- Ach...

Arthurowi się to podejście zupełnie nie podobało i absolutnie planował zrugać za to Sam przy najbliższej okazji, ale teraz już nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Postanowił zmienić temat, gdy Kazimir oglądał pobraną krew byłego towarzysza niedoli pod mikroskopem.

- Więc byłeś wczoraj na ćwiczeniach wieczornych, prawda?

- Tak, z Veikko, Vincentem i dziewczynami. O 22:20 wróciliśmy do swoich pokojów.

To się zgadzało z zeznaniami Veikko.

- I o której poszedłeś spać?

- O 23:00.

- A wstałeś?

- O 6:00. Pamiętasz, że byłem rano z wami przy Oscarze...

- Tak. Przejdę więc do sedna: czy masz alibi na czas morderstwa?

Kazimir zaśmiał się, ale bez przekonania czy nawet uśmiechu.

- Ha, pewnie. Całą noc spędziłem w łóżku, a ten pan tutaj to potwierdzi. - Nie odwracając się wskazał palcem na Jamesa, swojego współlokatora. Jego zwłoki, znaczy się.

- Mhm... Czyli dobrze rozumiem, że nie masz.

- Tak.

"Brak alibi: Kazimir Suchoj". Arthurowi nie podobało się, jak już dużo imion zapisał w rubryce "brak alibi". Na dobrą sprawę to obecnie pewne alibi miał tylko on i Gianluca. Że też sobie morderca godzinę wybrał...
Spojrzał na twarz Jamesa. Równie tępa co wcześniej. "Kto ci to zrobił, biedaku?", myślał. "W imię czego?".

- Wykonałem parę testów i dokładnie sobie obejrzałem jego krew - Kazimir się odwrócił do Arthura - i wygląda na to, że wszystko w porządku. Ani śladu żadnych prochów w jego ciele, żadnych takich, które bym znalazł. Szczerze mówiąc to nie jestem pewien, czy coś więcej w jego ciele znajdę.

- Czemu?

- Tylko ta rana odstaje. Żadnych narkotyków i trucizn, żadnych uszkodzeń pre- i postmortem, uderzenie w głowę było stuprocentowym powodem śmierci. Nic w ustach, nic w gardle, zadławienie czy uduszenie niemożliwe. Z pozytywów mogę powiedzieć, że umarł błyskawicznie. Może nawet nie zdążył poczuć bólu przez szok... Proszę, tu wszystko zapisałem i podpisałem.

Podał mu kartkę z napisem "Wyniki autopsji". Ofiara: James Rhodes, wiek: 16 lat, wzrost: 174 cm, waga: 163 funty/74 kg, czas śmierci: 1:27, rany: uderzenie narzędziem siecznym, najpewniej siekierą. Pozostałe informacje były nieważne dla śledztwa, przynajmniej z obecnej perspektywy Arthura.

- No dobra... - westchnął głośno. - Czyli w skrócie: ty nie masz alibi, James już na pewno umarł natychmiast od ciosu siekierą o 1:27, Elle ma dokładne zdjęcia miejsca zbrodni. Tyle z naszej rozmowy wynika.

- Na to wychodzi - odparł Kazimir, wypraszając Arthura z laboratorium i samemu też wychodząc. - Niech biedak tam sobie poleży. Powiedz, Arthur, nie chcesz zapalić?

- ... - Byłoby to klimatyczne zakończenie autopsji. - ...Nie, dziękuję. Czemu?

- Hm... Powiem, abstynencja jest ciężka. Nie chcę złamać swojego postanowienia, szczególnie teraz... ale swędzi mnie na samą myśl o tytoniu.

No tak, Samantha już jest zdruzgotana śmiercią przyjaciela. Kazimir, nawet będąc w takiej samej sytuacji, nie chciał jej jeszcze zranić samemu wracając do palenia...

- Pójdę się napić wody. - Kazimir zrzucił z siebie strój ochronny i wrzucił do zabezpieczanego kosza. - To mi pewnie oczyści umysł...

- Oscar i Gabrielle zajmują się tam śniadaniem, możesz z nimi pogadać.

- Tym lepiej... Ty, jeśli chcesz, możesz zajrzeć do laboratorium Jamesa. Jest otwarte. Ja swoje zamknę...

Przekręcił klucz do drzwi, zza których dmuchało zimno prosektorium, pożegnał się i odszedł.
Arthur po przebraniu rozejrzał się po pokoju 1. Część Kazimira była prosta - taka sama jak u Arthura, tylko na stoliku stał budzik w kształcie faraona i oprawione w ramkę zdjęcie. Kazimir, jakaś niższa od niego (duh) dziewczyna i siódemka dzieciaczków w różnym wieku kręcących się wokół nich. Podpis głosił "Якутск 2009", co Arthur rozpoznał jako cyrylicę, ale za nic nie mógł odczytać po swojemu. Ciekawe - to pewnie ta hordka rodzeństwa, o której wspominał Kazimir przy śniadaniu przedwczoraj? Musi ich bardzo kochać, skoro postawił tu ich zdjęcie... Huh. Zdjęcie zaledwie z zeszłego roku, a Kazimir wygląda sporo młodziej... Nieco mniejsze mięśnie, mniej bruzd na twarzy, jaśniejszy wzrok... Ciekawe, czy James miał jakieś zdjęcia?
Spojrzał na jego połowę pokoju. Nad łóżkiem wisiała cała masa niebieskich kartek z białymi rysunkami skomplikowanych maszyn, których Arthur nawet nie próbował rozszyfrować. Na szafce stała pomarańczowa lampa lawowa, leniwie przepuszczająca przez siebie lśniące bąbelki - skąd on takie cudeńko wytrzasnął? - oraz leżał tomik zbiorów opowiadań Stanisława Lema i komiks o Iron Manie. W szkole nie było żadnej biblioteki poza laboratorium Arthura (a i w nim były tylko książki pod niego, czyli ani komiksy, ani Lem), więc musiał je przynieść ze sobą. Roboty i superbohaterowie... Oczywiście, że to by interesowało Lazurowego Grzmota.
Ale ani szafka, ani łóżko, ani pokryta planami ściana nie dała Arthurowi nic pożytecznego - spojrzał więc na drzwi do laboratorium Superlicealnego Superbohatera. Co mogło w sobie kryć?
Podszedł do nich i nacisnął klamkę. Ujrzał oświetloną błękitnawym światłem pracownię techniczną pełną sprzętu metalurgicznego, informatycznego i półek na części, a spośród tych rzeczy wyłaniało się ono: wielkie, zasypane narzędziami biurko i stojący obok manekin pokryty lśniącą srebrem mechaniczną zbroją z elementami koloru morza. Litery "A" i "T", identyczne jak na t-shircie ofiary, zdobiły pierś zbroi. Azure Thunder...

- Jesteś tu - powiedziała Catherine. Siedziała po turecku przed zbiorem dowodów z kuchni: zakrwawionym krzesłem, na którym leżały złożone ciuchy Jamesa i okular. Przyglądała się napisowi "CAT". - Skończyłeś rozmawiać z Kazimirem?

- Tak - odparł Arthur. - Wyszedł teraz do kuchni, zamknął prosektorium na klucz. Ciało jest bezpieczne.

- Mhm. - Catherine kiwnęła głową, nawet się nie odwracając. - I tak nie ma już co robić z ciałem. Nie stało się nic poza ciosem.

- Wiem. - Arthur pokazał jej dokument zatytułowany "Wyniki autopsji". - Skoro tu jesteś, Catherine... pozwolisz, że...?

- Chcesz mnie przepytać o morderstwo. O alibi i o ten napis - wskazała na krwawe litery "C", "A" i "T". - Prawda?

- Tak.

- Nie zabiłam Jamesa. Mam alibi między 1:10 a 1:30. Ma je też Brenda, obie byłyśmy w pokoju. Jeśli chcesz szczegóły, to ją zapytaj.

- W takim razie skąd ten napis?

- Ktoś mnie wrabia. Nie, żebym się dziwiła. Nic prostszego, niż zwalić winę na kogoś w niefortunnej okoliczności... ale tym razem to nie przeszło. Jak wspomniałam: mam alibi. Ja i Brenda w trakcie morderstwa byłyśmy w pokoju. Nie spałyśmy.

- Więc sugerujesz, że napis zostawił morderca?

- To nie powinno być dla ciebie logiczne? - spojrzała na niego chłodnym wzrokiem.

Jak się o tym pomyślało, to było idealnie logiczne. Jeżeli Brenda potwierdzi alibi, Catherine będzie czysta. A jeżeli ona nie zabiła, to ma dużo sensu, że to nie James zostawił wiadomość o tożsamości mordercy, tylko właśnie winny zostawił "wiadomość", mającą zmylić śledztwo. Na szczęście chyba nikomu nie przyszło do głowy dokonywać samosądu... Już jedna śmierć była tragedią, podwójne morderstwo by chyba wprowadziło masową histerię!
Arthur z pewną ulgą zapisał: "alibi?: Catherine Delacroix (zapytaj Brendę)".

- Mimo tego... - Skończył notować i podniósł wzrok na Brytyjkę, która już wstała, założyła ręce i patrzyła na Arthura. Dopiero teraz zauważył, że była od niego dość wyraźnie wyższa... - Mimo tego chciałbym zapytać o twoje ruchy. Wczorajszy wieczór, kiedy poszłaś spać, kiedy wstałaś, te sprawy...

- Od razu po kolacji wróciłam do pokoju i pracowałam w laboratorium do ciszy nocnej. Po 22 poszłam wziąć prysznic i o 22:30 położyłam się spać. Razem z Brendą obudziłyśmy się o 1:10 i znów się położyłyśmy 20 minut później. Słyszałyśmy muzykę z waszego pokoju i przerwane uderzenia w holu, więc to nie pomyłka. Obudziłam się znowu o 6:00, ale nikt nie szedł na śniadanie, a ja nie byłam głodna, więc postanowiłam poczytać. Po 6:30 zaczęła się krzątanina w jadalni i po niej znaleźliśmy ciało, przy czym już byłam.

- Co czytałaś?

- Czemu pytasz? - Jej głos był suchy. Jak piasek. Nie, piasek jest też szorstki... jej był suchy, ale gładki. Jak... szkło. Gładki, suchy, zimny. Szkło.

- Z ciekawości.

- Nie twój interes.

- ...

- Masz jeszcze jakieś pytania?

Arthur miał dużo pytań. Jaka była pełnia jej relacji z Jamesem? Co czuła w związku z jego śmiercią? Czy żałowała, że rozstali się jako wrogowie, skoro kiedyś się przyjaźnili? Ale skoro nawet nie chciała powiedzieć jaką lekturą rozkoszuje, Arthur nie podejrzewał, że pani o szklanym głosie się przed nim otworzy jeszcze bardziej. Dlatego postanowił skierować rozmowę na coś bardziej przyziemnego, przy czym mogła chcieć kooperować: śledztwo.

- Widzę, że też się rozglądasz po jego laboratorium. Znalazłaś coś godnego uwagi?

- Poza śladami krwi jego ciuchy są nietknięte. Zero śladów szarpaniny. Okular jest zbity, ale to najpewniej efekt tego, że upadł na twardą podłogę, pewnie przy uderzeniu.

"Twardą?", zastanowił się Arthur. Mimo wszystko tak naprawdę nie mieli pewności, gdzie umarł James. A była w tej szkole niejedna podłoga wyłożona miękką wykładziną.

- Z krzesłem też nic się nie działo, poza usadowieniem na nim pokrytych krwią zwłok. Skakanka to taki sam przypadek.

Arthur podniósł koszulkę Jamesa - błękitny t-shirt ze stylizowanymi literami "AT". Całe plecy pokryte były zaschniętą krwią, ale rzeczywiście, poza tym ani rysy. Spodnie, brązowe sztruksy - to samo. Zamszowe buty khaki podobnie, bielizna nawet nie miała tyle krwi.

- Ale za to James chyba nad czymś pracował. - Catherine zwróciła uwagę Arthura na biurko. Między narzędziami lutowniczymi i stosem kabli leżała posklejana kupka płytek scalonych i minikabelków. - To ręczna konstrukcja. Musiał się zajmować tym w wolnym czasie.

- Co to jest?

- Wygląda na zalążek routera internetowego. Zapewne chciał złapać sygnał.

- No tak, są tu przecież komputery... Ciekawy pomysł. Szkoda, że go nie skończy.

Catherine pokiwała głową, ale myślami była gdzie indziej. Arthur to widział w jej jesiennie złotych oczach, których głębia odpływała na szerokie wody. Gdy jednak popatrzył na nią ułamek sekundy za długo, głębia natychmiast się spłyciła, wyostrzyła i wbiła w Arthura, strzelając błyskawicami.

- Ostatecznie nic przydatnego tu nie znalazłam. Wychodzę, obejrzę drzwi w holu - oznajmiła krótko i wyszła.

Arthur został w laboratorium sam. Rozejrzał się jeszcze na własną rękę - cholera, miała rację. Poza zakrwawionym miejscem zbrodni w pigułce i lekko interesującym routerze nie było tu nic godnego uwagi. Arthur dowiedział się jedynie, że kombinezon bojowy na manekinie to tylko plastikowa kopia, w dodatku bardzo niemiła w dotyku. Szkoda...
Ostatnie, na co Arthur spojrzał przed wyjściem, to zdjęcie w ramce wiszące nad biurkiem. Aha! Ma go. Też miał zdjęcie, jak Kazimir... Huh? A to kto?
Zdjęcie w żadnym wypadku nie przedstawiało Jamesa. Była na nim dwójka dorosłych ludzi - tajemniczo uśmiechnięty mężczyzna o rudych włosach do ramion, noszący okrągłe okulary i elegancki garnitur, oraz ciemnoskóra kobieta o czarnych, falowanych włosach i ciepłym uśmiechu przebijającym wizerunek bizneswoman, nadawany przez podobny garnitur do mężczyzny. Podpis - "Rhodes Inc, Singapur, 1997".

 Podpis - "Rhodes Inc, Singapur, 1997"

- Rhodes Inc... Huh, nie gadajcie, że to jego rodzice - powiedział sam do siebie.

Ale jeśli się dobrze przyjrzeć, to mężczyzna w sumie bardzo przypominał Jamesa. Jakby mu zabrać okulary, dorysować pieprzyk koło oka i spleść włosy w warkocz, uprzednio goląc je po bokach... Nawet bródka się zgadzała! Tak, to zdecydowanie był ojciec Jamesa! A ta kobieta? Ten kolor oczu... Nawet jeżeli nie dzielił z nią koloru skóry, oczy mieli identycznie. Bez dwóch zdań była to jego matka. "Jak stąd uciekniemy i ich znajdziemy... to co im powiemy?", pomyślał Arthur.
Huh, James kochał swoich rodziców na tyle, by powiesić ich zdjęcie w laboratorium. Arthur próbował to zrozumieć, ale swoich rodziców widywał tak często, że patrzenie na ich zdjęcie byłoby wręcz przesytem. Powinien zacząć widywać innych ludzi... "Cóż, teraz mam na to okazję, chcę czy nie. A jeśli już więcej nie zobaczę mamy i taty, to... to...".
Nie, teraz nie będziemy o tym rozmyślać. Teraz nie czas bycia beksą - teraz czas bycia superdetektywem na tropie zagadki śmierci superbohatera. A winny dostanie tytuł superzłoczyńcy. Nie... super-superzłoczyńcy. Zwykli zawsze przegrywają z superbohaterami, a ich własna superzłoczyńca tym razem chyba w ogóle nie była nawet świadkiem odejścia jej nemesis.
Super.
Wszystko jest super.
Pora znaleźć Alfreda.

* * *

4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3 - Laboratorium Superlicealnego Pisarza Kryminałów

Alfred się znalazł szybko, siedział w pralni i przeglądał ciuchy, czy ktoś nie miał krwi na ubraniach. Niestety, nawet jeśli tak było, to wszystkie ubrania tam był już wyprane i albo jeszcze leżały w bębnach pralek, albo wisiały na sznurkach i schły. Po ustaleniu, że zdjęcia Elle rzeczywiście były wręcz niepotrzebnie dokładne, postanowili przerwać śledztwo i zebrać myśli w laboratorium Arthura.

- Szczerze, uwielbiam to miejsce - powiedział Alfred z uśmiechem, wieszając na framudze drzwi drążek do podciągania. - Jego ciepła atmosfera jest bardzo komfortowa.

- Zgadzam się, ale... na co ci ten drążek? - zapytał Arthur, siedząc na fotelu przy biurku.

- A, wiesz... klasyka...

Alfred zrzucił beżową kurtkę, złapał się, podciągnął i zahaczył kolanami o metalową rurkę. Zwolnił zaciśnięte dłonie i zaraz zawisł głową w dół, jak nietoperz. Uśmiechnął się błogo.

- Ach...

Arthur tylko pokiwał głową i zaczął oglądać notatki w swoim i Alfreda notatniku. O rany, ileż tego jest... Wszędzie tylko te godziny, imiona z całej Europy, cyklicznie powtarzające się słowa "kanciapa" i "alibi". O nie, nie - tak to nie będzie. Trzeba to jakoś uprościć, spisać w jakiś krótki, czytelny pliczek, bo zaraz sam się w tym wszystkim pogubi.

- Alfred, pomożesz mi uporządkować alibi?

- Si, si, czego ci potrzeba?

- Ustalić jakąś konkretną oś czasu kto co robił. Z kim dzisiaj rozmawialiśmy? Czyje alibi znamy?

- Odkąd zaczęliśmy śledztwo to byli po kolei... My nawzajem, Veikko, Vincent, Samantha, Oscar, Gabrielle, potem ja Elle i ty Kazimir.

- Pogadałem jeszcze z Catherine po nim.

- O, świetnie. Czyli mamy odbimbane... dziesięć osób z szes... z piętnastu.

- ...

Piętnaście osób. Co prawda zaczęli jako siedemnastka, ale szybkie odejście pana Hosen przyzwyczaiło go do obecności szesnastki. Teraz z jednego z nich został tylko zimny trup...

- Czy Elle powiedziała ci coś wartościowego? Poza tymi zdjęciami z kuchni.

- Zapytałem ją o alibi, ale to podobny przypadek, co wszyscy. Po skończeniu ćwiczeń o 22 poszły z dziewczynami się wykąpać, skończyły o 22:20 i poszły spać. Razem z Inge obudziły się o 6:00, Elle poszła do holu, do Oscara, przyprowadziła też Kazimira i Gabrielle, potem przyszedł Veikko.

- I obie przespały całą noc, nie zapewniając sobie nawzajem alibi na czas morderstwa?

- Bingo.

- A, szajs by to wszystko... - Sfrustrowany Arthur dopisał kolejne już "Brak alibi: Elle van der Linde" do notatnika. - Następna. Z osób bez alibi to jesteś już ty, Veikko, Vincent, Oscar, Gabrielle i Kazimir. Sześć osób bez alibi...

- Tak, wszyscy się kładliśmy między 22:00 a 00:00 i wstawaliśmy między 5:00 a 6:00, bez przerw na sprawdzenie czy o 1:27 wszyscy są w łóżkach. Kto ma alibi?

- Tak na pewno to ja i Gianluca, między 1:20 a 1:30 się kłóciliśmy... Samantha twierdzi, że Klaudia jej może potwierdzić alibi do 1:35, ale ta śpi. Catherine mówi, że mają z Brendą alibi między 1:10 a 1:30, ale nie miałem jeszcze okazji zdobyć potwierdzenia od tej drugiej.

- O, czyżby? - Alfred się uśmiechnął. - Jeżeli Cat jest niewinna to dobry news.

- Tak... - Arthur się zamyślił. Powiedział, że jego alibi jest pewne, ale na dobrą sprawę Alfred nie słyszał jeszcze potwierdzenia od Gianluci. Może powinni z nim pogadać, choćby dla upewnienia.

- Bo w końcu to znaczy, że morderca tylko próbował ją wrobić, nie? I mu się nie udało.

- Tak, tak... Hmm...

- Co ci chodzi po głowie?

- A, tak się zastanawiam... Strasznie dużo nieodpowiedzianych pytań. Już nie wspominając o samym "kto zabił Jamesa"... Kto próbował od paru dni sforsować drzwi frontowe? Kto sprzątnął pył i odłamki spod tych drzwi przez noc? Jak Uciekinier zdobył siekierę z zamkniętej kanciapy? Jak morderca zdobył z niej skakankę i materac? Jak ją potem zamknęli? Czy są tą samą osobą? W końcu James umarł od ciosu siekierą...

- Chwila, serio!? - Alfred się zgiął wpół i odwrócił przerażoną twarz w stronę przyjaciela.

- A, istotnie, nie powiedziałem ci. Tak, Kazimir przeprowadził autopsję i wywnioskował, że James umarł natychmiastowo od pojedynczego ciosu siekierą o 1:27.

- O Jezu... - Alfred wrócił do poprzedniej pozycji i wbił wzrok gdzieś w przestrzeń. - Jezu... Ale że aż tak go potraktować...

- Wiem. Ktokolwiek to zrobił, jeszcze znajdziemy drania. W końcu znajdziemy... jeżeli jakoś to wszystko zrozumiemy. Nawet nie wiemy, gdzie tak naprawdę umarł James...

- Coś wyklucza kuchnię?

- Niby nie, ale... jakoś mało tam tej krwi. A ślady na jego ubraniach wskazują, że wcześniej leżał w całej kałuży.

- A może morderca podłożył pod niego materac, gdy go zabił, a potem położył na krześle, przywiązał go skakanką, a materac schował w kanciapie? - zaproponował Alfred. 

- Może...

- Wiesz, na dobrą sprawę to jeszcze nie zebraliśmy wszystkich informacji. Choćby z tym pyłem pod drzwiami... mieliśmy pogadać z MonoTid, pamiętasz?

- A niech to, mieliśmy zapytać MonoPETa o jej lokację!

- Właśnie. Albo alibi Cat... nadal nie porozmawialiśmy z Brendą. I z innymi! Floryka, Inge, Gianluca. W zasadzie z Klaudią też...

- Masz rację, jest jeszcze dużo do zrobienia. Dość już tego dobrego, zwijamy się.

- Aye, aye, szefie!

Alfred zeskoczył z drążka, zebrali swoje rzeczy i wyszli na korytarz.

* * *

4 września 2010(?), HPEBS
Internat B - Prysznice

Szli korytarzem spokojnym krokiem, jednak na tyle szybkim, by nie pomylić ich kroczenia z niechętnym sunięciem, albowiem było jeszcze co zwiedzać. Rozważali po drodze od czego sprawdzenia i kogo przepytania zacząć, już nawet zaczęli się kierować w stronę sali gimnastycznej, by znowu zagadać do MonoPETa, tym razem w sprawie sprzątaczki, ale zostało to szybko przerwane.

- A TERAZ GADAJ CO WIESZ, ZANIM ZROBIĘ CI Z TEJ PLUSZOWEJ MORDY ZUPĘ NA GWOŹDZIU! - dobiegło zza drzwi damskiego prysznica. To był donośny głos Brendy O'Ryan.

- Słyszysz to? - zapytał Alfred. Arthur pokiwał głową. - Co tam się dzieje?

- Nie wiem, ale pluszowa morda... Czy ona dorwała któregoś z nauczycieli? Albo Monokumę?

- Ciężko w to uwierzyć, ale z drugiej strony... To Brenda...

Arthur podszedł do drzwi i zapukał mocno, tak, by dźwięk się rozniósł echem po całkiem sporej sali pełnej porozdzielanych zasłonami kabin prysznicowych. Dźwięki szamotaniny i szum wody ustały, zamiast nich wydobył się krzyk herpetolożki:

- Czego?!

- Brenda, możemy wejść? Co się dzieje?

- W dupie to mam, jestem zajęta!

- Czym?

- A co, kurwa, robimy? Szukam mordercy!

- Pod prysznicami?

Ale już nie odpowiedziała, tylko znowu zaszumiała woda. Arthur uznał, że podobnie jak szukana lokatorka Catherine nie będzie się pierdolił w tańcu i po prostu wejdzie do środka.

- Arthur, ale...!

Alfred go nie powstrzymał, chłopak już nacisnął klamkę i otworzył wilgotne pomieszczenie.
Zgodnie z jego przewidywaniami: nikt tu nie był nagi, a już bynajmniej się nie kąpał (kto się kąpie podczas śledztwa?). Stała tu jedynie uzbrojona w trzy gekony i słuchawkę prysznicową Brenda, celująca strumieniem wody w... białe futerko MonoTid!

- Hej, patrz, to sprzątaczka! - zawołał Alfred, teraz już pewnie wskakując do sali, poślizgując się na kałuży wody, upadając, dzielnie się podnosząc i wskazując palcem na robota.

- Brenda, co ty robisz?! Przemoc wobec MonoKomitetu jest zabroniona! - przypomniał Arthur.

- Chuj z zasadami, nie umrę od tego! - Arthur spojrzał na jej bransoletkę. Podświetlona na czerwono: już aktywował się jej Kod NG. - A ten misiek może coś wiedzieć, więc go przesłuchuję! Gadaj, dozorca, co wiesz o zbrodni!

- ... - MonoTid stała bez słowa.

- Gadaj, kurwa, nie mam całego dnia! Sean, Harvey, Argus, na nią! - Gekony rzuciły się na robota, gdy Brenda zaczęła znowu go polewać wodą.

- Brenda, one nie mogę nam zdradzać nic o tożsamości mordercy.

- Skąd taki pomysł, szarak?

- James wam nie mówił na kolacji? Oni wszystko widzą i wszystko wiedzą, ale nie wolno im powiedzieć niczego, czego nie powiedziałby Monokuma. Myślisz, że ten by nam zdradził cokolwiek w kwestii śledztwa?

- Ech... Kurwaaa... Zgaduję... że coś tam na ten temat James bąknął...

Alfred kiwnął głową na potwierdzenie. Zgodnie z obietnicą James podzielił się wczorajszym odkryciem z resztą. A potem umarł...

- No to co ja mam robić niby?! - Brenda cisnęła słuchawką prysznica o ziemię. - Nie nadaję się do wąchania każdego kąta... Nie znajduję takich wskazówek jak ta, kurwa, Floryka czy kto... Nie sprawdzę trupa jak Kazimir... Ja się nadaję do napierdalanki, a tego mi nawet nie wolno robić? Do dupy z tym wszystkim!

- Brenda... - Alfred brzmiał jak zatroskany ojciec. - Każde wsparcie jest dobre i twoje również. Hej, może nie trzeba od razu przeprowadzać waterboardingu, by je przesłuchać? Próbowałaś po prostu ją zapytać?

- Czy ja ci wyglądam na kretyna, Brytolu? - warknęła Brenda. - Pewnie, że próbowałam!

- O co zapytałaś?

- Kto jest mordercą, oczywiście!

- No to na to ci nie może odpowiedzieć. Zapytajmy o coś, um... Coś innego, na co może. Arthur, jakieś pomysły?

- Hmm... - Chłopak podrapał się po szarych włosach. - MonoTid, kiedy ostatni raz sprzątałaś hol?

- Wczoraj wieczorem - odparła.

- I co ja mam niby z tym zrobić? - Brenda spojrzała na Arthura groźnie.

- Patrz, teraz przynajmniej wiemy, że nie sprzątała holu po próbie ucieczki kogokolwiek, kto uderzał w nocy w drzwi. To znaczy, że ta osoba, albo morderca, albo jeszcze ktoś inny, posprzątał wióry z drzwi za nią. I kto wie, co jeszcze?

- I chuj z tego? Że ktoś posprzątał wióry?

- Ostatnio to nie miało miejsca. Więc posprzątanie holu przez kogoś, czyim zadaniem to nie było, znaczy MonoTid, musi mieć jakieś znaczenie. A że tej samej nocy James został zamordowany, ciężko mi uwierzyć, że to nie ma związku...

- ... - Brenda stała zamyślona. - Ty, kurwa... - Trybiki w jej głowie ewidentnie pracowały. - Nie takie głupie w sumie... Ha, szarak, ty...! - Klepnęła go po plecach, gdy po drugiej ręce wróciły jej na ramiona gekony. - ...Jebany, niezły jesteś. Dobra, to ja się pójdę tam rozejrzeć! Może coś znajdę.

- Czekaj, czekaj, Brenda, chciałem z tobą jeszcze pogadać!

- Czego?

- Rozmawialiśmy z Catherine - powiedział Alfred. - Mówiła, że macie alibi na czas morderstwa. To prawda?

- Hę? - Zastanowiła się. - Aaa, kurwa, tak, rzeczywiście! Ahahaha! Słuchaj tego, kurwa, bo to będzie dobre: ta cicha panienka boi się gekonów! - Klasnęła w dłonie.

Brak reakcji.

- Nie bawi was to? Pff. Mniejsza, obudziła się z nimi na mordzie o 1:10, więc podskoczyła z piskiem i zaczęła biegać po całym pokoju...

- Catherine!? - Alfred się nachylił, bo chyba nie wierzył w to, co usłyszał.

- Nie, kurwa, Święty Mikołaj. Jasne, że Catherine! Obudziła mnie tym łomotem, więc pomogłam jej się ich pozbyć z wyra i potem jakoś ogarnąć. Jak znowu zgasiłyśmy światło, było już koło 1:30. Mam wrażenie, że w międzyczasie przestałam słyszeć huki uderzeń zza drzwi, więc to musiało być w trakcie morderstwa.

- I skąd wiesz, które to były godziny?

- Nie masz zegarka w tym tableciku, kmiocie? Nie patrzysz na niego?

- A, racja... Czyli to tak... Czyli potwierdzasz alibi? - Arthur przeglądał notatki.

- Chyba nie mówię niewyraźnie, e?

Arthur z ulgą zapisał "Alibi: Catherine Delacroix" i "Alibi: Brenda O'Ryan". Podobał mu się ten minimalny podskok niewinnych. To już zostawia tylko 10 opcji! Potencjalnie nawet tylko 9.

- Dobrze to słyszeć. - Alfred się uśmiechnął. - A widziałaś poza tym coś nietypowego? Wspominałaś coś o Floryce...

- Czy widziałam? Ha, żebym ja nie widziała! - Brenda uderzyła dłońmi w uda. - Elle szpera po całej szkole szukając jakichś ciemnych plam, a ta sucz Floryka coś ukradła jej spod nosa i wyparowała! Jak bonie dydy, Elle se łazi, a ten skwarek do niej podbiega i zabiera z podłogi coś, czego nie widziała! Hipsterka próbuje ją powstrzymać, ale ta jej odpowiada coś by uważała, żeby nie usłyszała jakiegoś, uh... Jak ona to ujęła... "zabójczego rozkazu", o! Cokolwiek to znaczy.

- Żartujesz!

Arthura zmroziło. Czy Floryka zamierzała manipulować dowodami i szantażować Elle jej życiem? Trzeba natychmiast to sprawdzić.

- Alfred, biegnij znaleźć Elle i przytrzymaj ją gdzieś z dala od innych. Ja muszę znaleźć Florykę.

- Huh? Czemu?

- Nie ma czasu do stracenia! W drogę!

I wybiegli, niemal się ślizgając na wodzie, nie słysząc nawet zgryźliwego "Nie ma za co!" ze strony Brendy.

* * *

4 września 2010(?), HPEBS
Internat B

Elle znaleźli praktycznie tuż obok pryszniców, zgiętą w pół, z jakiegoś powodu bardzo uważnie przyglądającej się podłodze.

- Elle! Nic ci nie jest? - Arthur do niej nie podszedł, Arthur ją praktycznie dopadł.

- Huh? O, cześć, chłopaki. Jak wam idzie śledztwo? Macie coś?

- Słyszeliśmy, że Floryka ci groziła. Wszystko dobrze?

- A... Tak, tak, spokojnie. Nic mi nie jest. Szukam sobie śladów, ale... O! Jest!

Podniosła się, podbiegła parę metrów w przód i klęknęła tuż przy małej, ciemnej plamce na podłodze korytarza. Wskazała ją i z szerokim uśmiechem spojrzała na kompanów.

- Widzicie to? Mam kolejną, chłopaki!

Arthur nachylił się nad znaleziskiem, Alfred tylko zerknął, ale od razu stwierdził, że nie rozumie.

- Znalazłam ślad, widzicie? Takie lepkie plamy pojawiają się co kilka metrów od drzwi frontowych w holu aż do tutaj. I założę się, że prowadzą dalej. Chcę zobaczyć gdzie się kończą.

"Lepkie ślady... Materac?", pomyślał Arthur.

- Brenda mówiła, że coś znalazłaś, ale Floryka to zabrała. - Temat poruszył nagle Alfred. - Co to było?

- A... W zasadzie to nawet tego nie znalazłam. Coś leżało blisko mnie, ale Floryka zobaczyła to przede mną, zabrała z ziemi i uciekła. Dogoniłam ją, oczywiście, ale no... Nie mogłam nawet tego czegoś zobaczyć. Sorry, chłopaki... Robię, co mogę.

Arthur pokiwał głową. Jej Kod NG... Floryka pewnie wykorzystała go by zachować tajemniczą poszlakę dla siebie. Elle nic nie wskóra, ale on...

- A gdzie po tym poszła? - zapytał.

- Chyba do swojego pokoju. Coś mówiła o laboratorium.

- Hmm...

Arthur poprosił Alfreda, by został pomóc Elle szukać śladów. Po wesołym "Aye, aye!" i dźwięku przybicia piątki przez nowy duet Arthur skierował już samotne kroki w stronę internatu.

* * *

4 września 2010(?), HPEBS
Internat B - Pokój 5

W pokoju Floryki i Gabrielle Arthur jeszcze nie był, ale już przez zamknięte drzwi czuł delikatną aurę zapachu kwiatów. Nie wahał się - nacisnął klamkę i wszedł do środka.

- ...!

- Huh?

Wyszło na to, że ktoś już go uprzedził. I bynajmniej nie była to Gabrielle, która nadal była z Oscarem, ani Floryka, która już się zamknęła w swoim laboratorium.

- Inge?

- Ćśś!

Dziewczynka w szaliku szybko skoczyła i rączką zasłoniła Arthurowi usta. Obejrzała się na drzwi laboratorium Floryki, ale nic specjalnego z nim się nie stało - drzwi nadal były zamknięte, dochodził zza nich tylko wesoły śpiew Rumunki: "With the taste of your lips, I'm on a ride, you're toxic, I'm slipping under...". Czyli czysto?

- Hmhm? - Wymamrotał Arthur spomiędzy zaskakująco silnych palców austriackiej narciarki, chcąc zapytać "Co jest?".

Inge odsunęła rękę i przyłożyła palec do ust, nakazując Arthurowi ciszę. Nie odezwał się, a Inge zaczęła coś skrobać w notatniku, więc póki nie skończyła, Arthur postanowił rozejrzeć się po pachnącym kwiatami pokoju.
Nie skupiał się na części Gabrielle, bo w niej nie było się na czym skupiać - nie podrasowała jej sobie w żaden sposób, żadnych plakatów, żadnych zdjęć, jedynie poduszki w różowych poszewkach i leżąca na kołdrze fioletowa opaska na oczy do spania. Za to część Floryki? Tu dopiero było co oglądać! Jej łóżko było zaskakująco brzydko zaścielone, poduszka przekręcona, kołdra zwinięta w kulkę, czarna sukienka nocna rzucona jakkolwiek. Nad tym małym pogorzeliskiem sennym wisiały przyklejone przezroczystą taśmą do ściany plakaty z całą masą idoli, idolek, boysbandów i innych obecnie popularnych gwiazd. Nawet pomimo tego, że ewidentnie były wyrwane z jakichś tanich magazynów, to chyba nie powinny być aż tak porozdzierane...? No i słoń w menażerii: malunek. Pomiędzy plakatami, tuż nad głową łóżka, był malunek blond dziewczyny w różowej sukience unoszącej się na niebieskim szalu. Mimo nieodmówionej kreatywności malunek był... brzydki. Był po prostu brzydki i zgadzałem się z tym zarówno ja, jak i Arthur. Krzywy, rażący kolorami w oczy, dysproporcjonalny. Czy Floryka namalowała go sama?

- ... - Inge skończyła pisać i zwróciła jego uwagę klepnięciem w plecy. Pokazała mu kartkę z wypowiedzią. - "Floryka robi coś złego Elle. Widziałam, jak mimo tego, że Elle ją dogoniła i czegoś chciała, musiała odpuścić, choć Floryka nic nie robiła prócz mówienia. Dlatego chciałabym się z nią skonfrontować i myślałem czy nie zacząć mówić, ale skoro tu jesteś, to czy byś mi pomógł? Nie chcę się do niej odzywać, ani w ogóle być z tym sama, więc gdybyś ty ją przycisnął, a ja bym Ci towarzyszyła..."

Ach, czyli o to chodzi. Świetnie, świetnie, masz sojusznika, Arthur! Razem na pewno wyciągniecie od niej tajemnicze znalezisko.
Arthur pokiwał głową w zgodzie. Podeszli cicho do laboratorium Floryki.

With a taste of poison paradise, I'm addicted to you... - Brzmiało zza drzwi.

- Raz, dwa, trzy... - szepnął Arthur kładąc dłoń na klamce. Inge kiwnęła głową. - Teraz!

Wcisnął klamkę i mocno pchnął drzwi, a Inge natychmiast ruszyła do wnętrza, tylko by odkryć, że mimo tych działań drzwi wcale się nie otworzyły, a ona sama puknęła się o nie czołem.
Piosenka Floryki ustała, za to zabrzmiały kroki i po chwili drzwi zostały otwarte w zupełnie drugą stronę, niż normalnie.

- A wy tu czego? Nie widać, że jestem zajęta?!

- Szajs, co to za drzwi... - Arthur rozmasowywał sobie twarz po uderzeniu ich skrzydłem, gdy Floryka je otworzyła od środka.

- Och, nie słyszałeś? Drzwi do mojego laboratorium otwierają się na zewnątrz, nie do środka, jakiś błąd konstrukcyjny. Na początku myślałam, że to pierwsza oznaka pecha w moim życiu, ale patrząc na to, że zaalarmowały mnie o waszym nadejściu, to chyba jednak miałam niezłe szczęście... - Wyszczerzyła kły w paskudnym uśmieszku. Wyszła z laboratorium, zatrzasnęła drzwi i się o nie oparła. - To czego tu szukacie? Nie ma tu francuskiej brzydulki? Kto was wpuścił? Ooo, weszliście bez pozwolenia?! Wy...!

- Bez owijania w bawełnę, Floryka! - przerwał jej Arthur. - Gadaj, co zabrałaś Elle!

- ...! - Inge pokiwała głową i, wykrzywiając buzię w zezłoszczony grymas, zacisnęła piąstki.

- Elle? Nic. Zupełnie nic. Skąd taki pomysł? Ktoś rozsiewa o mnie plotki? Och, czyżby rodziła się wśród waszej gromady zazdrość? Hahahahaha!

Arthur złapał ją za ramiona i przycisnął do drzwi. Floryka nadal się uśmiechała, ale w jej oczach błysnęło zaskoczenie. Zaczęła lekko dyszeć, dmuchając powietrzem prosto w twarz Arthura. Pachniała ładnie... więc to jej perfumy było czuć w całym pokoju.

- Teraz mnie słuchaj, wampirze, bo dwa razy nie będę powtarzał - mówił pisarz. - Chłopak nie żyje i morderca jest wśród nas. Mów co chcesz o swoim talencie, ja w żadne magiczne szczęście nie wierzę. Jeżeli ktoś mógł zabić bądź co bądź silnego Jamesa, to tym bardziej może zabić przyszpiloną przez taką kluchę jak ja dziewczynkę. - Wbił wzrok w jej zielone oczy. Iskierka zaskoczenia, nie, iskierka strachu wznieciła w nich ogień. - Cokolwiek znalazłaś, może mieć kluczowe znaczenie dla tej sprawy. Możesz się bawić życiem Elle, ale nie moim, ani nie Inge - nasze bransoletki są wolne. Więc albo mi oddasz cokolwiek znalazłaś, albo będzie naprawdę krucho...!

- Heh... - Walczyła z ogniem w oczach. Jej oddech spowolnił. - Jest moja. Mogę jej kazać cię zabić. Mogę jej kazać się zabić. Wziąć kuchenny nóż i powoli rozpruć sobie brzuch, od miednicy po mostek. I powiem wszystkim, że zrobiłam to, bo Arthura Pohla nie obchodziło życie biednej Elle. Co ty na to?

- Elle nie musi słuchać tylko ciebie. - Zbliżył się do niej. - Mogę jej kazać zrobić dokładnie to samo z tobą. Przekonamy się, jak prawdziwe jest "super" w Superlicealnej Szczęściarze, co? Jestem pewien, że ten rozkaz wykona zdecydowanie chętniej.

- Musi słuchać wszystkich rozkazów! Nie możesz jej kazać zrobić czegoś sprzecznego z moim... Wykona moje pierwsze, jeśli szybciej je powiem!

- Nie wiesz tego, Floryka. Bo niby co? Ma tylko wykonać rozkaz, priorytet nie jest nadany. Jeżeli każę jej cię pociąć, to nie może się powstrzymać. 

- Ty... Ty...!

- Chcesz się przekonać, Floryka? Skoro tak się lubisz bawić jej życiem, to się zabaw na całego, co? Przekonamy się, czy zabije ciebie, mnie, kogoś innego, a może siebie. Co ty na to?

- ... - Jej oddech już zupełnie się uspokoił, ale i uśmiech zszedł z twarzy. Teraz to nie on się w nią wpatrywał, teraz to ona w niego. - Ty, Pohl... jesteś pojebany. Naprawdę pojebany.

Arthur puścił jej ramiona.

- Oddawaj co znalazłaś.

- Dobra, Jezu...

Odwróciła się i weszła do swojego laboratorium, a Arthur i Inge za nią. Obejrzał framugę drzwi - rzeczywiście zamontowane w drugą stronę. Czemu tego nie zauważył?
Laboratorium wyglądało jak istne muzeum szczęścia (a raczej malutka wystawa, zważając na to jak niewielkie były poświęcone im pomieszczenia) - w gablotkach leżały monety z różnych okresów od nawet średniowiecza, wszystkie znajdywane na drogach i podnoszone na szczęście, były też zasuszone czterolistne koniczyny, napisane różnymi czcionkami i wykonane z różnych materiałów liczby 7 i guziki kominiarzy. Na ścianach zawieszone były obrazy przedstawiające tęczę oraz wykonane z różnych metali podkowy i namalowane jeszcze więcej koniczyn. Koło biurka, na którym spośród książek o przesądach wyglądał wielki napis "Live, laugh, lucky", stała pełna zwierzęcego żwirku i sianka klatka, a w jej środku siedział sobie zupełnie biały króliczek o kłapniętych uszkach. Przypięta do prętów tabliczka mówiła "Cztery żywe królicze łapki są lepsze niż jedna odcięta".

- Ale fajny futrzak - powiedział Arthur. - Jak się nazywa?

- Abba - odpowiedziała Floryka.

Dziewczyna podeszła do biurka i wygrzebała z szuflady małe, czarne pudełko z brokatową przykrywką. Podniosła ją: w środku było trochę, dosłownie parę guzików różnych kształtów i kolorów, oraz inne plastikowe pierdółki, też odrobinka. Nie pokrywały nawet całego dna małego pudełka.

- Skąd masz te rzeczy?

- Były już tutaj od pierwszego dnia.

Arthur zmrużył brwi. W pudełku był między innymi brązowy koralik Elle.

- Kłamczucha. Znajdujesz je w szkole i sobie zabierasz.

- Ja bym nigdy...! - Spotkała się z oceniającym wzrokiem chłopaka. - A, no tak... Widziałeś mnie podczas mojej wczorajszej rozmowy z Elle...

- Od początku do końca. Zbierasz śmieci z podłogi i je sobie zabierasz, tak? By sobie je wyszywać? Widziałem twoje zapędy artystyczne na ścianie nad twoim łóżkiem.

- Ghhh... Nikomu o tym ani słowa, jasne? Ani ty, ani ty! - Wskazała na Inge, która wciskała palce między pręty klatki Abby, który najwyraźniej nie miał z tym żadnego problemu (wręcz przeciwnie - zaznaczył Inge jako swoją własność ocierając się o jej palce bródką).

- Pomyślimy o tym. A teraz sprężaj się!

- Masz...

Floryka wygrzebała z pudełka mały, czarny guziczek. Miał koło pięciu milimetrów średnicy i cztery dziurki na nitkę.

- Znalazłam to na ziemi w korytarzu szkolnym... Elle akurat była obok, więc go szybko wzięła i się zmyłam, ale mnie dogoniła, więc jej zagroziłam, że jak nie odpuści to jej każę się zabić.

- Ohydne.

- Pff...

- I go tu zabrałam. Cała historia.

Więc tajemniczy przedmiot znaleziony na korytarzu, oprócz ścieżki lepkich śladów, to czarny guzik. Czy pasował do kogoś w klasie? Trzeba to sprawdzić.
Wtem rozległo się głośne pukanie. Nie do laboratorium Floryki, a do pokoju 5.

- Arthur! Arthuuur! Jesteś tam?! - To głos Alfreda, który był z Elle na poszukiwaniu dalszych śladów. O rany, czy coś znaleźli? -  Arthuuur!

- Już, już. - Otworzył drzwi. - Co jest?

- Skończyłeś co miałeś? - zapytał Alfred, zdecydowanie zaaferowany.

- Tak...?

- To chodź, szybko! Musisz to zobaczyć!

Arthur westchnął i ruszył za już biegnącym przez internat Brytyjczykiem, mając nieznośne uczucie, że znowu go gdzieś dziś ciągnie.

* * *

4 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Tym, co Arthur musiał zobaczyć, okazało się być zakończenie szlaku brudnych śladów, za którym podążała Elle z Alfredem - i to nigdzie indziej, jak pod drzwiami na miejsce zbrodni.

- Jak my to mogliśmy przeoczyć? - zapytał Alfred.

- Wiesz, mimo wszystko te ślady są małe i dość łatwo się zlewają z podłogą... - Elle drapała się po głowie. - Poza tym pojawiają się co dobre 10 metrów.

- Hmm... Ma ktoś z was plan tego piętra? - zapytał Arthur.

- Uuu, ja mam! - Alfred wygrzebał z kieszeni kartkę. - Przerysowałem go z planu Klaudii, który zostawiła na stole.

- Świetnie, dzięki... - Arthur usiadł przy stole, wziął jeden ze swoich ulubionych czerwonych długopisów z kieszeni kamizelki i zaczął rysować. - Więc mówisz, Elle, że gdzie się zaczęły ślady?

- W holu. Jakoś niedaleko drzwi, o ile pamiętam...

- I którędy szły?

- Co jakieś 10-15 metrów od holu przez korytarz części szkolnej przez korytarz internetu aż tutaj. Na zakrętach ślady były trochę gęstsze... O, tak, właśnie tak.

Wskazała z aprobatą na plan, na którym Arthur zaznaczył szlak lepkich śladów. Dla własnej wygody zaznaczył też w których pokojach były osoby z alibi.

- A gdzieś tu był ten misterny guzik...

- A gdzieś tu był ten misterny guzik

- Jaki guzik?

- Ten, który ukradła ci Floryka. Nadal go ma.

- A, więc to było to... Tak, to właśnie gdzieś tam.

- I mamy bezpośredni szlak z holu do kuchni, lub na odwrót. Czyli ktoś tamtędy szedł tej nocy, zostawiając ten ślad oraz guzik.

- Hmm, a co jeśli to stare ślady? - zapytała Elle.

- Nie może być. MonoTid myła wczoraj podłogę na tamtym korytarzu, sami to z Jamesem widzieliśmy, wiec to musialo powstać po tamtym czasie.

- Rozumiem... - Elle wpatrywała się w mapę. - Cholera. Co to wszystko ma znaczyć? Czuję się jak w jakimś... nie wiem... kryminale! Jesteśmy tylko bandą 16-latków, dlaczego to wszystko wygląda jak jakaś gierka?!

- Technicznie rzecz biorąc to jest gra - zauważył Alfred - jako ogół. A ta sprawa teraz tu... Hm...

- ...I właśnie w ten sposób pokochałem tofu!

Drzwi do kuchni się otworzyły i do jadalni wyszedł Oscar w towarzystwie Gabrielle i Kazimira. Nieśli miski pełne musli.

- Och! Arthuro, Alfredo i señorita van der Linde! Jak dobrze was widzieć! - zawołał Hiszpan. - Właśnie skończyliśmy przygotowywać śniadanie. Dacie wiarę, że były składniki do musli, ale kompletnie nieprzygotowane i niewymieszane?

- D-Dopiero teraz skończyliśmy kroić orzechy. - Uśmiechnęła się Gabrielle.

- A propos orzechów to użyliśmy mleka migdałowego, by nie przeszkadzać niczyim nawykom żywieniowym - dodał Kazimir.

- Skusicie się na porcyjkę? Jeszcze nic dziś nie jedliście, si? - Oscar z szerokim uśmiechem wystawił miski w stronę siedzącej przy stole trójki.

- Jasne, zjemy. Dam znać innym! - Elle się podniosła i poszła do kuchni po jej ulubiony garnek i łyżkę, z którą zaraz wybiegła na korytarze głosić dobrą nowinę.

- Tak... Dzięki, Oscar.

- Dzięki, brachu!

Kiedy już pałaszowali płatki, do jadalni zebrała się większa część klasy. Próbującego się chociaż na chwilę zrelaksować Arthura wyłapał wzrokiem gburowaty Włoch w zielonym garniturze, wziął swoją miskę i usiadł tuż na przeciwko niego.

- No i co tam, wieprzku? Jak postępy w "śledztwie"?

- Gianluca - mruknął Arthur apatycznie - szukałem cię. Morderstwo było o 1:27.

- No proszę...! - prychnął krytyk sarkastycznie.

- Wiesz, co to znaczy, prawda?

- Phi! Mogę gadać zdrów, nie powinieneś nawet słuchać. Każdy sobie może kłamać ile wlezie w tym momencie. Co sprawia, że sądzisz, że tobie się uda coś z tego wszystkiego wyciągnąć?

- Po prostu mówię że mamy alibi. Nie spaliśmy wtedy, nie?

- Dlaczego mnie o to pytasz? - Gianluca zmarszczył brwi. - Przecież też tam byłeś. Chyba że... - Spojrzał na Alfreda, wpychającego sobie obok owsiankę w usta. - Ahaaaa, chcesz udowodnić przed swoim słodkim koleżką, że jesteś niewinny, co, Pohl? Ha, ha, ha. No więc nie! Jako Superlicealny Krytyk muszę dbać o swój gust, więc żeby zapewnić sobie ostrość umysłu, muszę utrzymać tę zabójczą grę w stanie tip-top! 10/10! Nie powiem ani słowa, póki nie wejdziemy na salę wielkiej rozprawy. Jak ma być zagadka, to będzie zagadka.

- Dosłownie tylko ty nie współpracujesz - mruknął zmęczony obecnością współlokatora Arthur. - Nawet od Floryki mam informacje, daj se spokój.

- Oho! Czyli widzę, że jednak jakieś owoce twój zbiór daje. A więc czekam na efekty... Do zobaczenia na rozprawie.

Gianluca uśmiechnął się wrednie, zabrał już pustą miskę, zostawił ją w kuchni i wyszedł.

- Zrozumiałeś coś z tego? - zapytał Arthura Alfred z pełnymi ustami.

- Zrozumiałem, że go nie znoszę. - Arthur uderzył czołem o stół.

* * *

4 września 2010?, HPEBS
Patio

- Nie wiem. Nie mam już pomysłów. Co jeszcze możemy zrobić? Byliśmy już wszędzie.

Arthur położył się na ławce, sfrustrowany. Po śniadaniu przyszli z Alfredem na patio, bo tylko to miejsce stanowiło jakąś w miarę przyjemną odmianę od czterech ścian tej betonowej klatki. Beton... Na tym punkcie wydaje się, jakby mury dało się łatwiej sforsować niż te przeklęte drzwi.

- Drzwi sprawdziliśmy... Korytarz sprawdziliśmy... Miejsce zbrodni sprawdziliśmy... Kanciapę sprawdziliśmy... Wszystkich żywych sprawdziliśmy... Cholera, nawet Jamesa sprawdziłem... Nadal nie mam pojęcia kto jest mordercą!

- Na pewno nie Catherine, wbrew sugestii krzesła z kuchni! - Uśmiechnął się Alfred, siedzący po turecku koło ławki Arthura. - I siłą rzeczy Brenda. I wierzę że nie ty, ani Gianluca. Ani Samantha. Ani Klaudia. Ani, myślę, Gabrielle. Ani Kazimir... Ani Veikko...

- Ja też wierzę że to żaden z nich, ani że ty. Ale zobacz, jest nas tu tylko piętnastu, a KTOŚ musiał zabić Jamesa! Przecież nie zrobił tego sam.

- A co jeśli... Uderzył się o coś w głowę...?

- Tak, uderzył o siekierę, a po tym sam poszedł do kuchni i się przywiązał do krzesła. Ktoś go zabił bez dwóch zdań.

- Ale kto...?

- Nie mam żadnych dobrych typów. Kto tu byłby w stanie to zrobić?

- Może... Floryka...? Ciągle jest taka paskudna...

- Może nie ma alibi i też dostała list z motywem, ale to samo można powiedzieć choćby i o tobie. Może być winna, fakt... ale może i nie.

Alfred zamilkł, skrobiąc śrubokrętem po ławce.

- Też dostałeś list z motywem, nie? - zapytał Arthur.

- Tak...

- Otworzyłeś go?

- Nie... Starczy mi własnych obaw...

- Ja też nie. Nie chciałem sobie dawać motywu.

- Sprytnie...

Skrob, skrob, skrob.

- Co ty w sumie robisz?

- Jakieś szlaczki.

Arthur spojrzał na ławkę. Alfred zrobił śrubokrętem parę spirali i "fajne S".

- Skąd to masz?

- Co?

- Śrubokręt.

- Z zestawów. Nie dostałeś?

Arthur pacnął się w czoło. Na śmierć zapomniał!

- Mogę zobaczyć? Nawet nie oglądałem swojego.

Alfred mu podał śrubokręt i pudełeczko z resztą narzędzi. To były naprawdę miniaturki - młotek, kombinerki i śrubokręt krzyżakowy, każde długości palca.

- I co Monokuma mówił, że mamy tymi robić?

- Jakieś tam wsparcie do potencjalnych morderstw. Dziewczyny dostały mapy anatomiczne ciała, by wiedzieć, gdzie dźgać.

- Przecież ja takim młotkiem nawet muchy nie zabiję...

- Czemu chcesz zabijać muchy?

- Tak tylko mówię...

DING DONG, BING BONG

- Huh?

Chłopaki się rozejrzały wokół, szukając źródła przytłumionego dźwięku. Dzwonek szkolny dochodził zza drzwi - na patio pewnie nie było głośników.
Zajrzeli przez drzwi do wnętrza budynku, by posłuchać komunikatu.

- Uwaga, uczniowie! - mówił ten paskudny Monokuma z zaświeconych ekranów na ścianach. - Czas przeznaczony na dochodzenie minął! Nakazuję zbiórkę na patio, skąd traficie na następny etap procedur zabójczej gry! Puhaha, do zobaczenia, misiaczki!

Ekrany zgasły.

- Huh... To już? - Arthur wrócił z Alfredem do ławki. - Która godzina?

- 12:36 - odpowiedział Alfred, patrząc na E-Handbook. - Rzeczywiście minęło 6 godzin od oficjalnego odkrycia zwłok Jamesa...

- Wszyscy mają się zebrać na patio. To co, tu będzie rozprawa? Będziemy tak tylko stać i gadać, czy...?

- Kya!

Alfred, przerażony, skoczył na ławkę, skulił się i schował za Arthurem. Zrozumiale - ziemia zaczęła drżeć, a cały obszar otoczony przez żwirową dróżkę zaczął się wysuwać z poziomu ziemi i podnosić - razem z drzewem na środku. Arthur i Alfred patrzyli na to oniemieli, tak samo jak i pierwsze osoby z klasy, które zaczęły już się zbierać.

- Co to jest...? - zapytała osłupiała Samantha.

- Podnosi się! - Elle złapała mocno swoją czapkę.

- Patrzcie... Coś z nią wychodzi... - Veikko wskazał na metalowe ściany wystające spod wysuniętej warstwy ziemi.

- Czy to... drzwi? - zdziwił się Gianluca.

Rzeczywiście - spod drzewa i ziemi na poziom patio wyniosła się para rozsuwanych metalowych drzwi. Otworzyły się - w środku była winda.

- Winda... - mruknął Kazimir.

Samantha zrobiła parę kroków i zajrzała do środka. Duża winda techniczna bez ścian, odgrodzona tylko kratami od szybu. Mimo tego metal był nowy i wszystko wyglądało na sprawne i bezpieczne.

- Wygląda zwyczajnie... - stwierdziła strażak.

- Chyba was popierdoliło, że mamy tam wejść! - zawołała Brenda, instynktownie chowając gekony za bezpieczeństwo pazuchy. - Co to ma znaczyć w ogóle?

- Ani mi się śni - warknęła Floryka, zakładając ręce. 

- W sensie... nie wydaje mi się, że mamy jakieś inne opcje - powiedziała Elle.

- ... - Inge pokiwała głową z aprobatą.

- Jedyna droga to ta naprzód. - Kazimir chrupnął ostatni kawałek marchewki.

- Poetycko ujęte... - westchnął Oscar.

- To co teraz? - spytała Gabrielle.

- Ja wchodzę - powiedział Veikko i wszedł do środka windy. Stanął w kącie i czekał

Nic się nie stało.

- To ja też wchodzę! - Samantha zacisnęła pięści i stanęła na środku windy.

- W drogę. - Kazimir do niej dołączył.

- Tak jest! - Weszła i Elle.

Ludzie pokiwali głowami i zaczęli się wlewać do wnętrza windy, które zaraz wypełniło się dziesiątką osób. Następnie weszli też Arthur i Alfred - na zewnątrz zostali tylko Gianluca, Brenda i Floryka.

- Ughhhh... No dobra! - wrzasnęła Irlandka i też weszła.

- Nie będę gorszy niż jaszczurzyca... - mruknął Gianluca wchodząc.

- ...

Floryka została sama przed drzwiami. Stała z wciąż założonymi rękoma i patrzyła na klasę w windzie. Czternastka patrzyła również na nią.

- ...

- ...

- Ale wy jesteście wkurwiający. Nienawidzę was - powiedziała Rumunka i weszła do środka.

Samantha zapytała wszystkich ostatni raz, czy nikt nie ma jeszcze nic do zrobienia. Gdy każdy pokręcił głową, drzwi zamknęły się automatycznie.

- Więc teraz... będzie rozprawa - powiedziała. - Sąd Klasowy... w sprawie zabójstwa Jamesa. Wiemy co się stanie, jeśli nie znajdziemy mordercy, prawda?

- Tak.

- Tak... To chyba nie mamy już innych opcji. Zagramy...

Zabrzmiało echo mechanizmów. Winda skrzypnęła, po czym zaczęła się powoli osuwać w dół. Arthur słyszał przesypującą się ziemię opuszczanego drzewa.
Śmierć Jamesa...
Zabójcza gra...
Monokuma...
Gdzie to wszystko zmierza?

* * *

Ciąg dalszy nastąpi.

Żywych uczestników: 15

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz