Zbrodnie Arkadii:
Porcelanowy Słonik
10. posterunek KMPR-u
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206
Dzień po pościgu Faustino i Richard spędzili na zasłużonym zwolnieniu. Faustino, konkretniej mówiąc, spędził go w mieszkaniu na Schokoladen Straße, w ciepłych objęciach swojej żony, pijąc herbatę z miodem i oglądając rozgrywki w karty. Ta przerwa była wymagana dla jego obciążonego mózgu i serca, tym bardziej, że pogoda zaczęła się błyskawicznie psuć - za oknami było chłodno i mokro, a z ciężkich szarych chmur okazjonalnie siąpił skromny deszczyk. Ciepłe słońce pierwszych dni śledztwa było już tylko wspomnieniem.
- Dzień dobry, panie Hart - powiedział Faustino, podchodząc do biurka porucznika.
- Dobry, panie Whist - odparł detektyw, podsuwając mu krzesło, na którego oparcie prokurator narzucił płaszcz barwy mchu, po czym usiadł.
Było niedługo po południu, Faustino już wypełnił zaległą dokumentację i pojechał na północ dzielnicy Rosenfurt, na 10. posterunek Komendy Miejskiej Policji Rachingam - miejsca pracy porucznika Harta. Przeszedł korytarzem do wydziału zabójstw i podszedł do jednego z wielu biurek, gdzie wśród stosów kubków po kawie i wszelkiej maści papierów i zdjęć siedział czarnowłosy policjant. Umówili się tutaj na spotkanie w oczywistym celu omówienia dalszych kroków w śledztwie. Mimo wszystko mieli tonę szczęścia tym razem - Paulina de Batteux przeżyła swój tragiczny wypadek.
- Co pan o tym myśli? - spytał Faustino przeglądając teczkę z aktami sprawy.
- O czym?
- O tym słoniku. Był w pokoju 227, jedyna rzecz nad ciałem Wexlera. Potem był w motelu, przy ciałach Baera i kapelusznika. Jakie są na to szanse?
- Niewielkie, ale istnieją.
- Czyli stawia pan na przypadek?
- Tego nie powiedziałem.
Fustino zmarszczył brwi.
- Przecież coś musi być na rzeczy! Identyczne porcelanowe słoniki! Na miejscach zbrodni zarówno Wexlera, jak i Baera z kapelusznikiem! Znaczy, Blutblumem...
- Jest to dziwne, tak - powiedział Hart - ale mamy już mocny trop z gangsterami. Chce pan teraz szukać seryjnego mordercy?
- Nie wiem? Może? Nie możemy tego wykluczyć, prawda?
Detektyw westchnął.
- Okej - powiedział po chwili. - Zrobimy tak. Zbadamy sprawę De Batteux. Jeżeli tropy się wyczerpią i nadal będziemy w kropce, pan zadzwoni do detektywa Chowdhary'ego i dokładnie wypyta o słonika w motelu. Wtedy zastanowimy się nad tym całym seryjnym mordercą.
- Czyli, słowem, chce pan zignorować ten kąt?
- Tak.
Faustino westchnął, zrezygnowany. De Batteux uciekała w takiej panice, że prawie się zabiła, a więc naprawdę musi mieć coś wspólnego ze sprawą.
- Dostałem telefon od lekarza, że wybudziła się ze śpiączki - wyjaśniał porucznik Hart, gdy nasunął się jej temat. - Wróciła do sił umysłowych, więc będziemy mogli ją przepytać.
- To świetnie! - odparł Faustino. - Dowiemy się w końcu, o co to chodzi.
- To się zgadza. - Porucznik kiwnął głową. - Ale możliwe, że mamy własny trop. Mamy kilka nowych wskazówek. Które, swoją drogą, wzmacniają tylko moją teorię.
- Och? - Faustino się nachylił w stronę detektywa, zainteresowany. Kładąc dłonie na kolanach niechcący potrącił łokciem jeden z kubków, wydając przy tym głośny dźwięk uderzania ceramiki o ceramikę, ale chyba nikt nie zwrócił uwagi. Zdusił zmieszanie w sobie.
- Tak. Zadzwoniła Betty. Koroner Devise, to jest. Pierwsza rzecz dotyczy podwójnego zabójstwa w motelu.
- Ach, tak...
- Zdecydowanie podtrzymuje wersję detektywa Chowdhary'ego. Baer i Blutblume zabili się nawzajem.
Faustino pokiwał głową.
- Nie jest to jednak sedno. Sednem jest fakt, że dobrała się do odcisków palców naszego kapelusznika. Ponownie, to na pewno on - odciski pasują do tych z pokoju 227. Więc jednym z naszego morderczego duetu był on.
- Okej...
- Ale porównała je z odciskami palców zdjętych z ciała Edwarda Wexlera. I wie pan, że nie pasowały do tych na jego głowie i karku?
- Rozumiem! Czyli z tej dwójki to on był wspólnikiem, a Rachela Rachingam morderczynią?
- Zgadza się. A o ile jesteśmy na bieżąco z ich losami, to ta nadal żyje. Więc nadal mamy winną do złapania.
- No dobra, dobra... Odłożę tego seryjnego zabójcę na później...
- Dziękuję. Kolejna informacja od Betty: zbadała ślady sznura na ciele Wexlera. Otrzymałem próbkę.
- Sznur! Czy oficerowie Samstag i Kaminski znaleźli go w końcu na tym wysypisku?
- Nie. I nie znajdą. Proszę. - Detektyw podał mu plastikową torebkę z długim, czarnym flaczkiem w środku. - Oto próbka. Niech pan sobie obejrzy.
Faustino otworzył torebkę i wyciągnął z niej sznurek. 10-centymetrowy kawałek był twardy, zupełnie gładki i wykonany z plastiku. Z obu końców wystawały miedziane druciki.
- Chwila, to nie jest sznur! - powiedział Faustino. - To gruby przewód elektryczny!
- Bingo.
- Czyli że...?
- Czyli że nie był związany sznurem, tylko kablem.
- Ciekawe od czego...
- Wygląda mi na przedłużacz.
- No racja. Chyba taki podwórkowy, wie pan, jak te zawijane na szpulę... Czemu inaczej byłby taki długi?
- To znaczy?
- Żeby związać ciało, a potem spuszczać meble z drugiego piętra, musieli używać bardzo długiego i mocnego kabla. Takiego właśnie... no wie pan, co się używa do rozstawiania oświetlenia na dużym podwórku podczas grilla czy coś. Taki techniczny...
- Nadążam.
- Ciekawe, skąd go wzięli?
- Chyba są do kupienia w sklepach technicznych czy budowlanych. Do zbrodni doszło w biały dzień, więc mogli się w niego zaopatrzyć.
- Ach, gdybyśmy wiedzieli jaki dokładnie to był model i marka... Moglibyśmy przejrzeć historię ich sprzedaży w sklepach w mieście.
- Myyyślę, że to byłoby za dużo zachodu... - mruknął Hart popijając kawę. - Z resztą dział techniczny i tak nie wykrył takich szczegółów, a ta próbka to tylko wersja poglądowa.
- Rozumiem... - Faustino był niepocieszony. - To co teraz? Mówił pan, że mamy jakiś trop?
Richard Hart się uśmiechnął.
- Nawet pan sobie nie wyobraża.
Wstał z krzesła i schylił się do jednej z szuflad swojego biurka. Spomiędzy, z jakiegoś powodu, tony pudełek na płyty CD z różnej maści filmami, wygrzebał zwykłą, białą kopertę.
- Dostałem to na parę minut przed pana przyjściem, przekaz od detektywa Chowdhary'ego. Proszę, niech pan spojrzy.
Podał Faustino kopertę, naturalnie już otwartą. Ten wyciągnął ze środka dwie poskładane kartki, jedną równo, drugą krzywo. Najpierw otworzył tę krzywą i zaczął czytać.
- Hmhmhm... Umowa o pożyczkę, zgodnie z artykułem, tralala... Niniejszym podpisany Artur Baer... - Faustino zwolnił - zobowiązuje się do spłaty udzielonej pożyczki o wartości stu tysięcy marek cydońskich przed terminem 10 września 206 roku... Panie Hart, co to jest?
- Dokument potwierdzający, że Baer miał długi.
- Ten sam Baer, który teraz leży w kostnicy?
- Ten sam. Niech pan czyta dalej.
- ...Niniejszy dokument wystawia i podpisuje prezes Biura Pożyczkowego "Na Raz", niejaki...
Wtem zbladł.
- Niejaki Marco... Mallwitz...
Powoli podniósł wzrok na detektywa. Ten założył nogę na nogę, oparł się łokciem o podparcie krzesła, a brodę położył na dłoni. Palcami drugiej dłoni stukał po udzie.
- Mmmhmm - mruknął, kiwając głową.
- Mallwitz? Z tych...?
- Z tych. Niech pan przeczyta list.
Faustino zaczął czytać drugą kartkę z koperty, tę równo złożoną.
- "Drogi poruczniku Harcie, piszę do Pana i przekazuję ten dokument jako ważną wskazówkę w Pańskim śledztwie. Załączony dokument to jeden z tych, które ukryte były w sekretnej kieszeni walizki pana Baera na miejscu zbrodni w motelu "Sundown" razem z płytą z nagraniem. Wynika z niego, że pan Baer był zadłużony u niejakiego Marco Mallwitza - z pomocą wydziału przestępstw finansowych prześwietliłem zarówno jego, jak i jego biuro pożyczkowe. Okazuje się, że jest formalnie zarejestrowane na nazwisko samego Mallwitza, który, jak się pan domyśla, jest równie formalnie czysty. Był podejrzanym w udziałach w całej serii wyłudzeń, oszustw i innych przestępstw, jednak nigdy nie doszło do oficjalnego aresztowania, ani tym bardziej skazania. Firma zarejestrowana jest na Friedhofer Straße, jednak gabinet stoi pusty, a więc musi prowadzić działalność gdzie indziej. Jeżeli uda się Panu go namierzyć, zalecam ostrożność, jeżeli zdecyduje się Pan na konfrontację z tym bezspornym dżentelmenem - jest bliskim krewnym najwyższych sfer rodziny i wiele ofiar zaginięć lub morderstw miało mniej lub bardziej luźne powiązania z tym panem. Z wyrazami najwyższego szacunku, porucznik Krishna Chowdhary."
Faustino odłożył wszystkie papiery na biurko detektywa, założył ręce i zapatrzył się w sufit.
- Pożyczki, pożyczki, pożyczki - powiedział porucznik Hart. - Wie pan, kto jeszcze potrzebował pożyczki?
- Wexler...
Policjant pokiwał głową.
- A więc to tak - powiedział Faustino po chwili rozważania. - Jednak miał pan rację. To naprawdę mafia.
Z twarzy Harta zniknęły wszelkie wcześniejsze sygnały zadowolenia.
- Na nasze nieszczęście - rzekł. - Kto wie, czy teraz uda nam się kogokolwiek złapać?
* * *
Szpital kyr. Gotfryda
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206
- Dzieńdoberek, pani De Batteux!
Faustino
wychylił się zza drzwi i zajrzał do sali szpitalnej, gdzie pod czujnym
okiem paru policjantów leżała zawinięta w gipsy i bandaże starsza
pani. Za nim, z bukiecikiem polnych stokrotek, stał porucznik Hart, z
twarzą uradowaną jak zwykle (w ogóle).
Prokurator i policjant
podeszli do łóżka kobiety i dyskretnym gestem oddelegowali strażników
za drzwi. Ze względu na status Pauliny w pomieszczeniu nie było innych
pacjentów. Zostali w trójkę sami.
- Jak się pani miewa? - spytał Faustino siadając na stołeczku obok niej. Porucznik włożył kwiaty do słoiczka z wodą na stoliku i stanął blisko, by lustrować ją z wysoka.
- ...
Kobieta nie wyglądała jakby mogła się za bardzo ruszać, więc tylko spojrzała na prokuratora kątem oka, po czym odwróciła wzrok w stronę sufitu.
- Lekarze nam powiedzieli, że może pani swobodnie mówić. - Faustino wyciągnął kostki do gry z kieszeni i zaczął je przerzucać między palcami. - Po tej imprezie we wtorek chyba jest nam pani winna, prawda?
- Pan ślepy jesteś? - wymamrotała De Batteux. - Widzisz mnie pan, mój stan? Nic nie jestem wam winna.
- Mhmmm... - Prokurator pokiwał głową z udawaną aprobatą. - Niech będzie. Ale wie pani, komu pani jest coś winna?
Skierowała zapadnięte srebrne oczy w jego stronę.
- Edwardowi Wexlerowi.
Jej powieki się złączyły, gdy westchnęła na tyle głęboko, na ile pozwoliły jej złamane żebra.
- Podczas naszej pierwszej rozmowy powiedziała pani, że nie ma z tym nic wspólnego... Ale teraz chyba się zgodzimy, że będę miał słuszność mówiąc, że jednak to nazwisko coś pani mówi?
Paulina opuściła brwi.
- W porządku. Rozumiem - powiedziała.
- Cieszę się. Potrzeba pani czegoś? Wody? Jedzenia? Kupić coś pani? - zapytał Faustino, przechylając głowę. Stukały kostki.
- Już mi tu nie słodź, młokosie. Powiem, co wiem.
Faustino kiwnął głową i spojrzał na sufit. Zaczął mówić:
- Edward Wexler został podrzucony do pokoju 227 w hotelu "Apolonia" w nocy z 3 na 4 września. Tej samej nocy z pokoju zniknęły meble, które zostały przewiezione na wysypisko R1 pod miastem. Kamera uchwyciła pani twarz za kierownicą ciężarówki, a także dwójkę osób uważanych za morderców w tej sprawie. - Jego głowa się nie ruszyła, ale wzrokiem wrócił na Paulinę. - Co mi pani o tym powie?
- ...
- ...?
- Ja... nie wiedziałam - westchnęła. - Przysięgam na boga, że nie wiedziałam, co zrobili.
- Kim oni są?
- Znam tylko ich imiona. Arnold i Judit. Byliśmy... współpracownikami. Dla jednego szefa.
- Rozumiem. Opisze mi ich pani?
- Nie rozmawiałam z nimi za wiele. Najczęściej z Judit. Ona jest bardziej wygadana. Uwielbia kolor czerwony, wszystko zawsze nosi na czerwono...
- Rachela - mruknął Richard.
- Mhm - przytaknął Faustino. - Proszę mówić dalej.
- I mam na myśli wszystko, ciuchy, buty, paznokcie, torebki, te sprawy... Tylko włosy ma blond. A Arnold... on jest cichy. Zawsze gdy Judit załatwia sprawy, to się kręci gdzieś w pobliżu, uśmiecha pod nosem i bawi talią kart. Zawsze nosi kapelusz i okulary. I skórę ma taką paskudną... Szarą jak papier.
- Tak, kojarzymy ich. Co się stało w noc morderstwa?
- Zadzwonili do mnie. Judit, to jest. Powiedziała, że potrzebuje ciężarówki pod hotelem na drugą w nocy, bo mają towar do przewiezienia. O nic nie pytałam, nie wolno mi pytać.
- Nie wolno?
- Już próbowałam. Gdy nie chcą czegoś mówić - nie mówią, tylko się Arnold uśmiecha.
Zamilkła na chwilę.
- Nie lubię ich. Denerwują mnie - powiedziała. - Ale współpracować musiałam. Więc wzięłam swoją Niskalę i przyjechałam na czas pod wskazane miejsce. Dostałam sygnał z jednego z okien i zaraz zaczęli na dół spuszczać kawałki mebli na jakimś sznurze, a ja je pakowałam do środka. Po tym Judit też zeszła po tym sznurze, a Arnold wydrapał się na parapet, zamknął okno i zsunął się po rynnie obok.
- Ahaaa... - mruknął Faustino. Więc to tak opuścili pokój bez otwierania drzwi! I dlatego okno nie było zamknięte na zamek. - I co się stało z tym "sznurem"?
- Zdjęli go, zwinęli i zabrali ze sobą. Nie widziałam go za wiele.
- Dobrze.
- Wsiedliśmy do pojazdu i kazali mi pojechać do jakiegoś motelu w Laudorf.
- "Sundown" na rogu Dreizehnte i Lincoln Straße?
Paulina się zamyśliła.
-
...Ta, do tego. Oni poszli do pokoju, ja się zdrzemnęłam w ciężarówce.
Kiedyś dużo nią jeździłam, mam przygotowaną tam sypialnię i w ogóle...
Nie chciałam płacić za noc.
- Rozumiem.
- Rano pojechałam do pracy autobusem, bo się umówiliśmy, że ciąg dalszy akcji dopiero następnej nocy.
- Czyli ciężarówka spędziła całą dobę przed motelem?
- Spędziła.
Porucznik Hart pokiwał głową. Pewnie to samo wynikało z nagrań kamery ulicznej.
- I co dalej?
- Rzeczywiście wróciłam dopiero następnej nocy. W trójkę pojechaliśmy z meblami na wysypisko na zachodnim skraju miasta. Arnold wcisnął strażnikowi 400 marek i wjechaliśmy to wyładować...
- Mam jedno pytanie - przerwał detektyw. - Czy masz wiedzę dlaczego w ogóle to robiliście? Tę wywózkę mebli w to konkretne miejsce?
Gdyby Paulina mogła, to by wzruszyła ramionami.
- Ni chu chu. Powiedzieli mi, że robimy to, to i to jadąc tam, tam i tam. Ja tylko siedziałam za kółkiem.
- Mmhmm - mruknął Hart. - I tak mam swoje domysły.
- Tak czy siak... - westchnęła De Batteux. - Po pół godzinie, gdy wyjeżdżaliśmy, zauważyliśmy, że strażnik zniknął. Arnold wyszedł to sprawdzić. Wrócił klnąc "Skurwysyn zwiał!". Judit wysiadła i chwilę porozmawiali, nie wiem o czym, po czym wsiedli znowu i kazali mi się zawieźć do motelu.
- To się zgadza z dalszą zawartością taśmy z wysypiska - powiedział detektyw beznamiętnie.
- W motelu powiedzieli mi, że już nie będę potrzebna - kontynuowała - i kazali mi spieprzać. Wróciłam do domu. I tyle z historii.
- Która to była godzina?
- Nie wiem, gdzieś... trzecia w nocy? Z wysypiska do motelu jest koło godziny.
Faustino pokiwał głową i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Tak samo zrobiła Paulina i porucznik Hart. Za oknem z oddali wyła syrena ratunkowa, przebijając się zza szumu kropelek siąpiącego deszczu.
- To co teraz? - zapytała Paulina.
Cisza.
- Co teraz ze mną? - powtórzyła.
- Jak się pani czuje? - odpowiedział pytaniem Faustino.
- Jak myślisz, panie śledczy? - Objęła wzrokiem swoje bandaże. - Lekarz powiedział, że to cud, że przeżyłam. Boli jak diabli, nawet mimo tych wszystkich zastrzyków i tabletek.
- Mmhmm... - Prokurator postukał kostkami. - A jak się pani czuje?
De Batteux zamilkła. Spojrzała jeszcze raz na bandaże i na strażników za drzwiami tej sali.
- Boję się - powiedziała. - Boję się. To wszystko, co zrobiłam... Kim był ten człowiek? Ta ofiara?
- Był człowiekiem z rodziną i świetlaną przyszłością.
- Mm... - Opuściła wzrok. - Nie stać mnie na to. Nie na takie błędy.
- Och, spokojnie - odparł nagle Hart. - Spłacić je możesz i z nawiązką, De Batteux. Wszystko zależy od tego, co jeszcze nam powiesz.
- Hm?
- Jest pani kryminalistką, tak - powiedział Faustino. - Jest pani schwytaną uciekinierką i wspólniczką w morderstwie. Zręczny prokurator może panią wymazać za to ze społeczeństwa na wiele lat, a mój przełożony jest bardzo zręczny, zapewniam. Ile ma pani lat?
- 57.
Faustino zastukał kostkami.
- Jednak jest pani też cennym świadkiem. I pani współpraca z nami może dać wiele. Przychylniejsze oko sędziego i przysięgłych... Schwytanie winnego... I wszyscy wyjdą na tym tak dobrze, jak mogą.
Paulina wbiła w niego wzrok. Faustino z kolei wbił w nią. Komunikowali się na tej linii.
- Schwytanie winnego... choć było ich dwóch? - powiedziała po dłuższej chwili.
- Jest jeszcze jeden człowiek, którego szukamy - odpowiedział jej detektyw. - I myślę, że wiesz, o kogo nam chodzi.
- Ech...?
- Już o nim wspomniałaś. Wasz wspólny "szef". Twój, Arnolda i... Judit.
- ...
- "Niniejszy dokument wystawia i podpisuje prezes Biura Pożyczkowego "Na Raz", niejaki..." - zaczął cytować na głos detektyw.
- Wiem, wiem... - przerwała mu kobieta. - Naczytałam się tego świstka już z tysiąc razy...
- A więc też go pani ma? - Faustino uniósł brew.
- Każdy ma... Każdy kto dla niego pracuje. Taki jest jego system.
Duet nadstawił uszu.
- Marco Mallwitz... - powiedziała w końcu. - Wiem, co to nazwisko znaczy. I wiedziałam, na co się piszę podpisując z nim umowę.
- Słuchamy więc.
- Typ daje kosmiczne pożyczki niemal od ręki, bez pytań i bez innych takich. Haczyk jest jeden - kosmicznie krótki jest też termin spłaty. I są tylko dwie metody tego dokonania: albo mu oddajesz całą kwotę z nawiązką, albo wykonujesz dla niego pracę. Nie zdarzyło mi się wpaść na 500 000 marek w ciągu tygodnia... więc wybrałam to drugie.
- Stąd te niekwestionowane przejażdżki?
- Ta... Arnold też był zadłużony, stąd jego obecność. Judit... nie wiem. Pewnie też.
- Znasz jakichś innych jego pracowników?
- Nikogo poza nim samym i jego odźwiernym.
- Odźwiernym?
- Ta... Działa jako front dla jego biura w zamian za możliwość handlowania narkotykami rodziny.
Faustino uniósł obie brwi.
- Prowadzi lombard na Konstantine Straße...
Porucznik Hart stał na pozór niewzruszony, ale gdy Faustino powolutku obrócił wzrok w jego stronę, na czole policjanta wyrosła malutka kropelka potu. Sięgnął po termos z kawą i zaczął pić, nie patrząc na prokuratora.
- Lombard na Konstantine Straße, tak? - powiedział głośno Faustino. - "Herz Lombard" na Konstantine Straße 10, gdzie urzęduje wąsaty faszysta?
- Taak, tam! Na tyłach jest gabinet zajęty przez Mallwitza, gdzie przyjmuje swoich klientów. Herz zazwyczaj wprowadza tam desperatów, którzy zastawiają u niego dużo wartościowych przedmiotów.
- Czyyżbyy? - powtórzył Faustino, nadal wpatrując się w nieprzerwanie sączącego kawę detektywa.
- T-Tak... Czemu się nagle zrobiliście tacy dziwni?
- To nic takiego. - Faustino wrócił skupieniem na nią. - Ile razy pani widziała Mallwitza?
- Dwa czy trzy razy... Raz na podpisaniu umowy, raz gdy się zgodziłam dla niego pracować na spłatę... Mignął mi jeszcze parę razy tu i ówdzie podczas robienia dostaw, ale zazwyczaj pracowałam z Judit i Arnoldem.
- I co pani o nim powie?
- Nie lubię go, drania paskudnego. Wysoki jest, ale nie schował tym wystającego brzucha... Ma czarne włosy i takie gęste bokobrody... Pewnie nimi nadrabia brak zarostu, bo resztę twarzy ma gładziutką jak niemowlaczek. Zawsze nosi paskudny garnitur i pali jakiś cuchnący syf. Palę dzień w dzień od trzydziestu lat, a w życiu takiej smoły nie czułam!
"Widać", pomyślał Faustino.
- No i co jeszcze... Głos ma niski. I chyba się lubią z Judit, bo o ile Arnold się kręci po całym mieście, to ją prawie zawsze odbierałam z lombardu. A poza tym... Mówię, rzadko go widziałam. Ostatni raz chyba z miesiąc temu. Nie wiem za wiele.
- To nic. Bardzo nam pani pomogła. Na pewno zadbam, by pani proces był sprawiedliwy. - Faustino się uśmiechnął. - W razie czego jeszcze się do pani zgłosimy. I tak się pani nigdzie na razie nie wybiera, nie?
- Zapytam jeszcze z ciekawości - powiedział porucznik Hart. - Po co pani była tamta pożyczka? Dobrze zrozumiałem, że 500 000 marek?
Paulina na chwilę zamilkła.
- Rodzina i świetlana przyszłość... - Kaszlnęła. - Mój siostrzeniec taką miał. Teraz powoli i nieubłaganie umiera, a siostra nie ma nic, pieniędzy ani nadziei. Chciałam uśmierzyć jego ból. A dobre substancje są drogie.
- Rozumiem - odparł detektyw. - Nie dziwne, że taka pijawka jak Mallwitz na was wszystkich trafiła.
Pożegnali Paulinę, wpuścili strażników z powrotem do środka i korytarzem szpitala zaczęli kierować się do wyjścia.
- Cóóóż... - powiedział Hart. - To dość niezręczne.
- Dziesięć metrów! - zawołał Faustino. - Ile dzieli lombard od jego gabinetu? Dziesięć metrów? Piętnaście? TYLE byliśmy od niego!
- Tak.
- Podczas gdy PAN skupował sam-pan-wie-co od jego wspólnika!
- Tak.
- Świetnie! Świetnie KMPR na tym wyszedł!
- Tak.
- Natychmiast tam jedziemy i z tym skończymy!
- Zgadzam się.
- Z wszystkim! Z panoszeniem się bokobrodziarza ORAZ z tym wąsaczem!
- Święte słowa.
- Panowie! Panowie! - Zza rogu wybiegł kudłaty ksiądz w okularach. - Panowie oficerowie!
- Pochwalony, ojcze Leinster - odparł detektyw.
- Tylko on jest oficerem, nie ja - odparł nie-detektyw.
- Tak, tak, oczywiście... - Ksiądz-dyrektor się kłaniał. - Przepraszam, że nachodzę, ale mam ważne zgłoszenie... Jeden z moich ceremoniarzy zaginął!
- ...
- Nie był na mszy wczoraj wieczorem, a dzisiaj nie mogę się do niego dodzwonić! Ministrant mieszka w jego okolicy, wysłałem go, by zapukał, ale nikt nie otwierał...
- Proszę księdza, doceniamy zaufanie, ale obawiam się, że musi ojciec złożyć formalne zgłoszenie na najbliższym komisar... - wyjaśniał porucznik, ale mu przerwano.
- Boję się, że uciekł... Domyślił się, że go podejrzewam o kradzieże tych świeczników! Taki biedny chłopak, wiem, że nie robił tego ze złej woli... Na pewno miał problemy, żeby tylko chciał porozmawiać!
- Proszę księdza... Chwila, co? - Porucznik drgnął.
- Nie wspominałem panom niedawno? Ktoś kradł złote świeczniki z naszego kościoła. Chciałem to zgłosić, ale zacząłem go podejrzewać...
- Panie Whist, ma pan dokumenty sprawy z motelu?
- Tak się składa, że mam.
Faustino otworzył aktówkę i wyciągnął folder akt podwójnego zabójstwa. Porucznik go szybko przejął i zaczął przeglądać.
- Jak się nazywał zaginiony? - spytał księdza.
- Artur Baer, panie władzo. Dwudziestoparolatek, taki przyjazny... Jak to "nazywał"?
Porucznik Hart zatrzymał się na aktach ofiary. Pod nazwiskiem Baera widniał opis "Ceremoniarz w katedrze kyr. Gotfryda", a na liście majątku znalezionego w małym mieszkanku na Neue Straße widniało między innymi "7 złotych świeczników".
- Ach... Uuu... - jęknął powoli porucznik, nastawiając się na przekazanie złej wieści.
Ciąg dalszy nastąpi...