Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

sobota, 21 września 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 2: Ofiara

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 2 - Ofiara

Helios Straße
Rachingam, Republika Cydonii
4 września 206

Zastukały kostki. Faustino i Richard spojrzeli po sobie, a potem znowu na kobietę.

- Możemy wejść?

- Dobrze...

Weszli do małego przedpokoju.

- Więc kim pani jest?

- Nazywam się Agnes Pyrrhula, mieszkam piętro niżej. Przyjaźnię się z Wexlerami, z Melą głównie...

- Ale mówi pani, że pani Wexler nie żyje?

- Tak, niestety... - Kobieta wzdęła policzki i zapatrzyła się w podłogę. - Zmarła miesiąc temu, po porodzie. Biedny Edward został sam z nowo narodzoną córeczką... więc czasem mu pomagam. Teraz jej pilnuję, gdy go nie ma. Sama mam dzieci, mój Kasperek się bawi na dole, może panowie widzieli...

- Tak... - Faustino kiwa głową. - Możemy zobaczyć niemowlę?

- Nie wiem, czy powinnam, bo jest dość krucha... A Edwarda nie ma...

- I tak musimy wejść.

Pani Pyrrhula wpatrzyła się w detektywa, myśląc.

- No... Dobrze... Jest w salonie.

Weszli za kobietą do przestronnego pomieszczenia, zielonego od słońca prześwitującego przez seledynową roletę. Cień chronił przed blaskiem kołyskę, w której leżało malutkie dziecko. Pani Pyrrhula je podniosła i zaczęła kołysać.

- O nie... - jęknął Faustino, patrząc razem z Richardem na śpiącą buzię małej dziewczynki.

- Hmh... - mruknął detektyw.

- To jest Emily, córka Edwarda i biednej Meli.

Faustino pokiwał głową, patrząc na dziecko. Pomyśleć, że już za miesiąc sam swoje własne będzie tak trzymał... A ta biedna istotka właśnie straciła ostatniego rodzica! Trzeba ją będzie oddać do domu dziecka...

- Martwię się, panowie - powiedziała pani Pyrrhula. - Czemu Wexlerowie zawdzięczają państwa wizytę? Coś się stało?

- Tak... Ahem... - Richard przyłożył czapkę do piersi. - Jest pani bardzo blisko z panem Edwardem?

Faustino spojrzał na porucznika - napięty, poważny, oddychał głęboko. Przygotowywał się do przekazania złej wieści.

- Jest moim przyjacielem... - odparła kobieta. - Dlaczego...?

- Niestety - wziął głęboki wdech - pan Wexler nie żyje.

Agnes Pyrrhula zamarła. Po chwili wpatrywania się okrągłymi oczami w detektywa powoli przycisnęła małą Emily do swojej piersi, budząc ją. Ta od razu zaczęła kwilić.

- Edward...? Nie żyje...?

- Dzisiaj rano znaleziono jego ciało w hotelu "Apolonia", gdzie jeden z pracowników go rozpoznał.

- W hotelu...!? - Kobieta z płaczącym dzieckiem usiadła na fotelu, kołysząc je. - Ale on... On przecież... Jeszcze wczoraj...! Ariadni¹ pańscy... - Nadal kołysała dzieckiem. - Emilko biedna... Najpierw matka, potem to wszystko... A teraz...

Agnes kręciła głową z niedowierzaniem. Richard głęboko westchnął.

- Co teraz będzie? - zapytała, powstrzymując łzy.

- Rozumiemy, że miała pani niedawno kontakt z panem Wexlerem? - Faustino usiadł na krześle naprzeciwko niej, plotąc palce rąk. - Kiedy go pani ostatni raz widziała?

Kobieta starała się tego nie okazywać, ale naprawdę ledwo opanowywała chlipanie.

- Wczoraj... Po południu poprosił mnie, bym się zajęła Emilką, póki nie wróci... - Nadal nią kołysała. - Nie wrócił na noc, nie odbierał telefonu, więc przespałam się na wersalce, a mój syn został z córką na dole... I nadal tu czekałam... Ale teraz... Teraz on już... nie wróci...

- Bardzo nam przykro, proszę pani - powiedział porucznik. - Nie chcemy zakłócać żałoby, ale obawiam się, że potrzebujemy jednak informacji.

Agnes pokiwała głową, nadal łkając.

- Kiedy dokładnie wyszedł pan Wexler?

- Wyszedł... Wyszedł... Po południu, tak... koło 15:00, wydaje mi się.

- Mówił dokąd? Zachowywał się inaczej?

- Nie mówił gdzie, tylko że... że wróci za jakiś czas. I wydawał się, uch... jakiś taki... podenerwowany? - Ocierała łzy. - Tak myślę.

- Mhm... - Richard to zanotował.

- A jak się poruszał? Poszedł na piechotę, pojechał samochodem? Może komunikacją miejską?

- Wydaje mi się, że pojechał samochodem...

- Wie pani, jaki miał samochód? Marka, model, kolor? Może tablica rejestracyjna?

- O rety, rety... Ja nie...

- Spokojnie, proszę pani. Proszę odetchnąć.

- Nie, nie... Muszę tylko pomyśleć... - Przełknęła łzy. - Samochód... Był biały... Carlo Rocamadour, wydaje mi się. Chwalił mi się jego zakupem parę miesięcy temu... O rety, rety... - Kołysała dzieckiem.

- Mhm... - Richard wszystko notował. - Czy pan Wexler często znikał na całą noc?

- Chlip... Czasem... Zdarzało się, że zostawał w pracy na noc... Miał jej więcej ostatnio...

- Ciekawe... - odparł detektyw.

- Jeżeli coś jeszcze się pani przypomni, jesteśmy tu, by słuchać - wypalił Faustino.

- Ja... - Agnes Pyrrhula przesuwała wzrokiem po wąskiej przestrzeni. Naprawdę szczerze przeszukiwała pamięć. - Przepraszam, panowie... Ja naprawdę nie wiem... Ja teraz... Och... Nic...

- Rozumiemy, proszę pani. Nikt się nigdzie nie spieszy. - Prokurator wstał. - Czy w takiej sytuacji będzie problem, jeżeli rozejrzymy się po mieszkaniu?

- Nie... Nie będzie... - Pokręciła głową, kołysząc dzieckiem. Odeszła w swój mały świat razem z małą Emilką.

- Dziękujemy. - Detektyw Hart nacisnął czapkę na głowę. - Chodźmy, panie Whist.

Przeszli do ciemnego przedpokoju, zostawiając kobietę z dzieckiem samą. Nie musieli informować matki o śmierci męża i ojca jej dziecka, ale od informowania o śmierci dobrego znajomego Faustino nie czuł się lepiej. Szczególnie, że choć nic nie rozumiejąca, obok była mała teraz sierotka...

- To straszne - powiedział Faustino.

- Wiem, prokuratorze - odparł detektyw Hart, przełykając kawę - ale taki jest już świat. Ludzie umierają i ktoś musi to przekazać ich bliskim.

- Nie o to mi chodzi, poruczniku. Widział pan to dziecko? - Faustino podniósł głos. - Ma ledwie miesiąc i już nie ma nikogo. Bo co, bo ktoś postanowił skręcić kark programiście? Ta cała Rachela Rachingam i jej przyjaciel w kapeluszu...! - Prokurator zacisnął pięści.

- Panie Whist. - Głos porucznika z beznamiętnego przeszedł w stanowczy. Odstawił termos na podłogę, bo nie było żadnej specjalnej powierzchni w tym pomieszczeniu. - Panie Whist. Słyszę, co pan mówi. Mój argument się jednak nie zmienia. Jest pan młody i jeśli chce pan być dobrym prokuratorem, to lepiej to zrozumieć szybciej: takie jest życie. Tak, jest to niesprawiedliwe i powinniśmy dążyć, by życie takie jednak nie było. Nie każę panu zabić w sobie współczucia dla ofiar i ich bliskich, nie. Ale większy pożytek będzie z rozwiązania sprawy, a dać upust emocjom lepiej będzie dopiero, gdy stojąc na ławie oskarżyciela usłyszy pan z ust sędziego wyrok "winny".

- ... - Faustino patrzył na detektywa. Oddech mu się wyrównał, a palce rozluźniły. Jednak nie odrywał wzroku od ciemnych oczu Richarda Harta. Przemawiał do niego słowami i duchem.

- Więc nalegam, niech pan odetchnie - jego głos znów był spokojny - i weźmy się do dalszej pracy. Mamy morderców do złapania.

Faustino pokiwał spokojnie głową. Nie spodziewał się takiego rozckliwienia po samym sobie - może to przez mentalny obraz okrągłego brzuszka jego żony, nieopuszczający jego głowy odkąd zobaczył małą Emily. I choć sam zdążył dojść do idealnego podejścia do pracy, jakie właśnie przedstawił mu detektyw Hart, faktem było, że to dopiero drugi raz gdy działał w terenie podczas śledztwa, szczególnie w taki sposób.
Ścisnął w dłoni parę kostek.

- Rozejrzyjmy się więc, poruczniku - powiedział.

Hart kiwnął głową i wrócił do salonu, Faustino więc na pierwszy ogień wziął sypialnię za drzwiami obok.
Pomieszczenie było dziwnie puste. W sumie, jakby o tym pomyśleć, całe to mieszkanie było dziwnie puste. W przedpokoju był tylko wieszak i wycieraczka, w salonie mały stolik z torbą lekarską i kołyska z dzieckiem, a tutaj stare biurko, niewielka szafa i karimata zamiast łóżka.

- Co za ascetyczny tryb życia...

Z wszystkiego, co Faustino dotychczas widział w tym domu, chyba najcenniejszy był komputer na biurku. Zwyczajny - monitor, klawiatura, myszka, sama maszyna stała na podłodze obok. Zarówno myszka, jak i klawiatura były mocno zużyte - rzecz po programiście spodziewana. Podobnie jak zestaw brudnych kubków po kawie i puszek po napojach energetycznych, a nawet trochę po piwie różnych marek, głównie Kronenberg i Rittmeister. Ale poza tym? Nic. W szafie nie znalazł nic interesującego, tylko dosłownie parę kompletów czystych męskich ubrań, na karimacie też nic oprócz długo niezmienionej pościeli.
Faustino zmarszczył brwi. Wyszedł z sypialni, niemal rozbił się o idącego do łazienki detektywa Harta, ładnie przeprosił i przedpokojem przeszedł do kuchni. Co za niespodzianka! Wiało pustką. Został tylko nieosłonięty szafkami zlew, lodówka turystyczna (a w niej piwo i energetyki), ekspres do kawy i szafka z naczyniami, kawą i innymi takimi.

- Nie podoba mi się to, detektywie - powiedział głośno Faustino. Porucznik wychylił się zza drzwi łazienki (która, jak z daleka widział prokurator, też świeciła pustkami).

- Co takiego?

- Zauważył pan tu coś nietypowego?

- Że dawno tu nikt nie sprzątał - Porucznik przeleciał wzrokiem po kuchni - nie licząc całej masy podstawowych mebli, które chyba wyparowały.

- Otóż to, panie Hart. Podejrzanie tu pusto, nie sądzi pan?

Detektyw kiwnął głową. Wszedł do salonu - pani Pyrrhula nadal siedziała na fotelu, trzymając dziecko w rękach. Mała Emilka już się uspokoiła, ale za to kobieta bezgłośnie roniła po pulchnej twarzy grube łzy.

- Proszę pani, mamy jeszcze parę pytań. - Porucznik Richard usiadł na przeciwko niej.

- Tak...?

- Czy państwo Wexlerowie byli ubodzy?

- Uch... Nie... Nie wydaje mi się. Kupili ten samochód niedawno. Kuchnię remontowali w zeszłym roku... Edward chyba dobrze zarabiał. Mela też niczego sobie...

- Rozumiem. W takim razie ma pani może pomysł, dlaczego w mieszkaniu jest tak, jak to ująć... biednie?

- Hm... - Rozejrzała się po salonie. Kurz i pustka. - Wie pan, panie detektywie... Myślę, że Edward się wpakował w coś niedobrego.

Faustino uniósł brwi. Agnes Pyrrhula chyba rzeczywiście już nieco ochłonęła.

- Co ma pani na myśli?

- Zaczęło się krótko po śmierci Meli... Edward stał się cieniem samego siebie. Nie dziwię mu się, też doświadczyłam takiej straty... Bardzo kochał tę biedną kobietę. Najpierw codziennie jeździł do szpitala przez parę tygodni, odwiedzał Emilkę... A gdy był w domu, to tylko siedział i pracował. Ale... nie tak, jak robił to zazwyczaj wcześniej. Bo oprócz tego nierzadko widywałam, jak wynosił z domu różne sprzęty i meble... Nie pytałam dlaczego... To mimo wszystko nie moja sprawa. A poza tym...

- Tak? - Detektyw cały czas notował.

- ...Poza tym przez ten miesiąc na krok go nie odstępowali ci dziwni ludzie.

"Oho!", pomyślał Whist.

- Jacy ludzie, pani Pyrrhula?

- Taka dziwna dwójka... Kobieta i mężczyzna. Nie poznałam ich, nie przedstawili mi się, widywałam ich tylko okazjonalnie w towarzystwie Edwarda. I pili bardzo dużo... Edward był abstynentem po paru głupstwach za młodu, więc te puszki piwa wokół muszą być ich.

- Kobieta i mężczyzna, mówi pani? - Porucznik spojrzał na prokuratora. - Może pani ich opisać?

- Ja... mogę spróbować... Nie widywałam ich za często, ale byli dość charakterystyczni. Ta kobieta, ona zawsze się nosiła na czerwono. Czerwone sukienki, płaszcze, szminki, buty... Tylko włosy i skórę miała jasne.

- Dobrze...

- A jej towarzysz, on zazwyczaj na ciemno się nosił... Ale miał taką dziwną twarz. Taką... jakby ktoś ją w kostce bruku wyrzeźbił. Taka szara i kanciasta... I zawsze nosił kapelusze z szerokimi rondami. I okulary! Miał zawsze okulary przeciwsłoneczne. Nawet w nocy... Takie kwadratowe. Prostokątne raczej...

Detektyw notował z prędkością światła, a Faustino kształtował sobie ich obraz w głowie. Kobieta w czerwieni i mężczyzna w kapeluszu... Czyżby to Rachela Rachingam i jej towarzysz z hotelu "Apolonia"?

- Czy działo się coś jeszcze w ciągu tego miesiąca? - Hart opuścił grube brwi. - Co ten duet robił z panem Wexlerem?

- Nie wiem, proszę pana... Wiem tylko, że siedzieli tu z nim godzinami.

- Kiedy to było?

- Niech pomyślę... Mela zmarła 13 sierpnia... Po tym zaczął wynosić meble... Po kilku dniach zjawiła się ta dwójka... I widywałam ich na bieżąco aż do wczoraj praktycznie. Nie, przedwczoraj...

Richard jej podziękował, powiedział że będą w kontakcie i razem z prokuratorem opuścili mieszkanie. Idąc po schodach porucznik nacisnął czapkę na głowę i zapytał:

- Myśli pan to samo co ja, prokuratorze?

- Że trafiliśmy na ślad naszych gości hotelowych?

- Dokładnie. Mam bardzo niedobre przeczucia, prokuratorze.

- Czemu?

- Jeszcze się przekonamy. Na razie muszę się skontaktować z posterunkiem.

Wyszli z kamienicy z powrotem na Helios Straße, minęli wesołego Kasperka z kolegą i wsiedli do radiowozu porucznika. Ten gdy tylko zamknął drzwi, sięgnął po stację radiową i rozpoczął połączenie.

- Tu 10. posterunek KMPR-u, czym mogę służyć? - powiedział miły głos z drugiej strony.

- Tu Hart, odznaka 1436. Potrzebuję lokalizacji szpitala, w którym zmarła Mela Wexler - odparł Richard, po czym wyrecytował numer dowodu osobistego kobiety, który najwyraźniej w mieszkaniu i zrobił zdjęcie telefonem.

- Oczywiście, poruczniku, proszę o chwilę cierpliwości.

Coś chrupnęło w radiu, a detektyw się wygodniej rozsiadł w fotelu.

- Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz - powiedział Faustino.

- Co takiego?

- Żałuję, że nie zdążyłem spytać... Ale widział pan tamtą torbę na stoliku koło kołyski? Była pełna różnych buteleczek i strzykawek, jakby lekarstw.

- Mmmhmm.

- Co tam robiły?

- Nie wiem, czy z kolei pan zwrócił uwagę, panie prokuratorze - odparł detektyw. - Możliwe, że nie, bo zielone światło wlatujące przez żaluzję nieźle to zasłaniało... ale zdawało mi się, że skóra i paluszki dziecka były przyciemnione.

- Hm... Może niebieskie...?

- Być może. Cokolwiek to jest, myślę, że wkrótce zrozumiemy.

- Wróciłam, poruczniku - powiedział głos z radia. - Mela Wexler zmarła 13 sierpnia tego roku w szpitalu kyriosa² Gotfryda, znajdującego się na Kirchen Straße w południowym Nordfeld. To obok historycznego monasteru pod tym samym wezwaniem.

- A więc szpital kościelny. Dziękuję pani, bez odbioru.

Radio ucichło.

- Czyli tam jedziemy?

- To się zgadza, prokuratorze.

* * *

Szpital kyr. Gotfryda
Rachingam, Republika Cydonii
4 września 206

Monaster kyriosa Gotfryda, jednej z czołowych postaci abbainizmu oraz religijnej dumy Cydonii, był najstarszym zabytkiem powstałym w Rachingam, który przez te setki lat od powstania miasta pozostawał niezmieniony przez wydarzenia historyczne. Tak samo jak wtedy, tak i dziś zamieszkiwali go zakonnicy Kościoła Świętego Rodziciela. Ci zakonnicy, a w zasadzie zakonnice (choć z wyjątkami), od kilku dekad prowadzili koło monasteru i świątyni też szpital, do którego przyjmowano bogatych i biednych równo. Taka kontynuacja tradycji rozpoczętej jeszcze na początkach Ery Wiosny Ludów, prawie dwa stulecia wcześniej - zakonnicy prowadzili tu szpital polowy dla żołnierzy armii Rocamadoura podczas Wojen Nowej Ery, w czasach gdy wojna dotykała i Półwysep Acydaliański, na którym leżała Cydonia.
Radiowóz zatrzymał się na przestronnym parkingu i Faustino zaraz poszedł krok w krok za detektywem Hartem. Porucznik wkroczył do szpitala, błysnął odznaką przed twarzą recepcjonistki i zażądał informacji. Recepcjonistka odesłała ich do dyrektora - był nim ojciec Columbus Leinster, człowiek-orkiestra, bo naraz zarządzał szpitalem, był proboszczem w kościele obok, oraz współpracował z zakonnicami w monasterze, które za to działały w szpitalu jako pielęgniarki.

- Porucznik Richard Hart, KMPR, czy mam przyjemność z dyrektorem tego szpitala?

- Tak, to ja, nazywam się Columbus Leinster. W czym mogę oficerowi i... panu pomóc?

- Jestem Faustino Whist, prokurator.

Uścisnęli sobie dłonie. Ksiądz nie był taki stary, jak Faustino się spodziewał - w zasadzie to był tylko parę lat od niego starszy i bardzo kudłaty. Faustino od razu dobrze się to skojarzyło - jego drogi brat, Noah, również był księdzem i też miał tak nieokiełznaną grzywę.

- Czy to w sprawie kradzieży w naszej parafii? Zgłosiłem niedawno kradzież kilku złotych świeczników z zakrystii, ale jeszcze nikt nie przyszedł...

- Kradzież...? - powiedział Hart. - Nie, przykro mi, jestem z wydziału zabójstw. Doszły mnie słuchy, że w zeszłym miesiącu w tym szpitalu zmarła niejaka Mela Wexler. Czy to prawda?

- Ach, rozumiem... Ale... Czemuż to pytanie? Ze strony detektywa z wydziału zabójstw? Czy istnieją podejrzenia dotyczące jej odejścia? - Ojciec Leinster poprawił okulary. - Ale tak, to prawda. Gdzieś miałem papiery w związku z tym...

- Chcę usłyszeć o okolicznościach, jakie to wydarzenie otaczały.

- Momencik...

Ksiądz-dyrektor podszedł do małego archiwum, jakie prowadził w gabinecie. Zaczął przeglądać szufladkę za szufladką, aż wyciągnął odpowiednią teczkę z podpisem "Mela Wexler".

- Mela Joanna Wexler, lat 33, urodzona 28 kwietnia 173, zmarła 13 sierpnia 206 w tym szpitalu, na sali porodowej numer 2...

- Jak zmarła?

- Pani Mela była anemiczką. Staraliśmy się go powstrzymać, ale doszło do zbyt silnego krwotoku poporodowego. Zmarła w ciągu godziny, pokój niech jej będzie w zaświatach...

- Czy jej mąż był obecny przy porodzie?

- O ile dobrze pamiętam, panie władzo. Ale... Och...

- Tak? - zapytał Faustino, gdy ksiądz zaczął się przypatrywać dokumentom.

- Proszę o chwilę...

Ojciec Leinster odłożył teczkę na biurko, tuż obok złotego triskelionu³, po czym wygrzebał z archiwum inną - podpisaną "Emily Wexler".

- Może to panów zainteresuje, jeżeli chodzi o okoliczności tragedii rodziny Wexler...

- To znaczy? - Hart zmarszczył brwi.

- Świeżo narodzona córeczka państwa Wexlerów, Emily... Krótko po narodzinach odkryliśmy, że ma poważną wadę. Zespół hipoplazji lewego serca, słyszeli państwo? Lewa komora była bardzo niedorozwinięta, znacznie ograniczając dotlenienie organizmu. Jeszcze parę dekad temu taki defekt kończył się śmiercią w ciągu godzin po narodzinach...

Faustino i detektyw spojrzeli po sobie.

- Widzieliśmy lekarstwa w mieszkaniu rodziny, a sama Emily wyglądała na zasinioną. Czy to ma związek?

- Tak, niestety, sinica nie zniknie do drugiej operacji - odparł ksiądz. - To prawdziwy cud, że tak szybko udało się znaleźć dostępnego kardiotorakochirurga i fundusze na leczenie... Opiera się ono na serii trzech operacji, które po kolei rekonstruują pewne części serca i zwiększają dotlenienie ciała do niemal 100%, pozwalając danej osobie żyć. Emilka przeszła pierwszą operację kilka dni po narodzinach i przez brak powikłań mogliśmy ją wypisać do domu po paru tygodniach. Za kilka miesięcy odbędzie się druga operacja, a rok po niej trzecia. Po niej dziewczynka będzie mogła funkcjonować jak zdrowa osoba, unikając jedynie intensywnych sportów czy dłuższego pobytu w górach, gdzie jest rzadkie powietrze.

Faustino odetchnął w duchu. Mała Emily da sobie radę.

- Ile taka procedura kosztuje?

- Nieco ponad trzynaście milionów marek, prokuratorze.

- Rozumiem...

Nie rozumiał. Edward nie był biedny, ale skąd wyczarował trzynaście milionów marek w ciągu kilku dni? Czy sprzedawał swój dobytek? Nawet gdyby sprzedał całe mieszkanie i samochód, to by nie starczyło. Faustino spojrzał na detektywa - ten ewidentnie rozmyślał o tym samym.

- Ma pan jeszcze jakieś informacje na ten temat, dyrektorze? - zapytał Hart.

- Co mogę państwu powiedzieć... Mogę zapytać, co się stało? Czy są wątpliwości względem śmierci pani Meli? Robiliśmy co w naszej mocy, by ją uratować... Niestety, Abba Ina⁴ daje, Abba Ina zabiera.

- Nie ma, spokojnie. - Faustino kiwnął głową.

- W takim razie nie wiem... Może chcą państwo namiary na lekarzy zajmujących się panią Melą i małą Emily?

- W razie czego się zgłosimy. Dziękuję. - Detektyw jeszcze raz uścisnął dłoń księdza i razem z Whistem opuścili szpital. - Zaczyna mi się rozjaśniać parę rzeczy, prokuratorze.

- Czyżby?

- Nie wierzę, że Wexler miał odłożone tyle funduszy, by od zaraz opłacić serię trzech specjalistycznych operacji. Jeszcze sprawdzę aktywność na jego koncie bankowym, ale myślę, że próbował zdobyć pieniądze sprzedając swój majątek. Dlatego mieszkanie jest takie puste.

- Też tak sądzę. Ale myśli pan, że uzbierałyby się z tego aż trzynaście milionów?

- Nie myślę, w tym rzecz. To nawet niemożliwe. Dlatego coraz bardziej skłaniam się ku swoim obawom...

- To znaczy?

- Potrzebował dużo pieniędzy. Potrzebował ich szybko. Mało kto daje takie kwoty szybko, nawet banki. A wiemy od pani Pyrrhuli, że w ciągu miesiąca od operacji kręciły się przy nim jakieś podejrzane typy, aż go znaleźliśmy martwego w hotelu. Widzi pan tu pewną opcję?

- Niezbyt...

- Oczywiście, jest pan jeszcze nowy. Myślę, że w życie Wexlera mogła wplątać się mafia.

Ciąg dalszy nastąpi...

----------

¹ Ariadni - Ariadnymi nazywa się odpowiednik świętych w abbainizmie.

² Kyrios - Kyriosami nazywa się odpowiednik mesjaszy w abbainizmie. Kanon religii przewiduje trójkę kyriosów, przy czym ustalonych zostało tylko dwoje, Kyrios Prawa (Afraz z Bejtu) i Kyrios Prawdy (Gotfryd von Schilling). Różne odłamy Kościoła spierają się na temat tożsamości Kyriosa Sprawiedliwości.

³ Triskelion - Kształt trzech równej długości ramion spotykających się na środku, symbol abbainizmu, niczym chrześcijański krzyż.

Abba Ina - Jak nazwa wskazuje, naczelna postać kultu w abbainizmie. Jedyny bóg-stwórca świata Arkadii, bijące serce planety, które swoją miłością wytworzyło świat wokół siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz