Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

środa, 25 września 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 4: Detektyw

Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 4 - Detektyw

Konstantine Straße
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

- Dzień dobry, porucznik Hart, zabójstwa. Co my tu mamy? - powiedział detektyw policjantce dyżurującej na Konstantine Straße, gdy tylko wyszedł z pojazdu.

- Oficer Jolyne Samstag, wydział patrolowy, odznaka 2340, melduje się! - Mundurowa o brązowych włosach spiętych w koński ogon napięła się jak strzała i zasalutowała przed przełożonym. - Melduję, że patrol samochodowy K-09 namierzył poszukiwany pojazd dziś o 9:24 w tym miejscu właśnie... o... tutaj!

Podbiegła do białego samochodu zaparkowanego na krawężniku i wskazała, nadal salutując.

- Zluzuj, Samstag - powiedział Hart. - To na pewno poszukiwany wóz?

- Tak jest! - Jeżeli napnie się jeszcze mocniej, to dostanie przepukliny. - Biały Carlo Rocamadour, rejestracja RA 07423! Nie ma mowy o pomyłce!

- Rozumiem. Oglądaliście z partnerem samochód?

- Melduję, że jedynie powierzchownie!

- Coś ciekawego?

- Melduję, że nie! Samochód jak samochód!

- Jakieś podejrzane okoliczności przy odkryciu?

- Nie, poruczniku! Stał zaparkowany jak teraz, jak wszystkie inne na tej ulicy! Gdyby nie wyczucie, nie znaleźlibyśmy go!

- Powinszować - odparł Hart. - Gdzie twój partner?

- Melduję, że jeżeli dobrze liczę, to teraz powinien mijać sklep odzieżowy dwie przecznice stąd!

- Możesz do niego wrócić. Wezwijcie kogoś z drogówki, by się tym zajął. My sobie obejrzymy znajdę.

- Tak jest, poruczniku!

Oficer Samstag jeszcze raz zasalutowała, nareszcie się rozluźniła i pobiegła w stronę jadącego nieopodal radiowozu. Faustino podszedł z zainteresowaniem do samochodu ofiary.

- A więc to nasza zguba? - zapytał.

- W całej postaci. Zajrzymy do środka.

Faustino pociągnął za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.

- Oj. Zamknięte. - W sumie nie wiedział czemu myślał, że to zadziała.

- Nie na długo. Pożyczyłem sobie pęk kluczy z domu Edwarda. Któryś musi być do samochodu.

- Klucze były w domu? Pan Wexler nie wziął ich ze sobą?

- Może to kopia.

- Albo wiedział, że nie wróci.

- Jakoś musiał odpalić samochód. Z resztą musiała istnieć kopia, pani Pyrrhula jakoś musiała otwierać i zamykać drzwi jego mieszkania.

- Racja...

Detektyw Hart popróbował paru kluczy, aż w końcu jeden otworzył zamek i drzwi rozwarły czeluści pojazdu otworem. Faustino włożył głowę do środka - uff, co za smród! Samochód spędził parę dni w słońcu, materiały się nagrzały i zaczęły emitować charakterystyczny zapach, którego pan Whist nie znosił.

- Nic tu nie ma - stwierdził porucznik. - Przynajmniej nic interesującego.

Istotnie, wnętrze samochodu niczym się nie wyróżniało na tle innych. Chyba tylko tym, jak czyste było. Nie na skalę czystości pokoju 227 w "Apolonii" - wtedy by musiało nie być foteli. Ale było schludne, poodkurzane, bez starych kubków czy innych opakowań. Pan Wexler chyba tu często sprzątał. Albo rzadko jeździł.

- Ustaliliśmy, że pan Edward nie pił zbytnio, prawda?

- Tak mi się wydaje - odparł Faustino na pytanie porucznika, który już oglądał tylne siedzenia.

- To ciekawe, skąd tu ta puszka.

- Hm?

Faustino spojrzał w tamtą stronę, a Hart pokazał mu podniesioną z podłogi za fotelem kierowcy czerwoną puszkę. Piwo "Rittmeister".

- No proszę - rzekł. - Czyli pan Wexler pojechał z Helios Straße na Konstantine Straße, a razem z nim zabrali się nasi hotelowicze.

- Na to wszystko wskazuje - odparł detektyw. - Mam prośbę, prokuratorze. Popilnuje pan samochodu? Ja sprawdzę jedno miejsce.

- Jakie miejsce?

- Ten lombard przed nami. - Hart wskazał otwarty sklepik, przed którym stał samochód. Szyld głosił "Herz Lombard". - Samochód stoi blisko. Może właściciel coś wie.

- Lombard... niech będzie.

Faustino w gruncie rzeczy nie lubił lombardów. Porozmyślał sobie o tym podczas zabawy kostkami w dłoni, gdy porucznik do jednego wszedł. Stary pan Whist prowadził takowy - a jego, swojego ojca, Faustino nie wspominał za dobrze. Wręcz przeciwnie.
Jego uraza do lombardzistów wcale jednak nie miała związku ze śledztwem - w przeciwieństwie do zaciekawienia czasem, jaki detektyw spędzał w tym obok. Dlatego ledwo zjawili się detektywi z wydziału drogowego, Faustino schował kostki do kieszeni i wielkimi krokami ruszył do lombardu.
Aż go zatkało, gdy wszedł - chociaż przy drzwiach drzemał sobie uroczy biały buldog, a półki lombardu były standardowo wypełnione mniej lub bardziej cennymi przedmiotami, ściany przybytku zdobiły krwisto czerwone flagi z głową czarnego jednorożca¹. Nad drzwiami na zaplecze wisiała ogromna dubeltówka, a nieco mniej widoczne zakamarki sklepu zdobiły symbole narodowe Cydonii, triskeliony, święte obrazki i pokreślone tęczowe flagi². Gdzieś się jeszcze przewinął stary kalendarz z gołymi paniami. A więc to tak! Wąsaty lombardzista w podkoszulku tylko nieco bielszym od jego skóry, z którym właśnie konwersował porucznik przy ladzie, był do szpiku kości faszystą!

- Sprawa jest jasna, Wolfgang. Mówisz co wiesz, albo notatka z adresem tego miejsca trafia do naczelnika obyczajówki - mówił Hart. Ani on, ani lombardzista nie zauważyli przybycia prokuratora, który ukrył się za rogiem.

- Richard, kumplu, co ja ci poradzę? - odparł wąsacz. - Nie siedzę przy ladzie całe dnie, z resztą nie widać z niej okna na ulicę. Nic nie wiem o żadnym Carlo!

- Gówno prawda. Nawet nie wspomniałem marki.

- Hmm, hm, hm... - Wolfgang pogłaskał się po złotych wąsach. - No słuchaj, biznes się dziś nie kręci przez tę sukę przed wejściem... Tak mnie to frustruje, że nic nie mogę sobie przypomnieć!

- Już ją odesłałem. Gadaj.

- Hej, hej, panie glino! Regularnych klientów już odstraszyła!

- Tym lepiej dla nich.

- Nie udawaj durnia, Hart.

- Pies cię jebał.

- Chciałbyś.

- Ile działka?

- 600 marek.

- Pokazuj trans.

Policjant położył na ladzie cztery banknoty, dwa 200- i dwa 100-markowe. Pan Wolfgang wygrzebał spod niej torebkę różowego proszku i też położył. Żaden jednak nie spuszczał dłoni z fantu.

- To jak, klasycznie?

- Lepiej, by to było dobre.

Obaj podnieśli dłonie z lady.

- Hmm... Ach! Coś sobie przypomniałem! - Wolfgang klasnął dłońmi. - Ten biały Carlo Rocamadour, tak... Przyjechał tu przedwczoraj, przed 16. Było w nim troje ludzi... Jak oni wyglądali...?

Detektyw podniósł torebkę z różowym proszkiem i schował do kieszeni. Lombardzista z prędkością światła schował banknoty pod ladę.

- A, pamiętam! Okularnik w pogniecionej koszuli, dryblas w kapeluszu, oraz suka w czerwonej kiecce! Ten pierwszy, chuderlak, wyglądał jakby był jedną nogą w grobie. Miał na ramieniu torbę na laptopa.

- Gdzie poszli?

- Nie wiem. Gdzieś w prawo.

- ...

- To tyle z mojej strony.

- Udław się, Herz.

Richard Hart obrócił się na pięcie i skierował do wyjścia. Dopiero przy nim zobaczył prokuratora, zjeżył się, ale nic do niego nie powiedział.

- Żegnam - rzucił jeszcze do wąsacza, przeszedł nad oblizującym się przez sen psem i z Whistem wyszli.

Porucznik przywitał się z detektywem z drogówki, po czym wsiadł z Faustino do ich radiowozu. Uruchomił silnik i zaczął jechać.

- Tak więc, panie prokuratorze... Dużo pan słyszał? - zapytał spokojnie, ale nie zerkając na Whista. Był spięty. Dał się przyłapać.

- Wystarczająco! - Faustino uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. - Co pan sobie wyobraża, detektywie?! Do czego doszło w tym lombardzie?!

- Do transakcji.

- Transakcji?! Proszę opróżnić kieszenie! Co to było?

Porucznik wyciągnął torebkę z różowym proszkiem i podał Faustino. Obejrzał ją dobrze - jej zawartość wyglądała jak gruboziarnista mąka, ale różowa, do tego miała czerwone grudki. Na swój sposób przypominała truskawkową owsiankę.

- Co to ma być? Czemu było warte 600 marek i szczątkowe informacje od świadka?!

- Nie było warte. Drań sobie pozwala na coraz więcej. Chyba się skończy nasza współpraca.

- WSPÓŁPRACA?! - wrzasnął Faustino. - CZY JA MAM PANA OSKARŻYĆ O KORUPCJĘ?!

- Ech. - Porucznik westchnął. - Okej, zatem wszystko wyjaśnię. Wolfgang Herz jest moim informatorem. Ma kontakty z mafią, więc ja kupuję u niego towar, a on mi mówi, co wie. Przynajmniej tak było do niedawna. Teraz daje coraz mniej informacji, a bierze coraz więcej za działkę.

- Co to ma być niby za towar? Narkotyki?

- Tak. To trans, jeden z patentowanych narkotyków rodziny Mallwitz. To z nimi związany jest Herz.

- I pan, zamiast aresztować tego faszystę, wspiera jego biznes! Za okruchy informacji!

- Też nie podobają mi się jego poglądy polityczne, panie Whist - uspokajał detektyw - ani usposobienie swoją drogą, ale samo to nie doprowadzi do jego aresztowania.

- Te worki narkotyków pod jego ladą, rozumiem, też nie? - zapytał Faustino sarkastycznym tonem.

- Owszem - powiedział Hart - ale nawet gdybym chciał, to nie mogę. Przekupni dealerzy to rzadkie źródło informacji, więc wszyscy są uznawani za informatorów przez władze wydziału. To KMPR funduje moje "zakupy".

- K-M-P-R!? - wrzasnął Faustino.

- I ma to dobry powód. Kiedyś i tak ich przymkniemy, wszystkich mamy na oku. Informacje o ruchach mafii zawsze się przydają. A każda działka sprzedana mi to działka, której nie kupi narkoman. Wie pan, prokuratorze, co robię z wszystkimi zakupionymi woreczkami transu?

- Strach zapytać.

- Palę w piecu. I nie ma.

- ...

- Przepraszam, że musiał się pan dowiedzieć w ten sposób, panie Whist. Ale długoterminowo to pomaga.

- Długoterminowo, no jasne! Niech ludzie się przedawkowują dzień w dzień, bo policja może się dowiedzieć, że Gangster A pierdnął w stołek!

- Jest to... z pewnością opinia, tak. Ale dane od informatorów jak Herz dawały policji dużo przewagi podczas Podziemnej Wojny. I od tego czasu, nie wiem czy pan wiedział, statystyki śmierci z przedawkowania znacznie spadły.

- Świetnie! Więc możemy im pozwalać dalej umierać!

- Wiemy, że Edward, Rachela i kapelusznik tu byli. Wiemy o której. Wiemy, że Edward nie był przez nich przetrzymywany i że miał ze sobą narzędzie pracy. To niewiele, ale jednak coś. W dodatku jeden narkoman dziś nie kupi swojej działki, bo kupiłem ją ja. Czy to aż tak źle?

- Tak! Tak! Znaczy... dobrze, że mamy te informacje. Ale nie dałoby się...? Ugh! Nie zamierzam z panem o tym więcej rozmawiać, poruczniku.

- Jak pan sobie życzy, prokuratorze.

Jechali wzdłuż większej ulicy. Zatrzymali się na światłach. Z radia grała pocieszna melodyjka. Faustino przerzucał w dłoni parę kostek.

- "Richard", "kumplu", "panie glino"... Przecież on z panem gadał jak z przyjacielem!

- Znamy się z Wolfgangiem od dłuższego czasu. Chciałem go aresztować z początku, ale wydział zaproponował mi "adoptowanie" go jako informatora. Ja mu obyczajówką grożę tak dla picu, oni o wszystkim wiedzą. Z tego co wiem, to u nich się zaczął ten system. Jeżeli tylko źródełko się wyczerpie, to pstryk i nie ma dilera.

- To jakaś paranoja...

- Takie jest życie w Rachingam.

- Nie podoba mi się to, panie Hart! Bardzo mi się nie podoba! - Faustino znów uderzył w deskę rozdzielczą i wbił wzrok w policjanta. - Niech mi pan powie, czy pan jest dobrym, czy złym gliną!

Detektyw nie odrywał wzroku od jezdni, ale widać było, że dokładnie analizuje i układa każde słowo swojej odpowiedzi. A może i nawet na nowo badał swoją naturę.

- Lubię myśleć, że dobrym. - Powiedział w końcu. - KMPR jest skorumpowany do cna. Ale to, co ja robię, to tylko czubek góry lodowej. Gdyby pan wiedział, co robią niektórzy.

- Gdyby pan był dobry, to by pan się do tego nie przyczyniał.

- To bym siłą rzeczy odszedł.

- Tym lepiej!

- Gdyby wszystkie dobre gliny odchodziły, to by były już same złe.

- Gdyby wszystkie dobre gliny zostawały, to by przestały być dobre.

Znów cisza. Porucznik nastroszył brwi.

- Pan wie, że prokuratura nie jest dużo lepsza? - powiedział cicho.

- Nie na mojej warcie!

- Hm. - Hart mógłby być pokerzystą ze swoją kamienną twarzą. - Z całym szacunkiem, prokuratorze, ale jeszcze się przekonamy.

Światło zrobiło się zielone, a detektyw wcisnął gaz. Kierowali się do miejskiego prosektorium.

* * *

Prosektorium RAM
Rachingam, Republika Cydonii
5 września 206

Rolę miejskiego prosektorium pełniła duża i nowoczesna kostnica na terenie Rachingamskiej Akademii Medycznej, chyba najbardziej prestiżowej uczelni, jaką miasto miało do zaoferowania studentom na Arkadii³. Dlaczego nie uniwersytet lub politechnika? Bo w tych kategoriach znacznie jaśniej lśniły Uniwersytet Norfolski i Politechnika Apolońska. Nawet sam Faustino studiował prawo w Norfolku. Jednak RAM było zdecydowanie najwybitniejszą szkołą medyczną, a fakt, że KMPR wykorzystywał ich kostnicę na rzecz znacznej większości zmarłych w mieście, zdecydowanie za tym przemawiał.

- To czym w ogóle była ta Podziemna Wojna, o której pan mówił, poruczniku? - zapytał Faustino, gdy wysiedli na parkingu.

- Spór między naczelnymi gangami i policją w mieście na przełomie wieku. Mafia zmiażdżyła rodzinę Taschner, która dotychczas kontrolowała czarny rynek.

- To kto teraz rządzi?

- Mallwitzowie. To oni przepuszczają najwięcej najlepszych narkotyków przez miasto i trzymają pozostałe rodziny na smyczy.

- I KMPR się na to godzi?

- Nie. Ale co można robić? Wydział przestępczości zorganizowanej się tym zajmuje od lat, bez skutku. Mallwitzowie to gigakorporacja.

- Nawet z tymi świetnymi informatorami?

- Nawet z tymi jakiejś jakości informatorami.

- Paskudztwo...

- Wiem, prokuratorze. Dlatego cieszę się, że są tacy, jak pan. Może jeszcze nadejdzie porządek w tym mieście.

- Na razie to jestem systemowo rozdziewiczany!

- To musiało nadejść. Dlatego też się trzymam wydziału zabójstw, zamiast obyczajówki czy gangów. Wolę mniej skomplikowane zagadki i chociaż trochę mniej brudne gliny. A propos, tędy do kostnicy.

Weszli do budynku i skierowali kroki przez chłodnawe korytarze, aż podeszli pod drzwi z napisem "Prosektorium". Detektyw nacisnął klamkę i weszli do zimnego pomieszczenia pełnego stalowych szaf wyłożonych szufladami. Na środku stał stół do autopsji, a na nim pod białym prześcieradłem leżał Edward Wexler. Jego prawy nadgarstek zdobiła opaska identyfikacyjna. To nie była pierwsza wizyta Faustino w miejskiej kostnicy, więc już zdążył przejść i przełknąć zawód braku kartonowych plakietek zawieszonych na palcach stóp ofiar - te były niestety niehigieniczne.

- ...Do you look like me, do you feel like me, do you turn into your effigy? Do you dance like this... foreveeer...? - nuciła pod nosem po belgrawsku⁴ blondynka w białym kitlu i biało-błękitnym szaliku, słuchająca muzyki w słuchawkach podczas pracy przy biurku.

- Dzień dobry, Betty. - Detektyw Hart popukał ją w ramię.

- AJ!

Kobieta błyskawicznie zerwała się na równe nogi, wypuszczając probówki pełne czerwonej cieczy z rąk na biurko. Na szczęście się nie potłukły (Faustino się domyślił, że to naturalne - jakie laboratorium kupiłoby tłukące się fiolki?).

- O nie! Nie, nie, nie, nie! - Z paniką w głosie zbierała probówki i każdą oglądała, coraz bardziej przerażona. - Niech to, niech to, niech to!

Ściągnęła słuchawki i się obróciła w stronę gości. Niesforna grzywka zlewała się kolorowo z jej czołem, póki nie nachodziła jej na czarne okulary. Uśmiechnęła się szeroko na widok detektywa, ujawniając szereg rekinio ostrych zębów.

- Richaaard! - zawołała i uściskała policjanta. - Jak dobrze cię widzieć! Jak miło!

- Cześć - odparł detektyw, klepiąc ją po plecach.

- A więc wpadłeś do mojej skromnej krypty? Nie zadowolił cię sam raport?

- Chcę poznać szczegóły. Poza tym chyba się jeszcze nie poznaliście z moim towarzyszem.

Kobieta wypuściła Harta z uścisku, poprawiła okulary i przyjrzała się przybyszowi z figlarnym uśmiechem.

- No, no! A co to za przystojnego młodego mężczyznę mi tutaj przyprowadziłeś! Witam, witam w moich skromnych progach! - Uścisnęła Faustino dłoń, co ten przyjaźnie odwzajemnił.

- To jest prokurator Faustino Whist, asystent Zahnrada. Prowadzi sprawę Wexlera. Panie Whist, to jest Betty Devise, naczelna koroner Rachingam.

- Bardzo miło mi poznać, pani Devise. - Skinął głową.

- Nawzajem, nawzajem, panie Whist! Ach, co za paskudna sytuacja... Tak mnie przestraszyliście swoim przyjściem, że zupełnie pomieszały mi się probówki z krwią! Akurat byłam w trakcie przygotowywania dla nich etykiet...

- Probówki z krwią? - zapytał Faustino.

- Tak, badam kilka otruć z ostatnich kilku miesięcy, wydział zabójstw podejrzewa seryjne morderstwo... Ale teraz nie wiem która krew jest czyja!

- W takim razie przepraszam - powiedział porucznik. - Nie chciałem cię przestraszyć.

- Trudno, poradzę sobie. Porównam znowu ich DNA i będzie git.

- ...

- ...

- Czy mogę już puścić pani rękę? - zapytał Faustino, którego dłoń przez tę całą rozmowę ściskała pani Devise.

- Jeżeli tylko pan sobie życzy, panie Whist.

Tak też zrobił.

- To jak? Do rzeczy? Wy w sprawie tego dżentelmena na moim stole, prawda? - zapytała naczelna koroner, wskazując martwe ciało Edwarda Wexlera.

- Dokładnie. Mówiłaś, że już po autopsji - odparł porucznik.

- I tak też jest! Biedaczek zdecydowanie za mało się ruszał. Witaminy D jak na lekarstwo, bladziutki jak gotowany kurczak, wygłodzony... Co on, jakiś asceta?

- Programista - powiedział Faustino.

- Tym gorzej - westchnęła pani Devise. - Ale wy nie z tym, prawda? Więc co do powodu śmierci: chyba was nie zaskoczę, że został mu skręcony kark?

- Ani trochę.

- Świetnie! Ale patrzcie, patrzcie, jak mu go nastawiłam! Jak nowy!

Rzeczywiście, głowa pana Wexlera już była w normalnej pozycji. Na szyi nadal było widać uraz po takim naciągnięciu mięśni i skóry, ale przynajmniej już przypominał człowieka, a nie postać z horroru.

- Tak. Kark wykręcony jak się patrzy, rdzeń kręgowy oczywiście przerwany, co doprowadziło do zgonu. Doszło do tego około godziny 16, może 16:30. Ach, a zasinienie wskazywało na długotrwałe utrzymanie ciała w pozycji embrionalnej, co zgrywa się z twoją teorią o przewiezieniu go w walizce, Richard - mówiła.

"To była również moja teoria", pomyślał Faustino.

- Ponadto ciało było długo związane jakimś mocnym sznurem, a może kablem. Za jakiś czas powinnam być w stanie to ocenić i wam załatwić jakąś próbkę. Ale nie, nie, nie to jest wszystko najciekawsze! Wiecie, co jest najciekawsze?! - zawołała koroner, uderzając w stół operacyjny. Ciało pana Wexlera zadrżało. - Najciekawsza jest zawartość jego żołądka! Wiecie, co tam jest? Kawa! Mnóstwo kawy!

- Może to jednak moje zwłoki - powiedział porucznik Hart, biorąc łyka z termosu.

- Ale to nie wszystko, Richard! Panie Whist! Wiecie, co jeszcze pochłonął nasz programista przed śmiercią?

- No...? - Faustino zaczął nasłuchiwać.

- Środki usypiające! Tonę środków usypiających! Okej, tona to złe słowo, ale dużo! Na tyle dużo, by naprawdę szybko padł jak długi.

- Jesteś pewna, że to go nie zabiło? - zapytał porucznik.

- Richard! Przysięgam na grób mojego brata, że...!

- Twój brat żyje.

- Mniejsza!

- Też mam brata - powiedział Faustino.

- Środki! Środki! - przerywała koroner. - Nie zabiły go! Jest ich za mało! Ale uśpiły i znieczuliły, to na pewno. Ponadto nie były podane w formie tabletek do rozpuszczenia w żołądku, one już przy podaniu były rozpuszczone. Mogę się tylko domyślać, że w kawie.

- Niekoniecznie - mówił detektyw. - Ale jest to opcja. Hm... A więc przed śmiercią był uśpiony. To ciekawe. Co pan o tym sądzi, prokuratorze?

- Jego kark był skręcony komicznie mocno. Gdyby był w tym momencie uśpiony, mogła tego dokonać osoba o mniejszej sile fizycznej, bo by miała więcej czasu i brak oporu.

- Sugeruje pan panią Rachingam?

- Nic nie sugeruję, poruczniku. Stwierdzam fakt.

- Dobrze. Betty, czy to wszystkie rewelacje dotyczące ciała?

- Czas zgonu: 16-16:30, śmierć przez przerwanie rdzenia kręgowego, ofiara przed śmiercią była naszprycowana rozpuszczonymi środkami nasennymi, po śmierci za to długo przetrzymywana w jakimś zamknięciu, najpewniej w walizce. Wszystko spisane tuuutaj! - dyktowała jak z karabinu, jednocześnie sięgając po dokumenty nadal leżące w drukarce. Schowała je do teczki z napisem "Wyniki autopsji", podpisała nazwiskiem ofiary i numerem sprawy, po czym podała śledczym.

- Dziękuję, Betty. To wielka pomoc. - powiedział detektyw.

- Powodzenia dalej, kochasie! Muszę ogarnąć te fiolki... - Założyła słuchawki i wróciła do pracy przy nuceniu. - Do you feel like this forever...

Faustino nie zdążył się pożegnać, więc tylko skinął głową w stronę jej pleców i wyszedł za porucznikiem. Pan Hart wyprowadził go z uczelnianej kostnicy i wsiedli do radiowozu.

Ciąg dalszy nastąpi...

----------

¹ Czarny jednorożec - Jeden z wielu symboli cydońskiego nacjonalizmu. Narodowym symbolem Cydonii jest czarny pegaz, poprzez uzbrojenie go w ostry róg faszyści przygotowują go do obrony narodu przed jego wrogami.

² Tęczowa flaga - Tak jak w naszym świecie, w Arkadii jest to symbol ruchu LGBTQ+.

³ Arkadia - Oprócz bycia nazwą świata Zbrodni Arkadii, "Arkadia" jest też nazwą planety, na której toczy się akcja.

Republika Belgrawii - Państwo na południowy wschód od Cydonii, we wschodniej części kontynentu. Ponieważ Cydonia i Belgrawia były jednymi z największych sił kolonialnych podczas Ery Horyzontów, ich języki stały się jednymi z najpopularniejszych "międzynarodowych" języków, z naciskiem na belgrawski - stąd jego częsty użytek w popkulturze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz