Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Jesus' Bizzare Adventure

Jesus' Bizzare Adventure 

Wszystko, co dotychczas powstało. Nie zostanie dokończone.

Prolog - Egyptian's Walk, The King i The Preach. 


Okolice Betlejem, jedna z wschodnich prowincji Cesarstwa Rzymskiego. 25 grudnia 1.
- Nie mamy czasu do stracenia - rzekł młody Egipcjanin stojący u wyjścia groty - Trzeba jak najszybciej zniszczyć Maskę.
- To musi poczekać, Kadurze. Mój długo wyczekiwany syn się wkrótce urodzi! - nerwowo ściskał swoją laskę Józef z Nazaretu, jednocześnie trzymając za rękę jęczącą z bólu Maryję.
- Zrozum, że jeżeli Maska wpadnie w niepowołane ręce, możesz nie przeżyć ani ty, ani Maryja, ani nawet twój syn.
To przekonało Józefa.
- Jak daleko stąd?
- Cztery kilometry na południe, w chatce pustelnika.
- A kto się zajmie Maryją?
- Nie jestem jedynym, którego tu przyprowadziła Gwiazda. Widziałem po drodze pasterzy idących w tę stronę.
Józef spojrzał zmartwiony na żonę.
- Rób... Co... Trzeba... - wyszeptała.
Józef złożył pocałunek na jej czole i wraz z Kadurem wyszli na zewnątrz. Dosiedli osłów i ruszyli.
* * *
- Skąd wiesz, że to w chatce?
- Mój Egyptian's Walk go wyśledził. Jest tam na pewno.
- Nieumarły?
- Myślę, że gorzej - użytkownik Standa.
- Niech by to...
Po niedługim czasie na pustynnym horyzoncie zjawiła się mała chatka.
Kadur zeskoczył z osła.
- Zobaczę, czy jest w środku. Egyptian's Walk! - po wypowiedzeniu tych słów nad głową Egipcjanina zjawił się orzeł z jakby turbanem na łebku. Z każdym jego machnięciem skrzydeł leciało troszkę piasku - gdyż był to Stand go kontrolujący.
Orzeł skrzeknął i ruszył w stronę chatki, zrobił kilka okrążeń i wrócił. Usiadł na ramieniu Kadura, kiwnął łebkiem i znów się zdematerializował.
- To co robimy?
- Ukryj osła, przygotuj Kinga i stań z boku, jak dam hasło... niech będzie "maska", wtedy wchodzisz. Postarajmy się go nie zabić, tylko zniszczyć Maskę. Dobrze?
- Oby poszło szybko...
Kiedy Kadur już stał przed drzwiami chatki, Józef ukrył się pod ścianą. Przywołał swojego Standa - kościanego legionistę rzymskiego w pancerzu z symbolami cesarskimi - nazywał się King. Mało było osób, które posługiwałyby się mieczem lepiej niż Stand Józefa.
Egipcjanin zapukał do drzwi pustelnika. Zaraz te się uchyliły, wysunęła się zza nich głowa z głupawym uśmiechem i włosami splecionymi w cienkie warkoczyki, zwieńczone guzikami.
- Och, witaj, wędrowcze! - zawołał radosny - Cóż tu robisz? Potrzeba ci czegoś?
- Ja i mój osioł... Uciekaliśmy bandytom z Samarii. Nie dopadli nas, ale w pośpiechu zostawiłem bukłak z wodą przy starym obozowisku. Błagam, dopomóżcie, bo zginiemy z odwodnienia... Chociaż dla osła...
- Och... Oczywiście. Zapraszam.
Józef przyłożył ucho do ściany. Wystarczyło poczekać na hasło...
- Macie ładnie urządzoną chatkę, jak na pustelniczą, panie.
- Ach, dziękuję... Pomagał mi urządzać kolega spod Damaszku.
- Rozumiem. Och, a to co?
- Ta kamienna twarz? Jakaś ozdóbka. Znalazłem ją dawno temu, w na dalekim zachodzie Afryki. Powiem w sekrecie, że to mógł być obiekt religijny. A ja, jako prorok, muszę takie zbierać.
- Taaak... To rzeczywiście bardzo piękna maska...
To był znak.
- THE KING, CIĘCIE!
Kościsty żołnierz jak gdyby nigdy nic wbił miecz w ścianę chaty, pociągnął i zrobił to samo około pół metra w prawo, po czym solidnym kopnięciem wypchnął wyciętą część ściany i Józef mógł wejść.
Pustelnik skulił się na podłodze.
- Błagam, przestańcie, grzesznicy, jak was Jahwe widzi... - jęczał.
- Masz Maskę? - spytał Józef.
- Przy sobie - odparł Kadur.
- Nie zabijemy cię, proroku, tylko weźmiemy tę Maskę.
- M-Maskę...? - pustelnik ostrożnie podniósł wzrok - Ostrzegali mnie, że ktoś będzie chciał ją zniszczyć...
Józef i Kadur stanęli jak wryci. Co to miało znaczyć?
- WIEDZIAŁEM! - zawołał swoim cienkim głośikiem - THE PREACH, OTOCZENIE!
Zewsząd słychać było dziwne buczenie. Kiedy ustało, Kadur odważył się wyjrzeć na zewnątrz. Chatka była faktycznie otoczona przez humanoidalne byty świetlne, całe błękitne, z fioletowymi znamionami w kształcie neum, zaś głowy tych bytów miały kształt graniastosłupów o podstawie trójkąta.
- Użył Standa!
- Czemu ich jest aż tylu?!
- Ha, ha, ha! - zaśmiał się głośno pustelnik - Tyle opcji, ale tylko jeden z tych Standów to ten prawdziwy. Kars mnie ostrzegł, że ktoś przyjdzie. I stało się! Teraz umiejętność mojego The Preach was rozsadzi od środka!
Józefa coraz bardziej bolała głowa. Wszystko wokół wibrowało.
- Kadur, krwawisz! - Józef zobaczył czerwone stróżki lecące z jego uszu - The King, atak!
King wyskoczył z niebywałą prędkością i zaatakował jedną z kopii The Preach. Kopię - bo miecz nic nie zdziałał.
Józef zrozumiał. The Preach był Standem iluzjonistyczno-sonicznym. Tworzył swoje kopie, nietykalne, ale same nie mogły też atakować. Jedyne co mogły robić to generować fale dźwiękowe, niszczące mózg. Dlatego Kadurowi pociekła krew z uszu.
Z każdą sekundą było coraz ciężej, ale myślał nad planem. Jeśli zaatakuje pustelnika, może go zabić - wtedy zniknie Stand i jego kopie. Pustelnik może też spróbować się obronić, wtedy będzie zmuszony przywołać swojego "prawdziwego" Standa. Józef lepszej opcji by nie widział.
- The King!
- The Preach!
- Atatatatatatatata! - krzyczał Król.
Jakże wielkie było zaskoczenie pustelnika, gdy jeszcze zanim zjawił się jego wybawca, pierś mu wielokrotnie przebił miecz Króla.
- Wybacz, pustelniku.
Stojący już w drzwiach Preach zaczął się powoli dematerializować. Pustelnik umierał.
- Zawiodłem, mistrzu... Zawiodłem...
Wraz z tym ostatnim jękiem zakończył się jego żywot. Powietrze przestało wibrować, kopie zniknęły. Wszystko ucichło.
- Mam Maskę... - westchnął Kadur - Egyptian's Walk, młot.
Orzeł stanął na piasku, skrzeknął "weyoooo". Ziarenka piasku zaczęły się układać w kształt młota. Po chwili takowy uformował się do końca i wzniósł w powietrze, bo czym złapał go Kadur.
- Zakończmy to.
Rozkruszył Kamienną Maskę na kawałki jednym uderzeniem.
- Chodź, Józefie. Maryja na pewno czeka.
* * *
Jeszcze tej samej nocy narodził się syn Maryi i Boga, którego rolę ojca miał pełnić mąż Maryi, Józef. Nazwali go Jezus - i według słów Gabriela, anioła który ujawnił im się miesiące wcześniej, Syn Boży miał zbawić świat.
Czego jednak im nie powiedziano, to to że Jezus, podobnie jak Józef czy Kadur, będzie użytkownikiem Standa. Ujawnił się u niego już w pierwszych latach życia i był sporym zaskoczeniem, tym bardziej że Maryja żadnego Standa nie posiadała, a tylko jej krew (oprócz boskiej) płynęła w żyłach młodzieńca.
- Myślisz, że to było zaplanowane? - zapytał kiedyś Józef swojego egipskiego przyjaciela.
- Cóż... jeśli tak, na pewno prędzej czy później się tego dowiemy. Masz już dla niego jakąś nazwę?
Nazarejczyk spojrzał na biegającego w kółko obok domu Jezusa, a następnie na kręcącego się wokół niego Standa - coś, co przypominało kościstego anioła w płaszczu z kapturem, lecz nie miało nóg, a długą mackę. Wyglądało dość strasznie, ale jednocześnie intrygująco. Wzniosło się wysoko w niebo i zaczęło mienić kolorami. Jezusek, mający lat zaledwie sześć, zaśmiał się jak to tylko dziecko potrafi.
- Hmm... Myślę, że Spirit in the Sky będzie dobrą nazwą. Jednak ostateczna decyzja będzie należała do niego.
- Racja...
------------>
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:
Stand Name: The Preach
Stand User: Pustelnik
Działanie: Stand ma humanoidalną formę, potrafi tworzyć swoje klony w nieskończonych ilościach, którym nie można nic zrobić, ale one same też nie mogą nic zrobić. Jedyne co robią klony to wytwarzają fale dźwiękowe, tak intensywne że powodują krwawienie wewnątrz głowy a nawet uszkodzenie mózgu i śmierć. Może działać na dużych odległościach od użytkownika, jednakże jest bardzo powolny.

Stand Name: The King
Stand User: Józef z Nazaretu
Działanie: Stand przybiera postać kościstego legionisty w pancerzu z symbolami cesarskimi. Posługuje się mieczem i jest niebywale szybki i zwinny, kosztem jednak zasięgu, w jakim może działać. Krzyk bojowy to "atatatata!".

Stand Name: Egyptian's Walk
Stand User: Kadur z Szubra al-Chajma
Działanie: Ten Stand przebiera formę orła z, o dziwo, nigdy nie spadającym turbanem. Orzeł potrafi znajdować się nawet dziesiątki kilometrów od użytkownika, a dalej to co widzi jest wysyłane wprost do mózgu użytkownika (jednak im dalej, rzecz jasna, tym gorzej), dlatego jest wręcz idealnym Standem zwiadowczym. Ponadto potrafi kontrolować piasek, poruszać nim, zmieniać siłę ściskania się ziaren (tzn. raz garść piasku może się sypać z rąk, a raz być zbita w kamień), a nawet wywoływać niewielkie burze piaskowe. Niestety, rzadko jest w stanie uczyć się nowych rzeczy, ponadto w zwarciu z człowiekiem jest bezużyteczny, jeżeli w pobliżu nie ma użytkownika. Krzyk bojowy to "weyooo!".
Rozdział 1 - Spirit in the Sky, Desert Dweller i Cruel World

Nazaret, Cesarstwo Rzymskie, 31 października 27.
Judasz, jedyny z Dwunastu Apostołów który pochodził spoza Galilei. Po nocach żołnierze odwiedzający tajny klub walki nazarejskiego półświatka mówili na niego "Miażdżyciel z Kariotu", ze względu na to, jak zazwyczaj wyglądały twarze jego przeciwników, no i na miasto jego pochodzenia.
- A zatem, czy mamy układ? - zapytał rzymski żołnierz, kładąc na stoliku słodko brzęczącą sakiewkę pełną srebrników.
- Mamy. - Judasz przysunął worek bliżej siebie.
Zadanie nie było trudne - wyeliminować proroka, którego Cesarstwo uznało za zagrożenie. Jego zdolności przekonywania mogły nawet doprowadzić do powstania Żydów. A tego nikt nie chciał. Nawet Judasz - a przynajmniej już nie Judasz.
Prorokiem tym był Jezus, podający się za Chrystusa, za Zbawiciela, za syna samego Boga. Za tego, który ma wyzwolić ludzkość. A to, co najbardziej straszyło Rzymian - za króla Żydów. A przynajmniej tak mówili o nim ci, co go słuchali.
Judasz siedział razem z jedenastoma innymi przy stole. Słuchali słów płynących jak miód z ust proroka, który opowiadał o grzechu i jak się go wystrzegać.
Kiedy się już pożegnali, Judasz podszedł do Jezusa.
- Panie...
- Judaszu, wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi. Jak już Ci mówiłem - mów mi po imieniu, tak jak ja mówię do ciebie.
- Dobrze, Jezusie. Co sądzisz o zdradzie?
- Cóż, zdrada jest rzeczą ludzką, jak każdy inny grzech. I każdy może ją popełnić, jeśli ma powód. Choć, jak pewnie się domyślasz, martwi to Stwórcę. On chce, byśmy sobie pomagali, a nie zdradzali, prawda?
- Ach... A czy popełnienie zdrady zamyka drogę do Nieba?
- Każdy grzech to robi, ale tylko te śmiertelne robią to ostatecznie. Mówiłem wam o grzechach śmiertelnych. Jeżeli będziesz żałował za swoje grzechy, Pan Ci przebaczy. Ale najlepiej w ogóle się grzechu wystrzegać.
- Racja... Mam więc nadzieję, że mi przebaczysz. Potrzebuję tych pieniędzy.
- Słucham?
Judasz odpowiedział nagłym, solidnym uderzeniem w szczękę Jezusa.
Pociekła krew.
Jezus zatoczył się, jego błękitne oczy na chwilę coś przyćmiło. Iskariota nie przerwał, wyprowadził kolejny cios, i kolejny, i kolejny. Prorok wylądował na ścianie.
- Wybacz mi! - już miał wyprowadzić ostateczny cios, który by odebrał życie Jezusa, kiedy zobaczył ruch ust proroka.
- S-Spirit in the Sky...
- Słucham?
Poczuł przeszywające zimno w okolicy kręgosłupa. Coś mu szepnęło do ucha "pieniądze nie są tego warte", po czym nagle Jezus skoczył, uderzając apostoła w brzuch i w bok, zadając ból, ale żadnych ran. Judasza aż skręciło, cofnął się kilka kroków, oparł o drugą ścianę chatki w której odprawiane były spotkania.
- Nie myśl, że to koniec - charknął, położył stopę na ścianie i się odepchnął, lecąc kolanem prosto w krocze proroka.
"Skąd wiedział, gdzie uderzać? Co to był za szept? Co to za boskie moce?" - myślał przerażony wojownik.
Wtem jakaś niewidzialna dla niego siła chwyciła go za łydkę.
- CO JEST...!?
- Przemyśl to zlecenie jeszcze raz, Judaszu.
Siła pociągnęła mocno za nogę - Judasz upadł, widząc tylko jak Jezus wychodzi z chaty.
* * *
"Gdyby nie mój Stand, Spirit in the Sky, nie miałbym szans przeciwko Judaszowi" - myślał Jezus - "Gdybym nie poznał jego słabych punktów, ani gdybym nie użył jego ogona do zatrzymania go w drodze do kolejnego ataku, już byłbym martwy".
Spirit in the Sky, choć nie miał wybitnej siły czy wytrzymałości, był zaskakująco przydatny podczas walki. Z wyglądu przypominał górną cześć ludzkiego szkieletu, z długim kręgosłupem który przeradzał się w giętki ogon. Wypełniał go w całości szaro-fioletowy żel, okryty był ciemnym płaszczem z kapturem, a na ustach i nosie miał dziwną, fioletową maskę - oczy zaś miał z zabarwionego na purpurowo szkła. Potrafił wniknąć w umysł przeciwnika, poznać jego słabości i ewentualnie, jeśli jest słaby psychicznie, przekabacić go do pomocy użytkownikowi, w tym wypadku prorokowi, a przynajmniej do jego nieatakowania. Ponadto mógł używać ogona do wyprowadzania przeciwników z równowagi.
Jezus szedł zatłoczoną uliczką Nazaretu. Pozdrowił starego Zohara, zamienił dwa słowa z Marią Magdaleną o wczorajszej pogodzie, kupił chleb dla małego Samoela i jego matki, Tamary. Był lubiany w mieście - pewnie dlatego Rzymianie nie przeprowadzili regularnego ataku na "podburzających".
W końcu dotarł do małej chatki cieślarskiej gdzie czekała jego matka Maryja, jego przybrany ojciec Józef i pewien blady gość owinięty w szmaty.
- No nie wierzę...
- Jezus! - gość się podniósł.
- Wujek JoJo! - syn cieśli rzucił się z uściskami na przyszywanego wujka i starego przyjaciela Józefa, przybysza z dalekiej Szkocji i uciekiniera z rzymskiej armii: nikogo innego niż starego Joviniana z klanu Joestar.
- Aleś ty wyrósł odkąd cię ostatnio widziałem... Ile wtedy miałeś lat, 15?
- Równo! Gdzieś ty był?
- W Afryce, chłopcze, podróżowałem od jednego końca Sahary na drugi. I z powrotem, haha!
- Jezus, ty mi lepiej powiedz, skąd te sińce - odezwał się Józef - Nie uwierzę, jeśli powiesz że się pobiłeś.
- Zostałem zaatakowany. Przez Judasza. Najęli go Rzymianie. Użyłem Spirit in the Sky, by go pokonać.
- Ha! To nasz chłopak! - uderzył dłonią o stół wujek JoJo - Ja, tak się składa, też byłem zmuszony dzisiaj użyć swojego Standa. Ma to zapewne związek z moim ostatnim znaleziskiem...
- Opowiedz! - zawołał Józef.
- Siadaj tu, synu... - podeszła Maryja z olejkami - Zajmę się tym...
- No mów, już.
- Dobrze, zaczynam...
* * *
Wjechałem wtedy do Nazaretu. Dopiero co wróciłem z Sardynii, mając moje znalezisko, o którym zaraz wam opowiem. Zatrzymałem się w barze, zmęczony, chciałem się napić i od razu iść do was. Przeszkodził mi w tym pewien mężczyzna o dziwnej fryzurze. Przedstawił się jako Lipp Tone, powiedział że wyglądam na podróżnika i że pewnie dużo wiem o świecie. No, przyznaję, połechtany w ambicję nie zaprzeczyłem. Zarzekał się, że jakieś dziwaczne zwierzę mu zaanektowało ogródek i że może je rozpoznam.
Głupi ja, poszedłem za nim.
Gdy tylko weszliśmy do jego chaty, coś mnie obwinęło w pasie i nie mogłem się dalej ruszyć.
- Muahahaha! O rany, Joestar, aleś ty naiwny. Wpadłeś w moją pułapkę!
Spojrzałem tam, gdzie mnie uciskało i z sekundy na sekundę coraz bardziej bolało. Sznur, który mnie owinął, był półprzezroczysty i powoli wyrastały z niego kolce.
- Czy to...?
- Tak jest! - zaśmiał się głośno Lipp Tone - Zapoznaj się z moim Standem, niezawodnym Cruel World! Ten sznur to Stand, więc może też splątać twojego, jaki by nie był. Teraz gadaj - gdzie to jest?!
- Ale...
- Nie zgrywaj głupiego, wiesz o co chodzi! Gdzie, pytam, gdzie?!
- Ale...
- JOESTAR!
- Ale ty mnie chyba nie doceniasz, Tone. Pozwól, że teraz ja cię zapoznam z moim Standem. Desert Dweller!
Z moich dłoni zaczęły rosnąć znane już wam gałęzie oliwne. Nie byliśmy na otwartej przestrzeni, więc nie mogłem ich rozciągnąć dalej niż na metr, ale to starczyło. Ale uformowałem ich "ludzką formę" - człekokształnego potwora z gałęzi, w oliwnej koronie.
- Myślisz że to mnie powstrzyma? Cruel World, splątanie!
Sznur zrobił kilka kółek wokół Mieszkańca. Ten jednak rozkręcił się na proste gałęzie, wysunął z więzów i znów uformował.
- Hę? - jęknął Lipp.
Powtórzyłem to samo. I znów. I znów. Desert Dweller w końcu stanął tuż przed Lippem, przygotowując pięści.
- Niech to wszystko jasny ch... - nie dokończył.
- ORAORAORAORAORAORAORA! ORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORAORA! - zaczęła się seria silnych uderzeń zbitych w mięsistą masę gałęzi - ORA!
Ostatnie, efektowne uderzenie wykończyło Lippa Tone. Leżał z rozwaloną twarzą na podłodze, ja zaś skończyłem z tylko kilkoma ranami po kolcach na brzuchu. Wróciłem do baru, skończyłem pić i ruszyłem do was.
* * *
- No bardzo ciekawa historia - skomentował Józef drapiąc się po brodzie - Ale co w związku z tym znaleziskiem?
- No tak... - zmieszał się JoJo, zaczął grzebać w plecaku - Zobaczcie.
Na stole zjawił się zarysowany, stary kawałek papirusu. Przedstawiał północ Afryki, wschód Azji Mniejszej i południe Europy. Całe Cesarstwo.
- Znalazłem to w Sanktuarium, dawnym domu Karsa, Whama i ACDC w Sardynii. To mapa. Widzicie te krzyżyki? Byłem już w kilku z nich. W sensie w miejscach które są nimi zaznaczone. Tam są Maski.
- ...
- ...
- Tak jest. Te Maski. Te, których ty, ja i Kadur szukamy od lat, podobnie jak nasi ojcowie. Ich strażnicy są użytkownikami Standów, jak tamten pustelnik trzy dekady temu.
- Jakie maski, ojcze? - spytał Jezus.
- Zaraz Ci wyjaśnię.
- JESZCZE mu nie powiedziałeś? - Jovinian był zaskoczony.
- J-Ja... No... Tak się złożyło jakoś... Nieważne. Wezwę Kadura. Musimy jak najszybciej je zniszczyć.
- A jaki ta mapa związek z atakiem tamtego użytkownika Standa? - Jezus tym razem spojrzał na wuja.
- Myślę, że był najęty przez strażników. Nikt nie powinien znać położenia Masek. A ja znam. Wy teraz też. Strzeżcie się.
* * *
Judasz był zmęczony. Zmęczony życiem - ból mu wykręcił flaki na drugą stronę. Walki mu już nie służyły. Pokonał go zwykły kaznodzieja. Nie był w stanie się z tym pogodzić.
Sznur już wisiał na drzewie. Judasz założył go na szyję - chciał odejść właśnie w ten sposób. Spojrzał jeszcze raz na polankę, na której rosło drzewo. Tutaj zawsze trenował.
Podniósł jedną nogę. Jeszcze druga i to będzie koniec. Jeszcze trochę. Jeszcze chwila...
- Agh! - jęknął, gdy coś mu przebiło gardło.
Spojrzał - drewniana strzała ze złotym, ładnie rzeźbionym grotem.
"Ale... Dlaczego...?".
- Dotrzymasz złożonej Cesarstwu obietnicy, Judaszu - powiedział zamaskowany łucznik stojący na pobliskim wzgórzu - Moja Strzała już o to zadba. Jak nie siłą mięśni, to siłą ducha walki...
Łucznik zabrał Strzałę z gardła nieprzytomnego Judasza i odszedł w swoją stronę.
------------>
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:
Stand Name: Spirit in the Sky
Stand User: Jezus z Nazaretu
Działanie: Stand przybiera wygląd czegoś przypominającego kościstego anioła (bez dolnej części ciała, tylko z długą macką) w czarnym płaszczu z kapturem. Stands potrafi zajrzeć w strefę psychiczną ofiary - poznać jej myśli, czasem słabości, a u słabszych potrafi namówić ich do "nawrócenia" się na stronę użytkownika.
Działanie: Stand przybiera formę prostego sznura o dowolnej długości (nie dłuższej jednak niż 100 m), z dowolnego punktu na sznurze potrafi wytwarzać wiele stalowych kolców o długości góra 15 centymetrów.

Stand Name: Desert Dweller 
Stand User: Jovinian Joestar
Działanie: Stand potrafi przybierać dwie formy: rozciągających się na kilometry gałęzi oliwnych (podobnych do kolczastych łodyg, będących Standami potomków usera - Jonathana, Josepha i Holy, tzw. Hermit Purple), jednakże wyłącznie na otwartych przestrzeniach, a także zbitego w całość z tych gałęzi humanoida (podobnie jak robiła z nitkami kolejna potomka, Jolyne Cujoh) - to już może wszędzie.

Stand Name: Cruel World 
Stand User: Lipp Tone
Działanie: Długi sznur, który z każdego punktu może wytworzyć ostre kolce o długości max 15 cm.

Rozdział 2 - Scary Skeleton

Nazaret, Cesarstwo Rzymskie, 31 października 27
- To o co chodzi z tymi Maskami? - spytał Jezus.
- Ech... No dobra, posłuchaj... - zaczął Józef - Wiele tysięcy lat temu istniała inna rasa bardzo potężnych, wampirycznych stworzeń, których ówcześni ludzie uważali za bogów. Byli prawie niepokonani, dla nich jedynym zagrożeniem było słońce. Z czasem ludzie zaczęli się buntować przeciwko rządom tych "bogów", zaczęli opanowywać energię czerpaną ze słońca i oddechu - tak powstał klan użytkowników Hamonu.
Jeden z wampirycznych bogów, Kars, chciał przełamać klątwę morderczego słońca. Potrzebował do tego jednej z Kamiennych Masek tworzonych do obrzędów i Czerwonego Kamienia Ajy. Jego chęć zrzucenia klątwy stała się nową obsesją - obsesją na punkcie dążenia do stania się najwyższą formą życia, gdyż to mogła mu dać Maska połączona z Kamieniem. On, wraz ze swoim przyjacielem ACDC zaczęli polować na członków klanu użytkowników Hamonu.
Z czasem reszta plemienia bogów uznała ich za szaleńców - zaczęła się bitwa, w której Kars i ACDC wymordowali wszystkich z klanu, zostawiając przy życiu jedynie dwa niemowlęta, o imionach Wham i Santana. Wspólnie zaczęli walkę z klanem i, czując się zbyt słabymi, odeszli na wieloletni spoczynek w Filarze, czekając aż sami wymrzemy. Kiedy się przebudzą, odnajdą Czerwony Kamień Ajy i staną się najwyższymi formami życia. Było to 77 lat temu...
W walce z nimi zginęli między innymi nasi dziadkowie, mój i Kadura. Ja i Kadur staliśmy się nowymi mistrzami Hamonu. Naszym obowiązkiem jest chronić świat przed wampirami. A Kamienne Maski, które potrafią stworzyć nowe, dalej istnieją. To je trzeba zniszczyć. Wszystkie. Rozumiesz?
- Rozumiem... Ojcze?
- Tak?
- Chcę iść z wami. Mój Stand może wam się przydać w walce ze strażnikami. Jeśli wampiryczny kult dalej może się odrodzić, to musimy to powstrzymać.
- Ha, mój syn! Po cichu liczyłem, że nie będę musiał cię namawiać. Chodź tu - rozwarł ręce do uścisku.
- Hola, hola! - usłyszeli kobiecy głos - A co ze mną? Już nie mam żadnego prawa głosu w tym domu?
- Matko...
- Maryjo...
- Kochanie...
Trójka mężczyzn spojrzała na kobietę mierzącą ich spochmurniałym wzrokiem. Po chwili jednak jej spojrzenie zelżało.
- Róbcie co trzeba...
Józef ją przytulił.
- Poradzisz sobie?
- Magdalena mi pomoże... Piotr, ten znajomy Jezusa, też... Wiecie, co robić.
Zabrzmiał stukot kopyt i nagle przez drzwi do domu zajrzała wesoła twarz śniadego wąsacza.
- Ktoś mnie wzywał? - spytał - Nie wierzę własnym oczom! Jovinian?
- Kadur!
Padli sobie w ramiona. Na pewno nie widzieli się od lat.
- Przygotujcie się wszyscy - rzekł Józef zakładając strój pustynny - Przed nami długa droga...
* * *
Akka, Cesarstwo Rzymskie, 1 listopada 27
Wyruszyli poprzednim wieczorem, przez pustynię szli na piechotę, swoje rzeczy trzymali w wozie handlowym Kadura - mógł on się w każdej chwili zmienić w mały kram.
Następnego południa dotarli do Akki - dużego miasta portowego, gdzie według mapy znajdowała się pierwsza Maska - a także był to ich punkt wyjścia z Izraela.
- Rozejrzymy się z Jezusem za Maską - powiedział Joestar - W razie kłopotów damy znać.
Spotkali się z akceptacją Józefa i Kadura. Wkrótce byli już w tłumie.
- W którą stronę? - Jezus zaczął się rozglądać.
- Mapa wskazuje budynek w północno-zachodniej części miasta, bliżej brzegu... Najpierw przejrzymy budynki publiczne, a w razie braku efektów dopiero zaczniemy nawiedzać prywatne domostwa.
Używając swojego Standa i jego niemałego zasięgu, Jezus zaczął zaglądać w okna lokalnych magazynów, sklepów i baraków. Nigdzie nie było widać Maski - dopóki dwójka podróżników nie weszła do szpitala.
- Czujesz tę dziwaczną aurę? Mrozi krew w żyłach... - JoJo zaczął się krzywić.
- To szpital, ludzie tu umierają. Może to kwestia właśnie tego.
- A może... Może to kwestia tej ozdóbki w sali obok. - Jovinian z uśmiechem wskazał wejście do pustej salki szpitalnej, gdzie między dwoma łóżkami, nad szafką, wisiała Kamienna Maska.
Weszli do środka.
- Jezus? - usłyszeli metaliczny głos - JoJo?
Obejrzeli się. Drzwi trzasnęły, zasłonił je swoim ciałem owinięty bandażami człowiek.
Człowiek który nie miał twarzy, ale w zamian dostał dodatkową parę rąk. Otaczała go mieniąca się kolorami aura.
- UWAŻAJ!
Jezus uniknął ciosów ze strony dwóch lewych rąk dziwnego człowieka. Joestar spróbował go dźgnąć nożem w bok, jednak nóż przeniknął przez niego jak przez powietrze.
- Nie mogę go atakować! - krzyknął - To jest Stand! Desert Dweller!
- Spirit in the Sky!
- Jezus! JoJo! - dalej gadał Stand, wciąż próbując uderzyć biegających po całej salce przeciwników.
Stand Joviniana owinął mu dwie ręce. To jednak nie wystarczyło - atakujący Stand rozerwał łodygę Mieszkańca, w tym momencie z dwóch miejsc na ręce JoJo trysnęła krew.
- Jasna cholera... Jest za silny! Musimy uciekać i dać znać reszcie!
- Stać! - usłyszeli metaliczny głos.
- Kto to powiedział?
- Czy to możliwe...?!
- Nigdzie stąd nie idziecie! - głos wydobywał się od strony czterorękiego Standa - Tak jest! Mojego użytkownika tu nie ma! Jak widzicie, teraz mówię ja: Scary Skeleton! Tak mnie nazwano, i tak się macie do mnie zwracać!
- Jaka jest twoja umiejętność...? - zaczął Jovinian.
- NIE PRZERYWAJ! - dwie pięści trafiły dokładnie po dwóch stronach głowy wujka - Przestańcie się wiercić, bo i tak już jesteście skazani na powolną śmierć.
- Po moim trupie! Spirit in the Sky!
Swoim ogonem Stand Jezusa wyprowadził Scary Skeleton z równowagi, w tym momencie z użyciem ludzkiej formy Desert Dweller zostały zniszczone drzwi i dwójka wybiegła na korytarz.
- WRACAĆ TU! NIE UCIEKNIECIE! CZUJĘ WASZE AURY!
Jezus z wujkiem ukryli się za rogiem korytarza.
- Co robimy?!
- Musimy znaleźć użytkownika!
- JEZUS! JOJO! - metaliczny głos był coraz bliżej.
W tym momencie z innej sali wyszła pacjentka.
- Nareszcie mogę wyglądać jak kiedyś...
Zobaczyła dwójkę pobitych ludzi i zdemolowany korytarz. Zaczęła krzyczeć.
- JEZUS, JO-... TAMARA! - wrzasnął Szkielet łapiąc kobietę.
Biedaczka, nie wiedziała co się dzieje.
- TAMARA! SPOOOO... KIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIOI!
Seria mocnych uderzeń czterech rąk zmiażdżyła twarz kobiety. Ale nie to było najgorsze - każde uderzone miejsce zaczęło się zmieniać. Jaśniało, twardniało...
- Już wiem! - cicho krzyknął Jezus - On zamienia wszystko żywe czego dotknie w masę kostną! Cokolwiek się stanie, nie daj się trafić!
- Oby tylko po pokonaniu użytkownika to się cofnęło...
- JEZUS! JOJO! CZUJĘ WAS! JESTEŚCIE BLISKO!
"Jeżeli tak dalej pójdzie, będę musiał użyć tej umiejętności..." - pomyślał Jezus. Rzadko miał do tego okazję, bał się że się uda, a wtedy już będzie klops.
- Ja go przytrzymam, przeszukaj okolicę! Szybko! Desert Dweller!
- Spirit in the Sky!
Stand zaczął przeglądać wszystkie miejsca na ulicy, które mogły mieć wgląd na ten korytarz. Jeden dom, drugi, trzeci... Nie ma!
- SPOOKIKIKIKIKIKIKIKIKIKI!
- ORAORAORAORAORAORAORA!
Kolejny dom, i kolejny, zaraz trzeba będzie szukać w tłumie!
- WYGRAŁEM! ZAMIENIASZ SIĘ W KOŚĆ! SPOOOOOKIIIIIII! SCARY SKELETON ZNÓW WYGRYWA!
Jezus obejrzał się. W korytarzu stały już dwa kościste pomniki - Tamary i Joviniana. Stand stąpał powoli w kierunku Jezusa.
Jest!
Brodaty mieszkaniec Akki stał przed swoim domem i patrzył w kierunku okna, gdzie stał Jezus. Otaczała go purpurowa aura. To musiał być on!
Z okna wystrzelił ogon Ducha, Jezus go chwycił i zsunął się po nim na dół.
Użytkownik wbiegł do wnętrza domu, jego Stand wyskoczył z okna i z hałasem wylądował przed wejściem. Jezus stanął przed nim.
- Chociaż nie mam oczu, nawet w tym tłumie wiem gdzie uderzać. Czuję twoją aurę. Jezusie! Szykuj się na śmierć! - Scary Skeleton podniósł wszystkie ręce.
Oczy Spirit in the Sky zalśniły purpurą, zaczął się mienić kolorami. W oka mgnieniu owinął wrogiego Standa całym sobą, zaczął go ściskać. Z ciała użytkownika ukrytego w domu wystrzeliły strużki krwi.
Jezus wskoczył przez okno, schwytał go.
- Co teraz zrobisz, proroku? Wyślesz mnie, wielkiego Orangino, przed Sąd Ostateczny? Ty, człowiek o złotym sercu? Chcesz utracić swoją niewinność? Hę? - krzyczał Żyd.
- Nasz Pan już ustali kto jest winny a kto nie. Teraz chcę tylko uwolnić JoJo i kobietę. Przygotuj się, bo jako pierwszy poznasz tajną umiejętność mojego Standa, jaką jest tworzenie aur. Aur, które widzi twój Stand!
- C-Co?!
- Spirit in the Sky - Crazy Over You!
Orangino poczuł zimno w kręgosłupie. Purpurowa poświata wokół niego zmieniła kolor na ten, który posiadał Jezus - błękitny.
Rozplątany Scary Skeleton wstał i spojrzał na Orangino.
- Muszę... Zniszczyć... Jezusa!!!
- N-Nie, nie! NIE!
- SPOOKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKIKI! SPOOKIIIII!!!
Seria uderzeń czterech silnych rąk powaliła użytkownika. Zaczął powoli kostnieć.
- NIEEEE! CO Z CIEBIE ZA ZBAWCA!? - po tym agonalnym krzyku Orangino zakończył swój żywot. Scary Skeleton zaczął powoli znikać.
* * *
- Co tam się właściwie wydarzyło? - spytał Jezusa Jovinian, kiedy wyszli ze szpitala. JoJo trzymał w ręce Maskę.
- Zrozumiałem działanie tego Standa. Widział jedynie aury ludzi, każda jest inna. Użytkownik wyznaczał mu aurę do zabicia, a ten używał swoich pięści, które zmieniały żywe tkanki w masę kostną. Użyłem na jego użytkowniku swojej tajnej umiejętności - Crazy Over You - i wytworzyłem "swoją" aurę wokół niego. Na szczęście Stand nie dostrzegł różnicy i zaatakował samego Orangino, cofając twoją przemianę, a samemu się niszcząc. Jedynym który się nie odmienił z kości był sam użytkownik.
- Niebywałe... Jestem Ci dłużny. I oddam Ci tę przyjemność zniszczenia Maski.
Weszli do portu. Maska wylądowała na ziemi. Jezus wziął pierwszy lepszy kamień, uderzył kilka razy - z Maski zostało tylko parę kamyczków.
- Pierwsza z głowy.
- Hej! - usłyszeli Józefa - Jesteście w końcu. Nie było problemów?
Jezus i JoJo spojrzeli na siebie, zaśmiali się i bez słowa poszli w kierunku łodzi.
Józef był bardzo skonfundowany.
* * *
- Nie! NIE! - Tamara Cole, była pacjentka szpitala w Acce, stała przed lusterkiem w swoim domu - W końcu po wielu latach lekarzom udało się doprowadzić moją twarz do wyglądu takiego, by wyglądała normalnie! A teraz... Tamci ludzie... Co oni zrobili?!
- Nie martw się, siostrzyczko - powiedział brat Tamary, Cerasus - Będziesz mogła się zemścić. I przy okazji zarobić nieco grosza. Zadbam o to...
- Tamci... Chlip... JoJo... I Jezus... Jak oni...
- Już, już, spokojnie. Stań przy oknie, odetchnij.
Tamara go posłuchała. Cerasus wyjrzał przez owe okno. To był znak.
Strzała ze złotym, ładnie rzeźbionym grotem przebiła gardło Tamary.
- Zaraz się przekonamy, czy będziesz mi pomocna.
Wyrwał z jej gardła Strzałę i spojrzał w kierunku dachu, z którego została wystrzelona - łucznika już nie było.
------------>
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:
Stand Name: Scary Skeleton
Stand User: Orangino
Działanie: Stand przybiera formę humanoidalną, przypomina owiniętego w całości szmatami człowieka bez twarzy i o czterech rękach. Każda tkanka żywa przez niego uderzona powoli zamienia się w masę kostną. Stand automatyczny. Jest ślepy - widzi jedynie przypisane do ludzi "aury".

Stand Name: Spirit in the Sky - Crazy Over You. 
Stand User: Jezus z Nazaretu.
Działanie: Jedna z umiejętności Spirit in the Sky, potrafi zmieniać aurę swojego użytkownika oraz innych osób. Ciężkie do kontrolowania i rzadko przydatne, ale obecne.
Rozdział 3 - Barrow Ghost i Slow Farewell

Morze Śródziemne, 1 listopada 27
Łódź powoli odpływała od portu w Acce. Był na niej zapas jedzenia, wóz, dwa osły i znani już nam bohaterowie: Kadur z Szubra al-Chajma, Jovinian Joestar z Arddarleck, Józef z Nazaretu i jego przybrany syn - Jezus z Nazaretu. Oddalali się od leżących na brzegu okruchów Maski i kościstego pomnika ich ostatniego przeciwnika.
- Yo, Orangino! - zawołał mu na pożegnanie Jezus, mimo że pomnik nie miał jak go usłyszeć.
Rozpoczęła się ich droga na Cypr.
Jezus siedział z zarzuconą siecią. Mimochodem przysłuchiwał się rozmowom.
- ...Dlatego musisz ustabilizować swój oddech, inaczej nie ma szans by działał twój Hamon. - mówił Kadur do JoJo - Właśnie na tym to się opiera.
- Ustabilizować, dobrze... O tak?
- Nie! "Ustabilizować" nie znaczy przestać oddychać tylko sprawić... Agh, po prostu spójrz jak ja to robię.
- Głupi ośle! - denerwował się po drugiej stronie łodzi Józef - Dlaczego nie jesz? Masz tu owies przed nosem, dałem ci właśnie. Kolega zaraz zje a ty nawet nie zacząłeś. Głodny będziesz!
"Chyba nareszcie chwila spokoju" - pomyślał Jezus.
Wtem coś pociągnęło siatkę. Ryby! Jezus zaczął wyciągać sieć.
- Co jest... - prorok nie mógł dokończyć.
- JASNA CHOLERA, JEZUS WYPADŁ!
Ogon Spirit in the Sky chwycił swojego użytkownika i wyciągnął go na pokład, razem z siatką. Pełniutką ryb.
Wszyscy spojrzeli do środka, zaskoczeni.
- Tu... Nigdy nie było tak dużo ryb... - Józef był zdziwiony.
- Ueeeee, taki skarb się trafił a wy narzekacie! Dzisiaj będzie świetny obiad! A w Ledrze* możemy je sprzedać. Macie sól?
W tym momencie zatrzęsła się cała łódź.
- Ej, to nie powinno się dziać! - zawołał Kadur.
W kadłubie pojawiła się pokaźna dziura. Wlewała się przez nią woda, razem z nią jeszcze więcej ryb.
- Zróbcie coś!
- Egyptian's Walk!
Pojawił się orzeł w turbanie, z wody wystrzeliła tona piachu z dna. Wyparła wszystkie ryby z podkładu i zatkała dziurę.
- To musi być atak! Rozglądajcie się!
Coraz większe ryby uderzały w burty. Kadur już nie dawał rady zalepiać dziur, zaczął mu pomagać JoJo z użyciem ściśniętych gałęzi. Józef wybijał ryby mieczem Kinga, Jezus wysłał swojego Standa w poszukiwaniu aury przeciwnika.
- Nic, tylko ryby! - wrzasnął.
- W tym tempie szybko zatoniemy! - wkurzył się Józef.
- Ihaaaa! - ryczały osły.
- Tam! Spójrz! - Kadur wskazał na dziwny kształt wyłaniający się na horyzoncie.
Jezus spójrzał w tamtą stronę. Pomarańczowa aura wokół czegoś wielkiego. Miał wrażenie, że widział to już kiedyś na jakimś papirusie od Kadura.
- Czy to jest...?
- NIE WIERZĘ! - wrzasnął Egipcjanin - CO NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM ROBI WIELORYB?!
- Na miłość Ojca mego! To wyjaśnia czemu nie widzę aury przeciwnika!
- A więc one istnieją... - oczy Joviniana urosły do rozmiaru podstawek misek.
- Jezusie, to nic nie wyjaśnia! Przecież dalej nie wiemy gdzie jest!
- Jeszcze się nie domyśliłeś, tato? Nasz przeciwnik jest wewnątrz tego stworzenia!
*Ledra - Dzisiejsza Nikozja, stolica Cypru.
* * *
- Galos, galos*! - wołał Nesti, wyglądając przez szczelinę w dolnej dwójce wieloryba - Ta łódź już tonie... Zginie cała czwórka, zostaniemy sowicie wynagrodzeni i będziemy już w stanie ze sobą zamieszkać... Prawda, moja Penelopo? Och, jak ja cię kocham!
Odpowiedziało mu burczenie brzucha jego narzeczonej, wielorybicy Penelopy. Przytulił się do wewnętrznej strony jej policzka.
Odkąd tylko Nesti pamiętał, zawsze uwielbiał wszelkie stworzenia morskie. A kiedy trafiła go ta złota strzała i nagle mógł się z nimi komunikować, był w siódmym niebie. Dzięki swojemu Standowi, Barrow Ghost, mógł komunikować się ze wszystkim co mieszkało w wodach świata, a nawet wydawać im rozkazy. Gdy był w Hiszpanii, miał okazję wypłynąć na Atlantyk. Tam poznał uroczą wielorybicę, nazwał ją Penelopa i zamieszkał razem z nią.
Teraz, gdy było zadanie z góry, żeby wyeliminować dwóch cieśli, handlarza i podróżnika (za naprawdę dobrą opłatą), nie opierali się - wypłynęli na najdalsze zakątki Morza Śródziemnego, by wykonać nietrudne zadanie.
- Galos, galos!
Penelopa zaryczała.
- Mówisz coś, kochana?
I znów.
- Jak to...? - Nesti wyjrzał znów przez szparę.
Jakiś mulaty, trzymając się orlich nóg, leciał w ich stronę.
- Ach, więc nas znalazł... Rybciu, otwórz trochę usta. Mamy gościa.
Egipcjanin, lecący ze swoim Standem, wylądował na języku Penelopy.
- Aaaach, więc zdecydowałeś się walczyć twarzą w twarz ze mną, Nestim?
- Czy miałem wybór? - odparł przybysz.
- Galos! Przywitaj się więc z moim Standem, Barrow Ghost!
Z głębi brzucha wielorybicy wysunął się jakiś kształt. Pokryty łuskami, z długimi brwiami bardziej przypominającymi czułki, no i wielkimi oczami jakby modliszki. Potwór morski.
Barrow Ghost podniósł się, zamachał językiem.
- Niech to wszystko jasny... Egyptian's Walk!
*Galos! (gr.) - Świetnie!
* * *
- Co z nim? - spytał Jezus.
- Jest wewnątrz wieloryba. - odparł Józef - Możesz wyczuć jego aurę?
- Nie, nie jak są wewnątrz tego stworzenia.
- Dobrze. Pośpiesz się z tym przenoszeniem naszych rzeczy na tratwę, ryby przestały atakować, a JoJo może nie wytrwać dłużej!
- Ja... dam... radę! - jęczał przez zaciśnięte zęby Jovinian, tworząc coraz więcej i więcej gałęzi zatykających dziury w łodzi.
Przerzucali kolejne rzeczy do zabezpieczonej skrzyni na trawie, gdy coś ciemnego pojawiło się od zachodu.
- Nie podoba mi się to... - rzucił Józef przygotowując The Kinga.
Coś ciemnego było bliżej, okazało się być łodzią, na której ktoś stał.
- Stój! - wrzasnął Józef - Zawróć albo pożałujesz! Jesteś jednym ze Strażników, prawda?!
- Jestem tą która widziała że toniecie! - usłyszeli razem z Jezusem i JoJo - Tak, mam Standa, ale chcę pomóc! A niech mnie, paranoicy!
Kobieta dopłynęła łódeczką do tratwy. Była blada, z czarnymi włosami, nosiła jasne szaty, w ręce trzymała coś pokroju skórzanego bukłaku na wodę z rurką kończącą się szpilką.
- Mówią na mnie Zula. Zula Polocockta. Obserwuję was od jakiegoś czasu i chcę pomóc.
Józef i Jezus spojrzeli po sobie.
* * *
- Egyptian's Walk, uderzenie!
Zbity w skałę piach uderzył węża morskiego, wybijając mu trzy zęby. Przez paszczę Penelopy wskoczyły kolejne ryby. Wyprowadziły Kadura z równowagi, jednak szybkie napełnienie ich ciał piaskiem wypchnęło rybie flaki na zewnątrz.
- WEYOOOOOH! - usłyszeli od orła.
- URYEAAAAH! - ryczał wąż, sunąc na Egipcjanina.
Podniosła się ściana piachu, blokująca drogę Barrow Ghost. Oddzieliły się pojedyncze kawałki, przeformowały się w kolce i pełną parą wystrzeliły w stronę węża. Łuski były za twarde - kolce się odbiły i trafiły w podniebienie Penelopy. Wielorybica zaburczała, zatrzęsła się, zamknęła paszczę.
- Przegrałeś, Nesti! - krzyknął Kadur przygotowując orła do ataku - Ryby już tędy nie wpłyną!
- Mmmmhmhmhmm... Ahaha! Może i mnie przechytrzyłeś, Egipcjaninie, ale ja przechytrzyłem twoją chytrość! Jak myślisz, czym się odżywia moja droga Penelopa? - zaśmiał się przeciwnik - Otóż to! Patrz i podziwiaj! Barrow Ghost!
Gardziel wielorybicy zadrżała. Z ciemności jej wnętrzności wyleciało całe mrowie ociekających kwasem żołądkowym amareli.
- Zostaniesz wciągnięty do jej żołądka i strawiony razem z resztą stworzeń! - wrzeszczał szaleńczym głosem Nesti - Obtoczony kwasem i powoli pozbawiany swoich najważniejszych składników! Przeciągnięty przez jelita i wydalony gdzieś na Atlantyku, gdzie my będziemy wesoło spędzać wakacje! GIŃ, KADURZE!
Ryby pokryły właściciela orła w całości. Penelopa drgnęła, jej język się podniósł, Kadur zaczął się zsuwać.
- Ach, moja rybciu, ten problem mamy już z głowy... - uśmiechnął się Nesti, przytulając jej policzek - Galos, galos, galos! Otwórz proszę usteczka, ja się zajmę tamtymi chłystkami i... Co jest, na Teutatesa?
Statek już zatonął, ale w jego miejscu stała łódź ratunkowa i tratwa. I był jeden człowiek więcej.
- Ach. Ktoś ich zauważył. No cóż, mógł się nie pchać, teraz zginie. Barrow Ghost!
Stand zjawił się obok użytkownika. Już miał ruszać, gdy usłyszeli za sobą czyjś głos.
- Ajć, ajć, ajć, ajć... Przeceniasz soki trawienne swojej... "kochanki", Nesti. Teutates, powiadasz? Pochodzisz z Galii? Ale sądząc po twoich greckich wtrąceniach pewnie wychowywałeś się na Cyprze...
Gal się odwrócił. Zobaczył postać pokrytą w całości grubą warstwą piasku. Kadur z Szubra al-Chajma!
- Jak mówiłem, soki trawienne nie trawią szybko. Żadne. Szczególnie, jeśli mowa o zbitym w skałę piasku. Zanim cię zabiję, powiedz kto cię najął? Bo szczerze to ciężko mi uwierzyć, by to byli ci... Hm... "Ludzie z Filaru". Raczej ktoś im podległy, prawda?
- NIC ODE MNIE NIE WYCIĄGNIESZ! UMRZYJ, UMRZYJ! - wrzasnął Nesti, rzucając się jednocześnie swoim Barrow Ghost.
- Ajć, ajć, ajć. Nie chcesz gadać? No dobra. Egyptian's Walk!
Piach zsunął się z ciała Kadura, uformował kilka ubitych kul. Wystrzeliły w stronę węża.
- WEEEEEYOOOOOH, WEEEEEYOOOOOH! WEEEYOOOH, WEEEYOOOH! - skrzeczał orzeł jednocześnie uderzając kulami w smoka.
Po grubej minucie przestał. Smok zaczął znikać. Nesti, który już nie miał chyba nawet jednej całej kości, kaszlnął kilkukrotnie.
- Ekhu... Ekhu... Przepraszam... Penelopo...
Zmarł.
Wielorybica zaczęła się trząść.
- Co jest?
Otworzyła usta. Jej jamę ustną zaczęła zalewać woda.
* * *
- Potwór się zanurzył! - wrzasnął Jovinian, już zupełnie wyleczony z ran po nadwyrężeniu swojego Standa.
- A-Ale... Kadur... - Józef nie mógł uwierzyć.
- Czy wasz przyjaciel był wewnątrz tego... stworzenia...? - spytała ich nowa znajoma, Zula.
- Kadur... - jęknął Jezus.
Wszyscy stali na łodzi ratunkowej Zuli, na trawie zaś została skrzynia z ich dobytkiem, wóz i osły. Już chcieli zacząć opłakiwać stratę przyjaciela, gdy młody cieśla zawołał:
- Stop! To stworzenie! Ono... wraca na powierzchnię! Widzę tę aurę, podnosi się!
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Wieloryb się wynurzył, obrócił w kierunku łodzi. Zrobił coś, czego się nikt nie spodziewał: z jego pleców wystrzelił słup wody! A na nim... Kadur! Wystrzelił z wnętrza potwora jak z procy i, używając Egyptian's Walk, wylądował miękko na tratwie.
- KADUR! - wszyscy go uściskali.
- Jak dobrze, że jesteś! - prawie płakał ze szczęścia JoJo, ale po chwili się skrzywił - Ale śmierdzisz...
- Niestety, soki trawienne wieloryba nie pachną ładnie. A niestety byłem zmuszony się w nich kąpać. Obawiam się, że moja skóra może już tak dobrze nie wyglądać, nie wspominając o ochronie... A to kto? - wskazał Zulę.
- Twój ratunek. Daj rękę - opatrzę te rany.
- Moją skórę...? Jak? - mimo braku pewności wystawił rękę.
- Slow Farewell - powiedziała kobieta. W jej ręce zjawiła się pompka. Przypięła jej końcówkę do dłoni handlarza, zaczęła pompować. Nagle wszystkie rozcięcia, poparzenia i inne rany zaczęły się regenerować.
- Ooo... To jest twój Stand?
- Tak jest.
- Przydatna rzecz. No... znamy się?
- Nie - powiedział Józef - Zula, to jest Kadur. Kadur, to jest Zula. Zula Cocacola.
- Polocockta. - poprawiła go - Miło poznać, Kadur.
- Nasza znajoma mówi że obserwowała nas z daleka już od Nazaretu i że będzie nam w razie czego pomagać - mówił Joestar - Jej matka też zginęła w walce z Karsem i też chce dowiedzieć się, kto stoi za ochroną Masek. Oczywiście zostanie z nami na dłużej, prawda? - JoJo pochylił się w stronę kobiety z szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach.
- Nie. Będę działać z oddali. Jak będziecie potrzebowali pomocy medycznej to na pewno będę w okolicy. Teraz was zabiorę na wyspę i tam się rozdzielimy, jasne?
- Och... - westchnął Szkot.
- Jasne. - Józef chwycił za linę którą mieli ciągnąć tratwę.
Wypłynęli w stronę Cypru.
* * *
Sagittarius siedział na poddaszu jednego z wyższych domostw w Ledrze (czy też, jak to nazywali Rzymianie, w Nikozji). Oparł łuk o ścianę, z kołczanu wyciągnął piękną, złotą Strzałę. Trafił nią już wielu ludzi - w tym siebie - za każdym razem ponosząc ryzyko zabójstwa. Tak się nie stało.
Te tajemnicze Strzały miały jedno zadanie - wybrać, czy stworzenie nią trafione jest godne posiadać Standa. Dotychczas każdy był.
Lusterko, które trzymał w kieszeni, wibrowało. Jego Pan, osoba odpowiedzialna za całą tą operację, właśnie używał swojej umiejętności, Miracle.
Sagittarius wyciągnął lusterko, otworzył. Ujrzał ciemny, ludzki kształt.
- Jestem coraz bliżej końca, Sagittariusie... - zakaszlał kilkukrotnie - Ale nie skuszę się. Mój ojciec powiedział wyraźnie, by jej nie używać.
- Rozumiem, Panie.
- Jak sytuacja?
- Z czasem powstaje coraz więcej użytkowników Standów, żądnych krwi Jezusa i jego przyjaciół. Nie mają szans.
- Doskonale, doskonale... Ehem... Odbiłeś tego człowieka?
- Tak. On i Tim Burke powinni wkrótce tu być.
- Świetnie. Razem powinni sobie poradzić.
Miracle został wyłączony. Na ścianie obok Sagittariusa zaczęła się rysować pomarańczowa elipsa. Po chwili zalśniła pomarańczowym światłem i zgasła, pojawiła się pokaźna dziura, przez którą wszedł jej autor, Tim Burke, rodowity Grek, oraz jedyna żywa osoba która już miała styczność z grupą Jezusa, nie licząc Tamary Cole - Lipp Tone.
- Jezus, Józef, Kadur i Jovinian wkrótce powinni być w mieście. Dacie sobie radę?
- Och, co to za głupie pytanie? - zdziwił się Tim.
- Tak myślałem... - Sagittarius się uśmiechnął, już czując woreczek z pieniędzmi przy pasie.
------------>
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:
Stand Name: Barrow Ghost
Stand User: Nesti
Działanie: Stand przybiera formę dużego węża morskiego. Potrafi kontrolować wszystkie stworzenia morskie i się z nimi porozumiewać. Sam też potrafi przeprowadzać ataki. Jest bardzo szybki.

Stand Name: Slow Farewell
Stand User: Zula Polocockta
Działanie: Stand przyjmuje formę pompki. Użyta na żywym stworzeniu znacznie przyspiesza jego zdolność regeneracji.

Stand Name: ??? - Miracle
Stand User: ???
Działanie: Umiejętność nieznanego na tym punkcie Standa. Pozwala kontaktować się na duże odległości z użyciem luster.
Rozdział 3 - Hamon. 

Historia klanu użytkowników Hamonu, czy też Fali, zaczyna się na tysiące lat przed Jezusem. Nie licząc uśpionego w Ameryce Środkowej młodego Santany, na świecie było trzech Ludzi z Filaru - najstarszy Kars, twórca pierwszej Kamiennej Maski, jego przyjaciel i poplecznik ACDC, a także najmłodszy z nich trzech i najbardziej honorowy Wham.
Pochodzili z długowiecznej rasy o nieznanej nazwie (jednak po 1938 byli nazywani Ludźmi z Filaru, tego się więc trzymamy), która pod wieloma względami górowała nad ludźmi, dlatego najstarsze plemiona traktowały ich jak bogów. Mieli jednak jedną wielką słabość - Słońce ich zabijało.
Z każdym pokoleniem było ich coraz mniej, mimo długowieczności. To się genialnemu Karsowi nie podobało, chciał osiągnąć więcej. Odkrył, że może wyciągnąć z siebie i innych jeszcze więcej używając specyficznej akupunktury, do której potrzebna była Kamienna Maska. Po użyciu na niej krwi wysuwała specjalne odnóża, które trafiały w konkretne punkty na głowie, wyzwalając specyficzne moce, a u ludzi powodując także wampiryzm.
Reszta klanu Ludzi z Filaru była przerażona, jakim niebezpieczeństwem stali się Kars i ACDC po użyciu na sobie Masek. Wybuchła bitwa, w której owa dwójka wybiła prawie wszystkich - oprócz już wspomnianych niemowlaków, Whama i Santany. Był to rok 8000 p.n.e.
Przez kolejne tysiące lat wielu ludzi było porywanych do eksperymentów z Maskami, powstawały całe wampirze klany, wśród ludów azteckich wybuchały wojny w których ginęły miliony ludzi. W efekcie zaczęto pracować nad opanowaniem energii, która by mogła efektywnie działać przeciwko wampirom, tworzonym przez nie zombie, no i samym ludziom. Tak powstała metoda tworzenia energii identycznej to tej słonecznej, z użyciem oddechu i tworzenia fal - Hamon.
Hamon służył jego użytkownikom. Pomagał szybko regenerować rany, do tego był skuteczny przeciwko nieumarłym i spowalniał starzenie. Wampiry tworzone przez Ludzi z Filaru skutecznie były wybijane. Ludzie byli gotowi do postawienia kresu powstawaniu nowych potworów.
Kars jednak ani myślał w tym momencie się poddać - wiedział, że żeby osiągać swój cel, czyli stanie się najwyższą formą życia, a przede wszystkim pokonanie słońca, potrzebuje połączyć dwa artefakty: stworzoną już przez siebie Kamienną Maskę i tajemniczy kryształ, tak zwany Czerwony Kamień Ajy.
Tysiące lat go próbowali odnaleźć, bez skutku - do czasu.
Na 50 lat przed narodzinami Jezusa usłyszeli plotki, że niejaki Oktawian August, władca Cesarstwa Rzymskiego, jest w jego posiadaniu.
Zostawili młodzika uśpionego w podziemiach dzisiejszego Meksyku i wyruszyli na zapomniany kontynent, by odzyskać Kamień od cesarza. Szukali go po całej północy Afryki, po Bliskim Wschodzie i po południu Europy, po drodze ukrywając Maski w różnych miejscach i najmując strażników o specyficznych umiejętnościach - Standach. Jednym z nich był pustelnik występujący w prologu. 
Odnaleźli go w Rzymie, i ku ich zaskoczeniu Oktawiana chronili wybitni wojownicy - mistrzowie Hamonu.
Wśród nich byli dziadkowie naszych bohaterów - Hamza z Szubra al-Chajma, Ozeasz z Nazaretu i Cruza Polocockta, jedni z najsilniejszych w klanie, gdyż operowali Standami, a te, jak wiadomo, doskonale przewodzą Hamon. 
Klan zwyciężył bitwę - Kars, Wham i ACDC byli zmuszeni do przejścia w stan hibernacji w Filarze w podziemiach Koloseum, a Czerwony Kamień Ajy został ukryty na wyspie Air Supplena w Wenecji. Straty były mimo to wielkie - mało kto przeżył. Największą stratą dla klanu była śmierć wyżej wspomnianych mistrzów. Zostali brutalnie przebici przez pierś i spaleni przez ACDC. Co prawda zostały po nich dzieci: Abd, Ovadiasz i Svara, ale po śmierci ich i wielu innych klan zaczął się powoli rozpadać na pomniejsze.
Na szczęście przetrwał dwa tysiąclecia, dzięki czemu jeszcze w 1888 poznajemy takich użytkowników Hamonu jak Tonpetty, Dire, Straits czy William Zeppeli, a po nich Jonathan Joestar, Joseph Joestar, Lisa Lisa i Caesar Zeppeli. Nieznane są losy klanu po 1938.