Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

piątek, 9 listopada 2018

Fallout: Duch Północy 2



Droga nr 97 prowadziła podobno przez połowę Północnych Pustkowi. Zaczynała się gdzieś na terenach RNK, szła przez Oregon, Waszyngton i kończyła na jakimś odludziu w Kanadzie.
Idąc nią miałem jednak inne wrażenie. Jakby się nigdy nie zaczynała, ani nigdy nie kończyła. Jakby cały świat kręcił się wokół tej drogi. 
Z zamyślenia wyrwało mnie wycie i huk paru strzałów w oddali. Niedaleko - ale nie na tyle blisko, by czuć się zagrożonym. Szedłem więc dalej. 
- Cholera - rzuciłem sam do siebie - Gdzie ten cały Miedziany Krąg? Leon mówił, że będzie kilka mil od Rido City... 
Zaczynałem mieć dość wszystkiego. Plecak był ciężki, mnie było zimno, opanowywała mnie frustracja z powodu wygnania, a miasta jak nie było tak wciąż nie było. 
Spojrzałem na mapę Pip-Boya. Mała strzałka była mną, długa nitka drogą, a kwadracik ze znaczkiem z budynkami oznaczał Rido City. Dobrze, że tacie udało się to przeprogramować, bo inaczej wciąż by mi się tu wyświetlało Bend... 
Według mapy jeszcze mila mnie dzieliła od kwadracika z przecinającą go samotną kreską, który symbolizował Miedziany Krąg i fakt, że mnie tam nie było i nie mogę potwierdzić jego istnienia. Przyjdę - odznaczę, że tam byłem.
Przeszedłem milę. Milę pełną zaśnieżonych wraków samochodów, wypalonych drzew, zardzewiałych tablic i zniszczonych billboardów. A na końcu owej mili - brama. Miedziany Krąg! 
- Partnerze! - zawołał do mnie strażnik bramy do miasta - Hej! Ty do miasta?! 
- Ja do miasta. - rzekłem. 
- Zwykle nie spotyka się tu przybyszów, nie licząc karawan z Bayley Town. Skąd idziecie? 
- Z Rido City. 
- O! Pozdrówcie starego Jensa, jak wrócicie. 
- Nie zamierzam wracać. Jest tu jakieś miejsce do spania? 
- Ach. Tak, dwie przecznice dalej jest bar, "Chata Starej Jean", ona na pewno ma tam jakieś wolne miejsca. 
- Dziękuję niezmiernie. 
Przez otwartą już bramę wkroczyłem do miasta... i w właśnie tym momencie zrozumiałem jego nazwę. 
Dosłownie gdzie nie spojrzeć, tam coś miedzianego - czy to dach budynku, czy rynny, czy narzędzia lub elementy uzbrojenia. Skąd oni to wszystko brali? 
Przeszedłem parę mieniących się miedzianym błyskiem ulic i ujrzałem "Chatę Starej Jean". 
Wewnątrz przywitało mnie przyjemne ciepło z kominka, zapach piwa oraz uśmiech starszej kobiety za ladą. Wyglądała, jakby mogła być babcią każdego na pustkowiach.
- A, nowa twarz w mieście! Witamy w naszych skromnych progach - powiedziała, kiedy zasiadłem przy barze - Ja jestem Stara Jean, właścicielka Chaty. Życzysz sobie czegoś, przybyszu?
- Coś do picia. Najlepiej whiskey.
- Właśnie się skończyła...
- To Nuka-Colę. I pokój.
- Da się zrobić. 27 kapsli, młodzieńcze - przede mną wylądowała butelka napoju i kluczyk - Dawno nie widziałam nowej twarzy w tej mieścinie. Co nowego na pustkowiach?
- Stara bieda - upiłem nieco coli - Zimno jak zwykle. Ruiny stoją. Technicy atakują. I tak dalej.
- Technicy, ech, prawdziwa plaga... Jak tu żyć, gdy w każdej chwili mogą się zjawić i ogłosić, że twoje miasto jest ich?
- Ciężkie czasy.
- Prawda... Skąd właściwie pochodzisz, złociutki?
- Z Rido City idę.
- Czasem bym chciała tam mieszkać, ale kto by wtedy się zajął Chatą? Mniejsza. Z jakiegoś konkretnego powodu poszedłeś czy taki sobie spacerek? 
- Jasne, spacerek przez pustkowia. Dla zdrowia. A i może się szpon śmierci trafi. Musiałem odejść, to jasne. Szkoda gadać...
- Dawaj, Stara Jean nie takie historie słyszała - owa Stara Jean się uśmiechnęła i sobie również nalała coli. Cholera, świetny był to napitek.
- Nah, nic interesującego. Zostałem oskarżony o wszczęcie strzelaniny w barze i mnie wygnali - kolejny łyk Nuka-Coli do moich ust.
- Aj... A wszcząłeś?
- A skąd! Znaczy, właściwie to tak, ale bar właśnie rabowali Technicy.
- A, takie buty... Niech zgadnę, oskarżył cię Swanson?
- Dokładnie.
- Mieszkał tu kiedyś, kawał sukinsyna... Niestety skutecznego. Na twoim miejscu bym szukała innego domu.
- Dziękuję za pocieszenie.
- Wiem jak to brzmi, po prostu Swanson to lokalny dupek, który się przeniósł gdzie indziej. Nam ulżyło - widocznie waszym kosztem...
- Ta. Dziękuję za colę - odstawiłem pustą butelkę na stół, wziąłem klucz i ruszyłem do swojego pokoju.
Łóżko, komoda i lampka. Niezbyt bogato - ale na jedną noc w sam raz.
Usiadłem na łóżku, zerkając na Pip-Boya. Skubaniec, dopiero teraz poinformował mnie o odebraniu nowego sygnału radiowego. Radio Northwest News... Co to niby jest?
- Wiiiiiitajcie, chłopcy i dziewczynki! - przywitał mnie energiczny głos DJa - Ja jestem Alpha Bear, a wy słuchacie radia Northwest News, najbardziej znanego radia na Północnych Pustkowiach! Nadajemy wszędzie, od Samotnej Sosny do Anchorwave, więc nie obawiajcie się nie bycia na czasie! - czyli w Rido nie nadają. Aha. - Z ostatniej chwili, dowiedzieliśmy się że tory na 53 mili linii kolejowej Bayley Town-Anchorage zostały zreperowane i od jutra ponownie można będzie cieszyć się podróżą przez Kanadę na mroźną Alaskę. Ponadto w kasynie "Cascadia" w Bayley Town padła wczoraj główna wygrana, niejaki Andrew Phillips wygrał 10 tysięcy kapsli dzięki grze. Ostatnią, tym razem smutną wiadomością na ten moment jest to, że kolejna już osada została zdobyta przez Techników, był to teraz Mindor, na zachód od Parku Narodowego Denali, fort zamieszkany przez zwykłych mieszczan. Osada ta to kolejna ofiara bandytów, jakimi są Technicy. Ocaleni mieszkańcy Mindoru - przyjmijcie moje kondolencje. A na otarcie łez, kolejny ze znanych wam już utworów, które kochacie, a jest tooooo... Runaround Sue, naszej ulubionej gwiazdy, Diona DiMucci! - w tym momencie zakończył mówić Alpha Bear, a zaczął śpiewać jakiś mężczyzna.
Kolejne miasto opanowane przez Techników? Jest gorzej, niż myślałem... 
Zaczęło się ściemniać, a w mojej głowie już zaczynało szumieć od whiskey z mojej manierki. Przy wesoło brzmiącej pieśni o roztrzepanej Sue usnąłem.
* * *
Ze snu wyrwał mnie kolejna już senna wizja, w której ginie mój ojciec. A do tego doszła kolejna piosenka z radia, tym razem o jakimś szukającym uranu wesołku.
Marne połączenie.
Ucieszyłem sprzęt, wziąłem swoje rzeczy i opuściłem pokój.
Do baru przez okna wkradło się już światło porannego słońca. Kilku brudnych ludzi w pokrytych pyłem kombinezonach (górnicy?) siedziało przy stoliku i grało w karty, a Stara Jean polerowała szklanki. Usiadłem przy barze.
- Witaj, złociutki - zaczęła Jean - To co wczoraj?
- Whiskey wciąż nie ma?
- Nie.
- To to co wczoraj.
- Jasna sprawa - otworzyła butelkę coli i mi podała - To jak? Dokujesz w Kręgu czy ruszasz gdzieś dalej?
- Raczej ruszam dalej. Może osiądę po drodze, ale myślę że raczej zaciągnę się na statek do Rosji.
- Nie będę cię zatrzymywać - ale jakbyś szukał roboty, to przydałby mi się ktoś do mycia naczyń.
- Doceniam ofertę, ale prędzej bym je potłukł niż umył. Dziękuję - odłożyłem pustą butelkę - Na mnie już czas.
- Czekaj, czekaj, czekaj... - przysunęła radio bliżej siebie i pogłośniła.
- A teraz kolejne druzgocące wieści - usłyszałem znany już sobie głos Alpha Beara - Kolejne już miasto dostało się pod jurysdykcję Techników. Rido City, osada przy granicy z RNK zbudowana przez byłych mieszkańców Krypty 96, dzisiaj w nocy zostało zaatakowane i przejęte, jak donosi informator.
- C... Co? Rido!?
- To już kolejne w tym tygodniu miasto przejęte przez rządzących na Północy bandytów. Władze RNK zaczyna niepokoić ich zbliżanie się do granicy. A teraz wieści z południa - w miasteczku Agua Fria w Arizonie pewien ranger pokonał niejakiego Teksańskiego... - dalej już nie słuchałem. Technicy! W Rido! Udało im się! Boże... 
- A ty nie właśnie z Rido City jesteś? - spytała Jean.
- Muszę lecieć - położyłem kapsle na blacie baru, wziąłem plecak i strzelbę, po czym opuściłem bar.
* * *
Droga z Kręgu z powrotem do Rido zajęła mi krócej niż w drugą stronę. Zapewne dlatego że większość czasu biegłem. Niemniej, po godzinie byłem na miejscu, ukryty za wrakiem jakiegoś wiekowego samochodu marki Corvegi.
Na wieczornym nieboskłonie unosił się dym. Leciał on z centrum miasta - zapewne po zamieszkach. Jednakże amerykańska flaga, która zwykle powiewała nad miastem, teraz była przypalona i zbezczeszczona zębatką otaczającą literę A, symbolem Techników. A więc rzeczywiście wygrali...
Na placu stali ocaleni mieszkańcy, pośród technickich ciężarówek ciężko ich było poznać. Niektórzy przechodzili na jakiś podest, inni byli odstrzeliwani. Odsiew...
Wtem na samochód, za którym się kryłem, padł snop światła reflektora, za nim podążyło kilka strzałów.
Cholera.
Przetoczyłem się między drzewa i w kuckach ruszyłem drogą. Na szczęście nie posłali za mną pościgu.
* * *
Siedziałem, zrezygnowany, w Chacie Starej Jean, popijając whiskey (na szczęście już była). Co ja mam teraz zrobić? Uciekać? Walczyć? Ale co zrobię ja sam przeciwko całej organizacji bandytów, która takich jak ja miażdży?
- Ech, złociutki... - zaczęła Stara Jean, polewając mi jeszcze do szklanki - Żebym ja tylko miała te 20 lat mniej, to bym ci chętnie pomogła jakoś w bardziej przydatny sposób, ale moje awanturnicze lata już za mną...
- Ja nie wymagam od pani pomocy. Pani niech dba o Chatę - ja coś wymyślę. Może popłynę do Rosji...?
- Ja bym na twoim miejscu wyruszyła do Bayley Town.
- Bayley Town?
- Miejsce zbudowane na ruinach jednej z dzielnic dawnego, wielkiego miasta, jakim było Seattle, a teraz ponoć rządzi tam nowa szycha. "Las Vegas Północy", słyszałeś? Po prawdzie to bardziej przypomina Nowe Reno niż Vegas, ale nazwa pozostała. Ja, gdybym była w twojej sytuacji, właśnie tam bym poszła i szukała pracy.
- Huh. Niegłupie... Jak tam trafić?
- Och, to proste - musisz iść cały czas na północ, najlepiej drogą numer 97, przejdziesz przez Stepford, a potem dotrzesz do międzystanowej 84. Ale nie skręcaj! Bo albo trafisz do Portland, albo do Idaho, a w żadne . Idź dalej dziewięćdziesiątką siódemką, po przejściu przez międzystanową będziesz już poza Oregonem, w Waszyngtonie. Idź dalej aż dojdziesz do Yakimy, tam przejdź na międzystanową 82, z niej potem przejdź na I-90 i kieruj się na północny zachód. Dojdziesz ruin wielkiego miasta, na których zbudowane jest nowe - Bayley Town.
- ...Mówiła pani, że to proste.
- Oj, wiem jak to brzmi, ale przyjrzyj się mapce na tym swoim ustrojstwie i zobaczysz, że to cały czas praktycznie jedna linia asfaltu. Jeżeli Ci nie odpowiada samotna wędrówka taki szmat drogi, to możesz popytać u karawaniarzy.
- No dobra... - skończyłem zaznaczać sobie odpowiednie punkty na mapie Pip-Boya - Dziękuję. Nie wiem, jak się pani odwdzięczę.
- Po prostu wpadnij kiedyś jeszcze do Starej Jean i opowiedz jakąś historię. Tylko tyle mi zostało w kwestii przygód - wysłuchiwanie ich. A ty na takiego wyglądasz, co takowe przyciąga.
Pożegnałem się i wyszedłem na dwór. Padał śnieg, taki co powoli i spokojnie spadał z chmur na ziemię.
Rozejrzałem się po ulicy. Światła w domach, śnieg na żwirze, górnicy przy rozmowach... Jest! Na końcu ulicy stało kilka wozów i braminy, a także karawaniarze i tabliczka, przedstawiająca kręta drogę i płatek śniegu. Punkt karawany Lodowe Drogi.
Podszedłem do jednego z karawaniarzy.
- Przepraszam, ta karawana to dokąd?
- Hę? - odparł chłopak w stroju z gekoniej skóry. Południowiec... - A, tak. W tym tygodniu mamy kursy do Samotnej Sosny, Nowego Eugene, Willow, Cantwell, nad jezioro Wonder, do Bayley Town no i do Post-Exu, tam przekierowują na Alaskę. Chcesz się zaciągnąć?
- Jasne.
- Idź do szefa - wskazał krępego staruszka nieopodal - On cię gdzieś przydzieli.
- Dzięki, przyjacielu.
Zaraz zjawiłem się przy staruszku.
- Czego? - warknął, odrywając się od jakichś fascynujących wykresów.
- Ja, ten... Z karawaną iść chciałem.
- Mhm. Strzelać umiesz?
- Umiem. - lekko uwidoczniłem karabin na ramieniu.
- Dobrze. Znasz listę celów?
- Znam.
- "Znam". No mów, gdzie chcesz iść, ja nie mam czasu!
- Ach, do Bayley Town.
- Dobra, ty jesteś?
- Casper Bullfinch.
- Mhm - zapisał coś w notatniku - Karawana rusza za dwa dni. Staw się tu w sobotę o 11. A tylko spróbuj się spóźnić...
- Gdzieżbym śmiał - uchyliłem kapelusz i zwróciłem do Chaty.
Zamówiłem dwie noce z góry.
* * *
Sobota nadeszła szybko. O zgrozo, odkąd o północy zaczęła się śnieżyca, to padało i o 8, i o 9, i o 10, i o 10:30, a nawet gdy stałem już wyekwipowany przy punkcie o 11.
- No, nie spóźniłeś się - podszedł do mnie staruszek, mistrz karawany - Jak Ci wspominałem wczoraj - 250 kapsli za samą fatygę, będzie dochodziło po 50 za każdą walkę, tak samo w drugą stronę, ale już mówiłeś że się nie zabierasz. Stań przy wozie - za kwadrans ruszamy.
I w ten sposób opuściłem Miedziany Krąg.