Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

poniedziałek, 30 września 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 7: Zeznanie

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 7 - Zeznanie

10. posterunek KMPR-u
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Dzień po pościgu Faustino i Richard spędzili na zasłużonym zwolnieniu. Faustino, konkretniej mówiąc, spędził go w mieszkaniu na Schokoladen Straße, w ciepłych objęciach swojej żony, pijąc herbatę z miodem i oglądając rozgrywki w karty. Ta przerwa była wymagana dla jego obciążonego mózgu i serca, tym bardziej, że pogoda zaczęła się błyskawicznie psuć - za oknami było chłodno i mokro, a z ciężkich szarych chmur okazjonalnie siąpił skromny deszczyk. Ciepłe słońce pierwszych dni śledztwa było już tylko wspomnieniem.

- Dzień dobry, panie Hart - powiedział Faustino, podchodząc do biurka porucznika.

- Dobry, panie Whist - odparł detektyw, podsuwając mu krzesło, na którego oparcie prokurator narzucił płaszcz barwy mchu, po czym usiadł.

Było niedługo po południu, Faustino już wypełnił zaległą dokumentację i pojechał na północ dzielnicy Rosenfurt, na 10. posterunek Komendy Miejskiej Policji Rachingam - miejsca pracy porucznika Harta. Przeszedł korytarzem do wydziału zabójstw i podszedł do jednego z wielu biurek, gdzie wśród stosów kubków po kawie i wszelkiej maści papierów i zdjęć siedział czarnowłosy policjant. Umówili się tutaj na spotkanie w oczywistym celu omówienia dalszych kroków w śledztwie. Mimo wszystko mieli tonę szczęścia tym razem - Paulina de Batteux przeżyła swój tragiczny wypadek.

- Co pan o tym myśli? - spytał Faustino przeglądając teczkę z aktami sprawy.

- O czym?

- O tym słoniku. Był w pokoju 227, jedyna rzecz nad ciałem Wexlera. Potem był w motelu, przy ciałach Baera i kapelusznika. Jakie są na to szanse?

- Niewielkie, ale istnieją.

- Czyli stawia pan na przypadek?

- Tego nie powiedziałem.

Fustino zmarszczył brwi.

- Przecież coś musi być na rzeczy! Identyczne porcelanowe słoniki! Na miejscach zbrodni zarówno Wexlera, jak i Baera z kapelusznikiem! Znaczy, Blutblumem...

- Jest to dziwne, tak - powiedział Hart - ale mamy już mocny trop z gangsterami. Chce pan teraz szukać seryjnego mordercy?

- Nie wiem? Może? Nie możemy tego wykluczyć, prawda?

Detektyw westchnął.

- Okej - powiedział po chwili. - Zrobimy tak. Zbadamy sprawę De Batteux. Jeżeli tropy się wyczerpią i nadal będziemy w kropce, pan zadzwoni do detektywa Chowdhary'ego i dokładnie wypyta o słonika w motelu. Wtedy zastanowimy się nad tym całym seryjnym mordercą.

- Czyli, słowem, chce pan zignorować ten kąt?

- Tak.

Faustino westchnął, zrezygnowany. De Batteux uciekała w takiej panice, że prawie się zabiła, a więc naprawdę musi mieć coś wspólnego ze sprawą.

- Dostałem telefon od lekarza, że wybudziła się ze śpiączki - wyjaśniał porucznik Hart, gdy nasunął się jej temat. - Wróciła do sił umysłowych, więc będziemy mogli ją przepytać.

- To świetnie! - odparł Faustino. - Dowiemy się w końcu, o co to chodzi.

- To się zgadza. - Porucznik kiwnął głową. - Ale możliwe, że mamy własny trop. Mamy kilka nowych wskazówek. Które, swoją drogą, wzmacniają tylko moją teorię.

- Och? - Faustino się nachylił w stronę detektywa, zainteresowany. Kładąc dłonie na kolanach niechcący potrącił łokciem jeden z kubków, wydając przy tym głośny dźwięk uderzania ceramiki o ceramikę, ale chyba nikt nie zwrócił uwagi. Zdusił zmieszanie w sobie.

- Tak. Zadzwoniła Betty. Koroner Devise, to jest. Pierwsza rzecz dotyczy podwójnego zabójstwa w motelu.

- Ach, tak...

- Zdecydowanie podtrzymuje wersję detektywa Chowdhary'ego. Baer i Blutblume zabili się nawzajem.

Faustino pokiwał głową.

- Nie jest to jednak sedno. Sednem jest fakt, że dobrała się do odcisków palców naszego kapelusznika. Ponownie, to na pewno on - odciski pasują do tych z pokoju 227. Więc jednym z naszego morderczego duetu był on.

- Okej...

- Ale porównała je z odciskami palców zdjętych z ciała Edwarda Wexlera. I wie pan, że nie pasowały do tych na jego głowie i karku?

- Rozumiem! Czyli z tej dwójki to on był wspólnikiem, a Rachela Rachingam morderczynią?

- Zgadza się. A o ile jesteśmy na bieżąco z ich losami, to ta nadal żyje. Więc nadal mamy winną do złapania.

- No dobra, dobra... Odłożę tego seryjnego zabójcę na później...

- Dziękuję. Kolejna informacja od Betty: zbadała ślady sznura na ciele Wexlera. Otrzymałem próbkę.

- Sznur! Czy oficerowie Samstag i Kaminski znaleźli go w końcu na tym wysypisku?

- Nie. I nie znajdą. Proszę. - Detektyw podał mu plastikową torebkę z długim, czarnym flaczkiem w środku. - Oto próbka. Niech pan sobie obejrzy.

Faustino otworzył torebkę i wyciągnął z niej sznurek. 10-centymetrowy kawałek był twardy, zupełnie gładki i wykonany z plastiku. Z obu końców wystawały miedziane druciki.

- Chwila, to nie jest sznur! - powiedział Faustino. - To gruby przewód elektryczny!

- Bingo.

- Czyli że...?

- Czyli że nie był związany sznurem, tylko kablem.

- Ciekawe od czego...

- Wygląda mi na przedłużacz.

- No racja. Chyba taki podwórkowy, wie pan, jak te zawijane na szpulę... Czemu inaczej byłby taki długi?

- To znaczy?

- Żeby związać ciało, a potem spuszczać meble z drugiego piętra, musieli używać bardzo długiego i mocnego kabla. Takiego właśnie... no wie pan, co się używa do rozstawiania oświetlenia na dużym podwórku podczas grilla czy coś. Taki techniczny...

- Nadążam.

- Ciekawe, skąd go wzięli?

- Chyba są do kupienia w sklepach technicznych czy budowlanych. Do zbrodni doszło w biały dzień, więc mogli się w niego zaopatrzyć.

- Ach, gdybyśmy wiedzieli jaki dokładnie to był model i marka... Moglibyśmy przejrzeć historię ich sprzedaży w sklepach w mieście.

- Myyyślę, że to byłoby za dużo zachodu... - mruknął Hart popijając kawę. - Z resztą dział techniczny i tak nie wykrył takich szczegółów, a ta próbka to tylko wersja poglądowa.

- Rozumiem... - Faustino był niepocieszony. - To co teraz? Mówił pan, że mamy jakiś trop?

Richard Hart się uśmiechnął.

- Nawet pan sobie nie wyobraża.

Wstał z krzesła i schylił się do jednej z szuflad swojego biurka. Spomiędzy, z jakiegoś powodu, tony pudełek na płyty CD z różnej maści filmami, wygrzebał zwykłą, białą kopertę.

- Dostałem to na parę minut przed pana przyjściem, przekaz od detektywa Chowdhary'ego. Proszę, niech pan spojrzy.

Podał Faustino kopertę, naturalnie już otwartą. Ten wyciągnął ze środka dwie poskładane kartki, jedną równo, drugą krzywo. Najpierw otworzył tę krzywą i zaczął czytać.

- Hmhmhm... Umowa o pożyczkę, zgodnie z artykułem, tralala... Niniejszym podpisany Artur Baer... - Faustino zwolnił - zobowiązuje się do spłaty udzielonej pożyczki o wartości stu tysięcy marek cydońskich przed terminem 10 września 206 roku... Panie Hart, co to jest?

- Dokument potwierdzający, że Baer miał długi.

- Ten sam Baer, który teraz leży w kostnicy?

- Ten sam. Niech pan czyta dalej.

- ...Niniejszy dokument wystawia i podpisuje prezes Biura Pożyczkowego "Na Raz", niejaki...

Wtem zbladł.

- Niejaki Marco... Mallwitz...

Powoli podniósł wzrok na detektywa. Ten założył nogę na nogę, oparł się łokciem o podparcie krzesła, a brodę położył na dłoni. Palcami drugiej dłoni stukał po udzie.

- Mmmhmm - mruknął, kiwając głową.

- Mallwitz? Z tych...?

- Z tych. Niech pan przeczyta list.

Faustino zaczął czytać drugą kartkę z koperty, tę równo złożoną.

- "Drogi poruczniku Harcie, piszę do Pana i przekazuję ten dokument jako ważną wskazówkę w Pańskim śledztwie. Załączony dokument to jeden z tych, które ukryte były w sekretnej kieszeni walizki pana Baera na miejscu zbrodni w motelu "Sundown" razem z płytą z nagraniem. Wynika z niego, że pan Baer był zadłużony u niejakiego Marco Mallwitza - z pomocą wydziału przestępstw finansowych prześwietliłem zarówno jego, jak i jego biuro pożyczkowe. Okazuje się, że jest formalnie zarejestrowane na nazwisko samego Mallwitza, który, jak się pan domyśla, jest równie formalnie czysty. Był podejrzanym w udziałach w całej serii wyłudzeń, oszustw i innych przestępstw, jednak nigdy nie doszło do oficjalnego aresztowania, ani tym bardziej skazania. Firma zarejestrowana jest na Friedhofer Straße, jednak gabinet stoi pusty, a więc musi prowadzić działalność gdzie indziej. Jeżeli uda się Panu go namierzyć, zalecam ostrożność, jeżeli zdecyduje się Pan na konfrontację z tym bezspornym dżentelmenem - jest bliskim krewnym najwyższych sfer rodziny i wiele ofiar zaginięć lub morderstw miało mniej lub bardziej luźne powiązania z tym panem. Z wyrazami najwyższego szacunku, porucznik Krishna Chowdhary."

Faustino odłożył wszystkie papiery na biurko detektywa, założył ręce i zapatrzył się w sufit.

- Pożyczki, pożyczki, pożyczki - powiedział porucznik Hart. - Wie pan, kto jeszcze potrzebował pożyczki?

- Wexler...

Policjant pokiwał głową.

- A więc to tak - powiedział Faustino po chwili rozważania. - Jednak miał pan rację. To naprawdę mafia.

Z twarzy Harta zniknęły wszelkie wcześniejsze sygnały zadowolenia.

- Na nasze nieszczęście - rzekł. - Kto wie, czy teraz uda nam się kogokolwiek złapać?

* * *

Szpital kyr. Gotfryda
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

- Dzieńdoberek, pani De Batteux!

Faustino wychylił się zza drzwi i zajrzał do sali szpitalnej, gdzie pod czujnym okiem paru policjantów leżała zawinięta w gipsy i bandaże starsza pani. Za nim, z bukiecikiem polnych stokrotek, stał porucznik Hart, z twarzą uradowaną jak zwykle (w ogóle).
Prokurator i policjant podeszli do łóżka kobiety i dyskretnym gestem oddelegowali strażników za drzwi. Ze względu na status Pauliny w pomieszczeniu nie było innych pacjentów. Zostali w trójkę sami.

- Jak się pani miewa? - spytał Faustino siadając na stołeczku obok niej. Porucznik włożył kwiaty do słoiczka z wodą na stoliku i stanął blisko, by lustrować ją z wysoka.

- ...

Kobieta nie wyglądała jakby mogła się za bardzo ruszać, więc tylko spojrzała na prokuratora kątem oka, po czym odwróciła wzrok w stronę sufitu.

- Lekarze nam powiedzieli, że może pani swobodnie mówić. - Faustino wyciągnął kostki do gry z kieszeni i zaczął je przerzucać między palcami. - Po tej imprezie we wtorek chyba jest nam pani winna, prawda?

- Pan ślepy jesteś? - wymamrotała De Batteux. - Widzisz mnie pan, mój stan? Nic nie jestem wam winna.

- Mhmmm... - Prokurator pokiwał głową z udawaną aprobatą. - Niech będzie. Ale wie pani, komu pani jest coś winna?

Skierowała zapadnięte srebrne oczy w jego stronę.

- Edwardowi Wexlerowi.

Jej powieki się złączyły, gdy westchnęła na tyle głęboko, na ile pozwoliły jej złamane żebra.

- Podczas naszej pierwszej rozmowy powiedziała pani, że nie ma z tym nic wspólnego... Ale teraz chyba się zgodzimy, że będę miał słuszność mówiąc, że jednak to nazwisko coś pani mówi?

Paulina opuściła brwi.

- W porządku. Rozumiem - powiedziała.

- Cieszę się. Potrzeba pani czegoś? Wody? Jedzenia? Kupić coś pani? - zapytał Faustino, przechylając głowę. Stukały kostki.

- Już mi tu nie słodź, młokosie. Powiem, co wiem.

Faustino kiwnął głową i spojrzał na sufit. Zaczął mówić:

- Edward Wexler został podrzucony do pokoju 227 w hotelu "Apolonia" w nocy z 3 na 4 września. Tej samej nocy z pokoju zniknęły meble, które zostały przewiezione na wysypisko R1 pod miastem. Kamera uchwyciła pani twarz za kierownicą ciężarówki, a także dwójkę osób uważanych za morderców w tej sprawie. - Jego głowa się nie ruszyła, ale wzrokiem wrócił na Paulinę. - Co mi pani o tym powie?

- ...

- ...?

- Ja... nie wiedziałam - westchnęła. - Przysięgam na boga, że nie wiedziałam, co zrobili.

- Kim oni są?

- Znam tylko ich imiona. Arnold i Judit. Byliśmy... współpracownikami. Dla jednego szefa.

- Rozumiem. Opisze mi ich pani?

- Nie rozmawiałam z nimi za wiele. Najczęściej z Judit. Ona jest bardziej wygadana. Uwielbia kolor czerwony, wszystko zawsze nosi na czerwono...

- Rachela - mruknął Richard.

- Mhm - przytaknął Faustino. - Proszę mówić dalej.

- I mam na myśli wszystko, ciuchy, buty, paznokcie, torebki, te sprawy... Tylko włosy ma blond. A Arnold... on jest cichy. Zawsze gdy Judit załatwia sprawy, to się kręci gdzieś w pobliżu, uśmiecha pod nosem i bawi talią kart. Zawsze nosi kapelusz i okulary. I skórę ma taką paskudną... Szarą jak papier.

- Tak, kojarzymy ich. Co się stało w noc morderstwa?

- Zadzwonili do mnie. Judit, to jest. Powiedziała, że potrzebuje ciężarówki pod hotelem na drugą w nocy, bo mają towar do przewiezienia. O nic nie pytałam, nie wolno mi pytać.

- Nie wolno?

- Już próbowałam. Gdy nie chcą czegoś mówić - nie mówią, tylko się Arnold uśmiecha.

Zamilkła na chwilę.

- Nie lubię ich. Denerwują mnie - powiedziała. - Ale współpracować musiałam. Więc wzięłam swoją Niskalę i przyjechałam na czas pod wskazane miejsce. Dostałam sygnał z jednego z okien i zaraz zaczęli na dół spuszczać kawałki mebli na jakimś sznurze, a ja je pakowałam do środka. Po tym Judit też zeszła po tym sznurze, a Arnold wydrapał się na parapet, zamknął okno i zsunął się po rynnie obok.

- Ahaaa... - mruknął Faustino. Więc to tak opuścili pokój bez otwierania drzwi! I dlatego okno nie było zamknięte na zamek. - I co się stało z tym "sznurem"?

- Zdjęli go, zwinęli i zabrali ze sobą. Nie widziałam go za wiele.

- Dobrze.

- Wsiedliśmy do pojazdu i kazali mi pojechać do jakiegoś motelu w Laudorf.

- "Sundown" na rogu Dreizehnte i Lincoln Straße?

Paulina się zamyśliła.

- ...Ta, do tego. Oni poszli do pokoju, ja się zdrzemnęłam w ciężarówce. Kiedyś dużo nią jeździłam, mam przygotowaną tam sypialnię i w ogóle... Nie chciałam płacić za noc.

- Rozumiem.

- Rano pojechałam do pracy autobusem, bo się umówiliśmy, że ciąg dalszy akcji dopiero następnej nocy.

- Czyli ciężarówka spędziła całą dobę przed motelem?

- Spędziła.

Porucznik Hart pokiwał głową. Pewnie to samo wynikało z nagrań kamery ulicznej.

- I co dalej?

- Rzeczywiście wróciłam dopiero następnej nocy. W trójkę pojechaliśmy z meblami na wysypisko na zachodnim skraju miasta. Arnold wcisnął strażnikowi 400 marek i wjechaliśmy to wyładować...

- Mam jedno pytanie - przerwał detektyw. - Czy masz wiedzę dlaczego w ogóle to robiliście? Tę wywózkę mebli w to konkretne miejsce?

Gdyby Paulina mogła, to by wzruszyła ramionami.

- Ni chu chu. Powiedzieli mi, że robimy to, to i to jadąc tam, tam i tam. Ja tylko siedziałam za kółkiem.

- Mmhmm - mruknął Hart. - I tak mam swoje domysły.

- Tak czy siak... - westchnęła De Batteux. - Po pół godzinie, gdy wyjeżdżaliśmy, zauważyliśmy, że strażnik zniknął. Arnold wyszedł to sprawdzić. Wrócił klnąc "Skurwysyn zwiał!". Judit wysiadła i chwilę porozmawiali, nie wiem o czym, po czym wsiedli znowu i kazali mi się zawieźć do motelu.

- To się zgadza z dalszą zawartością taśmy z wysypiska - powiedział detektyw beznamiętnie.

- W motelu powiedzieli mi, że już nie będę potrzebna - kontynuowała - i kazali mi spieprzać. Wróciłam do domu. I tyle z historii.

- Która to była godzina?

- Nie wiem, gdzieś... trzecia w nocy? Z wysypiska do motelu jest koło godziny.

Faustino pokiwał głową i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Tak samo zrobiła Paulina i porucznik Hart. Za oknem z oddali wyła syrena ratunkowa, przebijając się zza szumu kropelek siąpiącego deszczu.

- To co teraz? - zapytała Paulina.

Cisza.

- Co teraz ze mną? - powtórzyła.

- Jak się pani czuje? - odpowiedział pytaniem Faustino.

- Jak myślisz, panie śledczy? - Objęła wzrokiem swoje bandaże. - Lekarz powiedział, że to cud, że przeżyłam. Boli jak diabli, nawet mimo tych wszystkich zastrzyków i tabletek.

- Mmhmm... - Prokurator postukał kostkami. - A jak się pani czuje?

De Batteux zamilkła. Spojrzała jeszcze raz na bandaże i na strażników za drzwiami tej sali.

- Boję się - powiedziała. - Boję się. To wszystko, co zrobiłam... Kim był ten człowiek? Ta ofiara?

- Był człowiekiem z rodziną i świetlaną przyszłością.

- Mm... - Opuściła wzrok. - Nie stać mnie na to. Nie na takie błędy.

- Och, spokojnie - odparł nagle Hart. - Spłacić je możesz i z nawiązką, De Batteux. Wszystko zależy od tego, co jeszcze nam powiesz.

- Hm?

- Jest pani kryminalistką, tak - powiedział Faustino. - Jest pani schwytaną uciekinierką i wspólniczką w morderstwie. Zręczny prokurator może panią wymazać za to ze społeczeństwa na wiele lat, a mój przełożony jest bardzo zręczny, zapewniam. Ile ma pani lat?

- 57.

Faustino zastukał kostkami.

- Jednak jest pani też cennym świadkiem. I pani współpraca z nami może dać wiele. Przychylniejsze oko sędziego i przysięgłych... Schwytanie winnego... I wszyscy wyjdą na tym tak dobrze, jak mogą.

Paulina wbiła w niego wzrok. Faustino z kolei wbił w nią. Komunikowali się na tej linii.

- Schwytanie winnego... choć było ich dwóch? - powiedziała po dłuższej chwili.

- Jest jeszcze jeden człowiek, którego szukamy - odpowiedział jej detektyw. - I myślę, że wiesz, o kogo nam chodzi.

- Ech...?

- Już o nim wspomniałaś. Wasz wspólny "szef". Twój, Arnolda i... Judit.

- ...

- "Niniejszy dokument wystawia i podpisuje prezes Biura Pożyczkowego "Na Raz", niejaki..." - zaczął cytować na głos detektyw.

- Wiem, wiem... - przerwała mu kobieta. - Naczytałam się tego świstka już z tysiąc razy...

- A więc też go pani ma? - Faustino uniósł brew.

- Każdy ma... Każdy kto dla niego pracuje. Taki jest jego system.

Duet nadstawił uszu.

- Marco Mallwitz... - powiedziała w końcu. - Wiem, co to nazwisko znaczy. I wiedziałam, na co się piszę podpisując z nim umowę.

- Słuchamy więc.

- Typ daje kosmiczne pożyczki niemal od ręki, bez pytań i bez innych takich. Haczyk jest jeden - kosmicznie krótki jest też termin spłaty. I są tylko dwie metody tego dokonania: albo mu oddajesz całą kwotę z nawiązką, albo wykonujesz dla niego pracę. Nie zdarzyło mi się wpaść na 500 000 marek w ciągu tygodnia... więc wybrałam to drugie.

- Stąd te niekwestionowane przejażdżki?

- Ta... Arnold też był zadłużony, stąd jego obecność. Judit... nie wiem. Pewnie też.

- Znasz jakichś innych jego pracowników?

- Nikogo poza nim samym i jego odźwiernym.

- Odźwiernym?

- Ta... Działa jako front dla jego biura w zamian za możliwość handlowania narkotykami rodziny.

Faustino uniósł obie brwi.

- Prowadzi lombard na Konstantine Straße...

Porucznik Hart stał na pozór niewzruszony, ale gdy Faustino powolutku obrócił wzrok w jego stronę, na czole policjanta wyrosła malutka kropelka potu. Sięgnął po termos z kawą i zaczął pić, nie patrząc na prokuratora.

- Lombard na Konstantine Straße, tak? - powiedział głośno Faustino. - "Herz Lombard" na Konstantine Straße 10, gdzie urzęduje wąsaty faszysta?

- Taak, tam! Na tyłach jest gabinet zajęty przez Mallwitza, gdzie przyjmuje swoich klientów. Herz zazwyczaj wprowadza tam desperatów, którzy zastawiają u niego dużo wartościowych przedmiotów.

- Czyyżbyy? - powtórzył Faustino, nadal wpatrując się w nieprzerwanie sączącego kawę detektywa.

- T-Tak... Czemu się nagle zrobiliście tacy dziwni?

- To nic takiego. - Faustino wrócił skupieniem na nią. - Ile razy pani widziała Mallwitza?

- Dwa czy trzy razy... Raz na podpisaniu umowy, raz gdy się zgodziłam dla niego pracować na spłatę... Mignął mi jeszcze parę razy tu i ówdzie podczas robienia dostaw, ale zazwyczaj pracowałam z Judit i Arnoldem.

- I co pani o nim powie?

- Nie lubię go, drania paskudnego. Wysoki jest, ale nie schował tym wystającego brzucha... Ma czarne włosy i takie gęste bokobrody... Pewnie nimi nadrabia brak zarostu, bo resztę twarzy ma gładziutką jak niemowlaczek. Zawsze nosi paskudny garnitur i pali jakiś cuchnący syf. Palę dzień w dzień od trzydziestu lat, a w życiu takiej smoły nie czułam!

"Widać", pomyślał Faustino.

- No i co jeszcze... Głos ma niski. I chyba się lubią z Judit, bo o ile Arnold się kręci po całym mieście, to ją prawie zawsze odbierałam z lombardu. A poza tym... Mówię, rzadko go widziałam. Ostatni raz chyba z miesiąc temu. Nie wiem za wiele.

- To nic. Bardzo nam pani pomogła. Na pewno zadbam, by pani proces był sprawiedliwy. - Faustino się uśmiechnął. - W razie czego jeszcze się do pani zgłosimy. I tak się pani nigdzie na razie nie wybiera, nie?

- Zapytam jeszcze z ciekawości - powiedział porucznik Hart. - Po co pani była tamta pożyczka? Dobrze zrozumiałem, że 500 000 marek?

Paulina na chwilę zamilkła.

- Rodzina i świetlana przyszłość... - Kaszlnęła. - Mój siostrzeniec taką miał. Teraz powoli i nieubłaganie umiera, a siostra nie ma nic, pieniędzy ani nadziei. Chciałam uśmierzyć jego ból. A dobre substancje są drogie.

- Rozumiem - odparł detektyw. - Nie dziwne, że taka pijawka jak Mallwitz na was wszystkich trafiła.

Pożegnali Paulinę, wpuścili strażników z powrotem do środka i korytarzem szpitala zaczęli kierować się do wyjścia.

- Cóóóż... - powiedział Hart. - To dość niezręczne.

- Dziesięć metrów! - zawołał Faustino. - Ile dzieli lombard od jego gabinetu? Dziesięć metrów? Piętnaście? TYLE byliśmy od niego!

- Tak.

- Podczas gdy PAN skupował sam-pan-wie-co od jego wspólnika!

- Tak.

- Świetnie! Świetnie KMPR na tym wyszedł!

- Tak.

- Natychmiast tam jedziemy i z tym skończymy!

- Zgadzam się.

- Z wszystkim! Z panoszeniem się bokobrodziarza ORAZ z tym wąsaczem!

- Święte słowa.

- Panowie! Panowie! - Zza rogu wybiegł kudłaty ksiądz w okularach. - Panowie oficerowie!

- Pochwalony, ojcze Leinster - odparł detektyw.

- Tylko on jest oficerem, nie ja - odparł nie-detektyw.

- Tak, tak, oczywiście... - Ksiądz-dyrektor się kłaniał. - Przepraszam, że nachodzę, ale mam ważne zgłoszenie... Jeden z moich ceremoniarzy zaginął!

- ...

- Nie był na mszy wczoraj wieczorem, a dzisiaj nie mogę się do niego dodzwonić! Ministrant mieszka w jego okolicy, wysłałem go, by zapukał, ale nikt nie otwierał...

- Proszę księdza, doceniamy zaufanie, ale obawiam się, że musi ojciec złożyć formalne zgłoszenie na najbliższym komisar... - wyjaśniał porucznik, ale mu przerwano.

- Boję się, że uciekł... Domyślił się, że go podejrzewam o kradzieże tych świeczników! Taki biedny chłopak, wiem, że nie robił tego ze złej woli... Na pewno miał problemy, żeby tylko chciał porozmawiać!

- Proszę księdza... Chwila, co? - Porucznik drgnął.

- Nie wspominałem panom niedawno? Ktoś kradł złote świeczniki z naszego kościoła. Chciałem to zgłosić, ale zacząłem go podejrzewać...

- Panie Whist, ma pan dokumenty sprawy z motelu?

- Tak się składa, że mam.

Faustino otworzył aktówkę i wyciągnął folder akt podwójnego zabójstwa. Porucznik go szybko przejął i zaczął przeglądać.

- Jak się nazywał zaginiony? - spytał księdza.

- Artur Baer, panie władzo. Dwudziestoparolatek, taki przyjazny... Jak to "nazywał"?

Porucznik Hart zatrzymał się na aktach ofiary. Pod nazwiskiem Baera widniał opis "Ceremoniarz w katedrze kyr. Gotfryda", a na liście majątku znalezionego w małym mieszkanku na Neue Straße widniało między innymi "7 złotych świeczników".

- Ach... Uuu... - jęknął powoli porucznik, nastawiając się na przekazanie złej wieści.

Ciąg dalszy nastąpi...

niedziela, 29 września 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 6: Kierowca

Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 6 - Kierowca

Motel "Sundown"
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

- Kurwa... Kurwa! KURWA, KURWA, KURWA!

Porucznik Hart kręcił się w kółko i głośno klął, gdy wyszli przed drzwi pokoju 8. Faustino oparł się o framugę teraz zamkniętych drzwi i nerwowo przerzucał kostki w dłoni, wykonując nimi takie triki, o jakich mu się nie śniło. Detektyw Chowdhary stał obok i tylko się im przyglądał ze smutkiem.

- Naprawdę mi przykro, że do tego doszło... - powiedział. - Może mogę jakoś pomóc...?

- Agh...! Przepraszam... Naprawdę przepraszam za te sceny... - mówił Hart. - Po prostu... Ten człowiek, Artur Baer, był naszą jedyną wskazówką w śledztwie. Widział jak mordercy i ich wspólnik przywożą skradzione z miejsca zbrodni meble na wysypisko śmieci. Mógł ich zidentyfikować, rozpoznać samochód, cokolwiek... A teraz... - Pociągnął nerwowych kilka łyków kawy.

- Mmm... - Chowdhary mruknął współczująco. - No cóż, przynajmniej ich śmierć nie jest wielką zagadką. Może by chcieli panowie posłuchać?

- ... - Hart nic nie powiedział, tylko zmęczonym wzrokiem spojrzał na detektywa.

- Bylibyśmy bardzo wdzięczni, poruczniku - powiedział Faustino.

Detektyw Chowdhary strzepnął paprochy z ramienia, stanął przed duetem i oparł się o balustradę otwartego na świat korytarza motelu. Z dołu błysnęło parę lamp fotoreporterów.

- Do incydentu doszło po godzinie 3:00 tej nocy.

- Czy oni w ogóle śpią... - mruknął Hart w odniesieniu do Racheli i Blutblume'a.

- Hm?

- Nic takiego, proszę kontynuować.

- Oczywiście. Więc od początku: wczoraj, około 2:30 w nocy, do motelu przyjechała ciężarówka i wysiadło z niej dwoje ludzi, kobieta w czerwonej sukni i mężczyzna w kapeluszu - pan Blutblume. Wynajęli pokój numer 8, w księgę gości wpisana została "Rachela Rachingam".

- Oczywiście...

- Spędzili tu tamtą noc i wykupili następną, dzisiejszą.

- Co z ciężarówką? - zapytał Faustino.

- Słucham? - Chowdhary podniósł na niego wzrok.

- Ciężarówka, którą przyjechali. Co z nią? Nie widziałem żadnej na parkingu.

- Pani Irena Alter, właścicielka, mówi, że nie zwracała zbyt dużej uwagi, ale zdaje jej się, że tamtej nocy nic już nie odjeżdżało. Być może następnego dnia.

- Której nocy tu przyjechali, powtórzy pan?

- Poprzedniej, nie dziś. Z 3 na 4 września.

- Czyli w noc zabójstwa pana Wexlera...

- Tak. Kontynuując, dzisiejszej nocy pani Rachingam opuściła motel koło 3:00, właścicielka nie wie gdzie, ale pan Blutblume pozostał. Kilka minut po tym znowu zjawił się tajemniczy klient: pan Artur Baer wpisał się do księgi gości o 3:05 i wynajął pokój numer 7. Wyszedł z recepcji i wszedł na piętro, ale pani Alter nie widziała co dalej. Słyszała jakąś szamotaninę, ale powiedziała, że "to nie jej cyrk i nie jej małpy".

- Myślałby kto, że właściciel motelu uzna go za swój cyrk - powiedział Faustino.

- Możliwe, panie prokuratorze. Jednak nie jest w jej interesie zajmować się prywatnymi sprawami jej gości.

- Czemu?

Pan Chowdhary posmutniał.

- Po incydencie z wyciekiem gazu przed rokiem ten lokal nie cieszy się wielką sławą. Trzy ofiary śmiertelne.

- Och...

- To cud, że nikt tego miejsca nie zamknął. Goście zazwyczaj tu przychodzą na jedną noc, którą spędzają z prostytutkami. Ma to znaczenie w naszej sprawie - innych gości poza Baerem, Blutblumem i panią Rachingam tej nocy nie było.

- Czyli nie ma świadków?

- Ale i podejrzanych. Właśnie do tego zmierzam: coś się musiało stać podczas tej szamotaniny, że obaj zginęli. Domyślam się, że było to krótko po 3:05, ale autopsja jeszcze przed nami.

- Mhm.

- Pani Rachingam wróciła do motelu o 4:40. Właścicielka widziała jak podchodzi do pokoju 8, wzdryga się, chwilę panikuje, po czym ucieka. Drzwi zostawiła otwarte, więc pani Alter tam podeszła, zainteresowana. Wtedy odkryła ciała obu mężczyzn i wezwała policję. Stawiliśmy się o 4:56.

- Jesteście tu od piątej nad ranem? - zapytał Richard.

- To się zgadza.

- O rany...

Faustino pokręcił głową.

- No dobra. - Porucznik się oparł o ścianę i napił kawy. - To co pan proponuje, że się stało tej nocy? Czemu moi świadkowie nie żyją?

- No cóż, zważając na fakt, że nie było innych osób w motelu oprócz ich dwóch i właścicielki, która jest 70-letnią staruszką cierpiącą na bezsenność, oraz na fakt, że miejsce zbrodni jest obsiane materiałem dowodowym niemal ekskluzywnie tej dwójki, wnosiłbym, że zabili się nawzajem.

- Jak?

- To proste. Pan Blutblume spotkał pana Baera, gdy ten wychodził ze swojego pokoju. Nie wiem, co by go mogło motywować, może panowie mi to rozjaśnią, ale myślę, że wciągnął pana Baera do pokoju 8 i zaatakował swoim nożem.

- To jego nóż? - Faustino wskazał drzwi, za którymi leżały zwłoki z ostrzem w sercu.

- Tak. Ma pustą pochwę od niego przy pasie. - Detektyw z 28. posterunku przytaknął. - Zaatakował Baera nożem i go bił, stąd rany cięte na jego ciele i połamana szczęka. Mimo tego żaden cios nie wygląda na dość głęboki, by zabić natychmiast. Sam pan Blutblume ma tylko jedną ranę, nóż wbity w serce, ale zadaną wyjątkowo mocno. Myślę, że podczas bójki pan Baer przejął nóż swojego oprawcy i celnym, mocnym pchnięciem pozbawił go życia. Od razu mówię, tak, są na nożu jego odciski palców. Mimo tego stracił jednak dużo krwi, więc zmarł krótko po tym, jak podniósł słuchawkę telefonu i próbował wezwać pomoc. Widzieli panowie? Zdążył napisać numer "99" zanim upadł i zmarł, nadal ściskając słuchawkę w dłoni.

- 999 albo 997... Pogotowie lub policja - mruknął detektyw Hart.

- Albo 998, straż pożarna.

- Nie, panie Whist.

- Wiem...

- Nie podejrzewamy właścicielki, tak? - zapytał Richard.

- Tak, poruczniku - odparł Chowdhary. - Mamy nagranie z kamery ulicznej, nie wychodziła z recepcji tej nocy. Mamy też nagranie ucieczki pani Rachingam i jej powrotu. Nikt inny nie wchodził do pokoju.

- Z drugiej strony bloku są okna. Nikt przez nie nie wszedł?

- Są zakratowane, panie Hart.

- Mhm... No dobra, to zgaduję, że chociaż ta zagadka jest rozwiązana.

- Niemniej, nadal mnie nurtuje motyw... Czemu pan Blutblume chciał zabić pana Baera? - Detektyw Chowdhary podrapał się po brodzie.

- Baer był strażnikiem wysypiska śmieci, na którym Blutblume i Rachela pozbyli się materiału dowodowego z naszej sprawy. Miał płytę z nagraniem, na którym najpewniej widać ich twarze i szczegóły pojazdu, którym się poruszali.

- Pojazdu? Widać go na nagraniu ulicznym z wczoraj.

- A widać na nim wspólnika, który go prowadził?

- Wspólnika...? Tam ktoś jeszcze był...?

- Musiał być. Mniejsza... Baer miał ważny dowód i nasi mordercy chyba o tym wiedzieli. Stąd to polowanie...

- To by się zgrywało z informacjami, które dostałem od wydziału włamań. - Detektyw Chowdhary się zapatrzył w niebo. - Krótko przed 4:00 ktoś zgłosił, że do mieszkania pana Baera na Neue Straße 24 próbowała się włamać biała blondynka w czerwonej sukni. Została jednak przegoniona przez dozorcę, który zgłosił incydent.

- Rachela...

- Mówiłem - powiedział Richard. - Polowali na niego.

Detektywi i Faustino ciężko westchnęli i w trójkę oparli się o balustradę. Spojrzeli w dół. Tłum pod motelem się nieco przerzedził, zostawiając głównie pojazdy policyjne. Śmierdziało wyziewami samochodów z pobliskiej autostrady na Ballden, rozgrzanym asfaltem i dymem papierosowym. Laudorf nie było ładną okolicą, przynajmniej tu, na jego północy. Nawet pomimo bliskości z bogatym Edenbergiem. Policjanci w niebieskich mundurach kręcili się leniwie jak muchy w popołudniowym słońcu, wypełniając okolicę szumem podeszew. Faustino męczyło to śledztwo.

- Poruczniku! Otworzyliśmy walizkę! - Z pokoju 7 wychylił głowę technik dowodowy.

- O! - Chowdhary natychmiast się ożywił. - Panie Hart, udało się otworzyć walizkę, z którą przyjechał pan Baer. Może chce pan zobaczyć, czy nie ma w niej waszej płyty?

Drugi detektyw pokiwał głową. Weszli razem z Faustino i Krishną do pokoju 7, gdzie stało paru techników dowodowych i bardzo dumna z siebie stażystka kryptologii.

- Otwarte! Otwarte! Złamałam kod! Ha!

- Co my tu mamy...

Detektyw Chowdhary wsunął czarne rękawiczki z gumy na swoje dłonie i zabrał się do otwierania skórzanej walizki leżącej na nietkniętym łóżku. Hart i Whist obserwowali wydarzenia zza jego pleców.

- Hmhmhm, ciuchy, ciuchy, ciuchy, szczoteczka do zębów, pasta, grzebień, mydło, szampon, książka, ładowarka... Magazyn mody męskiej? Ciekawe, czy ktoś zauważy, jeżeli go sobie wezmę.

- ... - Porucznik Hart wwiercał wzrok w zawartość walizki.

- Oczywiście żartowałem, nie muszę go brać. Mam prenumeratę. Co tam dalej... Czyste skarpetki, multitool ze sztućcami, portfel... Typowe rzeczy...

- Czy jest płyta? - zapytał Faustino.

- Hmm... Wiedzą panowie... Nie widzę jej zbytnio...

- Oj, no bez takich!

Richard zerwał się i przez rękawy złapał walizkę, po czym zaczął wytrząsać jej zawartość. Wszystkie wymienione przez detektywa rzeczy wyleciały na łóżko.

- Oj, oj, poruczniku, spokojnie! Nie chcemy nic zniszczyć, prawda? - próbował go opanować Chowdhary.

- Gdzie jest ten przeklęty dysk?!

Walizka została całkowicie opróżniona, a dysku nie było ani widu, ani słychu. Ani żadnego innego nośnika - kasety, dyskietki, pendrive'u, nic

- ... - Hart wpatrzył się w pustą walizkę. Zaczął coraz ciężej oddychać. - Grr... Grrr...

- Richard, spokojnie! - Uspokajał go Faustino. - Może... Może jest w jego mieszkaniu...

- Noż kurrr... Nie może być w mieszkaniu, dlaczego miałby z niego uciec, jeżeli nie by ukryć dysk przed mafią! - mówił głośno.

- Nie wiemy tak naprawdę czemu tu przyjechał... - odparł Faustino.

- No po co innego?!

- Chwila, chwila, stop! - przerwał im Chowdhary. - Coś jest! Coś jeszcze tu jest!

Detektyw obmacywał pustą walizkę po miękkiej obudowie. W jednym miejscu ledwo dało się zobaczyć prostokątny obrys.

- Skrytka... - wyszeptał.

Wymacał malutki zameczek i pociągnął, odkrywając nadwyżkowy materiał ze ścianki walizki. Za nim znajdowały się jakieś papiery oraz... kwadratowa koperta z płytą w środku. Detektywi zamarli. Pomieszczenie ucichło, jeśli nie liczyć jednego z techników grającego w Tetrominoes¹ na telefonie.

- To płyta...! - szepnął Faustino.

- Poruczniku - zwrócił się Hart do Chowdhary'ego. - Czy jest tu gdzieś jakiś odtwarzacz?

- Widziałem w recepcji - odparł detektyw.

Faustino i Richard natychmiast złapali płytę i pobiegli do recepcji, przywitali się z miłą staruszką i gdy ta pozwoliła im skorzystać z odtwarzacza, wsunęli w niego płytę i włączyli telewizor.

- To to...? - pomyślał na głos Faustino.

- Widać wjazd na wysypisko... To jest to... - odparł detektyw.

Znacznik czasu pokazywał godzinę 18:00, 4 września. Wtedy się zaczynało nagranie. Porucznik włączył pilotem przyspieszenie. Zaszło słońce, okazjonalnie przejeżdżały drogą nieopodal samochody, czasem przejechała jakaś firma dostawcza, przechadzał się jeszcze żywy pan Baer. Ale nie było nic ciekawego, aż...

- Panie Hart!

- Mamy ich! 5 września, 1:30, przyjeżdża brązowa ciężarówka marki Niskala... Jest Arnold Blutblume! To on płaci strażnikowi.

Widać było, jak kapelusznik podaje Baerowi cztery banknoty 100-markowe.

- Kto jest za nim? Kto jest w aucie?

- Blondynka w czerwieni... To Rachela Rachingam. A pojazd prowadzi... Kto to jest? - Detektyw podrapał się po głowie.

Za kierownicą siedziała kobieta o długich, siwych włosach. Miała na głowie czapkę z daszkiem i papierosa w ustach. Jej pomarszczona twarz przypominała papirus.
Faustino aż wypuścił kostki z dłoni. A niech go drzwi ścisną! To przecież...!

- Cholera, nikt, kogo znamy - wymruczał Hart. - Trzeba będzie wysłać list gończy.

- Nie! - zawołał prokurator. - Panie Hart, ja ją znam! Przepytywałem ją dziś rano!

- Co?

- To dostawczyni żywności do hotelu "Apolonia"! Pracuje dla Orion Foods!

Detektyw wpatrzył się w prokuratora z zaskoczeniem.

- Ta kobieta to Paulina de Batteux!

* * *

Magazyny Orion Foods
Wyjazd z Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

Okazało się, że pani De Batteux wcisnęła Faustino fałszywy adres jej firmy przy pierwszym spotkaniu (co w zasadzie nie było dziwne, skoro wiedziała, że ten prowadzi śledztwo w sprawie z nią związaną) wskazujący na lokalizację magazynu gdzieś niedaleko rynku, na wąskiej uliczce pełnej placówek czysto rozrywkowo-kulturowych. W rzeczywistości magazyn z którego dostarczano jedzenie do "Apolonii" znajdował się na obrzeżach miasta, przy wyjeździe na Ballden, całkiem niedaleko lasów dachsberskich² - całe pół miasta dalej od wskazanego adresu. Tego jednak para śledczych dowiedziała się już z policyjnego radia, po zmarnowaniu niecałej godziny na dotarcie i przeszukanie adresu. Dopiero teraz ich radiowóz gnał w te okolice (do których z motelu mieli rzut beretem) i porucznik Hart miał wielką ochotę się pokłócić z Faustino o jego wpadkę, za którą ten już kilka razy przeprosił, ale teraz sprawy na ich głowie były ważniejsze - i wiedzieli o tym.
Radiowóz z piskiem zahamował przed wjazdem na obszar magazynów okraszonych logo Orion Foods i zatrzymał się przed budką strażniczą.

- Policja! Gdzie jest Paulina de Batteux!? - zawołał Richard opuszczając szybę.

- Kto...? - spytał tępo smutny strażnik.

- Wasza pracownica! Dostarcza jedzenie do hotelu "Apolonia"! Jest tu?

- Momencik... - Strażnik sięgnął do interkomu. - Dudi, jacyś panowie...

- Cicho! - przerwał mu Hart i pokazał odznakę. - Wpuszczasz nas natychmiast, jasne?!

Smutny strażnik się zgarbił i wcisnął guzik podnoszący szlaban. Hart natychmiast wjechał na obszar magazynu i z Whistem wysiedli. Zrobiło się chłodno - chmury zasłoniły letnie słońce, a po łąkach dzielących miasto od lasów hulał wczesnojesienny wiaterek. Z jednego z wielkich metalowych budynków wyszedł i podszedł do nich tęgi, brodaty mężczyzna w polarze z logo Oriona, oraz dwoje nieco chudszych chłopaków w podobnych uniformach.

- Co tu się dzieje? - spytał mężczyzna w polarze. Jego czarne włosy trzymały się ostatkami sił przed wyłysieniem. - Kim panowie są?

- Porucznik Richard Hart, wydział zabójstw KMPR-u. To prokurator Whist. Gdzie jest Paulina de Batteux? - pytał wściekły detektyw, nadal trzymając odznakę.

Mężczyzna zmierzył ich wzrokiem.

- Dudley Hoffer. Jestem tu kierownikiem. - To pewnie on był tym "Dudim". - Co z Paulą? Po co ona panom?

- Jest podejrzana o współudział w morderstwie. Musi być natychmiast ujęta na przesłuchanie - powiedział Faustino.

- Paula? - Hoffer podniósł brew. - W morderstwie?

Zapatrzył się gdzieś w przestrzeń.

- Chłopaki, o której ona miała wyjechać? - spytał, odwracając się.

- O 13:00, szefie - powiedział jeden z jego towarzyszy.

- Mamy tu akurat kryzys - powiedział pan Hoffer - kilka z naszych ciężarówek dopadły nagłe usterki i dostawy są opóźnione. Ta, którą miała dowieźć Paula, jeszcze nie ruszyła. Powinna więc tu gdzieś być.

- Widziałem ją na socjalu - powiedział drugi pracownik.

- W porządku... Chodźcie, panowie, za mną.

Hoffer odwrócił się i skierował do jednego z magazynów, tego największego, przy którym była przybudówka. Hart i Whist skinęli do siebie głowami, po czym poszli za nim właśnie do tej przybudówki.

- Proszę być dyskretnym - powiedział Richard - nie chcemy jej spłoszyć.

- Niech będzie - przytaknął Hoffer. - Zaraz dojdziemy do pokoju socjalnego. Tu nasi pracownicy odpoczywają.

- Mhm.

- Proszę państwa... Czy to pewne...? - zapytał cicho kierownik, póki nie doszli. - Naprawdę brała w czymś takim udział?

- Mamy przekonujące dowody - odparł detektyw - ale jeśli nam pomoże zlokalizować morderców, to czeka ją lekka kara.

- Mhm... Rozumiem... - mruknął Hoffer.

Dotarli pod drzwi pokoju socjalnego. Hart i Whist ukryli się za kierownikiem, gdy ten zajrzał do środka.

- Paula? - zapytał. - Jest tu Paula?

- Kha! - kaszlnął jeden z kierowców. - Poszła do toalety.

W tym momencie Faustino dojrzał kątem oka ruch na końcu korytarza. Spojrzał - jeszcze uchwycił wzrokiem długie, siwe włosy znikające za drzwiami jednego z pomieszczeń.

- Tam jest! - zawołał. - Ucieka!

- Huh? - jęknął Hoffer.

- De Batteux! - wrzasnął Hart. - Wracaj tu!

Puścili się biegiem przez ciemny korytarz, mijając naturalnie niezajęte przez nią łazienki i szatnie pracowników. Na końcu korytarza był gabinet samego Dudleya Hoffera (ten został sam przed pokojem socjalnym, zdezorientowany), w którym widział ją Faustino. Wbiegli do środka przez otwarte drzwi - krzesło przed biurkiem było przewrócone, z blatu spadło parę rzeczy, a okno na zewnątrz było otwarte.

- Skąd wiedziała?! - zapytał Faustino w tej krótkiej przerwie.

- Widziała nas przez okno socjalu! - odparł Hart. - Tam jest! Biegnie!

Wskazał podwórze za otwartym oknem, gdzie biegła siwa kobieta w czapce. Jej kierunek? Brązowa ciężarówka zaparkowana z dala od ciężarówek firmowych, naprzeciwko wyjazdu. Faustino dopiero teraz ją rozpoznał - to ta sama, którą widzieli na nagraniu z wysypiska.

- Za nią! - Hart wyskoczył przez okno i wyciągnął z kabury pistolet. - DE BATTEUX! ZATRZYMAJ SIĘ NATYCHMIAST!

Kobieta nie zareagowała. Faustino nie pomylił się w swojej pierwszej ocenie jej zwinności - naprawdę gnała jak tygrysica. Ani on, ani porucznik nie mogli jej dogonić. W końcu dobiegła do swojej ciężarówki i wskoczyła za kierownicę - goniący już wtedy zmienili taktykę i skierowali się do radiowozu zaparkowanego niedaleko szlabanu.
Paulina aktywowała silnik i natychmiast wcisnęła pedał gazu, z rykiem ruszając z miejsca i jadąc na szlaban. Gdy Faustino i Richard odpalili Vittorio, ona już szlaban wyłamała i wyjechała na autostradę, skręcając w prawo, w stronę Dachsberga. W skrócie - uciekała z miasta.

- Za nią! - zawołał Whist, gdy detektyw wcisnął gaz i ruszył w pościg za De Batteux. Wjechali w dachsberskie lasy.

- Jak ja nie cierpię tego miejsca... - mruknął Richard, podnosząc słuchawkę radia. - Mówi Hart, odznaka 1436! Potrzebne natychmiastowe wsparcie w ujęciu zbiega! Podejrzana to Paulina de Batteux, porusza się krótką ciężarówką marki Niskala, model Multum, pokrytą brązową plandeką! Ucieka z miasta autostradą na Ballden! Odcinek między magazynami Orion Foods a Dachsbergiem! Powtarzam, potrzebne NATYCHMIASTOWE WSPARCIE!

- Przyjęłam. Informuję wydział wsparcia terenowego - powiedziała miła pani w radiu i się rozłączyli.

Richard błyskawicznie wystawił na dach pojazdu sygnalizator świetlny i uruchomił syrenę. Okolicę wypełnił jej głośny ryk.
Brązowa ciężarówka wciąż była w polu widzenia. Jechała w miarę jednostajnie pustą drogą między ścianami niskiego lasu mieszanego. Jednostajnie pod względem kierunku - nie machała pojazdem na boki, ale za to co chwilę to się oddalała, to się zbliżała. Jej rura wydechowa pluła czarnym dymem.

- Przeklęty babsztyl... Jak ją dorwę, to wypluje mi wszystko o tej Racheli! - warczał porucznik.

Faustino nic nie odpowiedział, tylko kiwnął głową. Ciężarówka powoli zwiększała dystans.

- Co to jest za pojazd...?! - Detektyw się denerwował. - Whist, umiesz prowadzić, prawda?

- T-Tak! - odparł prokurator, zaskoczony nagłym spoufaleniem między nimi, ale nie miał teraz czasu o to pytać.

- Łap za kółko! Ja ją zatrzymam!

- Co?

- BIERZ!

Chwycił Faustino za rękę i przyłożył ją do kierownicy, a sam opuścił szybę swoich drzwi i się wychylił.

- CO PAN ROBI?!

- STRZELAM!

Rzeczywiście, w ręce detektywa zjawił się jego pistolet. Przerażony Faustino ledwo utrzymywał kontrolę nad pędzącym radiowozem, więc ten zaczął jechać po drodze slalomem. Rozległ się huk - porucznik wystrzelił w stronę ciężarówki.

- TRZYMAJŻE TO NA ŚRODKU! - zawołał. - NIE MOGĘ WYCELOWAĆ W JEJ KOŁA!

- TAK!

Faustino napiął mięśnie i postarał się uspokoić radiowóz. Kolejny huk - Whist nawet zobaczył, jak pocisk rykoszetuje od asfaltu pod kołem ciężarówki i się gdzieś odbija.

- DO TRZECH! TRZYMA SIĘ PAN?! - zawołał Hart.

- TAK!

- NO TO WIO!

I kolejny huk. Coś trzasnęło i Faustino zobaczył, jak jedna z opon pojazdu Pauliny zamienia się w flaka. Trafiony-zatopiony!

- MAMY JĄ!? - spytał.

- NIE! NADAL JEDZIE! - odparł detektyw. - NIE MA CO! CZEKAMY NA WSPARCIE!

Wrócił do środka i przejął kierownicę od Faustino. Młody prokurator spojrzał na swoje ręce - drżały. Dyszał zimnym powietrzem zza otwartego okna, a serce próbowało się siłą wyrwać z jego piersi.

- Poruczniku, na Abba Inę - powiedział - niech pan mnie nie zabija!

- Prędzej sam umrę, niż pozwolę panu skończyć jak Wexler - warknął Hart i wcisnął gazu. - Nikt już tak nie skończy!

Zaczęli się zbliżać do pojazdu Pauliny. Faustino uchwycił ułamek sekundy, gdy jej twarz odbiła się w lusterku bocznym - w życiu jej takiej nie widział. Nie, w życiu nikogo takim nie widział! Jej twarz była wręcz nieludzko wykrzywiona w panicznym strachu, w zwierzęcej walce o życie. Aż tak się ich bała?
Zaraz jednak zrozumiał, że mogła - za sobą usłyszeli głośne dźwięki. Jazgot syren i... helikopter?

- Helikopter! - zawołał.

Tam leciał helikopter! Za nimi! Nad oddziałem mknących wozów policyjnych!

- Co się dzieje!? - zapytał.

- To pościg, panie prokuratorze! - zawołał Hart, ściskając kierownicę. - Wydział wsparcia terenowego nie szczędzi środków!

Usłyszeli, jak helikopter przemyka nad nimi i wznosi się nad pojazdem Pauliny de Batteux. Zaraz ją wyprzedził i zaczął lecieć ledwie parę metrów nad ziemią tuż przed jej maską. Ciężarówka przyspieszyła jeszcze bardziej, co zdaniem Faustino graniczyło z cudem, przemknęła pod helikopterem i zaczęła jechać slalomem. Wróciła do oryginalnej prędkości, ale teraz helikopter nie mógł za nią nadążyć.

- Hart! - Radio porucznika zaczęło chrupać. - Tu kapitan Lea Eichel! Wydział wsparcia terenowego! Przyjąłeś?!

- Przyjąłem! - odparł detektyw do słuchawki.

- Skontaktowaliśmy się z policją w Dachsbergu! Wysłali oddział z naprzeciwka! Wkrótce ją zamkniemy w szczęki!

- Cudnie!

- Utrzymujemy pozycję! Na mój znak zaczynamy zwalniać! Rozłożyli blokady! Ona albo się zatrzyma, albo na nie nadzieje - my musimy wtedy ich uniknąć, jasne?!

- Tak jest!

- No to w drogę!

Radio ucichło.

- Co to znaczy?! - zapytał Faustino.

- To znaczy, że mamy ją z dwóch stron! - odparł porucznik. - O ile nie zdecyduje się wjechać w drzewa, co ją pewnie zabije, to jest nasza!

- Tak?!

- Tak!

Faustino spojrzał na mknącą ciężarówkę. Uśmiechnął się.

- Uff!

- Co nie!? - powiedział Hart z uśmiechem. - Ale to jeszcze nie koniec! Najpierw do tego Dachsberga dojedźmy!

Nie minęło za długo zanim ujrzeli pierwsze budynki Dachsberga - małej miejscowości pod Górą Borsuczą, od której nazwę brały otaczające je lasy bliskie Rachingam. Wraz z Dachsbergiem pojawiły się na horyzoncie patrole ich lokalnej policji - uwinęli się w porę. Blokady były porozstawiane, funkcjonariusze oczekiwali w gotowości...

- Daję znak! - zawołała przez radio kapitan Eichel.

Zapiszczały opony oddziału radiowozów hamujących na drodze, w tym i Vittorio Supreme śledczych. Helikopter wznosił się nad scenerią, gdy ciężarówka Pauliny jechała na policyjne blokady. Nie było ucieczki...!
...Tak myślał Faustino, obserwując jej poczynania.
Nie skręciła w las, nie, bo by się rozstrzaskała na drzewach - ale nie zwolniła nawet odrobinę na widok blokad. Wjechała w nie z pełnym impetem, miażdżąc je w drobny pył. Otarła się o parę radiowozów i zaczęła jechać slalomem. Ale nie takim kontrolowanym, jak wcześniej, gdy próbował ją zablokować helikopter - łuki były coraz większe i większe, jakby straciła kontrolę nad pojazdem. Faustino wysiadł z zatrzymanego radiowozu i na stojąco obserwował, co się dzieje - a stało się nie byle co.
Ciężarówka marki Niskala zatoczyła swój ostatni łuk i wykręciła tym samym o 90 stopni. Mogli tylko patrzeć, jak z pełną prędkością wpada na jedno z drzew i je wyłamuje, potem następne, by w końcu się uderzyć trzecie. Ciężarówka stanęła, a zmiażdżona kabina wypuściła czarny jak smoła dym, gdy zaczęła płonąć.

- ...

- ...! - Porucznik Hart też wysiadł i to obserwował. - Ona...

- Ona...!

- NA CO CZEKACIE?! - zawołała biegnąca obok w pełnym rynsztunku bojowym policjantka, zapewne kapitan Eichel. - BRAĆ JĄ!

Ten wypadek graniczył z cudem. Nieprzytomną Paulinę wygrzebano w jednym kawałku - zmasakrowaną, ale całą. Akcję ratowniczą przeprowadzano kilka godzin, zanim zjawił się helikopter transportowy do szpitala w Rachingam. Była już późna noc, gdy okryci kocami porucznik Hart i prokurator Whist obserwowali uciekinierkę odlatującą do miasta. Siedzieli nieopodal wraku jej pojazdu i pili ciepłą herbatę z termosu, zdruzgotani.

- Jak mówiłem - powiedział w końcu detektyw - nie cierpię tego lasu. Zawsze coś złego mi się tu przytrafia.

Faustino tylko pokiwał głową, przypominając sobie dziką z przerażenia twarz Pauliny w lusterku.

Ciąg dalszy nastąpi...

----------

¹ Tetrominoes - Prosta gra wideo. Nam lepiej znana jako Tetris.

² Dachsberg - Stojące pod Górą Borsuczą (Der Dachsberg) małe miasteczko nieopodal Rachingam. Jest otoczone przez gęste lasy mieszane, przez sąsiedztwo naturalnie nazwane dachsberskimi.

piątek, 27 września 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 5: Świadek

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 5 - Detektyw

Ulice miasta
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

- A zatem pan Wexler umarł do pół godziny od zaparkowania na Konstantine Straße - mówił porucznik. - Wysiedli z jego samochodu, więc być może mamy zacieśniony obszar poszukiwania miejsca rzeczywistej zbrodni. Jaki promień można przejść na piechotę w pół godziny...?

- Pod warunkiem, że nie wsiedli do innego pojazdu - powiedział Faustino.

- Istotnie. Więc nadal nie możemy sprawdzić, gdzie umarł. Szkoda, że tu nie ma miejskiego monitoringu...

- Mhm.

- ...

- ...

- Panie Whist, czy pan nadal jest zły?

- Oczywiście, że jestem zły! Co pan by zrobił w momencie, gdy na pana oczach się łamie prawo? Naraża się ludzi?

- To zawsze zależy od okoliczności. Czasem należy interweniować natychmiast, czasem trzeba odpuścić. Czasem to decyzja wewnętrzna, czasem nacisk z zewnątrz.

- Nie! Prawo to prawo! Życie to życie! Trzeba je chronić!

- No dobra - westchnął porucznik. - To niech pan sobie wyobrazi taką sytuację: jest osoba, która jest nietykalna. Jakiś, nie wiem, ambasador z immunitetem dyplomatycznym. Albo nie, jest krewnym jakiegoś niesłychanie ważnego polityka, co pociągnie wszelkie sznurki, byle zachować dobre imię. Mniejsza o szczegóły, osoba jest nietykalna. I załóżmy, że jej odbija i zaczyna zabijać ludzi. Zabija pana żonę i dziecko. I brata. Jak pan sobie wyobraża poradzić sobie z tą sytuacją?

- Prawo służy ludziom. Trzeba go aresztować i postawić przed sądem, niezależnie od okoliczności.

- Wspaniałomyślne. A co, jeśli ten jego krewny polityk przekupił ławę przysięgłych, by go uniewinnili? I wyjdzie na wolność?

- W jego kraju też jest ława przysięgłych?

- Słucham? - Porucznik spojrzał na prokuratora zdezorientowany. - Nie, powiedziałem, że porzucam ten wątek ambasadora z immunitetem.

- Czyli nasza hipotetyczna sytuacja ma miejsce w Cydonii?

- To nie ma znaczenia!

- Znam tylko cydońskie prawo.

- Ech... Tak, w Cydonii. Ma pan bardzo groźną osobę na wolności, nie ma opcji jej skazać ani wygnać. Co pan zrobi?

- ...

- Powiedzmy, że po tym wszystkim porwał panu ojca i grozi mu śmiercią. Pozwoli pan na to?

- Tak.

- ...

- ...

- Okej, zła ofiara. A żonę?

- Mówił pan, że już ją zabił.

- Niebiosa, ależ się pan uczepił. Grozi komuś panu bliskiemu! Aresztowanie nic nie da, bo nie da się go skazać! Jak pan rozwiąże sytuację?

- Nie wierzę w taki scenariusz. Przekupienie przysięgłych jest naruszeniem niezawisłości sądu i unieważnia rozprawę.

- Nie udowodni pan tego. Polityk za dobrze to zakrył.

- Nie ma czegoś takiego! Choćby to i zajęło lata, udowodnię manipulację i doprowadzę winnego do sprawiedliwości, bo prawo istnieje, by się tyczyć wszystkich!

- Lata? Dzień w dzień by pan pracował nad sprawą, porzucając wszystkie inne aspekty swojego życia? Pracę, rodzinę?

- No, może aż tak to nie... Ale myślę, że dałbym radę.

- Mhm.

- A pan? Co by pan zrobił?

- Ja bym go po prostu postrzelił.

- Polityka?

- Winnego. Choć polityka chętnie też, ale on mi aktywnie nie zagraża. Niech pan pamięta, że pańska żona wciąż jest na muszce.

- To w końcu żyje czy nie?

- Ech...

Dopiero teraz Faustino zauważył, gdzie podczas tej rozmowy jechali.

- Witamy w Orion Burger¹, czym mogę służyć? - zapytał pan w okienku drive-thru, do którego podjechał ich radiowóz.

- Poproszę OrionWrapa i dużą kawę. Ma pan na coś ochotę, panie Whist?

- Ja? Um... Uch...

- Tak czy nie?

- Szejk czekoladowy...?

- I jeszcze szejka czekoladowego - przekazał porucznik obsłudze.

- Robi się! Proszę jechać dalej.

Radiowóz ruszył wzdłuż fastfoodowej restauracji do drugiego okienka, gdzie mieli odebrać zamówienie.

- Będę... panu ileś winny?

Porucznik machnął ręką. Podjechał do drugiego okienka, odebrał napoje i wrapa. Podał Faustino chłodny kubeczek mlecznego napoju z napisem "Smacznego, brzdącu!".

- Pan jest ciągle dzieckiem w duszy, prawda? - zapytał detektyw.

- Gdzie tam... Powiedziałem co mi pierwsze przyszło do głowy. - Siorbnął szejkiem. Pycha.

- Mhm.

Samochód wyjechał z kolejki i zatrzymał się na parkingu.

- Co tu właściwie robimy?

- Zgłodniałem - odparł porucznik, wgryzając się w odwinięty z papieru smakołyk. - Nie jadłem dużego śniadania.

- Ach... Rozumiem.

Następne dwie minuty spędzili w dźwiękach gryzienia i siorbania. Było niezręcznie, więc Faustino postanowił kontynuować rozmowę, głównie z tego względu, że nie umiał włączyć radia.

- To skąd pan właściwie zna panią Devise?

- Słusznie się pan domyśla, że z pracy. Działanie w wydziale zabójstw się z tym wiąże.

- Och, z pewnością, ale...

- Wiem, wiem, uściski i w ogóle. Pamięta pan, jak mówiłem, że mam przyjaciela, co na mnie wisi jak pies? Betty to jego bliźniaczka. Znamy się od studiów.

- Ach! Gdzie pan studiował?

- W Norfolku.

- Żartuje pan? Ja też!

- Znał pan profesora Rantsteina?

- Hmm... Obawiam się, że nie. Studiowałem prawo.

- A ja kryminalistykę. To wiele wyjaśnia.

- Tak...

Wtem rozebrzmiał brzęczyk radia. Porucznik podniósł komunikator.

- Tu Hart, odznaka 1436. Melduję się.

- Tu 10. posterunek! Wiadomość dla porucznika Harta w sprawie pana Wexlera. Znaleziono meble ukradzione z hotelu "Apolonia".

Faustino tak się gwałtownie nachylił do sprzętu, że prawie wylał swój pyszny szejk.

- Znajdują się na wysypisku śmieci R1, kilometr na zachód wzdłuż autostrady na Poimart. Na miejscu znajduje się patrol.

- To hen za Atelier... - powiedział Faustino.

- Dziękuję za informację. Jedziemy to sprawdzić. Bez odbioru - rzucił porucznik Hart.

- Co właściwie patrol robił na wysypisku tak daleko od miasta? Nie wiedziałem, że tam zajeżdżają.

- Nie mam zielonego pojęcia, prokuratorze. Jedźmy. Akurat nam się skończyły rzeczy do sprawdzenia...

I ruszyli z parkingu fastfoodowej sieciówki.

* * *

Wysypisko śmieci R1
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

Przez Rachingam szły cztery główne krajowe autostrady, którymi z miasta dało się pojechać do innych - do Norfolku, Fisch, Ballden, Enzheimen, Birchen i Poimartu. Właśnie autostradą w stronę tego ostatniego pojechało Vittorio Supreme porucznika Harta, jadąc przez dzielnice Salzmarkt, Sudfeld i Atelier. Ta ostatnia była unikalną dzielnicą - stworzoną syntetycznie podczas przebudowy miasta po wojnie na jego zachodnim krańcu specjalnie po to, by przenieść tam wszystkie fabryki znajdujące się w mieście. Na celu było oczyszczenie Rachingam ze smogu - i poniekąd się udało. Przynajmniej teraz, gdy już wprowadzono regulacje dotyczące filtrowania wyziewów z kominów fabryk. Wcześniej po prostu smog się skumulował mocniej w zachodniej części miasta, dając jedynie lekką ulgę stronie wschodniej. Ciekawym zbiegiem okoliczności właśnie na wschodnim krańcu Rachingam znajdowała się równie syntetyczna dzielnica dla jego bogatych mieszkańców, Edenberg. Na szczęście teraz akceptowalnie czystym powietrzem mogli się cieszyć wszyscy.
Droga z centrum do obrzeży miasta trwała około trzydziestu minut samochodem, fartownie nie było za wielu korków. Porucznik Hart i prokurator Whist spędzili je słuchając radia Stern FM, które tego dnia serwowało swoim graczom kompilację najgłośniejszych utworów zespołu Hugo & The Undead Soldiers, punk rockmenów z Hesperii, państwa hen za oceanem. Obaj z porucznikiem lubili cięższe brzmienia, więc czas spędzili bardzo miło. Gdy porucznik skręcił w ubitą drogę z autostrady prowadzącą na otoczone polankami miejskie wysypisko śmieci, już ich przywitał widok patrolowego radiowozu stojącego przy budce strażniczej. O jego maskę opierał się długowłosy oficer w słuchawkach.

- Richard Hart, wydział zabójstw - powiedział porucznik po zaparkowaniu i opuszczeniu auta. - Pracuję nad sprawą związaną z rzekomo pozostawionymi tu meblami. Trafiłem?

Oficer nie odpowiedział. Miał zamknięte oczy i z zadowoleniem machał całym ciałem, Faustino domyślał się, że w takt muzyki.

- Hej! - Porucznik pstryknął palcami. - Pobudka!

Brak reakcji. Detektyw podszedł do oficera i siłą zerwał mu słuchawki z uszu.

- Aj! Aj! Oj! Przepraszam! - Przerażony policjant podskoczył i chwycił spadający sprzęt w locie. Zrobił się biały jak kreda. - Melduję się!

- Kim jesteś? - zapytał porucznik.

- Ach! Ja... Theo Kaminski, patrol K-09! Przepraszam najmocniej, sierżancie, zasłuchałem się...

- Poruczniku, nie sierżancie.

- Przepraszam, poruczniku...

- Co tu robicie? - zapytał Hart.

- Tak, um... Um... Jak to szło...? Przepraszam, bo to był cały proces... - Oficer Kaminski zaczął się nerwowo rozglądać. - Więc tak, um... Rano, jakoś tak po szóstej, zadzwonił na policję strażnik, ten pan - wskazał ciemnoskórego mężczyznę czytającego gazetę w budce koło bramy wjazdowej - i zgłosił wtargnięcie na posesję i zaginięcie. Przyjechał patrol P-17, wezwał wydział włamań... Oni wezwali nas do pilnowania miejsca zbrodni. Jak powiązali meble z tym zabójstwem, to kazali wezwać was, a sami pojechali szukać zaginionego strażnika. ...Bo to strażnik z poprzedniej zmiany zniknął, powiedziałem to już?

- Nie.

- No, to jego zaginięcie zgłosił ten pan teraz.

- A co z patrolem P-17?

- Skończyli służbę, o ile się dobrze orientuję, panie poruczniku.

- To czemu wy tu jesteście? Myślałem, że patrolowaliście obszar wokół Konstantine.

Kaminski westchnął, garbiąc się.

- Moja, ech... partnerka... zgłosiła nas do tej służby po tamtym. Wie pan, ochotniczo.

- Możecie wziąć z niej przykład, oficerze.

- Jasne. Poruczniku.

Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu. Faustino zerknął na zegarek.

- Przekazać kontakt do pana detektywom z włamań? - spytał Kaminski.

- Tak. Gdzie te meble?

- Moja partnerka się przy nich kręci tam, za zakrętem.

- Dobrze. I skup się na robocie, Kaminski - powiedział detektyw.

- Ale poruczniku, co miałem robić, gdy czekałem na was!?

Detektyw odszedł w stronę budki, Faustino za nim. Przywitali się ze strażnikiem, ale jeszcze go nie przepytali - najpierw chcieli obejrzeć meble. Pan w budce otworzył dla nich bramę, przeszli i weszli na obszar wysypiska.

- Myślałem, że będzie bardziej śmierdzieć - powiedział prokurator.

- To wysypisko jest chyba przeznaczone na śmieci nieorganiczne. Jak meble - wyjaśnił detektyw, gdy zbliżali się do wskazanego przez oficera obszaru.

- Theo, skończyłeś już? Choć mi pomóż to dokumentować! - zawołała policjantka o włosach związanych w koński ogon, nawet nie patrząc na przybyszy. Była zbyt zaaferowana fotografowaniem mebli.

- Proszę, proszę, znowu się widzimy, Samstag - powiedział detektyw. Kobieta obróciła się z przerażeniem i natychmiast napięła, salutując.

- ACH! TO PAN! Poruczniku! - wykrzyczała. - Ja... Jolyne Samstag, oficer, wydział patrolowy, ten... odznaka 234... 0! Melduje się!

- Naprawdę możesz się uspokoić, przecież nie gryzę. Czy pan gryzie, panie Whist?

- Nie gryzę - odpowiedział prokurator.

- No właśnie. Co was tu wywiało?

- Nie... Nie spotkali panowie Theo? To mój partner patrolowy. Miał państwu powiedzieć o sytuacji...

- Powiedział, powiedział. To te meble?

- Tak jest! Zgodnie z wypisem. Jest biurko, jest łóżko, jest kilka stolików i szafek, komódka, telewizor, czujnik dymu... Wszystko, co zostało zgłoszone jako zabrane z miejsca zbrodni!

- Widzę, że to wszystko jest jakieś... takie pokawałkowane - powiedział Faustino, patrząc na blaty stołów leżące koło własnych nóg, szafki rozmontowane na deski i na szuflady wybebeszone z komody.

- Istotnie, panie... panie...

- Whist.

- Whist!

- Jakby ktoś to rozmontował.

- To by wyjaśniało skargi na hałasy z pokoju 227 w hotelu - mruknął detektyw.

- Myśli pan, że je rozmontowywali w pokoju? I co wtedy, spuszczali przez okno?

- Być może. Na przykład... na sznurze... Samstag, czy jest tu jakiś sznur?

- Sznur? - Policjantka podrapała się po głowie. - Hmm... Nie widziałam żadnego w okolicy mebli.

- Może się jeszcze znajdzie. Mogli nawet użyć tego samego, którym związali Wexlera. Czy jest tu coś jeszcze godnego uwagi?

- Ach, tak! Zabezpieczyłam ślady opon! - Oficer podskoczyła i pobiegła w stronę odgrodzonych taśmą śladów na ziemi przy meblach. - Prowadzą od autostrady aż tu! Jakiś pojazd tu wjechał, podjechał tutaj, po czym zawrócił i podjechał tu tyłem. Potem odjechał. Na to by wskazywał szlak.

- Czy mogę się im przyjrzeć? - zapytał Faustino.

- Może pan - powiedzieli jednocześnie Hart i Samstag, po czym spojrzeli na siebie i nic nie powiedzieli.

Prokuratora nie trzeba było dwa razy namawiać, więc podszedł do śladów i im się przyjrzał. Następnie spojrzał na zdjęcie śladów opon znalezionych wczoraj na podwórku "Apolonii". 6 bieżników z kątów ostrych. To były identyczne opony!

- Mam cię, malutka... - powiedział z uśmiechem. - Poruczniku, te meble przywiozła ciężarówka, która w noc morderstwa stała na podwórku hotelu, bezpośrednio pod pokojem 227. Opony są identyczne.

- Możliwe, że strażnik, który był wtedy na służbie, będzie umiał zidentyfikować pojazd. Szkoda, że zniknął...

- Ciekawi mnie skąd ten teraz wpadł na to, że poprzedni zaginął, choć się nawet dzień dobrze nie zaczął.

- Już po dwunastej, panie Whist.

- Oj... No niezmiennie.

Ładnie podziękowali oficer Samstag za współpracę i zaangażowanie (komplementy zabarwiły jej jasną twarz najczerwieńszym różem), po czym skierowali się do budki strażnika za bramą wjazdową.

- Aha! Czekałem, aż państwo się zjawią! - powiedział dziarsko staruszek z magazynem w dłoni. Tym się okazał przewodnik telewizyjny. - Naprawdę muszę się poskarżyć.

- Nazywam się Richard Hart, jestem porucznikiem wydziału zabójstw KMPR-u. Mój partner to prokurator Faustino Whist. To pan wezwał policję?

- Ma się rozumieć! Ten nicpoń w nocy...!

- Momencik, jeszcze chwilka. - Detektyw wyciągnął notatnik. - Z kim mam przyjemność?

- Gerome Fitzgerald - powiedział twardo mężczyzna.

- Dobrze, panie Fitzgerald. Więc o co chodzi?

- Ten nicpoń, który ma nocną zmianę! Ten... ten łapserdak! Urwipołeć! Drapichrust! Huncwot!

- Co z nim? - zapytał Faustino.

- No "co", "co"?! Ten gamoń wpuścił w nocy jakiś pojazd na wysypisko i czmychnął! Założę się, że wziął od kierowcy w łapę!

- Rozumiem.

- To przez niego teraz są tu te meble!

- Może pan rozjaśnić?

- Już mówię, panie władzo. - Staruszek z głośnym stęknięciem podniósł się z biurowego krzesła i oparł o framugę okna budki strażniczej. Był bardzo zgarbiony i owinięty od pasa w dół kocem w kratę. - Przy pilnowaniu tego wysypiska są trzy ośmiogodzinne zmiany. Ja tu siedzę od 6 do 14. Dzisiaj przyszedłem o tej godzinie, patrzę, mojego poprzednika nie ma! Nie zdziwiłem się od razu zbytnio, zdarzało mu się schodzić z posterunku przed czasem, ale wie pan, panie władzo...! Ach, ariadni pańscy, nie wspomniałem... Bardzo niedawno, ze dwa dni temu najwyżej, zamontowano u nas kilka tych, no, kamer. O, jedna z nich jest tu, w budce... - Pan Fitzgerald wskazał kościstym palcem czarne pudełeczko z obiektywem przyczepione do sufitu w oknie. Kabel od niego szedł prosto do komputerka w biurku. - To, co widzi, można potem obejrzeć na płycie wyciąganej z tej maszynki... Ale ha, niech państwo spojrzą!

Staruszek wcisnął guzik na komputerku, który wysunął szufladkę z płytą. A raczej tylko szufladkę - żadnej płyty tam nie było.

- Widzi pan, panie władzo?

- Powinniśmy coś widzieć? - zapytał pan władza.

- No, naturalnie! Płytę, rzecz jasna. Zniknęła razem z tym cymbałem z nocnej zmiany!

- I dlatego postanowił pan wezwać policję?

- Czy nie dokonałem swojego obywatelskiego obowiązku? Postanowiłem się do niego dodzwonić, ale nie odbierał. Będę szczery, panie władzo, ja temu dzieciakowi za grosz nie ufam! Tylko czekałem, by go za coś przyszpilić, ale te ucieczki to było za mało. Teraz, jak wziął płytę, szefostwo na pewno się nim zajmie, ha! - Pan Fitzgerald klepnął się w udo.

- Z pewnością, zaraz po nas - powiedział Hart, skrobiąc w notatniku. - Więc doszło do wtargnięcia na posesję przez dostawcę mebli, kradzieży płyty z nagraniem z kamery i zniknięcia poprzedniego strażnika, tak? Oprócz podrzucenia mebli.

- Na to by wyglądało, panie władzo. - Fitzgerald kiwnął ochoczo głową. - Doigrał się, szczeniak.

- Mogę zapytać o szczegóły co do zaginionego? Imię, wygląd, te sprawy?

- Przepraszam najmocniej, ale już złożyłem swoje zeznanie w tej sprawie poprzedniemu detektywowi, czy nie? - Staruszek nastroszył brwi.

- No to chociaż tak poglądowo, proszę. - Hart przewrócił oczami.

- Nazywał się Artur jakiś tam, chyba Baer. Dzieciak młody, ledwo dwadzieścia wiosen przeżył, coś jak pana towarzysz. - Fitzgerald wskazał podbródkiem Faustino, choć ten miał już 25 lat. - Ciemne włosy miał. Rzadko go widywałem, szczerze mówiąc, bo jak mówiłem, często opuszczał posterunek przed zmianą warty.

- Wie pan, gdzie mieszka?

- A gdzie ja tam! To państwo go przecież szukają, prawda?

- Zapewne. No dobra, to by było wszystko z naszej strony. Dziękujemy panu, panie Fitzgerald, proszę dać swoje dane kontaktowe oficerowi Kaminskiemu, w razie czego jeszcze się do pana zgłosimy.

- Zawsze radość pomóc policji, panie władzo! - Staruszek zasalutował z szerokim uśmiechem.

- Tak, tak, powinszować.

Porucznik zasalutował poniekąd zbywczo, skupiony na zapisywaniu ostatnich informacji. Zamiast niego Faustino skinął panu Fitzgeraldowi z uśmiechem w podzięce i gdy ten znów usiadł i wrócił do gazety telewizyjnej, prokurator podążył za porucznikiem.

- Ależ ten jest zakochany w policji... O ile się pan założy, że głosował przeciwko przyjmowaniu imigrantów? - zapytał policjant, wpatrując się w notatnik.

- Co?

- Nieważne. Kaminski!

- Tak, poruczniku? - Tym razem oficer był gotowy na odpowiedź.

- Skontaktujcie się ze swoim posterunkiem i wyciągnijcie dla mnie informacje o miejscu zamieszkania Artura Baera, 20-30 lat. Czekam w radiowozie. Panie Whist, chodźmy.

Wsiedli do Vittorio Supreme. Stało w pełnym słońcu i zrobiło się duszne, więc porucznik włączył wentylację i wziął łyka kawy, ale nie oderwał od notatnika wzroku ani na chwilę wertując co jakiś czas kartki.

- Artur Baer, tak...? Czy powinniśmy go teraz szukać?

Faustino wpatrzył się w sufit i zaczął w dłoni przerzucać kostki.

- Miesza mi się to wszystko. Zróbmy generalnie podsumowanie, prokuratorze. - Porucznik odstawił termos na deskę rozdzielczą i wrócił do pierwszych stron notatnika. - Odkąd zmarła Mela Wexler, Edward spędzał czas w domu z chorą córką i dwójką ludzi, potencjalnie Rachelą Rachingam i kapelusznikiem...

- Okazjonalnie wynosił z nimi swoje meble, ale głównie pracował przy komputerze. - Faustino nadal stukał kostkami. - Trwało to miesiąc aż do 3 września, gdy około 15:00 wyszedł z tą dwójką z domu, wsiedli do jego samochodu i pojechali na Konstantine Straße.

- Dotarli tam o 16:00 i tam trop się urywa na godzinę, bo o 17:00 mordercy zameldowali się w pokoju 227 hotelu "Apolonia". W tym okienku czasu pan Wexler umarł.

- Tak, potwierdziła to pani Devise. Przed śmiercią został uśpiony, wypił też dużo kawy.

- Dokładnie. Wwieźli go do hotelu w walizce, związanego sznurem. Przez noc zostawili jego ciało na środku pokoju, a wszystkich mebli jakoś się pozbyli przez okno i wywieźli, najpewniej ciężarówką o sześciobieżnikowych oponach.

- I to była noc z 3 na 4 września. A jednak meble wylądowały na tym wysypisku dopiero w noc z 4 na 5 września, dzisiaj.

- To się zgadza. Czyli musieli je gdzieś przetrzymać przez tę dobę. Nie ma kamer wyglądających na podwórko hotelu i jego okolice, więc nie możemy sprawdzić co gdzieś pojechało.

- Szkoda... - Stukały kostki.

- Mhm.

- Ciało odkryto o 11:47, niedługo po tym przybyła policja.

- ...

- ...

Lekki wietrzyk zaszumiał liśćmi lasku nieopodal wysypiska.

- Nadal nie wiemy wiele - powiedział Faustino.

- W zasadzie to błądzimy we mgle, prokuratorze - przytaknął Hart. - Jak dzieci.

- Pamięta pan tego słonika?

- Jakiego?

- Tego z porcelany, co był na miejscu zbrodni. Dowód numer 3. Nadal nie wyjaśniliśmy, czemu tylko on został w pokoju.

- A, to. Eee... - Hart napił się kawy. - Sądzę że to tylko jakaś głupia zabawa ze strony morderców. Że niby to jakiś znak, czy morderstwo z misją. Nonsens. Ja nadal uważam, że w to wszystko jest jakoś wplątana mafia. Nikt nie zdobywa z dnia na dzień trzynaście milionów w moralny sposób.

- Hm... W takim razie pozostaje nam tylko strażnik, ten Baer. Jeżeli widział ciężarówkę z meblami, to może widział i morderców. A zważając na fakt, że oboje nie wychodzili z pokoju, to może i nawet mieli wspólnika z zewnątrz, który im ten sprzęt sprowadził. A może i nawet ma ich nagranie, skoro zabrał płytę!

- Nie wiemy, czy to on.

- A, tak, tak...

- Wie pan, na dobrą sprawę to nie wiemy czy go nie wzięli i nie zabili na miejscu, po czym zabrali płytę i ciało, by nie zostawić dowodów ani świadków. To by wyjaśniło wtargnięcie, kradzież i zaginięcie.

- Póki nie znajdziemy ciała, to nie możemy tego założyć.

- Chyba że minie 10 lat² i zostanie prawnie uznany zmarłym...

- Nie myśli pan chyba, poruczniku, że tak będzie!

- Nie wiem.

- Poza tym, chyba by nie ryzykowali zabójstwem jedynie dla pozbycia się mebli tutaj?

- A kto ich wie? Na razie nie wyglądają na zbyt lotnych. Po co kradli meble, skoro je tu zostawili?

- No...

- Albo czemu w ogóle zabrali ciało do jednego z najlepiej znanych hoteli w mieście, zamiast wrzucić je do rzeki, czy zakopać? Co tym chcieli osiągnąć? Bo na razie jedynie ściągnęli na siebie uwagę policji i mediów skandaliczną zbrodnią!

- ...

- Fakt, że ich nie znajdujemy, wynika tylko z tego, że ich ruchy nie zostawiają wielu namacalnych śladów! Dobrze, mamy odciski palców i włosy, ale najwyraźniej nie byli notowani, skoro komputer nie znalazł dopasowanych wyników. Gdyby nie te meble, to nawet byśmy nie wiedzieli, że tu byli, a tym bardziej nie zdawali sobie sprawy z istnienia świadka. Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie poszli z Konstantine Straße, to byśmy mieli nasze miejsce zbrodni... A stamtąd po nitce do kłębka byśmy ich namierzyli!

- ...

- Ewidentnie mamy do czynienia z amatorami! Skoro nie byli notowani, to może być ich pierwsza zbrodnia na tę skalę. Są głupi i zostawiają za sobą rzekę dowodów, a jednocześnie są nieuchwytni jak duchy! Denerwuje mnie to!

Porucznik uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. Faustino pierwszy raz widział go tak ożywionego. Nie przyznałby się do tego, ale trochę się go przestraszył.

- Ahem... Przepraszam najmocniej, panie Whist. Zazwyczaj się tak nie unoszę.

- Wiem. Też mnie ta sprawa męczy.

- Czyżby? Na razie zdawał się pan być raczej zaangażowany.

- No bo jestem, ale widzę przecież wszystko to, co pan. Jeździmy z miejsca na miejsce i zbieramy szczątki dowodów, które ledwo gdziekolwiek prowadzą. Empatyzuję z panem, poruczniku...

- ...Wystarczy "Richard".

- ...Dobrze. Empatyzuję z tobą, Richard.

Porucznik odetchnął i spojrzał w czyste niebo za oknem.

- Pan to się pewnie jeszcze czym innym zamartwia, panie Faustino.

- Tak?

- Ten Wexler, facet z karierą i świeżo upieczony mąż i ojciec. Stracił wszystko w jeden miesiąc. Pan też się tego boi?

- ...

- Rozumiem. Przepraszam, nie będę naciskać.

- Nie no, w porządku. Nawiedzają mnie podobne obawy... Ale rozmawiałem o tym z żoną i obiecałem jej, że będę dobrej myśli. Więc jestem.

- I dobrze. Bardzo dobrze. Ja się chyba aż tak nie martwię... Co mnie czeka, to mnie czeka.

- Tak jest chyba najzdrowiej.

- Chyba tak.

Znów cisza. Wentylacja szumiała. Samochód wypełniło przyjemne, chłodnawe powietrze. Detektyw siorbnął kawę. Z drugiego radiowozu zerwał się oficer Kaminski i podbiegł do ich własnego, zapukał w szybę.

- Poruczniku! Poruczniku!

Hart opuścił szybę.

- Masz?

- Mam. Artur Baer, lat 23, z zawodu nocny stróż na tym wysypisku i ceremoniarz w katedrze kyr. Gotfryda, mieszka na Neue Straße 24/17, ale... myślę, że chcieliby go państwo poszukać gdzie indziej.

- Niby gdzie? - Hart uniósł brew.

- W Laudorf, na rogu Dreizehnte i Lincoln Straße. Tam znajduje się motel o nazwie "Sundown". Dziś zgłoszono tam... podwójne morderstwo...

Faustino zrobił wielkie oczy.

- Nie mów...!

- No... Jedną z ofiar jest... Artur Baer...

Porucznik i prokurator wpatrzyli się w oficera, nie mówiąc ani słowa. Następnie spojrzeli po sobie, a następnie znów na oficera.

- Jedziemy - powiedział Hart. - Kaminski, wezwij oddział śledczy do zabezpieczenia dowodów. Jak was przejmą, to możecie z Samstag wracać. Szepnę o was dobre słówko na komendzie.

- Poruczniku...

- Żegnam!

Detektyw zasunął szybę tak szybko, że prawie odciął Theodorowi palce, po czym odpalił silnik i z prędkością światła wyruszył spod wysypiska autostradą do miasta. Musieli się natychmiast stawić na miejscu zbrodni - ich jedyny świadek nie żył.

* * *

Motel "Sundown"
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

Po prawie godzinie radiowóz wjechał na Lincoln Straße i z piskiem zahamował na parkingu niewielkiego motelu, przy którym tłumno było od gapiów, wozów policyjnych i dziennikarzy.

- Przepraszam! Przepraszam! KMPR, rozsunąć się!

Po wyjściu z samochodu Richard przepychał się przez tony ludzi, Faustino tuż za nim, brnąc w stronę żółtej taśmy odgradzającej budynek z pokojami motelu od reszty świata. Wylegitymował się oficerom jako porucznik miejskiej policji i razem z prokuratorem wbiegli na piętro, pod pokój 8, gdzie policjanci poinstruowali ich, że doszło do zbrodni. Przepuszczony przez strażnika otworzył szeroko drzwi i razem szybko weszli do środka.
Faustino aż zemdliło na ten widok. Pokój motelu był przyjemny sam w sobie, ale teraz podłoga i dywan były brązowe od zaschniętej krwi. Obok łóżka leżał mężczyzna - młody chłopak o skórze bladej jak papier i kręconych czarnych włosach. Artur Baer, bo to nim, domyślił się Faustino, była ofiara, miał zupełnie wyłamaną szczękę, twarz przypominającą śliwkę przez sińce, oraz ogromną kałużę krwi pod sobą, wypływającej z wielu miejsc na ciele, tworząc czerwone plamy na jego białym swetrze. Jego oczy były otwarte - tępo wpatrzone w odchylone drzwi łazienki. W kałuży krwi pod jego piersią taplał się malutki triskelion na łańcuszku zwisającym z jego szyi. W prawej dłoni trzymał słuchawkę, której kabel prowadził do telefonu zawieszonego na ścianie między łóżkiem a łazienką.

- Ariadny Gotfrydzie... - wyszeptał prokurator jednocześnie zaciskając dłoń wokół pary kostek.

Druga ofiara leżała pod nogami łóżka, na boku. Nie wyglądał aż tak strasznie, jak zmasakrowany Baer. Był to tęgi mężczyzna w szarym płaszczu, o szarej skórze i włosach. Na oczach miał prostokątne okulary przeciwsłoneczne, a obok niego na podłodze leżał czarny kapelusz. W serce wbity miał nóż motylkowy. Czyżby to mógł być...?

- Ach, witam panów. Czym mogę służyć?

Tuż obok zdruzgotanych detektywa i prokuratora wyrósł ciemnoskóry mężczyzna o gustownym zaroście i poczciwych oczach. Na nieskazitelnym czarnym garniturze błyszczała odznaka KMPR-u.

- Jestem... porucznik Richard Hart, wydział zabójstw, 10. posterunek. Dowiedziałem się, że świadek z mojej sprawy leży tu martwy.

- O, porucznik Hart! - Mężczyzna się uśmiechnął smutno. - Świetnie się składa, właśnie miałem do pana dzwonić. Jestem porucznik Krishna Chowdhary, również z wydziału zabójstw, 28. posterunek. Zajmuję się tą sprawą. Tak, jedna z ofiar niewątpliwie jest związana z morderstwem w "Apolonii"... Tutaj, leży, o, w nogach łóżka. - Wskazał martwego kapelusznika.

- Huh...? On? - zapytał Hart. - Ja mam na myśli tego dzieciaka.

- Tak? Pan Baer? - Detektyw Chowdhary uniósł grube brwi. - Co on ma z tym wspólnego? Myślałem, że pan szuka tego tutaj.

- A kto to niby jest?

- Ten pan to, według dowodu osobistego w jego portfelu, niejaki Arnold Blutblume, lat 35. Właśnie miałem do pana dzwonić, bo otrzymałem wyniki analizy jego odcisków palców.

- I...?

- Ślady daktyloskopijne tego człowieka były znalezione na miejscu zbrodni w pokoju 227 hotelu, a także na zwłokach ofiary. Ten pan, niewątpliwie, jest jednym z poszukiwanych morderców.

- Kapelusznik...! - krzyknął cicho Faustino. - Poruczniku, to kapelusznik! Towarzysz Racheli Rachingam!

- A niech mnie wszyscy diabli...

Porucznik ściągnął czapkę. Zaczął głęboko i powoli oddychać, a Faustino rozejrzał się po pokoju jeszcze raz.
I wtedy go zobaczył.
Na stoliku nocnym koło łóżka, który stał pod telefonem trzymanym przez zwłoki Baera, stała figurka.
Mały, porcelanowy słonik.

Ciąg dalszy nastąpi...

----------

¹ Orion Burger - Sieć restauracji typu fast food prowadzona przez Orion Foods, największa taka w Cydonii.

² Śmierć "in absentia" - Uznanie osoby prawnie zmarłą po ustalonym czasie od jej zaginięcia, jeżeli nie ma przesłanek o jej przeżyciu. W Cydonii czas ten wynosi 10 lat.