Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

niedziela, 3 listopada 2019

Jean's Bizarre Adventure - This Night


Kawiarnia Omega, Paryż, Francja, 17 listopada 2041
- Już się upewniłam - mówiła Betty do Jeana, gdy weszli do przytulnej kawiarenki w centralnej części Paryża, tam gdzie stare budynki przesłaniały kolorowe, trójwymiarowe banery i neony reklamowe. Stylizowana na lata '80 zeszłego stulecia "Omega" na pewno była oazą spokoju w tym ruchliwym miejscu. - Wstrzymano poszukiwania. Co się będą uganiać za jednym chłopakiem z poprawczaka? Jednak na wypadek Charles zapłacił też właścicielowi tego miejsca, by ani on ani pracownicy w razie czego nie wspominali o naszej obecności tutaj.
- Uff...
Stanęli przy kasie, a gdy od niej odeszli, w dłoniach już mieli po kawałku szarlotki. Zajęli stolik w kącie przy ścianie, Betty wyciągnęła z torebki mały zeszycik z przypiętym ołówkiem. Miał okładkę obitą płytkami grafenu, które można było palcem przekładać na drugą stronę z innym kolorem, jak na popularnych cekinowych poduszkach, aby przykładowo rysować sobie wzorki.
- Proszę. To dla ciebie. - Wręczyła przedmiot w ręce Jeana.
- Zeszyt? Ale po co?
- Zapisuj sobie informacje o Standach. Działanie, użytkownik, możesz szkicować wygląd i tak dalej. Losy użytkowników Standów są ze sobą splecione, nie ma szans byś nie spotkał ich więcej niż Urgent France, dobrze więc jest je znać. To nieokiełznana siła... Zobacz, nawet już ci zrobiłam przykładowy wpis z moim Tonight Josephine. A, no i rzecz jasna, inne rzeczy też sobie w nim w razie czego zapisuj. Technologia poszła do przodu, ale nadal nie zwiększyła ilości pamięci w mózgu ludzi.
- Ale krzywo rysujesz... Czy mi się wydaje, czy rondo jej kapelusza nie było takie wielkie?
Betty zmarszczyła brwi. Poprawiła szal i nic nie odpowiadając wsunęła sobie do ust kawałek szarlotki.
- No już się nie dąsaj, nie jest tak źle. - Jean zamknął zeszyt i schował do kieszeni. - Opowiesz mi o tych terrorystach?
- Équipe de Révolte. Przynajmniej sześć osób starających się zabić ważne osoby w rządzie. Mają zwyczaj atakować w ważne dni, żeby te zabójstwa były widoczne dla całej Francji. No i, jak się domyślasz, wszyscy mają Standy.
- Wiecie coś o nich? O tych ludziach?
- Ich nazwiska są znane, ale to nic nie daje przy braku wiedzy o miejscu ich pobytu.
- Czyli nie zawsze się kryli?
- Kiedyś byli przywódcami partii przeciwnej tej, do której należy prezydent Rocamadour. Antykościelne i lewicowe poglądy nie sprzyjały ich poparciu, a potem wyszło na jaw że stali za śmiercią ministra spraw zagranicznych. Próbowali to upozorować jako wypadek, ale zostawili sporo obciążających dowodów. Zdelegalizowano ich, a fala zabójstw trwała nadal.
- Nazwiska. Chcę je zapisać.
- Delest Cime, Geraldine Routine, Vert Bois, Armes Rosier, Boogie Bumper, no i ich przywódca: Eryk Hommes de Voiture. To na jego eliminacji nam zależy najbardziej.
- Hommes... De... Voiture... Dobra. Będę pamiętał.
- Nie wiemy wiele o ich Standach. Większość zamachów przeprowadzają wspólnie, ale ciężko nam cokolwiek zrozumieć. Przykład, podczas koncertu Trish Uny w grudniu zeszłego roku, wtedy gdy zginął poprzedni minister gospodarki, najpierw widziano ich w jednej grupie. Minutę później już byli rozdzieleni po punktach, w które by w tym czasie nie dotarli. Strażnicy na tyłach leżeli zakrwawieni, ale żywi. Ci od zachodu powpadali w śpiączki, a ze wschodu wtopili się w żelazne kraty. Wszyscy przeżyli - oprócz ministra, któremu właśnie na scenie Una dawała autograf, ku uciesze fanów. Znikąd obok niego zjawili się Routine i de Voiture, zadali mu po trzy ciosy nożami w pierś i zniknęli. Nikt nawet nie zdążył mrugnąć.
- Zrzygałbym się ze strachu, gdybym był tego świadkiem, szczególnie będąc tuż obok. Biedna pani Una...
- To ogólnie była tragedia, jeden z głośniejszych ataków. Może było zauważone coś jeszcze, ale nic o tym nie wiemy. - Wzięła kolejny kęs ciasta do ust.
- Trzeba się będzie temu przyjrzeć. Ja bym zaczął poszukiwania od... A tobie co?
Betty krzywiła się, jakby ktoś ją powoli nadziewał na nóż.
- Moje... Plecy... Agh...
Jean wstał, skoczył za jej krzesło i spojrzał na wskazywane przez nią miejsce.
Coś było na jej skórze, tuż pod karkiem. Mała, pomarańczowa kostka, z gwiazdami życia na każdym boku, ze szczęką i ząbkami. Wgryzała się w jej plecy, aż ciekła krew.
BONA! - Pięść Je M'amuse strąciła to szybkim uderzeniem i rzuciła na ścianę. W miejscu, gdzie to było, pozostały ślady zębów. Betty odetchnęła z ulgą.
- Uff... Do jasnej cholery, co to było? Chyba nie jakiś przerośnięty kleszcz, prawda? Nienawidzę kleszczy...
- Nie... To coś bardzo dziwnego...
Kostka oderwała się od ściany, skierowała "twarzą" na Jeana i rzuciło na jego rękę. Chłopaka zabolało jak cholera, czuł jak kostka wysysa mu krew. Wtem się oderwała, bardziej wypełniona i bardziej pomarańczowa, po czym odleciała.
- Co do... Co to...? - jęknął.
- To musi być Stand! Gońmy to! - Betty wstała i pobiegła za kostką. Jean za nią.
Wybiegli z kawiarni na chodnik. Kostka leciała jak gdyby nigdy nic, a Betty i Jean przepychali się między ludźmi wracającymi z pracy, jako że było już po szesnastej.
- Zobacz, tam jest druga!
Faktycznie, do kostki dołączyła kolejna, taka sama.
- A tam trzecia! I czwarta! Ile ich jest?!
Kostki zlatywały się z różnych miejsc, łączyły się. Konstrukcja z nich kształtem przypominała już głowę. Szyja, tors... macki? Tak z kosteczek złożył się Stand.
- Zaraz go zatrzymamy... - warknął Jean.
- Stój, on może nas...!
BONA! BONA! C'EST BONANA! 
Ręce Je M'amuse przytrzymały macki wrogiego Standa i zaczęły go okładać. Z uderzonych miejsc wyleciało po kilka kostek, zrobiły po kółku i wróciły na swoje miejsce. Za to sam Stand zwrócił swoją pozbawioną twarzy głowę w stronę Jeana, rozpadł się na części i oblepił go w całości. Tysiące malutkich ząbków wbiły się w skórę Jeana.
- AAAA! - wrzeszczał, gdy potknął się i upadał na wąską uliczkę, w którą właśnie wbiegli z Betty.
- Trzymaj się! Tonight Josephine!
- ALCAZAAAAR!
Pięści jej Standa gniotły kostki i zamieniały je w tycie szufladki pełne krwi Jeana, która zaraz się z nich wylewała. Wtedy kostki-szufladki leciały na ziemię i zaczynały stukać smutno o czerwoną ciecz, chcąc ją ponownie zebrać. Zaraz Jean był wolny.
- Agh... Cholera, ale boli mnie skóra... Czyli tego chcą? Krew? Tylko i wyłącznie?
- Moment...
Jedna szuflada zamieniła się z powrotem w kostkę, wychłeptała trochę krwi i znów rzuciła się na Jeana.
- Chcą krwi i przy okazji ciebie... - Betty z powrotem zamieniła ją w szufladę. - Czemu uderzyłeś tego Standa? Miał nas doprowadzić do użytkownika!
- Chciałem tylko... Ugh...
- Przestań być taki porywczy. Pomyśl lepiej co zrobić.
- Musimy znaleźć użytkownika, czyli... Stand musi o mnie "zapomnieć", wrócić do swojej formy i lecieć dalej. Raczej nie są zbyt inteligentne, mógłbym użyć fali psionicznej by im zadać obrażenia wewnętrzne, skupią się wtedy na powrocie do bazy, gdzie pewnie będą mogły się zregenerować.
- To do roboty!
Jean przywołał Je M'amuse, a Betty za jednym zamachem odmieniła wszystkie kostki. Usłyszeli, jak wibruje powietrze - fale z anteny na głowie jego Standa atakowały kostki. Uspokoiły się nieco, z niektórych zaczęła kapać krew. Oboje Jean i Betty zaczęli się powoli odsuwać.
- Chyba starczy...
Przestał nadawać.
- Cholera, cholera, cholera! - Zaczął uciekać, gdy kostki znowu zabrały się za gonitwę. Betty pobiegła za nim, wylecieli z zaułka i wpadli na taksówkę. Betty otworzyła przednie drzwi, wypchnęła wcinającego z radością kanapkę kierowcę i kiedy tylko do środka wskoczył Jean, przyciskiem zamknęła wszystkie drzwi. Kostki rozbiły się na szybie. Betty wcisnęła pedał gazu, a pojazd natychmiast wystrzelił na drogę. - Uff... Huff... - ziajał Jean - Co teraz?
- Nie wiem, musimy robić kółka po okolicy aż coś wymyślimy...
- Ech... Ech...
- Przestań wzdychać bo mnie dekoncentrujesz, jasna cholera... - mówiła, wymijając fiata. - Gonią nas jeszcze?
Jean się obejrzał.
- Ano.
- Szlag...
Kostki dobijały się do tylnej szyby. Jeana przeszedł dreszcz, gdy zobaczył że niektóre z nich zaczynały gryźć szkło.
- Cholera, gaz, gaz, gaz!
Przywołał Je M'amuse i usadził go u stóp Betty, ramionami wciskając pedał gazu. Taksówka pomknęła szybciej, ale wbudowany ogranicznik prędkości sprawił że oddalili się od kostek tylko trochę.
- Co ty robisz?! Chcesz nas zabić!? - Betty użyła Tonight Josephine by odepchnąć Standa Jeana i przejęła ster, ale nie zwolniła. Zauważyła, że kostki nie dawały już rady się zbliżać.
- 60 kilometrów na godzinę to chyba ich limit. Jean, masz komórkę?
- Mam... - Wyciągnął z kieszeni małe CP.
- 841 258 298, to numer do Charlesa. Daj mu znać!
- Już...!
Chłopak zaczął wpisywać numer.
* * *
Bar "Glitter & Gold", Paryż, Francja, 17 listopada 2041
- Hmmm... Achhh... - westchnął błogo Charles, wciągając kolejną kreskę kryształu.
Jego telefon zaczął wibrować. Spojrzał - nieznany numer. Połknął roztwór wytrzeźwiający, w parę sekund ochłonął i odebrał.
- "Glitter & Gold" czyli twoja dolina królów, najwyższa jakość usług wśród klubów nocnych, Charles Grisloup przy telefonie, słucham? O, Jean! Aha... Aha... Tak... Fajnie... Och... Stand...? Rozumiem... 60 kilometrów... Poproszę bliźniaki Osbourne o przeczesanie miasta, zadzwonię za kwadrans. Tak. Powodzenia.
Rozłączył się i wybrał inny numer. Praktycznie od razu odebrano.
- Halo, René? Tak, to Charles. Jeśli jest tam z tobą Leo, to wiedzcie, że potrzebuję waszej pomocy...
* * *
Rue de Boétie, Paryż, Francja, 17 listopada 2041
Betty już siódmy raz pod rząd jechała tą ulicą. Była coraz bardziej sfrustrowana, tak samo Jean.
- Czemu to dalej nas ściga? Nie męczy się?
- Standy automatyczne się nie męczą. Grr, po co żeś go uderzył?
- Tak wyszło, no...
- "Tak wyszło, no...". Nie ma tak wychodzić! Mieliśmy już być u Charlesa! Długo jeszcze będzie trwał ten kwadrans?
- Zaraz powinien... O, już dzwoni! Halo? - Jean włączył komórkę na głośnomówiący.
Uh, Jean, jesteś! Super, czyli żyjesz, Betty zakładam że też. Słuchaj, bracia namierzyli trzy miejsca gdzie może być użytkownik, żadne nie jest daleko. O dziwo, każde z nich to hotel. Leo włamał się do ich systemów i pogasił neony i billboardy, po tym je poznacie. Jak Stand będzie zyskiwał na prędkości i sile, to znaczy że to ten. Powodzenia! - Rozłączył się.
- Jak oni to... Tak szybko?
- Bracia Osbourne specjalizują się w szybkim przeczesywaniu dużych obszarów, kiedyś pewnie się dowiesz. Patrz na kostki, zaraz miniemy pierwszy hotel!
Jean obejrzał się. Mimo przejechania obok pierwszego budynku, dalej nie mogły się doczłapać do taksówki. Tak samo było przy drugim hotelu. Dopiero przy trzecim lekko przyspieszyły i zaczęły wgryzać się w szybę.
- To tu!
Betty w mgnieniu oka zatrzymała pojazd (wbił się w śmietniki) i razem z Jeanem wyskoczyła na zewnątrz. Trzymając go za rękę użyła Tonight Josephine by szufladki z chodnika wystrzeliły ich pod drzwi hotelu. Akurat ktoś wychodził, więc wpadli do środka, a drzwi zamknęły się za nimi. Kostki, rzecz jasna, zaraz zabrały się za gryzienie szkła.
Zbyli recepcjonistkę i ochroniarzy, weszli do windy i zanim zamknęły się drzwi, kostki wleciały do budynku i jedna nawet zdążyła wpaść do nich zanim się zatrzasnęły. Na szczęście jedna to nie był problem dla Je M'amuse, który złapał ją między palce. Była galaretowata, wewnątrz niej niczym truskawkowe nadzienie pływała krew Jeana.
- Obserwuj reakcje, im będzie się silniej wyrywać tym bliżej celu będziemy. - doradziła Betty.
- Huff... Słusznie...
Winda ruszyła. Z głośniczków poszła spokojna muzyczka. Stali tak we dwójkę, nad nimi wisiał Je M'amuse trzymając wierzgającą się kostkę. Jean tupał nogą w rytm muzyki.
- Przestań.
- Przepraszam.
Kostka wierzgnęła mocniej, gdy wyświetlacz pokazał siódme piętro. Betty zatrzymała windę, wyskoczyli zaczęli przechadzać się po korytarzu, aż kostka była już tak silna, że wyślizgnęła się spomiędzy palców Je M'amuse i zaczęła wgryzać mu w dłoń. Stand Jeana tylko chwycił ją całą garścią i już nie wypuścił.
- To chyba tu. - powiedział, gdy stanęli pod mieszkaniem 77.
Tonight Josephine...
Szybkie dotknięcie zamka i ten wypadł, zamieniony w szufladkę. Jean kopnął drzwi i wkroczyli do mieszkania.
- Co wy... Kim wy...?! - jęknął młody blondyn w okularach. Stał z rozpiętym rozporkiem nad miską pełną czerwonego płynu, który uzupełniały... pomarańczowe kostki.
- Ty... - Je M'amuse wypuścił jedną, ta poleciała nad miskę i wypluła krew Jeana. - Cholerny sukinsynu...
- Wy... Też macie te moce? Tego... Tego nie przewidziałem.
- Mogę go pobić? - spytał Jean.
- Zaczekaj chwilę. Kim jesteś? Co to za Stand?
- No... Uhm... - Mężczyzna zapiął rozporek. - Ten... Za-Zachariah. Zachariah Lucarda. A moja umiejętność... "Stand", jak go nazwałaś, to This Night. - Kostki zaczęły przyjmować regularną formę. Głowa, tors, nawet tym razem ręce i nogi. Z postury This Night przypominał swojego użytkownika, czyli chuchro. - Tak go nazwałem. Rozsyłam go po mieście i zbieram krew, bo mam lekki fetysz i...
- Daruj sobie. Skąd i czy długo go masz.
- Parę tygodni temu... Sam się pojawił... Mógł mi przynosić krew wybranej przeze mnie grupy, a że dzisiaj miałem ochotę na BRh+ to co miałem nie korzystać...
- Cholera. Myślałem że chłopak co w poprawczaku jadł własne smarki był dziwny.
- Nie nam to oceniać, Jean. Ty, Zach. Przysięgasz, że już nie będziesz kradł ludziom krwi, której mogą, nie wiem, potrzebować do życia?!
- Przysięgam! Tylko proszę, zostawcie mnie, wasze Standy wyglądają na silne w porównaniu z moim...
- Wierzę Ci. Nie ukarzemy cię za to, co robiłeś ludziom. Ale za nasze problemy... Jean, uderz go. Dwa razy.
- Tak jest... - Chłopak uśmiechnął się, błysnęły oczy zarówno jego jak i Je M'amuse.
- Nie! Nie! NIE! - Zanim Jean zrobił choćby krok, Lucarda już leżał na ziemi.
- Chyba zemdlał ze strachu.
- To już go zostaw. Chodź, zjemy sobie lody. Ja stawiam.
- Ja chcę jabłkowe!
-------------->
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Standy z tego rozdziału:




Nazwa: This Night
Stand User: Zachariah Lucarda
Wygląd: Nieznana, ale bardzo duża ilość galeretowatych kostek o rozmiarze 2×2×2 cm. Nie mają oczu, ale mają usta z zębami. Po bokach widać niebieskie gwiazdy życia, widywane zazwyczaj na karetkach pogotowia ratunkowego. Stand może złożyć się w postać fizyczną, nie ma wtedy cech szczególnych, oprócz chuderlawej postury.
Działanie: Automatyczny. Używając swoich ostrych zębów, kostki wysysają trochę krwi swoich ofiar (grupę wybiera użytkownik) i przynoszą w sobie do użytkownika. Zaatakowane po drodze będą polowały na atakującego, aż opróżnią go z całej krwi. Kiedy są wszystkie w pobliżu Usera, mogą przybrać formę krótkodystansową, jednak nadal nie mogą walczyć bo Stand nie jest do tego przystosowany, a za to będą przekazywać obrażenia, więc Zach robi zazwyczaj tylko na pokaz. Stand zrodzony z jego fetyszu krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz