Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

środa, 15 czerwca 2022

Danganronpa: Hope Noir Rozdział 1.1 - Tego, co nieznane



1 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3

Gdyby sam tu nie przyszedł, Arthur nie wiedziałby, że siedzi na swoim łóżku w pokoju, w którym się wcześniej obudził. Nic nie widział - odkąd wyszli z sali gimnastycznej, oczy zaszedł mu mrok. A może łzy? Nie, nie uronił nawet kropli. Nawet przestał mrugać...
"Jego zwłoki pewnie nadal tam są...", pomyślał, wspominając pana Hosen. Wszystko się wypaliło w pamięci chłopca - martwy wzrok nauczyciela, jego pęknięte okulary, ciało leżące bezwładnie między nogami jego przerażonych uczniów. "Co to jest za koszmar? Muszę stąd wyjść! Mamo! Tato! Gerard!", krzyczał w myślach.

Ogarnij się! Zdzieliłem go. Nie zabolało go to, zważając na fakt, że jestem zaledwie myślą, ale impakt emocjonalny był ten sam. Arthur, rozumiem, co czujesz, ale to nie czas, by się rozklejać!

Chłopak napiął się, nareszcie zamrugał i potarł oczy. Mimowolnie popłynęły mu z nich łzy. "Tak", pomyślał, "muszę się skupić i przyjąć wszystko na chłodno. Jak detektyw!".

Jak detektyw! Wstańmy więc z tego wyrka i przeanalizujmy fakty, robiąc po pokoju kółka.

- Tak jest! - powiedział Arthur, podnosząc się zabierając za rysowanie zerówek swoimi krokami po podłodze pokoiku. - Znajdujemy się w Europejskim Internacie Hope's Peak w Garmisch-Partenkirchen w południowych Niemczech. Mnie i szesnastu innych ludzi zamknięto wewnątrz, grożąc że żeby wyjść, należy kogoś zamordować i nie być wykrytym. Jedna z tych osób... już nie żyje.

Tak jest.

- Jakie są potencjalne ścieżki, jakie możemy obrać na tym punkcie...

- Czy ty gadasz sam do siebie? - usłyszeliśmy szczęk mechanizmu klamki i drzwi do pokoju się otworzyły. Wszedł nasz współlokator, Gianluca Bianchi, z tą swoją naburmuszoną miną jak zwykle. - Pragnę tylko byś wiedział, że nie toleruję monologów. Gadanie do samego siebie w ramach ekspozycji, cóż za 4/10...

- Będę mówił do kogo chcę i kiedy chcę, Gianluca.

- Jesteś pisarzem, nie zgadza się? Posłuchaj rad Superlicealnego Krytyka!

- Nic mnie nie obliguje do słuchania twojego zdania.

- Hmph! - Gianluca rozchylił lekko drzwi do swojego laboratorium i się za nie wsunął, rzucając tylko odchodne. - Zrób chociaż coś z tą twarzą, bo wyglądasz jak mokry pomidor!

Zamknął się w środku. I dobrze - tego dnia wredny Włoch był ostatnim, na kogo Arthur chciał patrzeć. Ale jego komentarz o twarzy... Tak, musiał wyglądać okropnie. Strasznie go swędziały oczy. Chyba czas ściągnąć soczewki.

* * *

1 września 2010?, HPEBS
Internat B

- O, hej, Arthur! - Drogę do łazienki przez korytarz zastąpiła mu dziewczynka z wielką teczką i ołówkiem za uchem. - J-Jak się masz?

- ...Bywało lepiej. A ty, Klaudia?

- Daję radę... Jak na, uch...

- Wiem, wiem. Skąd idziesz?

- Z kuchni... Musieliśmy z Oscarem zajeść emocje...

- Szkoda że mnie z wami nie było. Ale idę ściągnąć soczewki, to może po tym zajdę.

- O, o, pójdę z tobą.

- Nie szłaś gdzieś indziej?

- Tak, odłożyć teczkę, ale mam ci coś do powiedzenia!

- No okej, ale będziesz musiała poczekać na zewnątrz, bo idę do męskiej.

- Tak, tak, chodźmy, musisz to usłyszeć!

I architekt Klaudia dołączyła do jego krucjaty do łazienki. Wyszli z korytarza części mieszkalnej na główną internatu, a idąc w stronę toalety dziewczyna zaczęła mówić:

- Pamiętasz, jak sprzątaliśmy kuchnię? I tam wtedy zwróciłam uwagę na jedną z kamer? Pamiętasz?

- No.

- To słuchaj, postanowiłam zrobić w wolnej chwili kółko po całej szkole i nie zgadniesz!

- Nie zgadnę.

- ...Weeeź, spróbuj chociaż!

- Um, znalazłaś jakieś miejsce gdzie ich nie ma?

Klaudia opuściła głowę.

- Nie, nie, nie... Przeciwnie, są zupełnie wszędzie.

- Wszędzie?

- Wszęęędzieee!

Arthur, który już wszedł do toalety, spojrzał na jej sufit. Rzeczywiście - wielki, żółty sprzęt nagrywający wisiał sobie i patrzył, jak ktoś załatwiał swoje sprawy. Dobrze chociaż, że kabiny są zamykane... Ale tych pisuarów Arthur chyba nigdy nie użyje. Ktokolwiek obserwował obraz z tych kamer, mógł się teraz delektować widokiem niemieckiego chłopca ściągającego przezroczyste kółeczka ze swoich gałek ocznych. Miłego, panie obserwatorze.

- Ciekawe do czego służą. - Arthur myślał na głos, tak, by Klaudia go usłyszała. - Ten porywacz pewnie chce mieć na nas oko, nie? Czy czegoś nie knujemy.

- Nooo...

- Ale czy nie od tego ma Monokumę?

- Może... Może to za mało? Monokuma jest jeden, a my...

- Ma to sens. Chociaż wciąż nurtuje mnie czemu są takie wielkie i zaawansowane...

- A co jeśli ten, uch, porywacz jest jakimś milionerem bez zasad? Jak w tych filmach, gdzie ludzi się zabawia grami na śmierć i życie. Nie ma na co wydawać pieniędzy, to wszystko pakuje w grę... Jak on ją nazwał? "Mordercza Zamiana Studencka"?

- "Zabójcza Wymiana Uczniowska". Wiesz, jak te wymiany w szkołach, co jedziesz do innych krajów.

- Ooo, byłam raz na takiej... A nie, to była zielona szkoła... Jechaliśmy do Łeby. I było tam morze, i plaża, i takie fajne fale były co jeszcze nigdy takich nie widziałam!

- To nad Bałtykiem? - Poprzedni temat odpłynął na falach myśli o słonym morzu. Może to i lepiej.

- Tak, tak, tak!

- Rzadko nad nim bywałem... Raz z rodzicami pojechaliśmy do muzeum w Kiel... Ale tak to zazwyczaj nad Morze Północne. Do Bremerhaven najczęściej.

- Morze Północne? - Klaudia podrapała się po głowie. - Które to jest?

- No, to morze... na północy... - Przez umysł Arthura przeleciały wszystkie lekcje geografii, które spędził na myśleniu nad moimi przygodami. - To po drugiej stronie... Um... - Eureka! - Danii!

- Ooo... - Dziewczynka patrzyła na niego w zaskoczeniu, gdy wyszedł z łazienki. - Czyli noszenie okularów rzeczywiście poprawia myślenie!

- Hę? - No tak. Przecież założył okulary.

- Mogę przymierzyć?! Proooszę!

- Nie! Już za dużo razy je w ten sposób straciłem! - Tyle par poniszczonych i połamanych w rękach kolegów. Tyle euros w błoto...

- Proooooszę! - Złożyła ręce.

- Nie-e!

- Proooooooszę! - Rozszerzyła oczy, niczym błagający Kot w Butach.

- Lepiej mi powiedz, która jest godzina. - Arthur spróbował odwrócić jej uwagę.

- Tak! - Klaudia zaczęła się rozglądać za zegarkiem, który wyłapała na jednej ze ścian. - Jest 20:58!

Gdyby Arthur coś teraz pił, z pewnością by to wypluł.

- SŁUCHAM?!

- N-No... Tak jest na zegarku...

- K-KIEDY SIĘ ZROBIŁA DZIEWIĄTA WIECZOREM?!

- Ja nie wiem... - Wyglądała jak zraniony kotek.

- Racja, wybacz. Po prostu... Wow. Kompletnie straciłem poczucie czasu.

- Jechaliśmy tutaj późnym popołudniem, kiedy wszyscy już poprzylatywali i poprzyjeżdżali...

- I ile minęło między naszym porwaniem a pobudką?

- Nie wiem. Strzelam, że nie więcej niż dzień, nie?

- Okej, czyli... Hmm... Wiesz co, po prostu utrzymam założenie, że jest 1 września.

- Mamy tutaj mieć lekcje, zaczniemy pewnie jutro... To by pasowało!

Rozmowę przerwał im dźwięk tępego uderzania czymś o metal i zbliżające się kroki. Szybko się okazało, że z głębi internatu do pokojów biegnie rowerzystka Elle, uderzając łyżką o żeliwny garnek.

- ZBIÓRKA, ZBIÓRKA W JADALNI, HALOOO! WSZYSCY, ZBIÓRKA W JADALNI, ZEBRANIE KLASOWE!

I pobiegła dalej.

- O... Czyli coś się dzieje? - Klaudia podniosła brwi.

- Ożywiamy się. Dobrze...

- W sumie miałam odłożyć teczkę. Pobiegnę to zrobić, a ty idź już na spotkanie!

- Jasne. O, dałabyś znać o nim Gianluce?

- Tak, tak, który pokój?

- Trzeci. Zabarykadował się w swoim laboratorium.

- Ja siódmy. Do zobaczeniaaa! - Zniknęła.

Laboratorium... Arthur będzie musiał zobaczyć swoje. Kazimir, patomorfolog, dostał naprawdę wspaniałe prosektorium. Co mogło się kryć w laboratorium Superlicealnego Pisarza Kryminałów? A co miał taki Krytyk? Albo Superbohater? Już nie wspominając o Szczęściarze...
Z tymi myślami skierował się na stołówkę, gdzie zaraz do niego dołączyły inne osoby.

* * *

1 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Gdy dotarł na miejsce, wokół środkowego, drugiego z trzech długich stołów, siedziało już kilka osób.
Herpetolog Brenda, kiwając się na krześle, głaskała stojące na swojej dłoni gekony. Jej twarz nic nie wyrażała, jej usta też ani słowa. Podobnie było ze szczęściarą Floryką, która wyglądała na zaskakująco bladą. Bez tego paskudnego grymasu niezadowolenia, jaki zazwyczaj dotychczas nosiła, wyglądała nawet uroczo. Obok niej siedział speedrunner Vincent z założonymi rękoma. Marszczył brwi, jakby nie podobała mu się jego obecność tutaj (w pełni zrozumiałe). Kazimir puszczał kółka z dymu, zanurzony w myślach.
Człowiek może się tylko zastanawiać: czy któraś z tych osób naprawdę zdecyduje się na zabójstwo?
Arthur zajął środkowe z trzech miejsc między Alfredem a Gabrielle. Żadne z nich go nie zauważyło, jeden z nogami na stole, oparty o własne ręce, wyglądający jakby drzemał, a druga zapatrzona w przestrzeń, biała na twarzy, nadal miała na niej wyschnięte ślady łez.
Co za piekło...
Uśmiechając się niewinnie, do jadalni wparowała Klaudia, ciągnąc za ręce wyraźnie stawiających opór Gianlucę i Catherine. Krytyk się otrzepał i, mamrocząc pod nosem coś po włosku, usiadł samotnie przy krańcu stołu. Superzłoczyńca zaś (Arthur nadal nie mógł przełknąć realności tego talentu, nawet bardziej niż Superbohatera), z miną tak samo odpychającą jak wcześniej, usiadła sama przy zupełnie innym stole. Niech siedzi - wszyscy rzucali jej podejrzliwe spojrzenia. Sama Klaudia podeszła z uśmiechem i usiadła między Alfredem a Arthurem, położyła na stole kartkę i zaczęła rysować. Och, żeby mieć jej lekkość ducha...
Jako ostatni weszli Veikko, Inge, a tuż za nimi Oscar i Elle, która zamknęła za sobą drzwi. Tak jak stolarz i narciarka wyglądali jak zwykle, tak Oscar był zgarbiony i miał opuszczoną głowę. Jego wąsiki zwisały jak dwie ostatnie nitki makaronu z durszlaka. Towarzysząca mu Elle też nie wyglądała za dobrze.
Krótko mówiąc: atmosfera była jak teatralna kotara, ciemna i ciężka.
Rozpaczliwą ciszę przerwał dźwięk naciśnięcia klamki i stukanie kroków. Z kuchni wyszli James i Samantha, przy czym ten pierwszy oparł się o ścianę między nią a jadalnią, podczas gdy strażaczka stanęła u szczytu stołu, lustrując smutnym wzrokiem zielonych oczu wszystkich, nawet Catherine przy osobnym stole. Stanęła po tym wyprostowana, niemal na baczność, schowała ręce za plecami i zamykając oczy, jakby nie chcąc nigdzie patrzeć, zaczęła mówić:

- Pana Hosen... nie ma już z nami.

Wszyscy na nią patrzyli bez konkretnego wyrazu.

- Pana Hosen nie ma już z nami... ale to nie jest koniec. Wiem, jak się czujecie. Ta cisza mówi więcej, niż ktokolwiek z was by mógł słowami. Możecie być pewni, że empatyzuję, bo... w końcu jestem tu z wami. Incydent na sali gimnastycznej też mnie poruszył. - Wzięła głęboki oddech. - Ale pamiętacie, co nam mówił? Że nie możemy się poddać. To byłoby z naszej strony samobójstwo.

- ...

- Niestety, nie jestem dobrą osobą do pocieszenia. Przepraszam was z całego serca, ale nie umiem nic powiedzieć, co by mogło was uspokoić po... tym traumatycznym przeżyciu. Dlatego chciałabym... - Otworzyła oczy i spojrzała w przestrzeń. - Nie. Mogę coś powiedzieć.

James spojrzał na nią, podnosząc brwi.

- Powtórzę jeszcze raz dla wszystkich, którzy nie zdążyli o tym usłyszeć: nazywam się Samantha Kirschbaum i jestem Superlicealną Strażak. Wiecie, czemu nim zostałam?

- ...

- Bo doświadczyłam już sytuacji bez wyjścia. Sytuacji, gdzie mogłam tylko siedzieć i czekać, aż umrę. Takiej sytuacji, jak teraz... I wiecie, co mi pomogło? Inni ludzie. Strażacy, którzy mnie uratowali. Przyszli po mnie i wyciągnęli z pułapki. To jest misja straży pożarnej, by pomagać innym w potrzebie. To jest moja misja. Dlatego cokolwiek więcej się stanie, nawołuję was: nie traćmy nadziei. Jesteśmy tu razem, jesteśmy tu dla siebie! Wspólnie uda nam się stąd wydostać!

- Ile jeszcze razy to powtórzycie? - odezwał się poirytowany żeński głos. Brenda O'Ryan oparła się o stół.

- Tyle razy, ile...

- Bo słyszeliśmy taką czy inną wersję tej gadki już kilka razy, a nadal tu jesteśmy! I to o jednego człowieka mniej. Bez urazy, Salamander, ale nie czaję, jak chcesz tym cokolwiek poprawić? Człowiek umarł, no kurwa. Chociaż ku jego pamięci mogłabyś nam nie wciskać kitu.

- ...

- ...

- ...

- Dlatego właśnie chcemy podjąć działanie, Brenda. Do tego chciałam przejść po tym krótkim przypływie inspiracji, za który przepraszam... Ahem. Chcieliśmy was zapytać, czy ktoś byłby przeciwny... byśmy przejęli z Jamesem i Elle dowodzenie.

Wszyscy spojrzeli na każdego z nich pytająco.

- Czy wy... już nie dowodzicie, señorita Kirschbaum? - Głos Oscara był wysoki i drżał.

- Tak, um... Dotychczas byliśmy jedynie, jak niestety słusznie wypunktował Monokuma, najaktywniejsi, ale formalnie zajmował się nami pan Hosen.

- Formalnie, hę? - zapytała Brenda.

- Był naszym nauczycielem, mimo wszystko.

- Jak dla mnie to mógł być każdym, nauczycielem, hydraulikiem albo nawet wspólnikiem tego porywacza - odezwała się Floryka. Jej twarz odzyskała stary wyraz. - Słuchaliśmy go tylko dlatego, że był najstarszy i potencjalnie niebezpieczny.

- Oj... Byłam przekonana, że był naszym nauczycielem... - szepnęła Gabrielle.

- Ale dość wyraźnie go pamiętam z autokaru. Mówił tam, że jest naszym wychowawcą, nie? - skontrował Florykę Arthur.

- Hmph! Skąd wiesz, co się mogło stać przez ten czas między naszym porwaniem a pobudką, pisarzu? Nic nie wyklucza możliwości, że Japończyk był elementem spisku.

Touché, Rumunko... Ale to, co mówisz, sobie zapamiętamy. Jest w tym drugie dno.

- To teraz nie ma znaczenia. - James odkleił się od ściany. - Wszyscy słuchaliśmy pana Hosen bo, czy szczerze czy nie, pomagał nam. Jego już nie ma, ale musimy iść do przodu. Tak jak mówi Samantha, zgodnie ze słowami Monokumy, no i chyba z waszymi obserwacjami, dotychczas włożyliśmy z Sam i Elle bardzo dużo w zajęcie się naszym bezpieczeństwem. Dlatego jedyne, o co was proszę, to wasza zgoda na kontynuowanie właśnie tego.

- No jasne, że ty byś tego chciał... - mruknęła Brenda.

- Naturalnie. - Mina Jamesa była niczym skała. - Mogłaś nie słyszeć, ale przed śmiercią pan Hosen mnie dokładnie o to prosił. Wiem, że po dzisiejszym dniu ciężko wam będzie znaleźć w sobie odrobinę nadziei, ale chcielibyśmy, byście ją położyli w nas. W Samancie, która profesjonalnie się zajmuje sytuacjami kryzysowymi, we mnie, który poprzysiągł wszystkich ochronić... i w Elle, która dotychczas była nam nieocenioną asystentką. To wszystko o co prosimy: odrobina waszego zaufania. Co możemy zrobić, by na nie zasłużyć?

- "Wyciągnijcie nas stąd." - Inge pokazała mu kartkę swojego notatnika.

- Naturalnie... To jest nasz cel.

Cisza nie ustąpiła.

- Więc, ponawiając pytanie... Czy ktoś się sprzeciwia nam przejmującym dowodzenie?

- ...

- ...

- Ja bym im zaufał. Pomagali nam dotychczas bardzo, och... - powiedział Oscar.

- Mhm... Niech będzie. - Kazimir zgasił papierosa. - Nie żeby ktoś tu się bardziej do tego rwał.

- Hmph! Róbcie co chcecie, bylebym stąd jak najszybciej wyszła. - Floryka się oparła na krześle wygodniej i założyła ręce.

- Ech... - westchnęła sucho Brenda.

- Samantha i James na pewno się na tym znają. Ja tam im ufam! - Alfred brzmiał na usatysfakcjonowanego.

Kilka innych głosów zgody i James z uśmiechem pogłaskał się po bródce, a Samantha ukłoniła się lekko. Elle, która cały czas siedziała przy rogu stołu najbliżej nich, uśmiechała się szeroko. Klasa A była teraz pod opieką swojego Samorządu.

- Dziękujemy. Nie będziemy się wam narzucać, ale chciałabym tylko nakreślić dwie zasady: pierwsza to że współpracujemy ze sobą, a druga... Absolutnie, ale to absolutnie nie poddajemy się zabójczej grze ani Monokumie. - Wszyscy milczeli, gdy Samantha spoważniała i wyszła przed Jamesa. - To teraz do kolejnych tematów: przed nami pierwsza noc. To był długi, trudny dzień i wszyscy zasłużyliśmy na wypoczynek. Razem z Elle zrobiłyśmy inspekcję wszystkich pokojów, wierzę też, że sami im się również przyjrzeliście. Nic nie wyglądało podejrzanie... więc myślę, że możemy w nich spokojnie spać.

- Ale... co z ucieczką...? - zapytała niepewnie Gabrielle.

- Rozumiem, co masz na myśli, ale nasze zdrowie i samopoczucie są priorytetem. Spróbujemy zorganizować ucieczkę tak wcześnie, jak się da, ale to nie będzie dzisiaj. Wszystkie oczywiste ścieżki są odcięte... Zajmiemy się więc wszystkim jutro, od rana. Dzisiaj sugeruję wszystkim się najeść i wyspać. Pokoje są przypisane obecnością Laboratoriów Talentów - czy mogłabym usłyszeć, kto gdzie mieszka? Pokój 1 to wiem, że James i Kazimir. Kto ma pokój numer 2?

- To byłbym ja i Oscar! - odpowiedział Alfred.

- Dobrze... - Samantha zapisała to na kartce. - Trójka?

- Ja i Gianluca - powiedział Arthur. To, z kim dzielił pokój, bardzo mu nie odpowiadało.

- Dobrze... Czwórka?

- To my. - Veikko i Vincent podnieśli ręce.

- Dobrze... To by byli wszyscy chłopcy. Ja jestem w pokoju 7 z Klaudią...

- Woohoo! Niech żyje siódemka! - Architekt zerwała się znad kartki, by wydać ten okrzyk.

- Tak, um... Kto jest pod piątką?

- Ja... - powiedziała Gabrielle. - I Floryka...

- Hmph.

- Ookeej... Szóstka?

- To ja! - krzyknęła Brenda. - Ja i ta cicha panienka - wskazała na Catherine.

- ...

- Brenda i Catherine, dobrze... Więc zgaduję, że pod ósemką jest Elle i Inge? - Obie dziewczyny kiwnęły głowami. - Świetnie, to wszyscy. Czy ktoś ma jakieś pytania?

- Po co wam nasze numery pokojów? - To był Gianluca.

- Och... Przed snem chcielibyśmy sprawdzać jak się macie. Też gdzie kogoś szukać, gdyby go brakowało, te sprawy.

- Mhm... Możecie od razu pomijać moją część pokoju. Nie mam w zwyczaju przyjmować takich gości.

- ...

- Przychodźcie kiedy chcecie - powiedział Arthur. Samantha kiwnęła głową.

- Dobrze, jeżeli nie ma więcej pytań, to pozwólcie, że życzę wam wszystkim dobranoc. Została niecała godzina do oficjalnej ciszy nocnej, ale myślę, że niektórzy z was mogą być już wyczerpani. Wcześniejszy sen dobrze nam zrobi. Jeżeli ktoś jest jeszcze głodny, to kuchnia jest pełna, łazienka, te sprawy... Ja się już chętnie położę. Miłej nocy.

I tak razem z jej wyjściem ludzie zaczęli się rozchodzić. Teraz, na wspomnienie o jedzeniu, Arthur nagle poczuł, jak bardzo jest głodny. Wniosek był prosty - kierunek: kuchnia.

* * *

Przez posępne wyciszenie, jakie panowało wśród uczniów, kolacja minęła bez zamienienia nawet słowa. Nawet lekkoduszna fasada Klaudii przygasła i jak raz zachowywała się jak normalna osoba. Gdy już każdy zjadł, pożegnał się i poszedł do swojego pokoju, do mocnego snu wszystkich ukołysał tylko dzwonek, szum ekranów i cichy głos Monokumy:

- Wybiła godzina 22. To oznacza, że następuje cisza nocna, a dostęp do klas zostaje odcięty. Dobranoc, pchły na noc, dzieci! Jutro pracowity dzień.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Arthur rzadko wstawał przedwcześnie, ale to był jeden z tych dni. Może ze snu wyrwał go jakiś koszmar, ale nie pamiętał, co to było? Kiedy się obudził, zegarek w jego E-Handbooku wskazywał 5:30, a Gianluca w swoim łóżku nadal cicho pochrapywał. "Co mi tam?", pomyślał Arthur, wygrzebując się z pościeli. Przebrał się, przemył, założył soczewki i, gotowy na nowy dzień, poszedł do jadalni, by w kuchni sobie zrobić coś na śniadanie.

- Chleb... Masło... Szynka... Sałata... Chleb... - mruczał sam do siebie, układając wymieniane produkty na sobie. - Masło... Kiełbasa... Ser... Ogórek... Chleb...

- Arthuro!

Kikut włosów na głowie Niemca aż stanął dęba na dźwięk głosu za sobą. Ten należał do nadal lśniącego złotym płaszczem Hiszpana, którego pompadour był równie perfekcyjny co wczoraj.

- Widzę, że też jesteś rannym ptaszkiem! - kontynuował Oscar Maura. - No popatrz, gdybym wiedział, to bym sobie zawczasu nie organizował asystenta...

- Asystenta?

Rozbrzmiał krótki kaszel i zaraz po pytaniu Arthura do kuchni wkroczył Kazimir Suchoj, nadal w piżamie (polarowe spodnie i ciepła koszulka z rysunkiem faraona - uroczo), aż zbyt ewidentnie zaspany.

- Uaaaaaaaagh... - Rosjanin ziewnął przeciągle. - To o co chodzi...? Cześć, Arthur...

- Cześć, Kazimir.

- Już spieszę z wyjaśnieniem! - Oscar podniósł ręce. - I tak wyszło na dobre, że wziąłem naszego patomorfologa. Mówił wczoraj przed snem, że chyba byłby w stanie jednak spróbować się wstrzymać z paleniem.

- Mhm... - mruknął omawiany.

- A że wiem, jak uciążliwa jest nerwowość przy takich okazjach, więc to idealny moment, by Kazimir zainteresował się czymś nowym - gotowaniem!

- Mm... Ale Oscar...

- ... - Arthur cicho wgryzł się w swoją kanapkę, z zainteresowaniem patrząc na scenę.

- ...Oscar, ja umiem gotować. - Kazimir zaprotestował.

- Och? Czyżby? W jakich okolicznościach się nauczyłeś?

- Mam młodsze rodzeństwo... I to dużo... Ojciec cały czas w delegacji, mama pracuje, a ja najstarszy z ósemki. Ktoś im musiał dawać jeść.

- Ajajaj, comprehendo. Ale! Ale, ale, ale, czy pomyślałeś kiedyś, Kazimirku mój drogi, by gotować nie z obowiązku, a z przyjemności?

- Ciamk, ciamk, ciamk... - Ta kanapka była naprawdę dobra. Skórka chleba była wypieczona wręcz idealnie.

- A co za różnica? - Kazimir oparł się o kuchenny blat.

- Otóż taka, mi amor, że często składnikiem dodającym najwięcej smaku... - Oscar przymknął oczy z uśmiechem i położył dłoń na piersi. - ...jest miłość.

- Czy to sugestia, że nie kocham swoich braci i sióstr?

- Nie, nie! ¡Dios no lo quiera! Nic z tych rzeczy! Chodzi o miłość do gotowania! O pasję! O troskę!

- Dobra, dobra, już i tak w te... - Kazimir spojrzał na E-Handbook. - ...piętnaście minut się nie prześpię. Do czego mnie potrzebujesz?

- Chciałem wszystkim poprawić humor, więc planowałem zrobić każdemu po kanapce na śniadanie. Tak, o, żeby na dobry start poranka było co jeść...

- Mhm. Miło.

- Chociaż Arthuro już się obsłużył, nadal mamy piętnaście kanapek do zrobienia. Na każdą mamy po minucie, ale jak się zbierzemy w kupę, to zdążymy! Dzielimy się na pół?

- Jeśli Arthur nam pomoże, to wystarczy by w kwadrans każdy zrobił po pięć kanapek... - zauważył Kazimir, patrząc na chłopaka. - ...Czy twoja ma trzy piętra?

Arthur spojrzał na już w połowie zjedzone kromki w swoich dłoniach. Racja, warstwy chleba były aż trzy.

- Tak.

- Hm... Ciekawe.

- Wspaniale! Skoro mamy tu trzech profesjonalistów, załatwimy wszystkim śniadanie pronto! Śmiało, panowie, kromki w dłoń, masłem szast i układamy! Szynka, ser, sałata, raz, dwa!

I tak na prośbę Oscara Arthur przerwał swój posiłek, by pomóc jemu i Kazimirowi w robieniu jedzenia dla pozostałych. Mimochodem zwrócił uwagę, że co jakiś czas każdy z nich wzajemnie lustrował proces przygotowywania śniadania innego. Hmm... Ciekawość? Czy brak zaufania?
Ostatnia kromka została położona równo z dzwonkiem i szumem ekranów.

- Dzieeeń dobry, dzieci! Wybiła godzina szósta, a to oznacza koniec ciszy nocnej! Klasy zostają otwarte, bo już wkrótce nowy szkolny dzień! Spędźcie go dobrze - może być waszym ostatnim, puhu! - ogłosił "dyrektor" Monokuma.

- Och, jakże nieznośny jest ten mały potwór... Kazimirze, mógłbyś roznieść talerze, zanim wszyscy przyjdą? I Arthur, pomógłbyś mu? Ja wtenczas nastawię wodę, gdyby ktoś chciał coś ciepłego do picia.

- W sumie to bym chętnie skorzystał... - Pohl zamarzył o herbacie.

Wykonali z Suchojem przydzielone zadanie, wtedy też akurat zaczęły się zbierać pierwsze osoby, niektóre ubrane, niektóre jeszcze w piżamach. Jak... ech... "miło" ze strony porywacza, że ich wyposażył w zapas czystych piżam (podobnie jak ubrań, każdy komplet był identyczny, ale co tam).

- Co... tu się dzieje...? - zapytała Samantha, pocierając oczy.

- Śniadanko! - Oscar właśnie wyszedł z kuchni. - Dla was! Przygotowaliśmy wam z Kazimirem i Arthurem kanapki, wstawiłem też gorącą wodę. Komuś coś do picia?

- Ja bym prosił herbatę! - zgłosił się Alfred.

- Ja też! - Gabrielle do niego dołączyła.

- Herbata! Cudownie! - James był wyraźnie zadowolony.

Wszyscy przybyli zaczęli zajmować miejsca. Było ich trochę mniej niż wczoraj. No tak... kilku ludzi pewnie jeszcze nie wstało. Choćby Gianluca. Siadając, przyglądali się kanapkom dziwnie, poza Catherine, która wzięła talerzyk ze swoją i wyszła. Nikt się jednak nie zabrał za jedzenie.

- No, co jest? - zapytał Oscar, wgryzając się w swoją. - Nie jesteście głodni?

- Jesteśmy, ale...

Wszyscy siedzieli, patrząc niepewnie to na swoje talerze, to na zajadającego Oscara, do którego zaraz dołączył Kazimir, przeżuwając powoli i delikatnie. On chyba po prostu nie miał co robić z ustami gdy nie palił.

- No to jaki problem?

- ...

- ...

- No wiesz... To po prostu takie... niespodziewane dość, zważając na okoliczności, nie uważasz? - Uniosła lekko brwi Samantha.

- Wspaniale! Kocham niespodzianki! - Hiszpan ewidentnie był z siebie dumny.

- Uch...

Kolejna chwila ciszy, przerywana ciamkaniem Oscara i cichymi stuknięciami kubków z herbatą, jakie Arthur postawił na stole sobie, Alfredowi i Gabrielle.

- Skoro nikt tego nie powie, ja to zrobię! - rozbrzmiał głos Floryki. - Jesteśmy porwani i zmuszani do zabijania innych. Myślicie, że ktoś wam zaufa, że te kanapki nie są naszpikowane jakimś gównem?

- ¡Dios mío! - Oscar złożył ręce w poruszeniu. - Panno Andreescu! Krzywdzisz mnie taką sugestią!

- T-To ja może pójdę ostrzec Catherine... - Klaudia odłożyła swoje kromki i wyszła z jadalni.

- Nie chcesz wiedzieć, skwarku, gdzie mam twoją krzywdę! Moje życie jest od niej więcej warte.

- "Skwarku"... Niezła komedia słyszeć to od kogoś, kto sam wygląda jak wyciągnięta z solarium pomarańcza... - powiedziała zaspanym głosem, ale nie bez szyderczego uśmiechu Brenda, która właśnie weszła do jadalni. - A co się właściwie dzieje?

- Przymknij jadaczkę, paszczurze, moja opalenizna jest w stu procentach naturalna. Co teraz ma znaczenie, to te zatrute kanapki. Myślę, że nikt tutaj, nawet ten spocony, zapaskudzony tłuszczem szarak z herbatą mi nie zaprzeczy, że ryzyko istnieje. Czemu on nie je?

- Ja? - Arthur spojrzał na swoją koszulę. Ta przeklęta plama znowu się pojawiła! - Cholera... Ja już jadłem wcześniej. Kazimir może potwierdzić.

- Mhm. - Rosjanin kiwnął głową. - Robiąc je byliśmy cały czas obok siebie i patrzyliśmy sobie na ręce. Każdy z nas może potwierdzić, że pozostali nie dodali nic do jedzenia.

- Tak! Tak! Tak właśnie było!

- Phi! Jakby to miało być wyjaśnienie! Nikt z was nigdy nie słyszał o aresztowaniach za współudział w zabójstwie? O partnerstwie? Pewnie się umówili, że nas potrują, by wygrać grę i się stąd zmyć w trójkę. W razie takiej sytuacji przygotowali sobie historyjkę, że się wzajemnie pilnowali.

- Siejesz nieufność, Floryka. - James wstał.

- A ten komuch sieje cyjanek po herbacie! - Na te słowa Floryki Gabrielle się wstrzymała przed pociągnięciem łyka swojej, a Alfred wypluł swój za ramię. James jeszcze swojej nie zdążył spróbować.

- "Komuch"... - Kazimir przymknął oczy w rezygnacji i wcisnął między zęby skórkę chleba, udając, że to papieros.

- Bo to by było bardzo wygodne, prawda? W akcie przyjaźni dać wszystkim zatrute śniadanie i się w trójkę zmyć. Sprytne, sprytne. Ja tego syfu nie tknę!

Floryka podniosła talerz z kanapką i ceremonialnie cisnęła nim o ziemię (uderzył o nogę Inge, która się poderwała w bólu, upuszczając i tłukąc przy tym własny, a talerz Floryki z kanapką poleciał z powrotem na stół i szczęśliwym trafem wylądował bez szwanku). Oscar wciąż zasłaniał usta patrząc na tę scenę, ale widać było, jak drży.

- Puhuhuhu! - Wtem znikąd rozebrzmiał wysoki głosik, a z klapy w suficie na środek stołu wyskoczył pluszowy miś w czerni i bieli. - Puhuhu! Ach, uwielbiam atmosferę pierwszych dni zabójczej gry! Podejrzenia, myśli, dociekania... Tak, im więcej ludzi, tym jest ciekawiej!

- Monokuma... - wyszeptał James, wbijając wzrok w niedźwiedzia.

- Tak, tak, ale niestety, taka natura tej gry, że liczba uczestników progresywnie spada... No cóż! Wasz ból, nie mój! Ja mam tylko nadzorować, czy wszystko jest w porządku. - Monokuma przeszedł się po stole i oparł się o czoło wciąż marszczącej smutno nosek nad zbitym talerzem i rozwaloną kanapką Inge, która się tylko skuliła i naskrobała w swoim notatniku małe ":(".

- Czego tu chcesz? - zapytała go Samantha.

- Ja? Och, jak miło że się troszczysz o mój stan, Sammy. Jesteś prawdziwym strażakiem!

- Dosłownie nie mógłbyś mnie mniej obchodzić, chcę tylko wiedzieć czego znowu od nas chcesz!

- Aww, a mi już było tak miło... Co za niemiłe dzieci, tak wrednie odnoszące się do dyrektora... - Monokuma opuścił uszy. - A ja miałem dla was taką przyjemną niespodziankę.

- Hmph. Niespodziankę...? - Gianluca też był już obecny i słuchał.

- Aaa, Giałwanku, ciekawy jesteś? Jesteś, hm? Co byłbyś gotów zrobić, by poznać treść tej wręcz ociekającej tajemnicą niespodzianki?

- J-Jak mnie nazwałeś!? - Giałwan wyglądał jak zdzielony w twarz.

- Oj, jednak twoja determinacja jednak nie jest wystarczająco mocna, by poznać sekret waszej niespodzianki. Ktoś inny jest chętny? - W łapce Monokumy zjawił się młotek licytacyjny. - Kto da więcej, kto da więcej?

- ...

- ...

- ...

- ...Już widzę czemu nie ma wśród was Superlicealnego Biznesmena. Z takim tempem reakcji zaraz ktoś przebije wasze oferty! No trudno... Za zero MonoMonet - stuknął młotkiem o czubek głowy Inge - sprzedano!

- MonoMonet? - zapytał Arthur.

- Chyba nie sądzisz, Artusiu, że bym wam kazał używać tych śmierdzących euro? A może wolisz marki niemieckie?

- Uch...

- W tej szkole jedyną dozwoloną walutą są MonoMonety! Możecie je dostawać za dobre odpowiedzi na lekcjach i za aktywny udział w Sądach Klasowych, a następnie płacić nimi za wszelkie usługi w tej szkole. Czy to nie wspaniałe? Niech żyje unifikacja ekonomii!

- Jakie niby usługi oferujesz? - zainteresowała się Elle.

- Och, wszelkie! Ale was pewnie będzie interesować tylko automat i sklepik szkolny... Banda małych konsumpcjonistów!

- Gdzie one są? - spytał Veikko.

- To niespodzianka. Jeszcze je znajdziecie... z pewnością. Puhuhu!

- Dobra, dość lawirowania, Monokuma! Gadaj, czego chcesz! - Jamesowi chyba nie odpowiadał wydłużający się czas, jaki już widział niedźwiedzia.

- Hmm, jest tu może Catering? Ach, Klaun po nią poszedł. Hmm... Sammy, czy nasz superbohater tutaj ma może problemy ze słuchem lub pamięcią?

- N-Nic mi o tym nie wiadomo.

- Bo zdaje mi się, że wyraźnie mówiłem, że mam dla was niespodziankę.

- To nie marnuj czasu, który możemy wykorzystać na twoje ukochane zabijanie, tylko mów! - Gianluca uderzył w stół.

- Puhuhu, co za niecierpliwe dzieci. Zabijanie, powiadasz? Zdaje mi się, Giałwanku, iż podejrzewacie, że właśnie teraz jesteście w trakcie próby morderstwa? - Monokuma wskazał zbity talerz z kanapką na podłodze przy Floryce. - Ponieważ ta kucharska trójka może chcieć was potruć?

- T-Tak! - odparła Rumunka.

- Rozumiem... No to oto niespodzianka: niezależnie od tego, czy wasze podejrzenie jest prawdziwe czy nie, nie mogliby tak prosto uciec! Bo widzicie, chciałoby się, by ktoś z was się poświęcił i dał pozostałej piętnastce sobie wbić po nożu w pierś, a pozostali jako Winni uciekają, co? Otóż nie tym razem! Ogłaszam wszem i wobec! W każdym morderstwie Winnym może być tylko JEDNA OSOBA! Oczywiście nikt wam nie zabroni współpracować... ale w razie zwycięstwa ucieknie tylko ten, który zadał morderczy cios.

- Czyli w dużym skrócie... - Alfred przyłożył palce do czoła. - Nie opłaca się współpracować przy morderstwach?

- Doookładnie! Wspaniałe rozumowanie, Debille! - Monokuma zaklaskał, ale przez puszystość jego łapek nie było słychać. - Dałbym ci gwiazdkę... ale swoją jedyną zmarnowałem wczoraj na superbohatera. Co za życie, prawda?

- Czyli nie mieliśmy żadnego motywu, by was wspólnie otruć - zauważył zgodnie z prawdą Arthur. - Nie opłaca się to dla nas.

- Nie wygrzebiesz się z tego tak łatwo, Pohl - Gianluce błysnęły okulary. - Jeżeli dobrze rozumiem, nie wiedzieliście o tej zasadzie od początku, prawda? Czyli nie przyświecała waszej myśli, gdy przygotowywaliście te dania, hmm?

- ... - Touché, Włochu.

- Hej! Hej! Patrzcie! O, Monokuma! Też możesz patrzeć!

Obok Klaudii, której głos zabrzmiał gdy się zjawiła w drzwiach sali, stała wysoka dziewczyna w czarno-czerwonej bluzie. Superzłoczyńca Catherine... Arthura wciąż nurtowała natura jej talentu. Zdecydował przy najbliższej okazji zapytać o to Jamesa.

- Hmm?

- Zaciągnęła mnie tutaj, mówiąc że uratowałam wszystkich - powiedziała bez jakiegoś konkretnego tonu Catherine. - Chciałam tylko dokończyć śniadanie w spokoju przed lekcjami.

- Do...kończyć...? - Oscar spojrzał na nią z nadzieją. Londynka trzymała w dłoni kromki z szynką, serem i sałatą pomiędzy, które były na wpół zjedzone. Najwyraźniej wszystko było z nią w porządku.

- Widzicie? Nic jej nie jest! Kanapki są bezpieczne! - cieszyła się Klaudia.

- Huh... - Twarz Floryki się naprostowała.

- "Bezpieczne"? Czemu by miały nie być? - Catherine chyba była dość zdezorientowana.

- Floryka sobie wymyśliła, że Oscar, Kazimir i Arthur próbowali nas otruć - wyjaśniła Samantha.

- ...Nie mieli czym. Przeglądałam wczoraj całą dostępną nam część szkoły. Nigdzie nie ma nic, co by przypominało truciznę.

- I tyle z waszego morderczego planu. Sayonara! - Monokuma podniósł kafelek na podłodze i zniknął w tunelu pod nim.

- Ale... Ale nawet w laboratorium tego Rosjanina...!? - Rumunka protestowała.

Catherine kiwnęła głową.

- W takim razie jedyne co mogę powiedzieć to "smacznego"! - Alfred zakrzyknął wesoło i wgryzł się w swój posiłek, co zaraz zrobili też pozostali.

Arthur w zasadzie był już po jedzeniu, więc uznał, że teraz będzie dobry moment na zrobienie notatek. To była w zasadzie rutyna, czy hobby - w wolnych chwilach siedział w dużych skupiskach ludzi i notował co obserwuje i słyszy. Później mógł używać tych zapisków do lepszego opisywania zachowań postaci w moich historiach - mama go tego nauczyła kilka lat temu, gdy piątej części serii "Pociski Prawdy" dostało się za sztywne charaktery. Wyciągnął z kieszeni na piersi notatnik, długopis i zaczął rozglądać się po sali, notując.
Uradowany Oscar rzucił się w ramiona Catherine z podziękowaniem, ale ta go zaraz odepchnęła. Nalała sobie kubek kawy, wzięła resztkę kanapki i wyszła. Maury to jednak nie zraziło, uradowany usiadł przy Kazimirze i wrócił do jedzenia. Klaudia wtenczas zagadywała Samanthę, która grzebała palcami w swojej kanapce:

- Szemu wysiąhasz szynhę? - pytała, mlaszcząc.

- Nie lubię mięsa, bardzo...

- Jeszteś... tą... wege?

- Wegetarianką, mhm. Od paru lat nie jem mięsa.

- Dłasze... - Przełknęła. - Dlaczego?

- Brzydzi mnie... Nie lubię jeść rzeczy którym kiedyś mogłam spojrzeć w twarz.

- Huh... Nigdy nie myślałam o tym... Ale też nie widziałam twarzy zwierząt, które jadłam, na przykład!

- Nie byłaś nigdy w mini zoo? Tam mają różne takie.

- Miałam iść z wujkiem, ale jakieś inne dziecko  wziął w zęby osiołek i podniósł, za nic nie chciał puścić... Nie wpuścili nas.

- Osioł chciał zjeść dziecko!?

- Nie zjeść, mówię przecież, że go tylko wziął w zęby i podniósł. Podobno pół godziny zajęły próby wyrwania go z jego szczęki! Osioł tylko stał i go trzymał.

- ...Skąd jesteś, jeszcze raz? Z Wrocławia?

- Aha, aha! - Wzięła do ust kolejny kęs.

- ...Chyba kiedyś pojadę do tego mini zoo z młodszą kuzynką.

Kilka siedzeń od nich Elle usadowiła się przy Inge.

- Więc jesteś Superlicealną Narciarką Stokową, hę? - spytała, na co Austriaczka kiwnęła głową. - Czyli lubisz sport?

- "Lubię." - Inge wyskrobała to w swoim notatniku.

- O! Trenujesz czasem? Ja ćwiczę wieczorami. Jakbyś chciała utrzymać formę to możemy robić to razem.

- "Co chcesz trenować?".

- No... Mam w swoim laboratorium parę rowerów stacjonarnych...

Dalej Arthur już nie słyszał, bo uwagę odwrócił dźwięk uderzenia łyżeczką o kubek i donośny głos Jamesa, który wstał i zaczął mówić:

- Ahem, mogę prosić o chwilę, wszyscy? Klaudia, możesz na sekundę przerwać szkicowanie na serwetce? Dziękuję ślicznie, dziękuję. Tak... Chciałem powiedzieć że za... - spojrzał na E-handbook - ...godzinę zaczyna się etap, uh, "lekcji", w jakich mamy tu niby uczestniczyć. W zasadach Monokuma napisał, że obowiązkowy jest udział w tylko dwóch na dzień, ale jedną z nich musi być WF, od którego się zawsze zaczyna, więc obawiam się, że przynajmniej chwilowo musimy zatańczyć jak nam grają. Widzimy się na sali gimnastycznej o 7:30, tak?

Kilka osób kiwnęło głowami, zaraz jednak pisnął głosik Gabrielle:

- Na... s-sali gimnastycznej? Tej samej...?

James się zachmurzył. Pan Shutaro... Nauczyciel skierował swoje ostatnie słowa właśnie do londyńskiego bohatera.

- Nie przejmuj się tym. Pójdę to sprawdzić. Samantha i Elle, zadbajcie by wszyscy byli gotowi na czas. Ja pójdę sprawdzić stan sali.

- Sam? - Samantha podniosła brew.

- Może ktoś ze mną iść, ale nie gwarantuję, że nic tam nie będzie. Jeżeli ktoś się czuje na siłach...

Nikt się nie zgłosił. James kiwnął głową, przesłał pozostałym z Samorządu krótki uśmiech i kciuka w górę, po czym wyszedł z jadalni.

- Lepiej z nim pójdę.

Strażaczka też wyszła. Wszyscy spojrzeli na Elle.

- Tak... - Odchrząknęła cicho, naciągając nieco czapkę. - Jest po szóstej trzydzieści. Za prawie godzinę zaczyna się WF, więc znajdźcie sobie stroje na zmianę, jakąś wodę i, no, przygotujcie się generalnie. Stawiam, że po lekcji się znowu zbierzemy i wspólnie omówimy plan ucieczki.

I tak upłynęło pierwsze śniadanie w Europejskim Internacie Hope's Peak.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter

- Czwartek... Od 7:30 do 8:15 WF, godzina przerwy i od 9:15 do 10 zajęcia techniczne, od 10:15 do 11 zajęcia ścisłe... Dziesięć minut później zaczyna się angielski i ma dwie lekcje z przerwą do 12:50... I to... tyle? - Arthur zerkał to na plan lekcji, to na swój E-Handbook, w którego notatniku postanowił zapisać sobie lekcje i ich godziny. WF to WF, ale muszą wziąć jeszcze przynajmniej jedną lekcję każdego roboczego dnia, więc warto było wiedzieć co i gdzie. - Dobra. Piątek... Hej, przecież ten plan jest identyczny na każdy dzień!

- Cześć, Arthur! Co robisz? - rozbrzmiał cudowny głos.

- Hej, Gabrielle, sprawdzam plan lekcji.

- Mmm, nie miałam jeszcze okazji... - Przyjrzała się kartce na tablicy korkowej. - Nie jest zbyt zróżnicowany, ale... Och! Będą zajęcia artystyczne. Chyba się na nie wybiorę...

- Będziesz rzeźbić?

- Może... Nie wiem co nam każe robić nauczyciel... Kimkolwiek jest MS...?

- Maura 'Scar.

Gabrielle z uśmiechem wyobraziła sobie skocznego Hiszpana robiącego pomnik samego siebie.

- A wybrałeś już sobie coś?

- Hmm... Zgaduję że się zabiorę z tobą. Nie mam za bardzo głowy do tych wszystkich matematyk czy fizyk. Chociaż ciekawi mnie lingwistyka. Pewnie będziemy tam ćwiczyć angielski, by się między sobą lepiej porozumiewać, nie?

- Możliwe - przytaknęła Francuzka. - Chociaż czy to ma takie znaczenie? Wkrótce stąd wyjdziemy. Chyba nie ma sensu robić dalszych planów...

- Zgaduję, że masz rację.

- To chodź ze mną! Pokażesz mi jak pracujesz nad sztuką.

- Pewnie odruchowo zacznę uderzać palcami w ławkę jak po klawiaturze, ale co mi tam, zgoda. Jesteśmy namówieni. - Arthur podał dziewczynce dłoń, a ta odwzajemniła jej uścisk.

DING DONG, BING BONG

Zaszumiały ekrany i rozbrzmiał głos Monokumy.

- Witajcie, drodzy uczniowie! - Ugh. Ten wysoki ton. Uszy krwawią. - Mam nadzieję, że pierwszy poranek w szkole mija wam wyśmienicie, bo już za chwilę będzie pierwszy WF! Przygotujcie swoje ciuchy sportowe i zjawcie się na sali gimnastycznej w ciągu najbliższych 10 minut! Do zobaczenia! Mwah~! ♡ ♡

Ekran zgasł.

- ...

- ...

- Nie słyszeliśmy tego całusa na końcu, prawda?

- Nigdy przenigdy. - Gabrielle przytaknęła Arthurowi, pożegnali się i rozstali, by wziąć swoje stroje.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Sala gimnastyczna

- No, na co czekacie? - mówił tajemniczy głos zza drzwi. Grupa nastolatków w białych koszulkach i czarno-czerwonych dresach szurała cicho podeszwami tenisówek, kręcąc się pod drzwiami sali. Jakoś nikogo nie parło, by wchodzić, choć zaraz miała wybić 7:30. - Wchodźcie, wchodźcie!

- ...

- ...

- ...

- Kazimir, czy to znowu palisz? - spytała Samantha rosyjskiego dryblasa z papierosem w ustach.

- Nie, nie zapaliłem go. Tak tylko ciamkam końcówkę, dla ukojenia nerwów...

Nadal nikt nie nacisnął klamki. Nacisnęła się sama, a raczej została naciśnięta z drugiej strony, drzwi się uchyliły i wysunęła się zza nich ruda głową superbohatera Jamesa.

- Możecie wchodzić! Ten głos to nauczyciel WF-u. Okazuje się, że jest tu więcej robotów poza Monokumą... Ale wygląda na to, że ma nam tylko poprowadzić lekcję.

Ludzie popatrzyli na niego pytająco.

- ...Tutaj typ wczoraj umarł, co nie? - spytała niepewnie Brenda.

- Tak... - James się zachmurzył. - Ale już go tu nie ma. Jest czysto.

Otworzył drzwi na szerokość i ludzie powoli zaczęli wchodzić - rzeczywiście, po ciele pana Hosen nie było już śladu. Zamiast niego pod ścianą stał mechaniczny miś, niemal identyczny jak Monokuma, ale mniejszy, niebieski, w czerwonej czapce i z gwizdkiem na szyi. Skończył przeglądać jakąś kartkę, podniósł łebek i spojrzał po uczniach.

- A, tu są moje ogry! - Podskoczył i zaczął zacierać łapki. - Chodźcie, chodźcie, ruchy! Nie mamy całego dnia! Ustawcie się w szeregu na białej linii! Tej drugiej białej! Wyrównać do prawego i kolejnooo... odlicz! I podawać mi jednocześnie swoje imiona!

- ...

- Odlicz!

- ...

No tak. Pierwsza w szeregu stała Inge.

- Panienko! - Niebieski miś podszedł do trzęsącej się dziewczynki powoli. - Co to ma znaczyć? Co to za cisza? Nie umiesz mówić?

Inge wyciągnęła z kieszeni dresów notatnik i ołówek i naskrobała "Umiem.".

- Czyżby? No to czemu w takim razie nie powiesz miernego "raz"?

- "Nie lubię mówić." - odpisała.

- Oooch? Nie lubisz mówić? Boisz się? Nie lubisz swojego głosu? Taki ci to dyskomfort sprawia? Tak bardzo nie chcesz nic mówić, że nawet z trucizną na nadgarstku się nie odezwiesz!?

Wszyscy się wzdrygnęli. Czy ten nauczyciel był jak Monokuma? Też chciał ich szkody? Musi być, prawda? W sytuacji takiego porwania nie ma sojuszników poza innymi ofiarami...

- No!? NIE POWIESZ NIC!?

Inge pokręciła głową i tylko jeszcze raz wskazała napis "Nie lubię mówić.".

- TAK!? TO W TAKIM RAZIE to uszanuję i pozwolę ci pozostać w ciszy, nie ma problemu. Nie chciałbym sprawiać swoim ogrom nieprzyjemności! Sport to przede wszystkim zabawa i zdrowie, zasady przychodzą później. Panienka to?

- Elle van der Linde! - odparła napięta jak strzała rowerzystka stojąca obok Inge.

- Panienko Van der Linde, od dwóch, z imionami... odlicz!

- Dwa!

- James Rhodes, trzy!

- Samantha Kirschbaum, cztery!

- Veikko Paavola, pięć.

- ...Floryka Andreescu. Sześć.

- Gi-anluca Bianchi, numer siódmy, obecny.

I tak poszło dalej aż liczba dobiła szesnastu. Nagła zmiana tonu nauczyciela zbiła wszystkich z tropu, ale zapowiadała się pozytywnie.

- Doskonale, czyli są wszyscy! Nie oczekiwałbym niczego innego, chyba że byśmy zaczęli słyszeć brzęczyki ustawionych kodów NG. - Na dźwięk tych słów niebieskiego niedźwiadka James, Samantha i Elle nieznacznie drgnęli. - Skoro tak, to zacznijmy od tego, że ja to wasz nauczyciel WF-u, MonoPET, od "PE Teacher". Bądźcie grzeczni, to i ja będę grzeczny i wszyscy będziemy się na naszych lekcjach dobrze bawić, jasne? Dzisiaj zaczniemy od rozciągania się...

Po serii kółek wokół sali na wszelkie sposoby, w podskokach, kręcąc prawą ręką, kręcąc lewą ręką, skipem A, B i C i skokiem wesołej panienki po polance, kolejce rozciągań we wszystkie strony i chórze ziajania właścicieli odrętwiałych kości nadszed...

Po serii kółek wokół sali na wszelkie sposoby, w podskokach, kręcąc prawą ręką, kręcąc lewą ręką, skipem A, B i C i skokiem wesołej panienki po polance, kolejce rozciągań we wszystkie strony i chórze ziajania właścicieli odrętwiałych kości nadszedł czas na danie główne: grę w zbijaka.

- Arthur, weź klucz i skocz do kanciapki po parę piłek, proszę. - MonoPET podał mu kluczyk z plakietką "Magazynek". - Ja w tym czasie podzielę was na drużyny. Hop, hop, ustawić się!

Arthur nie wiedział jeszcze, jak się czuje będąc z gadającym pluszakiem po imieniu, ale że sportowy misiek dotychczas był bardzo sympatyczny w porównaniu z dyrektorem Monokumą, postanowił mu darować. Namierzył zamek na metalowej płytce ze śrubkami pod klamką, przekręcił klucz i wszedł do kanciapki. Wśród półek, paletek i materaców (i... kolekcji siekier najwyraźniej?) namierzył wózek z piłkami i wziął parę do siatkówki, bo takimi zawsze grali w zbijaka w gimnazjum. Sprawdził czy są dobrze nadmuchane i wrócił na salę, zamykając za sobą drzwi.
Trafił do zespołu z Alfredem, Klaudią, Jamesem, Brendą, Elle, Vincentem i Gianlucą - drużyna jak ze snów. Piłki poszły w ruch.

- Auć. - Kazimir, będąc masywnym, szerokim i niezbyt skocznym, padł ofiarą piłki pierwszy.

- TARAAAN! - wrzasnęła Brenda i zaczęła szarżować na stronę przeciwną, by zaraz dostać piłką w czerep. - A... pies to jebał... - Odeszła na ławkę, zrezygnowana.

- ¡Dios mío! - Oscar ledwo zdążył uchylić okulary, zanim piłka uderzyła go centralnie w twarz. Arthur nie potrafił pojąć czemu w ogóle wciąż je miał na twarzy podczas WF-u.

- Uwah...! - jęknęła Klaudia. Spędziła pół minuty stojąc w zamyśleniu, a raczej w rozkojarzeniu, więc naturalnie dostała piłką w brzuch.

Wspomniana piłka została przejęta przez Jamesa. Chłopak wcisnął guzik za prawym uchem, jego cybernetyczny okular wyrósł przed okiem. Analiza sytuacji zajęła mu dosłownie chwilę.

- Ruch powietrza, trajektoria, siła rzutu, złączona z rozwojem tkanki mięśniowej, poziomem zmęczenia sugerującym zaangażowanie w grę... - mruczał do siebie. - Idealnym celem będziesz... ty!

Błyskawicznym ruchem cisnął piłkę w stronę stojącej pod ścianą Rumunki z założonymi rękoma, poleciała w idealnej linii prosto na nią, już miała trafić prosto w twarz Floryki Andreescu... gdy wnet wykręciła tuż przy jej głowie, minęła jej ucho z cichym świstem, odbiła się od ściany za nią i pełną siłą uderzyła w stojącą parę metrów dalej Inge von Ursache. Dziewczynka upadła i pod impetem piłki poleciała całą salę, lądując głową pod ławką.

- O Jezu... Przepraszam...! - James zamarł.

- Hej, wszystko dobrze? - Elle podbiegła do narciarki, która tylko ze zrezygnowaniem podniosła konfirmującego kciuka w górę.

A więc to było Superlicealne Szczęście Floryki.
MonoPET ewakuował Inge na ławkę obok Kazimira, Brendy, Oscara i Klaudii, a gra się toczyła dalej - James złapał piłkę i znów wycelował we Florykę. Dziewczyna nawet nie drgnęła, mierzyła tylko superbohatera drążącym wzrokiem.
James cisnął piłką centralnie w Rumunkę, ona ledwie się przesunęła, a piłka odbiła się od jednej ściany, podłogi, drugiej ściany, sufitu i uderzyła w samego Jamesa, który, odrętwiały, nie zdążył się uchylić.

- Ktoś jeszcze? - Floryka stanęła na środku sali.

Rękawiczka została rzucona.
Elle podniosła piłkę i z całą potęgą swoich mocnych ramion spróbowała zbić wyzywającą, ponosząc karę w postaci kolejnych paru odbić i ciosu piłką we własny kark.

- Zbita, schodzisz. - Floryka uśmiechnęła się kwaśno.

Alfred złapał piłkę i rzucił w Rumunkę, jednak w zamachu jego krucha postura straciła równowagę, poleciał na ziemię jak długi. Piłka wylądowała po drugiej stronie sali, na głowie Catherine, która spojrzała tylko na reżysera i bez gadania usiadła na ławce. Alfred zaraz został zbity przez Samanthę, która próbowała utrzymywać jeszcze pozory normalnej gry.
Patrząc na Vincenta, który wciąż robił kółka po tylnej części sali bez nawet cienia poruszenia, Arthur uznał, że nie ma co sobie robić nadziei na jego silne ciało i że w zasadzie z ich drużyny zostali tylko on i Gianluca.

- Nawet się nie ruszaj, Pohl! Pokażę wam wszystkim rzut 10 na 10!

Włoch przejął piłkę. Jego okulary błysnęły, jego mięśnie się napięły, mimo najdrobniejszej postury w męskiej części klasy przez chwilę wyglądał jak grecki posąg, gdy piłka wystrzeliła z jego ramion i przeszyła powietrze. Wszyscy patrzyli jak zaczarowani, gdy sunęła w stronę Floryki. Tak samo patrzyli, gdy piłka przeleciała obok niej, gdy z całą potęgą uderzyła po kolei w Samanthę, w Gabrielle, w Veikko i z finałowym, potężnym pierdolnięciem prosto w...

- Ongh...!

...nos Arthura. Chłopak zrobił fikołka w tył, jakiego sobie nie wyobrażał, że kiedykolwiek zrobi i wylądował plackiem na ziemi.

- Rzeczywiście 10 na 10... chrząstek w nosie zmiażdżonych... - skomentował Kazimir.

Arthur i trójka z przeciwnej drużyny została ewakuowana na ławkę.

- Dobrze się czujesz? - spytała Gabrielle.

- Mhm... - Arthur rozmasowywał nos.

- To wyglądało boleśnie... Głupia Floryka... - Dziewczynka spojrzała znów na boisko, akurat by zobaczyć, jak omawiana Głupia Floryka uchyla się przed kolejnym rzutem Gianluci, jak piłka się odbija od ściany i wraca prosto do nadawcy. Klnąc cicho po włosku krytyk wrócił na ławkę.

Przeciwko sobie zostali tylko Vincent i Floryka. Żadne z nich nie paliło się do gry. MonoPET ogłosił remis.

- No dobra, to może... - zaczął organizować dalszą grę. - Niech Vincent sobie biega, skoro chce, byle ćwiczył, a Floryka... Chciałbym powiedzieć, że to niesamowite umiejętności, ale... nawet się nie ruszyłaś...

- Hmph.

- To może... będziesz trzymała tablicę z punktami? A reszta zagra w siatkówkę, siedem na siedem. Wstajemy, ustawiamy się, hop-hop!

I tak minęła pierwsza lekcja klasy A w Europejskim Internacie Hope's Peak.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Prysznice

Arthur jednocześnie nie cierpiał i kochał się kąpać. Nie chciało mu się nigdy do mycia zbierać, ale jak już mu się udało, to błogość bycia czystym i pachnącym była nie do zastąpienia. Szczególnie jeśli zaraz miał przebrać się w czystą piżamę i wskoczyć w świeżą, pachnącą pościel.
Kiedy razem z innymi chłopakami wyszedł spod prysznica po WFie, był właśnie w podobnym stanie ducha, więc chociaż nie miał zaraz wrócić do ciepłego łóżeczka, to czuł się o wiele lepiej niż kiedykolwiek w ciągu całej ostatniej doby. Dlatego ucieszył go widok drobnej rzeźbiarki i chudego reżysera w korytarzu, jakby czekających na niego.

- Arthur! - zawołała Gabrielle. - Jesteś gotowy?

- Na co?

- Na plastykę! - Pokazała mu swoją teczkę pełną pudełek z kredkami i ołówkami, gumek, farbek, pędzelków, nawet zapasowe dłuto i młotek, chociaż miała już parę w kieszeni fartucha. - Mieliśmy iść razem!

- Zabiorę się z wami, co? Gabrielle mi zaproponowała. - Alfred pomachał mu z szerokim uśmiechem. - Jakoś mi się nie widzi siedzieć na matematyce, a angielski przecież znam, jestem Anglikiem.

To samo o lekcjach niemieckiego myślał Arthur w podstawówce, a jednak nie okazał się mieć szóstki za szóstką za samo mówienie po niemiecku...

- Jasne! Chodź z nami. Kiedy się zaczyna...?

- 9:15!

- To jeszcze mamy pół godziny. Pójdę po swoje rzeczy.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter, sala 3B

Sala do plastyki wyglądała dokładnie tak, jak można by się spodziewać. Gdy Arthur z zaciekawieniem się przyglądał masom obrazów na ścianach, plakatach o teorii kolorów, przyborom, farbom, dziełom, po sali szastały echa głosów innych uczniów, którzy zdecydowali się przyjść.

- Hej, Gabrielle! Usiądziesz z nami? - zapytała Samantha, wesoło do niej machając.

- Chętnie! Alfred, chodźmy!

- Pewnie! Wezmę krzesło dla Arthura.

- A, szarak też tu jest - zauważyła po tej wiadomości Brenda, siedząca obok Samanthy. - Kozak.

- Mnie bardziej dziwi że ty tu jesteś... - spojrzała na nią Samantha.

- Mogę powiedzieć to samo o tobie, Salamander. Czego ciebie tu przywiało? - Brenda wyciągnęła wykałaczkę i zaczęła sobie grzebać w zębach, nie zwracając uwagi że Arthur już przy nich siada.

- Nie jestem...! Agh, chcę po prostu wziąć udział we wszystkich lekcjach i zobaczyć jak wyglądają. No i poznać was!

- Gadki-szmatki. Jak chcesz, słodziutka! - Irlandka beknęła za siebie i ułożyła się w wygodniejszej pozycji.

- Tak chcę. Gabrielle! Jak się miewasz?

- Och! Um... Dobrze! Wyspałam się. Mam nadzieję, że to będzie miły dzień...

- Na pewno. Mamy już z Jamesem i Elle parę planów, ogłosimy je później. A ty, Alfred?

- Hmhmhm... - Reżyser uśmiechnął się pod nosem i oparł na łokciach o blat. - Wyś-mie-ni-cie. Łóżka są tu bardzo wygodne, w nocy łatwo trafić do łazienki, a to śniadanie...! Ach, Arthur, zapomniałem przeprosić za poranek.

- Huh? Za co? - zapytał młody pisarz.

- No wiesz, że was podejrzewaliśmy, że wyplułem herbatę i w ogóle...

Arthur tylko machnął na to ręką, podczas gdy Samantha uderzyła w stół i zaczęła:

- Nie przepraszaj, gdy nie masz za co! To szlachetne, że byłeś gotowy im zaufać! - Obejrzała się po sali. - To ta Floryka, ona sieje zamęt!

- Oho, Salamander, pokazujesz kły. - Brenda siedziała ze stoickim spokojem, podczas gdy gekony buszowały pomiędzy jej włosami. - Ciekawe, czy umiesz ich używać.

- Dzieeeń dobry, młodzieży! - Rozmowę przerwał głos przypominający skrzypienie lekko nienaoliwionej furtki i głośny gruchot. Z szybu w suficie na biurko spadł kolejny robot, znów podobny do Monokumy, ale żółty, w poplamionym farbami kitlu i szerokiej, fioletowej spódnicy. - Dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry, cieszę się że jest was tylu, pora na lekcję plastyki!

Robot zrobił błyskawiczne kółko po sali i obrzucił każdego z grupki uczniów wzrokiem, zanim wrócił na biurko.

- Ja jestem MonoSoul i w tej szkole że mną będziemy się bawić prze-pysz-nie malując, rysując, rzeźbiąc, tańcując, itede, itepe! Gotowi?

- Ja jestem MonoSoul i w tej szkole że mną będziemy się bawić prze-pysz-nie malując, rysując, rzeźbiąc, tańcując, itede, itepe! Gotowi?

- ...

- No i świetnie! Dzielimy się w pary, ty będziesz z nią, ty z nią, ty z nim i ty z nim! Każdy bierze sobie kartkę, ołówek, siada na przeciwko partnera i go rysuje tak, jakby miał przeciwny talent! Nie obchodzi mnie w jakim stylu czy jak umiejętnie, was też nie powinno, to jest sztuka! Tutaj wyrażacie swoje emocje i swoją duszę! To jest prawdziwe piękno! Gotowi? Czas, start!

To było przytłaczające. MonoSoul nie zostawiała żadnego miejsca na pytania i jak tylko skończyła, wrzuciła sobie do pyszczka parę miętówek (Arthur miał szczerą nadzieję, że to były tylko miętówki) i zaczęła biegać od ucznia do ucznia patrząc, jak im idzie.

- To co, Arthur... jedziemy? - zapytała Samantha, bo to z nią do pary trafił chłopak.

- Jasne - odparł, sięgając po przybory na ławce.

Usiadł naprzeciwko panienki Kirschbaum i zaczął patrzeć to na nią, to na kartkę.

- Masz jakieś doświadczenie z rysowaniem? - popatrzyła na niego.

- Powiedzmy...? Zanim zacząłem pisać to wyrażałem się rysując... Ale to było milion lat temu, więc mam umiejętności najwyżej chłopca z podstawówki.

- Heh, to nadal lepiej niż ja, ostatni raz rysowałam w przedszkolu, laurkę na dzień taty...

- Ucieszył się?

- Tak! Nadal ją trzyma na półce w gabinecie remizy. Jest kapitanem straży w Feuerbergu, wiesz?

- Nie wiem.

- A widzisz! To dzięki niemu zostałam strażakiem.

Samantha popatrzyła gdzieś hen, w przestrzeń daleko stąd. Arthur widział w jej oczach, jak odpłynęła.

- Jaki jest twój tata? - zapytał w nagłym napływie chęci do rozmowy.

- Mój tata... jest naprawdę cudowny. Jest wielki i silny! I ratuje ludziom życia jako strażak. Nie wiem gdzie bym była, gdyby nie on... Zawsze mi imponował.

- Też chcesz ratować ludzi?

- Tak! To mój cel numer jeden, dlatego też zostałam strażakiem. Feuerberg to statystycznie najczęściej płonące miasteczko w Niemczech...

- Słyszałem o tym. Zdaje mi się, że kiedyś czytałem, że ktoś tam uratował życie burmistrza i jego rodziny z płonącego ratusza?

- Ach... to... - Samantha się zakłopotała.

- Nie gadaj... To był twój tata?

- N-Nie... Heh... - Jej śniade policzki przebił róż. - To... akurat byłam ja...

- O! - Arthur klasnął. - To dlatego masz swój talent!

- No... Przysłali mi list trochę później... Ale każdy by tak zrobił, co nie? W sensie, życie wielu ludzi było zagrożone.

- Gwarantuję ci, naprawdę mało kto by się rzucił w ogień dla kogoś innego. Nie jestem nawet pewien czy sam bym to zrobił.

- Ach... No cóż... Ale! Jesteśmy teraz w okolicznościach w jakich jesteśmy, nie? Znowu są ludzie zagrożeni, więc wyciągnę... wyciągniemy was stąd.

Arthur się uśmiechnął.

- Jakby potrzeba było w czymś pomocy to dawajcie znać. Postaram się nikogo nie zabić do tego czasu.

- No, ja myślę! - Samantha stuknęła go palcem w czoło. - Ale teraz nie na to pora! Muszę coś z siebie wykrzesać, nie wiem, co bym zaryzykowała nie słuchając pani, uhh... MonoSoul.

- Tak, tak! - Znikąd pojawiła się między nimi wyżej wspomniana. - Lepiej nie kusić losu! Nie gadajcie tylko rysujcie, rysujcie! - Zrobiła piruet i odjechała do innych.

- Ciebie z przeciwnym talentem, co? Hmm... Superlicealny Pisarz Kryminałów... To prawie jak detektyw, co nie?

- Um, nie powiedziałbym...!

- Dobra! Czyli przeciwieństwem będzie kryminalista! Arthur jako złodziej, robi się... - I zabrała się do szkicowania zanim "detektyw" zaprotestował. No, nie była tak daleko w ocenie. Gerard Fuchs, ja, jestem detektywem, a zrodziłem się z umysłu Arthura... Więc to trochę jakby mną był.

Sam Pohl przyjrzał się Samancie i zagłębił w zadumie, co też może być przeciwieństwem strażaczki? Piromanka, co nie? Hmm... Jak wygląda piromanka... Ktoś niszczycielski, buntowniczy... Jakieś glany, skóry, tatuaże... Może jak Ibuki Mioda? Albo... O! No tak. Niedawno w gazecie czytał artykuł o znanej pirotechniczce. Artykuł ze zdjęciem. No to jedziemy...

- Przeciwieństwem rzeźbiarki będzie burzycielka, co nie? - Usłyszał głos Alfreda, który siedział obok w parze z Gabrielle. - Zrobię z ciebie członka ekipy wyburzeniowej. Dam ci taki kask, o, dam też kamizelkę... i koszulę w kratę! Koniecznie! - Alfred się śmiał, już rysując. Gabrielle trzymała w zębach końcówkę ołówka.

- Co jest przeciwieństwem reżysera...? - myślała na głos.

- Reżyser to osoba odpowiedzialna za adaptację scenariusza, zarządza wszystkim, co się dzieje na planie, odpowiada za ogólny efekt końcowy! Więc zgaduję, że przeciwieństwem byłby ktoś na początku łańcucha twórczego. Scenarzysta!

- Tak... Jakiś pisarz... Pisarz! Mam to!

Gabrielle zerknęła szybko na Arthura, na Alfreda i rzuciła się do swojej kartki. Alfred tylko kiwnął głową i zabrał się za wyburzycielkę l'Hantise.

- Tej... Co jest przeciwieństwem tego, uch, stolarza? - Brenda trafiła do pary z Veikko.

- Strzelam w drwala - odparł krótko Paavola.

- Okeeej... Drwal... Wy macie dużo drwali w tej Szwecji, e?

- Nie mam pojęcia.

- Jak wygląda taki... Jedyny jakiego widziałam, to kanapka o tej nazwie w jakimś barze...

- Noszą koszule w kratę i spodnie na szelkach, mają długie brody i wełniane czapki. I owłosione ręce.

- Trochę cię poprzebierać i będzie jak ulał. Broda... Broda by ci mogła pasować, gdybyś zapuścił.

- Tak sądzisz...?

- Aye!

- Hm... A herpetolog... Co jest jego przeciwieństwem?

- Mammolog, no ba! Te piz... - spojrzała na Gabrielle. - Te mięczaki i ich chodzące futerka! Nie przyjmą na klatę prawdziwych królów, jakimi są gady i płazy! Ha, ha, ha! A ty, co wolisz, Szwedzie? Gady i płazy czy ssaki?

- Oba są mi obojętne.

- Własnym oczom nie wierzę! - Salę zalał oburzony głos Gianluci. - Nie zdążyłem nawet wziąć swojego ołówka!

- Ja zdążyłem. - Vincent, który był z nim w parze, był tak samo nieprzejęty, jak zawsze.

- Ale...! To absurd...! Pokaż mi to!

- Okej.

Gianluca wyrwał kartkę z rąk speedrunnera i przyjrzał się czemuś, co najwyraźniej było jego błyskawicznie narysowanym wizerunkiem jako przeciwny talent.

- Czy ty sobie ze mnie stroisz żarty? Może mnie jeszcze polejesz smołą i posypiesz piórkami!? Nazywasz tę profuzję kresek gotowym portretem?! I jeszcze ze wszystkich możliwości narysowałeś mnie w ciuchach tego wieprza nazywającego się pisarzem?!

- Wydawał się być dobrym kandydatem na przeciwieństwo krytyka.

- Och... - jęknęła Gabrielle, zamazując własny szkic Alfreda. - Muszę wymyślić coś innego...

- ZERO NA DZIESIĘĆ! ZE-RO! Jeszcze nigdy nie czułem się tak obrażony!

- Okej. - Vincent zabrał mu kartkę i wręczył MonoSoul, która popatrzyła z zadowoleniem i przypięła ją na tablicę korkową obok. - Mogę już iść?

- Chwilka! Chwilachwilachwilachwilachwilachwila! - MonoSoul zastąpiła drogę Słowaka i wcisnęła mu w rękę dzwoniącą sakiewkę. - Gratuluję, słodzinko! Skończyłeś pierwszy, więc zarobiłeś sobie 50 Mono-Mono-MonoMonet!

- 50 Mono-Mono-MonoCzego.

- Dyrektor Monokuma wam nie powiedział???

- MonoMonety to te szkolne pieniądze, których nie mamy jeszcze na co zużywać - powiedziała mu Samantha.

- A. Okej. Dzięki.

Vincent wziął woreczek i wyszedł. Gianluca na ten widok zrobił się czerwony jak pomidor

- Ja...! On...! Kh...! Ale...! - Brzmiał jak zepsuty silnik. - Ochhh, to jest skandal! MonoSoul, mój partner odszedł, upraszam się o pozwolenie na opuszczenie lekcji!

- Słodziutki, to nie będzie konieczne, ja ci zastąpię partnera! Jestem nauczycielką w szkole pod znakiem Hope's Peak, też mam superlicealny talent! Chodź, opowiem ci, a ty mnie narysujesz jak jedną ze swoich włoskich panien...!

Lekcja dalej trwała tylko przy echu skrobania ołówków i cichych przekleństw Superlicealnego Krytyka.

- Dobra, skończyłem. - Arthur pokazał Samancie nieco krzywy rysunek jej samej.

- O! Zawsze chciałam mieć fioletową koszulkę. Skórzany bezrękawnik i spodnie... Tatuaże... Wooow... Kreatywne! Podoba mi się. Spójrz na mój!

- Mmm... Superlicealny Złodziej, tak?

- Zgadza się! Zobacz, tu masz pasiasty mundurek więzienny, tu masz plecak z narzędziami, tutaj łom, maskę, wełnianą czapkę...

- Przebija ją mój kikut włosów...?

- No! W sensie, zobacz sam... Jest taki ostry...

- ...

- ...

- Twój tata na pewno był dumny z dostania podobnej laurki.

Samantha spojrzała na obrazek, a jej skupienie wzroku odpłynęło gdzieś w otchłań jej myśli. Następnie popatrzyła na Arthura, uśmiechnęła się i pokiwała głową.

DING DONG, BING BONG!

Rozbrzmiał dzwonek, ale nie nastąpił komunikat, czyli to był dzwonek na przerwę. MonoSoul zaczęła zbierać prace.

- Dzięki! - Samantha wstała, poklepała go po ramieniu i wyszła z ciepłym westchnięciem.

Plastyka się skończyła.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3

Arthur nie spodziewał się wielu rzeczy po naprawdę długim posiedzeniu w toalecie, więc i tego się nie spodziewał, ale z drugiej strony niezależnie od pory nie da się spodziewać niespodziewanego, w końcu z jakiegoś powodu jest niespodziewane, a niespodziewana w tym przypadku była wizyta w jego pokoju Superlicealnych Architekt i Reżysera, Klaudii Klamczak i Alfreda Reville'a.

- Niespodzianka! - krzyknęli, skacząc tuż przed nos mającego zaraz przeżyć zawał Arthura.

- JEZU!

- Ahaha, o rany, wybacz! - Alfred pomógł mu się podnieść, gdy upadł z wrażenia. - Przedobrzyliśmy, co?

- Ale przez ten ułamek sekundy wyglądałeś fantastycznie! Jeszcze tak szybko podniesionych brwi nie widziałam! - Klaudia próbowała ukryć śmiech. - Sorry!

- To... co tu robicie?

Klaudia podbiegła pod drzwi do laboratorium Superlicealnego Pisarza Kryminałów, uklęknęła pod nim i zaczęła pokazywać klamkę gestami prezenterki reklamującej produkt w telewizji.

- Ta oto grota czeka na otwarcie!

- Chodzimy z Klaudią od pokoju do pokoju i obczajamy laboratoria superlicealistów. Chcieliśmy zobaczyć twoje, ale było zamknięte, więc postanowiliśmy poczekać!

- Zamknięte?

Klaudia podeszła do szafki nocnej Arthura, wysunęła szufladę i zaczęła grzebać. Wyciągnęła mały kluczyk.

- Nie na długo!

- ...?

- Każde laboratorium z założenia jest zamknięte, ale klucze są w szafkach - wyjaśnił szybko Alfred. - Nie chcieliśmy tego robić bez ciebie.

- Doceniam. No dobra, i tak miałem tam zajrzeć. To chodźmy!

Klaudia włożyła kluczyk do zamka i przekręciła, mechanizm kliknął cicho, tak samo jak kliknęła klamka, którą dziewczyna zaraz wcisnęła i otworzyła drzwi.

- Ciemnica... - powiedział Arthur, wchodząc.

- Pstryczek zazwyczaj jest po lewej!

Klaudia udowodniła swoje stwierdzenie włączając światło. Przed Arthurem z ciemności wyrosło duże biurko z masą szuflad na papiery, wygodny fotel, maszyna do pisania i półki z masą książek. Ściany były pokryte śliczną, bordową tapetą ze złotymi wzorkami roślinnymi, wszystko było kameralnie oświetlone ciepłym światłem, który nie męczył wzroku.

- Oooch... Jak tu przyjemnie! - Arthur złożył ręce i zaczął się wszystkiemu przyglądać z zaciekawieniem.

Książki! Tyle książek! Same jego ulubione. Agatha Christie, Arthur Conan Doyle, Boris Akunin, John Urbanski! Cały "Arsene Lupin" Maurice'a Leblanca! Każdy thriller Tristana Blackgooda! Tona reportaży o zbrodni prawdziwej! A nawet... A nawet...

- Wow, Arthur, to twoje książki? - Klaudia wskazała na półkę z czternastoma tomami, na których grzbietach białymi literami oprócz tytułów figurowała też nazwa serii "Pociski Prawdy" i nazwisko autora: Arthur Pohl.

- Tak... Cała dotychczasowa seria...

- Uuu, pokaż! - Alfred skoczył i złapał pierwszy tom, zatytułowany "Przygody Gerarda Fuchsa". - Zobaczmy...

- Ach, no, napisałem to mając 9 lat... Naprawdę cud, że udało się to zrobić bez większych wpadek, ale nie jest to najwybitniejsza z książek...

- Nie gadaj, moich pierwszych filmów też bym nikomu nie pokazywał. Ale to pozwala zobaczyć jaką drogę się w życiu przeszło! Co my tu mamy... "W kwietniu 1920 niemieckie miasto Breslau rozgrzewają przygotowania do wielkich targów Breslauer Messe, jednak tragedia uderza w ich sam środek: syn znanego artysty, filantropa i właściciela sklepów, Theodora Lichtenberga, zostaje zamordowany! Zaczyna się wyścig z czasem, a nagrodą jest życie kolejnych niewinnych potomków bogaczy - kto go wygra? Morderca czy genialny detektyw Gerard Fuchs?".

- Tak... To była pierwsza historia...

- Gerard Fuchs to główny bohater?

- Tak jak sugeruje tytuł.

- Uhuhu, brzmi ciekawie... Nie wygląda na długą... Pozwolisz, że pożyczę?

- Proszę bardzo.

- Yooooooo! - rozbrzmiał zaskoczony pisk. - Chłopaki! Chłopaki! Zobaczcie!

Klaudia, która od jakiegoś czasu kręciła się wokół biurka, wskazała otworzoną przez siebie szafkę u jego nóg, wewnątrz której była czarna skrzynka ze stacją dysków i włącznikiem.

- Tu jest komputer! Komputer!

- Tak, to by wyjaśniało monitor stojący na biurku. - Arthur na niego wskazał.

- O! Rzeczywiście. Ale rozumiecie? Rozumiecie co to znaczy?!

- ...

- Oj, no błagam! Internet! Sprawdź internet!

Włączyła komputer, złapała Arthura i posadziła mocno w fotelu. Gdy się otrząsnął, włączył monitor i spotkał się z ekranem logowania.

- Hasło...

- No dawaj, wpisz! - Klaudia skakała z jego jednej strony na drugą i machała rękami.

- No nie znam przecież!

- Jak to nie, to nie twój komputer? Masz nawet swoje selfie na avatarze konta!

- Ale ja go nie...!

- Ach! Ach... Racja... Porwanie...

Uspokoiła się, zamiast skakania wokół Arthura przeszła na krążenie po gabineciku. Alfred robił to samo po jej przeciwległej stronie, a pisarz zaczął się kręcić w fotelu.

- To co teraz? Jak się tam dostaniemy?

- Hmm... Arthur, jakie zazwyczaj ustawiasz hasła?

- Różne... Chociaż...

Arthur miał jedno hasło, które kiedyś ustawiał na każdym koncie, ale odkąd zdał sobie sprawę jakie to nierozsądne (i stracił konto na Panfu) zaczął używać różnych. Jednak nadal używał tego klasycznego w mniej ważnych miejscach, więc była jakaś szansa, że tu było to. Zaczął wpisywać "UwaUwaUwadansamedoss1994".

- "Podane hasło jest niepoprawne." - powiedział mu system.

- Szlag.

- Co to za długie hasło było? Moje hasła to zazwyczaj coś w stylu "Klaudia123"...

- Jakie są rzeczy, które lubisz? Może to któreś z nich?

- Lubię... Um... Colę Cherry...

- Dawaj!

Stuk, stuk, stuk.

- Nie działa.

- Co wpisałeś?

- "colacherry".

- No to dodaj jakieś numerki. Kiedy się urodziłeś?

- 1994.

- No to wal.

Stuk, stuk, stuk.

- Nic.

- Masz jakieś rodzeństwo? Rodziców? - spytała Klaudia.

- Rodziców.

- Kiedy się urodziła twoja mama?

- 1971.

- Dawaj!

Stuk, stuk, stuk.

- Nie ma. Tata to 1969...

- Ha, ha, 69...

- Nice!

Klaudia i Alfred przybili żółwika, Arthur przewrócił oczami i wpisał hasło.

- To też nie. Cholera, może jakieś inne rzeczy?

- To mógł być losowy przedmiot, szczerze mówiąc. - Arthur odwrócił się i podrapał po głowie. - Ale... skoro tak, to może jest gdzieś tu zapisane? Jak w escape roomach.

- Przeszukiwanie! Wio!

Nim Niemiec zdążył ich powstrzymać, zaczęli przetrząsać wszystkie półki, wyrzucać książki, wertować stronice, zamienili gabinet w jeden wielki bałagan. Arthur uznał, że już za późno by próbować ich powstrzymać, więc zabrał się za przeglądanie szuflad biurka. Kolorowe długopisy, wieczne pióra, puste notatniki... Gdzie mogło być zapisane hasło?

- Mam coś! - pisnęła Klaudia. - "uwauwauwadansamedoss1994"... Jenyyy, ale długie...

- No przecież już to wpis...! Chwila... Pokaż.

Hasło było zapisane małymi literami.
"No ja pierdolę".
Stuk, stuk, stuk...
Zalśnił przed nimi odblokowany pulpit.

- Wow. - Klaudia zaklaskała.

- Skąd tu się wzięło moje hasło... i zdjęcie...

- Czy to Clannad? - Alfred wskazał ikonkę na pulpicie.

- Nie mam pojęcia co to jest. Ale patrzcie, tu jest Internet Explorer! - Arthur kliknął dwukrotnie w niebieskie "e".

- Jest też data na pasku zadań... 2 września 2010. Miałeś rację!

- ...

Przeglądarka się końcu załadowała. Pojawił się pasek URL.

- Dalej, wpisz coś! Może uda nam się z kimś skontaktować!

- G... m... a... i... l... - Spróbował wyszukać swoją skrzynkę pocztową.

Ładowanie...

Ładowanie...

Ładowanie...

...

"Brak sieci".

- No nie!

Arthur złapał pierwszą lepszą książkę i cisnął nią o ziemię. Klaudia się skuliła i cofnęła pod drzwi.

- Gmail! - Znowu pisał ze złością. - Gmail! Google! YouTube! Wikipedia! Der Spiegel! Web.de! Blogger! Cokolwiek?

"Brak sieci".

- Arthur...? - zagadnął go Alfred.

- Cholera...

- Nie ma internetu...

- No widzę!

- Nie fatyguj się...

- ...

- ...

- Co teraz zrobimy? - Arthur spojrzał na nich ze zrezygnowaniem.

- James i Samantha zadeklarowali, że nas poprowadzą, nie? Elle też. To nie koniec świata.

- Ta...

- Jakoś z tego wyjdziemy. Chodź, pomożemy ci tu posprzątać! Bo się syf zrobił...

- "Się zrobił"?

- Hej! Słuchajcie! - Klaudia otworzyła drzwi. Ich uszu dobiegł dźwięk uderzania o garnek i krzyki Elle:

- OOOBIAD, OOOBIAD WSZYSCYYY, CHODŹCIE NA OOOBIAD PODANYYY!

- No to posprzątamy po jedzeniu.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Wszyscy już siedzieli w jadalni przy pustym stole, jednak zapowiedzianego obiadu jakoś nie było widać.

- Puhuhuhu... Puhahaha... Gotowanko od samego rana... - Od strony kuchni niósł się nieprzyjemny głos Monokumy nucący dziwnie pogodną piosenkę.

Wszyscy słuchali w milczeniu.

- Soli, pieprzu, trochę sera... Garść pietruszki, pół selera... - Śpiew nie ustępował.

- Nie ufam temu - stwierdziła nagle i głośno Brenda. - Brzmi zdecydowanie zbyt wesoło, by zwiastować coś wesołego!

- Tyle lat gotowania... Ani razu nie śpiewałem...! - Arthur nie mógł ocenić, czy Oscar rozpacza nad faktem, że tego nigdy nie robił, czy że niedźwiedź w kuchni teraz to robił.

- Mhm - mruknął potakująco Kazimir patrząc na drzwi kuchni z kamienną twarzą. Arthur niezmiennie nie wiedział, z którym znaczeniem słów Oscara się zgodził patomorfolog.

- Cicho bądźcie! Nie słyszę nic. - Samantha przyłożyła palec do ust.

- Nie będę cicho, Salamander! Jeżeli znowu jakaś MonoKurwa ma mi wyskoczyć zza drzwi, to chcę o tym wiedzieć wcześniej!

Brenda wstała od stołu i stukając buciorami podeszła do drzwi, po czym upadła, gdy te się nagle otworzyły i uderzyły prosto w jej masywne ciało, posyłając je na podłogę z głuchym jękiem.

- Dzieeeń doberek, moi słodziutcy! - W przeciwieństwie do kolorowych i względnie przyjaznych nauczycieli, jakich dzisiaj poznali na lekcjach, ugotowaniem obiadu zajął się ten sukinsyn Monokuma. Wyszedł teraz z kuchni, łebek przyozdobił kucharską czapką, a przed sobą pchał wózek z ogromnym garnkiem, z którego wnętrza buchała gorąca para. I... smród siarki...?

- Monokuma! - James wstał i wskazał na gar, odruchowo zatykając nos. - Co to ma znaczyć?

- Co co ma znaczyć, Lazurowy Gniotku? Przygotowałem swoim ulubionym uczniom pyszny obiadek!

- ...

Wszyscy zajrzeli do gara. Różowa, bulgocząca masa mięsna wydawała ohydny odór... Do tego widać w niej było chrząstki i kostki! Masa przypraw wszelkiej maści uformowała nierozmieszane grudy... Co tam jeszcze było... Zielony pantofelek Inge...?

- "Zastanawiałam się czemu nie mam w szafie jednego do pary" - napisała w notatniku ze zrezygnowaniem.

- Co to za gówno?! - krzyknęła Floryka.

- To nie zasługuje nawet na mój poprawny komentarz. - Gianluca splunął do środka.

- Nie powiem, wygląda całkiem smacznie - powiedziała Brenda, która zdążyła się już otrząsnąć po upadku, ale po tym komentarzu zastanowiłem się, czy nie wpłynął jakoś na jej mózg.

- Ach! - Oscar nic nie powiedział, po prostu zaczął płakać. Elle, w której ramię wcisnął mokrą twarz, tylko go poklepała po plecach.

- Co się stało? Nie podoba wam się? - spytał przesłodzenie smutnym głosem Monokuma. - To zupełnie jak mi kradzież! - Tupnął, aż wózek z garem się zatrząsł. Kilka kropel gulaszu wyleciało na koszulkę Veikko, który bez zbędnych min zaczął je ścierać.

- Jaka znowu kradzież? - spytała Elle, nadal kołysząc zapłakanego Oscara.

- Mój notes zniknął! Mój ukochany, czarno-biały notesik! Dostałem go od syna na urodziny!

- O Boże, one się rozmnażają? - Gianluca był zdegustowany.

- Było w nim coś konkretnego? - Samantha próbowała rozwiązać problem.

- Nie twój biznes, Salamander! Ale nie, nic w nim nie było. Po prostu go lubię.

- Ty też tak na mnie mówisz...? - Salamander wyglądała na niepocieszoną.

- Hahahaha, ale kozak! - Brenda wręcz przeciwnie.

- Ty się nie śmiej, O'Kładam! - Monokuma wskazał Brendę. - Zarówno ty, jak i każdy z was może być winny kradzieży!

- Skąd pomysł, że to ktoś z nas? - zapytała beznamiętnie stojąca w oddali Catherine.

- Bo zniknął wraz z waszym pojawieniem się tutaj! Oczywiście! - Monokuma mówił, jakby to było w 100% sensowne. - A jak znajdę złodzieja, zmuszę go do zjedzenia całego gara mojego pysznego gulaszyku! Chyba, że przyzna się teraz! Jak wam TO odpowiada?!

- Nie będę się kłóciła z pluszakiem, nie będę kłóciła z pluszakiem... - powtarzała mantrę Samantha.

- Dobra, jak wolisz, i tak nikt z nas nie jest winny - rzucił pewnie James. - Czyli teraz nie mamy tego jeść, tak?

- Póki nie znajdę złodzieja... to tak.

- To co na obiad?

- Co sobie ugotujecie, misie.

- Czyli nie ma gotowego obiadu? - zapytał retorycznie Arthur. - Pff.

- Widziałam ryż i zamrożony sos mięsny wcześniej... Można to zagrzać, co nie? - zasugerowała Klaudia.

- U, ja się tym zajmę! - Oscar wyrwał się z objęć płaczu i ze świeżym uśmiechem pomaszerował do kuchni. - Kazimirze, chodź ze mną!

- Już biegnę. - Potężny Rosjanin wstał i powoli podreptał za Hiszpanem.

Kwadrans później już na każdym talerzu wylądowała porcja ryżu i całkiem smacznego sosu mięsnego. Wszyscy z większym lub mniejszym zadowoleniem zajadali, a Oscar skakał z radości, że może gotować dla takiej dużej gromadki.
Arthurowi akurat przypomniało się, że miał zapytać o coś ważnego Jamesa. Szczęściem akurat było obok niego puste miejsce, Samantha poszła próbować się pozbyć mięsa ze swojego ryżu, w czym Klaudia ze smakiem jej pomagała, dlatego Arthur z chęcią je zajął.

- James.

- Ach, Arthur, czołem, amigo! Jak się miewasz? Lekcje ci minęły dobrze? Na co poszedłeś po WF-ie?

- O, um... - Co za natłok pytań. - Dobrze, dobrze mi minęły. Byłem na plastyce z kilkoma innymi.

- Uuu, plastyka! Niestety, sztuka to niezbyt moja działka, dlatego zamiast niej poszedłem na matematykę. Wyobraź sobie, że nauczyciel, znowu jakiś pluszak, przespał całą lekcję!

- Huh... Nasza była aż nadto energiczna...

- No. Ale przynajmniej miałem czas na opowiedzenie Elle o naszych planach. Byłoby głupio, gdyby członek Samorządu i nasza "Superlicealna Pomocnica" nie wiedziała, co się święci!

- Brzmi rozsądnie.

- Gadałeś z nią w ogóle? Bardzo sympatyczna dziewczyna. A jej determinacja, by jeździć na rowerze - inspirujące!

- Ciekawe, co motywuje Vincenta, by tak biegał...?

- Tego jeszcze nie wiem, ale już się nie mogę doczekać, aż i nasz milczek się otworzy.

- Który? Jest tu ich sporo.

- Vincent, Veikko, Inge... Catherine...

- A propos!

- Tak? Słucham?

- Co do Catherine... Znaliście się przed naszym porwaniem, prawda?

James spochmurniał. Opuścił brwi, wziął do ręki swój rudy warkoczyk i zaczął się bawić jego końcówką, jednocześnie patrząc gdzieś na podłogę.

- Tak myślałem, że ktoś w końcu zapyta. Cieszę się, że to chociaż ty. Przyjąłem rolę lidera, ale nie palę się do rozmów z taką Floryką czy Gianlucą...

- Nie dziwię się.

- Tak... znam Catherine. Chodziliśmy razem do gimnazjum London Bridge, a raczej ona chodziła, a ja uczęszczałem na zajęcia z robotyki. Uczyłem się w domu...

- Okej. To o co chodzi z tym jej talentem?

- Jak by to ująć... Catherine jest znana w Londynie jako "Karmazynowa Królowa", nemesis Lazurowego Grzmotu, czyli mnie. Nosi latający kombinezon bojowy, taki jak mój, tylko czerwony. Była oskarżona o próbę kradzieży królewskich klejnotów. Sąd ją uniewinnił i jest wolna, ale łatka się przyjęła...

- A była winna?

- Nie była. Znalazła się tylko w złym miejscu o złej porze, a mnie ludzie zaczęli chwalić, że ją powstrzymałem, choć nie zrobiłem nic konkretnego. Ale ją to jednak tak gryzło, że skonstruowała wyrzutnię gorących promieni świetlnych i zaczęła we mnie strzelać gdy tylko zbliżałem się do jej okolicy... Czasami nawet zakładała swój kombinezon i się trochę popychaliśmy w powietrzu. Znasz Iron Mana, nie? To coś na tej zasadzie.

- ...

- No i chyba ma mi to za złe. Szkoda, wielka szkoda, że tak się przyjęło, że jest tą złą... Bardzo się lubiliśmy w gimnazjum, pomogła mi nieraz! Jest wspaniałym inżynierem, o wiele lepszym nawet niż ja. Nie wiem niestety jak będzie się zachowywać teraz, no i nie gadaliśmy już trochę czasu... Więc nie mogę ręczyć za jej godność zaufania.

- Nie chodziło mi o to, po prostu byłem ciekawy. Dzięki za opowiedzenie mi tego. - Niemiec zaczął zbierać swoje sztućce i już pusty talerz.

- Arthur!

- Tak?

- Mógłbyś, um... nie powtarzać za bardzo tego, co ci powiedziałem? Jakby ktoś miał pytania to po prostu skieruj go do mnie... Ale nie wolałbym, by za dużo ludzi znało tę historię. Catherine mogłaby być zła.

- Jasne, usta na kłódkę.

- Dzięki! I dziękuję za wspólne jedzenie.

James wstał, uśmiechnął się i uścisnął Arthurowi dłoń. Chłopak poczuł do niego sympatię - Lazurowy Grzmot wydawał się być naprawdę przyjazny.
Wszyscy z zadowoleniem rozeszli się po szkole, by spędzić jakoś swoje popołudnie.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3 - Laboratorium Superlicealnego Pisarza Kryminałów

Arthur wszedł do swojego wygodnego gabineciku i przypomniał sobie, że w obecnym stanie on absolutnie nie jest wygodny.

- No tak...

Książki walały się po całej podłodze po tym, jak szukali z Klaudią i Alfredem hasła do komputera, które ostatecznie okazało się być bezużyteczne. Syf, syf i jeszcze raz syf.

- Stuk, stuk, stuk! - usłyszał zza drzwi. Otworzył je i ujrzał uśmiechniętą twarz Superlicealnego Reżysera. - Heloł!

- Dlaczego powiedziałeś "stuk, stuk, stuk" zamiast po prostu zapukać?

- Powołuję się na prawo odmowy złożenia zeznań. Obiecałem, że pomogę ci ogarnąć ten chaos po obiedzie, więc jestem!

- Dzięki, właśnie miałem się za to zabrać. Podnośmy je po prostu i odkładajmy na półki...

- W jakiejś konkretnej kolejności?

- Alfabetycznie. Nazwiskami autorów najlepiej.

- Oki-doki!

Schylili się i zaczęli sprzątać.
Abbot, Albert, Akagawa, Akunin... Baker, Bernard, Basiński... I tak dalej, i tak dalej...
Arthur zaczął odpływać w świat myśli.
Ten komputer... Na avatarze było jego zdjęcie, którego robienia za nic nie pamiętał. A hasło? Identyczne do tego, jakie ustawiał sobie na różnych stronach od lat. A przecież go tu nie ustawiał! Skąd się tu zatem wzięło? Jak dużo wiedział o nich Mistrz Gry zanim ich porwał? ...Jak w ogóle do tego porwania doszło?
Arthur wrócił do wspomnień jazdy do HPEBS.
Nic nie sugerowało, że coś się zanosi. Jechał autokarem z resztą swoich towarzyszy w obecnej niedoli... Nawet ze panem Hosen, pokój jego duszy... I co? Jechali, jechali, on wyciągnął książkę... i zasnął...
Zasnął...
Hej. Hej! Arthur!
"Co?", usłyszał moje wezwanie.
Nie wydaje ci się to dziwne?
"Że zasnąłem w taki dziwny sposób w tym autokarze?".
Tak, dokładnie.
"A wiesz, że tak? Nie byłem zmęczony, nie zmogło mnie. Po prostu jakbym się... nagle wyłączył".
Widać było cokolwiek, co mogło na to wpłynąć?
"Nie...".
A zatem?
"..."
"..."
"..."

- Alfred? - odezwał się na głos.

- Taaak?

- Pamiętasz nasze porwanie?

- Jakby to było wczoraj. - To było wczoraj.

- Jak to u Ciebie wyglądało?

- No, jechaliśmy sobie... Ja się ułożyłem do snu... a jak się obudziłem... to już w klasie.

- Ach, no tak. Ty się położyłeś od razu spać. No dobra, dzięki.

"On tu nic nie pomoże, popytam potem innych. Ale mam teorię...".
Czy to...?
"Gaz".
Gaz?
"Jakiś bezkolorowy, bezwonny gaz rozpylony w autobusie, który nas wszystkich uśpił aż do pobudki następnego dnia".
Hm... Dobre. Bardzo dobre. Ciekawe na pewno. To by sugerowało, że porywaczem był ktoś, kto miał wcześniej dostęp do autokaru. Chociaż niekoniecznie... Ale skoro szkoła też padła ofiarą dziwnych zmian, to brzmi najprawdopodobniej.
"...".
To nam daje parę co najmniej... ciekawych opcji, nie zgodzisz się?

- Uuu, a to co? - Z zamyślenia wyrwał go głos Alfreda.

Arthur rozejrzał się. Nie licząc pojedynczych tomików jego laboratorium było już niemal zupełnie czyste. Jedną z ostatnich książek był drobny notatnik w dłoni Reville'a.

- Co my tu mamy... - Reżyser zaczął go otwierać, a Arthur patrzył na okładkę. Zwykły notatnik, czarno-biały, z czerwonym okiem Monokumy na jednej... stronie... Chwila...

- To ten zagubiony notatnik Monokumy! - krzyknął Arthur.

Alfred podskoczył i upuścił książeczkę na podłogę. Zmroziło ich, gdy zobaczyli, że to nie był zwykły upadek, ale taki, któremu towarzyszył deszcz wyrwanych kartek, które wyleciały ze środka.

- ...!

- ...!

- O scheiße... - jęknął Arthur.

- Klej puścił... Wszystkie kartki poszły... O nie, o nie, o nie...

DING DONG, BING BONG!

- Drodzy uczniowie Pohl i Reville! Uprzejmie proszę o zjawienie się w jadalni za dokładnie 30 minut! I niech dusza Hosen-chan ma was w opiece, jeżeli coś będzie nie po mojej myśli... - Ekran, z którego mówił i ostrzył sobie pazury Monokuma, zgasł.

- O NIE, O NIE, O NIE! - Czoło Alfreda zlał pot.

- No tak... Przecież on wszystko widzi... - Arthur wpatrzył się w żółtą kamerę pod sufitem.

Wtem rozległy się już za dobrze im znane dwa piknięcia. Ich bransoletki błysnęły szkarłatem, a napis na obu głosił: "Nakaz zjawienia się w jadalni o 16:15 z nienaruszonym notatnikiem". Kody NG zostały aktywowane.

- Nienaruszonym...

Alfred zasłonił usta i zaczął próbować uspokajać oddech. Arthur wtenczas rzucił się do biurka i zaczął przetrząsać szuflady.

- Taśma, taśma klejąca... Czemu nie mam tu nigdzie taśmy klejącej!?

- Może... Może... Klaudia! Jej teczka!

Wypadli z laboratorium do pokoju, zepchnęli z drogi Gianlucę, wyskoczyli na korytarz i pognali do pokoju 7.

- Klaudia! - krzyknął Alfred, otwierając drzwi na oścież.

- Jest w laboratorium - powiedziała odkurzająca swój topór strażacki Samantha.

- Klaudia! - krzyknął Arthur, otwierając drzwi na oścież.

- Aj!

Klaudia pisnęła, podskoczyła i panicznie schowała coś za plecy.

- Błagam, powiedz że masz taśmę! - Alfred wychylił głowę za stojącego w przejściu Arthura.

- J-Jaką taśmę?!

- Klejącą, naturalnie! - Spocony reżyser podniósł ręce w górę, jakby mówił o sprawie oczywistej. Arthur wtenczas zaczął przeglądać szuflady ogromnego biurka rysowniczego pani architekt, szukając artefaktu.

- Długopisy, ołówki, linijki, kalkulatory, pasza dla kaczek, ekierki, cyrkle, papier techniczny, arkusz referencyjny z kotami... Żadnej taśmy!

- Tak, nie mam taśmy! - Klaudia agresywnie schowała cokolwiek miała za plecami do szafki i zaczęła krzyczeć. - Nie wchodzi się do pokojów ludzi bez pukania! A teraz sio! Siosiosiosiosiosiosio!

Osobiście złapała obu chłopaków za kołnierze i wystawiła przed drzwi swojego laboratorium, które zatrzasnęła i zamknęła na zamek.

- Na co wam taśma? - Samantha skończyła zajmować się toporem i odłożyła go do specjalnej szafki w swoim własnym laboratorium, które składało się głównie ze sprzętu gaśniczego.

- Mamy notatnik Monokumy, ale jest podarty! Musimy go naprawić, albo skucha! - krzyknął Alfred, łapiąc Arthura za nadgarstek i pokazując Kod NG dziewczynie.

- Oj... Oj nie... - Samantha złapała się ręką za głowę. - Taśma... Taśma, okej... Żeby skleić kartki, tak? - Chłopaki pokiwali głowami. - Może... Spróbujcie u Veikko?

- Tak jest! Który to pokój?

- Czwarty.

- Dziękiii! - Tak szybko jak się zjawili w ich pokoju, tak szybko z niego wyparowali.

Gdy wlecieli do pokoju Veikko i Vincenta, zobaczyli tego drugiego przy komputerze swojego otwartego laboratorium, gdzie z prędkością światła szatkował wrogich żołnierzy z działka na dachu samochodu w swojej grze, którą pewnie właśnie speedrunował. Drzwi do laboratorium Veikko były zamknięte - a jako że nie mieli czasu dyskutować z szybkim Słowakiem, Alfred natychmiast poleciał właśnie do nich.

- Veikko! Czy... Co tu się dzieje? - zapytał.

- Hmm? - Szwed wystawił głowę spomiędzy tony pachnących mebli. - Pracuję.

- Nie ciasno ci w pokoju pełnym tego wszystkiego? - Arthur oglądał piękny stół otoczony krzesłami. - To było tu od początku?

- Nie... - Veikko wrócił do polerowania deski na podłodze papierem ściernym.

- Nie powiesz mi chyba, że sam to zrobiłeś? - Alfred wyciągnął z drewnianej miski drewniany kwiatek. - Wygląda jak ciastko.

- Mhm...

- Nieważne, Veikko, proszę, powiedz, że masz taśmę klejącą!

- Taśmę...? - Wygrzebał się spomiędzy dwóch sześcioszufladowych komód i zaczął przeglądać wielką skrzynkę z narzędziami.

- Cholera, kto by pomyślał że świerk jest taki smaczny... - Alfred zajadał się drewnianymi ciastkami.

- Co ty robisz? - spytał Arthur, pierwszy raz odkąd tu przybył podnosząc brwi tak wysoko. - Żołądek nie trawi celulozy!

- Serio? - Reżyser przełknął. - Och. Um...

- Lepiej żebyś nie skończył z drzazgami w jelitach.

- Uch...

- Mam taśmę. - Veikko się podniósł i pokazał im rolkę wąskiej, czarnej tasiemki.

- Dawaj!

Alfred wyrwał ją z dłoni stolarza i zaczął owijać brzeg już ładnie ułożonych przez Arthur kartek notatnika. Następnie, już złączone, przyłożyli je do grzbietu notatnika i dwoma kawałkami taśmy przykleili tak, by się trzymało.

- Huff... Huff...

- Puff... Puff... Udało się?

Arthur złapał notatnik za róg i podniósł tak, by zwisał luźno. Po chwili wszystkie kartki się wysypały.

- ...

- ...

Brytyjczyk znowu zaczął się hiperwentylować, a Arthur zbierać strony. Veikko, zdezorientowany, złapał Alfreda za ręce i próbował uspokoić.

- Hej, hej, już. Co wy w ogóle robicie?

- Notatnik... Monokuma... Kod NG... Gulasz... Hyyy!

- Nie rozumiem.

Alfred się uspokoił paroma wolniejszymi oddechami.

- Znaleźliśmy notatnik Monokumy, ale wszystkie kartki się odkleiły i rozpadły. Jeżeli go nie naprawimy, możemy nawet zginąć! - Pokazał mu swoją bransoletkę.

- Słabo. Ale tak tego nie zrobicie. Potrzebujecie przynajmniej mocnego kleju i materiału, do który posłuży za taśmę (papier się nie lubi łączyć z innym papierem), jeżeli nie całego sprzętu introligatorskiego.

Arthur, zrezygnowany, usiadł na jednym z krzeseł. Cholera, ale wygodne... Spojrzał na zegarek w swoim E-Handbooku EU - 15:55.

- Dobra. Dobra, dobra, dobra, nad tym trzeba usiąść i pomyśleć - Alfred zaczął robić kółka wokół szafy. - Jeszcze trochę czasu mamy, nie?

- Dwadzieścia minut.

- Okej... Okej... Mamy notatnik w twardej oprawie do zreperowania, tak?

- Na to wygląda.

- Mamy szesnaście dostępnych laboratoriów... Superbohater, Patomorfolog, Reżyser, Aktor, Krytyk, Pisarz, Rzeźbiarka, Szczęściara, Superzłoczyńca, Herpetolog, Strażak, Architekt, Narciarka i Rowerzystka... Sportowe na pewno odpadają, artystyczne też... Naukowe...? - Nagle otworzył drzwi szafy stolarza. Naturalnie była pusta. - Ile uniesie ten wieszak?

- Ile ważysz? - spytał Veikko.

- 150 funtów. - To 68 kilo, wytłumaczyłem Arthurowi. "Wiem", pomyślał w odpowiedzi.

- Da radę.

Alfred wszedł do środka. Podciągnął się na wieszaku, zahaczył o niego kolanami i zawisnął do góry nogami, tak samo, jak w klasie 6B, gdy Arthur go znalazł po porwaniu.

- Hmm... Klasa... - Alfredowi chyba przypomniało się to samo. - A gdyby tak... Przecież mamy dostęp nie tylko do laboratoriów... Jest też cały zestaw klas tematycznych. A dzisiaj jedną z lekcji była plastyka! Arthur! Wiesz, co to oznacza?!

- Że możemy iść poszukać ratunku w klasie plastycznej?

- Tak jeeeEEEST! - krzyczał podekscytowany reżyser, gdy wieszak się pod nim załamał i upadł z hukiem na podłogę. - O rany, przepraszam!

- To nic... Zrobię drugą... - mruknął Veikko, tak beznamiętny jak zwykle.

- Mówiłeś, że wytrzyma - wypunktował Arthur.

- Nie mówiłem jak długo.

Wyszli.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter, sala 3B

- ...Ale wyglądały tak pysznie!

- Wiedziałeś że to świerk, czemu sam ten fakt cię nie powstrzymał przed ich zjedzeniem?

- Termity mogą jeść drewno, czemu ja bym nie mógł?

- A czemu nie podają go w restauracjach? Bo nie umiemy go trawić!

- To po co nam wyrostek robaczkowy? W prehistorii ludzie go używali właśnie do trawienia celulozy...

- No właśnie, w prehistorii. Teraz tylko zbiera bakterie i czasem dostaje zapalenia.

- A... To dlatego musieli mi go wyciąć...

- O, to tutaj.

Arthur zapukał do klasy 3B, w której mieli dzisiaj plastykę. Cisza.

- ...

- Stuk, stuk, stuk - powiedział Alfred.

- To nie podziała.

- Proooszę! - usłyszeli zza drzwi głos MonoSoul.

Alfred się tylko uśmiechnął tryumfalnie, ale Arthur nawet tego nie zauważył, tylko nacisnął klamkę i wszedł do środka. MonoSoul jednak tu nie było. Zamiast niej były puste ławki i biurko, na którym leżała zapisana kartka - "jeżeli mnie do czegoś potrzebujecie, musicie mnie znaleźć ;P ~ MS".

- Znaleźć...? Jest pani gdzieś w tym pokoju? - zapytał Alfred.

Odpowiedział mu cichy chichot, którego źródła ani nawet kierunku nie udało im się zlokalizować.

- Przeszukaj szafki po tej stronie, ja sprawdzę te przy drzwiach - zakomenderował Arthur.

- Yes, sir!

Pohl podszedł do pomalowanych w zieloną trawkę i kolorowe kwiatki szafek przy tylnej ścianie sali i otworzył pierwszą z nich. A raczej próbował otworzyć, bo po paru szarpnięciach zobaczył zamki na mocno przykręconych blaszanych płytkach, do których naturalnie nie miał klucza. Przyjrzał się każdej innej szafce - sytuacja jest identyczna. A mówiłem Ci, żebyś poćwiczył otwieranie zamków bez klucza!

"Miałem to zrobić w te wakacje!", pomyślał Arthur. "Skąd miałem wiedzieć, że znajdę się w prawdziwej potrzebie? Dotychczas to wszystko było tylko w książkach...".

Wakacje już minęły, kochaneczku.

- W tych nic nie ma! - zawołał Alfred.

- No dobra, w takiej sytuacji... Chwila, twoje też mają zamki. Jak je otworzyłeś?

- Włamałem się. W sensie, zobacz, pod tymi płytkami jest mechanizm zamka. Wystarczyło je wykręcić śrubokrętem krzyżakowym z biurka i palcem przesunąć tutaj - wskazał odpowiednie miejsce - i masz otwarty zamek. Potem to samo w drugą stronę, zakręcasz i zamykasz.

- ...

- Nie wiem kto uznał, że to dobry pomysł by zamontować zamek na wierzchu i zakryć go przykręcaną blaszką, zamiast wsunąć w środek drzwi, ale hej, dla nas to...

- Dobra, łapię! Otwórz, musimy znaleźć MonoSoul i zapytać czy umie naprawić notatnik.

- Ach! Jasne. Ale w tych nic nie ma. W biurku też nie, pod ławkami tym bardziej.

Przeszli do schowku za drzwiami w przedniej części klasy. Była tu masa wszelkiego artystycznego szmelcu, popiersia greckich postaci, drewniane kukiełki do pozowania, stolik z butelkami i kule do ćwiczenia światłocienia, wszelkiej maści narzędzia, pudełka farbek, tona papierów i plakatów, a nawet mały, pluszowy Monokuma.

- Ciekawe czy gryzie? - Arthur wystawił rękę, by pogłaskać pluszaka, a ten z hukiem eksplodował białym puchem, a spod niego wyskoczyła głowa MonoSoul i rzeczywiście ugryzła chłopaka w palec.

- AAAAAARGH! - ryknęła nauczycielka.

- AAAAAAAAAA! - krzyknęli Pohl i Reville.

- AAAAAhahaha, macie mnie! I ja mam was! Znaleźliście sekretnego Monokumę, brawo! Obaj dostajecie po dziesięć MonoMonet! - MonoSoul puściła palec pisarza i wręczyła jemu i Alfredowi po drobnej sakiewce. - Co tam, co tam, chłopcy? Pierwszy dzień i już przyszliście odwiedzić starą plastyczkę? Chcecie zapalić? Skończyliście 18 lat, nie?

- N-Nie... - odparł odrętwiały Brytyjczyk. Arthur tylko pokręcił głową, ssąc obolałego paluszka.

- Cóż, wasza strata, słodzinki! - MonoSoul zapaliła blanta i wsunęła go sobie w pyszczek. Arthur patrzył ze zgrozą jak się zaciąga i wypuszcza dym. Czy to na pewno był robot? - To czego wam potrzeba?

- Czy... pani może nam pomagać, gdy nam czegoś artystycznego potrzeba? - zapytał Alfred.

- Oczywiście! Znaczy, naturalnie wolałabym by to miało miejsce w czasie lekcji, ale hej, jestem nauczycielką! Za to mi płacą.

"Czym jej płacą? Prądem do ładowania?".

- Okej... Więc, uh... Widzi pani, mamy jeden podarty notatnik i bardzo, bardzo chcemy go naprawić... Ale... - Pokazał jej pustą oprawę i zestaw kartek.

- Aaa! Uuu, to wy ukradliście dyrektorowi Monokumie jego ulubiony notatnik? Grubooo! - Zakaszlała.

- Nie ukradliśmy go! Po prostu był w moim laboratorium. Może ktoś go podrzucił... - rozważał Arthur.

- Tak czy siak, musimy go zwrócić za... - Alfred spojrzał na E-Handbook - ...piętnaście minut i jeżeli nie będzie cały, Monokuma nas zabije!

- Hmhmhm, rozumiem, rozumiem... I chcecie mojej pomocy, tak? - Zaciągnęła się.

- Jeżeli można...

Przyjrzała się im obu, obeszła wokół, obejrzała z każdej strony, obwąchała ich kolana, a następnie dała Alfredowi kuksańca w brzuch i parsknęła gromkim śmiechem.

- No jasne, chłopaczki! Na taką akcję nauczycielka was nie zostawi! Szczególnie, jeśli mowa o dyrektorze. No dobra, zobaczmy, z czym my tu mamy do czynienia... - Połknęła niedopalonego blanta ("Co tu się dzieje") i zabrała się za oglądanie notatnika. - Mhm, mhm, mhm, dobra słodzinki, to się ogarnie. Gdzieś tu miałam...

Zaczęła grzebać w stosie artystycznego szmelcu, rzucając nim po całym składziku, aż dokopała się do niewielkiej praski introligatorskiej. Ułożyła w niej papier, owinęła tasiemkami, zacisnęła i zaczęła przeszywać brzeg leżącymi obok igłą i nicią. Gdy to skończyła, posmarowała go kilkoma warstwami kleju i zaczęła suszyć podręczną suszarką do włosów.

- Wow... - Arthur i Alfred patrzyli na to oniemieli.

- Gotowe... Teraz tylko w oprawę...

Przylepiła tym samym klejem pasek miękkiego materiału na wewnętrznej stronie grzbietu notatnika, pomazała kolejną warstwą kleju i zamocowała zszyte kartki. Jeszcze chwila suszenia iii...

- ...Gotowe! - krzyknęła, podając Arthurowi zeszycik jak nowy. - Dwadzieścia MonoMonet.

- Chwila, myślałem że pomagasz nam jako nauczycielka! Której płacą.

- Płacą, ale grosze. Nie wiesz, w jak paskudnej sytuacji jest cech nauczycielski w Europie w tym wieku? Wyskakiwać z pieniążków, albo spalę notatnik i was razem z nim. Wiem, że macie.

- Już, już... - Oddali jej swoje sakiewki, które dostali za znalezienie "sekretnego Monokumy".

- Ślicznie. A teraz zmykajcie - już 16:10!

Nawet się nie pożegnali z dwulicową belferką, tylko wybiegli z sali i pognali w pocie czoła na stołówkę, gdzie zaraz miał się zjawić wściekły Monokuma.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Krok.

Krok.

Krok.

Pluszowe łapki Monokumy szurały powoli po blacie stołu, gdy chodził w tę i z powrotem przed wielkim garem gulaszu, który przygotował specjalnie na tę okazję. Oryginalnie chciał ugotować napoleoński przysmak, jakim była zupa na gwoździu, ale z braku dostępnych gwoździ użył jakiegoś laczka znalezionego w internacie, a następnie tak dodawał losowych składników i dodawał, aż mu wyszedł gulasz na pantoflu. No cóż! Trzeba było nie kraść - tyle przynajmniej z długiego wywodu zrozumiał Arthur, stojąc już od pięciu minut z Alfredem w jadalni, słuchając narzekań Monokumy i starając się przetrwać smród siarki. Na szczęście było już po 16:15 i byli na miejscu na czas z notatnikiem, który był w całości, więc ich Kody NG się dezaktywowały. Życia uratowane - ale żołądki...

- ...i właśnie dlatego teraz się tu znajdujecie! - Podsumował pluszowy dyrektor. - Jakieś pytania?

- ...

- To świetnie. A teraz oddawać mój notatnik, dranie!

Alfred bez słowa podał czarno-białą książeczkę niedźwiedziowi.

- Mhm, mhm, dobrze. Więc - czemu go ukradliście, pędraki?!

- Nie ukra... - zaczął Arthur.

- I jak to zrobiliście?! Był ukryty w mojej specjalnej, tajnej monoskrytce monosekretów! Miałem go używać jako swój sekretny monopamiętniczek na monoprzemyślenia...

- Czy każde słowo potrzebuje przedrostka "mono"?

- Nie narzekaj albo skończysz u monopielęgniarki z połamanymi monorzepkami, monomłokosie! Gadać o notatniku!

- Nie ukradliśmy go, po prostu znalazł się w moim laboratorium. Nie wiem czy ktoś go podłożył czy jak...

- Bujdy! Nienawidzicie swojego dyrektora, który tak się dla was stara! Dranie! - Monokuma wyglądał, jakby był bliski płaczu. - Włamaliście się monoskrytki i zabraliście ten śliczny notatnik, by mi utrzeć nosa! Taka jest prawda... i za nią odpowiecie! Siadać!

Nim Pohl i Reville się zorientowali, siedzieli już na krzesłach przy stole, a przed nimi stały dwie komicznie wielkie miski, do których równie komicznie wielką łyżką, aż karaluch w kącie się zaśmiał, Monokuma nakładał swojego gulaszu. Arthur i Alfred ledwo mogli oddychać przez odór. Gdy skończył, wręczył im po łyżece do herbaty.

- Będziecie jeść nimi, by musieć włożyć do ust więcej kęsów - powiedział Monokuma. - Pohl, jesteś wcześniej w dzienniku. Ty pierwszy.

Arthur złapał łyżeczkę i przyjrzał się zawartości swojej miski, a raczej michy. Różowa masa mięsna, która zupełnie nie wyglądała na obrobioną termicznie, nadal okazjonalnie bulgotała, wypuszczając z bąbelków kłębki zielonej pary cuchnącej siarką. Tu i ówdzie wystawały główki śrubek i nakrętki. Spomiędzy zbioru chrząstek zmieszanych z posklejaną grudą tajemniczo wciąż suchych przypraw (jaki cel jest w używaniu składników hydrofobicznych w gotowaniu?) wystawał zielony pasek z klamerką, pantofelek Inge musiał się już zupełnie rozgotować.

- Na co czekasz, złodziejaszku! Smacznego!

Arthur wbił łyżeczkę w masę i postarał się wyciągnąć najbardziej pozbawioną ohydnych dodatków różową grudkę. Powąchał ją - siarka i treść żołądkowa. Poczuł, jak jego własna podchodzi mu do gardła.

- Dawaj, dawaj!

Chyba nie miał innej opcji, szczególnie z trującą bransoletką na ręce. Wziął głęboki oddech, następnie drugi głęboki oddech, następnie trzeci głęboki oddech...

- Nie duś się, tylko jedz!

Otworzył usta, zaczął powoli do nich zbliżać przeklętą łyżeczkę i...

BANG!

Arthurowi zajęło chwilę zdanie sobie sprawy, że jego dłoń jest teraz pusta. Łyżeczka wylądowała na podłodze pod ścianą, a na środku tejże ściany był teraz otwór po pocisku z dymiącego pistoletu, który Monokuma trzymał w łapce. Czy on... zestrzelił łyżeczkę z jego rąk...?

- PUHAHAHAHAHA! AHAHAHAHAHAHA! PUHUHUHAHAHA! O MATKO! O BOŻE! O JA NIE MOGĘ! - Monokuma rzucił się na ziemię w rażącym śmiechu i zaczął turlać w tę z powrotem, nie zważając na wypaloną broń w ręce. - AHAHAHA! TY... TY NAPRAWDĘ BYŁEŚ GOTOWY TO ZROBIĆ! PUHAHAHAHAHAHA!

- ...? - Arthur myślał, że nie przełknie gulaszu, ale obecnie nie mógł przełknąć sytuacji, w której się obecnie znalazł.

- ...? - Alfred też nie był mądry. Przed chwilą drżał na myśl o losie, który spotykał nowego kolegę, a teraz... patrzył na kręcącego się pluszaka z pistoletem.

- NIE MOGĘ! NIE MOGĘ! WOW! PUHUHU! CO ZA...! - Przestał się kręcić, odetchnął i wstał. - Co za idiota!

- Monokuma, o co ci chodzi?! - Arthurowi już przeszło wstępne zdziwienie, teraz się po prostu denerwował.

- Naprawdę uwierzyłeś, że masz to zjeść? Ten gównogulasz drastycznie łamiący wszystkie zasady BHP? Puhahaha! Artuś, Artuś, myślałem, że będziesz mniej naiwny!

- Wczoraj zabiłeś człowieka na naszych oczach, Kuma! Mogę się spodziewać wszystkiego.

- Ale to było zgodne z zasadami mojej gry! Hosen-chan mógł ćwiczyć wstrzymywanie oddechu na dłużej, prawda? A tutaj... Zgodnie z zasadami nie wolno mi was krzywdzić.

- Jak ten gulasz nie jest krzywdą to ja jestem siłacz Dobrokotow - mruknął Alfred.

- W tym właśnie rzecz, że jest, dlatego nie możecie go jeść. W porywie pasji dodałem do niego dużo cyjanku... Gdybym go wam pozwolił zjeść, złamałbym własne zasady. Więc nie pozwalam! Ani się ważcie mi go tknąć!

- Z rozkoszą - powiedział Arthur.

- Ale, ale, Monokuma! Jeżeli nie wolno ci nam go dać, to czemu ten gulasz jest karą za kradzież notarnika?

- Ajaj, Debille, naprawdę zasługujesz na swój pseudonim! Nie. Było. Żadnej. Kradzieży! Ja wam podłożyłem zniszczony notatnik i ustawiłem tę gierkę, bo byłem ciekawy, jak sobie poradzicie! Obserwowałem wszystko przez kamery i powiem, że zabawa była przednia, puhuhuhu!

- ...

- ...

- Puhuhuhuhuhu!

- ...

- ...

- Puhu... hu...

- Alfred, chodźmy stąd.

- Z przyjemnością.

Wstali i skierowali się na korytarz.

- Heeej! Nie bawiliście się dobrze? To prawie jak escape room, tylko że śmiertelny!

- Chuj ci w dupę, Monokuma.

Arthur zatrzasnął drzwi.

- Pff! Co za niewdzięczne dzieci! Jeszcze będą chcieli, bym im coś zorganizował... Wtedy się przekonają! - Monokuma spojrzał na gar i dwie miski gulaszu. - Co ja teraz z tym zrobię...

Tymczasem w korytarzu przed drzwiami Arthur kręcił się wokół Alfreda bardzo rozeźlony.

- A co jak byśmy nie zdążyli!? Zabiłby nas? - narzekał.

- Możliwe...

- Co za mała paskuda. Złapałbym go i tak ścisnął, że oczy by mu wystrzeliły jak dwa małe pryszczyki!

- Brzmisz trochę jak Brenda. Ale... jedno muszę Monokumie przyznać - bawiłem się całkiem nieźle.

- Kiedy niby?

- No... Jak biegaliśmy po szkole i szukaliśmy metody naprawienia tego notatnika. To była dobra współpraca.

- ...

- Dużo też gadaliśmy po drodze, mi było bardzo miło i toczyło się zręcznie, nie jak z niektórymi ludźmi, że nie wiesz co powiedzieć...

- ...

- Powiedz, Arthur, miałeś jakichś przyjaciół przed przyjazdem tu?

- No... Miałem jakichś kolegów w szkole... Chyba... - Zakłopotał się. Prawda była taka, że nie miał przyjaciół, a przynajmniej nie teraz. Tylko osoby z którymi pobieżnie gadał na przerwach w gimnazjum i które nazywał kolegami dla zasady, ale odkąd wciągnął się w pisanie to praktycznie jego jedynymi przyjaciółmi byli jego rodzice i ja, czysta myśl. Kiedyś miał ich więcej, nawet jakiś czas miał dziewczynę, ale...

- To co powiesz na to, byśmy się zakolegowali? Widziałeś chyba, że jesteśmy dobrym zespołem. - Alfred wystawił dłoń w jego stronę.

- ... - Arthur chwilę nie wiedział co powiedzieć, ale pod wpływem impulsu też mu podał rękę i je sobie uścisnęli. - W porządku. Miło cię poznać, Alfred.

- Ciebie też, Arthur!

I tak Arthur zdobył swojego pierwszego prawdziwego przyjaciela w tej szkole.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

- ZEBRAAANIE, WSZYSCY, ZEBRAAANIE! - Tak ogłosiła Elle biegająca po szkole ze swoim nieodłącznym garnkiem i drewnianą łyżką.

Skoro już się przyzwyczaili do procedury, nie minęło dużo czasu zanim cała klasa zebrała się w jadalni. James Rhodes i Samantha Kirschbaum stali u szczytu stołu z założonymi rękoma i poważnymi minami.

- Co tu tak ponuro, ktoś umarł? - spytała kpiąco Brenda, ale ostre spojrzenie prawie każdego w jej stronę przypomniało jej o tym, że dosłownie wczoraj wszyscy patrzyli na śmierć człowieka. - O kurwa, przepraszam...

- Skończyliśmy z resztą Samorządu ustalenia i mamy plan działania, którym chcemy się teraz podzielić - powiedziała Samantha. -  A raczej... James chce...

- Co to, nastąpił jakiś spór? Tak szybko? Też mi przywódcy. - Gianluca pokręcił głową z kpiącym uśmiechem.

- Nie, nie, po prostu... - Samantha nie mogła dokończyć.

- Ja się tym zajmę - powiedział ostro James. - Przemyślałem wszystko dokładnie i doszedłem do tego wniosku: nie możemy ryzykować życiem bardziej niż trzeba. Nawet lepiej, jest to kategorycznie zabronione! Zdajecie sobie sprawę aż za dobrze, w jak osobliwej sytuacji się znajdujemy. Nie wiem kto jest temu winny, w końcu Monokuma to tylko pośrednik, a sprawca kryje się za oczami tych... wszechobecnych kamer... - James rozejrzał się z opuszczonymi nisko brwiami po żółtych kamerach na sali. - Ale nie możemy się na niego rzucić. To nonsens, tylko na tym stracimy. Może to nawet być cała grupa ludzi, realistycznie patrząc, a my... jesteśmy tylko grupą dzieciaków...

- ...

- ...

- Ahem... Dlatego! - otrząsnął się. - Dlatego nasza jedyna opcja to ucieczka. 

- Brawo! - Floryka sarkastycznie zaklaskała parę razy, jednak brak zainteresowania innych skłonił ją do poprzestania tylko na tym.

- Wiem, że to brzmi absurdalnie, patrząc na nasz stan, ale nie spróbowaliśmy jeszcze wszystkiego. Przede wszystkim muszę nacisnąć na ten fakt - ucieczka nie będzie natychmiastowa. Grunt, na jakim stoimy, jest zdecydowanie zbyt niepewny, by wykonywać radykalne kroki. Szczególnie ze względu na te przeklęte ustrojstwa. - James podniósł nadgarstek i wskazał na swoją błyszczącą szkarłatem nadanego mu wczoraj Kodu NG bransoletkę.

W jadalni zapanowało ciche poruszenie opadłego morale. Te przeklęte bransoletki, strażnicy pilnowania zasad... A ich lista w E-Handbooku mówiła jasno:

Zasada #1: Uczniowie mogą się poruszać jedynie po zachodnim skrzydle szkoły, bloku B dormitorium i po patio. Przechodzenie do innych części szkoły bądź poza jej granice jest surowo zabronione, chyba że inaczej powie dyrektor, dopóki trwa zabójcza gra.

- Widzę po waszych twarzach, że wiecie o co mi chodzi. Mistrz Gry naprawdę dobrze sobie to obmyślił, tak nas trzymać na wodzy... Idąc tym tokiem myślenia można by nawet założyć, że zniszczenie drzwi będzie złamaniem zasad.

- "Niezależnie od drzwi, co z bransoletkami?" - zapytała poprzez kartkę i serię zwracających na siebie uwagę puknięć Inge.

- Tak... Smycz, jaką narzucił na nas Mistrz Gry jest twarda i mocna. Nie zerwiemy się, to znaczy nie zerwiemy tych bransolet z rąk ani ich nie dezaktywujemy, nic... Ale to nie znaczy, że to koniec świata. Arthur, jesteś detektywem, prawda?

- Huh? - Chłopak wyrwał się z dumania w basenie gęstej atmosfery przygnębienia. - Nie, tylko piszę o nich książki.

- Prawie to samo! - James zbył jego uwagę. - Powiedz mi, proszę, czy ta szkoła nie ma przed nami żadnych tajemnic?

- ...Hę? - Pytanie miało tak oczywistą odpowiedź, że chłopak przez chwilę był skołowany czy dobrze je zinterpretował. - Oczywiście że ma. Choćby... dzisiaj znalazłem na komputerze swoje zdjęcie, którego nigdy nie robiłem. I w ogóle że mamy podporządkowane pod siebie laboratoria!

- Na swoim komputerze też mam osobiste rzeczy - dodał sucho Vincent.

- Wy... macie komputery? - W głosie Oscara rozbrzmiał zawód i zazdrość, jednak nadchodzące błagania o pożyczenie na chwilę zostały ukrócone mocnym kuksańcem od Brendy i cichym "nie teraz".

- A to nie jedyna z zagadek. Choćby z jakiegoś powodu odcięto od nas wyższe piętra budynków zarówno szkolnego jak i internatu. - James założył ręce z tyłu i zaczął chodzić od jednej ściany jadalni do drugiej, patrząc się w podłogę. - Kto wie, czy to nie jest zagadka do rozwiązania? Lub sam Monokuma - czy ktokolwiek z was widział, by się poruszał między pomieszczeniami po korytarzach? By wchodził i wychodził jakimiś drzwiami? - Ludzie pokręcili głowami. - Pojawia się i znika jak Zorro. Nie jesteśmy w grze, żeby tak po prostu się spawnował gdzie popadnie, musi używać jakichś przejść, co nie? I jeżeli znajdują się one w dozwolonej części szkoły, to może nawet nas zaprowadzą w jakieś nowe miejsca! Krótko mówiąc - uciekniemy, tak. Ale najpierw musimy zebrać jak najwięcej informacji o tym miejscu, o zabójczej grze, o Monokumie, a nawet o sobie nawzajem, kto co potrafi, jak można tego użyć! Nie mam racji?!

...

...

...

Wszyscy patrzyli to po sobie, to na Jamesa, to gdzieś w przestrzeń. Plan sensowny, ale... gdzie ta obiecana ucieczka? Mają tu nadal siedzieć z trucizną milimetry od ich żył, zdani na łaskę jakiegoś szaleńca?

- Nonsens. - Ciszę przerwał beznamiętny głos Catherine Delacroix, Superlicealnej Superzłoczyńcy. - Dobrze wiesz jak cię oceniam, ale teraz nawet mnie zawiodłeś.

- Słu... Słucham? - James Rhodes, Superlicealny Superbohater, chyba mimowolnie zbladł i spojrzał w twarz rzekomej nemesis.

- Nie dziwię się, że obawiasz się ucieczki, zważając na stan twój i reszty "Samorządu", ale nie sądzisz chyba, że kogoś uratujesz, trzymając nas w zastoju.

- O jakim stanie ona znowu mówi? - zgłosił się Gianluca.

- Wczoraj na sali gimnastycznej, tuż przed śmiercią pana Hosen - zaczęła bez nuty drżenia w głosie wspominać Catherine. - Monokuma, a raczej Mistrz Gry, ogłosił że trzech najaktywniejszych uczniów otrzyma Kody NG jako wzór dla innych. Ich bransoletki nadal błyszczą szkarłatem - Mistrz Gry dotrzymał słowa. Nadal są oznaczeni jako "Awanturnicy". A to oznacza, że jedno złamanie którejś zasady z ich strony oznacza śmierć.

- Czyli jeżeli zniszczą drzwi lub wyjdą poza dozwolony teren szkoły... - jęknęła Gabrielle.

- Zginiemy. Tak. - James zakrył bransoletkę rękawem. - Jednak to nie tylko ze względu na nas! Zasada Alfa ma w sobie teoretyczna lukę. Tak, jeżeli ktoś z Kodem NG złamie zasadę, to umrze, ale gdyby ktoś z was, czystych, złamał zasadę, to otrzyma tylko Kod - a nie od razu śmierć. Dlatego w teorii wysłanie kogoś z was na zewnątrz po pomoc nie byłoby problemem...

- To czemu tego nie zrobić? - zapytała Delacroix.

- PONIEWAŻ to tylko teoria! - Z bladego James błyskawicznie przeszedł w czerwonego, ale zaraz się wziął głęboki oddech i znowu zaczął mówić ciszej. - Catherine. Widziałaś wczoraj co się stało z panem Hosen, prawda? Czy naprawdę chcesz, żeby istniał nawet cień szansy, że ktoś z nas skończy podobnie?

- Po pierwsze: cień szansy istnieje cały czas - zaczęła mu odpowiadać Karmazynowa Królowa. - Po drugie: wolę minimalne ryzyko i szansę na ucieczkę z tego piekła niż brak ryzyka kosztem braku szans na wyjście. Jeżeli tak cię to boli, to nie musi nawet nikt z nas wychodzić. Jestem taką samą superlicealistką jak ty - tytuły tytułami, w gruncie rzeczy współdzielimy talent Superlicealnych Inżynierów Robotyki. Sam wiesz, że wysłanie zdalnie sterowanego urządzenia nadającego sygnał SOS to błahostka. Tym bardziej że, o ile się dobrze orientuję, niedaleko stąd jest miasteczko...

- Garmaż... coś tam... - powiedział Alfred, ale Arthur poprawił go na "Garmish-Partenkirchen".

- To może być i prawda, Catherine. - James nie dawał za wygraną. - Ale to nadal nie jest idealnie bezpieczny plan!

- Jaki tym razem możesz mieć problem?

- A taki, że nadal na naszej drodze do wolności stoi skrzydło piekielnie mocnych drzwi! Jak sobie z tym poradzisz?

- Taran. Żadne drzwi nie są niezniszczalne.

- Aaa, właśnie, diabeł tkwi w szczegółach! Nie wspomnę o tym, skąd w takim miejscu weźmiesz taran, chodzi o fakt, że to szkolne mienie! Mienie, którego zasady wyraźnie zakazują naruszać!

- Już się zabawiłeś w szukanie luk w systemie, nie zauważyłeś, że zasada wspomina o delikatnym sprzęcie? Czy wydaje ci się, że te drzwi są delikatne?

- W porządku! W takim razie ta kwestia: reakcja Mistrza Gry. Tutaj może i jesteśmy bezpieczni póki nie łamiemy zasad i się nawzajem nie zabijamy, ale kto wie, jak zareaguje, gdy nagle ktoś wyjdzie? Czy tam, jak wolisz, zostanie wysłany sygnał SOS? Błagam, nawet samo staranowanie drzwi! Nawet z czystym kontem to stanowi dla niego duże zagrożenie! Skąd pewność, że nawet w takiej sytuacji nie zdecyduje się kogoś z nas unicestwić?

- Mistrz Gry przygotował wielką, skomplikowaną grę specjalnie pod nas. Wyraźnie nie chce nas sam zabijać - chce byśmy to zrobili sami.

- Skąd ta pewność, Catherine!? Skąd wiesz, że nie mamy do czynienia z niezrównoważonym szaleńcem? Nasz grunt jest zdecydowanie zbyt niepewny, by stawiać takie założenia, więc dopóki jesteśmy w takim stanie rzeczy, dopóty nie pozwolę nikomu się narazić, jasne!? Złożyłem obietnicę, Catherine. Złożyłem obietnicę umierającemu człowiekowi, że was uratuję! Więc albo doprowadzę do wyprowadzenia was z tej szkoły w jednym kawałku, albo sczeznę w jej czeluściach! Znajdę i zmiażdżę Mistrza Gry, a potem zakończę tę durną zabójczą grę! To mu obiecałem!

James wzniósł pięść w górę, dysząc głośno. Wszyscy patrzyli na niego z pewną dozą przerażenia, poza Catherine, która była tak nieporuszona jak głaz na polanie.

- Z doświadczenia wiem, że nie masz tendencji do dotrzymywania obietnic - mruknęła cicho.

- ...Doświadczenie z ludźmi nie ma nic do rzeczy w świecie, w którym ci sami ludzie ciągle się zmieniają - odparł rudzielec.

- Rób co chcesz, "bohaterze". Ja się zmywam z tego wariatkowa.

Catherine odwróciła się i wyszła z jadalni.

- Ta jest! - krzyknęła Brenda i zaczęła za nią biec. - Do boju, pizdusie! Wyrywamy się stąd!

Też wyszła.

- ...Przepraszam, James! - Gabrielle ukryła twarz w dłoniach. - Chyba muszę zaryzykować!

I czmychnęła za Catherine i Brendą.

Na chwilę zapanowała cisza.

- Czy ktoś jeszcze chce do nich dołączyć? - Przerwał ją ponuro James.

- Ta. Nara, frajerzy! - Floryka wyszła.

- I ja odejdę! - Gianluca poprawił muszkę i skierował się do drzwi.

- Dios mío... Ale się porobiło... - Oscar złapał się za głowę. - Ja... może... pójdę sprawdzić jak się miewają! - I też pobiegł, ale nikt nie miał wątpliwości, że nie wróci.

Vincent i Inge wyszli bez zbędnego słowa.

- O rany... - Klaudia wyraźnie była rozdarta. - Kurdeee...! - Spojrzała na Alfreda i Arthura. - Cholera, sorki, chłopaki, lubię was strasznie, ale... no nie wiem, czy chcę być dłużej w tej szkole niż krócej!

- Rozumiem - powiedział Arthur.

- Pójdę z nimi! - I też wybiegła.

Arthur pozostał się po pozostałych. James Rhodes, Samantha Kirschbaum, Elle van der Linde, on sam naturalnie, ale był też Alfred Reville, Kazimir Suchoj, a nawet Veikko Paavola.

- Nikt więcej z was nie chce uciekać od razu? - James spojrzał po nich wszystkich. - Nie? Chcecie szperać po szkole ze mną?

- Jest czego szukać. - Kazimir strzelił karkiem parę razy.

- Też jestem dość ciekawy. - Veikko włożył ręce do kieszeni.

- Jesteśmy Samorządem, nie, James? Zawsze będziemy z tobą. - Samantha poklepała go po plecach.

- Właśnie tak! - dodała Elle.

- Mam gdzie wracać, ale to wszystko wydaje się zbyt skomplikowane, by zwykła ucieczka tak to po prostu rozwiązała... - powiedział Arthur. - Musimy się dowiedzieć o co chodzi.

- Taa, właśnie, tak jest! Drużyna śledcza, jedziemy! - Alfred klasnął dłońmi i podskoczył.

James pokiwał głową z lekkim uśmiechem, po czym rozejrzał się po swoich poplecznikach.

- Zatem znajdźmy tego drania. Póki nie złamiemy zasad to będziemy tu bezpieczni, mamy jedzenie, wodę, powietrze, dach nad głową, nawet metody utrzymania higieny, miejsce do snu i tak dalej... Można tu wieść całkiem normalne życie. Wystarczy, że nikt nie podniesie na nikogo ręki, wbrew koncepcji gry. Umowa stoi?

- Stoi! - krzyknęli wszyscy.

I tak się zawiązała drużyna śledcza Jamesa Rhodesa, która miała znaleźć i pokonać Mistrza Gry zanim jego szalona gra wyrządzi jakieś szkody. Gdyby tylko wiedzieli...

- Puhuhuhu... - zaśmiał się pod noskiem czarno-biały pluszowy misiaczek w swojej krypcie, z której widział i słyszał wszystko w swojej szkole przez sieć kamer i mikrofonów. - "Nie podniesie na nikogo ręki", tak, Lazurowy Gniocie? Oczywiście, bo póki co nie macie powodów... Tylko wróćcie do swoich miękkich łóżeczek...

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3

- ...I właśnie dlatego mozzarella to jeden z możliwie najlepszych wytworów przemysłu mleczarskiego! 9/10. Powiedziałem! - zakończył wywód Gianluca, już w swojej koszuli nocnej.

- Ani razu nie powiedziałem że nie lubię mozzarelli, po prostu że rzadko ją jem. - Arthur już kończył zakładać piżamę, wkrótce miała nadejść cisza nocna. - Ale nawet jeśli, to i tak znacznie od serów wolę mięso. Wurst z curry i keczupem na przykład... Mmm...

- A fe! Ohydztwo! Czysty tłuszcz i konserwanty! Nic dziwnego, że masz te plamy na koszuli i ani zarysu mięśni na brzuchu! Masz wybitne zadatki na zostanie spaślakiem!

- Przynajmniej nie trajkotam o serze przez cały wieczór nieproszony, jak jakiś niewyżyty szczur.

- Spaślak!

- Szczur!

- Spaślak!

- Szczur!

Puk, puk, puk.

Sprzeczka została przerwana i Arthur podszedł otworzyć drzwi, zza których ktoś dawał znać o swojej obecności. Tym kimś był James Rhodes.

- Mogę wejść? Chciałem tylko zajrzeć i sprawdzić, czy wszystko u was dobrze. Byłem już u innych chłopaków, Samantha przegląda dziewczyny...

- Nie zamierzam wysłuchiwać kolejnego idioty tego wieczoru. Dobranoc! - Gianluca wcisnął sobie zatyczki do uszu, nacisnął na głowę szlafmycę i wskoczył pod pierzynę. - Chrrrrr... Mimimimimi...

- Widzę, że u niego bez zmian. Dobrze... - James wyjrzał na korytarz i popatrzył w obie strony, czy nikogo nie ma. - Arthur, możemy pogadać?

- Jasne, chyba?

- Świetnie! - James wszedł do środka i zatrzasnął drzwi za sobą, następnie spojrzał na śpiącego Gianlucę, nie zaufał jego zatyczkom i pociągnął Arthura za rękaw do jego laboratorium.

- Ej, ej! Co robisz!?

Arthur wyrwał się z jego uścisku, ale dopiero gdy już byli w gabinecie Pisarza Kryminałów i drzwi do niego też zostały zamknięte. James spojrzał prosto w twarz Arthura tak, jakby miał mu linią wzroku wyrwać duszę, napiął się... a następnie zupełnie rozluźnił, zgarbił, oklapł, wydając całkiem głośny ryk wycieńczenia i rezygnacji:

- Uuuuuaaaaaagh...!

- C-Co jest?

- Przepraszaaam...! Zupełnie mi odbiło na tym zebraniu... - Już pewnie by upadł, ale Arthur podstawił mu krzesło spod biurka i pozwolił się usadowić. James zasłonił twarz, gotowy w każdej chwili się rozpłakać. - Musiałem zrobić na wszystkich okropne wrażenie...

- Już, spokojnie, bohaterze. Czekaj, tu masz chusteczki, wyrzuć z siebie co potrzebujesz i możesz mi powiedzieć co ci leży na sercu. Jeżeli chcesz, oczywiście.

- Tak, chcę. Dziękuję. - Otarł chusteczką czerwone oczy i wydmuchał w nią mocno nos. - Po prostu... za bardzo się podenerwowałem tym wszystkim w jadalni. I Mistrzem Gry, i zabójczą grą, i Monokumą, i Catherine... Nie chciałem przepuszczać naszego konfliktu na poziom gry...

- Jesteście tu oboje zamknięci, to chyba było nieuniknione.

- Może... Może... Ale zadeklarowałem dowodzenie wami wszystkimi, zaufaliście mi, a ja nie dość, że się uniosłem podczas pierwszego zebrania, to jeszcze ponad połowa z was postanowiła się ode mnie odwrócić... A ja naprawdę chciałbym tylko dobrze!

- Rozumiem, spokojnie, rozumiem. Ale nie ma tego złego - została z tobą część ludzi. Teraz możesz spełniać swój plan.

- Tak, tak, po prostu... - Zasępił się. - Ach, nieważne. Mam inne wieści: pamiętasz naszą umowę z innymi, że nikt nie podniesie na nikogo ręki?

- ...Tak.

- Dobrze. Słuchaj... Mistrz Gry chyba naprawdę ma oczy i uszy na każdej ścianie. Znalazłeś kopertę?

- Jaką kopertę?

James wstał i pogrzebał w kieszeni brązowych sztruksów, po czym wyciągnął pomiętą kopertkę, rozwinął i pokazał Arthurowi.

"Motyw #1 - Prawdziwy lęk


James Rhodes, Superlicealny Superbohater"

- I co... to ma znaczyć? Co jest w środku?

- List z serdecznym pozdrowieniem od Monokumy, w którym się skarży że nikt nadal nie ma planów na mord i mówi, że każdemu teraz wyjawi ich najgłębszy strach lub lęk i dokładnie wyjaśni dlaczego akurat jego mieliby się obawiać. Tak o, żeby podkręcić chęci ucieczki. Znalazłem go pod poduszką.

- Motyw... - Motyw, metoda i okazja. To są trzy nienaruszone fundamenty morderstwa, których znajomość jest wymagana, by wysunąć przeciwko podejrzanemu oskarżenie. Co z tego, że winny miał motyw i okazję na zbrodnię, skoro nie miał metody? Co z tego, że winny miał motyw i metodę na zbrodnię, skoro nie miał okazji? - ...Co z tego, że winny miał okazję i metodę na zbrodnię, skoro nie miał motywu? Cholera, James, on chce nas złamać!

- Też to wywnioskowałem. Kazimir też taki dostał, obawiam się, że inni też. Dlatego pytałem czy widziałeś swój.

- Nie... - Arthur wyszedł z laboratorium i zajrzał pod poduszkę. Istotnie: "Motyw #1 - Prawdziwy lęk. Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów".

- Nie czytaj go - polecił James. - Nie mogę zaręczyć za innych, ale mogę za siebie, że z moją słabością trafił w samo sedno.

- Racja... - Mimo niechęci przez głowę Arthura przeleciała jednak seria obrazów, które liścik mógł potraktować jako jego lęk. - Lepiej, bym nie znalazł sobie motywu...

- Właśnie. Poprosiłem o to też innych chłopaków, ale kto usłucha, ten usłucha, a kto nie... No cóż! Nie będę ci zabierał cennego czasu. Wyśpij się, jutro nowy dzień pełen poszukiwań.

- Jasne, dziękuję. I za ostrzeżenie w sprawie motywu i w ogóle...

- To ja dziękuję! Mam nadzieję, że nie naruszyłem twojej opinii o mnie wpadając tu i tak się mazgając... Nie wiem czemu, ale wydajesz się bardzo godnym zaufania człowiekiem. Cieszę się, że możemy razem współpracować.

James ochoczo mu uścisnął dłoń, po czym wyszedł z laboratorium i skierował się do drzwi na korytarz.

- Ciao!

Wyszedł.

Arthur stał chwilę zdezorientowany, ale po tym się szeroko uśmiechnął, nawet mimowolnie. "Bardzo godny zaufania człowiek"... Jakie to było miłe! Z wypogodzonym nastrojem zamknął drzwi na klucz, zgasił światło i skoczył do wyra. Zaszeleściła koperta pod poduszką - pies ją! Mimo okoliczności spędził bardzo miły dzień. Gabrielle, Alfred, Samantha, James, poznał chociaż trochę bliżej tylu przyjaznych ludzi. Może jego czas tutaj nie będzie powtórką z ostatnich lat? O, jak przyjemna była ta myśl... Przy jej akompaniamencie odpłynął w objęcia Morfeusza.

Akompaniamencie jej i odległego, ledwo słyszalnego przez szczelne drzwi huku uderzania metalu o metal.

* * *

Ciąg dalszy nastąpi.


1 września 2010?, HPEBS

Internat B - Pokój 3

Gdyby sam tu nie przyszedł, Arthur nie wiedziałby, że siedzi na swoim łóżku w pokoju, w którym się wcześniej obudził. Nic nie widział - odkąd wyszli z sali gimnastycznej, oczy zaszedł mu mrok. A może łzy? Nie, nie uronił nawet kropli. Nawet przestał mrugać...
"Jego zwłoki pewnie nadal tam są...", pomyślał, wspominając pana Hosen. Wszystko się wypaliło w pamięci chłopca - martwy wzrok nauczyciela, jego pęknięte okulary, ciało leżące bezwładnie między nogami jego przerażonych uczniów. "Co to jest za koszmar? Muszę stąd wyjść! Mamo! Tato! Gerard!", krzyczał w myślach.

Ogarnij się! Zdzieliłem go. Nie zabolało go to, zważając na fakt, że jestem zaledwie myślą, ale impakt emocjonalny był ten sam. Arthur, rozumiem, co czujesz, ale to nie czas, by się rozklejać!

Chłopak napiął się, nareszcie zamrugał i potarł oczy. Mimowolnie popłynęły mu z nich łzy. "Tak", pomyślał, "muszę się skupić i przyjąć wszystko na chłodno. Jak detektyw!".

Jak detektyw! Wstańmy więc z tego wyrka i przeanalizujmy fakty, robiąc po pokoju kółka.

- Tak jest! - powiedział Arthur, podnosząc się zabierając za rysowanie zerówek swoimi krokami po podłodze pokoiku. - Znajdujemy się w Europejskim Internacie Hope's Peak w Garmisch-Partenkirchen w południowych Niemczech. Mnie i szesnastu innych ludzi zamknięto wewnątrz, grożąc że żeby wyjść, należy kogoś zamordować i nie być wykrytym. Jedna z tych osób... już nie żyje.

Tak jest.

- Jakie są potencjalne ścieżki, jakie możemy obrać na tym punkcie...

- Czy ty gadasz sam do siebie? - usłyszeliśmy szczęk mechanizmu klamki i drzwi do pokoju się otworzyły. Wszedł nasz współlokator, Gianluca Bianchi, z tą swoją naburmuszoną miną jak zwykle. - Pragnę tylko byś wiedział, że nie toleruję monologów. Gadanie do samego siebie w ramach ekspozycji, cóż za 4/10...

- Będę mówił do kogo chcę i kiedy chcę, Gianluca.

- Jesteś pisarzem, nie zgadza się? Posłuchaj rad Superlicealnego Krytyka!

- Nic mnie nie obliguje do słuchania twojego zdania.

- Hmph! - Gianluca rozchylił lekko drzwi do swojego laboratorium i się za nie wsunął, rzucając tylko odchodne. - Zrób chociaż coś z tą twarzą, bo wyglądasz jak mokry pomidor!

Zamknął się w środku. I dobrze - tego dnia wredny Włoch był ostatnim, na kogo Arthur chciał patrzeć. Ale jego komentarz o twarzy... Tak, musiał wyglądać okropnie. Strasznie go swędziały oczy. Chyba czas ściągnąć soczewki.

* * *

1 września 2010?, HPEBS
Internat B

- O, hej, Arthur! - Drogę do łazienki przez korytarz zastąpiła mu dziewczynka z wielką teczką i ołówkiem za uchem. - J-Jak się masz?

- ...Bywało lepiej. A ty, Klaudia?

- Daję radę... Jak na, uch...

- Wiem, wiem. Skąd idziesz?

- Z kuchni... Musieliśmy z Oscarem zajeść emocje...

- Szkoda że mnie z wami nie było. Ale idę ściągnąć soczewki, to może po tym zajdę.

- O, o, pójdę z tobą.

- Nie szłaś gdzieś indziej?

- Tak, odłożyć teczkę, ale mam ci coś do powiedzenia!

- No okej, ale będziesz musiała poczekać na zewnątrz, bo idę do męskiej.

- Tak, tak, chodźmy, musisz to usłyszeć!

I architekt Klaudia dołączyła do jego krucjaty do łazienki. Wyszli z korytarza części mieszkalnej na główną internatu, a idąc w stronę toalety dziewczyna zaczęła mówić:

- Pamiętasz, jak sprzątaliśmy kuchnię? I tam wtedy zwróciłam uwagę na jedną z kamer? Pamiętasz?

- No.

- To słuchaj, postanowiłam zrobić w wolnej chwili kółko po całej szkole i nie zgadniesz!

- Nie zgadnę.

- ...Weeeź, spróbuj chociaż!

- Um, znalazłaś jakieś miejsce gdzie ich nie ma?

Klaudia opuściła głowę.

- Nie, nie, nie... Przeciwnie, są zupełnie wszędzie.

- Wszędzie?

- Wszęęędzieee!

Arthur, który już wszedł do toalety, spojrzał na jej sufit. Rzeczywiście - wielki, żółty sprzęt nagrywający wisiał sobie i patrzył, jak ktoś załatwiał swoje sprawy. Dobrze chociaż, że kabiny są zamykane... Ale tych pisuarów Arthur chyba nigdy nie użyje. Ktokolwiek obserwował obraz z tych kamer, mógł się teraz delektować widokiem niemieckiego chłopca ściągającego przezroczyste kółeczka ze swoich gałek ocznych. Miłego, panie obserwatorze.

- Ciekawe do czego służą. - Arthur myślał na głos, tak, by Klaudia go usłyszała. - Ten porywacz pewnie chce mieć na nas oko, nie? Czy czegoś nie knujemy.

- Nooo...

- Ale czy nie od tego ma Monokumę?

- Może... Może to za mało? Monokuma jest jeden, a my...

- Ma to sens. Chociaż wciąż nurtuje mnie czemu są takie wielkie i zaawansowane...

- A co jeśli ten, uch, porywacz jest jakimś milionerem bez zasad? Jak w tych filmach, gdzie ludzi się zabawia grami na śmierć i życie. Nie ma na co wydawać pieniędzy, to wszystko pakuje w grę... Jak on ją nazwał? "Mordercza Zamiana Studencka"?

- "Zabójcza Wymiana Uczniowska". Wiesz, jak te wymiany w szkołach, co jedziesz do innych krajów.

- Ooo, byłam raz na takiej... A nie, to była zielona szkoła... Jechaliśmy do Łeby. I było tam morze, i plaża, i takie fajne fale były co jeszcze nigdy takich nie widziałam!

- To nad Bałtykiem? - Poprzedni temat odpłynął na falach myśli o słonym morzu. Może to i lepiej.

- Tak, tak, tak!

- Rzadko nad nim bywałem... Raz z rodzicami pojechaliśmy do muzeum w Kiel... Ale tak to zazwyczaj nad Morze Północne. Do Bremerhaven najczęściej.

- Morze Północne? - Klaudia podrapała się po głowie. - Które to jest?

- No, to morze... na północy... - Przez umysł Arthura przeleciały wszystkie lekcje geografii, które spędził na myśleniu nad moimi przygodami. - To po drugiej stronie... Um... - Eureka! - Danii!

- Ooo... - Dziewczynka patrzyła na niego w zaskoczeniu, gdy wyszedł z łazienki. - Czyli noszenie okularów rzeczywiście poprawia myślenie!

- Hę? - No tak. Przecież założył okulary.

- Mogę przymierzyć?! Proooszę!

- Nie! Już za dużo razy je w ten sposób straciłem! - Tyle par poniszczonych i połamanych w rękach kolegów. Tyle euros w błoto...

- Proooooszę! - Złożyła ręce.

- Nie-e!

- Proooooooszę! - Rozszerzyła oczy, niczym błagający Kot w Butach.

- Lepiej mi powiedz, która jest godzina. - Arthur spróbował odwrócić jej uwagę.

- Tak! - Klaudia zaczęła się rozglądać za zegarkiem, który wyłapała na jednej ze ścian. - Jest 20:58!

Gdyby Arthur coś teraz pił, z pewnością by to wypluł.

- SŁUCHAM?!

- N-No... Tak jest na zegarku...

- K-KIEDY SIĘ ZROBIŁA DZIEWIĄTA WIECZOREM?!

- Ja nie wiem... - Wyglądała jak zraniony kotek.

- Racja, wybacz. Po prostu... Wow. Kompletnie straciłem poczucie czasu.

- Jechaliśmy tutaj późnym popołudniem, kiedy wszyscy już poprzylatywali i poprzyjeżdżali...

- I ile minęło między naszym porwaniem a pobudką?

- Nie wiem. Strzelam, że nie więcej niż dzień, nie?

- Okej, czyli... Hmm... Wiesz co, po prostu utrzymam założenie, że jest 1 września.

- Mamy tutaj mieć lekcje, zaczniemy pewnie jutro... To by pasowało!

Rozmowę przerwał im dźwięk tępego uderzania czymś o metal i zbliżające się kroki. Szybko się okazało, że z głębi internatu do pokojów biegnie rowerzystka Elle, uderzając łyżką o żeliwny garnek.

- ZBIÓRKA, ZBIÓRKA W JADALNI, HALOOO! WSZYSCY, ZBIÓRKA W JADALNI, ZEBRANIE KLASOWE!

I pobiegła dalej.

- O... Czyli coś się dzieje? - Klaudia podniosła brwi.

- Ożywiamy się. Dobrze...

- W sumie miałam odłożyć teczkę. Pobiegnę to zrobić, a ty idź już na spotkanie!

- Jasne. O, dałabyś znać o nim Gianluce?

- Tak, tak, który pokój?

- Trzeci. Zabarykadował się w swoim laboratorium.

- Ja siódmy. Do zobaczeniaaa! - Zniknęła.

Laboratorium... Arthur będzie musiał zobaczyć swoje. Kazimir, patomorfolog, dostał naprawdę wspaniałe prosektorium. Co mogło się kryć w laboratorium Superlicealnego Pisarza Kryminałów? A co miał taki Krytyk? Albo Superbohater? Już nie wspominając o Szczęściarze...
Z tymi myślami skierował się na stołówkę, gdzie zaraz do niego dołączyły inne osoby.

* * *

1 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Gdy dotarł na miejsce, wokół środkowego, drugiego z trzech długich stołów, siedziało już kilka osób.
Herpetolog Brenda, kiwając się na krześle, głaskała stojące na swojej dłoni gekony. Jej twarz nic nie wyrażała, jej usta też ani słowa. Podobnie było ze szczęściarą Floryką, która wyglądała na zaskakująco bladą. Bez tego paskudnego grymasu niezadowolenia, jaki zazwyczaj dotychczas nosiła, wyglądała nawet uroczo. Obok niej siedział speedrunner Vincent z założonymi rękoma. Marszczył brwi, jakby nie podobała mu się jego obecność tutaj (w pełni zrozumiałe). Kazimir puszczał kółka z dymu, zanurzony w myślach.
Człowiek może się tylko zastanawiać: czy któraś z tych osób naprawdę zdecyduje się na zabójstwo?
Arthur zajął środkowe z trzech miejsc między Alfredem a Gabrielle. Żadne z nich go nie zauważyło, jeden z nogami na stole, oparty o własne ręce, wyglądający jakby drzemał, a druga zapatrzona w przestrzeń, biała na twarzy, nadal miała na niej wyschnięte ślady łez.
Co za piekło...
Uśmiechając się niewinnie, do jadalni wparowała Klaudia, ciągnąc za ręce wyraźnie stawiających opór Gianlucę i Catherine. Krytyk się otrzepał i, mamrocząc pod nosem coś po włosku, usiadł samotnie przy krańcu stołu. Superzłoczyńca zaś (Arthur nadal nie mógł przełknąć realności tego talentu, nawet bardziej niż Superbohatera), z miną tak samo odpychającą jak wcześniej, usiadła sama przy zupełnie innym stole. Niech siedzi - wszyscy rzucali jej podejrzliwe spojrzenia. Sama Klaudia podeszła z uśmiechem i usiadła między Alfredem a Arthurem, położyła na stole kartkę i zaczęła rysować. Och, żeby mieć jej lekkość ducha...
Jako ostatni weszli Veikko, Inge, a tuż za nimi Oscar i Elle, która zamknęła za sobą drzwi. Tak jak stolarz i narciarka wyglądali jak zwykle, tak Oscar był zgarbiony i miał opuszczoną głowę. Jego wąsiki zwisały jak dwie ostatnie nitki makaronu z durszlaka. Towarzysząca mu Elle też nie wyglądała za dobrze.
Krótko mówiąc: atmosfera była jak teatralna kotara, ciemna i ciężka.
Rozpaczliwą ciszę przerwał dźwięk naciśnięcia klamki i stukanie kroków. Z kuchni wyszli James i Samantha, przy czym ten pierwszy oparł się o ścianę między nią a jadalnią, podczas gdy strażaczka stanęła u szczytu stołu, lustrując smutnym wzrokiem zielonych oczu wszystkich, nawet Catherine przy osobnym stole. Stanęła po tym wyprostowana, niemal na baczność, schowała ręce za plecami i zamykając oczy, jakby nie chcąc nigdzie patrzeć, zaczęła mówić:

- Pana Hosen... nie ma już z nami.

Wszyscy na nią patrzyli bez konkretnego wyrazu.

- Pana Hosen nie ma już z nami... ale to nie jest koniec. Wiem, jak się czujecie. Ta cisza mówi więcej, niż ktokolwiek z was by mógł słowami. Możecie być pewni, że empatyzuję, bo... w końcu jestem tu z wami. Incydent na sali gimnastycznej też mnie poruszył. - Wzięła głęboki oddech. - Ale pamiętacie, co nam mówił? Że nie możemy się poddać. To byłoby z naszej strony samobójstwo.

- ...

- Niestety, nie jestem dobrą osobą do pocieszenia. Przepraszam was z całego serca, ale nie umiem nic powiedzieć, co by mogło was uspokoić po... tym traumatycznym przeżyciu. Dlatego chciałabym... - Otworzyła oczy i spojrzała w przestrzeń. - Nie. Mogę coś powiedzieć.

James spojrzał na nią, podnosząc brwi.

- Powtórzę jeszcze raz dla wszystkich, którzy nie zdążyli o tym usłyszeć: nazywam się Samantha Kirschbaum i jestem Superlicealną Strażak. Wiecie, czemu nim zostałam?

- ...

- Bo doświadczyłam już sytuacji bez wyjścia. Sytuacji, gdzie mogłam tylko siedzieć i czekać, aż umrę. Takiej sytuacji, jak teraz... I wiecie, co mi pomogło? Inni ludzie. Strażacy, którzy mnie uratowali. Przyszli po mnie i wyciągnęli z pułapki. To jest misja straży pożarnej, by pomagać innym w potrzebie. To jest moja misja. Dlatego cokolwiek więcej się stanie, nawołuję was: nie traćmy nadziei. Jesteśmy tu razem, jesteśmy tu dla siebie! Wspólnie uda nam się stąd wydostać!

- Ile jeszcze razy to powtórzycie? - odezwał się poirytowany żeński głos. Brenda O'Ryan oparła się o stół.

- Tyle razy, ile...

- Bo słyszeliśmy taką czy inną wersję tej gadki już kilka razy, a nadal tu jesteśmy! I to o jednego człowieka mniej. Bez urazy, Salamander, ale nie czaję, jak chcesz tym cokolwiek poprawić? Człowiek umarł, no kurwa. Chociaż ku jego pamięci mogłabyś nam nie wciskać kitu.

- ...

- ...

- ...

- Dlatego właśnie chcemy podjąć działanie, Brenda. Do tego chciałam przejść po tym krótkim przypływie inspiracji, za który przepraszam... Ahem. Chcieliśmy was zapytać, czy ktoś byłby przeciwny... byśmy przejęli z Jamesem i Elle dowodzenie.

Wszyscy spojrzeli na każdego z nich pytająco.

- Czy wy... już nie dowodzicie, señorita Kirschbaum? - Głos Oscara był wysoki i drżał.

- Tak, um... Dotychczas byliśmy jedynie, jak niestety słusznie wypunktował Monokuma, najaktywniejsi, ale formalnie zajmował się nami pan Hosen.

- Formalnie, hę? - zapytała Brenda.

- Był naszym nauczycielem, mimo wszystko.

- Jak dla mnie to mógł być każdym, nauczycielem, hydraulikiem albo nawet wspólnikiem tego porywacza - odezwała się Floryka. Jej twarz odzyskała stary wyraz. - Słuchaliśmy go tylko dlatego, że był najstarszy i potencjalnie niebezpieczny.

- Oj... Byłam przekonana, że był naszym nauczycielem... - szepnęła Gabrielle.

- Ale dość wyraźnie go pamiętam z autokaru. Mówił tam, że jest naszym wychowawcą, nie? - skontrował Florykę Arthur.

- Hmph! Skąd wiesz, co się mogło stać przez ten czas między naszym porwaniem a pobudką, pisarzu? Nic nie wyklucza możliwości, że Japończyk był elementem spisku.

Touché, Rumunko... Ale to, co mówisz, sobie zapamiętamy. Jest w tym drugie dno.

- To teraz nie ma znaczenia. - James odkleił się od ściany. - Wszyscy słuchaliśmy pana Hosen bo, czy szczerze czy nie, pomagał nam. Jego już nie ma, ale musimy iść do przodu. Tak jak mówi Samantha, zgodnie ze słowami Monokumy, no i chyba z waszymi obserwacjami, dotychczas włożyliśmy z Sam i Elle bardzo dużo w zajęcie się naszym bezpieczeństwem. Dlatego jedyne, o co was proszę, to wasza zgoda na kontynuowanie właśnie tego.

- No jasne, że ty byś tego chciał... - mruknęła Brenda.

- Naturalnie. - Mina Jamesa była niczym skała. - Mogłaś nie słyszeć, ale przed śmiercią pan Hosen mnie dokładnie o to prosił. Wiem, że po dzisiejszym dniu ciężko wam będzie znaleźć w sobie odrobinę nadziei, ale chcielibyśmy, byście ją położyli w nas. W Samancie, która profesjonalnie się zajmuje sytuacjami kryzysowymi, we mnie, który poprzysiągł wszystkich ochronić... i w Elle, która dotychczas była nam nieocenioną asystentką. To wszystko o co prosimy: odrobina waszego zaufania. Co możemy zrobić, by na nie zasłużyć?

- "Wyciągnijcie nas stąd." - Inge pokazała mu kartkę swojego notatnika.

- Naturalnie... To jest nasz cel.

Cisza nie ustąpiła.

- Więc, ponawiając pytanie... Czy ktoś się sprzeciwia nam przejmującym dowodzenie?

- ...

- ...

- Ja bym im zaufał. Pomagali nam dotychczas bardzo, och... - powiedział Oscar.

- Mhm... Niech będzie. - Kazimir zgasił papierosa. - Nie żeby ktoś tu się bardziej do tego rwał.

- Hmph! Róbcie co chcecie, bylebym stąd jak najszybciej wyszła. - Floryka się oparła na krześle wygodniej i założyła ręce.

- Ech... - westchnęła sucho Brenda.

- Samantha i James na pewno się na tym znają. Ja tam im ufam! - Alfred brzmiał na usatysfakcjonowanego.

Kilka innych głosów zgody i James z uśmiechem pogłaskał się po bródce, a Samantha ukłoniła się lekko. Elle, która cały czas siedziała przy rogu stołu najbliżej nich, uśmiechała się szeroko. Klasa A była teraz pod opieką swojego Samorządu.

- Dziękujemy. Nie będziemy się wam narzucać, ale chciałabym tylko nakreślić dwie zasady: pierwsza to że współpracujemy ze sobą, a druga... Absolutnie, ale to absolutnie nie poddajemy się zabójczej grze ani Monokumie. - Wszyscy milczeli, gdy Samantha spoważniała i wyszła przed Jamesa. - To teraz do kolejnych tematów: przed nami pierwsza noc. To był długi, trudny dzień i wszyscy zasłużyliśmy na wypoczynek. Razem z Elle zrobiłyśmy inspekcję wszystkich pokojów, wierzę też, że sami im się również przyjrzeliście. Nic nie wyglądało podejrzanie... więc myślę, że możemy w nich spokojnie spać.

- Ale... co z ucieczką...? - zapytała niepewnie Gabrielle.

- Rozumiem, co masz na myśli, ale nasze zdrowie i samopoczucie są priorytetem. Spróbujemy zorganizować ucieczkę tak wcześnie, jak się da, ale to nie będzie dzisiaj. Wszystkie oczywiste ścieżki są odcięte... Zajmiemy się więc wszystkim jutro, od rana. Dzisiaj sugeruję wszystkim się najeść i wyspać. Pokoje są przypisane obecnością Laboratoriów Talentów - czy mogłabym usłyszeć, kto gdzie mieszka? Pokój 1 to wiem, że James i Kazimir. Kto ma pokój numer 2?

- To byłbym ja i Oscar! - odpowiedział Alfred.

- Dobrze... - Samantha zapisała to na kartce. - Trójka?

- Ja i Gianluca - powiedział Arthur. To, z kim dzielił pokój, bardzo mu nie odpowiadało.

- Dobrze... Czwórka?

- To my. - Veikko i Vincent podnieśli ręce.

- Dobrze... To by byli wszyscy chłopcy. Ja jestem w pokoju 7 z Klaudią...

- Woohoo! Niech żyje siódemka! - Architekt zerwała się znad kartki, by wydać ten okrzyk.

- Tak, um... Kto jest pod piątką?

- Ja... - powiedziała Gabrielle. - I Floryka...

- Hmph.

- Ookeej... Szóstka?

- To ja! - krzyknęła Brenda. - Ja i ta cicha panienka - wskazała na Catherine.

- ...

- Brenda i Catherine, dobrze... Więc zgaduję, że pod ósemką jest Elle i Inge? - Obie dziewczyny kiwnęły głowami. - Świetnie, to wszyscy. Czy ktoś ma jakieś pytania?

- Po co wam nasze numery pokojów? - To był Gianluca.

- Och... Przed snem chcielibyśmy sprawdzać jak się macie. Też gdzie kogoś szukać, gdyby go brakowało, te sprawy.

- Mhm... Możecie od razu pomijać moją część pokoju. Nie mam w zwyczaju przyjmować takich gości.

- ...

- Przychodźcie kiedy chcecie - powiedział Arthur. Samantha kiwnęła głową.

- Dobrze, jeżeli nie ma więcej pytań, to pozwólcie, że życzę wam wszystkim dobranoc. Została niecała godzina do oficjalnej ciszy nocnej, ale myślę, że niektórzy z was mogą być już wyczerpani. Wcześniejszy sen dobrze nam zrobi. Jeżeli ktoś jest jeszcze głodny, to kuchnia jest pełna, łazienka, te sprawy... Ja się już chętnie położę. Miłej nocy.

I tak razem z jej wyjściem ludzie zaczęli się rozchodzić. Teraz, na wspomnienie o jedzeniu, Arthur nagle poczuł, jak bardzo jest głodny. Wniosek był prosty - kierunek: kuchnia.

* * *

Przez posępne wyciszenie, jakie panowało wśród uczniów, kolacja minęła bez zamienienia nawet słowa. Nawet lekkoduszna fasada Klaudii przygasła i jak raz zachowywała się jak normalna osoba. Gdy już każdy zjadł, pożegnał się i poszedł do swojego pokoju, do mocnego snu wszystkich ukołysał tylko dzwonek, szum ekranów i cichy głos Monokumy:

- Wybiła godzina 22. To oznacza, że następuje cisza nocna, a dostęp do klas zostaje odcięty. Dobranoc, pchły na noc, dzieci! Jutro pracowity dzień.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Arthur rzadko wstawał przedwcześnie, ale to był jeden z tych dni. Może ze snu wyrwał go jakiś koszmar, ale nie pamiętał, co to było? Kiedy się obudził, zegarek w jego E-Handbooku wskazywał 5:30, a Gianluca w swoim łóżku nadal cicho pochrapywał. "Co mi tam?", pomyślał Arthur, wygrzebując się z pościeli. Przebrał się, przemył, założył soczewki i, gotowy na nowy dzień, poszedł do jadalni, by w kuchni sobie zrobić coś na śniadanie.

- Chleb... Masło... Szynka... Sałata... Chleb... - mruczał sam do siebie, układając wymieniane produkty na sobie. - Masło... Kiełbasa... Ser... Ogórek... Chleb...

- Arthuro!

Kikut włosów na głowie Niemca aż stanął dęba na dźwięk głosu za sobą. Ten należał do nadal lśniącego złotym płaszczem Hiszpana, którego pompadour był równie perfekcyjny co wczoraj.

- Widzę, że też jesteś rannym ptaszkiem! - kontynuował Oscar Maura. - No popatrz, gdybym wiedział, to bym sobie zawczasu nie organizował asystenta...

- Asystenta?

Rozbrzmiał krótki kaszel i zaraz po pytaniu Arthura do kuchni wkroczył Kazimir Suchoj, nadal w piżamie (polarowe spodnie i ciepła koszulka z rysunkiem faraona - uroczo), aż zbyt ewidentnie zaspany.

- Uaaaaaaaagh... - Rosjanin ziewnął przeciągle. - To o co chodzi...? Cześć, Arthur...

- Cześć, Kazimir.

- Już spieszę z wyjaśnieniem! - Oscar podniósł ręce. - I tak wyszło na dobre, że wziąłem naszego patomorfologa. Mówił wczoraj przed snem, że chyba byłby w stanie jednak spróbować się wstrzymać z paleniem.

- Mhm... - mruknął omawiany.

- A że wiem, jak uciążliwa jest nerwowość przy takich okazjach, więc to idealny moment, by Kazimir zainteresował się czymś nowym - gotowaniem!

- Mm... Ale Oscar...

- ... - Arthur cicho wgryzł się w swoją kanapkę, z zainteresowaniem patrząc na scenę.

- ...Oscar, ja umiem gotować. - Kazimir zaprotestował.

- Och? Czyżby? W jakich okolicznościach się nauczyłeś?

- Mam młodsze rodzeństwo... I to dużo... Ojciec cały czas w delegacji, mama pracuje, a ja najstarszy z ósemki. Ktoś im musiał dawać jeść.

- Ajajaj, comprehendo. Ale! Ale, ale, ale, czy pomyślałeś kiedyś, Kazimirku mój drogi, by gotować nie z obowiązku, a z przyjemności?

- Ciamk, ciamk, ciamk... - Ta kanapka była naprawdę dobra. Skórka chleba była wypieczona wręcz idealnie.

- A co za różnica? - Kazimir oparł się o kuchenny blat.

- Otóż taka, mi amor, że często składnikiem dodającym najwięcej smaku... - Oscar przymknął oczy z uśmiechem i położył dłoń na piersi. - ...jest miłość.

- Czy to sugestia, że nie kocham swoich braci i sióstr?

- Nie, nie! ¡Dios no lo quiera! Nic z tych rzeczy! Chodzi o miłość do gotowania! O pasję! O troskę!

- Dobra, dobra, już i tak w te... - Kazimir spojrzał na E-Handbook. - ...piętnaście minut się nie prześpię. Do czego mnie potrzebujesz?

- Chciałem wszystkim poprawić humor, więc planowałem zrobić każdemu po kanapce na śniadanie. Tak, o, żeby na dobry start poranka było co jeść...

- Mhm. Miło.

- Chociaż Arthuro już się obsłużył, nadal mamy piętnaście kanapek do zrobienia. Na każdą mamy po minucie, ale jak się zbierzemy w kupę, to zdążymy! Dzielimy się na pół?

- Jeśli Arthur nam pomoże, to wystarczy by w kwadrans każdy zrobił po pięć kanapek... - zauważył Kazimir, patrząc na chłopaka. - ...Czy twoja ma trzy piętra?

Arthur spojrzał na już w połowie zjedzone kromki w swoich dłoniach. Racja, warstwy chleba były aż trzy.

- Tak.

- Hm... Ciekawe.

- Wspaniale! Skoro mamy tu trzech profesjonalistów, załatwimy wszystkim śniadanie pronto! Śmiało, panowie, kromki w dłoń, masłem szast i układamy! Szynka, ser, sałata, raz, dwa!

I tak na prośbę Oscara Arthur przerwał swój posiłek, by pomóc jemu i Kazimirowi w robieniu jedzenia dla pozostałych. Mimochodem zwrócił uwagę, że co jakiś czas każdy z nich wzajemnie lustrował proces przygotowywania śniadania innego. Hmm... Ciekawość? Czy brak zaufania?
Ostatnia kromka została położona równo z dzwonkiem i szumem ekranów.

- Dzieeeń dobry, dzieci! Wybiła godzina szósta, a to oznacza koniec ciszy nocnej! Klasy zostają otwarte, bo już wkrótce nowy szkolny dzień! Spędźcie go dobrze - może być waszym ostatnim, puhu! - ogłosił "dyrektor" Monokuma.

- Och, jakże nieznośny jest ten mały potwór... Kazimirze, mógłbyś roznieść talerze, zanim wszyscy przyjdą? I Arthur, pomógłbyś mu? Ja wtenczas nastawię wodę, gdyby ktoś chciał coś ciepłego do picia.

- W sumie to bym chętnie skorzystał... - Pohl zamarzył o herbacie.

Wykonali z Suchojem przydzielone zadanie, wtedy też akurat zaczęły się zbierać pierwsze osoby, niektóre ubrane, niektóre jeszcze w piżamach. Jak... ech... "miło" ze strony porywacza, że ich wyposażył w zapas czystych piżam (podobnie jak ubrań, każdy komplet był identyczny, ale co tam).

- Co... tu się dzieje...? - zapytała Samantha, pocierając oczy.

- Śniadanko! - Oscar właśnie wyszedł z kuchni. - Dla was! Przygotowaliśmy wam z Kazimirem i Arthurem kanapki, wstawiłem też gorącą wodę. Komuś coś do picia?

- Ja bym prosił herbatę! - zgłosił się Alfred.

- Ja też! - Gabrielle do niego dołączyła.

- Herbata! Cudownie! - James był wyraźnie zadowolony.

Wszyscy przybyli zaczęli zajmować miejsca. Było ich trochę mniej niż wczoraj. No tak... kilku ludzi pewnie jeszcze nie wstało. Choćby Gianluca. Siadając, przyglądali się kanapkom dziwnie, poza Catherine, która wzięła talerzyk ze swoją i wyszła. Nikt się jednak nie zabrał za jedzenie.

- No, co jest? - zapytał Oscar, wgryzając się w swoją. - Nie jesteście głodni?

- Jesteśmy, ale...

Wszyscy siedzieli, patrząc niepewnie to na swoje talerze, to na zajadającego Oscara, do którego zaraz dołączył Kazimir, przeżuwając powoli i delikatnie. On chyba po prostu nie miał co robić z ustami gdy nie palił.

- No to jaki problem?

- ...

- ...

- No wiesz... To po prostu takie... niespodziewane dość, zważając na okoliczności, nie uważasz? - Uniosła lekko brwi Samantha.

- Wspaniale! Kocham niespodzianki! - Hiszpan ewidentnie był z siebie dumny.

- Uch...

Kolejna chwila ciszy, przerywana ciamkaniem Oscara i cichymi stuknięciami kubków z herbatą, jakie Arthur postawił na stole sobie, Alfredowi i Gabrielle.

- Skoro nikt tego nie powie, ja to zrobię! - rozbrzmiał głos Floryki. - Jesteśmy porwani i zmuszani do zabijania innych. Myślicie, że ktoś wam zaufa, że te kanapki nie są naszpikowane jakimś gównem?

- ¡Dios mío! - Oscar złożył ręce w poruszeniu. - Panno Andreescu! Krzywdzisz mnie taką sugestią!

- T-To ja może pójdę ostrzec Catherine... - Klaudia odłożyła swoje kromki i wyszła z jadalni.

- Nie chcesz wiedzieć, skwarku, gdzie mam twoją krzywdę! Moje życie jest od niej więcej warte.

- "Skwarku"... Niezła komedia słyszeć to od kogoś, kto sam wygląda jak wyciągnięta z solarium pomarańcza... - powiedziała zaspanym głosem, ale nie bez szyderczego uśmiechu Brenda, która właśnie weszła do jadalni. - A co się właściwie dzieje?

- Przymknij jadaczkę, paszczurze, moja opalenizna jest w stu procentach naturalna. Co teraz ma znaczenie, to te zatrute kanapki. Myślę, że nikt tutaj, nawet ten spocony, zapaskudzony tłuszczem szarak z herbatą mi nie zaprzeczy, że ryzyko istnieje. Czemu on nie je?

- Ja? - Arthur spojrzał na swoją koszulę. Ta przeklęta plama znowu się pojawiła! - Cholera... Ja już jadłem wcześniej. Kazimir może potwierdzić.

- Mhm. - Rosjanin kiwnął głową. - Robiąc je byliśmy cały czas obok siebie i patrzyliśmy sobie na ręce. Każdy z nas może potwierdzić, że pozostali nie dodali nic do jedzenia.

- Tak! Tak! Tak właśnie było!

- Phi! Jakby to miało być wyjaśnienie! Nikt z was nigdy nie słyszał o aresztowaniach za współudział w zabójstwie? O partnerstwie? Pewnie się umówili, że nas potrują, by wygrać grę i się stąd zmyć w trójkę. W razie takiej sytuacji przygotowali sobie historyjkę, że się wzajemnie pilnowali.

- Siejesz nieufność, Floryka. - James wstał.

- A ten komuch sieje cyjanek po herbacie! - Na te słowa Floryki Gabrielle się wstrzymała przed pociągnięciem łyka swojej, a Alfred wypluł swój za ramię. James jeszcze swojej nie zdążył spróbować.

- "Komuch"... - Kazimir przymknął oczy w rezygnacji i wcisnął między zęby skórkę chleba, udając, że to papieros.

- Bo to by było bardzo wygodne, prawda? W akcie przyjaźni dać wszystkim zatrute śniadanie i się w trójkę zmyć. Sprytne, sprytne. Ja tego syfu nie tknę!

Floryka podniosła talerz z kanapką i ceremonialnie cisnęła nim o ziemię (uderzył o nogę Inge, która się poderwała w bólu, upuszczając i tłukąc przy tym własny, a talerz Floryki z kanapką poleciał z powrotem na stół i szczęśliwym trafem wylądował bez szwanku). Oscar wciąż zasłaniał usta patrząc na tę scenę, ale widać było, jak drży.

- Puhuhuhu! - Wtem znikąd rozebrzmiał wysoki głosik, a z klapy w suficie na środek stołu wyskoczył pluszowy miś w czerni i bieli. - Puhuhu! Ach, uwielbiam atmosferę pierwszych dni zabójczej gry! Podejrzenia, myśli, dociekania... Tak, im więcej ludzi, tym jest ciekawiej!

- Monokuma... - wyszeptał James, wbijając wzrok w niedźwiedzia.

- Tak, tak, ale niestety, taka natura tej gry, że liczba uczestników progresywnie spada... No cóż! Wasz ból, nie mój! Ja mam tylko nadzorować, czy wszystko jest w porządku. - Monokuma przeszedł się po stole i oparł się o czoło wciąż marszczącej smutno nosek nad zbitym talerzem i rozwaloną kanapką Inge, która się tylko skuliła i naskrobała w swoim notatniku małe ":(".

- Czego tu chcesz? - zapytała go Samantha.

- Ja? Och, jak miło że się troszczysz o mój stan, Sammy. Jesteś prawdziwym strażakiem!

- Dosłownie nie mógłbyś mnie mniej obchodzić, chcę tylko wiedzieć czego znowu od nas chcesz!

- Aww, a mi już było tak miło... Co za niemiłe dzieci, tak wrednie odnoszące się do dyrektora... - Monokuma opuścił uszy. - A ja miałem dla was taką przyjemną niespodziankę.

- Hmph. Niespodziankę...? - Gianluca też był już obecny i słuchał.

- Aaa, Giałwanku, ciekawy jesteś? Jesteś, hm? Co byłbyś gotów zrobić, by poznać treść tej wręcz ociekającej tajemnicą niespodzianki?

- J-Jak mnie nazwałeś!? - Giałwan wyglądał jak zdzielony w twarz.

- Oj, jednak twoja determinacja jednak nie jest wystarczająco mocna, by poznać sekret waszej niespodzianki. Ktoś inny jest chętny? - W łapce Monokumy zjawił się młotek licytacyjny. - Kto da więcej, kto da więcej?

- ...

- ...

- ...

- ...Już widzę czemu nie ma wśród was Superlicealnego Biznesmena. Z takim tempem reakcji zaraz ktoś przebije wasze oferty! No trudno... Za zero MonoMonet - stuknął młotkiem o czubek głowy Inge - sprzedano!

- MonoMonet? - zapytał Arthur.

- Chyba nie sądzisz, Artusiu, że bym wam kazał używać tych śmierdzących euro? A może wolisz marki niemieckie?

- Uch...

- W tej szkole jedyną dozwoloną walutą są MonoMonety! Możecie je dostawać za dobre odpowiedzi na lekcjach i za aktywny udział w Sądach Klasowych, a następnie płacić nimi za wszelkie usługi w tej szkole. Czy to nie wspaniałe? Niech żyje unifikacja ekonomii!

- Jakie niby usługi oferujesz? - zainteresowała się Elle.

- Och, wszelkie! Ale was pewnie będzie interesować tylko automat i sklepik szkolny... Banda małych konsumpcjonistów!

- Gdzie one są? - spytał Veikko.

- To niespodzianka. Jeszcze je znajdziecie... z pewnością. Puhuhu!

- Dobra, dość lawirowania, Monokuma! Gadaj, czego chcesz! - Jamesowi chyba nie odpowiadał wydłużający się czas, jaki już widział niedźwiedzia.

- Hmm, jest tu może Catering? Ach, Klaun po nią poszedł. Hmm... Sammy, czy nasz superbohater tutaj ma może problemy ze słuchem lub pamięcią?

- N-Nic mi o tym nie wiadomo.

- Bo zdaje mi się, że wyraźnie mówiłem, że mam dla was niespodziankę.

- To nie marnuj czasu, który możemy wykorzystać na twoje ukochane zabijanie, tylko mów! - Gianluca uderzył w stół.

- Puhuhu, co za niecierpliwe dzieci. Zabijanie, powiadasz? Zdaje mi się, Giałwanku, iż podejrzewacie, że właśnie teraz jesteście w trakcie próby morderstwa? - Monokuma wskazał zbity talerz z kanapką na podłodze przy Floryce. - Ponieważ ta kucharska trójka może chcieć was potruć?

- T-Tak! - odparła Rumunka.

- Rozumiem... No to oto niespodzianka: niezależnie od tego, czy wasze podejrzenie jest prawdziwe czy nie, nie mogliby tak prosto uciec! Bo widzicie, chciałoby się, by ktoś z was się poświęcił i dał pozostałej piętnastce sobie wbić po nożu w pierś, a pozostali jako Winni uciekają, co? Otóż nie tym razem! Ogłaszam wszem i wobec! W każdym morderstwie Winnym może być tylko JEDNA OSOBA! Oczywiście nikt wam nie zabroni współpracować... ale w razie zwycięstwa ucieknie tylko ten, który zadał morderczy cios.

- Czyli w dużym skrócie... - Alfred przyłożył palce do czoła. - Nie opłaca się współpracować przy morderstwach?

- Doookładnie! Wspaniałe rozumowanie, Debille! - Monokuma zaklaskał, ale przez puszystość jego łapek nie było słychać. - Dałbym ci gwiazdkę... ale swoją jedyną zmarnowałem wczoraj na superbohatera. Co za życie, prawda?

- Czyli nie mieliśmy żadnego motywu, by was wspólnie otruć - zauważył zgodnie z prawdą Arthur. - Nie opłaca się to dla nas.

- Nie wygrzebiesz się z tego tak łatwo, Pohl - Gianluce błysnęły okulary. - Jeżeli dobrze rozumiem, nie wiedzieliście o tej zasadzie od początku, prawda? Czyli nie przyświecała waszej myśli, gdy przygotowywaliście te dania, hmm?

- ... - Touché, Włochu.

- Hej! Hej! Patrzcie! O, Monokuma! Też możesz patrzeć!

Obok Klaudii, której głos zabrzmiał gdy się zjawiła w drzwiach sali, stała wysoka dziewczyna w czarno-czerwonej bluzie. Superzłoczyńca Catherine... Arthura wciąż nurtowała natura jej talentu. Zdecydował przy najbliższej okazji zapytać o to Jamesa.

- Hmm?

- Zaciągnęła mnie tutaj, mówiąc że uratowałam wszystkich - powiedziała bez jakiegoś konkretnego tonu Catherine. - Chciałam tylko dokończyć śniadanie w spokoju przed lekcjami.

- Do...kończyć...? - Oscar spojrzał na nią z nadzieją. Londynka trzymała w dłoni kromki z szynką, serem i sałatą pomiędzy, które były na wpół zjedzone. Najwyraźniej wszystko było z nią w porządku.

- Widzicie? Nic jej nie jest! Kanapki są bezpieczne! - cieszyła się Klaudia.

- Huh... - Twarz Floryki się naprostowała.

- "Bezpieczne"? Czemu by miały nie być? - Catherine chyba była dość zdezorientowana.

- Floryka sobie wymyśliła, że Oscar, Kazimir i Arthur próbowali nas otruć - wyjaśniła Samantha.

- ...Nie mieli czym. Przeglądałam wczoraj całą dostępną nam część szkoły. Nigdzie nie ma nic, co by przypominało truciznę.

- I tyle z waszego morderczego planu. Sayonara! - Monokuma podniósł kafelek na podłodze i zniknął w tunelu pod nim.

- Ale... Ale nawet w laboratorium tego Rosjanina...!? - Rumunka protestowała.

Catherine kiwnęła głową.

- W takim razie jedyne co mogę powiedzieć to "smacznego"! - Alfred zakrzyknął wesoło i wgryzł się w swój posiłek, co zaraz zrobili też pozostali.

Arthur w zasadzie był już po jedzeniu, więc uznał, że teraz będzie dobry moment na zrobienie notatek. To była w zasadzie rutyna, czy hobby - w wolnych chwilach siedział w dużych skupiskach ludzi i notował co obserwuje i słyszy. Później mógł używać tych zapisków do lepszego opisywania zachowań postaci w moich historiach - mama go tego nauczyła kilka lat temu, gdy piątej części serii "Pociski Prawdy" dostało się za sztywne charaktery. Wyciągnął z kieszeni na piersi notatnik, długopis i zaczął rozglądać się po sali, notując.
Uradowany Oscar rzucił się w ramiona Catherine z podziękowaniem, ale ta go zaraz odepchnęła. Nalała sobie kubek kawy, wzięła resztkę kanapki i wyszła. Maury to jednak nie zraziło, uradowany usiadł przy Kazimirze i wrócił do jedzenia. Klaudia wtenczas zagadywała Samanthę, która grzebała palcami w swojej kanapce:

- Szemu wysiąhasz szynhę? - pytała, mlaszcząc.

- Nie lubię mięsa, bardzo...

- Jeszteś... tą... wege?

- Wegetarianką, mhm. Od paru lat nie jem mięsa.

- Dłasze... - Przełknęła. - Dlaczego?

- Brzydzi mnie... Nie lubię jeść rzeczy którym kiedyś mogłam spojrzeć w twarz.

- Huh... Nigdy nie myślałam o tym... Ale też nie widziałam twarzy zwierząt, które jadłam, na przykład!

- Nie byłaś nigdy w mini zoo? Tam mają różne takie.

- Miałam iść z wujkiem, ale jakieś inne dziecko  wziął w zęby osiołek i podniósł, za nic nie chciał puścić... Nie wpuścili nas.

- Osioł chciał zjeść dziecko!?

- Nie zjeść, mówię przecież, że go tylko wziął w zęby i podniósł. Podobno pół godziny zajęły próby wyrwania go z jego szczęki! Osioł tylko stał i go trzymał.

- ...Skąd jesteś, jeszcze raz? Z Wrocławia?

- Aha, aha! - Wzięła do ust kolejny kęs.

- ...Chyba kiedyś pojadę do tego mini zoo z młodszą kuzynką.

Kilka siedzeń od nich Elle usadowiła się przy Inge.

- Więc jesteś Superlicealną Narciarką Stokową, hę? - spytała, na co Austriaczka kiwnęła głową. - Czyli lubisz sport?

- "Lubię." - Inge wyskrobała to w swoim notatniku.

- O! Trenujesz czasem? Ja ćwiczę wieczorami. Jakbyś chciała utrzymać formę to możemy robić to razem.

- "Co chcesz trenować?".

- No... Mam w swoim laboratorium parę rowerów stacjonarnych...

Dalej Arthur już nie słyszał, bo uwagę odwrócił dźwięk uderzenia łyżeczką o kubek i donośny głos Jamesa, który wstał i zaczął mówić:

- Ahem, mogę prosić o chwilę, wszyscy? Klaudia, możesz na sekundę przerwać szkicowanie na serwetce? Dziękuję ślicznie, dziękuję. Tak... Chciałem powiedzieć że za... - spojrzał na E-handbook - ...godzinę zaczyna się etap, uh, "lekcji", w jakich mamy tu niby uczestniczyć. W zasadach Monokuma napisał, że obowiązkowy jest udział w tylko dwóch na dzień, ale jedną z nich musi być WF, od którego się zawsze zaczyna, więc obawiam się, że przynajmniej chwilowo musimy zatańczyć jak nam grają. Widzimy się na sali gimnastycznej o 7:30, tak?

Kilka osób kiwnęło głowami, zaraz jednak pisnął głosik Gabrielle:

- Na... s-sali gimnastycznej? Tej samej...?

James się zachmurzył. Pan Shutaro... Nauczyciel skierował swoje ostatnie słowa właśnie do londyńskiego bohatera.

- Nie przejmuj się tym. Pójdę to sprawdzić. Samantha i Elle, zadbajcie by wszyscy byli gotowi na czas. Ja pójdę sprawdzić stan sali.

- Sam? - Samantha podniosła brew.

- Może ktoś ze mną iść, ale nie gwarantuję, że nic tam nie będzie. Jeżeli ktoś się czuje na siłach...

Nikt się nie zgłosił. James kiwnął głową, przesłał pozostałym z Samorządu krótki uśmiech i kciuka w górę, po czym wyszedł z jadalni.

- Lepiej z nim pójdę.

Strażaczka też wyszła. Wszyscy spojrzeli na Elle.

- Tak... - Odchrząknęła cicho, naciągając nieco czapkę. - Jest po szóstej trzydzieści. Za prawie godzinę zaczyna się WF, więc znajdźcie sobie stroje na zmianę, jakąś wodę i, no, przygotujcie się generalnie. Stawiam, że po lekcji się znowu zbierzemy i wspólnie omówimy plan ucieczki.

I tak upłynęło pierwsze śniadanie w Europejskim Internacie Hope's Peak.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter

- Czwartek... Od 7:30 do 8:15 WF, godzina przerwy i od 9:15 do 10 zajęcia techniczne, od 10:15 do 11 zajęcia ścisłe... Dziesięć minut później zaczyna się angielski i ma dwie lekcje z przerwą do 12:50... I to... tyle? - Arthur zerkał to na plan lekcji, to na swój E-Handbook, w którego notatniku postanowił zapisać sobie lekcje i ich godziny. WF to WF, ale muszą wziąć jeszcze przynajmniej jedną lekcję każdego roboczego dnia, więc warto było wiedzieć co i gdzie. - Dobra. Piątek... Hej, przecież ten plan jest identyczny na każdy dzień!

- Cześć, Arthur! Co robisz? - rozbrzmiał cudowny głos.

- Hej, Gabrielle, sprawdzam plan lekcji.

- Mmm, nie miałam jeszcze okazji... - Przyjrzała się kartce na tablicy korkowej. - Nie jest zbyt zróżnicowany, ale... Och! Będą zajęcia artystyczne. Chyba się na nie wybiorę...

- Będziesz rzeźbić?

- Może... Nie wiem co nam każe robić nauczyciel... Kimkolwiek jest MS...?

- Maura 'Scar.

Gabrielle z uśmiechem wyobraziła sobie skocznego Hiszpana robiącego pomnik samego siebie.

- A wybrałeś już sobie coś?

- Hmm... Zgaduję że się zabiorę z tobą. Nie mam za bardzo głowy do tych wszystkich matematyk czy fizyk. Chociaż ciekawi mnie lingwistyka. Pewnie będziemy tam ćwiczyć angielski, by się między sobą lepiej porozumiewać, nie?

- Możliwe - przytaknęła Francuzka. - Chociaż czy to ma takie znaczenie? Wkrótce stąd wyjdziemy. Chyba nie ma sensu robić dalszych planów...

- Zgaduję, że masz rację.

- To chodź ze mną! Pokażesz mi jak pracujesz nad sztuką.

- Pewnie odruchowo zacznę uderzać palcami w ławkę jak po klawiaturze, ale co mi tam, zgoda. Jesteśmy namówieni. - Arthur podał dziewczynce dłoń, a ta odwzajemniła jej uścisk.

DING DONG, BING BONG

Zaszumiały ekrany i rozbrzmiał głos Monokumy.

- Witajcie, drodzy uczniowie! - Ugh. Ten wysoki ton. Uszy krwawią. - Mam nadzieję, że pierwszy poranek w szkole mija wam wyśmienicie, bo już za chwilę będzie pierwszy WF! Przygotujcie swoje ciuchy sportowe i zjawcie się na sali gimnastycznej w ciągu najbliższych 10 minut! Do zobaczenia! Mwah~! ♡ ♡

Ekran zgasł.

- ...

- ...

- Nie słyszeliśmy tego całusa na końcu, prawda?

- Nigdy przenigdy. - Gabrielle przytaknęła Arthurowi, pożegnali się i rozstali, by wziąć swoje stroje.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Sala gimnastyczna

- No, na co czekacie? - mówił tajemniczy głos zza drzwi. Grupa nastolatków w białych koszulkach i czarno-czerwonych dresach szurała cicho podeszwami tenisówek, kręcąc się pod drzwiami sali. Jakoś nikogo nie parło, by wchodzić, choć zaraz miała wybić 7:30. - Wchodźcie, wchodźcie!

- ...

- ...

- ...

- Kazimir, czy to znowu palisz? - spytała Samantha rosyjskiego dryblasa z papierosem w ustach.

- Nie, nie zapaliłem go. Tak tylko ciamkam końcówkę, dla ukojenia nerwów...

Nadal nikt nie nacisnął klamki. Nacisnęła się sama, a raczej została naciśnięta z drugiej strony, drzwi się uchyliły i wysunęła się zza nich ruda głową superbohatera Jamesa.

- Możecie wchodzić! Ten głos to nauczyciel WF-u. Okazuje się, że jest tu więcej robotów poza Monokumą... Ale wygląda na to, że ma nam tylko poprowadzić lekcję.

Ludzie popatrzyli na niego pytająco.

- ...Tutaj typ wczoraj umarł, co nie? - spytała niepewnie Brenda.

- Tak... - James się zachmurzył. - Ale już go tu nie ma. Jest czysto.

Otworzył drzwi na szerokość i ludzie powoli zaczęli wchodzić - rzeczywiście, po ciele pana Hosen nie było już śladu. Zamiast niego pod ścianą stał mechaniczny miś, niemal identyczny jak Monokuma, ale mniejszy, niebieski, w czerwonej czapce i z gwizdkiem na szyi. Skończył przeglądać jakąś kartkę, podniósł łebek i spojrzał po uczniach.

- A, tu są moje ogry! - Podskoczył i zaczął zacierać łapki. - Chodźcie, chodźcie, ruchy! Nie mamy całego dnia! Ustawcie się w szeregu na białej linii! Tej drugiej białej! Wyrównać do prawego i kolejnooo... odlicz! I podawać mi jednocześnie swoje imiona!

- ...

- Odlicz!

- ...

No tak. Pierwsza w szeregu stała Inge.

- Panienko! - Niebieski miś podszedł do trzęsącej się dziewczynki powoli. - Co to ma znaczyć? Co to za cisza? Nie umiesz mówić?

Inge wyciągnęła z kieszeni dresów notatnik i ołówek i naskrobała "Umiem.".

- Czyżby? No to czemu w takim razie nie powiesz miernego "raz"?

- "Nie lubię mówić." - odpisała.

- Oooch? Nie lubisz mówić? Boisz się? Nie lubisz swojego głosu? Taki ci to dyskomfort sprawia? Tak bardzo nie chcesz nic mówić, że nawet z trucizną na nadgarstku się nie odezwiesz!?

Wszyscy się wzdrygnęli. Czy ten nauczyciel był jak Monokuma? Też chciał ich szkody? Musi być, prawda? W sytuacji takiego porwania nie ma sojuszników poza innymi ofiarami...

- No!? NIE POWIESZ NIC!?

Inge pokręciła głową i tylko jeszcze raz wskazała napis "Nie lubię mówić.".

- TAK!? TO W TAKIM RAZIE to uszanuję i pozwolę ci pozostać w ciszy, nie ma problemu. Nie chciałbym sprawiać swoim ogrom nieprzyjemności! Sport to przede wszystkim zabawa i zdrowie, zasady przychodzą później. Panienka to?

- Elle van der Linde! - odparła napięta jak strzała rowerzystka stojąca obok Inge.

- Panienko Van der Linde, od dwóch, z imionami... odlicz!

- Dwa!

- James Rhodes, trzy!

- Samantha Kirschbaum, cztery!

- Veikko Paavola, pięć.

- ...Floryka Andreescu. Sześć.

- Gi-anluca Bianchi, numer siódmy, obecny.

I tak poszło dalej aż liczba dobiła szesnastu. Nagła zmiana tonu nauczyciela zbiła wszystkich z tropu, ale zapowiadała się pozytywnie.

- Doskonale, czyli są wszyscy! Nie oczekiwałbym niczego innego, chyba że byśmy zaczęli słyszeć brzęczyki ustawionych kodów NG. - Na dźwięk tych słów niebieskiego niedźwiadka James, Samantha i Elle nieznacznie drgnęli. - Skoro tak, to zacznijmy od tego, że ja to wasz nauczyciel WF-u, MonoPET, od "PE Teacher". Bądźcie grzeczni, to i ja będę grzeczny i wszyscy będziemy się na naszych lekcjach dobrze bawić, jasne? Dzisiaj zaczniemy od rozciągania się...

Po serii kółek wokół sali na wszelkie sposoby, w podskokach, kręcąc prawą ręką, kręcąc lewą ręką, skipem A, B i C i skokiem wesołej panienki po polance, kolejce rozciągań we wszystkie strony i chórze ziajania właścicieli odrętwiałych kości nadszed...

Po serii kółek wokół sali na wszelkie sposoby, w podskokach, kręcąc prawą ręką, kręcąc lewą ręką, skipem A, B i C i skokiem wesołej panienki po polance, kolejce rozciągań we wszystkie strony i chórze ziajania właścicieli odrętwiałych kości nadszedł czas na danie główne: grę w zbijaka.

- Arthur, weź klucz i skocz do kanciapki po parę piłek, proszę. - MonoPET podał mu kluczyk z plakietką "Magazynek". - Ja w tym czasie podzielę was na drużyny. Hop, hop, ustawić się!

Arthur nie wiedział jeszcze, jak się czuje będąc z gadającym pluszakiem po imieniu, ale że sportowy misiek dotychczas był bardzo sympatyczny w porównaniu z dyrektorem Monokumą, postanowił mu darować. Namierzył zamek na metalowej płytce ze śrubkami pod klamką, przekręcił klucz i wszedł do kanciapki. Wśród półek, paletek i materaców (i... kolekcji siekier najwyraźniej?) namierzył wózek z piłkami i wziął parę do siatkówki, bo takimi zawsze grali w zbijaka w gimnazjum. Sprawdził czy są dobrze nadmuchane i wrócił na salę, zamykając za sobą drzwi.
Trafił do zespołu z Alfredem, Klaudią, Jamesem, Brendą, Elle, Vincentem i Gianlucą - drużyna jak ze snów. Piłki poszły w ruch.

- Auć. - Kazimir, będąc masywnym, szerokim i niezbyt skocznym, padł ofiarą piłki pierwszy.

- TARAAAN! - wrzasnęła Brenda i zaczęła szarżować na stronę przeciwną, by zaraz dostać piłką w czerep. - A... pies to jebał... - Odeszła na ławkę, zrezygnowana.

- ¡Dios mío! - Oscar ledwo zdążył uchylić okulary, zanim piłka uderzyła go centralnie w twarz. Arthur nie potrafił pojąć czemu w ogóle wciąż je miał na twarzy podczas WF-u.

- Uwah...! - jęknęła Klaudia. Spędziła pół minuty stojąc w zamyśleniu, a raczej w rozkojarzeniu, więc naturalnie dostała piłką w brzuch.

Wspomniana piłka została przejęta przez Jamesa. Chłopak wcisnął guzik za prawym uchem, jego cybernetyczny okular wyrósł przed okiem. Analiza sytuacji zajęła mu dosłownie chwilę.

- Ruch powietrza, trajektoria, siła rzutu, złączona z rozwojem tkanki mięśniowej, poziomem zmęczenia sugerującym zaangażowanie w grę... - mruczał do siebie. - Idealnym celem będziesz... ty!

Błyskawicznym ruchem cisnął piłkę w stronę stojącej pod ścianą Rumunki z założonymi rękoma, poleciała w idealnej linii prosto na nią, już miała trafić prosto w twarz Floryki Andreescu... gdy wnet wykręciła tuż przy jej głowie, minęła jej ucho z cichym świstem, odbiła się od ściany za nią i pełną siłą uderzyła w stojącą parę metrów dalej Inge von Ursache. Dziewczynka upadła i pod impetem piłki poleciała całą salę, lądując głową pod ławką.

- O Jezu... Przepraszam...! - James zamarł.

- Hej, wszystko dobrze? - Elle podbiegła do narciarki, która tylko ze zrezygnowaniem podniosła konfirmującego kciuka w górę.

A więc to było Superlicealne Szczęście Floryki.
MonoPET ewakuował Inge na ławkę obok Kazimira, Brendy, Oscara i Klaudii, a gra się toczyła dalej - James złapał piłkę i znów wycelował we Florykę. Dziewczyna nawet nie drgnęła, mierzyła tylko superbohatera drążącym wzrokiem.
James cisnął piłką centralnie w Rumunkę, ona ledwie się przesunęła, a piłka odbiła się od jednej ściany, podłogi, drugiej ściany, sufitu i uderzyła w samego Jamesa, który, odrętwiały, nie zdążył się uchylić.

- Ktoś jeszcze? - Floryka stanęła na środku sali.

Rękawiczka została rzucona.
Elle podniosła piłkę i z całą potęgą swoich mocnych ramion spróbowała zbić wyzywającą, ponosząc karę w postaci kolejnych paru odbić i ciosu piłką we własny kark.

- Zbita, schodzisz. - Floryka uśmiechnęła się kwaśno.

Alfred złapał piłkę i rzucił w Rumunkę, jednak w zamachu jego krucha postura straciła równowagę, poleciał na ziemię jak długi. Piłka wylądowała po drugiej stronie sali, na głowie Catherine, która spojrzała tylko na reżysera i bez gadania usiadła na ławce. Alfred zaraz został zbity przez Samanthę, która próbowała utrzymywać jeszcze pozory normalnej gry.
Patrząc na Vincenta, który wciąż robił kółka po tylnej części sali bez nawet cienia poruszenia, Arthur uznał, że nie ma co sobie robić nadziei na jego silne ciało i że w zasadzie z ich drużyny zostali tylko on i Gianluca.

- Nawet się nie ruszaj, Pohl! Pokażę wam wszystkim rzut 10 na 10!

Włoch przejął piłkę. Jego okulary błysnęły, jego mięśnie się napięły, mimo najdrobniejszej postury w męskiej części klasy przez chwilę wyglądał jak grecki posąg, gdy piłka wystrzeliła z jego ramion i przeszyła powietrze. Wszyscy patrzyli jak zaczarowani, gdy sunęła w stronę Floryki. Tak samo patrzyli, gdy piłka przeleciała obok niej, gdy z całą potęgą uderzyła po kolei w Samanthę, w Gabrielle, w Veikko i z finałowym, potężnym pierdolnięciem prosto w...

- Ongh...!

...nos Arthura. Chłopak zrobił fikołka w tył, jakiego sobie nie wyobrażał, że kiedykolwiek zrobi i wylądował plackiem na ziemi.

- Rzeczywiście 10 na 10... chrząstek w nosie zmiażdżonych... - skomentował Kazimir.

Arthur i trójka z przeciwnej drużyny została ewakuowana na ławkę.

- Dobrze się czujesz? - spytała Gabrielle.

- Mhm... - Arthur rozmasowywał nos.

- To wyglądało boleśnie... Głupia Floryka... - Dziewczynka spojrzała znów na boisko, akurat by zobaczyć, jak omawiana Głupia Floryka uchyla się przed kolejnym rzutem Gianluci, jak piłka się odbija od ściany i wraca prosto do nadawcy. Klnąc cicho po włosku krytyk wrócił na ławkę.

Przeciwko sobie zostali tylko Vincent i Floryka. Żadne z nich nie paliło się do gry. MonoPET ogłosił remis.

- No dobra, to może... - zaczął organizować dalszą grę. - Niech Vincent sobie biega, skoro chce, byle ćwiczył, a Floryka... Chciałbym powiedzieć, że to niesamowite umiejętności, ale... nawet się nie ruszyłaś...

- Hmph.

- To może... będziesz trzymała tablicę z punktami? A reszta zagra w siatkówkę, siedem na siedem. Wstajemy, ustawiamy się, hop-hop!

I tak minęła pierwsza lekcja klasy A w Europejskim Internacie Hope's Peak.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Prysznice

Arthur jednocześnie nie cierpiał i kochał się kąpać. Nie chciało mu się nigdy do mycia zbierać, ale jak już mu się udało, to błogość bycia czystym i pachnącym była nie do zastąpienia. Szczególnie jeśli zaraz miał przebrać się w czystą piżamę i wskoczyć w świeżą, pachnącą pościel.
Kiedy razem z innymi chłopakami wyszedł spod prysznica po WFie, był właśnie w podobnym stanie ducha, więc chociaż nie miał zaraz wrócić do ciepłego łóżeczka, to czuł się o wiele lepiej niż kiedykolwiek w ciągu całej ostatniej doby. Dlatego ucieszył go widok drobnej rzeźbiarki i chudego reżysera w korytarzu, jakby czekających na niego.

- Arthur! - zawołała Gabrielle. - Jesteś gotowy?

- Na co?

- Na plastykę! - Pokazała mu swoją teczkę pełną pudełek z kredkami i ołówkami, gumek, farbek, pędzelków, nawet zapasowe dłuto i młotek, chociaż miała już parę w kieszeni fartucha. - Mieliśmy iść razem!

- Zabiorę się z wami, co? Gabrielle mi zaproponowała. - Alfred pomachał mu z szerokim uśmiechem. - Jakoś mi się nie widzi siedzieć na matematyce, a angielski przecież znam, jestem Anglikiem.

To samo o lekcjach niemieckiego myślał Arthur w podstawówce, a jednak nie okazał się mieć szóstki za szóstką za samo mówienie po niemiecku...

- Jasne! Chodź z nami. Kiedy się zaczyna...?

- 9:15!

- To jeszcze mamy pół godziny. Pójdę po swoje rzeczy.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter, sala 3B

Sala do plastyki wyglądała dokładnie tak, jak można by się spodziewać. Gdy Arthur z zaciekawieniem się przyglądał masom obrazów na ścianach, plakatach o teorii kolorów, przyborom, farbom, dziełom, po sali szastały echa głosów innych uczniów, którzy zdecydowali się przyjść.

- Hej, Gabrielle! Usiądziesz z nami? - zapytała Samantha, wesoło do niej machając.

- Chętnie! Alfred, chodźmy!

- Pewnie! Wezmę krzesło dla Arthura.

- A, szarak też tu jest - zauważyła po tej wiadomości Brenda, siedząca obok Samanthy. - Kozak.

- Mnie bardziej dziwi że ty tu jesteś... - spojrzała na nią Samantha.

- Mogę powiedzieć to samo o tobie, Salamander. Czego ciebie tu przywiało? - Brenda wyciągnęła wykałaczkę i zaczęła sobie grzebać w zębach, nie zwracając uwagi że Arthur już przy nich siada.

- Nie jestem...! Agh, chcę po prostu wziąć udział we wszystkich lekcjach i zobaczyć jak wyglądają. No i poznać was!

- Gadki-szmatki. Jak chcesz, słodziutka! - Irlandka beknęła za siebie i ułożyła się w wygodniejszej pozycji.

- Tak chcę. Gabrielle! Jak się miewasz?

- Och! Um... Dobrze! Wyspałam się. Mam nadzieję, że to będzie miły dzień...

- Na pewno. Mamy już z Jamesem i Elle parę planów, ogłosimy je później. A ty, Alfred?

- Hmhmhm... - Reżyser uśmiechnął się pod nosem i oparł na łokciach o blat. - Wyś-mie-ni-cie. Łóżka są tu bardzo wygodne, w nocy łatwo trafić do łazienki, a to śniadanie...! Ach, Arthur, zapomniałem przeprosić za poranek.

- Huh? Za co? - zapytał młody pisarz.

- No wiesz, że was podejrzewaliśmy, że wyplułem herbatę i w ogóle...

Arthur tylko machnął na to ręką, podczas gdy Samantha uderzyła w stół i zaczęła:

- Nie przepraszaj, gdy nie masz za co! To szlachetne, że byłeś gotowy im zaufać! - Obejrzała się po sali. - To ta Floryka, ona sieje zamęt!

- Oho, Salamander, pokazujesz kły. - Brenda siedziała ze stoickim spokojem, podczas gdy gekony buszowały pomiędzy jej włosami. - Ciekawe, czy umiesz ich używać.

- Dzieeeń dobry, młodzieży! - Rozmowę przerwał głos przypominający skrzypienie lekko nienaoliwionej furtki i głośny gruchot. Z szybu w suficie na biurko spadł kolejny robot, znów podobny do Monokumy, ale żółty, w poplamionym farbami kitlu i szerokiej, fioletowej spódnicy. - Dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry, cieszę się że jest was tylu, pora na lekcję plastyki!

Robot zrobił błyskawiczne kółko po sali i obrzucił każdego z grupki uczniów wzrokiem, zanim wrócił na biurko.

- Ja jestem MonoSoul i w tej szkole że mną będziemy się bawić prze-pysz-nie malując, rysując, rzeźbiąc, tańcując, itede, itepe! Gotowi?

- Ja jestem MonoSoul i w tej szkole że mną będziemy się bawić prze-pysz-nie malując, rysując, rzeźbiąc, tańcując, itede, itepe! Gotowi?

- ...

- No i świetnie! Dzielimy się w pary, ty będziesz z nią, ty z nią, ty z nim i ty z nim! Każdy bierze sobie kartkę, ołówek, siada na przeciwko partnera i go rysuje tak, jakby miał przeciwny talent! Nie obchodzi mnie w jakim stylu czy jak umiejętnie, was też nie powinno, to jest sztuka! Tutaj wyrażacie swoje emocje i swoją duszę! To jest prawdziwe piękno! Gotowi? Czas, start!

To było przytłaczające. MonoSoul nie zostawiała żadnego miejsca na pytania i jak tylko skończyła, wrzuciła sobie do pyszczka parę miętówek (Arthur miał szczerą nadzieję, że to były tylko miętówki) i zaczęła biegać od ucznia do ucznia patrząc, jak im idzie.

- To co, Arthur... jedziemy? - zapytała Samantha, bo to z nią do pary trafił chłopak.

- Jasne - odparł, sięgając po przybory na ławce.

Usiadł naprzeciwko panienki Kirschbaum i zaczął patrzeć to na nią, to na kartkę.

- Masz jakieś doświadczenie z rysowaniem? - popatrzyła na niego.

- Powiedzmy...? Zanim zacząłem pisać to wyrażałem się rysując... Ale to było milion lat temu, więc mam umiejętności najwyżej chłopca z podstawówki.

- Heh, to nadal lepiej niż ja, ostatni raz rysowałam w przedszkolu, laurkę na dzień taty...

- Ucieszył się?

- Tak! Nadal ją trzyma na półce w gabinecie remizy. Jest kapitanem straży w Feuerbergu, wiesz?

- Nie wiem.

- A widzisz! To dzięki niemu zostałam strażakiem.

Samantha popatrzyła gdzieś hen, w przestrzeń daleko stąd. Arthur widział w jej oczach, jak odpłynęła.

- Jaki jest twój tata? - zapytał w nagłym napływie chęci do rozmowy.

- Mój tata... jest naprawdę cudowny. Jest wielki i silny! I ratuje ludziom życia jako strażak. Nie wiem gdzie bym była, gdyby nie on... Zawsze mi imponował.

- Też chcesz ratować ludzi?

- Tak! To mój cel numer jeden, dlatego też zostałam strażakiem. Feuerberg to statystycznie najczęściej płonące miasteczko w Niemczech...

- Słyszałem o tym. Zdaje mi się, że kiedyś czytałem, że ktoś tam uratował życie burmistrza i jego rodziny z płonącego ratusza?

- Ach... to... - Samantha się zakłopotała.

- Nie gadaj... To był twój tata?

- N-Nie... Heh... - Jej śniade policzki przebił róż. - To... akurat byłam ja...

- O! - Arthur klasnął. - To dlatego masz swój talent!

- No... Przysłali mi list trochę później... Ale każdy by tak zrobił, co nie? W sensie, życie wielu ludzi było zagrożone.

- Gwarantuję ci, naprawdę mało kto by się rzucił w ogień dla kogoś innego. Nie jestem nawet pewien czy sam bym to zrobił.

- Ach... No cóż... Ale! Jesteśmy teraz w okolicznościach w jakich jesteśmy, nie? Znowu są ludzie zagrożeni, więc wyciągnę... wyciągniemy was stąd.

Arthur się uśmiechnął.

- Jakby potrzeba było w czymś pomocy to dawajcie znać. Postaram się nikogo nie zabić do tego czasu.

- No, ja myślę! - Samantha stuknęła go palcem w czoło. - Ale teraz nie na to pora! Muszę coś z siebie wykrzesać, nie wiem, co bym zaryzykowała nie słuchając pani, uhh... MonoSoul.

- Tak, tak! - Znikąd pojawiła się między nimi wyżej wspomniana. - Lepiej nie kusić losu! Nie gadajcie tylko rysujcie, rysujcie! - Zrobiła piruet i odjechała do innych.

- Ciebie z przeciwnym talentem, co? Hmm... Superlicealny Pisarz Kryminałów... To prawie jak detektyw, co nie?

- Um, nie powiedziałbym...!

- Dobra! Czyli przeciwieństwem będzie kryminalista! Arthur jako złodziej, robi się... - I zabrała się do szkicowania zanim "detektyw" zaprotestował. No, nie była tak daleko w ocenie. Gerard Fuchs, ja, jestem detektywem, a zrodziłem się z umysłu Arthura... Więc to trochę jakby mną był.

Sam Pohl przyjrzał się Samancie i zagłębił w zadumie, co też może być przeciwieństwem strażaczki? Piromanka, co nie? Hmm... Jak wygląda piromanka... Ktoś niszczycielski, buntowniczy... Jakieś glany, skóry, tatuaże... Może jak Ibuki Mioda? Albo... O! No tak. Niedawno w gazecie czytał artykuł o znanej pirotechniczce. Artykuł ze zdjęciem. No to jedziemy...

- Przeciwieństwem rzeźbiarki będzie burzycielka, co nie? - Usłyszał głos Alfreda, który siedział obok w parze z Gabrielle. - Zrobię z ciebie członka ekipy wyburzeniowej. Dam ci taki kask, o, dam też kamizelkę... i koszulę w kratę! Koniecznie! - Alfred się śmiał, już rysując. Gabrielle trzymała w zębach końcówkę ołówka.

- Co jest przeciwieństwem reżysera...? - myślała na głos.

- Reżyser to osoba odpowiedzialna za adaptację scenariusza, zarządza wszystkim, co się dzieje na planie, odpowiada za ogólny efekt końcowy! Więc zgaduję, że przeciwieństwem byłby ktoś na początku łańcucha twórczego. Scenarzysta!

- Tak... Jakiś pisarz... Pisarz! Mam to!

Gabrielle zerknęła szybko na Arthura, na Alfreda i rzuciła się do swojej kartki. Alfred tylko kiwnął głową i zabrał się za wyburzycielkę l'Hantise.

- Tej... Co jest przeciwieństwem tego, uch, stolarza? - Brenda trafiła do pary z Veikko.

- Strzelam w drwala - odparł krótko Paavola.

- Okeeej... Drwal... Wy macie dużo drwali w tej Szwecji, e?

- Nie mam pojęcia.

- Jak wygląda taki... Jedyny jakiego widziałam, to kanapka o tej nazwie w jakimś barze...

- Noszą koszule w kratę i spodnie na szelkach, mają długie brody i wełniane czapki. I owłosione ręce.

- Trochę cię poprzebierać i będzie jak ulał. Broda... Broda by ci mogła pasować, gdybyś zapuścił.

- Tak sądzisz...?

- Aye!

- Hm... A herpetolog... Co jest jego przeciwieństwem?

- Mammolog, no ba! Te piz... - spojrzała na Gabrielle. - Te mięczaki i ich chodzące futerka! Nie przyjmą na klatę prawdziwych królów, jakimi są gady i płazy! Ha, ha, ha! A ty, co wolisz, Szwedzie? Gady i płazy czy ssaki?

- Oba są mi obojętne.

- Własnym oczom nie wierzę! - Salę zalał oburzony głos Gianluci. - Nie zdążyłem nawet wziąć swojego ołówka!

- Ja zdążyłem. - Vincent, który był z nim w parze, był tak samo nieprzejęty, jak zawsze.

- Ale...! To absurd...! Pokaż mi to!

- Okej.

Gianluca wyrwał kartkę z rąk speedrunnera i przyjrzał się czemuś, co najwyraźniej było jego błyskawicznie narysowanym wizerunkiem jako przeciwny talent.

- Czy ty sobie ze mnie stroisz żarty? Może mnie jeszcze polejesz smołą i posypiesz piórkami!? Nazywasz tę profuzję kresek gotowym portretem?! I jeszcze ze wszystkich możliwości narysowałeś mnie w ciuchach tego wieprza nazywającego się pisarzem?!

- Wydawał się być dobrym kandydatem na przeciwieństwo krytyka.

- Och... - jęknęła Gabrielle, zamazując własny szkic Alfreda. - Muszę wymyślić coś innego...

- ZERO NA DZIESIĘĆ! ZE-RO! Jeszcze nigdy nie czułem się tak obrażony!

- Okej. - Vincent zabrał mu kartkę i wręczył MonoSoul, która popatrzyła z zadowoleniem i przypięła ją na tablicę korkową obok. - Mogę już iść?

- Chwilka! Chwilachwilachwilachwilachwilachwila! - MonoSoul zastąpiła drogę Słowaka i wcisnęła mu w rękę dzwoniącą sakiewkę. - Gratuluję, słodzinko! Skończyłeś pierwszy, więc zarobiłeś sobie 50 Mono-Mono-MonoMonet!

- 50 Mono-Mono-MonoCzego.

- Dyrektor Monokuma wam nie powiedział???

- MonoMonety to te szkolne pieniądze, których nie mamy jeszcze na co zużywać - powiedziała mu Samantha.

- A. Okej. Dzięki.

Vincent wziął woreczek i wyszedł. Gianluca na ten widok zrobił się czerwony jak pomidor

- Ja...! On...! Kh...! Ale...! - Brzmiał jak zepsuty silnik. - Ochhh, to jest skandal! MonoSoul, mój partner odszedł, upraszam się o pozwolenie na opuszczenie lekcji!

- Słodziutki, to nie będzie konieczne, ja ci zastąpię partnera! Jestem nauczycielką w szkole pod znakiem Hope's Peak, też mam superlicealny talent! Chodź, opowiem ci, a ty mnie narysujesz jak jedną ze swoich włoskich panien...!

Lekcja dalej trwała tylko przy echu skrobania ołówków i cichych przekleństw Superlicealnego Krytyka.

- Dobra, skończyłem. - Arthur pokazał Samancie nieco krzywy rysunek jej samej.

- O! Zawsze chciałam mieć fioletową koszulkę. Skórzany bezrękawnik i spodnie... Tatuaże... Wooow... Kreatywne! Podoba mi się. Spójrz na mój!

- Mmm... Superlicealny Złodziej, tak?

- Zgadza się! Zobacz, tu masz pasiasty mundurek więzienny, tu masz plecak z narzędziami, tutaj łom, maskę, wełnianą czapkę...

- Przebija ją mój kikut włosów...?

- No! W sensie, zobacz sam... Jest taki ostry...

- ...

- ...

- Twój tata na pewno był dumny z dostania podobnej laurki.

Samantha spojrzała na obrazek, a jej skupienie wzroku odpłynęło gdzieś w otchłań jej myśli. Następnie popatrzyła na Arthura, uśmiechnęła się i pokiwała głową.

DING DONG, BING BONG!

Rozbrzmiał dzwonek, ale nie nastąpił komunikat, czyli to był dzwonek na przerwę. MonoSoul zaczęła zbierać prace.

- Dzięki! - Samantha wstała, poklepała go po ramieniu i wyszła z ciepłym westchnięciem.

Plastyka się skończyła.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3

Arthur nie spodziewał się wielu rzeczy po naprawdę długim posiedzeniu w toalecie, więc i tego się nie spodziewał, ale z drugiej strony niezależnie od pory nie da się spodziewać niespodziewanego, w końcu z jakiegoś powodu jest niespodziewane, a niespodziewana w tym przypadku była wizyta w jego pokoju Superlicealnych Architekt i Reżysera, Klaudii Klamczak i Alfreda Reville'a.

- Niespodzianka! - krzyknęli, skacząc tuż przed nos mającego zaraz przeżyć zawał Arthura.

- JEZU!

- Ahaha, o rany, wybacz! - Alfred pomógł mu się podnieść, gdy upadł z wrażenia. - Przedobrzyliśmy, co?

- Ale przez ten ułamek sekundy wyglądałeś fantastycznie! Jeszcze tak szybko podniesionych brwi nie widziałam! - Klaudia próbowała ukryć śmiech. - Sorry!

- To... co tu robicie?

Klaudia podbiegła pod drzwi do laboratorium Superlicealnego Pisarza Kryminałów, uklęknęła pod nim i zaczęła pokazywać klamkę gestami prezenterki reklamującej produkt w telewizji.

- Ta oto grota czeka na otwarcie!

- Chodzimy z Klaudią od pokoju do pokoju i obczajamy laboratoria superlicealistów. Chcieliśmy zobaczyć twoje, ale było zamknięte, więc postanowiliśmy poczekać!

- Zamknięte?

Klaudia podeszła do szafki nocnej Arthura, wysunęła szufladę i zaczęła grzebać. Wyciągnęła mały kluczyk.

- Nie na długo!

- ...?

- Każde laboratorium z założenia jest zamknięte, ale klucze są w szafkach - wyjaśnił szybko Alfred. - Nie chcieliśmy tego robić bez ciebie.

- Doceniam. No dobra, i tak miałem tam zajrzeć. To chodźmy!

Klaudia włożyła kluczyk do zamka i przekręciła, mechanizm kliknął cicho, tak samo jak kliknęła klamka, którą dziewczyna zaraz wcisnęła i otworzyła drzwi.

- Ciemnica... - powiedział Arthur, wchodząc.

- Pstryczek zazwyczaj jest po lewej!

Klaudia udowodniła swoje stwierdzenie włączając światło. Przed Arthurem z ciemności wyrosło duże biurko z masą szuflad na papiery, wygodny fotel, maszyna do pisania i półki z masą książek. Ściany były pokryte śliczną, bordową tapetą ze złotymi wzorkami roślinnymi, wszystko było kameralnie oświetlone ciepłym światłem, który nie męczył wzroku.

- Oooch... Jak tu przyjemnie! - Arthur złożył ręce i zaczął się wszystkiemu przyglądać z zaciekawieniem.

Książki! Tyle książek! Same jego ulubione. Agatha Christie, Arthur Conan Doyle, Boris Akunin, John Urbanski! Cały "Arsene Lupin" Maurice'a Leblanca! Każdy thriller Tristana Blackgooda! Tona reportaży o zbrodni prawdziwej! A nawet... A nawet...

- Wow, Arthur, to twoje książki? - Klaudia wskazała na półkę z czternastoma tomami, na których grzbietach białymi literami oprócz tytułów figurowała też nazwa serii "Pociski Prawdy" i nazwisko autora: Arthur Pohl.

- Tak... Cała dotychczasowa seria...

- Uuu, pokaż! - Alfred skoczył i złapał pierwszy tom, zatytułowany "Przygody Gerarda Fuchsa". - Zobaczmy...

- Ach, no, napisałem to mając 9 lat... Naprawdę cud, że udało się to zrobić bez większych wpadek, ale nie jest to najwybitniejsza z książek...

- Nie gadaj, moich pierwszych filmów też bym nikomu nie pokazywał. Ale to pozwala zobaczyć jaką drogę się w życiu przeszło! Co my tu mamy... "W kwietniu 1920 niemieckie miasto Breslau rozgrzewają przygotowania do wielkich targów Breslauer Messe, jednak tragedia uderza w ich sam środek: syn znanego artysty, filantropa i właściciela sklepów, Theodora Lichtenberga, zostaje zamordowany! Zaczyna się wyścig z czasem, a nagrodą jest życie kolejnych niewinnych potomków bogaczy - kto go wygra? Morderca czy genialny detektyw Gerard Fuchs?".

- Tak... To była pierwsza historia...

- Gerard Fuchs to główny bohater?

- Tak jak sugeruje tytuł.

- Uhuhu, brzmi ciekawie... Nie wygląda na długą... Pozwolisz, że pożyczę?

- Proszę bardzo.

- Yooooooo! - rozbrzmiał zaskoczony pisk. - Chłopaki! Chłopaki! Zobaczcie!

Klaudia, która od jakiegoś czasu kręciła się wokół biurka, wskazała otworzoną przez siebie szafkę u jego nóg, wewnątrz której była czarna skrzynka ze stacją dysków i włącznikiem.

- Tu jest komputer! Komputer!

- Tak, to by wyjaśniało monitor stojący na biurku. - Arthur na niego wskazał.

- O! Rzeczywiście. Ale rozumiecie? Rozumiecie co to znaczy?!

- ...

- Oj, no błagam! Internet! Sprawdź internet!

Włączyła komputer, złapała Arthura i posadziła mocno w fotelu. Gdy się otrząsnął, włączył monitor i spotkał się z ekranem logowania.

- Hasło...

- No dawaj, wpisz! - Klaudia skakała z jego jednej strony na drugą i machała rękami.

- No nie znam przecież!

- Jak to nie, to nie twój komputer? Masz nawet swoje selfie na avatarze konta!

- Ale ja go nie...!

- Ach! Ach... Racja... Porwanie...

Uspokoiła się, zamiast skakania wokół Arthura przeszła na krążenie po gabineciku. Alfred robił to samo po jej przeciwległej stronie, a pisarz zaczął się kręcić w fotelu.

- To co teraz? Jak się tam dostaniemy?

- Hmm... Arthur, jakie zazwyczaj ustawiasz hasła?

- Różne... Chociaż...

Arthur miał jedno hasło, które kiedyś ustawiał na każdym koncie, ale odkąd zdał sobie sprawę jakie to nierozsądne (i stracił konto na Panfu) zaczął używać różnych. Jednak nadal używał tego klasycznego w mniej ważnych miejscach, więc była jakaś szansa, że tu było to. Zaczął wpisywać "UwaUwaUwadansamedoss1994".

- "Podane hasło jest niepoprawne." - powiedział mu system.

- Szlag.

- Co to za długie hasło było? Moje hasła to zazwyczaj coś w stylu "Klaudia123"...

- Jakie są rzeczy, które lubisz? Może to któreś z nich?

- Lubię... Um... Colę Cherry...

- Dawaj!

Stuk, stuk, stuk.

- Nie działa.

- Co wpisałeś?

- "colacherry".

- No to dodaj jakieś numerki. Kiedy się urodziłeś?

- 1994.

- No to wal.

Stuk, stuk, stuk.

- Nic.

- Masz jakieś rodzeństwo? Rodziców? - spytała Klaudia.

- Rodziców.

- Kiedy się urodziła twoja mama?

- 1971.

- Dawaj!

Stuk, stuk, stuk.

- Nie ma. Tata to 1969...

- Ha, ha, 69...

- Nice!

Klaudia i Alfred przybili żółwika, Arthur przewrócił oczami i wpisał hasło.

- To też nie. Cholera, może jakieś inne rzeczy?

- To mógł być losowy przedmiot, szczerze mówiąc. - Arthur odwrócił się i podrapał po głowie. - Ale... skoro tak, to może jest gdzieś tu zapisane? Jak w escape roomach.

- Przeszukiwanie! Wio!

Nim Niemiec zdążył ich powstrzymać, zaczęli przetrząsać wszystkie półki, wyrzucać książki, wertować stronice, zamienili gabinet w jeden wielki bałagan. Arthur uznał, że już za późno by próbować ich powstrzymać, więc zabrał się za przeglądanie szuflad biurka. Kolorowe długopisy, wieczne pióra, puste notatniki... Gdzie mogło być zapisane hasło?

- Mam coś! - pisnęła Klaudia. - "uwauwauwadansamedoss1994"... Jenyyy, ale długie...

- No przecież już to wpis...! Chwila... Pokaż.

Hasło było zapisane małymi literami.
"No ja pierdolę".
Stuk, stuk, stuk...
Zalśnił przed nimi odblokowany pulpit.

- Wow. - Klaudia zaklaskała.

- Skąd tu się wzięło moje hasło... i zdjęcie...

- Czy to Clannad? - Alfred wskazał ikonkę na pulpicie.

- Nie mam pojęcia co to jest. Ale patrzcie, tu jest Internet Explorer! - Arthur kliknął dwukrotnie w niebieskie "e".

- Jest też data na pasku zadań... 2 września 2010. Miałeś rację!

- ...

Przeglądarka się końcu załadowała. Pojawił się pasek URL.

- Dalej, wpisz coś! Może uda nam się z kimś skontaktować!

- G... m... a... i... l... - Spróbował wyszukać swoją skrzynkę pocztową.

Ładowanie...

Ładowanie...

Ładowanie...

...

"Brak sieci".

- No nie!

Arthur złapał pierwszą lepszą książkę i cisnął nią o ziemię. Klaudia się skuliła i cofnęła pod drzwi.

- Gmail! - Znowu pisał ze złością. - Gmail! Google! YouTube! Wikipedia! Der Spiegel! Web.de! Blogger! Cokolwiek?

"Brak sieci".

- Arthur...? - zagadnął go Alfred.

- Cholera...

- Nie ma internetu...

- No widzę!

- Nie fatyguj się...

- ...

- ...

- Co teraz zrobimy? - Arthur spojrzał na nich ze zrezygnowaniem.

- James i Samantha zadeklarowali, że nas poprowadzą, nie? Elle też. To nie koniec świata.

- Ta...

- Jakoś z tego wyjdziemy. Chodź, pomożemy ci tu posprzątać! Bo się syf zrobił...

- "Się zrobił"?

- Hej! Słuchajcie! - Klaudia otworzyła drzwi. Ich uszu dobiegł dźwięk uderzania o garnek i krzyki Elle:

- OOOBIAD, OOOBIAD WSZYSCYYY, CHODŹCIE NA OOOBIAD PODANYYY!

- No to posprzątamy po jedzeniu.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Wszyscy już siedzieli w jadalni przy pustym stole, jednak zapowiedzianego obiadu jakoś nie było widać.

- Puhuhuhu... Puhahaha... Gotowanko od samego rana... - Od strony kuchni niósł się nieprzyjemny głos Monokumy nucący dziwnie pogodną piosenkę.

Wszyscy słuchali w milczeniu.

- Soli, pieprzu, trochę sera... Garść pietruszki, pół selera... - Śpiew nie ustępował.

- Nie ufam temu - stwierdziła nagle i głośno Brenda. - Brzmi zdecydowanie zbyt wesoło, by zwiastować coś wesołego!

- Tyle lat gotowania... Ani razu nie śpiewałem...! - Arthur nie mógł ocenić, czy Oscar rozpacza nad faktem, że tego nigdy nie robił, czy że niedźwiedź w kuchni teraz to robił.

- Mhm - mruknął potakująco Kazimir patrząc na drzwi kuchni z kamienną twarzą. Arthur niezmiennie nie wiedział, z którym znaczeniem słów Oscara się zgodził patomorfolog.

- Cicho bądźcie! Nie słyszę nic. - Samantha przyłożyła palec do ust.

- Nie będę cicho, Salamander! Jeżeli znowu jakaś MonoKurwa ma mi wyskoczyć zza drzwi, to chcę o tym wiedzieć wcześniej!

Brenda wstała od stołu i stukając buciorami podeszła do drzwi, po czym upadła, gdy te się nagle otworzyły i uderzyły prosto w jej masywne ciało, posyłając je na podłogę z głuchym jękiem.

- Dzieeeń doberek, moi słodziutcy! - W przeciwieństwie do kolorowych i względnie przyjaznych nauczycieli, jakich dzisiaj poznali na lekcjach, ugotowaniem obiadu zajął się ten sukinsyn Monokuma. Wyszedł teraz z kuchni, łebek przyozdobił kucharską czapką, a przed sobą pchał wózek z ogromnym garnkiem, z którego wnętrza buchała gorąca para. I... smród siarki...?

- Monokuma! - James wstał i wskazał na gar, odruchowo zatykając nos. - Co to ma znaczyć?

- Co co ma znaczyć, Lazurowy Gniotku? Przygotowałem swoim ulubionym uczniom pyszny obiadek!

- ...

Wszyscy zajrzeli do gara. Różowa, bulgocząca masa mięsna wydawała ohydny odór... Do tego widać w niej było chrząstki i kostki! Masa przypraw wszelkiej maści uformowała nierozmieszane grudy... Co tam jeszcze było... Zielony pantofelek Inge...?

- "Zastanawiałam się czemu nie mam w szafie jednego do pary" - napisała w notatniku ze zrezygnowaniem.

- Co to za gówno?! - krzyknęła Floryka.

- To nie zasługuje nawet na mój poprawny komentarz. - Gianluca splunął do środka.

- Nie powiem, wygląda całkiem smacznie - powiedziała Brenda, która zdążyła się już otrząsnąć po upadku, ale po tym komentarzu zastanowiłem się, czy nie wpłynął jakoś na jej mózg.

- Ach! - Oscar nic nie powiedział, po prostu zaczął płakać. Elle, w której ramię wcisnął mokrą twarz, tylko go poklepała po plecach.

- Co się stało? Nie podoba wam się? - spytał przesłodzenie smutnym głosem Monokuma. - To zupełnie jak mi kradzież! - Tupnął, aż wózek z garem się zatrząsł. Kilka kropel gulaszu wyleciało na koszulkę Veikko, który bez zbędnych min zaczął je ścierać.

- Jaka znowu kradzież? - spytała Elle, nadal kołysząc zapłakanego Oscara.

- Mój notes zniknął! Mój ukochany, czarno-biały notesik! Dostałem go od syna na urodziny!

- O Boże, one się rozmnażają? - Gianluca był zdegustowany.

- Było w nim coś konkretnego? - Samantha próbowała rozwiązać problem.

- Nie twój biznes, Salamander! Ale nie, nic w nim nie było. Po prostu go lubię.

- Ty też tak na mnie mówisz...? - Salamander wyglądała na niepocieszoną.

- Hahahaha, ale kozak! - Brenda wręcz przeciwnie.

- Ty się nie śmiej, O'Kładam! - Monokuma wskazał Brendę. - Zarówno ty, jak i każdy z was może być winny kradzieży!

- Skąd pomysł, że to ktoś z nas? - zapytała beznamiętnie stojąca w oddali Catherine.

- Bo zniknął wraz z waszym pojawieniem się tutaj! Oczywiście! - Monokuma mówił, jakby to było w 100% sensowne. - A jak znajdę złodzieja, zmuszę go do zjedzenia całego gara mojego pysznego gulaszyku! Chyba, że przyzna się teraz! Jak wam TO odpowiada?!

- Nie będę się kłóciła z pluszakiem, nie będę kłóciła z pluszakiem... - powtarzała mantrę Samantha.

- Dobra, jak wolisz, i tak nikt z nas nie jest winny - rzucił pewnie James. - Czyli teraz nie mamy tego jeść, tak?

- Póki nie znajdę złodzieja... to tak.

- To co na obiad?

- Co sobie ugotujecie, misie.

- Czyli nie ma gotowego obiadu? - zapytał retorycznie Arthur. - Pff.

- Widziałam ryż i zamrożony sos mięsny wcześniej... Można to zagrzać, co nie? - zasugerowała Klaudia.

- U, ja się tym zajmę! - Oscar wyrwał się z objęć płaczu i ze świeżym uśmiechem pomaszerował do kuchni. - Kazimirze, chodź ze mną!

- Już biegnę. - Potężny Rosjanin wstał i powoli podreptał za Hiszpanem.

Kwadrans później już na każdym talerzu wylądowała porcja ryżu i całkiem smacznego sosu mięsnego. Wszyscy z większym lub mniejszym zadowoleniem zajadali, a Oscar skakał z radości, że może gotować dla takiej dużej gromadki.
Arthurowi akurat przypomniało się, że miał zapytać o coś ważnego Jamesa. Szczęściem akurat było obok niego puste miejsce, Samantha poszła próbować się pozbyć mięsa ze swojego ryżu, w czym Klaudia ze smakiem jej pomagała, dlatego Arthur z chęcią je zajął.

- James.

- Ach, Arthur, czołem, amigo! Jak się miewasz? Lekcje ci minęły dobrze? Na co poszedłeś po WF-ie?

- O, um... - Co za natłok pytań. - Dobrze, dobrze mi minęły. Byłem na plastyce z kilkoma innymi.

- Uuu, plastyka! Niestety, sztuka to niezbyt moja działka, dlatego zamiast niej poszedłem na matematykę. Wyobraź sobie, że nauczyciel, znowu jakiś pluszak, przespał całą lekcję!

- Huh... Nasza była aż nadto energiczna...

- No. Ale przynajmniej miałem czas na opowiedzenie Elle o naszych planach. Byłoby głupio, gdyby członek Samorządu i nasza "Superlicealna Pomocnica" nie wiedziała, co się święci!

- Brzmi rozsądnie.

- Gadałeś z nią w ogóle? Bardzo sympatyczna dziewczyna. A jej determinacja, by jeździć na rowerze - inspirujące!

- Ciekawe, co motywuje Vincenta, by tak biegał...?

- Tego jeszcze nie wiem, ale już się nie mogę doczekać, aż i nasz milczek się otworzy.

- Który? Jest tu ich sporo.

- Vincent, Veikko, Inge... Catherine...

- A propos!

- Tak? Słucham?

- Co do Catherine... Znaliście się przed naszym porwaniem, prawda?

James spochmurniał. Opuścił brwi, wziął do ręki swój rudy warkoczyk i zaczął się bawić jego końcówką, jednocześnie patrząc gdzieś na podłogę.

- Tak myślałem, że ktoś w końcu zapyta. Cieszę się, że to chociaż ty. Przyjąłem rolę lidera, ale nie palę się do rozmów z taką Floryką czy Gianlucą...

- Nie dziwię się.

- Tak... znam Catherine. Chodziliśmy razem do gimnazjum London Bridge, a raczej ona chodziła, a ja uczęszczałem na zajęcia z robotyki. Uczyłem się w domu...

- Okej. To o co chodzi z tym jej talentem?

- Jak by to ująć... Catherine jest znana w Londynie jako "Karmazynowa Królowa", nemesis Lazurowego Grzmotu, czyli mnie. Nosi latający kombinezon bojowy, taki jak mój, tylko czerwony. Była oskarżona o próbę kradzieży królewskich klejnotów. Sąd ją uniewinnił i jest wolna, ale łatka się przyjęła...

- A była winna?

- Nie była. Znalazła się tylko w złym miejscu o złej porze, a mnie ludzie zaczęli chwalić, że ją powstrzymałem, choć nie zrobiłem nic konkretnego. Ale ją to jednak tak gryzło, że skonstruowała wyrzutnię gorących promieni świetlnych i zaczęła we mnie strzelać gdy tylko zbliżałem się do jej okolicy... Czasami nawet zakładała swój kombinezon i się trochę popychaliśmy w powietrzu. Znasz Iron Mana, nie? To coś na tej zasadzie.

- ...

- No i chyba ma mi to za złe. Szkoda, wielka szkoda, że tak się przyjęło, że jest tą złą... Bardzo się lubiliśmy w gimnazjum, pomogła mi nieraz! Jest wspaniałym inżynierem, o wiele lepszym nawet niż ja. Nie wiem niestety jak będzie się zachowywać teraz, no i nie gadaliśmy już trochę czasu... Więc nie mogę ręczyć za jej godność zaufania.

- Nie chodziło mi o to, po prostu byłem ciekawy. Dzięki za opowiedzenie mi tego. - Niemiec zaczął zbierać swoje sztućce i już pusty talerz.

- Arthur!

- Tak?

- Mógłbyś, um... nie powtarzać za bardzo tego, co ci powiedziałem? Jakby ktoś miał pytania to po prostu skieruj go do mnie... Ale nie wolałbym, by za dużo ludzi znało tę historię. Catherine mogłaby być zła.

- Jasne, usta na kłódkę.

- Dzięki! I dziękuję za wspólne jedzenie.

James wstał, uśmiechnął się i uścisnął Arthurowi dłoń. Chłopak poczuł do niego sympatię - Lazurowy Grzmot wydawał się być naprawdę przyjazny.
Wszyscy z zadowoleniem rozeszli się po szkole, by spędzić jakoś swoje popołudnie.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3 - Laboratorium Superlicealnego Pisarza Kryminałów

Arthur wszedł do swojego wygodnego gabineciku i przypomniał sobie, że w obecnym stanie on absolutnie nie jest wygodny.

- No tak...

Książki walały się po całej podłodze po tym, jak szukali z Klaudią i Alfredem hasła do komputera, które ostatecznie okazało się być bezużyteczne. Syf, syf i jeszcze raz syf.

- Stuk, stuk, stuk! - usłyszał zza drzwi. Otworzył je i ujrzał uśmiechniętą twarz Superlicealnego Reżysera. - Heloł!

- Dlaczego powiedziałeś "stuk, stuk, stuk" zamiast po prostu zapukać?

- Powołuję się na prawo odmowy złożenia zeznań. Obiecałem, że pomogę ci ogarnąć ten chaos po obiedzie, więc jestem!

- Dzięki, właśnie miałem się za to zabrać. Podnośmy je po prostu i odkładajmy na półki...

- W jakiejś konkretnej kolejności?

- Alfabetycznie. Nazwiskami autorów najlepiej.

- Oki-doki!

Schylili się i zaczęli sprzątać.
Abbot, Albert, Akagawa, Akunin... Baker, Bernard, Basiński... I tak dalej, i tak dalej...
Arthur zaczął odpływać w świat myśli.
Ten komputer... Na avatarze było jego zdjęcie, którego robienia za nic nie pamiętał. A hasło? Identyczne do tego, jakie ustawiał sobie na różnych stronach od lat. A przecież go tu nie ustawiał! Skąd się tu zatem wzięło? Jak dużo wiedział o nich Mistrz Gry zanim ich porwał? ...Jak w ogóle do tego porwania doszło?
Arthur wrócił do wspomnień jazdy do HPEBS.
Nic nie sugerowało, że coś się zanosi. Jechał autokarem z resztą swoich towarzyszy w obecnej niedoli... Nawet ze panem Hosen, pokój jego duszy... I co? Jechali, jechali, on wyciągnął książkę... i zasnął...
Zasnął...
Hej. Hej! Arthur!
"Co?", usłyszał moje wezwanie.
Nie wydaje ci się to dziwne?
"Że zasnąłem w taki dziwny sposób w tym autokarze?".
Tak, dokładnie.
"A wiesz, że tak? Nie byłem zmęczony, nie zmogło mnie. Po prostu jakbym się... nagle wyłączył".
Widać było cokolwiek, co mogło na to wpłynąć?
"Nie...".
A zatem?
"..."
"..."
"..."

- Alfred? - odezwał się na głos.

- Taaak?

- Pamiętasz nasze porwanie?

- Jakby to było wczoraj. - To było wczoraj.

- Jak to u Ciebie wyglądało?

- No, jechaliśmy sobie... Ja się ułożyłem do snu... a jak się obudziłem... to już w klasie.

- Ach, no tak. Ty się położyłeś od razu spać. No dobra, dzięki.

"On tu nic nie pomoże, popytam potem innych. Ale mam teorię...".
Czy to...?
"Gaz".
Gaz?
"Jakiś bezkolorowy, bezwonny gaz rozpylony w autobusie, który nas wszystkich uśpił aż do pobudki następnego dnia".
Hm... Dobre. Bardzo dobre. Ciekawe na pewno. To by sugerowało, że porywaczem był ktoś, kto miał wcześniej dostęp do autokaru. Chociaż niekoniecznie... Ale skoro szkoła też padła ofiarą dziwnych zmian, to brzmi najprawdopodobniej.
"...".
To nam daje parę co najmniej... ciekawych opcji, nie zgodzisz się?

- Uuu, a to co? - Z zamyślenia wyrwał go głos Alfreda.

Arthur rozejrzał się. Nie licząc pojedynczych tomików jego laboratorium było już niemal zupełnie czyste. Jedną z ostatnich książek był drobny notatnik w dłoni Reville'a.

- Co my tu mamy... - Reżyser zaczął go otwierać, a Arthur patrzył na okładkę. Zwykły notatnik, czarno-biały, z czerwonym okiem Monokumy na jednej... stronie... Chwila...

- To ten zagubiony notatnik Monokumy! - krzyknął Arthur.

Alfred podskoczył i upuścił książeczkę na podłogę. Zmroziło ich, gdy zobaczyli, że to nie był zwykły upadek, ale taki, któremu towarzyszył deszcz wyrwanych kartek, które wyleciały ze środka.

- ...!

- ...!

- O scheiße... - jęknął Arthur.

- Klej puścił... Wszystkie kartki poszły... O nie, o nie, o nie...

DING DONG, BING BONG!

- Drodzy uczniowie Pohl i Reville! Uprzejmie proszę o zjawienie się w jadalni za dokładnie 30 minut! I niech dusza Hosen-chan ma was w opiece, jeżeli coś będzie nie po mojej myśli... - Ekran, z którego mówił i ostrzył sobie pazury Monokuma, zgasł.

- O NIE, O NIE, O NIE! - Czoło Alfreda zlał pot.

- No tak... Przecież on wszystko widzi... - Arthur wpatrzył się w żółtą kamerę pod sufitem.

Wtem rozległy się już za dobrze im znane dwa piknięcia. Ich bransoletki błysnęły szkarłatem, a napis na obu głosił: "Nakaz zjawienia się w jadalni o 16:15 z nienaruszonym notatnikiem". Kody NG zostały aktywowane.

- Nienaruszonym...

Alfred zasłonił usta i zaczął próbować uspokajać oddech. Arthur wtenczas rzucił się do biurka i zaczął przetrząsać szuflady.

- Taśma, taśma klejąca... Czemu nie mam tu nigdzie taśmy klejącej!?

- Może... Może... Klaudia! Jej teczka!

Wypadli z laboratorium do pokoju, zepchnęli z drogi Gianlucę, wyskoczyli na korytarz i pognali do pokoju 7.

- Klaudia! - krzyknął Alfred, otwierając drzwi na oścież.

- Jest w laboratorium - powiedziała odkurzająca swój topór strażacki Samantha.

- Klaudia! - krzyknął Arthur, otwierając drzwi na oścież.

- Aj!

Klaudia pisnęła, podskoczyła i panicznie schowała coś za plecy.

- Błagam, powiedz że masz taśmę! - Alfred wychylił głowę za stojącego w przejściu Arthura.

- J-Jaką taśmę?!

- Klejącą, naturalnie! - Spocony reżyser podniósł ręce w górę, jakby mówił o sprawie oczywistej. Arthur wtenczas zaczął przeglądać szuflady ogromnego biurka rysowniczego pani architekt, szukając artefaktu.

- Długopisy, ołówki, linijki, kalkulatory, pasza dla kaczek, ekierki, cyrkle, papier techniczny, arkusz referencyjny z kotami... Żadnej taśmy!

- Tak, nie mam taśmy! - Klaudia agresywnie schowała cokolwiek miała za plecami do szafki i zaczęła krzyczeć. - Nie wchodzi się do pokojów ludzi bez pukania! A teraz sio! Siosiosiosiosiosiosio!

Osobiście złapała obu chłopaków za kołnierze i wystawiła przed drzwi swojego laboratorium, które zatrzasnęła i zamknęła na zamek.

- Na co wam taśma? - Samantha skończyła zajmować się toporem i odłożyła go do specjalnej szafki w swoim własnym laboratorium, które składało się głównie ze sprzętu gaśniczego.

- Mamy notatnik Monokumy, ale jest podarty! Musimy go naprawić, albo skucha! - krzyknął Alfred, łapiąc Arthura za nadgarstek i pokazując Kod NG dziewczynie.

- Oj... Oj nie... - Samantha złapała się ręką za głowę. - Taśma... Taśma, okej... Żeby skleić kartki, tak? - Chłopaki pokiwali głowami. - Może... Spróbujcie u Veikko?

- Tak jest! Który to pokój?

- Czwarty.

- Dziękiii! - Tak szybko jak się zjawili w ich pokoju, tak szybko z niego wyparowali.

Gdy wlecieli do pokoju Veikko i Vincenta, zobaczyli tego drugiego przy komputerze swojego otwartego laboratorium, gdzie z prędkością światła szatkował wrogich żołnierzy z działka na dachu samochodu w swojej grze, którą pewnie właśnie speedrunował. Drzwi do laboratorium Veikko były zamknięte - a jako że nie mieli czasu dyskutować z szybkim Słowakiem, Alfred natychmiast poleciał właśnie do nich.

- Veikko! Czy... Co tu się dzieje? - zapytał.

- Hmm? - Szwed wystawił głowę spomiędzy tony pachnących mebli. - Pracuję.

- Nie ciasno ci w pokoju pełnym tego wszystkiego? - Arthur oglądał piękny stół otoczony krzesłami. - To było tu od początku?

- Nie... - Veikko wrócił do polerowania deski na podłodze papierem ściernym.

- Nie powiesz mi chyba, że sam to zrobiłeś? - Alfred wyciągnął z drewnianej miski drewniany kwiatek. - Wygląda jak ciastko.

- Mhm...

- Nieważne, Veikko, proszę, powiedz, że masz taśmę klejącą!

- Taśmę...? - Wygrzebał się spomiędzy dwóch sześcioszufladowych komód i zaczął przeglądać wielką skrzynkę z narzędziami.

- Cholera, kto by pomyślał że świerk jest taki smaczny... - Alfred zajadał się drewnianymi ciastkami.

- Co ty robisz? - spytał Arthur, pierwszy raz odkąd tu przybył podnosząc brwi tak wysoko. - Żołądek nie trawi celulozy!

- Serio? - Reżyser przełknął. - Och. Um...

- Lepiej żebyś nie skończył z drzazgami w jelitach.

- Uch...

- Mam taśmę. - Veikko się podniósł i pokazał im rolkę wąskiej, czarnej tasiemki.

- Dawaj!

Alfred wyrwał ją z dłoni stolarza i zaczął owijać brzeg już ładnie ułożonych przez Arthur kartek notatnika. Następnie, już złączone, przyłożyli je do grzbietu notatnika i dwoma kawałkami taśmy przykleili tak, by się trzymało.

- Huff... Huff...

- Puff... Puff... Udało się?

Arthur złapał notatnik za róg i podniósł tak, by zwisał luźno. Po chwili wszystkie kartki się wysypały.

- ...

- ...

Brytyjczyk znowu zaczął się hiperwentylować, a Arthur zbierać strony. Veikko, zdezorientowany, złapał Alfreda za ręce i próbował uspokoić.

- Hej, hej, już. Co wy w ogóle robicie?

- Notatnik... Monokuma... Kod NG... Gulasz... Hyyy!

- Nie rozumiem.

Alfred się uspokoił paroma wolniejszymi oddechami.

- Znaleźliśmy notatnik Monokumy, ale wszystkie kartki się odkleiły i rozpadły. Jeżeli go nie naprawimy, możemy nawet zginąć! - Pokazał mu swoją bransoletkę.

- Słabo. Ale tak tego nie zrobicie. Potrzebujecie przynajmniej mocnego kleju i materiału, do który posłuży za taśmę (papier się nie lubi łączyć z innym papierem), jeżeli nie całego sprzętu introligatorskiego.

Arthur, zrezygnowany, usiadł na jednym z krzeseł. Cholera, ale wygodne... Spojrzał na zegarek w swoim E-Handbooku EU - 15:55.

- Dobra. Dobra, dobra, dobra, nad tym trzeba usiąść i pomyśleć - Alfred zaczął robić kółka wokół szafy. - Jeszcze trochę czasu mamy, nie?

- Dwadzieścia minut.

- Okej... Okej... Mamy notatnik w twardej oprawie do zreperowania, tak?

- Na to wygląda.

- Mamy szesnaście dostępnych laboratoriów... Superbohater, Patomorfolog, Reżyser, Aktor, Krytyk, Pisarz, Rzeźbiarka, Szczęściara, Superzłoczyńca, Herpetolog, Strażak, Architekt, Narciarka i Rowerzystka... Sportowe na pewno odpadają, artystyczne też... Naukowe...? - Nagle otworzył drzwi szafy stolarza. Naturalnie była pusta. - Ile uniesie ten wieszak?

- Ile ważysz? - spytał Veikko.

- 150 funtów. - To 68 kilo, wytłumaczyłem Arthurowi. "Wiem", pomyślał w odpowiedzi.

- Da radę.

Alfred wszedł do środka. Podciągnął się na wieszaku, zahaczył o niego kolanami i zawisnął do góry nogami, tak samo, jak w klasie 6B, gdy Arthur go znalazł po porwaniu.

- Hmm... Klasa... - Alfredowi chyba przypomniało się to samo. - A gdyby tak... Przecież mamy dostęp nie tylko do laboratoriów... Jest też cały zestaw klas tematycznych. A dzisiaj jedną z lekcji była plastyka! Arthur! Wiesz, co to oznacza?!

- Że możemy iść poszukać ratunku w klasie plastycznej?

- Tak jeeeEEEST! - krzyczał podekscytowany reżyser, gdy wieszak się pod nim załamał i upadł z hukiem na podłogę. - O rany, przepraszam!

- To nic... Zrobię drugą... - mruknął Veikko, tak beznamiętny jak zwykle.

- Mówiłeś, że wytrzyma - wypunktował Arthur.

- Nie mówiłem jak długo.

Wyszli.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Część szkolna, parter, sala 3B

- ...Ale wyglądały tak pysznie!

- Wiedziałeś że to świerk, czemu sam ten fakt cię nie powstrzymał przed ich zjedzeniem?

- Termity mogą jeść drewno, czemu ja bym nie mógł?

- A czemu nie podają go w restauracjach? Bo nie umiemy go trawić!

- To po co nam wyrostek robaczkowy? W prehistorii ludzie go używali właśnie do trawienia celulozy...

- No właśnie, w prehistorii. Teraz tylko zbiera bakterie i czasem dostaje zapalenia.

- A... To dlatego musieli mi go wyciąć...

- O, to tutaj.

Arthur zapukał do klasy 3B, w której mieli dzisiaj plastykę. Cisza.

- ...

- Stuk, stuk, stuk - powiedział Alfred.

- To nie podziała.

- Proooszę! - usłyszeli zza drzwi głos MonoSoul.

Alfred się tylko uśmiechnął tryumfalnie, ale Arthur nawet tego nie zauważył, tylko nacisnął klamkę i wszedł do środka. MonoSoul jednak tu nie było. Zamiast niej były puste ławki i biurko, na którym leżała zapisana kartka - "jeżeli mnie do czegoś potrzebujecie, musicie mnie znaleźć ;P ~ MS".

- Znaleźć...? Jest pani gdzieś w tym pokoju? - zapytał Alfred.

Odpowiedział mu cichy chichot, którego źródła ani nawet kierunku nie udało im się zlokalizować.

- Przeszukaj szafki po tej stronie, ja sprawdzę te przy drzwiach - zakomenderował Arthur.

- Yes, sir!

Pohl podszedł do pomalowanych w zieloną trawkę i kolorowe kwiatki szafek przy tylnej ścianie sali i otworzył pierwszą z nich. A raczej próbował otworzyć, bo po paru szarpnięciach zobaczył zamki na mocno przykręconych blaszanych płytkach, do których naturalnie nie miał klucza. Przyjrzał się każdej innej szafce - sytuacja jest identyczna. A mówiłem Ci, żebyś poćwiczył otwieranie zamków bez klucza!

"Miałem to zrobić w te wakacje!", pomyślał Arthur. "Skąd miałem wiedzieć, że znajdę się w prawdziwej potrzebie? Dotychczas to wszystko było tylko w książkach...".

Wakacje już minęły, kochaneczku.

- W tych nic nie ma! - zawołał Alfred.

- No dobra, w takiej sytuacji... Chwila, twoje też mają zamki. Jak je otworzyłeś?

- Włamałem się. W sensie, zobacz, pod tymi płytkami jest mechanizm zamka. Wystarczyło je wykręcić śrubokrętem krzyżakowym z biurka i palcem przesunąć tutaj - wskazał odpowiednie miejsce - i masz otwarty zamek. Potem to samo w drugą stronę, zakręcasz i zamykasz.

- ...

- Nie wiem kto uznał, że to dobry pomysł by zamontować zamek na wierzchu i zakryć go przykręcaną blaszką, zamiast wsunąć w środek drzwi, ale hej, dla nas to...

- Dobra, łapię! Otwórz, musimy znaleźć MonoSoul i zapytać czy umie naprawić notatnik.

- Ach! Jasne. Ale w tych nic nie ma. W biurku też nie, pod ławkami tym bardziej.

Przeszli do schowku za drzwiami w przedniej części klasy. Była tu masa wszelkiego artystycznego szmelcu, popiersia greckich postaci, drewniane kukiełki do pozowania, stolik z butelkami i kule do ćwiczenia światłocienia, wszelkiej maści narzędzia, pudełka farbek, tona papierów i plakatów, a nawet mały, pluszowy Monokuma.

- Ciekawe czy gryzie? - Arthur wystawił rękę, by pogłaskać pluszaka, a ten z hukiem eksplodował białym puchem, a spod niego wyskoczyła głowa MonoSoul i rzeczywiście ugryzła chłopaka w palec.

- AAAAAARGH! - ryknęła nauczycielka.

- AAAAAAAAAA! - krzyknęli Pohl i Reville.

- AAAAAhahaha, macie mnie! I ja mam was! Znaleźliście sekretnego Monokumę, brawo! Obaj dostajecie po dziesięć MonoMonet! - MonoSoul puściła palec pisarza i wręczyła jemu i Alfredowi po drobnej sakiewce. - Co tam, co tam, chłopcy? Pierwszy dzień i już przyszliście odwiedzić starą plastyczkę? Chcecie zapalić? Skończyliście 18 lat, nie?

- N-Nie... - odparł odrętwiały Brytyjczyk. Arthur tylko pokręcił głową, ssąc obolałego paluszka.

- Cóż, wasza strata, słodzinki! - MonoSoul zapaliła blanta i wsunęła go sobie w pyszczek. Arthur patrzył ze zgrozą jak się zaciąga i wypuszcza dym. Czy to na pewno był robot? - To czego wam potrzeba?

- Czy... pani może nam pomagać, gdy nam czegoś artystycznego potrzeba? - zapytał Alfred.

- Oczywiście! Znaczy, naturalnie wolałabym by to miało miejsce w czasie lekcji, ale hej, jestem nauczycielką! Za to mi płacą.

"Czym jej płacą? Prądem do ładowania?".

- Okej... Więc, uh... Widzi pani, mamy jeden podarty notatnik i bardzo, bardzo chcemy go naprawić... Ale... - Pokazał jej pustą oprawę i zestaw kartek.

- Aaa! Uuu, to wy ukradliście dyrektorowi Monokumie jego ulubiony notatnik? Grubooo! - Zakaszlała.

- Nie ukradliśmy go! Po prostu był w moim laboratorium. Może ktoś go podrzucił... - rozważał Arthur.

- Tak czy siak, musimy go zwrócić za... - Alfred spojrzał na E-Handbook - ...piętnaście minut i jeżeli nie będzie cały, Monokuma nas zabije!

- Hmhmhm, rozumiem, rozumiem... I chcecie mojej pomocy, tak? - Zaciągnęła się.

- Jeżeli można...

Przyjrzała się im obu, obeszła wokół, obejrzała z każdej strony, obwąchała ich kolana, a następnie dała Alfredowi kuksańca w brzuch i parsknęła gromkim śmiechem.

- No jasne, chłopaczki! Na taką akcję nauczycielka was nie zostawi! Szczególnie, jeśli mowa o dyrektorze. No dobra, zobaczmy, z czym my tu mamy do czynienia... - Połknęła niedopalonego blanta ("Co tu się dzieje") i zabrała się za oglądanie notatnika. - Mhm, mhm, mhm, dobra słodzinki, to się ogarnie. Gdzieś tu miałam...

Zaczęła grzebać w stosie artystycznego szmelcu, rzucając nim po całym składziku, aż dokopała się do niewielkiej praski introligatorskiej. Ułożyła w niej papier, owinęła tasiemkami, zacisnęła i zaczęła przeszywać brzeg leżącymi obok igłą i nicią. Gdy to skończyła, posmarowała go kilkoma warstwami kleju i zaczęła suszyć podręczną suszarką do włosów.

- Wow... - Arthur i Alfred patrzyli na to oniemieli.

- Gotowe... Teraz tylko w oprawę...

Przylepiła tym samym klejem pasek miękkiego materiału na wewnętrznej stronie grzbietu notatnika, pomazała kolejną warstwą kleju i zamocowała zszyte kartki. Jeszcze chwila suszenia iii...

- ...Gotowe! - krzyknęła, podając Arthurowi zeszycik jak nowy. - Dwadzieścia MonoMonet.

- Chwila, myślałem że pomagasz nam jako nauczycielka! Której płacą.

- Płacą, ale grosze. Nie wiesz, w jak paskudnej sytuacji jest cech nauczycielski w Europie w tym wieku? Wyskakiwać z pieniążków, albo spalę notatnik i was razem z nim. Wiem, że macie.

- Już, już... - Oddali jej swoje sakiewki, które dostali za znalezienie "sekretnego Monokumy".

- Ślicznie. A teraz zmykajcie - już 16:10!

Nawet się nie pożegnali z dwulicową belferką, tylko wybiegli z sali i pognali w pocie czoła na stołówkę, gdzie zaraz miał się zjawić wściekły Monokuma.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

Krok.

Krok.

Krok.

Pluszowe łapki Monokumy szurały powoli po blacie stołu, gdy chodził w tę i z powrotem przed wielkim garem gulaszu, który przygotował specjalnie na tę okazję. Oryginalnie chciał ugotować napoleoński przysmak, jakim była zupa na gwoździu, ale z braku dostępnych gwoździ użył jakiegoś laczka znalezionego w internacie, a następnie tak dodawał losowych składników i dodawał, aż mu wyszedł gulasz na pantoflu. No cóż! Trzeba było nie kraść - tyle przynajmniej z długiego wywodu zrozumiał Arthur, stojąc już od pięciu minut z Alfredem w jadalni, słuchając narzekań Monokumy i starając się przetrwać smród siarki. Na szczęście było już po 16:15 i byli na miejscu na czas z notatnikiem, który był w całości, więc ich Kody NG się dezaktywowały. Życia uratowane - ale żołądki...

- ...i właśnie dlatego teraz się tu znajdujecie! - Podsumował pluszowy dyrektor. - Jakieś pytania?

- ...

- To świetnie. A teraz oddawać mój notatnik, dranie!

Alfred bez słowa podał czarno-białą książeczkę niedźwiedziowi.

- Mhm, mhm, dobrze. Więc - czemu go ukradliście, pędraki?!

- Nie ukra... - zaczął Arthur.

- I jak to zrobiliście?! Był ukryty w mojej specjalnej, tajnej monoskrytce monosekretów! Miałem go używać jako swój sekretny monopamiętniczek na monoprzemyślenia...

- Czy każde słowo potrzebuje przedrostka "mono"?

- Nie narzekaj albo skończysz u monopielęgniarki z połamanymi monorzepkami, monomłokosie! Gadać o notatniku!

- Nie ukradliśmy go, po prostu znalazł się w moim laboratorium. Nie wiem czy ktoś go podłożył czy jak...

- Bujdy! Nienawidzicie swojego dyrektora, który tak się dla was stara! Dranie! - Monokuma wyglądał, jakby był bliski płaczu. - Włamaliście się monoskrytki i zabraliście ten śliczny notatnik, by mi utrzeć nosa! Taka jest prawda... i za nią odpowiecie! Siadać!

Nim Pohl i Reville się zorientowali, siedzieli już na krzesłach przy stole, a przed nimi stały dwie komicznie wielkie miski, do których równie komicznie wielką łyżką, aż karaluch w kącie się zaśmiał, Monokuma nakładał swojego gulaszu. Arthur i Alfred ledwo mogli oddychać przez odór. Gdy skończył, wręczył im po łyżece do herbaty.

- Będziecie jeść nimi, by musieć włożyć do ust więcej kęsów - powiedział Monokuma. - Pohl, jesteś wcześniej w dzienniku. Ty pierwszy.

Arthur złapał łyżeczkę i przyjrzał się zawartości swojej miski, a raczej michy. Różowa masa mięsna, która zupełnie nie wyglądała na obrobioną termicznie, nadal okazjonalnie bulgotała, wypuszczając z bąbelków kłębki zielonej pary cuchnącej siarką. Tu i ówdzie wystawały główki śrubek i nakrętki. Spomiędzy zbioru chrząstek zmieszanych z posklejaną grudą tajemniczo wciąż suchych przypraw (jaki cel jest w używaniu składników hydrofobicznych w gotowaniu?) wystawał zielony pasek z klamerką, pantofelek Inge musiał się już zupełnie rozgotować.

- Na co czekasz, złodziejaszku! Smacznego!

Arthur wbił łyżeczkę w masę i postarał się wyciągnąć najbardziej pozbawioną ohydnych dodatków różową grudkę. Powąchał ją - siarka i treść żołądkowa. Poczuł, jak jego własna podchodzi mu do gardła.

- Dawaj, dawaj!

Chyba nie miał innej opcji, szczególnie z trującą bransoletką na ręce. Wziął głęboki oddech, następnie drugi głęboki oddech, następnie trzeci głęboki oddech...

- Nie duś się, tylko jedz!

Otworzył usta, zaczął powoli do nich zbliżać przeklętą łyżeczkę i...

BANG!

Arthurowi zajęło chwilę zdanie sobie sprawy, że jego dłoń jest teraz pusta. Łyżeczka wylądowała na podłodze pod ścianą, a na środku tejże ściany był teraz otwór po pocisku z dymiącego pistoletu, który Monokuma trzymał w łapce. Czy on... zestrzelił łyżeczkę z jego rąk...?

- PUHAHAHAHAHA! AHAHAHAHAHAHA! PUHUHUHAHAHA! O MATKO! O BOŻE! O JA NIE MOGĘ! - Monokuma rzucił się na ziemię w rażącym śmiechu i zaczął turlać w tę z powrotem, nie zważając na wypaloną broń w ręce. - AHAHAHA! TY... TY NAPRAWDĘ BYŁEŚ GOTOWY TO ZROBIĆ! PUHAHAHAHAHAHA!

- ...? - Arthur myślał, że nie przełknie gulaszu, ale obecnie nie mógł przełknąć sytuacji, w której się obecnie znalazł.

- ...? - Alfred też nie był mądry. Przed chwilą drżał na myśl o losie, który spotykał nowego kolegę, a teraz... patrzył na kręcącego się pluszaka z pistoletem.

- NIE MOGĘ! NIE MOGĘ! WOW! PUHUHU! CO ZA...! - Przestał się kręcić, odetchnął i wstał. - Co za idiota!

- Monokuma, o co ci chodzi?! - Arthurowi już przeszło wstępne zdziwienie, teraz się po prostu denerwował.

- Naprawdę uwierzyłeś, że masz to zjeść? Ten gównogulasz drastycznie łamiący wszystkie zasady BHP? Puhahaha! Artuś, Artuś, myślałem, że będziesz mniej naiwny!

- Wczoraj zabiłeś człowieka na naszych oczach, Kuma! Mogę się spodziewać wszystkiego.

- Ale to było zgodne z zasadami mojej gry! Hosen-chan mógł ćwiczyć wstrzymywanie oddechu na dłużej, prawda? A tutaj... Zgodnie z zasadami nie wolno mi was krzywdzić.

- Jak ten gulasz nie jest krzywdą to ja jestem siłacz Dobrokotow - mruknął Alfred.

- W tym właśnie rzecz, że jest, dlatego nie możecie go jeść. W porywie pasji dodałem do niego dużo cyjanku... Gdybym go wam pozwolił zjeść, złamałbym własne zasady. Więc nie pozwalam! Ani się ważcie mi go tknąć!

- Z rozkoszą - powiedział Arthur.

- Ale, ale, Monokuma! Jeżeli nie wolno ci nam go dać, to czemu ten gulasz jest karą za kradzież notarnika?

- Ajaj, Debille, naprawdę zasługujesz na swój pseudonim! Nie. Było. Żadnej. Kradzieży! Ja wam podłożyłem zniszczony notatnik i ustawiłem tę gierkę, bo byłem ciekawy, jak sobie poradzicie! Obserwowałem wszystko przez kamery i powiem, że zabawa była przednia, puhuhuhu!

- ...

- ...

- Puhuhuhuhuhu!

- ...

- ...

- Puhu... hu...

- Alfred, chodźmy stąd.

- Z przyjemnością.

Wstali i skierowali się na korytarz.

- Heeej! Nie bawiliście się dobrze? To prawie jak escape room, tylko że śmiertelny!

- Chuj ci w dupę, Monokuma.

Arthur zatrzasnął drzwi.

- Pff! Co za niewdzięczne dzieci! Jeszcze będą chcieli, bym im coś zorganizował... Wtedy się przekonają! - Monokuma spojrzał na gar i dwie miski gulaszu. - Co ja teraz z tym zrobię...

Tymczasem w korytarzu przed drzwiami Arthur kręcił się wokół Alfreda bardzo rozeźlony.

- A co jak byśmy nie zdążyli!? Zabiłby nas? - narzekał.

- Możliwe...

- Co za mała paskuda. Złapałbym go i tak ścisnął, że oczy by mu wystrzeliły jak dwa małe pryszczyki!

- Brzmisz trochę jak Brenda. Ale... jedno muszę Monokumie przyznać - bawiłem się całkiem nieźle.

- Kiedy niby?

- No... Jak biegaliśmy po szkole i szukaliśmy metody naprawienia tego notatnika. To była dobra współpraca.

- ...

- Dużo też gadaliśmy po drodze, mi było bardzo miło i toczyło się zręcznie, nie jak z niektórymi ludźmi, że nie wiesz co powiedzieć...

- ...

- Powiedz, Arthur, miałeś jakichś przyjaciół przed przyjazdem tu?

- No... Miałem jakichś kolegów w szkole... Chyba... - Zakłopotał się. Prawda była taka, że nie miał przyjaciół, a przynajmniej nie teraz. Tylko osoby z którymi pobieżnie gadał na przerwach w gimnazjum i które nazywał kolegami dla zasady, ale odkąd wciągnął się w pisanie to praktycznie jego jedynymi przyjaciółmi byli jego rodzice i ja, czysta myśl. Kiedyś miał ich więcej, nawet jakiś czas miał dziewczynę, ale...

- To co powiesz na to, byśmy się zakolegowali? Widziałeś chyba, że jesteśmy dobrym zespołem. - Alfred wystawił dłoń w jego stronę.

- ... - Arthur chwilę nie wiedział co powiedzieć, ale pod wpływem impulsu też mu podał rękę i je sobie uścisnęli. - W porządku. Miło cię poznać, Alfred.

- Ciebie też, Arthur!

I tak Arthur zdobył swojego pierwszego prawdziwego przyjaciela w tej szkole.

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Jadalnia

- ZEBRAAANIE, WSZYSCY, ZEBRAAANIE! - Tak ogłosiła Elle biegająca po szkole ze swoim nieodłącznym garnkiem i drewnianą łyżką.

Skoro już się przyzwyczaili do procedury, nie minęło dużo czasu zanim cała klasa zebrała się w jadalni. James Rhodes i Samantha Kirschbaum stali u szczytu stołu z założonymi rękoma i poważnymi minami.

- Co tu tak ponuro, ktoś umarł? - spytała kpiąco Brenda, ale ostre spojrzenie prawie każdego w jej stronę przypomniało jej o tym, że dosłownie wczoraj wszyscy patrzyli na śmierć człowieka. - O kurwa, przepraszam...

- Skończyliśmy z resztą Samorządu ustalenia i mamy plan działania, którym chcemy się teraz podzielić - powiedziała Samantha. -  A raczej... James chce...

- Co to, nastąpił jakiś spór? Tak szybko? Też mi przywódcy. - Gianluca pokręcił głową z kpiącym uśmiechem.

- Nie, nie, po prostu... - Samantha nie mogła dokończyć.

- Ja się tym zajmę - powiedział ostro James. - Przemyślałem wszystko dokładnie i doszedłem do tego wniosku: nie możemy ryzykować życiem bardziej niż trzeba. Nawet lepiej, jest to kategorycznie zabronione! Zdajecie sobie sprawę aż za dobrze, w jak osobliwej sytuacji się znajdujemy. Nie wiem kto jest temu winny, w końcu Monokuma to tylko pośrednik, a sprawca kryje się za oczami tych... wszechobecnych kamer... - James rozejrzał się z opuszczonymi nisko brwiami po żółtych kamerach na sali. - Ale nie możemy się na niego rzucić. To nonsens, tylko na tym stracimy. Może to nawet być cała grupa ludzi, realistycznie patrząc, a my... jesteśmy tylko grupą dzieciaków...

- ...

- ...

- Ahem... Dlatego! - otrząsnął się. - Dlatego nasza jedyna opcja to ucieczka. 

- Brawo! - Floryka sarkastycznie zaklaskała parę razy, jednak brak zainteresowania innych skłonił ją do poprzestania tylko na tym.

- Wiem, że to brzmi absurdalnie, patrząc na nasz stan, ale nie spróbowaliśmy jeszcze wszystkiego. Przede wszystkim muszę nacisnąć na ten fakt - ucieczka nie będzie natychmiastowa. Grunt, na jakim stoimy, jest zdecydowanie zbyt niepewny, by wykonywać radykalne kroki. Szczególnie ze względu na te przeklęte ustrojstwa. - James podniósł nadgarstek i wskazał na swoją błyszczącą szkarłatem nadanego mu wczoraj Kodu NG bransoletkę.

W jadalni zapanowało ciche poruszenie opadłego morale. Te przeklęte bransoletki, strażnicy pilnowania zasad... A ich lista w E-Handbooku mówiła jasno:

Zasada #1: Uczniowie mogą się poruszać jedynie po zachodnim skrzydle szkoły, bloku B dormitorium i po patio. Przechodzenie do innych części szkoły bądź poza jej granice jest surowo zabronione, chyba że inaczej powie dyrektor, dopóki trwa zabójcza gra.

- Widzę po waszych twarzach, że wiecie o co mi chodzi. Mistrz Gry naprawdę dobrze sobie to obmyślił, tak nas trzymać na wodzy... Idąc tym tokiem myślenia można by nawet założyć, że zniszczenie drzwi będzie złamaniem zasad.

- "Niezależnie od drzwi, co z bransoletkami?" - zapytała poprzez kartkę i serię zwracających na siebie uwagę puknięć Inge.

- Tak... Smycz, jaką narzucił na nas Mistrz Gry jest twarda i mocna. Nie zerwiemy się, to znaczy nie zerwiemy tych bransolet z rąk ani ich nie dezaktywujemy, nic... Ale to nie znaczy, że to koniec świata. Arthur, jesteś detektywem, prawda?

- Huh? - Chłopak wyrwał się z dumania w basenie gęstej atmosfery przygnębienia. - Nie, tylko piszę o nich książki.

- Prawie to samo! - James zbył jego uwagę. - Powiedz mi, proszę, czy ta szkoła nie ma przed nami żadnych tajemnic?

- ...Hę? - Pytanie miało tak oczywistą odpowiedź, że chłopak przez chwilę był skołowany czy dobrze je zinterpretował. - Oczywiście że ma. Choćby... dzisiaj znalazłem na komputerze swoje zdjęcie, którego nigdy nie robiłem. I w ogóle że mamy podporządkowane pod siebie laboratoria!

- Na swoim komputerze też mam osobiste rzeczy - dodał sucho Vincent.

- Wy... macie komputery? - W głosie Oscara rozbrzmiał zawód i zazdrość, jednak nadchodzące błagania o pożyczenie na chwilę zostały ukrócone mocnym kuksańcem od Brendy i cichym "nie teraz".

- A to nie jedyna z zagadek. Choćby z jakiegoś powodu odcięto od nas wyższe piętra budynków zarówno szkolnego jak i internatu. - James założył ręce z tyłu i zaczął chodzić od jednej ściany jadalni do drugiej, patrząc się w podłogę. - Kto wie, czy to nie jest zagadka do rozwiązania? Lub sam Monokuma - czy ktokolwiek z was widział, by się poruszał między pomieszczeniami po korytarzach? By wchodził i wychodził jakimiś drzwiami? - Ludzie pokręcili głowami. - Pojawia się i znika jak Zorro. Nie jesteśmy w grze, żeby tak po prostu się spawnował gdzie popadnie, musi używać jakichś przejść, co nie? I jeżeli znajdują się one w dozwolonej części szkoły, to może nawet nas zaprowadzą w jakieś nowe miejsca! Krótko mówiąc - uciekniemy, tak. Ale najpierw musimy zebrać jak najwięcej informacji o tym miejscu, o zabójczej grze, o Monokumie, a nawet o sobie nawzajem, kto co potrafi, jak można tego użyć! Nie mam racji?!

...

...

...

Wszyscy patrzyli to po sobie, to na Jamesa, to gdzieś w przestrzeń. Plan sensowny, ale... gdzie ta obiecana ucieczka? Mają tu nadal siedzieć z trucizną milimetry od ich żył, zdani na łaskę jakiegoś szaleńca?

- Nonsens. - Ciszę przerwał beznamiętny głos Catherine Delacroix, Superlicealnej Superzłoczyńcy. - Dobrze wiesz jak cię oceniam, ale teraz nawet mnie zawiodłeś.

- Słu... Słucham? - James Rhodes, Superlicealny Superbohater, chyba mimowolnie zbladł i spojrzał w twarz rzekomej nemesis.

- Nie dziwię się, że obawiasz się ucieczki, zważając na stan twój i reszty "Samorządu", ale nie sądzisz chyba, że kogoś uratujesz, trzymając nas w zastoju.

- O jakim stanie ona znowu mówi? - zgłosił się Gianluca.

- Wczoraj na sali gimnastycznej, tuż przed śmiercią pana Hosen - zaczęła bez nuty drżenia w głosie wspominać Catherine. - Monokuma, a raczej Mistrz Gry, ogłosił że trzech najaktywniejszych uczniów otrzyma Kody NG jako wzór dla innych. Ich bransoletki nadal błyszczą szkarłatem - Mistrz Gry dotrzymał słowa. Nadal są oznaczeni jako "Awanturnicy". A to oznacza, że jedno złamanie którejś zasady z ich strony oznacza śmierć.

- Czyli jeżeli zniszczą drzwi lub wyjdą poza dozwolony teren szkoły... - jęknęła Gabrielle.

- Zginiemy. Tak. - James zakrył bransoletkę rękawem. - Jednak to nie tylko ze względu na nas! Zasada Alfa ma w sobie teoretyczna lukę. Tak, jeżeli ktoś z Kodem NG złamie zasadę, to umrze, ale gdyby ktoś z was, czystych, złamał zasadę, to otrzyma tylko Kod - a nie od razu śmierć. Dlatego w teorii wysłanie kogoś z was na zewnątrz po pomoc nie byłoby problemem...

- To czemu tego nie zrobić? - zapytała Delacroix.

- PONIEWAŻ to tylko teoria! - Z bladego James błyskawicznie przeszedł w czerwonego, ale zaraz się wziął głęboki oddech i znowu zaczął mówić ciszej. - Catherine. Widziałaś wczoraj co się stało z panem Hosen, prawda? Czy naprawdę chcesz, żeby istniał nawet cień szansy, że ktoś z nas skończy podobnie?

- Po pierwsze: cień szansy istnieje cały czas - zaczęła mu odpowiadać Karmazynowa Królowa. - Po drugie: wolę minimalne ryzyko i szansę na ucieczkę z tego piekła niż brak ryzyka kosztem braku szans na wyjście. Jeżeli tak cię to boli, to nie musi nawet nikt z nas wychodzić. Jestem taką samą superlicealistką jak ty - tytuły tytułami, w gruncie rzeczy współdzielimy talent Superlicealnych Inżynierów Robotyki. Sam wiesz, że wysłanie zdalnie sterowanego urządzenia nadającego sygnał SOS to błahostka. Tym bardziej że, o ile się dobrze orientuję, niedaleko stąd jest miasteczko...

- Garmaż... coś tam... - powiedział Alfred, ale Arthur poprawił go na "Garmish-Partenkirchen".

- To może być i prawda, Catherine. - James nie dawał za wygraną. - Ale to nadal nie jest idealnie bezpieczny plan!

- Jaki tym razem możesz mieć problem?

- A taki, że nadal na naszej drodze do wolności stoi skrzydło piekielnie mocnych drzwi! Jak sobie z tym poradzisz?

- Taran. Żadne drzwi nie są niezniszczalne.

- Aaa, właśnie, diabeł tkwi w szczegółach! Nie wspomnę o tym, skąd w takim miejscu weźmiesz taran, chodzi o fakt, że to szkolne mienie! Mienie, którego zasady wyraźnie zakazują naruszać!

- Już się zabawiłeś w szukanie luk w systemie, nie zauważyłeś, że zasada wspomina o delikatnym sprzęcie? Czy wydaje ci się, że te drzwi są delikatne?

- W porządku! W takim razie ta kwestia: reakcja Mistrza Gry. Tutaj może i jesteśmy bezpieczni póki nie łamiemy zasad i się nawzajem nie zabijamy, ale kto wie, jak zareaguje, gdy nagle ktoś wyjdzie? Czy tam, jak wolisz, zostanie wysłany sygnał SOS? Błagam, nawet samo staranowanie drzwi! Nawet z czystym kontem to stanowi dla niego duże zagrożenie! Skąd pewność, że nawet w takiej sytuacji nie zdecyduje się kogoś z nas unicestwić?

- Mistrz Gry przygotował wielką, skomplikowaną grę specjalnie pod nas. Wyraźnie nie chce nas sam zabijać - chce byśmy to zrobili sami.

- Skąd ta pewność, Catherine!? Skąd wiesz, że nie mamy do czynienia z niezrównoważonym szaleńcem? Nasz grunt jest zdecydowanie zbyt niepewny, by stawiać takie założenia, więc dopóki jesteśmy w takim stanie rzeczy, dopóty nie pozwolę nikomu się narazić, jasne!? Złożyłem obietnicę, Catherine. Złożyłem obietnicę umierającemu człowiekowi, że was uratuję! Więc albo doprowadzę do wyprowadzenia was z tej szkoły w jednym kawałku, albo sczeznę w jej czeluściach! Znajdę i zmiażdżę Mistrza Gry, a potem zakończę tę durną zabójczą grę! To mu obiecałem!

James wzniósł pięść w górę, dysząc głośno. Wszyscy patrzyli na niego z pewną dozą przerażenia, poza Catherine, która była tak nieporuszona jak głaz na polanie.

- Z doświadczenia wiem, że nie masz tendencji do dotrzymywania obietnic - mruknęła cicho.

- ...Doświadczenie z ludźmi nie ma nic do rzeczy w świecie, w którym ci sami ludzie ciągle się zmieniają - odparł rudzielec.

- Rób co chcesz, "bohaterze". Ja się zmywam z tego wariatkowa.

Catherine odwróciła się i wyszła z jadalni.

- Ta jest! - krzyknęła Brenda i zaczęła za nią biec. - Do boju, pizdusie! Wyrywamy się stąd!

Też wyszła.

- ...Przepraszam, James! - Gabrielle ukryła twarz w dłoniach. - Chyba muszę zaryzykować!

I czmychnęła za Catherine i Brendą.

Na chwilę zapanowała cisza.

- Czy ktoś jeszcze chce do nich dołączyć? - Przerwał ją ponuro James.

- Ta. Nara, frajerzy! - Floryka wyszła.

- I ja odejdę! - Gianluca poprawił muszkę i skierował się do drzwi.

- Dios mío... Ale się porobiło... - Oscar złapał się za głowę. - Ja... może... pójdę sprawdzić jak się miewają! - I też pobiegł, ale nikt nie miał wątpliwości, że nie wróci.

Vincent i Inge wyszli bez zbędnego słowa.

- O rany... - Klaudia wyraźnie była rozdarta. - Kurdeee...! - Spojrzała na Alfreda i Arthura. - Cholera, sorki, chłopaki, lubię was strasznie, ale... no nie wiem, czy chcę być dłużej w tej szkole niż krócej!

- Rozumiem - powiedział Arthur.

- Pójdę z nimi! - I też wybiegła.

Arthur pozostał się po pozostałych. James Rhodes, Samantha Kirschbaum, Elle van der Linde, on sam naturalnie, ale był też Alfred Reville, Kazimir Suchoj, a nawet Veikko Paavola.

- Nikt więcej z was nie chce uciekać od razu? - James spojrzał po nich wszystkich. - Nie? Chcecie szperać po szkole ze mną?

- Jest czego szukać. - Kazimir strzelił karkiem parę razy.

- Też jestem dość ciekawy. - Veikko włożył ręce do kieszeni.

- Jesteśmy Samorządem, nie, James? Zawsze będziemy z tobą. - Samantha poklepała go po plecach.

- Właśnie tak! - dodała Elle.

- Mam gdzie wracać, ale to wszystko wydaje się zbyt skomplikowane, by zwykła ucieczka tak to po prostu rozwiązała... - powiedział Arthur. - Musimy się dowiedzieć o co chodzi.

- Taa, właśnie, tak jest! Drużyna śledcza, jedziemy! - Alfred klasnął dłońmi i podskoczył.

James pokiwał głową z lekkim uśmiechem, po czym rozejrzał się po swoich poplecznikach.

- Zatem znajdźmy tego drania. Póki nie złamiemy zasad to będziemy tu bezpieczni, mamy jedzenie, wodę, powietrze, dach nad głową, nawet metody utrzymania higieny, miejsce do snu i tak dalej... Można tu wieść całkiem normalne życie. Wystarczy, że nikt nie podniesie na nikogo ręki, wbrew koncepcji gry. Umowa stoi?

- Stoi! - krzyknęli wszyscy.

I tak się zawiązała drużyna śledcza Jamesa Rhodesa, która miała znaleźć i pokonać Mistrza Gry zanim jego szalona gra wyrządzi jakieś szkody. Gdyby tylko wiedzieli...

- Puhuhuhu... - zaśmiał się pod noskiem czarno-biały pluszowy misiaczek w swojej krypcie, z której widział i słyszał wszystko w swojej szkole przez sieć kamer i mikrofonów. - "Nie podniesie na nikogo ręki", tak, Lazurowy Gniocie? Oczywiście, bo póki co nie macie powodów... Tylko wróćcie do swoich miękkich łóżeczek...

* * *

2 września 2010?, HPEBS
Internat B - Pokój 3

- ...I właśnie dlatego mozzarella to jeden z możliwie najlepszych wytworów przemysłu mleczarskiego! 9/10. Powiedziałem! - zakończył wywód Gianluca, już w swojej koszuli nocnej.

- Ani razu nie powiedziałem że nie lubię mozzarelli, po prostu że rzadko ją jem. - Arthur już kończył zakładać piżamę, wkrótce miała nadejść cisza nocna. - Ale nawet jeśli, to i tak znacznie od serów wolę mięso. Wurst z curry i keczupem na przykład... Mmm...

- A fe! Ohydztwo! Czysty tłuszcz i konserwanty! Nic dziwnego, że masz te plamy na koszuli i ani zarysu mięśni na brzuchu! Masz wybitne zadatki na zostanie spaślakiem!

- Przynajmniej nie trajkotam o serze przez cały wieczór nieproszony, jak jakiś niewyżyty szczur.

- Spaślak!

- Szczur!

- Spaślak!

- Szczur!

Puk, puk, puk.

Sprzeczka została przerwana i Arthur podszedł otworzyć drzwi, zza których ktoś dawał znać o swojej obecności. Tym kimś był James Rhodes.

- Mogę wejść? Chciałem tylko zajrzeć i sprawdzić, czy wszystko u was dobrze. Byłem już u innych chłopaków, Samantha przegląda dziewczyny...

- Nie zamierzam wysłuchiwać kolejnego idioty tego wieczoru. Dobranoc! - Gianluca wcisnął sobie zatyczki do uszu, nacisnął na głowę szlafmycę i wskoczył pod pierzynę. - Chrrrrr... Mimimimimi...

- Widzę, że u niego bez zmian. Dobrze... - James wyjrzał na korytarz i popatrzył w obie strony, czy nikogo nie ma. - Arthur, możemy pogadać?

- Jasne, chyba?

- Świetnie! - James wszedł do środka i zatrzasnął drzwi za sobą, następnie spojrzał na śpiącego Gianlucę, nie zaufał jego zatyczkom i pociągnął Arthura za rękaw do jego laboratorium.

- Ej, ej! Co robisz!?

Arthur wyrwał się z jego uścisku, ale dopiero gdy już byli w gabinecie Pisarza Kryminałów i drzwi do niego też zostały zamknięte. James spojrzał prosto w twarz Arthura tak, jakby miał mu linią wzroku wyrwać duszę, napiął się... a następnie zupełnie rozluźnił, zgarbił, oklapł, wydając całkiem głośny ryk wycieńczenia i rezygnacji:

- Uuuuuaaaaaagh...!

- C-Co jest?

- Przepraszaaam...! Zupełnie mi odbiło na tym zebraniu... - Już pewnie by upadł, ale Arthur podstawił mu krzesło spod biurka i pozwolił się usadowić. James zasłonił twarz, gotowy w każdej chwili się rozpłakać. - Musiałem zrobić na wszystkich okropne wrażenie...

- Już, spokojnie, bohaterze. Czekaj, tu masz chusteczki, wyrzuć z siebie co potrzebujesz i możesz mi powiedzieć co ci leży na sercu. Jeżeli chcesz, oczywiście.

- Tak, chcę. Dziękuję. - Otarł chusteczką czerwone oczy i wydmuchał w nią mocno nos. - Po prostu... za bardzo się podenerwowałem tym wszystkim w jadalni. I Mistrzem Gry, i zabójczą grą, i Monokumą, i Catherine... Nie chciałem przepuszczać naszego konfliktu na poziom gry...

- Jesteście tu oboje zamknięci, to chyba było nieuniknione.

- Może... Może... Ale zadeklarowałem dowodzenie wami wszystkimi, zaufaliście mi, a ja nie dość, że się uniosłem podczas pierwszego zebrania, to jeszcze ponad połowa z was postanowiła się ode mnie odwrócić... A ja naprawdę chciałbym tylko dobrze!

- Rozumiem, spokojnie, rozumiem. Ale nie ma tego złego - została z tobą część ludzi. Teraz możesz spełniać swój plan.

- Tak, tak, po prostu... - Zasępił się. - Ach, nieważne. Mam inne wieści: pamiętasz naszą umowę z innymi, że nikt nie podniesie na nikogo ręki?

- ...Tak.

- Dobrze. Słuchaj... Mistrz Gry chyba naprawdę ma oczy i uszy na każdej ścianie. Znalazłeś kopertę?

- Jaką kopertę?

James wstał i pogrzebał w kieszeni brązowych sztruksów, po czym wyciągnął pomiętą kopertkę, rozwinął i pokazał Arthurowi.

"Motyw #1 - Prawdziwy lęk

James Rhodes, Superlicealny Superbohater"

- I co... to ma znaczyć? Co jest w środku?

- List z serdecznym pozdrowieniem od Monokumy, w którym się skarży że nikt nadal nie ma planów na mord i mówi, że każdemu teraz wyjawi ich najgłębszy strach lub lęk i dokładnie wyjaśni dlaczego akurat jego mieliby się obawiać. Tak o, żeby podkręcić chęci ucieczki. Znalazłem go pod poduszką.

- Motyw... - Motyw, metoda i okazja. To są trzy nienaruszone fundamenty morderstwa, których znajomość jest wymagana, by wysunąć przeciwko podejrzanemu oskarżenie. Co z tego, że winny miał motyw i okazję na zbrodnię, skoro nie miał metody? Co z tego, że winny miał motyw i metodę na zbrodnię, skoro nie miał okazji? - ...Co z tego, że winny miał okazję i metodę na zbrodnię, skoro nie miał motywu? Cholera, James, on chce nas złamać!

- Też to wywnioskowałem. Kazimir też taki dostał, obawiam się, że inni też. Dlatego pytałem czy widziałeś swój.

- Nie... - Arthur wyszedł z laboratorium i zajrzał pod poduszkę. Istotnie: "Motyw #1 - Prawdziwy lęk. Arthur Pohl, Superlicealny Pisarz Kryminałów".

- Nie czytaj go - polecił James. - Nie mogę zaręczyć za innych, ale mogę za siebie, że z moją słabością trafił w samo sedno.

- Racja... - Mimo niechęci przez głowę Arthura przeleciała jednak seria obrazów, które liścik mógł potraktować jako jego lęk. - Lepiej, bym nie znalazł sobie motywu...

- Właśnie. Poprosiłem o to też innych chłopaków, ale kto usłucha, ten usłucha, a kto nie... No cóż! Nie będę ci zabierał cennego czasu. Wyśpij się, jutro nowy dzień pełen poszukiwań.

- Jasne, dziękuję. I za ostrzeżenie w sprawie motywu i w ogóle...

- To ja dziękuję! Mam nadzieję, że nie naruszyłem twojej opinii o mnie wpadając tu i tak się mazgając... Nie wiem czemu, ale wydajesz się bardzo godnym zaufania człowiekiem. Cieszę się, że możemy razem współpracować.

James ochoczo mu uścisnął dłoń, po czym wyszedł z laboratorium i skierował się do drzwi na korytarz.

- Ciao!

Wyszedł.

Arthur stał chwilę zdezorientowany, ale po tym się szeroko uśmiechnął, nawet mimowolnie. "Bardzo godny zaufania człowiek"... Jakie to było miłe! Z wypogodzonym nastrojem zamknął drzwi na klucz, zgasił światło i skoczył do wyra. Zaszeleściła koperta pod poduszką - pies ją! Mimo okoliczności spędził bardzo miły dzień. Gabrielle, Alfred, Samantha, James, poznał chociaż trochę bliżej tylu przyjaznych ludzi. Może jego czas tutaj nie będzie powtórką z ostatnich lat? O, jak przyjemna była ta myśl... Przy jej akompaniamencie odpłynął w objęcia Morfeusza.

Akompaniamencie jej i odległego, ledwo słyszalnego przez szczelne drzwi huku uderzania metalu o metal.

* * *

Ciąg dalszy nastąpi.