Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

piątek, 27 września 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 5: Świadek

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 5 - Detektyw

Ulice miasta
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

- A zatem pan Wexler umarł do pół godziny od zaparkowania na Konstantine Straße - mówił porucznik. - Wysiedli z jego samochodu, więc być może mamy zacieśniony obszar poszukiwania miejsca rzeczywistej zbrodni. Jaki promień można przejść na piechotę w pół godziny...?

- Pod warunkiem, że nie wsiedli do innego pojazdu - powiedział Faustino.

- Istotnie. Więc nadal nie możemy sprawdzić, gdzie umarł. Szkoda, że tu nie ma miejskiego monitoringu...

- Mhm.

- ...

- ...

- Panie Whist, czy pan nadal jest zły?

- Oczywiście, że jestem zły! Co pan by zrobił w momencie, gdy na pana oczach się łamie prawo? Naraża się ludzi?

- To zawsze zależy od okoliczności. Czasem należy interweniować natychmiast, czasem trzeba odpuścić. Czasem to decyzja wewnętrzna, czasem nacisk z zewnątrz.

- Nie! Prawo to prawo! Życie to życie! Trzeba je chronić!

- No dobra - westchnął porucznik. - To niech pan sobie wyobrazi taką sytuację: jest osoba, która jest nietykalna. Jakiś, nie wiem, ambasador z immunitetem dyplomatycznym. Albo nie, jest krewnym jakiegoś niesłychanie ważnego polityka, co pociągnie wszelkie sznurki, byle zachować dobre imię. Mniejsza o szczegóły, osoba jest nietykalna. I załóżmy, że jej odbija i zaczyna zabijać ludzi. Zabija pana żonę i dziecko. I brata. Jak pan sobie wyobraża poradzić sobie z tą sytuacją?

- Prawo służy ludziom. Trzeba go aresztować i postawić przed sądem, niezależnie od okoliczności.

- Wspaniałomyślne. A co, jeśli ten jego krewny polityk przekupił ławę przysięgłych, by go uniewinnili? I wyjdzie na wolność?

- W jego kraju też jest ława przysięgłych?

- Słucham? - Porucznik spojrzał na prokuratora zdezorientowany. - Nie, powiedziałem, że porzucam ten wątek ambasadora z immunitetem.

- Czyli nasza hipotetyczna sytuacja ma miejsce w Cydonii?

- To nie ma znaczenia!

- Znam tylko cydońskie prawo.

- Ech... Tak, w Cydonii. Ma pan bardzo groźną osobę na wolności, nie ma opcji jej skazać ani wygnać. Co pan zrobi?

- ...

- Powiedzmy, że po tym wszystkim porwał panu ojca i grozi mu śmiercią. Pozwoli pan na to?

- Tak.

- ...

- ...

- Okej, zła ofiara. A żonę?

- Mówił pan, że już ją zabił.

- Niebiosa, ależ się pan uczepił. Grozi komuś panu bliskiemu! Aresztowanie nic nie da, bo nie da się go skazać! Jak pan rozwiąże sytuację?

- Nie wierzę w taki scenariusz. Przekupienie przysięgłych jest naruszeniem niezawisłości sądu i unieważnia rozprawę.

- Nie udowodni pan tego. Polityk za dobrze to zakrył.

- Nie ma czegoś takiego! Choćby to i zajęło lata, udowodnię manipulację i doprowadzę winnego do sprawiedliwości, bo prawo istnieje, by się tyczyć wszystkich!

- Lata? Dzień w dzień by pan pracował nad sprawą, porzucając wszystkie inne aspekty swojego życia? Pracę, rodzinę?

- No, może aż tak to nie... Ale myślę, że dałbym radę.

- Mhm.

- A pan? Co by pan zrobił?

- Ja bym go po prostu postrzelił.

- Polityka?

- Winnego. Choć polityka chętnie też, ale on mi aktywnie nie zagraża. Niech pan pamięta, że pańska żona wciąż jest na muszce.

- To w końcu żyje czy nie?

- Ech...

Dopiero teraz Faustino zauważył, gdzie podczas tej rozmowy jechali.

- Witamy w Orion Burger¹, czym mogę służyć? - zapytał pan w okienku drive-thru, do którego podjechał ich radiowóz.

- Poproszę OrionWrapa i dużą kawę. Ma pan na coś ochotę, panie Whist?

- Ja? Um... Uch...

- Tak czy nie?

- Szejk czekoladowy...?

- I jeszcze szejka czekoladowego - przekazał porucznik obsłudze.

- Robi się! Proszę jechać dalej.

Radiowóz ruszył wzdłuż fastfoodowej restauracji do drugiego okienka, gdzie mieli odebrać zamówienie.

- Będę... panu ileś winny?

Porucznik machnął ręką. Podjechał do drugiego okienka, odebrał napoje i wrapa. Podał Faustino chłodny kubeczek mlecznego napoju z napisem "Smacznego, brzdącu!".

- Pan jest ciągle dzieckiem w duszy, prawda? - zapytał detektyw.

- Gdzie tam... Powiedziałem co mi pierwsze przyszło do głowy. - Siorbnął szejkiem. Pycha.

- Mhm.

Samochód wyjechał z kolejki i zatrzymał się na parkingu.

- Co tu właściwie robimy?

- Zgłodniałem - odparł porucznik, wgryzając się w odwinięty z papieru smakołyk. - Nie jadłem dużego śniadania.

- Ach... Rozumiem.

Następne dwie minuty spędzili w dźwiękach gryzienia i siorbania. Było niezręcznie, więc Faustino postanowił kontynuować rozmowę, głównie z tego względu, że nie umiał włączyć radia.

- To skąd pan właściwie zna panią Devise?

- Słusznie się pan domyśla, że z pracy. Działanie w wydziale zabójstw się z tym wiąże.

- Och, z pewnością, ale...

- Wiem, wiem, uściski i w ogóle. Pamięta pan, jak mówiłem, że mam przyjaciela, co na mnie wisi jak pies? Betty to jego bliźniaczka. Znamy się od studiów.

- Ach! Gdzie pan studiował?

- W Norfolku.

- Żartuje pan? Ja też!

- Znał pan profesora Rantsteina?

- Hmm... Obawiam się, że nie. Studiowałem prawo.

- A ja kryminalistykę. To wiele wyjaśnia.

- Tak...

Wtem rozebrzmiał brzęczyk radia. Porucznik podniósł komunikator.

- Tu Hart, odznaka 1436. Melduję się.

- Tu 10. posterunek! Wiadomość dla porucznika Harta w sprawie pana Wexlera. Znaleziono meble ukradzione z hotelu "Apolonia".

Faustino tak się gwałtownie nachylił do sprzętu, że prawie wylał swój pyszny szejk.

- Znajdują się na wysypisku śmieci R1, kilometr na zachód wzdłuż autostrady na Poimart. Na miejscu znajduje się patrol.

- To hen za Atelier... - powiedział Faustino.

- Dziękuję za informację. Jedziemy to sprawdzić. Bez odbioru - rzucił porucznik Hart.

- Co właściwie patrol robił na wysypisku tak daleko od miasta? Nie wiedziałem, że tam zajeżdżają.

- Nie mam zielonego pojęcia, prokuratorze. Jedźmy. Akurat nam się skończyły rzeczy do sprawdzenia...

I ruszyli z parkingu fastfoodowej sieciówki.

* * *

Wysypisko śmieci R1
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

Przez Rachingam szły cztery główne krajowe autostrady, którymi z miasta dało się pojechać do innych - do Norfolku, Fisch, Ballden, Enzheimen, Birchen i Poimartu. Właśnie autostradą w stronę tego ostatniego pojechało Vittorio Supreme porucznika Harta, jadąc przez dzielnice Salzmarkt, Sudfeld i Atelier. Ta ostatnia była unikalną dzielnicą - stworzoną syntetycznie podczas przebudowy miasta po wojnie na jego zachodnim krańcu specjalnie po to, by przenieść tam wszystkie fabryki znajdujące się w mieście. Na celu było oczyszczenie Rachingam ze smogu - i poniekąd się udało. Przynajmniej teraz, gdy już wprowadzono regulacje dotyczące filtrowania wyziewów z kominów fabryk. Wcześniej po prostu smog się skumulował mocniej w zachodniej części miasta, dając jedynie lekką ulgę stronie wschodniej. Ciekawym zbiegiem okoliczności właśnie na wschodnim krańcu Rachingam znajdowała się równie syntetyczna dzielnica dla jego bogatych mieszkańców, Edenberg. Na szczęście teraz akceptowalnie czystym powietrzem mogli się cieszyć wszyscy.
Droga z centrum do obrzeży miasta trwała około trzydziestu minut samochodem, fartownie nie było za wielu korków. Porucznik Hart i prokurator Whist spędzili je słuchając radia Stern FM, które tego dnia serwowało swoim graczom kompilację najgłośniejszych utworów zespołu Hugo & The Undead Soldiers, punk rockmenów z Hesperii, państwa hen za oceanem. Obaj z porucznikiem lubili cięższe brzmienia, więc czas spędzili bardzo miło. Gdy porucznik skręcił w ubitą drogę z autostrady prowadzącą na otoczone polankami miejskie wysypisko śmieci, już ich przywitał widok patrolowego radiowozu stojącego przy budce strażniczej. O jego maskę opierał się długowłosy oficer w słuchawkach.

- Richard Hart, wydział zabójstw - powiedział porucznik po zaparkowaniu i opuszczeniu auta. - Pracuję nad sprawą związaną z rzekomo pozostawionymi tu meblami. Trafiłem?

Oficer nie odpowiedział. Miał zamknięte oczy i z zadowoleniem machał całym ciałem, Faustino domyślał się, że w takt muzyki.

- Hej! - Porucznik pstryknął palcami. - Pobudka!

Brak reakcji. Detektyw podszedł do oficera i siłą zerwał mu słuchawki z uszu.

- Aj! Aj! Oj! Przepraszam! - Przerażony policjant podskoczył i chwycił spadający sprzęt w locie. Zrobił się biały jak kreda. - Melduję się!

- Kim jesteś? - zapytał porucznik.

- Ach! Ja... Theo Kaminski, patrol K-09! Przepraszam najmocniej, sierżancie, zasłuchałem się...

- Poruczniku, nie sierżancie.

- Przepraszam, poruczniku...

- Co tu robicie? - zapytał Hart.

- Tak, um... Um... Jak to szło...? Przepraszam, bo to był cały proces... - Oficer Kaminski zaczął się nerwowo rozglądać. - Więc tak, um... Rano, jakoś tak po szóstej, zadzwonił na policję strażnik, ten pan - wskazał ciemnoskórego mężczyznę czytającego gazetę w budce koło bramy wjazdowej - i zgłosił wtargnięcie na posesję i zaginięcie. Przyjechał patrol P-17, wezwał wydział włamań... Oni wezwali nas do pilnowania miejsca zbrodni. Jak powiązali meble z tym zabójstwem, to kazali wezwać was, a sami pojechali szukać zaginionego strażnika. ...Bo to strażnik z poprzedniej zmiany zniknął, powiedziałem to już?

- Nie.

- No, to jego zaginięcie zgłosił ten pan teraz.

- A co z patrolem P-17?

- Skończyli służbę, o ile się dobrze orientuję, panie poruczniku.

- To czemu wy tu jesteście? Myślałem, że patrolowaliście obszar wokół Konstantine.

Kaminski westchnął, garbiąc się.

- Moja, ech... partnerka... zgłosiła nas do tej służby po tamtym. Wie pan, ochotniczo.

- Możecie wziąć z niej przykład, oficerze.

- Jasne. Poruczniku.

Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu. Faustino zerknął na zegarek.

- Przekazać kontakt do pana detektywom z włamań? - spytał Kaminski.

- Tak. Gdzie te meble?

- Moja partnerka się przy nich kręci tam, za zakrętem.

- Dobrze. I skup się na robocie, Kaminski - powiedział detektyw.

- Ale poruczniku, co miałem robić, gdy czekałem na was!?

Detektyw odszedł w stronę budki, Faustino za nim. Przywitali się ze strażnikiem, ale jeszcze go nie przepytali - najpierw chcieli obejrzeć meble. Pan w budce otworzył dla nich bramę, przeszli i weszli na obszar wysypiska.

- Myślałem, że będzie bardziej śmierdzieć - powiedział prokurator.

- To wysypisko jest chyba przeznaczone na śmieci nieorganiczne. Jak meble - wyjaśnił detektyw, gdy zbliżali się do wskazanego przez oficera obszaru.

- Theo, skończyłeś już? Choć mi pomóż to dokumentować! - zawołała policjantka o włosach związanych w koński ogon, nawet nie patrząc na przybyszy. Była zbyt zaaferowana fotografowaniem mebli.

- Proszę, proszę, znowu się widzimy, Samstag - powiedział detektyw. Kobieta obróciła się z przerażeniem i natychmiast napięła, salutując.

- ACH! TO PAN! Poruczniku! - wykrzyczała. - Ja... Jolyne Samstag, oficer, wydział patrolowy, ten... odznaka 234... 0! Melduje się!

- Naprawdę możesz się uspokoić, przecież nie gryzę. Czy pan gryzie, panie Whist?

- Nie gryzę - odpowiedział prokurator.

- No właśnie. Co was tu wywiało?

- Nie... Nie spotkali panowie Theo? To mój partner patrolowy. Miał państwu powiedzieć o sytuacji...

- Powiedział, powiedział. To te meble?

- Tak jest! Zgodnie z wypisem. Jest biurko, jest łóżko, jest kilka stolików i szafek, komódka, telewizor, czujnik dymu... Wszystko, co zostało zgłoszone jako zabrane z miejsca zbrodni!

- Widzę, że to wszystko jest jakieś... takie pokawałkowane - powiedział Faustino, patrząc na blaty stołów leżące koło własnych nóg, szafki rozmontowane na deski i na szuflady wybebeszone z komody.

- Istotnie, panie... panie...

- Whist.

- Whist!

- Jakby ktoś to rozmontował.

- To by wyjaśniało skargi na hałasy z pokoju 227 w hotelu - mruknął detektyw.

- Myśli pan, że je rozmontowywali w pokoju? I co wtedy, spuszczali przez okno?

- Być może. Na przykład... na sznurze... Samstag, czy jest tu jakiś sznur?

- Sznur? - Policjantka podrapała się po głowie. - Hmm... Nie widziałam żadnego w okolicy mebli.

- Może się jeszcze znajdzie. Mogli nawet użyć tego samego, którym związali Wexlera. Czy jest tu coś jeszcze godnego uwagi?

- Ach, tak! Zabezpieczyłam ślady opon! - Oficer podskoczyła i pobiegła w stronę odgrodzonych taśmą śladów na ziemi przy meblach. - Prowadzą od autostrady aż tu! Jakiś pojazd tu wjechał, podjechał tutaj, po czym zawrócił i podjechał tu tyłem. Potem odjechał. Na to by wskazywał szlak.

- Czy mogę się im przyjrzeć? - zapytał Faustino.

- Może pan - powiedzieli jednocześnie Hart i Samstag, po czym spojrzeli na siebie i nic nie powiedzieli.

Prokuratora nie trzeba było dwa razy namawiać, więc podszedł do śladów i im się przyjrzał. Następnie spojrzał na zdjęcie śladów opon znalezionych wczoraj na podwórku "Apolonii". 6 bieżników z kątów ostrych. To były identyczne opony!

- Mam cię, malutka... - powiedział z uśmiechem. - Poruczniku, te meble przywiozła ciężarówka, która w noc morderstwa stała na podwórku hotelu, bezpośrednio pod pokojem 227. Opony są identyczne.

- Możliwe, że strażnik, który był wtedy na służbie, będzie umiał zidentyfikować pojazd. Szkoda, że zniknął...

- Ciekawi mnie skąd ten teraz wpadł na to, że poprzedni zaginął, choć się nawet dzień dobrze nie zaczął.

- Już po dwunastej, panie Whist.

- Oj... No niezmiennie.

Ładnie podziękowali oficer Samstag za współpracę i zaangażowanie (komplementy zabarwiły jej jasną twarz najczerwieńszym różem), po czym skierowali się do budki strażnika za bramą wjazdową.

- Aha! Czekałem, aż państwo się zjawią! - powiedział dziarsko staruszek z magazynem w dłoni. Tym się okazał przewodnik telewizyjny. - Naprawdę muszę się poskarżyć.

- Nazywam się Richard Hart, jestem porucznikiem wydziału zabójstw KMPR-u. Mój partner to prokurator Faustino Whist. To pan wezwał policję?

- Ma się rozumieć! Ten nicpoń w nocy...!

- Momencik, jeszcze chwilka. - Detektyw wyciągnął notatnik. - Z kim mam przyjemność?

- Gerome Fitzgerald - powiedział twardo mężczyzna.

- Dobrze, panie Fitzgerald. Więc o co chodzi?

- Ten nicpoń, który ma nocną zmianę! Ten... ten łapserdak! Urwipołeć! Drapichrust! Huncwot!

- Co z nim? - zapytał Faustino.

- No "co", "co"?! Ten gamoń wpuścił w nocy jakiś pojazd na wysypisko i czmychnął! Założę się, że wziął od kierowcy w łapę!

- Rozumiem.

- To przez niego teraz są tu te meble!

- Może pan rozjaśnić?

- Już mówię, panie władzo. - Staruszek z głośnym stęknięciem podniósł się z biurowego krzesła i oparł o framugę okna budki strażniczej. Był bardzo zgarbiony i owinięty od pasa w dół kocem w kratę. - Przy pilnowaniu tego wysypiska są trzy ośmiogodzinne zmiany. Ja tu siedzę od 6 do 14. Dzisiaj przyszedłem o tej godzinie, patrzę, mojego poprzednika nie ma! Nie zdziwiłem się od razu zbytnio, zdarzało mu się schodzić z posterunku przed czasem, ale wie pan, panie władzo...! Ach, ariadni pańscy, nie wspomniałem... Bardzo niedawno, ze dwa dni temu najwyżej, zamontowano u nas kilka tych, no, kamer. O, jedna z nich jest tu, w budce... - Pan Fitzgerald wskazał kościstym palcem czarne pudełeczko z obiektywem przyczepione do sufitu w oknie. Kabel od niego szedł prosto do komputerka w biurku. - To, co widzi, można potem obejrzeć na płycie wyciąganej z tej maszynki... Ale ha, niech państwo spojrzą!

Staruszek wcisnął guzik na komputerku, który wysunął szufladkę z płytą. A raczej tylko szufladkę - żadnej płyty tam nie było.

- Widzi pan, panie władzo?

- Powinniśmy coś widzieć? - zapytał pan władza.

- No, naturalnie! Płytę, rzecz jasna. Zniknęła razem z tym cymbałem z nocnej zmiany!

- I dlatego postanowił pan wezwać policję?

- Czy nie dokonałem swojego obywatelskiego obowiązku? Postanowiłem się do niego dodzwonić, ale nie odbierał. Będę szczery, panie władzo, ja temu dzieciakowi za grosz nie ufam! Tylko czekałem, by go za coś przyszpilić, ale te ucieczki to było za mało. Teraz, jak wziął płytę, szefostwo na pewno się nim zajmie, ha! - Pan Fitzgerald klepnął się w udo.

- Z pewnością, zaraz po nas - powiedział Hart, skrobiąc w notatniku. - Więc doszło do wtargnięcia na posesję przez dostawcę mebli, kradzieży płyty z nagraniem z kamery i zniknięcia poprzedniego strażnika, tak? Oprócz podrzucenia mebli.

- Na to by wyglądało, panie władzo. - Fitzgerald kiwnął ochoczo głową. - Doigrał się, szczeniak.

- Mogę zapytać o szczegóły co do zaginionego? Imię, wygląd, te sprawy?

- Przepraszam najmocniej, ale już złożyłem swoje zeznanie w tej sprawie poprzedniemu detektywowi, czy nie? - Staruszek nastroszył brwi.

- No to chociaż tak poglądowo, proszę. - Hart przewrócił oczami.

- Nazywał się Artur jakiś tam, chyba Baer. Dzieciak młody, ledwo dwadzieścia wiosen przeżył, coś jak pana towarzysz. - Fitzgerald wskazał podbródkiem Faustino, choć ten miał już 25 lat. - Ciemne włosy miał. Rzadko go widywałem, szczerze mówiąc, bo jak mówiłem, często opuszczał posterunek przed zmianą warty.

- Wie pan, gdzie mieszka?

- A gdzie ja tam! To państwo go przecież szukają, prawda?

- Zapewne. No dobra, to by było wszystko z naszej strony. Dziękujemy panu, panie Fitzgerald, proszę dać swoje dane kontaktowe oficerowi Kaminskiemu, w razie czego jeszcze się do pana zgłosimy.

- Zawsze radość pomóc policji, panie władzo! - Staruszek zasalutował z szerokim uśmiechem.

- Tak, tak, powinszować.

Porucznik zasalutował poniekąd zbywczo, skupiony na zapisywaniu ostatnich informacji. Zamiast niego Faustino skinął panu Fitzgeraldowi z uśmiechem w podzięce i gdy ten znów usiadł i wrócił do gazety telewizyjnej, prokurator podążył za porucznikiem.

- Ależ ten jest zakochany w policji... O ile się pan założy, że głosował przeciwko przyjmowaniu imigrantów? - zapytał policjant, wpatrując się w notatnik.

- Co?

- Nieważne. Kaminski!

- Tak, poruczniku? - Tym razem oficer był gotowy na odpowiedź.

- Skontaktujcie się ze swoim posterunkiem i wyciągnijcie dla mnie informacje o miejscu zamieszkania Artura Baera, 20-30 lat. Czekam w radiowozie. Panie Whist, chodźmy.

Wsiedli do Vittorio Supreme. Stało w pełnym słońcu i zrobiło się duszne, więc porucznik włączył wentylację i wziął łyka kawy, ale nie oderwał od notatnika wzroku ani na chwilę wertując co jakiś czas kartki.

- Artur Baer, tak...? Czy powinniśmy go teraz szukać?

Faustino wpatrzył się w sufit i zaczął w dłoni przerzucać kostki.

- Miesza mi się to wszystko. Zróbmy generalnie podsumowanie, prokuratorze. - Porucznik odstawił termos na deskę rozdzielczą i wrócił do pierwszych stron notatnika. - Odkąd zmarła Mela Wexler, Edward spędzał czas w domu z chorą córką i dwójką ludzi, potencjalnie Rachelą Rachingam i kapelusznikiem...

- Okazjonalnie wynosił z nimi swoje meble, ale głównie pracował przy komputerze. - Faustino nadal stukał kostkami. - Trwało to miesiąc aż do 3 września, gdy około 15:00 wyszedł z tą dwójką z domu, wsiedli do jego samochodu i pojechali na Konstantine Straße.

- Dotarli tam o 16:00 i tam trop się urywa na godzinę, bo o 17:00 mordercy zameldowali się w pokoju 227 hotelu "Apolonia". W tym okienku czasu pan Wexler umarł.

- Tak, potwierdziła to pani Devise. Przed śmiercią został uśpiony, wypił też dużo kawy.

- Dokładnie. Wwieźli go do hotelu w walizce, związanego sznurem. Przez noc zostawili jego ciało na środku pokoju, a wszystkich mebli jakoś się pozbyli przez okno i wywieźli, najpewniej ciężarówką o sześciobieżnikowych oponach.

- I to była noc z 3 na 4 września. A jednak meble wylądowały na tym wysypisku dopiero w noc z 4 na 5 września, dzisiaj.

- To się zgadza. Czyli musieli je gdzieś przetrzymać przez tę dobę. Nie ma kamer wyglądających na podwórko hotelu i jego okolice, więc nie możemy sprawdzić co gdzieś pojechało.

- Szkoda... - Stukały kostki.

- Mhm.

- Ciało odkryto o 11:47, niedługo po tym przybyła policja.

- ...

- ...

Lekki wietrzyk zaszumiał liśćmi lasku nieopodal wysypiska.

- Nadal nie wiemy wiele - powiedział Faustino.

- W zasadzie to błądzimy we mgle, prokuratorze - przytaknął Hart. - Jak dzieci.

- Pamięta pan tego słonika?

- Jakiego?

- Tego z porcelany, co był na miejscu zbrodni. Dowód numer 3. Nadal nie wyjaśniliśmy, czemu tylko on został w pokoju.

- A, to. Eee... - Hart napił się kawy. - Sądzę że to tylko jakaś głupia zabawa ze strony morderców. Że niby to jakiś znak, czy morderstwo z misją. Nonsens. Ja nadal uważam, że w to wszystko jest jakoś wplątana mafia. Nikt nie zdobywa z dnia na dzień trzynaście milionów w moralny sposób.

- Hm... W takim razie pozostaje nam tylko strażnik, ten Baer. Jeżeli widział ciężarówkę z meblami, to może widział i morderców. A zważając na fakt, że oboje nie wychodzili z pokoju, to może i nawet mieli wspólnika z zewnątrz, który im ten sprzęt sprowadził. A może i nawet ma ich nagranie, skoro zabrał płytę!

- Nie wiemy, czy to on.

- A, tak, tak...

- Wie pan, na dobrą sprawę to nie wiemy czy go nie wzięli i nie zabili na miejscu, po czym zabrali płytę i ciało, by nie zostawić dowodów ani świadków. To by wyjaśniło wtargnięcie, kradzież i zaginięcie.

- Póki nie znajdziemy ciała, to nie możemy tego założyć.

- Chyba że minie 10 lat² i zostanie prawnie uznany zmarłym...

- Nie myśli pan chyba, poruczniku, że tak będzie!

- Nie wiem.

- Poza tym, chyba by nie ryzykowali zabójstwem jedynie dla pozbycia się mebli tutaj?

- A kto ich wie? Na razie nie wyglądają na zbyt lotnych. Po co kradli meble, skoro je tu zostawili?

- No...

- Albo czemu w ogóle zabrali ciało do jednego z najlepiej znanych hoteli w mieście, zamiast wrzucić je do rzeki, czy zakopać? Co tym chcieli osiągnąć? Bo na razie jedynie ściągnęli na siebie uwagę policji i mediów skandaliczną zbrodnią!

- ...

- Fakt, że ich nie znajdujemy, wynika tylko z tego, że ich ruchy nie zostawiają wielu namacalnych śladów! Dobrze, mamy odciski palców i włosy, ale najwyraźniej nie byli notowani, skoro komputer nie znalazł dopasowanych wyników. Gdyby nie te meble, to nawet byśmy nie wiedzieli, że tu byli, a tym bardziej nie zdawali sobie sprawy z istnienia świadka. Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie poszli z Konstantine Straße, to byśmy mieli nasze miejsce zbrodni... A stamtąd po nitce do kłębka byśmy ich namierzyli!

- ...

- Ewidentnie mamy do czynienia z amatorami! Skoro nie byli notowani, to może być ich pierwsza zbrodnia na tę skalę. Są głupi i zostawiają za sobą rzekę dowodów, a jednocześnie są nieuchwytni jak duchy! Denerwuje mnie to!

Porucznik uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. Faustino pierwszy raz widział go tak ożywionego. Nie przyznałby się do tego, ale trochę się go przestraszył.

- Ahem... Przepraszam najmocniej, panie Whist. Zazwyczaj się tak nie unoszę.

- Wiem. Też mnie ta sprawa męczy.

- Czyżby? Na razie zdawał się pan być raczej zaangażowany.

- No bo jestem, ale widzę przecież wszystko to, co pan. Jeździmy z miejsca na miejsce i zbieramy szczątki dowodów, które ledwo gdziekolwiek prowadzą. Empatyzuję z panem, poruczniku...

- ...Wystarczy "Richard".

- ...Dobrze. Empatyzuję z tobą, Richard.

Porucznik odetchnął i spojrzał w czyste niebo za oknem.

- Pan to się pewnie jeszcze czym innym zamartwia, panie Faustino.

- Tak?

- Ten Wexler, facet z karierą i świeżo upieczony mąż i ojciec. Stracił wszystko w jeden miesiąc. Pan też się tego boi?

- ...

- Rozumiem. Przepraszam, nie będę naciskać.

- Nie no, w porządku. Nawiedzają mnie podobne obawy... Ale rozmawiałem o tym z żoną i obiecałem jej, że będę dobrej myśli. Więc jestem.

- I dobrze. Bardzo dobrze. Ja się chyba aż tak nie martwię... Co mnie czeka, to mnie czeka.

- Tak jest chyba najzdrowiej.

- Chyba tak.

Znów cisza. Wentylacja szumiała. Samochód wypełniło przyjemne, chłodnawe powietrze. Detektyw siorbnął kawę. Z drugiego radiowozu zerwał się oficer Kaminski i podbiegł do ich własnego, zapukał w szybę.

- Poruczniku! Poruczniku!

Hart opuścił szybę.

- Masz?

- Mam. Artur Baer, lat 23, z zawodu nocny stróż na tym wysypisku i ceremoniarz w katedrze kyr. Gotfryda, mieszka na Neue Straße 24/17, ale... myślę, że chcieliby go państwo poszukać gdzie indziej.

- Niby gdzie? - Hart uniósł brew.

- W Laudorf, na rogu Dreizehnte i Lincoln Straße. Tam znajduje się motel o nazwie "Sundown". Dziś zgłoszono tam... podwójne morderstwo...

Faustino zrobił wielkie oczy.

- Nie mów...!

- No... Jedną z ofiar jest... Artur Baer...

Porucznik i prokurator wpatrzyli się w oficera, nie mówiąc ani słowa. Następnie spojrzeli po sobie, a następnie znów na oficera.

- Jedziemy - powiedział Hart. - Kaminski, wezwij oddział śledczy do zabezpieczenia dowodów. Jak was przejmą, to możecie z Samstag wracać. Szepnę o was dobre słówko na komendzie.

- Poruczniku...

- Żegnam!

Detektyw zasunął szybę tak szybko, że prawie odciął Theodorowi palce, po czym odpalił silnik i z prędkością światła wyruszył spod wysypiska autostradą do miasta. Musieli się natychmiast stawić na miejscu zbrodni - ich jedyny świadek nie żył.

* * *

Motel "Sundown"
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

Po prawie godzinie radiowóz wjechał na Lincoln Straße i z piskiem zahamował na parkingu niewielkiego motelu, przy którym tłumno było od gapiów, wozów policyjnych i dziennikarzy.

- Przepraszam! Przepraszam! KMPR, rozsunąć się!

Po wyjściu z samochodu Richard przepychał się przez tony ludzi, Faustino tuż za nim, brnąc w stronę żółtej taśmy odgradzającej budynek z pokojami motelu od reszty świata. Wylegitymował się oficerom jako porucznik miejskiej policji i razem z prokuratorem wbiegli na piętro, pod pokój 8, gdzie policjanci poinstruowali ich, że doszło do zbrodni. Przepuszczony przez strażnika otworzył szeroko drzwi i razem szybko weszli do środka.
Faustino aż zemdliło na ten widok. Pokój motelu był przyjemny sam w sobie, ale teraz podłoga i dywan były brązowe od zaschniętej krwi. Obok łóżka leżał mężczyzna - młody chłopak o skórze bladej jak papier i kręconych czarnych włosach. Artur Baer, bo to nim, domyślił się Faustino, była ofiara, miał zupełnie wyłamaną szczękę, twarz przypominającą śliwkę przez sińce, oraz ogromną kałużę krwi pod sobą, wypływającej z wielu miejsc na ciele, tworząc czerwone plamy na jego białym swetrze. Jego oczy były otwarte - tępo wpatrzone w odchylone drzwi łazienki. W kałuży krwi pod jego piersią taplał się malutki triskelion na łańcuszku zwisającym z jego szyi. W prawej dłoni trzymał słuchawkę, której kabel prowadził do telefonu zawieszonego na ścianie między łóżkiem a łazienką.

- Ariadny Gotfrydzie... - wyszeptał prokurator jednocześnie zaciskając dłoń wokół pary kostek.

Druga ofiara leżała pod nogami łóżka, na boku. Nie wyglądał aż tak strasznie, jak zmasakrowany Baer. Był to tęgi mężczyzna w szarym płaszczu, o szarej skórze i włosach. Na oczach miał prostokątne okulary przeciwsłoneczne, a obok niego na podłodze leżał czarny kapelusz. W serce wbity miał nóż motylkowy. Czyżby to mógł być...?

- Ach, witam panów. Czym mogę służyć?

Tuż obok zdruzgotanych detektywa i prokuratora wyrósł ciemnoskóry mężczyzna o gustownym zaroście i poczciwych oczach. Na nieskazitelnym czarnym garniturze błyszczała odznaka KMPR-u.

- Jestem... porucznik Richard Hart, wydział zabójstw, 10. posterunek. Dowiedziałem się, że świadek z mojej sprawy leży tu martwy.

- O, porucznik Hart! - Mężczyzna się uśmiechnął smutno. - Świetnie się składa, właśnie miałem do pana dzwonić. Jestem porucznik Krishna Chowdhary, również z wydziału zabójstw, 28. posterunek. Zajmuję się tą sprawą. Tak, jedna z ofiar niewątpliwie jest związana z morderstwem w "Apolonii"... Tutaj, leży, o, w nogach łóżka. - Wskazał martwego kapelusznika.

- Huh...? On? - zapytał Hart. - Ja mam na myśli tego dzieciaka.

- Tak? Pan Baer? - Detektyw Chowdhary uniósł grube brwi. - Co on ma z tym wspólnego? Myślałem, że pan szuka tego tutaj.

- A kto to niby jest?

- Ten pan to, według dowodu osobistego w jego portfelu, niejaki Arnold Blutblume, lat 35. Właśnie miałem do pana dzwonić, bo otrzymałem wyniki analizy jego odcisków palców.

- I...?

- Ślady daktyloskopijne tego człowieka były znalezione na miejscu zbrodni w pokoju 227 hotelu, a także na zwłokach ofiary. Ten pan, niewątpliwie, jest jednym z poszukiwanych morderców.

- Kapelusznik...! - krzyknął cicho Faustino. - Poruczniku, to kapelusznik! Towarzysz Racheli Rachingam!

- A niech mnie wszyscy diabli...

Porucznik ściągnął czapkę. Zaczął głęboko i powoli oddychać, a Faustino rozejrzał się po pokoju jeszcze raz.
I wtedy go zobaczył.
Na stoliku nocnym koło łóżka, który stał pod telefonem trzymanym przez zwłoki Baera, stała figurka.
Mały, porcelanowy słonik.

Ciąg dalszy nastąpi...

----------

¹ Orion Burger - Sieć restauracji typu fast food prowadzona przez Orion Foods, największa taka w Cydonii.

² Śmierć "in absentia" - Uznanie osoby prawnie zmarłą po ustalonym czasie od jej zaginięcia, jeżeli nie ma przesłanek o jej przeżyciu. W Cydonii czas ten wynosi 10 lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz