Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

poniedziałek, 7 października 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 10: Rozprawa

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 10 - Rozprawa

Bunkier pod Konstantine Straße 10
Rachingam, Republika Cydonii
8 września 206

Ostatni akt śledztwa w sprawie zabójstwa Edwarda Wexlera rozpoczął się właśnie tutaj - w zakurzonej podziemnej klitce z betonu, gdzie jedynymi odczuciami były szum wentylacji i przytłaczająca atmosfera setek najróżniejszych niezbyt dużych przedmiotów na półkach, stole i podłodze. Spośród tony modeli, pudełek, zastaw, hełmów, skrzynek, toreb i innego nieopisywalnego szmelcu, który Wolfgang pewnie sprzedawał, wystawało tylko kilka przedmiotów, na które świecący latarkami śledczy-włamywacze od razu zwrócili uwagę.

- Prycza... - mruknął Faustino.

Pod ścianą przeciwległą do drabiny wisiała prycza, a na niej materac z poduszką i zwiniętą w naleśnik kołdrą. To pewnie tutaj sypiał Marco, ale teraz prycza była pusta.

- Walizka... - szepnął Richard.

Koło jednej z szaf stała duża walizka. Wystarczająco duża, by zmieścić skulonego chudego człowieka. Skoro Mallwitz mieścił się w tym zejściu do bunkra, to ta waliza też mogła. Faustino oczywiście ją rozpoznał - identyczna jak ta z nagrań w hotelu. W niej przemycono martwe ciało programisty...

- Szpula... - powiedział Faustino.

Po drugiej stronie małego bunkra stała wielka szpula owinięta grubym przewodem elektrycznym. Faustino wziął od detektywa próbkę otrzymaną wczoraj od koroner Devise i porównał ze zwiniętym kablem - nie zgadzał się jedynie kolor. Trzeba będzie to zbadać szczegółowo, ale Faustino nie miał wątpliwości, że to właśnie tym kablem związano ciało w walizce, a potem nim spuszczano meble z drugiego piętra hotelu do ciężarówki Pauliny de Batteux. Możliwe, nie, na pewno nawet znajdą na nim DNA ofiary.

- Ciuchy i laptop... - wskazał Richard.

Wewnątrz walizki znajdowały się jasne jeansy, beżowy t-shirt, majtki, skarpetki, buty i czarna torba na laptopa. Nie było wątpliwości do kogo należały te przedmioty: Edward Wexler. Rzeczywiście odnaleziony był kompletnie nagi, przykryty tylko hotelowym szlafrokiem, a z własnych rzeczy posiadał jedynie okulary. Jaki był cel tego zabiegu? Faustino nie wiedział, ale wiedział za to, że z posiadania rzeczy ofiary w piwnicy nawet najlepsza prawniczka Mallwitza nie wytłumaczy.

- Świeczniki...

Na jednej z półek stało kilka złotych świeczników wyłożonych rubinami, identycznych jak kościelne. Trzeba będzie je pokazać ojcowi Leinsterowi - a nuż to jedne z tych, które ukradł Baer.

- Słonie...

I w końcu przyszła pora na, o ironio, słonia w menażerii - na zawalonym książkami i pudełkami stole stał otwarty karton z plastikową podstawką w środku. W prawie każdym specjalnie ukształtowanym wgłębieniu w plastiku stał mały słoń z porcelany, każdy biały i w kwieciste wzorki. Opis na kartonie głosił: "Figurka porcelanowa, słoń, różne wzory. Kraj produkcji: Republika Amladvipy¹".

- To one... - mówił Faustino. A więc to był ten zapas, który znalazł u siebie Mallwitz. Tu był...

- To już nieważne. - Wyrwał go z zadumy detektyw. - Mamy to, po co przyszliśmy. Wychodzimy stąd, pan sporządza nakaz i natychmiast wchodzą wezwane posiłki. To nie będzie na marne.

- Tak...

Już się odwrócili i mieli wyjść z bunkra, ale rozległ się szelest i kliknięcie.

- Nie. Tak. Szybko.

To nie był głos Faustino. Nie był to też głos Richarda. Stłumiony wysoki głos wyszedł zza ich pleców, od strony pryczy. Włamywacze powoli odwrócili wzrok.
Ze zwiniętej kołdry wysuwała się chuda ręka ściskająca w dłoni odbezpieczony rewolwer. Palec o czerwonym paznokciu spoczywał na spuście, gotowy za niego pociągnąć w każdej chwili.

- ...

- ...!

Zatkało ich. Nie mogli nic robić, tylko się patrzeć.
Ręka z rewolwerem zaczęła się coraz bardziej wysuwać spod kołdry, nadal mierząc we włamywaczy. Za nią wysunęło się chude, blade ciało kobiety w czerwonej sukni, oraz głowa o gęstych blond włosach i wielkich, drżących oczach.

- Ani kroku dalej! - zawołała.

Lęk w jej wzroku i rozmazany makijaż nadawały jej twarzy niemal szaleńczy wyraz, choć Faustino wiedział, że teraz zmysły ma pewnie ostrzejsze niż kiedykolwiek - w każdej chwili mogła się stoczyć walka o jej życie.
A więc to ona, kobieta w czerwieni, stanęli ze sobą oko w oko po raz pierwszy. Morderczyni Edwarda Wexlera...

- ...Rachela Rachingam... - wyszeptał na jednym oddechu Faustino.

- Blisko - powiedziała. - Löwenmaul. Judit Löwenmaul.

- Judit... Löwenmaul? - zapytał Hart. - Tego nazwiska nie było wśród dłużników Mallwitza...

- Bo nie jestem jego dłużniczką! - Judit wymusiła uśmiech półgębkiem, stając na kolanach. - A przynajmniej... nie taką formalną. ALE! To ja mam was na muszce! To ja zadaję pytania!

Judit Löwenmaul wstała z pryczy i na bosaka stanęła naprzeciw włamywaczom, wciąż w nich mierząc z naładowanej broni.

- Ściągać maski, gnojki. Ściągać natychmiast!

Musieli posłuchać. Ostrożnie zsunęli kominiarki.

- Ha... Ha, ha! No proszę! - Judit się śmiała. - Co za spotkanie! To gliniarz i prokurator!

- A więc wiesz, co tu robimy, prawda? - odezwał się Hart. - Skoro nas znasz. Marco ci powiedział, prawda? Może pokazał nasze zdjęcia?

- ...!

- Edward Wexler. Ty go zabiłaś, prawda? - spytał.

- Nic im nie mów, złotowłosa! Już tam idę!

To znów nie był głos ani śledczych, ani Judit. Ale cała trójka znała ten dochodzący z góry niski ton. Szurnęła klapa i po drabinie ociężale zaczął schodzić on. Gdy zszedł, okazał im się w pełnej krasie swojej masywnej budowy obitej w wygodną piżamę, trzymając wymierzoną w nich dubeltówkę. Faustino widział ją wcześniej - wisiała w lombardzie, nad wejściem na korytarz.

- No, no, no - powiedział Marco Mallwitz. - Znowu się spotykamy, panowie Whist i Hart. Nie zajęło długo, widzę.

Wspomnieni panowie byli otoczeni. Na lewo i prawo ściany, przed twarzą dubeltówka Mallwitza, za plecami rewolwer Judit. Jedyną deską ratunku był pistolet detektywa Harta, ale jakikolwiek fałszywy ruch z jego strony i obaj mogli iść na kolację z Wexlerami.

- Widzę, że znaleźliście moją skrytkę. Sporo wam zajęło, nie sądzicie? Skaranie boskie z policją w tym mieście. - Mallwitz się wyszczerzył. Między zębami trzymał zapalonego papierosa, którego cuchnący, smolisty dym już wypełniał słabo wentylowane pomieszczenie. - To co ja mam teraz z wami zrobić, robaczki?

- Marco...! Dlaczego oni tu są?! Mówiłeś, że będę tu bezpieczna! - wykrzyczała Judit.

- Nie posądzałem naszego duetu o takie jaja, nie powiem - wydudnił ganster. - A jednak postanowili się tu włamać, byle mnie udupić. Whist, ta twoja Karen to architekt, nie?

- ... - Faustino odrętwiały wszystkie mięśnie. Nie mógł wykrztusić ani słowa.

- Tak. Czy. Nie!?

Przed oczami Faustino pojawiły się dwie mroczne otchłanie wylotów dubeltówki.

- Tchaak...! - wyhuczał.

- No. Wiedziałem - powiedział Mallwitz. - Ona was tu zaprowadziła, nie?

Śledczy spojrzeli po sobie.

- Tsk, tsk - mlasnął gangster. - Niedobrze. Polubiłem ją. Tak samo z resztą ciebie, asystencie prokuratora. A tu taka sytuacja...

- Skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy? - zapytał detektyw Hart.

- Byłem w toalecie na piętrze. Śpię na kanapie u Wolfganga, bo to lokum tutaj oddałem Judit. Nietrudno było usłyszeć nieznane pary kroków. - Zaśmiał się. - A jeszcze szczekanie psa... Potem sobie na was popatrzyłem, gdy się kręciliście po moim gabinecie. Już wtedy przygotowałem dubeltówkę, czekałem, aż wyjdziecie... A jednak to ja musiałem przyjść. Cóż! Zabawny jest ten świat. I wy jesteście zabawni, wasza dwójeczka.

- Marco... Oni już wiedzą - wysyczała drżąca Judit. - Nie możemy ich zostawić żywych!

- Wiedzieli już od dawna - mruknął gangster - teraz tylko znaleźli dowody...

- Z-z-z... Zabić! Musimy ich zabić! - wykrzyczała kobieta w czerwieni.

- Spokojnie, Judit, spokojnie... - Marco kręcił dubeltówką tuż przed nosem Faustino. - Myślę...

- Pani Löwenmaul - odezwał się Hart - pani nazwisko nie figuruje wśród dłużników Mallwitza, w przeciwieństwie do Wexlera, Baera, Blutblume'a czy De Batteux. Dlaczego pani z nim trzyma?

- Heh... Hah! - Rachela wycelowała prosto w niego. - Marco... to mój przyjaciel. Jedyny... jakiego mam. W waszych oczach może jest jakimś potworem... ale gdy nikt inny nie wyciągnął do mnie ręki... Nawet policja! On... dał mi dach nad głową... Dał mi towarzystwo... Dał mi pracę... Nigdy mnie nie wykorzystał! Nie to co ojciec... Nie to co matka...

- Nie wykorzystywał pani? - Porucznik uniósł brew. - A Wexler? Baer?

- Richard! - Faustino nie mógł uwierzyć w śmiałość detektywa. Szczególnie w takiej sytuacji!

- Jest pani ponad to, pani Löwenmaul. To on tu jest prawdziwym mordercą - mówił mimo tego policjant. - Proszę spojrzeć na to wszystko trzeźwo i zmienić cel swojej broni.

- Ha! Ha, ha! Wykorzystuje?! Marco... Nawet ludzkie życie nie spłaci duchowego długu, jaki jestem mu winna. - Judit się napięła. - Ale mogę próbować.

Napiętą atmosferę klitki rozerwał huk wystrzału. Odrzut cisnął Judit Löwenmaul na pryczę, porucznik Hart zaś znalazł się na podłodze.

- KURWA mać! - Marco Mallwitz aż się zatrząsł, ale nie spuścił Faustino z muszki. - Judit! Co z tobą jest nie tak!?

- RICHARD!

Faustino instynktownie rzucił się do postrzelonego policjanta na ziemi. Detektyw trząsł się, ściskając lewe ramię, skąd sączyła się krew. Zrobił się dwa razy bledszy.

- Marco...! Oni...! To niebezpieczne! - jęczała Judit na pryczy, ściskając własne ramię ręki, w której trzymała dymiący rewolwer.

- Kyriosie Afrazie... Dobra... Dobra... Judit - mówił Mallwitz. - Wyjdź stąd. Uciekaj, wiesz gdzie. Tu już nie jesteś bezpieczna. Ja się wszystkim zajmę.

- A-Ale... Marco...!

- Zajmę się tym, słyszysz? Nigdy mnie za to nie skażą. Uciekasz wiesz gdzie i czekasz na mój znak. Uważaj, by cię nikt nie zobaczył.

- ...Jasne. Jasne...

Kobieta wstała, przeszła koło mężczyzn, po czym wspięła się po drabinie do lombardu. I tyle, sądził Faustino, ją widzieli.

- No dobra, robaczku - odezwał się znowu Mallwitz. - Twój koleżka długo nie pożyje. Zabójstwo w mojej chałupie to już za dużo dobrego. Muszę z tym skończyć, skoro Judit mnie w to wpakowała...

Przyjrzał się przerażonej twarzy prokuratora.

- Ale skoro to kończymy, to z hukiem.

- Jakiego jeszcze... chcesz huku...? - cudem wykrztusił z siebie Faustino.

- Judit zadziałała pochopnie, przyznaję - odparł gangster. - Nie miała za dobrego dzieciństwa. Przyjąłem ją do siebie, gdy uciekła z domu. Utrzymywałem jej udręczony umysł w ryzach... ale widzę, że wpakowanie jej w wexlerowy biznes było błędem. Stała się nazbyt... skora do "permanentnego" rozwiązywania ludzkich problemów. Jak widzisz po naszym towarzyszu...

Porucznik Hart nadal charczał na podłodze.

- Słuchaj, Faustino. - Mallwitz dmuchnął mu dymem w twarz. Nadal mierzył w niego dubeltówką. - To ostatnie chwile twojego życia. Słuchaj co do ciebie mówię, a spędzisz je nieco milej.

- ...

- Widzisz te porcelanowe słonie? Masz wolne ręce. Weź dokładnie dwa.

- D-Dwa...?

- Tak. Dwa.

Faustino powoli podszedł do stołu i z pudełka wyciągnął dwa amladvipańskie słoniki z porcelany.

- Świetnie, robaczku. Teraz jednego połóż koło swojego przyjaciela.

- Porucznika...?

- Mmhmm.

Prokurator się powoli schylił. Hart nadal kwękał ściskając ramię i się wiercił, a krew ciekła. Faustino postawił słonika za jego plecami - niech go nie widzi.

- Świetnie, pięknie. - Mallwitz pokiwał głową. Nie uśmiechał się już. - Wiesz, dla kogo jest drugi słonik?

Nie miał wątpliwości.

- Dla mnie...?

- Owszem, Faustino. Zostaniesz przeze mnie zamordowany.

* * *

Konstantine Straße
Rachingam, Republika Cydonii
8 września 206

Następnym rozkazem Mallwitza było wyjście z bunkra. Pewne było, że znajdując zwłoki policjanta i prokuratora KMPR domyśli się w dziesięć minut kto jest sprawcą, nawet jeśli planował uciec szybciej, więc Marco postanowił dokonać ostatniej zbrodni w tym gabinecie tak graficznie, jak umiał. Wyszedł pierwszy, a za sobą kazał podążyć Faustino, by wychodzącego wciąż mieć na muszce.

- Przyłożę ci obie lufy do potylicy. Twój mózg rozbryzga się na ścianie, na którą będziesz patrzył. Masz jakieś preferencje? Tylko nie na tą za moim biurkiem. Moja kolekcja samochodzików jest bardzo cenna.

- Uh... Hm... - dyszał Faustino.

- Wybiorę za ciebie, bo cała krew ci chyba z czaszki odpłynęła. Nie, żebym się dziwił! - Chuchnął dymem. - To mocna, kurwa, spluwa!

Obrócił Faustino twarzą do ściany naprzeciw wyjścia do lombardu, przed szafą z aktami. Stanął za nim i przyłożył broń do jego głowy. Prokurator nadal ściskał w dłoni wesoło uśmiechającego się porcelanowego słonika. Identyczny stał nad ciałem Wexlera, ciałami Baera i Blutblume'a, a teraz też nad powoli wykrwawiającym się porucznikiem Hartem - poprzednich ofiarach Mallwitza i jego planów, do których Faustino miał zaraz dołączyć.

- No dobra, robaczku, to jesteśmy gotowi. Jakieś ostatnie słowa? - spytał Mallwitz.

- W zasadzie... tak - odparł Faustino. - Chciałem jeszcze chwilę... porozmawiać.

- Mhm.

- Zanim umrę, chcę tylko wiedzieć... dlaczego? Dlaczego kazałeś Judit i Arnoldowi zabić Wexlera?

- Ach. To. Oczywiście, że chcesz wiedzieć, detektywku. Ale to żadna zagadka - uśmiechnął się Marco - z dokładnie tego samego powodu, co ciebie teraz. To prosta polityka: żadnych świadków.

- To znaczy?

- To znaczy, że mój klient wziął pożyczkę i zapłacił za nią towarem. Towarem wątpliwej legalności, naturalnie. Jest pan ciekawy?

- Tak...

- To wirus, panie detektywie. Zatrudniłem programistę by mi napisał program, taka niespodzianka! - Mallwitz się zaśmiał. - "Ransomware" to się chyba nazywa. Wirus blokuje wszystkie pliki i grozi ich usunięciem, jeśli się nie zapłaci.

- ...

- Te komputery to jednak fajna rzecz. Szczególnie teraz, gdy coraz więcej firm ich używa. Wyobraża sobie pan, kogo mógłbym obrobić? Nawet nie wychodząc z domu?

- Więc to tak...

- Ja jestem biznesmenem, Faustino. Ja zarabiam pieniądze, w taki czy inny sposób. Lewe pożyczki, szantaż, narkotyki, kradzież... Jestem Mallwitzem, cholera jasna. Mam to we krwi!

- ... - Faustino milczał. Z jakiegoś powodu gangster stał się strasznie nabuzowany.

- Nie ucieknę się przed niczym, póki mogę pokazać, kto tu rządzi! Kiedyś członkowie klanu mówili na mnie "Mały Marco", wiesz? Czy Mały Marco by sklecił taki plan?! Ha! Musieliście się włamać, by coś na mnie mieć!

- ... - Faustino nie mógł być już bardziej drętwy.

- Gadał wujek, głowa rodziny, że gówno wiem i gówno widziałem. A on był lepszy, gdy posadka szefa gangu się zwolniła?! Był w moim wieku! Jak on mógł, to ja też!

- ... - Prokurator zaczynał przestawać nadążać.

- Słoń! To moje zwierzę! Wielkie i silne! Słonie nawet nie czują, ile mrówek zabijają! Te patałachy co do mnie przychodzą po hajs? - Marco, czerwony ze złości, wskazał na teczki na półce. - To te mrówki, a ja po nich chodzę! Dlatego trzymaj, kurwa, tę figurkę, gdy ja ci rozpierdalam czerep!

Brr.
Brr.
Brr.
Brr.

- ...Co to jest? - spytał Mallwitz.

Brr.
Brr.

- ...Mój... telefon... - odparł Faustino. Dzwonił w jego kieszeni.

Brr.
Brr.

- No, odbierz. Może to twoja żona?

Faustino ostrożnie wyjął komórkę z kieszeni.

- To pewnie ostatni w twoim życiu - dodał Marco.

Prokurator wcisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparacik do ucha.

- Halo?

Chwila słuchania.

- Tak... Tak... Źle... Bardzo źle... O? ...Naprawdę? ...Dobrze... Tak, tak, proszę...

I się rozłączył.

- Kto to był? - spytał Mallwitz.

- Mój przyjaciel - odparł Faustino. - Miał dobre wieści.

- ...To znaczy? - Gangster wyglądał na szczerze zdezorientowanego.

- Pozwól, że podsumuję zbrodnie, które popełniłeś... - W nagłym przypływie odwagi Faustino wykorzystał moment słabości gangstera, by się powoli odwrócić i palcem odsunąć dubeltówkę od swojej głowy, skłaniając go do opuszczenia broni. Jak na kogoś, kto chciał go zabić, bardzo łatwo się rozpraszał. - Już nie mówiąc o tym całym biznesie pożyczkowym, zleciłeś zabójstwo Edwarda Wexlera. Uśpiłeś go podając mu kawę z Somnifixem, kazałeś Judit skręcić mu kark, a potem ona i Blutblume mieli pozbyć się ciała.

- ...

- W trakcie tego procederu doszło jednak do tragedii. Jedna z twoich ofiar, Artur Baer, trafił na materiał dowodowy w tej sprawie i planował cię szantażować. A przynajmniej mógł, ale ty nie planowałem do tego dopuścić - improwizował. - Zleciłeś rozwiązanie tej sytuacji, dlatego Judit próbowała się włamać do jego mieszkania, ale w międzyczasie Artur i Arnold trafili na siebie i się nawzajem zabili.

- Gdzie zmierzasz? - Mallwitz opuścił grube brwi.

- Już nie wspomnę o postrzeleniu detektywa Harta i tym, że zaraz zabijesz mnie...

- Ten klaun na dole to skutek decyzji Judit, nie mojej!

- Tak... Mimo wszystko obecnie nie istnieją żadne bezpośrednie dowody twojej winy, mimo, że to ty jesteś organizatorem wszystkich wydarzeń.

- Streszczaj się, gnido. - Gangster znów podniósł broń. Lufy patrzyły Faustino w oczy.

- W czasie tego wszystkiego doszło jednak do jeszcze jednej zbrodni, która wszystkim umknęła. - Prokurator kontynuował, mimo lęku przeszywającego jego kręgi.

- ...Jakiej...? - Gangster podniósł brew. Dubeltówka znowu się obniżyła.

- Był jeszcze jeden świadek tego wszystkiego, którego należało wyeliminować. Nadal trzeba.

- ...

- Paulina de Batteux, szoferka naszego zabójczego duetu.

- ...!

- Wiesz, gdzie zmierzam, prawda? Na początku myśleliśmy, że to była zwykła desperacja, ale jakoś mnie dręczył fakt, że podczas pościgu Paulina nie zatrzymała się na blokadzie w Dachsbergu, tylko prawie się zabiła, wjeżdżając w drzewa.

- ...

- No właśnie... prawie się zabiła. Poprosiłem mojego znajomego detektywa, innego niż pan Hart, o skontaktowanie się z wydziałem drogowym i odebraniem wraku jej ciężarówki. Wspólnie go przebadaliśmy.

- ...

- Okazało się, że ktoś intencjonalnie ją popsuł. Cały płyn hamulcowy był wylany z pojemnika, wyobraża pan sobie? Ktoś zrobił dziurę. Co więcej, to nie był jedyny taki przypadek, bo inne ciężarówki w tamtym magazynie Oriona też były podobnie uszkodzone. Wiele dostaw tego dnia było opóźnionych!

- ...

- Ponadto w wielu pojazdach były poukrywane małe figurki. We wraku ciężarówki Pauliny też były jej okruchy. Porcelanowe słonie...

- ...

Mallwitz był blady. Papieros mu wypadł z ust, gdy ciemnymi oczami się z góry wpatrywał w młodego prokuratora. Czyżby to było to, co myślał?

- Właśnie zadzwonił do mnie detektyw i potwierdził, do kogo należą odciski palców na figurkach i pojazdach. Winny, kretyn, nawet nie założył rękawiczek. Zna pan nazwisko tego winnego?

Gangster nie odpowiedział. Zacisnął usta.

- Ja panu powiem: Marco Mallwitz. Niczym słoń, mordercza bestia, ale łatwy do zniszczenia... jak porcelana. - Faustino wypuścił figurkę z rąk. Rozbiła się o podłogę. - Mamy niezbite dowody twojej winy. Idziesz do więzienia, skurwysynu.

Wspomniany nadal nie odpowiadał. Z bladości przeszedł w zdrowy róż, z różu w czerwień, z czerwieni w purpurę. Zgrzytnęły zęby, wykrzywiły się zmarszczki na wściekłej twarzy, a oczy zapłonęły czystą nienawiścią.

- Ja... kretynem...? JA KRETYNEM?! JA!?

Przed oczami Faustino natychmiast wyrosły lufy dubeltówki. Prokurator instynktownie cofnął się o krok i uniósł ręce.

- JA KRETYNEM?! NIE MIELIŚCIE NA MNIE NIC! GDYBY TA DZIWKA ZGINĘŁA W TEJ CIĘŻARÓWCE, TO BYŚCIE NAWET O MNIE NIE WIEDZIELI! ŻADNEGO DOWODU MOJEJ WINY BYŚCIE NIE ZNALEŹLI BEZ BUNKRA! I NAWET TERAZ MOJA RODZINA MA POLICJĘ W GARŚCI! CAŁE RACHINGAM KLĘKA PRZED MALLWITZAMI! NIGDY, PRZENIGDY MNIE NIE ZŁAPIECIE!

Faustino powoli się cofał pod szafę. Cholera, ile jeszcze to wsparcie może wchodzić? Zaraz go naprawdę zabije!

- TYLE CZASU PRACOWAŁEM, BY SIĘ UDOWODNIĆ PRZED RODZINĄ! MIAŁEM WSZYSTKO, CZEGO POTRZEBOWAŁEM, BY ŻYĆ DOBRZE! KRYJÓWKĘ, BIZNES, WSPÓŁPRACOWNIKÓW, PIENIĄDZE! TYLE PIENIĘDZY! WUJEK BRUNO BY MI NIC NIE FUNDOWAŁ, GDYBY NIE PRZYNOSIŁO TO NAM KORZYŚCI!

Mallwitz niemal dosłownie płonął. Światło zapalonej lampy w gabinecie odbijało się od jego spoconej twarzy, ze zdwojoną siłą nakreślając każdą wykrzywioną z wściekłości zmarszczkę.

- JESTEM MALLWITZEM, DO CHOLERY JASNEJ! LIDEREM RACHINGAMSKIEGO TRIUMWIRATU²! POLICJA PRZED NAMI KLĘKA! PROKURATURA PRZED NAMI KLĘKA! CAŁE TO MIASTO JEST POD NASZYM BUTEM! MOGĘ ROBIĆ CO MI SIĘ, KURWA, PODOBA!

Faustino był już zupełnie przyciśnięty do ściany. Palec gangstera drżał na spuście dubeltówki.

- KTO JEST KRETYNEM, FAUSTINO?! POWIEDZ MI, KTO?! JA, Z MOIM NIENAGANNYM PLANEM I KRWIĄ MALLWITZÓW W ŻYŁACH?! CZY MOŻE TEN, KTÓRY OBRAŻA CZŁOWIEKA ZE STRZELBĄ W RĘCE?!

I rozległ się huk wystrzału. Faustino zacisnął oczy, gdy jego uszy wypełniła armia dzwonków i szum morza. A mimo tego... nadal czuł się bardzo żywy. Powoli otworzył oczy.
Mallwitz nadal stał przed nim, ale broni już nie trzymał. Upuścił ją na podłogę. Twarz znów miał bladą, a ręce położył na ramieniu. Spod masywnych dłoni gangstera wyrastała czerwona plama krwi.

- Boże... Boże...! - jęknął, upadając na kolana. - Boli... Jak boli!

- Największym kretynem jest ten, który nie zabiera wrogom broni - odezwał się trzeci głos.

Faustino spojrzał za plecy Marco. Klapa bunkra była uniesiona, a z niej wystawał... Richard! Porucznik Richard Hart! Jedną ręką trzymał własne ramię, w drugiej nadal dymił się jego pistolet.

- Mówiłem panu, prokuratorze - wystękał detektyw - że takich jak on to bym postrzelił.

Faustino kopnął dubeltówkę w kąt i podbiegł do porucznika.

- Panie Hart! Panie Hart! Pan żyje!

- Oczywiście, że żyję, nie trafiła żadnych ważnych organów... Agh... Ale boli jak pojebane... Co za męka, ta wspinaczka...

Faustino wyciągnął detektywa na wierzch.
W tym momencie huknęło szkło, rozbrzmiał alarm i do lombardu wraz z gabinetem napłynęła rzeka uzbrojonych sił KMPR-u pod dowództwem Lei Eichel. Natychmiast rzucono się na skręcającego się z bólu Mallwitza i założono mu kajdanki. Faustino został odsunięty i osłoniony, tak samo Richard, a broń w kącie zabrana.

- Mam cię, kmiocie! Teraz już na poważnie! - zawołała radośnie kapitan Eichel, zaciskając kajdanki na przegubach gangstera.

Za tym potokiem do gabinetu wszedł nie kto inny, jak wspólnik Faustino w całym planie, ciągnąc skutą w kajdanki "Rachelę Rachingam".

- Marco! - zawołała przez łzy Judit. - Tak strasznie przepraszam! Dałam się złapać!

- Dobry wieczór szanownemu państwu, widzę, że jesteśmy w porę - powiedział wchodzący detektyw w garniturze. - Jestem porucznik Krishna Chowdhary, to zaszczyt poznać. Panie Whist, jak się pan miewa?

- Prawie umarłem.

- Dobrze, że prawie. Pan Hart?

- Ngh...

- Niech ktoś się nim zajmie. A skoro nasze ptaszki już są w klatce, ja sobie tylko pozwolę wyrecytować... Pani Judit Löwenmaul, pod zarzutem zabójstwa pierwszego stopnia, porzucenia ciała, konspiracji, próby włamania i paru innych, oraz panie Marco Mallwitz, pod zarzutem między innymi konspiracji, zastraszania, zlecenia zabójstwa oraz niejednej próby jego dokonania... są państwo aresztowani. Mają państwo prawo zachować milczenie.

I gangsterzy zostali wyprowadzeni do furgonetki, która zawiozła ich najpierw do szpitala, a kolejnym przystankiem był miejski areszt śledczy. Przerażona rodzina Herzów była przesłuchiwana na górze, każdy kąt lombardu, gabinetu i bunkra przeszukiwany, a owinięty kocykiem bezpieczeństwa Faustino siedział przed sklepem. Koło niego był prowizorycznie opatrzony detektyw Hart, a towarzyszyli im porucznik Chowdhary i kapitan Eichel. Czekali na karetkę.

- Haaah... Mamy go - powiedział Faustino. - Nareszcie go mamy.

- I teraz już nam się nie wymknie - dodał Krishna. - Cieszę się, że pan wpadł na przeszukanie tej ciężarówki, panie prokuratorze.

- Warto było spędzić na tym ten wieczór - odparł Faustino.

- No! - zawołała Eichel. - Tamten pierwszy areszt był zdecydowanie zbyt spokojny. Teraz... teraz to już naprawdę wiem, że złapałam Mallwitza!

- Też się cieszę... Też się cieszę...

Chowdhary i Eichel odeszli zająć się formalnościami. Detektyw i prokurator zostali sami, oglądając błyskające światła radiowozów, krzątających się funkcjonariuszy i rozwijającą się żółtą taśmę.

- Richard... Panie Hart. Wolę jeszcze zostać przy "panu" - odezwał się Faustino.

- Zrozumiałe - odparł porucznik.

- Prawie tam zginęliśmy. - Prokurator zapatrzył się gdzieś w górę.

- Owszem.

- Postrzeliła pana.

- Tylko w ramię... Wyliżę się.

- A pan... uratował mi życie. - Faustino spojrzał na detektywa. - Dziękuję.

Porucznik wzruszył ramieniem.

- Nie ma sprawy, zgaduję...

- Czy wiedział pan, że go nie zabije?

- Nigdy się nie wie. Ale nie mierzyłem, by zabić.

- Rozumiem...

Znów cisza. Ich wzroki uciekały w jakieś niezbyt konkretne miejsca.

- Wiele pan ryzykował, by go złapać - powiedział Faustino.

- Pan też.

- Ale mnie groził, a panu...

- Groził mojemu towarzyszowi.

- Znamy się cztery dni, detektywie. Nie musiał pan nic dla mnie robić.

Hart znowu wzruszył ramieniem.

- Postawił pan wszystko na złapanie mordercy. - Prokurator na niego spojrzał. - Wydział zabójstw z tego nie słynie.

- Wydział zabójstw to nie jeden byt - odparł Hart. - To różni ludzie. O różnych celach i środkach.

- Dobre i złe gliny?

- Tak... Dobre i złe gliny. Lub coś pomiędzy. To chyba spektrum.

- Cóż. - Faustino się uśmiechnął. - Mimo wszystko... chyba trafiłem na takiego bliższego tym dobrym.

Hart spojrzał w zachmurzone niebo. Już przestało padać, a przez wyrwy w obłokach widać było gwiazdy. Kąciki jego ust się podniosły.

- Może i tak... - mruknął.

- Haaah... - znów westchnął Faustino. - Naprawdę się udało.

- Więc to pańska sprawka? Te odciski palców Marco w ciężarówkach? - zapytał Hart.

- Ich znalezienie? Owszem. To była ostatnia deska ratunku wczoraj, gdy nic nie znaleźliśmy podczas przeszukiwania lombardu. Może pan pamięta, poszedłem wtedy zadzwonić. Skontaktowałem się z porucznikiem Chowdharym i poprosiłem go o zorganizowanie szczegółowego przeszukania wraku Niskali.

- Ach... To to pan zrobił...

- A gdy przesłuchania Herza i Mallwitza na posterunku nic nie dały, odesłałem pana do domu, a sam poszedłem wspomóc porucznika Chowdhary'ego.

- Tak?

- Tak. I zadzwonił do mnie właśnie przed chwilą... Już z zewnątrz lombardu, gdzie czekał razem z oddziałem kapitan Eichel.

- I potwierdził pozytywne odkrycia?

- Owszem. Jedyny ślad Marco w tej sprawie.

- A więc to tak... Jedyne, co teraz zostaje, to zadbać, by to go skazało.

- Dokładnie. Ale w tym już moja i prokuratora Zahnrada głowa. A skoro to już za nami - Faustino zaczął się wiercić - to może teraz zechce pan ze mną zapalić?

W jego dłoniach pojawiły się paczka papierosów oraz nieduża fajka.

- Sprawa zamknięta - odparł Richard. - Możemy zapalić.

I dopóki nie przyjechała karetka, wspólnie puszczali kółka z dymu - Richard z papierosa, a Faustino z fajki.

- Ale pozbył się pan tego transu, prawda?

- Tak, tak... - odparł detektyw.

* * *

Sąd Rejonowy
Rachingam, Republika Cydonii
23 października 206

- NIEWINNY?! - wrzeszczał Faustino. - NIEWINNY?!

- Przykro mi, Faustino - mówił prokurator Zahnrad. - Nie każdą wojnę da się wygrać.

Właśnie wychodzili z sali sądowej numer 7. Elegancko ubrani i uzbrojeni w aktówki właśnie usłyszeli wyrok Marco Mallwitza. Jak jeden mąż sędzia i sześciu przysięgłych zarządzili: niewinny.

- Ale panie Zahnrad! Mieliśmy na niego wszystko! - denerwował się Faustino. - Nawet jeżeli nie udowodniliśmy, że zarządził zabójstwo Wexlera, jego wina w uszkodzeniach ciężarówek była niepodważalna! Jak i tona innych przestępstw! To gangster, do cholery jasnej, powinniśmy móc go skazać na milion lat! Detektyw Hart dał się postrzelić, my kleciliśmy akt oskarżenia przez miesiąc, a cały kolejny się tłukliśmy z tą przeklętą prawniczką tylko po to, by przysięgli go oczyścili ze wszystkich zarzutów?! Jak mogliśmy tak polec!?

- Właśnie dlatego, Faustino. - Zahnrad zachowywał spokój, choć jego nastroszone wąsy zdradzały frustrację. - Bo to gangster. I to krewniak samej głównej osi Mallwitzów, nie inaczej. A oni... mają znacznie więcej wpływów w tym mieście, niż powinni.

Faustino pokręcił z oburzeniem głową.

- Naprawdę mi przykro, młodzieńcze. Krwawa Podziemna Wojna już się skończyła. Obecna jest... o wiele trudniejsza.

Zahnrad podniósł wzrok i spojrzał za Faustino.

- O wilku mowa. Nasz specjalny gość z galerii się zjawił.

Młody prokurator się odwrócił. W towarzystwie dwóch ochroniarzy szedł niski, otyły mężczyzna w jasnoszarym garniturze. Był już dość starawy, z pierwszymi siwymi włosami na jasnej czuprynie. Grube powieki ciężko opadały na jego ciemne oczy, sprawiając, że wyglądał na śpiącego.

- Zahnrad, odejdź, proszę. Chcę porozmawiać z naszym młodym kolegą osobiście - powiedział spokojnym, chrypiącym głosem mężczyzna.

Starszy prokurator zmarszczył grube brwi i odszedł, ściskając aktówkę. Ochroniarze mężczyzny też odeszli, zostawiając go z Faustino samych na sądowym korytarzu.

- Pan Faustino Whist, zgadza się? - spytał mężczyzna, zapalając jednocześnie cygaro.

- Tu nie wolno palić - odparł młodzik.

Mężczyzna się zaciągnął i dmuchnął dymem za siebie, nie przerywając ich kontaktu wzrokowego.

- A więc to pan.

- Z kim mam przyjemność? - spytał Faustino, choć jego przyjemność była wątpliwa.

- Już się przedstawiam, młody prokuratorze. Nazywam się Bruno Mallwitz. Jestem głową rodziny Mallwitzów.

- ...!

- A zarazem jestem wujkiem świeżo uniewinnionego. Marco to syn mojego brata - wyjaśnił Bruno.

- Czy... Czy wy...?

- Pociągnąłem parę sznurków, by zapewnić ten wyrok, owszem. Sędzia to mój wieloletni przyjaciel, a przysięgli... to tylko ludzie. Ludzie są wadliwi. A wady można wykorzystywać. Ale proszę się nie martwić, Marco otrzyma swoją karę.

- ... - Faustino patrzył na gangstera z odrazą i dezorientacją.

- Jak by to ująć... Marco nie jest za mądry. Chyba pan zauważył, panie Whist, patrząc na jego czyny. Żaden szanujący się Mallwitz nie popełniłby tylu gaf. Gdyby ktokolwiek inny trzymał pana na muszce, nadal by pana ścierano ze ścian. - Bruno się krótko zaśmiał.

- Szanujący się Mallwitz...?

- Tak. Ale Marco już nie jest ani szanującym się, ani szanowanym Mallwitzem. Tak naprawdę nigdy nie był. Przez więzy krwi dawałem mu jakąś wolność i fundusze, nawet dałem mu ludzi, by dowiedzieli się co nieco o pana rodzinie, ale liczyłem, że nie rozbryka się zbytnio... Myliłem się. Już zadbałem o jego naprostowanie.

- To znaczy?

- Marco wśród Mallwitzów jest teraz, że tak to ujmę, persona non grata. Nie jest już członkiem klanu i nie ma dostępu do funduszy rodzinnych. Zapłaciłem jedynie za bilet w jedną stronę do Belgrawii. Tam może sobie ułożyć życie od nowa, już zupełnie sam, jak duży chłopiec.

- Chwila, wygnaliście go?

- Tak. Szofer właśnie go wiezie na lotnisko. Już go pan ani pańska rodzina nie spotkają.

- ... - Wow.

- Poza tym mam też dobrą wiadomość dla pana. - Stary Mallwitz się uśmiechnął. - W związku z tym odcięciem wszelkie krzywdy, które mu pan wyrządził, klan panu przebacza. Whistowie i Baumeisterowie mogą spać spokojnie. Nasza rodzina nie będzie szukać zemsty.

- ... - Trzeba wymyślić stosowną odpowiedź. - ...D-Dziękuję...?

- Nie ma sprawy. - Bruno się znów uśmiechnął i uniósł cygaro. - Wasze zdrowie. Mam tylko jedną prośbę. - Teraz przestał się uśmiechać. - Proszę zapamiętać ten gest przy naszych przyszłych stosunkach. Mallwitzowie przebaczają... ale nie zapominają. Jak słonie.

Faustino pokiwał głową. Bruno poklepał go tłustym łapskiem po ramieniu i, paląc, odszedł, znów w towarzystwie ochroniarzy.
Prokurator Zahnrad zupełnie zniknął, więc z sądu Faustino wyszedł sam. Karen, już po czterdziestym tygodniu ciąży, źle się dziś czuła, więc została w domu i nie czekała na męża po dużej rozprawie. Zamiast niej Faustino zobaczył policjantów - Chowdhary i Eichel, a nawet Samstag i Kaminski, wszyscy z ponurymi minami.

- ... - Nie potrzeba było słów. Kiwnął w ich stronę głową z szacunkiem.

- ... - Policjanci kiwnęli również do niego.

Faustino poszedł dalej. Zobaczył siedzącą na ławce kobietę o mysich włosach. Karmiła gołębie.

- Pani Pyrrhula? - zapytał, podchodząc do niej.

- Och? Pan prokurator. Dzień dobry... - odparła, podnosząc wzrok. Jej oczy były czerwone, a pulchna twarz mokra od łez. - Oglądałam rozprawę.

Chwila ciszy.

- Przepraszam panią najmocniej... - powiedział Faustino, chyląc głowę. - Nie byłem w stanie go skazać.

- Cóż... Nie żyjemy w sprawiedliwym świecie... - Agnes rzuciła gołębiom kolejną garść okruchów chleba. - Gdybyśmy żyli, Edward i Mela zajmowaliby się teraz Emilką sami...

- A propos - postanowił zmienić temat Faustino - co z małą Emily?

- Emily... - Wzrok pani Pyrrhula spochmurniał. - Zabrali ją. Jest w domu dziecka.

- Nie miała dalszej rodziny?

- Cóż... Rodziców Edwarda już nie ma z nami... od lat. A rodzice Meli... nie cieszyli się z ich związku. Szczególnie po jej śmierci. Więc dziecko... nie chcieli go.

Faustino milczał.

- Hej, proszę pani! Tu nie wolno dokarmiać zwierząt. Proszę iść gdzie indziej - zawołał wąsaty sprzątacz, który znikąd wyrósł koło ławki. Pani Pyrrhula wstała.

- Nie żyjemy w dobrym świecie - powiedziała i odeszła.

Młody prokurator tylko pokiwał głową i zaczął iść dalej, w stronę parkingu. Zaraz zatrzymał go ktoś znowu.

- Panie Whist? Panie Whist! Czy mogę momencik?

Obok niego zjawiła się pomarszczona pani z włosami farbowanymi na rudo. Jej ciuchy były całe czarne.

- Z kim mam zaszczyt? - spytał Faustino.

- Och, panie Whist... Przepraszam, że tak znikąd... Nazywam się Malina de Batteux. Jestem siostrą Pauliny.

- Och...?

- Tak. Wiem, że to nie ten dzień, bo rozprawa Pauliny była w zeszłym tygodniu, ale... dziękuję, że jej pan pomógł.

- Pomogłem? Przecież to ja byłem jej oskarżycielem.

- No tak, ale... wiem o pana układzie z nią. Pomogła w sprawie morderstwa tamtego pana, prawda? Zeznawała.

- ...

- I wiem, że pomogła zbrodniarzom... Ale wiem też, że nie wiedziała! I wiem, czemu to zrobiła...

No tak. Śmiertelnie chory siostrzeniec. To... wyjaśnia czarne ciuchy.

- Moje kondolencje, pani De Batteux.

- Tak... Dziękuję... - Czarną chusteczką wytarła łzę. - Tak czy siak... Zapewnił pan Paulinie bardzo lekki wyrok. Nawet mimo tego żartu, jakim był jej prawnik... Dziękuję. Będę ją odwiedzać.

- To zaszczyt, proszę pani. Proszę ją ode mnie pozdrowić i powiedzieć, że jeśli czegoś potrzebuje, to jestem do jej dyspozycji.

- Och... Panie Whist...

Pożegnali się szybkim uściśnięciem dłoni i pani Malina odbiegła, byle nie widziano jej łez. Faustino odszedł w swoją stronę.
O Vittorio Supreme na parkingu stał oparty Richard Hart z ręką w temblaku, w której trzymał termos kawy. W drugiej miał zapalonego papierosa.

- Dzień dobry, poruczniku.

- Dzień dobry, panie Whist. Słyszałem o wyroku.

- Ech...

- Wolfgang dał mi cynk o planach Mallwitzów względem Marco. Słyszał pan?

- Wolfgang? Nie skazano go? - Faustino nie prowadził rozprawy pana Herza.

- Skazano, ale w zawieszeniu. Jeżeli przez dwa lata będzie grzeczny, to więzienie go ominie. Taki efekt jego kooperacji.

- Mhm...

- A co do Marco... - mruknął detektyw.

- Tak, tak. Właśnie skończyłem rozmawiać z nikim innym, jak samym szefem rodziny.

- Z Bruno?

- Z Bruno. W dużym skrócie: powiedział, że mnie nie zabiją, bo Marco to przerośnięty dzieciak którego i tak nie lubili. A teraz go wyrzucają na drugi koniec kontynentu.

- No, no. Otarł się pan o wyższe sfery, widzę. Mój informator wie to tylko z poczty pantoflowej.

- Znowu pan kupuje trans?

- Bynajmniej. Zamknęliby go, gdyby do tego wrócił. W zamian za informacje przestaję naciskać, czemu nazwał psa moim imieniem.

- Ach...

- Mówi się trudno. Raz na wozie, raz pod wozem. Przynajmniej Judit poszła siedzieć.

- Tak... Dwadzieścia lat bez zawieszenia, co? Ciekawe, czy czeka, aż Marco ją wyciągnie.

- Jestem przekonany, że ktoś ją tam poinformuje o jej losie. Triumwirat ma gładki przepływ informacji spoza i za mury więzienia.

- Tsk... - Faustino stuknął kostkami.

- Ta.

Porucznik dopił kawę i wsiedli do samochodu. Faustino dziś prowadził, z oczywistego względu niedostępności jednej ręki porucznika.

- A propos... Jest jeszcze jedna kwestia - powiedział Faustino.

- To znaczy?

- Klienci Mallwitza. Wszyscy inni poza martwymi. Te grube teczki, każda to cena, jaką ktoś zapłacił za zastrzyk gotówki. Ilu jeszcze zeszło do przestępstwa, byle spłacić długi wobec Mallwitzów?

- Mmmh... Tu jest pies pogrzebany. To praktycznie cała niezorganizowana sieć. Będzie powołana grupa śledcza badająca każdą ofiarę jego oszustw, kto spłacił, kto nie, kto co za pieniądze robił, kto jeszcze jest coś winny i jak gang planuje to rozwiązać.

- O rany...

- Powiedziałbym, że otworzyliśmy puszkę syfu, ale wie pan, to tylko szczyt góry lodowej... Jeśli Marco to tylko płotka, co jeszcze się kryje za kurtynami tego miasta.

- Racja...

- Ech. No cóż. To przynajmniej zostało dla wydziału przestępstw finansowych. A ta sprawa jest za nami.

Pokiwali głowami.

- Chce pan skoczyć się napić? - zaoferował Hart.

- Jeszcze nie ma nawet dwunastej, poruczniku.

- Nie mówiłem o alkoholu. Znam bar z dobrymi szejkami czekoladowymi. Alkohol jest tam tylko przy okazji.

- Czyżby... No dobra. Dziś już gorzej nie będzie...

I Faustino przekręcił kluczyk w stacyjce. Zawarczał silnik.
Czas odjechać z tego skorumpowanego sądu.

KONI-
BRR, BRR

- Przepraszam, panie Hart, to mój telefon.

Faustino zgasił silnik nim zdążył odjechać i przyłożył słuchawkę do ucha.

- Halo, Karen?

Chwila nasłuchu. Porucznik czekał w ciszy. Faustino zrobił oczy, jakich Hart jeszcze nigdy u niego nie widział.

- Halo? Tak? TAK?! Już?! Ale... Ale jak to odchodzą ci wody?

Zmiana zatem planów. Kierunek - szpital.

KONIEC

----------

¹ Republika Amladvipy - Państwo na kontynencie fenicyjskim, znane między innymi z niegdysiejszego używania słoni do podróży i transportu i generalnej obecności ich w symbolice kraju. Z Amladvipy pochodzi detektyw Chowdhary.

² Triumwirat Rachingamski - Sojusz trzech największych rodzin mafijnych w mieście, Mallwitzów, Krugerów i Elfmanów. Zawiązał się podczas Podziemnej Wojny, by skutecznie pokonać dotychczasowego hegemona, rodzinę Taschnerów.

sobota, 5 października 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 9: Sprawca

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 9 - Sprawca

Schokoladen Straße
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Stał w drzwiach w zupełnie rozluźnionej pozie, szeroko się uśmiechając. Jego nadgarstków bynajmniej nie krępowały kajdanki. Stał tak z paltem narzuconym na garnitur, oblizując powoli swoje masywne wargi na gładkiej twarzy, a przy jego pasie lśnił ogromny pistolet w kaburze.

- Postanowiłem, że skoro złożył mi pan przyjacielską wizytę dziś rano - Mallwitz położył wielką dłoń na jego ramieniu - to odwdzięczę się tym samym.

I tą samą dłonią go odsunął razem z Karen od drzwi i spokojnym krokiem wszedł do mieszkania.

- C-Co tu robisz? - zapytał Faustino. - Nie możesz tu być! Jesteś aresztowany!

- Byłem, owszem. - Głos Mallwitza był niski, jakby ktoś go syntetycznie obniżył. - Ale prawo jest elastyczne, a moja prawniczka bardzo zręczna. Słyszałem, że chodzi o jakieś morderstwo?

Obrócił się i z pustym wyrazem twarzy spojrzał na małżeństwo.

- Póki nie ma dowodów, to jestem wolnym człowiekiem.

Faustino stał odrętwiały. Karen stanęła blisko niego, jakby go zasłaniała, ale jednocześnie chwyciła go za rękę.

- Heeej! - Marco wyszczerzył żółte zęby w ponownym uśmiechu. - Co wy tacy przerażeni? Przecież jestem taki miły. O, nawet mam dla was prezent!

Sięgnął do kieszeni wewnątrz palta i wyciągnął papierowy pakunek. Podał go do rąk Faustino.

- Proszę. Byście byli pewni moich intencji.

I gangster zaczął się rozglądać po mieszkaniu, zostawiając błotne ślady ze swoich wielkich butów. Wyciągnął z kieszeni zabawkowy samochodzik i zaczął nim jeździć po kuchennych blatach.

- Świetna nawierzchnia... - mruknął z zadowoleniem.

Państwo Whist stali w przedpokoju i oglądali to w terrorze. Gangster, wyzyskiwacz i potencjalny morderca rozkoszował się ich małym mieszkankiem, zamiast gnić w celi aresztu śledczego. Skąd wiedział kim jest Faustino i gdzie mieszkał? Czy to sprawka prawniczki? Czy to korupcja policji? Co z detektywem Hartem? A przede wszystkim - co z nimi samymi?
"Byście byli pewni moich intencji".
Odrętwiały Faustino powoli rozwinął paczuszkę, którą dostał od Mallwitza. Zajrzał do środka.
Porcelanowy słonik.

- Podoba się? Znalazłem go w... swoich zasobach. Słyszałem, że podobne się znalazły w hotelu i w motelu, prawda? Zabawne. Widać jest na nie popyt, mhm. - Marco Mallwitz oblizał usta i mlasnął. - Pozwolicie, że zapalę?

Nie czekając na odpowiedź sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów i jednego zapalił.

- Hmm... Ach...

Zaciągnął się i dmuchnął dymem Whistom prosto w twarz. Cuchnęło. Rozsiadł się na krześle w kuchni.

- Więc pan Faustino Whist, tak? - zapytał, wskazując na mężczyznę gładzącego kciukiem dłoń żony. - A pani to musi być niejaka Karen Baumeister...

- Whist - szepnęła. - Teraz już Whist.

- Oczywiście... - Marco się uśmiechnął. - To już parę lat małżeństwa, nieprawdaż? Widzę, że już skonsumowanego...

Podniósł nogę i czubkiem buta wskazał okrągły brzuszek Karen. Ona i Faustino jednocześnie zasłonili go dłońmi.

- Piękne macie mieszkanie tu, na Schokoladen Straße 15/3. Ładnie się urządziliście... Pewnie wam państwo Baumeister pomogli, co? Znacznie zamożniejsi niż para lombardzistów z Nordfeld... Czy ksiądz z Atelier. - Gangster znowu wyszczerzył zęby. - Chociaż nie powinienem być niewdzięczny. Mój lombardzista dobrze mnie krył.

- Czego chcesz?! - zawołał Faustino.

- Ja? Zupełnie nic. - Marco obrócił usta w podkówkę. - Chciałem was tylko odwiedzić w waszym domu. Taka miła parka... No i oczywiście podarek. Piękny słoń, prawda? Postawcie go sobie gdzieś. W jakimś widocznym miejscu. Na stole... Przy łóżku... W łazience... Niech wam o mnie przypomina.

Wstał, przeciągnął się i znów uśmiechnął, dmuchając cuchnącym dymem po kuchni.

- Bo chcecie mnie zapamiętać. Naprawdę chcecie. Kto wie, kiedy się znowu pojawię w waszym życiu, prawda? - Pogłaskał ich tłustymi palcami po policzkach. - Moje robaczki. Ach, jeszcze jedno! Co do Pauliny de Batteux.

- ... - Faustino i Karen nie odrywali od gościa wzroku.

- Gdy ją pan odwiedzi, asystencie prokuratora, proszę powiedzieć, że Marco Mallwitz mówi "cześć" i życzy szybkiego powrotu do zdrowia. I niech się spodziewa, że jej też coś podaruję. Może też takiego słonika...

Idąc do przedpokoju wyciągnął jeszcze z kieszeni zabawkowy samochodzik i przejechał nim po głowach Whistów, po czym przeskoczył nim na ścianę i, prowadząc go po niej, podszedł do drzwi.

- Brum, brum, ha, ha, ha, ha! - wołał.

Nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz.

- Pamiętajcie o słoniu, robaczki. - Wyszczerzył zęby. - Do zobaczenia.

Trzasnęły drzwi. Whistowie stali oniemieli, dopóki stukanie obcasów gangstera nie ustało, a z ulicy nie odjechało czarne Vittorio Spark.

- F-Faustino... - szepnęła Karen. - Czy to... był...?

- To on... - odparł Faustino.

- D-Dlaczego...?!

- ...Telefon. Gdzie mój telefon? Potrzebuję zadzwonić.

Mrr, mrr - wibracja komórki na stole. Faustino dostał kolejnego SMS-a.

- T-Tu...

Podniósł telefon i otworzył klapkę. Miał dwie nowe wiadomości, obie od detektywa Harta.

- Właśnie napisał... A wcześniej przed przyjściem tego...

Otworzył tę nowszą wiadomość.

- "Koroner Devise porównała skład środków nasennych w żołądku Wexlera i Somnifixu z lombardu. Jest ten sam. Pozdrawiam -Hart." - odczytał.

- Co... to znaczy...? - spytała Karen.

- Że prawie na pewno pan Wexler umarł w fotelu naszego gościa. Ale to nie jest ważne... Druga wiadomość: "Komendant dziesiątki kazał mi wypuścić Mallwitza. Gang ma wszystko w kieszeni. Nie mogłem nic zrobić. Przepraszam, prokuratorze. -Hart".

Faustino spojrzał na żonę.

- Gdybym to odczytał wcześniej...

- Nie, Faustino - przerwała mu Karen. - I tak by tu przyszedł... Nie obwiniaj się.

- Wybacz...

- Po prostu... Co teraz?

- Drań tu był. Wie, gdzie mieszkamy. Musimy uciekać. - Faustino zaczął wystukiwać w telefonie numer.

- Uciekać? Z własnego domu?! Gdzie!? - Karen złapała się za głowę. - Przecież wymienił nawet imiona naszych rodziców. Co jeśli też wie, gdzie mieszkają?

- Coś wymyślimy, kochanie. - Faustino już miał słuchawkę przy uchu. - Halo, porucznik Hart? Ja w sprawie tego SMS-a.

* * *

Filaret Straße
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Porucznik Hart mieszkał w małym domku w malowniczym Reusen, dzielnicy tylko trochę na wschód od samego centrum miasta, na ulicy Filaretów numer 24. Faustino i Karen przyjechali tam taksówką, dbając, by nikt ich nie śledził. W drzwiach już czekał na nich porucznik w cywilnych ciuchach.

- Wejdźcie, proszę - powiedział beznamiętnie, jednocześnie wpuszczając ich do środka i zamykając drzwi.

Dom był czysty i oświetlony jedynie lampkami w żółtych abażurach tu i ówdzie, a mroki Rachingam przed północą odcinały od niego beżowe żaluzje. W salonie błyskał ściszony telewizor, a w ciemnej sypialni na dużym łóżku spał chudy blondyn.

- To mój przyjaciel, Vic. Nie przejmujcie się nim - wyjaśnił detektyw. - Cieszę się, że dotarliście bezpiecznie. Miło mi poznać, pani Whist.

- Dziękujemy za przetrzymanie nas tutaj, panie poruczniku - powiedziała Karen.

- To drobiazg. Czuję się przynajmniej po części odpowiedzialny za sytuację...

- Później o tym pogadamy, panie Hart - przerwał Faustino. - Musimy wymyślić plan. Ten człowiek wszedł do mojego domu i zagroził śmiercią mnie i mojej żonie. Pośrednio również mojej i jej rodzinom, w tym naszemu dziecku. Nie możemy go aresztować, nie bez twardych dowodów. Pytanie więc brzmi: co teraz?

- Tak... - Porucznik napił się kawy z kubka z napisem "Jestem boska". Czemu pił kawę przed północą? - Co teraz... Sytuacja jest co najmniej niezręczna.

- Hah, oczywiście. Chcą nas zabić, to dość niezręczne. - Karen się uśmiechnęła kwaśno.

- Niemniej - deeskalował Faustino - musimy podjąć akcję, poruczniku, musimy ją podjąć natychmiast. Poranek już przestał być naszym limitem, ten limit już jest za nami.

Detektyw pokiwał głową i odstawił kubek na stół.

- Pani Whist, przez telefon mówiła pani o bunkrze pod lombardem. Czy mogę panią prosić o rozszerzenie?

- Wzięłam ze sobą plan. - Karen wyciągnęła z plecaka teczkę z dokumentami z pracy. - Podziemny bunkier jest zaznaczony tutaj, pod tylnym pomieszczeniem lombardu. Nie wiem, niestety, gdzie dokładnie jest wejście, bo podczas budowy to było dostosowywane pod klientów i mogą się znajdować gdziekolwiek na obszarze łączącym gabinet z bunkrem.

- Czyli to jest sekretne trzecie pomieszczenie lombardu, tak?

- Tak.

- No to sytuacja jest prosta. - Porucznik założył ręce. - Trzeba tam iść i znaleźć obciążające dowody. To, z czym prawniczka go nie wyciągnie aż do rozprawy.

- A na rozprawie to już zadanie moje i prokuratora Zahnrada, by go skazać... - mruknął Faustino. - Ale, ale, poruczniku... Co jeśli tam nic nie ma?

- ...

- Jeśli się już tego pozbyli? Do jutra zwieje z miasta w ślad nieuchwytnej Judit.

- Kogo? - spytała Karen.

- Pani co zabiła pana Wexlera. Tak czy siak...

- !?

- Tak czy siak - kontynuował Faustino - nawet nie mamy nakazu ponownego przeszukania. Nie wiem nawet na czym go bazować.

- To jest najmniejszy problem, skoro mamy te plany - powiedział detektyw. - No i mamy pana, panie Whist, prokuratora w tej sprawie.

- Ależ ja nie mogę wydawać nakazów! Jestem dopiero asystentem...

- Ale ma pan kopię starego nakazu, a na niej podpis Zahnrada, prawda? - Porucznik wskazał na teczkę Faustino.

- Chwila... Czy pan mi mówi, żebym sfałszował podpis?!

- Zadbam, by żaden grafolog czy inny ciekawski w to za głęboko nie wnikał. Podpis to podpis, póki wygląda tak samo.

- Ale to nielegalne!

- Panie Whist...

- Faustino! - zawołała Karen z wyrzutem. - Chcą nas zabić!

Pan Whist zrobił się cały malutki. Porucznik westchnął i kontynuował:

- W razie czego poprosimy prokuratora Zahnrada o oryginalny podpis i zręcznie podmienimy kartki.

- Faustino, zasady to zasady, ale tu chodzi o coś więcej! - Karen położyła dłoń na jego ramieniu. - Poza tym to tylko kwestia zdobycia tego od razu. Jestem pewna, że twój szef by się na to zgodził.

- Ngh... No... No dobra... - wymruczał prokurator.

- Jedyny problem, to czy to nie będzie strata czasu, to formalne przeszukanie - powiedział detektyw. - Jeden fałszywy ruch i możemy wszystko stracić.

- Racja... - skomentowała Karen.

- To co mamy zrobić? - Faustino rozłożył ręce. - Iść i sami go przeszukać?

- Hm... - Hart umilkł. - Hmm...

Whistowie milczeli, gdy detektyw podszedł do komody w swoim przedpokoju i zaczął przeszukiwać szuflady.

- Wie pan, panie prokuratorze... - Hart wyciągnął dwie kominiarki. - To nie jest najgorszy z pomysłów.

* * *

Konstantine Straße
Rachingam, Republika Cydonii
8 września 206

Samochód zostawili nieco z dala od sklepu, by jego obecności nie powiązano z planowanym przestępstwem. Było już po północy, gdy zamaskowani stanęli pod budynkiem na Konstantine Straße 10.

- Rany... Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje... - wyszeptał Faustino. Pod kominiarką był trupioblady, a żołądek wypełniał mu lód.

- To proszę uwierzyć, bo zaraz nie będzie wycofania. - Porucznik Hart wypalał ostatniego papierosa. - Mamy tylko jedną szansę.

- Tak... Tak...

Faustino zlustrował budynek. Niska kamieniczka, tylko parter, piętro i strych, wszystko należące do Herzów i ich lombardu. Spojrzał na drzwi frontowe - zasłonięte kratą z dwóch stron i zamknięte na cztery kłódki.

- Szkoda, że nie wzięliśmy kluczy Herza z jego skonfiskowanych rzeczy... - powiedział Faustino, z czym porucznik się zgodził.

- Włamać się nie włamiemy. A na drzwi i tak nałożony jest alarm - powiedział. - Ale kto mógł wiedzieć, że tak się sprawy obrócą? Nie pojadę teraz na komendę po jego rzeczy.

- Tak... To... co teraz? - zapytał prokurator.

Detektyw rzucił niedopałek na ulicę i rozdeptał.

- To chyba nie jest jedyne wejście do budynku, nie sądzi pan?

Przeszli zatem na podwórko z drugiej strony i spojrzeli na kamienicę od tyłu. Tylne wejście, normalnie prowadzące do gabinetu Mallwitza, było zamurowane. Wyżej były tylko okna mieszkania i strychu rozdzielone rynną spuszczającą deszczówkę z dachu do odpływu kanału.

- Nie ma tu żadnego wejścia... - Faustino się skrzywił.

- Wręcz przeciwnie - powiedział detektyw. - Możemy pobawić się w naszych morderców.

- To znaczy?

- Widzi pan tamto okno? - Detektyw wskazał otwarte okiennice po lewej od rynny. - Prowadzi do sypialni synów Herza. Z mieszkania schody prowadzą prosto do sklepu, a ten do gabinetu Mallwitza.

- Racja... - Faustino niepewnie pokiwał głową. - I nawet okno jest otwarte... Ale... to niebezpieczne... Co jeśli się obudzą?

- To musimy zadbać, by się nie budzili. Poza tym mam pistolet. - Porucznik poklepał kaburę. - Można ich postraszyć i się zmyć.

- N-No dobra... - Faustino przełknął ślinę. - Tylko cicho przejdziemy i zejdziemy... Ale jak tam wejść?

- Tutaj użyjemy taktyki Arnolda i Judit.

Porucznik podszedł do ściany budynku, konkretnie do metalowej rynny. Mocno się złapał i powoli zaczął wspinać. Gdy dotarł na poziom pierwszego piętra, cicho jak myszka przeskoczył na parapet i uchylił okno. Zajrzał do mieszkania, po czym kciukiem wskazał Faustino, że jest czysto. Mężczyzna niepewnie wspiął się śladem detektywa i zaraz obaj stanęli na miękkim dywanie w małym pokoiku, gdzie na dwóch łóżeczkach spali paroletni chłopcy.

- To jego synowie? - niemal bezgłośnie zapytał Faustino do ucha detektywa.

- Benito i Adolfo - odparł równie cicho porucznik i wskazał wielką flagę Cydonii nad ich drzwiami, tuż obok złotego triskelionu. - Chyba widać, czyje to dzieci...

Na palcach przekradli się przez otwarte drzwi do przedpokoju. Szum deszczu na zewnątrz pomagał zagłuszać kroki, a dywan skutecznie osuszył ich podeszwy.

- Chrrrrrr... Chrrrrrr... Chrrrrrr... - brzmiało z innej sypialni.

- Ale on chrapie... - szepnął Faustino.

- To nie on, to Linda, jego żona - odparł Richard. - Przecież Herz jest w areszcie.

- Ach...

Gdy minęli zamkniętą łazienkę, Hart wskazał palcem wąską klatkę schodową między kuchnią a wyjściem na korytarz. To ona łączyła mieszkanie z lombardem.
Włamywacze na palcach podeszli do schodów i zaczęli schodzić. "Skrzyyyyyp!", zabrzmiał jeden z drewnianych stopni.

- CHRAP! - zabrzmiało z sypialni. - Chrrrr...

Porucznik otarł rękawem czoło i ostrożnie poszli dalej. Zeszli do lombardu, wychodząc za ladę, pod którą nie było już transu.

- Huff... - westchnął cicho Faustino i zaraz tego pożałował.

Rozległ się cichy dźwięk dzwoneczka i tuptanie. Była to jednak cisza przed burzą, którą było donośne:

- HAU! HAU!

Buldog Wolfganga! Ten, co spał przy drzwiach parę dni temu! Co to za nocne stworzenie?!

- HAU!

Pies wybiegł zza korytarzyka do wyjścia i zaczął okrążać włamywaczy, szczekając.

- Co za kundel... Mam przebłyski z przesłuchania... - wysyczał detektyw.

- Richard! RICHARD! CICHO TAM! - rozległ się kobiecy głos z piętra, a następnie kroki.

- Co teraz?! - jęknął Faustino. - Richard?!

- Kryj się!

Porucznik wcisnął go pod ladę, a sam wszedł za wieszak z płaszczami na sprzedaż.
Zaskrzypiały schody i z ciemnej klatki wychyliła się drobna kobieta o równie ciemnych włosach.

- Richard, do nogi! Czego drzesz ryja o pierwszej w nocy?!

Kobieta podeszła do kręcącego się po sklepie psa i go podniosła.

- Kundlu ty, gdzie twój kaganiec...

- Woof.

- Idziemy spać, a nie... Co cię ugryzło?

Kobieta z trudem zaczęła kroczyć z psem na rękach. Gdy Faustino z zapartym tchem obserwował jej nogi mijające go o zaledwie centymetry, usłyszał dźwięk dzwonka tuż nad sobą. Ten był pewnie na obroży wiercącego się psa.

- No czego chcesz? - odezwała się Linda. - Widziałeś coś?

Zatrzymała się. Faustino mógł się tylko domyślać, że się rozgląda. Błagam, nie zaglądaj pod ladę... Błagam, nie zauważ pary nóg za wieszakiem...

- Znowu miałeś zły sen, co? Kundlu? Chodź, możesz spać u mnie. Skoro Wolfganga nie ma...

Zaskrzypiały schody i kobieta z psem znalazła się na piętrze. Gdy usłyszał pierwsze chrapnięcie, dopiero wtedy Faustino pozwolił sobie powoli wypuścić powietrze.

- Hufff...

Bezgłośnie wysunął się spod lady i spojrzał na wychodzącego zza wieszaka detektywa Harta. Obaj byli bladzi jak kreda i mokrzy od zimnego potu.

- C-Chodźmy... już... - wydyszał Faustino, a Richard pokiwał głową.

- Dlaczego nazwali psa w taki sposób... - mruknął.

Na palcach przeszli korytarzem na tyły lombardu. Krok po szorstkiej wycieraczce i znów znaleźli się w gabinecie Marco Mallwitza - teraz pustym i ciemnym, nie licząc snopów światła ich latarek.

- Jesteśmy...

- Tak... Jesteśmy... - szeptali.

- To śledztwo... czas zacząć.

Zasady były proste: bez podniesienia jakiegokolwiek alarmu znaleźć zejście do bunkru pod budynkiem i nie zostawić przy tym śladów swojej obecności. Najlepiej by było, by to włamanie pozostało niezauważone... przynajmniej przez kogoś poza psem.
Faustino wrócił myślami do pierwszego przeszukania tego miejsca. Co wtedy było zbadane? Chyba wszystko... Na pewno te największe oczywistości, jak biurko, szafy, czy kącik kuchenny. Co jeszcze zostało?
Półka z samochodzikami? Faustino rozpoznał ten, którym Mallwitz dzisiaj jeździł po jego mieszkaniu. Czarny Vittorio Spark, taki jak rzeczywisty samochód Marca. Brr... Nigdy nie spojrzy na ten model tak samo...
Dywan? Z detektywem podwijali go ile mogli, ale żadnego przejścia nie namierzyli.
Pod biurkiem? Było komicznie wręcz ciężkie i zrobienie tego było bardzo ryzykowne, ale Faustino i porucznik Hart jakoś je bez hałasu przesunęli i sprawdzili podłogę pod nim - żadnego bunkra. Odstawili biurko gdzie stało i w ciszy znosili bóle mięśni.
Pod szafami? Tu już nie mogli sobie pozwolić na takie swawole. O ile nie istniał jakiś trik do ich przesuwania, to nie było szans na taką zabawę.

- Może najciemniej pod latarnią... - myślał cicho na głos porucznik. - Może tak się dobrze zlewa z podłogą, że żadnej klapy nie widać...

Zsunął się i na czworaka zaczął obstukiwać podłoże. Szukał głuchego dźwięku pustki pod spodem. Wtenczas Faustino wyciągnął z kieszeni wycinek z kopii dokumentu i zaczął analizować plan Konstantine Straße 10. Wejście do bunkra miało być gdziekolwiek na obszarze łączącym pomieszczenia na parterze z prostokątem bunkra... Ale przecież wszystko przejrzeli...!

- Chwila!

Faustino nagle podszedł do wejścia do gabinetu i wyjrzał na ciemny korytarz. W dłoni wciąż ściskał plan budynku.

- Ma pan coś? Halo? - spytał detektyw, wciąż na czworaka. Z jego perspektywy prokurator mógł być równie dobrze wariatem.

Ten jednak wysunął przed siebie nogę, odsunął wycieraczkę i lekko postukał w podłogę za progiem gabinetu, już na korytarzu. Rozbrzmiało głuche echo. Cokolwiek to było, pod spodem miało pustą przestrzeń.

- Ach, tak... To wszystko wyjaśnia... - wymruczał Faustino.

Detektyw zerwał się na równe nogi i spojrzał w miejsce zbadane przez Whista. Spod wycieraczki jak byk wystawała klapa.

- Obszar bunkra wystaje nieco poza gabinet, zahaczając o korytarz... Tak się skupiono na samym gabinecie, że to zwyczajnie umknęło... - szeptał zadowolony prokurator, wskazując na plan budynku.

- O rany... - odparł detektyw. - Naprawdę najciemniej pod latarnią...

I tak chwilę patrzyli, chłonąc moment. Bynajmniej z tryumfu, do tego jeszcze daleko... ale było coś w tym momencie. Coś ważnego. Coś przełomowego. Coś... nieodwracalnego.

- A zatem... otwieramy? - zapytał Hart.

- Tak...

Detektyw wsunął palce w uchwyt i pociągnął. Klapa zaskakująco łatwo się poddała i z lekkim tylko szumem dała się unieść. Przed oczami włamywaczy zjawiła się kilkumetrowa studzienka z drabiną prowadząca do pomieszczenia pod ziemią.

- Zejdę pierwszy - powiedział porucznik. - Mam broń.

Zręcznie wsunął się w dół i zaczął schodzić po metalowych uchwytach, a Faustino latarką oświetlał mu drogę. Gdy policjant zszedł, dał towarzyszowi znać, by za nim podążył. Faustino również zszedł, zamykając za sobą klapę.

Ciąg dalszy nastąpi...

czwartek, 3 października 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 8: Miejsce Zbrodni

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 8 - Miejsce Zbrodni

Konstantine Straße
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Po ustaleniu i wdrożeniu planu w życie Faustino i porucznik Hart mogli już tylko obserwować, jak jest on wykonywany - bardzo miły dozorca udostępnił im mieszkanie 1 w bloku 9 na Konstantine Straße, by obserwowali akcję zza okna wyglądającego prosto na Herz Lombard.

- Może chce pan zrobić ostatnie zakupy u pana Wolfganga, zanim zaczniemy? - zapytał Faustino ze złośliwym uśmiechem.

Porucznik Hart tylko na niego spojrzał spode łba, napił się kawy i znów wyjrzał przez firankę na ulicę.

- Zaczyna się.

Policjant incognito, ubrany w amantejską¹ koszulę i krótkie spodenki, wyszedł z lombardu na deszcz. Jego kostium był komiczny i niegodny szpiega, ale ponieważ mężczyzna dał umówiony sygnał potwierdzający obecność Mallwitza na miejscu, najwyraźniej zadziałał.
Po minucie na ulicę wjechała biała furgonetka. Otworzyły się tylne drzwi i w zaledwie parę sekund ze środka wyskoczył cały oddział umundurowanych policjantów. Faustino poznał ich przywódczynię - kapitan Leę Eichel.

- Naprzód! - zawołała i przez drzwi oddział po kolei wkroczył do lombardu.

Nie minęła nawet minuta, gdy ze środka wyprowadzono czerwonego z wściekłości, zakutego w kajdanki wąsacza w białym podkoszulku. Wolfgang Herz się darł i pieklił, ale wrzucono go do furgonetki bezproblemowo.

- Ciekawe kto teraz, nasz rekin biznesowy, czy czerwony śledzik... - mruknął Hart.

Po paru minutach odpowiedź padła - z lombardu wyprowadzono zakutego w kajdanki wysokiego mężczyznę o gęstych bokobrodach.

- Marco Mallwitz... - wyszeptał Faustino.

Aresztant nie walczył i szedł spokojnie. Był nieco skrzywiony, ale wyglądał, jakby rzadko kiedy taki nie był. Rozglądał się po ulicy i miął coś w ustach, jakby mu wyrwano papierosa i wciąż za nim tęsknił. Gdy wpychano go do furgonetki, Faustino miał wrażenie, że ich wzrok się na krótką chwilę spotkał - nawet pomimo faktu, że nie powinien być za dobrze widoczny zza firanki w kuchni dozorcy. A jednak przeszedł go dreszcz. Co to za uczucie?

- Już czas - powiedział porucznik. - Lea skończyła akcję.

Faustino spojrzał na kapitan Eichel stojącą przed lombardem, który policjanci właśnie zapieczętowywali żółtą taśmą. Dawała umówiony znak, że jest czysto - można rozpocząć przeszukanie.
Prokurator i policjant podziękowali dozorcy i wyszli pod lombard.

- To wszystko, Hart! Herz i Mallwitz ujęci! - zawołała dumna z siebie kapitan wydziału terenowego.

- Jestem bardzo wdzięczny, pani Eichel - odpowiedział porucznik wydziału zabójstw - ale obawiam się, że muszę spytać: czy to na pewno wszyscy?

- Synek, to są dwa pokoje złączone korytarzem. Co myślisz, że mogliśmy przeoczyć?

- Nic, pani kapitan. Liczyłem tylko, że znajdzie się też pani Rachingam...

- Żadnych kobiet tam nie było. Nikogo poza aresztowanymi.

- Dobrze, dobrze, dziękuję. Bardzo doceniam pani wkład.

- No! Ha, ha! Jak dobrze w końcu położyć łapy na kimś z Triumwiratu...

- Jeszcze za wcześnie na świętowanie. Jeszcze musimy znaleźć dowody jego winy w zabójstwie Wexlera.

- Parkiet jest nasz, synek! - zawołała kapitan. - Możemy szukać do woli. C'nie, panie prokurator?

Faustino z dumą wyciągnął z aktówki wystawiony przez Zahnrada nakaz przeszukania.

- No to idziemy.

Furgonetka z aresztantami odjechała, gdy Faustino i Richard weszli do lombardu.

- Panie poruczniku, pod ladą znajduje się cały karton działek transu! - zawołał na wejściu jeden z policjantów.

- Wiem - odparł Hart i minął lombard bez zbędnych inspekcji. Na tyłach czekał znacznie smaczniejszy kąsek.

Przeszli z Faustino niedługi korytarz (dziesięć metrów - nie mylił się), założyli gumowe rękawiczki, wytarli buty na wycieraczce przed wejściem i weszli do tylnego pomieszczenia, z założenia zarezerwowanego na jakieś magazyny sklepowe czy inne takie. Tutaj jednak widok był, zgodnie z oczekiwaniami, zupełnie inny.
Na środku średniego pokoju o betonowych ścianach oświetlanych starymi lampami ściennymi stało duże, dębowe biurko pokryte papierami, segregatorami, długopisami i szklanymi butelkami mniej lub bardziej wypełnionymi piwem. Tu i ówdzie, głównie na starym dywanie w ciemne wzory, walały się też puste puszki po Rittmeisterze i Kronenbergu. Cuchnęło dymem z papierosa porzuconego na metalowej popielniczce.

- No, no... - mruknął detektyw. - To jesteśmy.

Ściany podpierały szafy pełne grubych i cienkich teczek. W kącie stała lodówka, zlew, suszarka na naczynia i szafka. Na trzech półkach na ścianie za biurkiem stały kolekcjonerskie modele samochodzików. Podobny stał pod lampą na biurku.

- Facet lubił swoje autka - skomentował Faustino, doceniając wolność kolekcji od kurzu. - Ręcznie klejone...

- Ewidentnie - odparł Hart. - W szufladach biurka są tony magazynów samochodowych... Jest też broń palna, tak swoją drogą. Szkoda, że Wexler nie był postrzelony...

- Szkoda? - Faustino uniósł brew.

- Pan przecież wie o co chodzi...

Szukali dalej.

- Pewnie tutaj siedzieli - powiedział Hart, wskazując na krzesła przed i za biurkiem - Mallwitz i jego klienci.

- Myśli pan, że Wexler też? - spytał Faustino, patrząc na krzesło dla klientów. Było komicznie ubogie w porównaniu z wygodnym fotelem gangstera.

- Zapewne.

Zaczęli się rozglądać osobno. To było kluczowe śledztwo - trzeba było znaleźć dowody zbrodni. Kabel, walizkę, środki usypiające, ubrania i przedmioty podręczne ofiary, a najlepiej Judit "Rachelę Rachingam".
Faustino podszedł do kąta spożywczego. Zajrzał do lodówki - prawie pusta, tylko trochę kiełbasy i zjedzona do połowy knysza rachingamska², także kilka nieotwartych piw. Zlew nigdy nie był myty ani odkamieniany, patrząc na jego stan, tak samo suszarka, na której stały dwa ceramiczne kubki bez konkretnych wzorów. Faustino przyjrzał się jednemu z nich, podniósł i dokładnie obejrzał. Hm...

- Dużo ma tych klientów - powiedział detektyw Hart, który właśnie oglądał archiwum gangstera. - Głównie mężczyźni, ale jest dużo kobiet, z czego co najmniej pięć nazywa się Judit. Nie znajdę jej tu.

- Niech to.

- Ale mam De Batteux, Baera, nawet Blutblume'a...

- Nie ma Wexlera?

- Właśnie szukam.

Faustino odłożył kubek na suszarkę i zajrzał do szafki. Kawa, herbata, tabliczka czekolady... Oho, a to co?

- Somnifix... - wyczytał nazwę z plastikowej buteleczki na leki. Zajrzał do środka: prawie pusta, ale została jeszcze jedna tabletka. - Środki nasenne!

- Słucham? - spytał detektyw.

- Panie Hart, tu są środki nasenne. Prawie puste! Trzeba wysłać próbkę pani Devise i zapytać, czy się zgadza z tym, co znalazła w żołądku Wexlera.

- Somnifix... Będzie ciężko. To popularny lek. Dowód najwyżej poszlakowy.

- Hm... Warto jednak spróbować.

- Warto, owszem. Ale trzeba znaleźć mocniejsze dowody. A najlepiej Rachelę.

- Może uciekła...

- Proszę tak nie mówić.

- ...

Faustino wrzucił butelkę do plastikowej torebki na dowody i zamknął szafkę.

- Jest, Edward Wexler. - Detektyw wyciągnął z szafy chudą teczkę. - Pożyczka na 13 milionów marek. Tylko nieco ponadprzeciętna kwota wśród innych...

- Mówi coś o terminie spłaty?

- 3 września. Tego roku, naturalnie.

- Ha - powiedział Faustino. - Co za zbieg okoliczności, prawda? Wexler umiera w dniu spłaty swojej pożyczki, a w gabinecie gangstera, od którego ją wziął, znajduje się prawie puste opakowanie leku, którego nadmiar znalazł się w jego żołądku.

- To prawda.

- Pan wie, co myślę, prawda?

- Domyślam się, ale niech mi pan powie.

- Myślę, że patrzymy na miejsce zbrodni. Prawdziwe miejsce zbrodni.

* * *

Konstantine Straße
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Dopiero po kilku godzinach intensywnego śledztwa wyszli z porucznikiem przed lombard, odetchnąć świeżym powietrzem i dymem tytoniowym.

- Na pewno pan nie chce? - spytał detektyw, wyciągając paczkę papierosów w stronę prokuratora.

- Nie! - odparł zdenerwowany Faustino. - Mówiłem, że zapalę dopiero, gdy z tym skończymy!

- To chyba jeszcze poczekamy - odparł Hart. - Znowu wychodzimy mając więcej pytań niż odpowiedzi...

- Ale że nic?! - Faustino zerwał rękawiczki i cisnął je pod drzwi lombardu. - Ani śladu dowodu?! Co to ma znaczyć!? Zabili tam człowieka!

- Panie Whist, jesteśmy na ulicy...

- Co oni się nagle tacy porządni zrobili?! Sam pan mówił, że zostawili za sobą potok dowodów! Cały ten bezsens z hotelem i wysypiskiem!

- Panie Whist...

- Dlaczego nagle najlepsze co mamy, to tabletki które mooogły go uśpić (ale już nie zabić!) i znikome ślady, które mógł zostawić nawet oddychając!?

- Nie mam pojęcia, naprawdę...

Obok nich wyrosła kapitan Eichel.

- Hart, dzwonią z dziesiątki. Prawniczka Mallwitza domaga się jego natychmiastowego zwolnienia.

- Oczywiście! Świetnie! Tego nam było trzeba - zawołał Faustino, machając z rezygnacją rękoma. - Ech... Zaraz wracam...

Prokurator wyciągnął z kieszeni telefon z klapką i się odsunął na kilka metrów.

- Czego ona chce? - zapytał porucznik Leę.

- Naciska, że aresztowanie było bezpodstawne - ta odparła, wzdychając cicho.

- Mamy dobę na znalezienie dowodów przed jego wypuszczeniem, niech dzwoni za 24 godziny!

- Teraz już 21.

- Tak, tak. I naprawdę nic nie znaleźliście?

- Nic, Hart. - Eichel pokręciła głową.

- A niech to wszystko jasny grom...

Kapitan Eichel stała spochmurniała, ściskając w dłoniach czapkę, gdy Richard kręcił się wokół leżących na ziemi rękawiczek Faustino i rozmyślał, cicho klnąc co jakiś czas.

- To co teraz zrobisz, poruczniku?

- Poproszę cię, byś ze swoimi ludźmi dalej szukała, jeśli możesz. Wszystko, cokolwiek, centymetr po centymetrze. I dajcie mi lub Whistowi znać, gdyby coś się jednak znalazło. To jednak Mallwitz, cholera jasna, nie możemy go wypuścić.

- A ty? Co zrobisz?

- Gdzie nie ma dowodów, tam są zeznania. Jadę na komisariat.

* * *

10. posterunek KMPR-u
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

- Ty szujo! - zawołał Wolfgang Herz. - Ty jebana świnio! Nachapałeś się, to teraz myślisz, że możesz się mnie pozbyć?!

- Wiedziałeś, że tak to się skończy, Herz. Grasz na dwa fronty, na którymś przegrasz. A najczęściej na obu.

Siedzieli naprzeciwko siebie przy stoliku w pokoju przesłuchań. Porucznik Hart uzbrojony w poważny wzrok i kubek kawy, a wąsaty lombardzista w zaciśnięte zęby i płonący wzrok. Zza jednostronnego lustra obserwował ich Faustino, bawiąc się kostkami do gry. Nie wiązał z tym już i tak przedłużającym się przesłuchaniem wielkich nadziei.

- Na twoim miejscu bym się modlił, by Mallwitzowie nie dowiedzieli się, co za informacje mi sprzedawałeś - powiedział Hart.

- Ja mam się modlić? Ja!? Ty gnido agerska³, co jak powiem twoim przełożonym, ile kilogramów transu u mnie kupiłeś?!

- Myślisz, że kto fundował moje zakupy? Herz, sprawa jest prosta, bo do więzienia pójdziesz chcesz czy nie. Albo sprzedajesz Mallwitza wraz z jego udziałem w zabójstwie Wexlera i nie widzisz synków przez zaledwie rok, albo stąd teraz wychodzę i widzimy się za dziesięć lat.

- Ha! Nawet gdybym coś wiedział, to takiemu psu jak ty bym pary z ust nie puścił!

- Dotychczas puszczałeś bardzo chętnie. A potem zacząłeś kłamać, już nie wspominając o skoku cen.

- Jesteś psem, Hart! Wszyscy jesteście! Banda psów! Hau! Hau, hau! Hau!

Lombardzista nachylił się nad stołem i zaczął szczerzyć zęby, jak wściekły pies.

- Wolfgang, to ci się nie opła...

- Hau! Hau! Grrrrr, hau, hau, hau!

- Herz, przestań-

- Hau, hau, hau!

- ...

- Grrr...

- ...

- Grr...

- ...

- ...

- Skończyłeś już?

- HAU! HAU! HAU! GRRRR, HAU! HAU, HAU!

Richard wziął kubek z kawą i bez słowa opuścił pokój przesłuchań, zamykając drzwi za sobą. Dał znać strażnikom, by zakuli aresztanta i zabrali go do celi tymczasowej.

- To była porażka - powiedział Faustino, gdy detektyw się do niego przyłączył.

- Co pan nie powie?

- To co teraz? - Faustino schował kostki do kieszeni.

- Dam mu odetchnąć, a potem wyślę kogoś innego by go przesłuchać. Wolfgang nie jest skomplikowanym człowiekiem, prędzej czy później złamią go argumenty o długości wyroku. Za bardzo jest przywiązany do swoich synalków.

- Nie sądziłem, że ktoś chciałby mieć z nim dzieci.

- A jednak. Za faszurem panny sznurem.

- Jak pana nazwał? Agerską gnidą? - Faustino przyjrzał się skórze porucznika. Była blada jak papier. W sumie nie wiedział, czego się spodziewał w niej dopatrzyć.

- Nie mam ani jednego krewnego w Agerze. - Porucznik jakby rozpoznał jego tok myślenia.

- Domyśliłem się. Ile czasu zostało do wypuszczenia Mallwitza?

- 19 godzin.

- Jakieś wiadomości od kapitan Eichel?

- Żadnych.

- A co z samym Mallwitzem? Zeznawał cokolwiek?

- Ani słowa. Jedynie żądał spotkania z prawniczką.

- I przyszła?

- Taa... Wychodząc musimy uważać, by nas nie dopadła. Lata po całym komisariacie i wydusza co może na temat aresztowania.

- Herz ma jakiegoś prawnika?

- Dostanie publicznego.

Faustino usiadł na obrotowym krześle biurowym, wyciągnął nogi, przeciągnął się i podłożył dłonie pod kark.

- Echhh... - westchnął. - To niedorzeczne. Marco jest winny, jestem tego pewien! I mamy go tutaj, w celi! Czemu się wywija?

- Na dobrą sprawę to bezpośrednim mordercą była Judit "Rachela", której śladu nadal nie mamy.

- No ale co, bez żadnego motywu uśpiła i zabiła Edwarda w gabinecie Mallwitza, używając jego przedmiotów?

- Wie pan, skoro już tak teoretyzujemy, to nie wiemy, czy ona nie miała motywu. A jaki motyw miał Mallwitz? Może pan to wyjaśnić?

- Nie mogę jeszcze dokładnie, ale to musiało mieć coś wspólnego ze spłatą jego pożyczki. Może Wexler nie mógł jej spłacić, więc Mallwitz zabił go za karę i jako przykład dla innych? Skoro wykorzystał swoich dłużników do zabójstwa, to byłaby to świetna wiadomość.

- De Batteux nie wiedziała o zabójstwie.

- Ale Blutblume wiedział, nasz kapelusznik.

- Nie podoba mi się to.

- No to może w ramach spłaty Wexler zrobił dla niego coś bardzo dużego, więc go zabił jako świadka? Wszyscy dłużnicy wykonywali prace dla Mallwitza. Judit i Arnold byli bezpośrednimi wykonawcami, Paulina była kierowcą, Baer na pewno też coś robił. Może to dla niego kradł świeczniki z kościoła?

- Ech...

- Możemy odwiedzić innych dłużników i popytać co robili. Choć wątpię, byśmy mieli na to czas.

- Nie mamy czasu. Nie mamy na nic czasu. Ten drań jutro stąd wyjdzie i już nigdy go nie zobaczymy.

- ...

- Będę z panem szczery, prokuratorze Whist. - Hart odstawił kubek kawy na stół. - Nie mam już nadziei na tę sprawę. Liczyłem, że wszystko się rozwiąże w tym lombardzie. Mieliśmy świetne zatrzymanie, złapaliśmy gangstera z groźnej rodziny, dowody i Judit miały się tam znaleźć i wszystko by się potoczyło do gładkiego skazania ich na długie lata więzienia. A tam nie było nic. W tej sprawie nie ma nic. - Westchnął. - Co za poniżenie, pokonani przez takich kretynów... Ja nie mówię, że KMPR to cudowna organizacja rozwiązująca najtrudniejsze zagadki, ale z tym powinniśmy byli sobie poradzić! Ja powinienem był sobie poradzić! A tymczasem Rachela pewnie już jest daleko za granicą, a Mallwitz jutro wyjdzie z celi i nie zaprzestanie swojego biznesu. I któregoś dnia znowu gdzieś znajdziemy ciało z wykręconym karkiem czy nożem w piersi, a nad nim tego przeklętego słonia!

Aż do końca tej przemowy Faustino nie odrywał wzroku od detektywa. Po tym spojrzał gdzieś w sufit i powoli wstał. Teraz bardziej niż kiedykolwiek było widać, że jest wyższy od Richarda.

- A więc poddaje się pan, detektywie?

- Nawet gdybym chciał, to nie mogę. Ale to jest ten moment, gdy tracę nadzieję. - Detektyw otworzył teczkę z aktami sprawy i spojrzał na zdjęcie ofiary. - Przepraszam, Edwardzie Wexler.

Faustino chwilę milczał, po czym powoli pokiwał głową.

- W takim razie zostawmy na razie tę sprawę - powiedział.

- Słucham?

- Zostawmy to. Muszę jeszcze coś załatwić, więc teraz pójdę. - Złapał teczkę i zaczął iść do drzwi. Jeżeli ma pan ochotę, może pan jeszcze pogłówkować, ale skoro nie ma pan nadziei...

- Panie Whist, a co z limitem czasowym? Mallwitz wyjdzie jutro w południe.

- No to wyjdzie. Co zrobimy? Nie ma dowodów jego winy.

- Teraz to pan brzmi, jakby się poddawał.

- Ja? Bynajmniej. Ale pan niech odetchnie. Może są jakieś ciekawe sprawy na boku? Jakiś lombardzista z toną transu pod biurkiem może...

I, mówiąc to, wyszedł. Porucznik został sam.

- Ech... - westchnął. - No bo niby co mam robić. Racheli szukać? Jak wiatru w polu...

Dryń, dryń. Zadzwoniła jego komórka.

- Halo? Komendancie?

* * *

Schokoladen Straße
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Był już bardzo późny wieczór, gdy Faustino Whist wrócił do ciepłego mieszkanka na Schokoladen Straße. Słońce znowu zaszło kilka minut wcześniej, jak to zwykle jesienią - jednak nie żeby to było widać zza gęstych chmur, z których po dwudziestej lecąca cały dzień mżawka przerodziła się w naprawdę intensywną ulewę, której szum przeszkadzał biednej pani Whist oglądać w spokoju telewizję.
Faustino był cały mokry. Bynajmniej nie od deszczu, z którego niedawno wrócił i się wysuszył, a od wziętego po ciężkim dniu prysznica. Wyszedł z parującej łazienki zdemobilizowany, uzbrojony nie w garnitur i lśniące buty, a w futrzany szlafrok i zielone laczki. Głęboko odetchnął.

- Ogarnięty? - spytała Karen, która już się poddała z oglądaniem filmu i usiadła nad kupką papierów ze swojej pracy.

- Tak...

- Mój czysty mężczyzna. Patrz, widziałeś dzisiejszą gazetę? Piszą o waszej sprawie.

Faustino jeszcze raz przetarł i przeczesał swoje włosy, odłożył ręcznik na krzesło, a sam usiadł na łóżku i przejął gazetę.

- "Pościg do Dachsberga, tragedia podczas policyjnej nagonki na podejrzaną... Paulina d. B. hospitalizowana"... Ach. No tak. To jednak duża rzecz. Detektyw Chowdhary i wydział drogowy dopiero dzisiaj skończyli zbierać resztki tej rozbitej ciężarówki.

- Co z tą kobietą?

- Żyje, żyje... Leży w szpitalu połamana, ale żyje.

- Faustino, nie brzmisz na zbyt szczęśliwego. - Karen się nachmurzyła.

- Aaach, Karen... - jęknął jej mąż, odkładając gazetę i padając plecami na łóżko. - To właśnie w związku z nią... No, pośrednio.

- Gadaliście już z nią?

- Tak.

- I co wam powiedziała?

- Dzięki niej znaleźliśmy połączenie między ofiarą i kilkoma świadkami, w tym niej, w jednej osobie... Wysunęliśmy śmiele teorię, że ta osoba jest głównym winnym w tej sprawie i dokonaliśmy aresztowania.

- Aresztowania? - Karen zmarszczyła brwi. - Już?

- Tak... - Faustino pokiwał głową. - Liczyliśmy, że wszystko się rozwiąże po przeszukaniu lokacji, które uznaliśmy za prawdziwe miejsce zbrodni.

- O rany, znaleźliście je?

- Tak myślę. - Mruknął. - Wiemy, że ofiara tam była, wiemy też, że jest tam parę narzędzi podobnych do związanych ze zbrodnią... Ale nic definitywnego. Żadnego faktycznego dowodu.

- To rzeczywiście nie brzmi dobrze...

- Wiem, kochana.

- I co z tym aresztowanym gościem?

- Jest dalej w celi. Jeżeli nic się nie znajdzie, to jutro rano go wypuszczą.

Zamilkli na chwilę. Faustino wbił wzrok w sufit.

- To co teraz? - spytała Karen.

- Nic. Czekamy. Detektyw Hart już się poddał. Ja załatwiłem jeszcze dzisiaj parę spraw, które mogą coś znaleźć, ale nie wiem, czy zdążymy przed jutrem. A wątpię, by dalsze przesłuchania wspólnika coś dały...

- Wspólnika?

- Taak, aresztowaliśmy dwoje ludzi. Naszego domniemanego zabójcę i kryjącego go typa. Bo on miał gabinet za lombardem, który prowadził jeden faszol, to jego złapaliśmy, ale on nic nie wie...

- Gabinet? Lombard? - Karen podniosła szybko głowę. - Gdzie to aresztowanie było?

- Huh? - Faustino również podniósł głowę, gdy Karen nagle się ożywiła. - Na Konstantine Straße. Numer 10.

- Tak? - upewniała się pani Whist, przeglądając papiery. - Konstantine Straße 10?

- No tak...

- Hah. No popatrz. - Podniosła i pokazała Faustino jakiś dokument sygnowany Maximus Inc. - Akurat niedawno moja firma dostała zlecenie na prace renowacyjne właśnie tej kamienicy.

- To... fajnie? Rzeczywiście jest stara.

- I mówisz, że nie znaleźliście żadnych śladów, pomimo pewności, że to miejsce zbrodni?

- Prawie pewności.

- Hm. I na pewno przeszukaliście każdy kąt?

- Taaak... myślę...?

- Bo nie wiem czy wiesz, ale ta kamienica to jedno z miejsc, gdzie w czasie wojny budowano schrony lotnicze, a niektóre później nawet przerabiano na schrony atomowe.

- Naprawdę?

- Naprawdę. I wiesz, jeżeli poszukam planów budynków tej ulicy, to może uda nam się zobaczyć, czy pod blokiem 10 takiego nie ma...

- I z lombardu by był do takiego dostęp?!

- Może być.

Faustino był oniemiały. Jeżeli coś takiego naprawdę tam jest, to istnieje cień szansy, że coś przeoczyli i dowody wciąż tam są! Przecież... Nie. Trzeba myśleć realistycznie.

- Ale jak? Jak by tam weszli? Nie znaleźliśmy żadnych drzwi ani nic.

- Hmm... - Karen zaczęła przecierać okulary. - Wiesz, niektóre bunkry zostały zamurowane, a jedynymi wejściami były dosłowne klapy w podłodze. Może była jakaś ukryta gdzieś pod szafą czy dywanem?

- Cholera, pod dywanem patrzyły tylko zwykłe gliny... Może im umknęło...? - Faustino świerzbiło, by pobawić się kostkami, ale ich przy sobie nie miał. - Karen, moja droga, jesteś moją zbawicielką.

- Ach... - Pani Whist się zarumieniła najpiękniejszym różem.

- Powiedz mi, czy byłabyś w stanie mi wskazać, czy na pewno jakiś bunkier tam jest? Jeśli tak, to gdzie?

- Nic nie mogę ci obiecać - powiedziała - ale sprawdzę, plany gdzieś tu mam.

Ding-dong. Ktoś zadzwonił do drzwi.

- A właściwie to ty sprawdzisz. Idę zobaczyć kto to. - Karen wstała i narzuciła na piżamę zieloną bluzę.

- Oczekiwaliśmy kogoś? - Faustino usiadł nad papierami żony.

- Nie wydaje mi się. Ale sprawdzić to sprawdzę. Poszukaj planu Konstantine Straße 171/Z9A.

I poszła do przedpokoju.
Faustino wtenczas zaczął przeglądać kupkę dokumentów. Własności, prawa, zgody, historie renowacji... Ugh, nawet prawo jest ciekawsze... O, są plany. Friedhofer Straße, Zukunft Straße, Gelbacher Straße, Mundi Straße... Jest! Konstantine Straße. 171/Z9A... Tak, to jest to. Bloki 1-14, więc gdzieś po prawej jest nasz lombard... Iii jest. Jest sklep, jest gabinet, jest korytarz... A pomiędzy nimi, pod spodem... Pomieszczenie. Podziemne! Bunkier! To bunkier!

- Ha! - szepnął prokurator.

A więc coś jest tam! I tam mogą być dowody!
Jego telefon zawibrował. Dostał SMS-a. Tak, idealny pomysł! Musi się skontaktować z detektywem Hartem i mu natychmiast dać znać. Może zdążą jutro rano...!

- Faustino...? - zawołała Karen z przedpokoju. - To... ktoś do ciebie...!

- To ważne? Jestem już w szlafroku. - Nie chciał się odrywać od odkrycia.

- Jakiś pan... Przedstawia się jako Mallwitz!

Dreszcz. Wszystkie włoski na ciele Faustino się nastroszyły. Odłożył dokumenty na stół i powoli podszedł do przedpokoju.

- Dobry wieczór, panie Whist - powiedział wysoki mężczyzna o gęstych bokobrodach. - Nazywam się Marco Mallwitz.

Ciąg dalszy nastąpi...

----------

¹ Republika Archipelagu Amantejskiego - Państwo wyspiarskie na południe od kontynentu tyreńskiego, praktycznie po drugiej stronie planety od Cydonii. Silnie eksploatowane przez turyzm stało się jedną z ikon celów podróży na wakacje.

² Knysza rachingamska - Grillowana drożdżowa bułka pełna warzyw, mięsa i sosów, najczęściej sprzedawana w budkach na placach, dworcach i w parkach. Sztandarowa potrawa z kultury fast foodowej Rachingam.

³ Sułtanat Ageru - Największe państwo kontynentu fenicyjskiego i jedno z największych na świecie. Ponieważ na wielu etapach historii było najbardziej rozwinięte intelektualnie i handlowo, Agerczycy w kręgach rasistowskich stali się synonimem sprytu i oszustwa.