Zbrodnie Arkadii:
Porcelanowy Słonik
Bunkier pod Konstantine Straße 10
Rachingam, Republika Cydonii
8 września 206
Ostatni akt śledztwa w sprawie zabójstwa Edwarda Wexlera rozpoczął się właśnie tutaj - w zakurzonej podziemnej klitce z betonu, gdzie jedynymi odczuciami były szum wentylacji i przytłaczająca atmosfera setek najróżniejszych niezbyt dużych przedmiotów na półkach, stole i podłodze. Spośród tony modeli, pudełek, zastaw, hełmów, skrzynek, toreb i innego nieopisywalnego szmelcu, który Wolfgang pewnie sprzedawał, wystawało tylko kilka przedmiotów, na które świecący latarkami śledczy-włamywacze od razu zwrócili uwagę.
- Prycza... - mruknął Faustino.
Pod ścianą przeciwległą do drabiny wisiała prycza, a na niej materac z poduszką i zwiniętą w naleśnik kołdrą. To pewnie tutaj sypiał Marco, ale teraz prycza była pusta.
- Walizka... - szepnął Richard.
Koło jednej z szaf stała duża walizka. Wystarczająco duża, by zmieścić skulonego chudego człowieka. Skoro Mallwitz mieścił się w tym zejściu do bunkra, to ta waliza też mogła. Faustino oczywiście ją rozpoznał - identyczna jak ta z nagrań w hotelu. W niej przemycono martwe ciało programisty...
- Szpula... - powiedział Faustino.
Po drugiej stronie małego bunkra stała wielka szpula owinięta grubym przewodem elektrycznym. Faustino wziął od detektywa próbkę otrzymaną wczoraj od koroner Devise i porównał ze zwiniętym kablem - nie zgadzał się jedynie kolor. Trzeba będzie to zbadać szczegółowo, ale Faustino nie miał wątpliwości, że to właśnie tym kablem związano ciało w walizce, a potem nim spuszczano meble z drugiego piętra hotelu do ciężarówki Pauliny de Batteux. Możliwe, nie, na pewno nawet znajdą na nim DNA ofiary.
- Ciuchy i laptop... - wskazał Richard.
Wewnątrz walizki znajdowały się jasne jeansy, beżowy t-shirt, majtki, skarpetki, buty i czarna torba na laptopa. Nie było wątpliwości do kogo należały te przedmioty: Edward Wexler. Rzeczywiście odnaleziony był kompletnie nagi, przykryty tylko hotelowym szlafrokiem, a z własnych rzeczy posiadał jedynie okulary. Jaki był cel tego zabiegu? Faustino nie wiedział, ale wiedział za to, że z posiadania rzeczy ofiary w piwnicy nawet najlepsza prawniczka Mallwitza nie wytłumaczy.
- Świeczniki...
Na jednej z półek stało kilka złotych świeczników wyłożonych rubinami, identycznych jak kościelne. Trzeba będzie je pokazać ojcowi Leinsterowi - a nuż to jedne z tych, które ukradł Baer.
- Słonie...
I w końcu przyszła pora na, o ironio, słonia w menażerii - na zawalonym książkami i pudełkami stole stał otwarty karton z plastikową podstawką w środku. W prawie każdym specjalnie ukształtowanym wgłębieniu w plastiku stał mały słoń z porcelany, każdy biały i w kwieciste wzorki. Opis na kartonie głosił: "Figurka porcelanowa, słoń, różne wzory. Kraj produkcji: Republika Amladvipy¹".
- To one... - mówił Faustino. A więc to był ten zapas, który znalazł u siebie Mallwitz. Tu był...
- To już nieważne. - Wyrwał go z zadumy detektyw. - Mamy to, po co przyszliśmy. Wychodzimy stąd, pan sporządza nakaz i natychmiast wchodzą wezwane posiłki. To nie będzie na marne.
- Tak...
Już się odwrócili i mieli wyjść z bunkra, ale rozległ się szelest i kliknięcie.
- Nie. Tak. Szybko.
To
nie był głos Faustino. Nie był to też głos Richarda. Stłumiony wysoki
głos wyszedł zza ich pleców, od strony pryczy. Włamywacze powoli
odwrócili wzrok.
Ze zwiniętej kołdry wysuwała się chuda ręka
ściskająca w dłoni odbezpieczony rewolwer. Palec o czerwonym paznokciu
spoczywał na spuście, gotowy za niego pociągnąć w każdej chwili.
- ...
- ...!
Zatkało ich. Nie mogli nic robić, tylko się patrzeć.
Ręka
z rewolwerem zaczęła się coraz bardziej wysuwać spod kołdry, nadal
mierząc we włamywaczy. Za nią wysunęło się chude, blade ciało kobiety w
czerwonej sukni, oraz głowa o gęstych blond włosach i wielkich,
drżących oczach.
- Ani kroku dalej! - zawołała.
Lęk
w jej wzroku i rozmazany makijaż nadawały jej twarzy niemal szaleńczy
wyraz, choć Faustino wiedział, że teraz zmysły ma pewnie ostrzejsze niż
kiedykolwiek - w każdej chwili mogła się stoczyć walka o jej życie.
A więc to ona, kobieta w czerwieni, stanęli ze sobą oko w oko po raz pierwszy. Morderczyni Edwarda Wexlera...
- ...Rachela Rachingam... - wyszeptał na jednym oddechu Faustino.
- Blisko - powiedziała. - Löwenmaul. Judit Löwenmaul.
- Judit... Löwenmaul? - zapytał Hart. - Tego nazwiska nie było wśród dłużników Mallwitza...
- Bo nie jestem jego dłużniczką! - Judit wymusiła uśmiech półgębkiem, stając na kolanach. - A przynajmniej... nie taką formalną. ALE! To ja mam was na muszce! To ja zadaję pytania!
Judit Löwenmaul wstała z pryczy i na bosaka stanęła naprzeciw włamywaczom, wciąż w nich mierząc z naładowanej broni.
- Ściągać maski, gnojki. Ściągać natychmiast!
Musieli posłuchać. Ostrożnie zsunęli kominiarki.
- Ha... Ha, ha! No proszę! - Judit się śmiała. - Co za spotkanie! To gliniarz i prokurator!
- A więc wiesz, co tu robimy, prawda? - odezwał się Hart. - Skoro nas znasz. Marco ci powiedział, prawda? Może pokazał nasze zdjęcia?
- ...!
- Edward Wexler. Ty go zabiłaś, prawda? - spytał.
- Nic im nie mów, złotowłosa! Już tam idę!
To znów nie był głos ani śledczych, ani Judit. Ale cała trójka znała ten dochodzący z góry niski ton. Szurnęła klapa i po drabinie ociężale zaczął schodzić on. Gdy zszedł, okazał im się w pełnej krasie swojej masywnej budowy obitej w wygodną piżamę, trzymając wymierzoną w nich dubeltówkę. Faustino widział ją wcześniej - wisiała w lombardzie, nad wejściem na korytarz.
- No, no, no - powiedział Marco Mallwitz. - Znowu się spotykamy, panowie Whist i Hart. Nie zajęło długo, widzę.
Wspomnieni panowie byli otoczeni. Na lewo i prawo ściany, przed twarzą dubeltówka Mallwitza, za plecami rewolwer Judit. Jedyną deską ratunku był pistolet detektywa Harta, ale jakikolwiek fałszywy ruch z jego strony i obaj mogli iść na kolację z Wexlerami.
- Widzę, że znaleźliście moją skrytkę. Sporo wam zajęło, nie sądzicie? Skaranie boskie z policją w tym mieście. - Mallwitz się wyszczerzył. Między zębami trzymał zapalonego papierosa, którego cuchnący, smolisty dym już wypełniał słabo wentylowane pomieszczenie. - To co ja mam teraz z wami zrobić, robaczki?
- Marco...! Dlaczego oni tu są?! Mówiłeś, że będę tu bezpieczna! - wykrzyczała Judit.
- Nie posądzałem naszego duetu o takie jaja, nie powiem - wydudnił ganster. - A jednak postanowili się tu włamać, byle mnie udupić. Whist, ta twoja Karen to architekt, nie?
- ... - Faustino odrętwiały wszystkie mięśnie. Nie mógł wykrztusić ani słowa.
- Tak. Czy. Nie!?
Przed oczami Faustino pojawiły się dwie mroczne otchłanie wylotów dubeltówki.
- Tchaak...! - wyhuczał.
- No. Wiedziałem - powiedział Mallwitz. - Ona was tu zaprowadziła, nie?
Śledczy spojrzeli po sobie.
- Tsk, tsk - mlasnął gangster. - Niedobrze. Polubiłem ją. Tak samo z resztą ciebie, asystencie prokuratora. A tu taka sytuacja...
- Skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy? - zapytał detektyw Hart.
- Byłem w toalecie na piętrze. Śpię na kanapie u Wolfganga, bo to lokum tutaj oddałem Judit. Nietrudno było usłyszeć nieznane pary kroków. - Zaśmiał się. - A jeszcze szczekanie psa... Potem sobie na was popatrzyłem, gdy się kręciliście po moim gabinecie. Już wtedy przygotowałem dubeltówkę, czekałem, aż wyjdziecie... A jednak to ja musiałem przyjść. Cóż! Zabawny jest ten świat. I wy jesteście zabawni, wasza dwójeczka.
- Marco... Oni już wiedzą - wysyczała drżąca Judit. - Nie możemy ich zostawić żywych!
- Wiedzieli już od dawna - mruknął gangster - teraz tylko znaleźli dowody...
- Z-z-z... Zabić! Musimy ich zabić! - wykrzyczała kobieta w czerwieni.
- Spokojnie, Judit, spokojnie... - Marco kręcił dubeltówką tuż przed nosem Faustino. - Myślę...
- Pani Löwenmaul - odezwał się Hart - pani nazwisko nie figuruje wśród dłużników Mallwitza, w przeciwieństwie do Wexlera, Baera, Blutblume'a czy De Batteux. Dlaczego pani z nim trzyma?
- Heh... Hah! - Rachela wycelowała prosto w niego. - Marco... to mój przyjaciel. Jedyny... jakiego mam. W waszych oczach może jest jakimś potworem... ale gdy nikt inny nie wyciągnął do mnie ręki... Nawet policja! On... dał mi dach nad głową... Dał mi towarzystwo... Dał mi pracę... Nigdy mnie nie wykorzystał! Nie to co ojciec... Nie to co matka...
- Nie wykorzystywał pani? - Porucznik uniósł brew. - A Wexler? Baer?
- Richard! - Faustino nie mógł uwierzyć w śmiałość detektywa. Szczególnie w takiej sytuacji!
- Jest pani ponad to, pani Löwenmaul. To on tu jest prawdziwym mordercą - mówił mimo tego policjant. - Proszę spojrzeć na to wszystko trzeźwo i zmienić cel swojej broni.
- Ha! Ha, ha! Wykorzystuje?! Marco... Nawet ludzkie życie nie spłaci duchowego długu, jaki jestem mu winna. - Judit się napięła. - Ale mogę próbować.
Napiętą atmosferę klitki rozerwał huk wystrzału. Odrzut cisnął Judit Löwenmaul na pryczę, porucznik Hart zaś znalazł się na podłodze.
- KURWA mać! - Marco Mallwitz aż się zatrząsł, ale nie spuścił Faustino z muszki. - Judit! Co z tobą jest nie tak!?
- RICHARD!
Faustino instynktownie rzucił się do postrzelonego policjanta na ziemi. Detektyw trząsł się, ściskając lewe ramię, skąd sączyła się krew. Zrobił się dwa razy bledszy.
- Marco...! Oni...! To niebezpieczne! - jęczała Judit na pryczy, ściskając własne ramię ręki, w której trzymała dymiący rewolwer.
- Kyriosie Afrazie... Dobra... Dobra... Judit - mówił Mallwitz. - Wyjdź stąd. Uciekaj, wiesz gdzie. Tu już nie jesteś bezpieczna. Ja się wszystkim zajmę.
- A-Ale... Marco...!
- Zajmę się tym, słyszysz? Nigdy mnie za to nie skażą. Uciekasz wiesz gdzie i czekasz na mój znak. Uważaj, by cię nikt nie zobaczył.
- ...Jasne. Jasne...
Kobieta wstała, przeszła koło mężczyzn, po czym wspięła się po drabinie do lombardu. I tyle, sądził Faustino, ją widzieli.
- No dobra, robaczku - odezwał się znowu Mallwitz. - Twój koleżka długo nie pożyje. Zabójstwo w mojej chałupie to już za dużo dobrego. Muszę z tym skończyć, skoro Judit mnie w to wpakowała...
Przyjrzał się przerażonej twarzy prokuratora.
- Ale skoro to kończymy, to z hukiem.
- Jakiego jeszcze... chcesz huku...? - cudem wykrztusił z siebie Faustino.
- Judit zadziałała pochopnie, przyznaję - odparł gangster. - Nie miała za dobrego dzieciństwa. Przyjąłem ją do siebie, gdy uciekła z domu. Utrzymywałem jej udręczony umysł w ryzach... ale widzę, że wpakowanie jej w wexlerowy biznes było błędem. Stała się nazbyt... skora do "permanentnego" rozwiązywania ludzkich problemów. Jak widzisz po naszym towarzyszu...
Porucznik Hart nadal charczał na podłodze.
- Słuchaj, Faustino. - Mallwitz dmuchnął mu dymem w twarz. Nadal mierzył w niego dubeltówką. - To ostatnie chwile twojego życia. Słuchaj co do ciebie mówię, a spędzisz je nieco milej.
- ...
- Widzisz te porcelanowe słonie? Masz wolne ręce. Weź dokładnie dwa.
- D-Dwa...?
- Tak. Dwa.
Faustino powoli podszedł do stołu i z pudełka wyciągnął dwa amladvipańskie słoniki z porcelany.
- Świetnie, robaczku. Teraz jednego połóż koło swojego przyjaciela.
- Porucznika...?
- Mmhmm.
Prokurator się powoli schylił. Hart nadal kwękał ściskając ramię i się wiercił, a krew ciekła. Faustino postawił słonika za jego plecami - niech go nie widzi.
- Świetnie, pięknie. - Mallwitz pokiwał głową. Nie uśmiechał się już. - Wiesz, dla kogo jest drugi słonik?
Nie miał wątpliwości.
- Dla mnie...?
- Owszem, Faustino. Zostaniesz przeze mnie zamordowany.
* * *
Konstantine Straße
Rachingam, Republika Cydonii
8 września 206
Następnym rozkazem Mallwitza było wyjście z bunkra. Pewne było, że znajdując zwłoki policjanta i prokuratora KMPR domyśli się w dziesięć minut kto jest sprawcą, nawet jeśli planował uciec szybciej, więc Marco postanowił dokonać ostatniej zbrodni w tym gabinecie tak graficznie, jak umiał. Wyszedł pierwszy, a za sobą kazał podążyć Faustino, by wychodzącego wciąż mieć na muszce.
- Przyłożę ci obie lufy do potylicy. Twój mózg rozbryzga się na ścianie, na którą będziesz patrzył. Masz jakieś preferencje? Tylko nie na tą za moim biurkiem. Moja kolekcja samochodzików jest bardzo cenna.
- Uh... Hm... - dyszał Faustino.
- Wybiorę za ciebie, bo cała krew ci chyba z czaszki odpłynęła. Nie, żebym się dziwił! - Chuchnął dymem. - To mocna, kurwa, spluwa!
Obrócił Faustino twarzą do ściany naprzeciw wyjścia do lombardu, przed szafą z aktami. Stanął za nim i przyłożył broń do jego głowy. Prokurator nadal ściskał w dłoni wesoło uśmiechającego się porcelanowego słonika. Identyczny stał nad ciałem Wexlera, ciałami Baera i Blutblume'a, a teraz też nad powoli wykrwawiającym się porucznikiem Hartem - poprzednich ofiarach Mallwitza i jego planów, do których Faustino miał zaraz dołączyć.
- No dobra, robaczku, to jesteśmy gotowi. Jakieś ostatnie słowa? - spytał Mallwitz.
- W zasadzie... tak - odparł Faustino. - Chciałem jeszcze chwilę... porozmawiać.
- Mhm.
- Zanim umrę, chcę tylko wiedzieć... dlaczego? Dlaczego kazałeś Judit i Arnoldowi zabić Wexlera?
- Ach. To. Oczywiście, że chcesz wiedzieć, detektywku. Ale to żadna zagadka - uśmiechnął się Marco - z dokładnie tego samego powodu, co ciebie teraz. To prosta polityka: żadnych świadków.
- To znaczy?
- To znaczy, że mój klient wziął pożyczkę i zapłacił za nią towarem. Towarem wątpliwej legalności, naturalnie. Jest pan ciekawy?
- Tak...
- To wirus, panie detektywie. Zatrudniłem programistę by mi napisał program, taka niespodzianka! - Mallwitz się zaśmiał. - "Ransomware" to się chyba nazywa. Wirus blokuje wszystkie pliki i grozi ich usunięciem, jeśli się nie zapłaci.
- ...
- Te komputery to jednak fajna rzecz. Szczególnie teraz, gdy coraz więcej firm ich używa. Wyobraża sobie pan, kogo mógłbym obrobić? Nawet nie wychodząc z domu?
- Więc to tak...
- Ja jestem biznesmenem, Faustino. Ja zarabiam pieniądze, w taki czy inny sposób. Lewe pożyczki, szantaż, narkotyki, kradzież... Jestem Mallwitzem, cholera jasna. Mam to we krwi!
- ... - Faustino milczał. Z jakiegoś powodu gangster stał się strasznie nabuzowany.
- Nie ucieknę się przed niczym, póki mogę pokazać, kto tu rządzi! Kiedyś członkowie klanu mówili na mnie "Mały Marco", wiesz? Czy Mały Marco by sklecił taki plan?! Ha! Musieliście się włamać, by coś na mnie mieć!
- ... - Faustino nie mógł być już bardziej drętwy.
- Gadał wujek, głowa rodziny, że gówno wiem i gówno widziałem. A on był lepszy, gdy posadka szefa gangu się zwolniła?! Był w moim wieku! Jak on mógł, to ja też!
- ... - Prokurator zaczynał przestawać nadążać.
- Słoń! To moje zwierzę! Wielkie i silne! Słonie nawet nie czują, ile mrówek zabijają! Te patałachy co do mnie przychodzą po hajs? - Marco, czerwony ze złości, wskazał na teczki na półce. - To te mrówki, a ja po nich chodzę! Dlatego trzymaj, kurwa, tę figurkę, gdy ja ci rozpierdalam czerep!
Brr.
Brr.
Brr.
Brr.
- ...Co to jest? - spytał Mallwitz.
Brr.
Brr.
- ...Mój... telefon... - odparł Faustino. Dzwonił w jego kieszeni.
Brr.
Brr.
- No, odbierz. Może to twoja żona?
Faustino ostrożnie wyjął komórkę z kieszeni.
- To pewnie ostatni w twoim życiu - dodał Marco.
Prokurator wcisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparacik do ucha.
- Halo?
Chwila słuchania.
- Tak... Tak... Źle... Bardzo źle... O? ...Naprawdę? ...Dobrze... Tak, tak, proszę...
I się rozłączył.
- Kto to był? - spytał Mallwitz.
- Mój przyjaciel - odparł Faustino. - Miał dobre wieści.
- ...To znaczy? - Gangster wyglądał na szczerze zdezorientowanego.
- Pozwól, że podsumuję zbrodnie, które popełniłeś... - W nagłym przypływie odwagi Faustino wykorzystał moment słabości gangstera, by się powoli odwrócić i palcem odsunąć dubeltówkę od swojej głowy, skłaniając go do opuszczenia broni. Jak na kogoś, kto chciał go zabić, bardzo łatwo się rozpraszał. - Już nie mówiąc o tym całym biznesie pożyczkowym, zleciłeś zabójstwo Edwarda Wexlera. Uśpiłeś go podając mu kawę z Somnifixem, kazałeś Judit skręcić mu kark, a potem ona i Blutblume mieli pozbyć się ciała.
- ...
- W trakcie tego procederu doszło jednak do tragedii. Jedna z twoich ofiar, Artur Baer, trafił na materiał dowodowy w tej sprawie i planował cię szantażować. A przynajmniej mógł, ale ty nie planowałem do tego dopuścić - improwizował. - Zleciłeś rozwiązanie tej sytuacji, dlatego Judit próbowała się włamać do jego mieszkania, ale w międzyczasie Artur i Arnold trafili na siebie i się nawzajem zabili.
- Gdzie zmierzasz? - Mallwitz opuścił grube brwi.
- Już nie wspomnę o postrzeleniu detektywa Harta i tym, że zaraz zabijesz mnie...
- Ten klaun na dole to skutek decyzji Judit, nie mojej!
- Tak... Mimo wszystko obecnie nie istnieją żadne bezpośrednie dowody twojej winy, mimo, że to ty jesteś organizatorem wszystkich wydarzeń.
- Streszczaj się, gnido. - Gangster znów podniósł broń. Lufy patrzyły Faustino w oczy.
-
W czasie tego wszystkiego doszło jednak do jeszcze jednej zbrodni,
która wszystkim umknęła. - Prokurator kontynuował, mimo lęku
przeszywającego jego kręgi.
- ...Jakiej...? - Gangster podniósł brew. Dubeltówka znowu się obniżyła.
- Był jeszcze jeden świadek tego wszystkiego, którego należało wyeliminować. Nadal trzeba.
- ...
- Paulina de Batteux, szoferka naszego zabójczego duetu.
- ...!
- Wiesz, gdzie zmierzam, prawda? Na początku myśleliśmy, że to była zwykła desperacja, ale jakoś mnie dręczył fakt, że podczas pościgu Paulina nie zatrzymała się na blokadzie w Dachsbergu, tylko prawie się zabiła, wjeżdżając w drzewa.
- ...
- No właśnie... prawie się zabiła. Poprosiłem mojego znajomego detektywa, innego niż pan Hart, o skontaktowanie się z wydziałem drogowym i odebraniem wraku jej ciężarówki. Wspólnie go przebadaliśmy.
- ...
- Okazało się, że ktoś intencjonalnie ją popsuł. Cały płyn hamulcowy był wylany z pojemnika, wyobraża pan sobie? Ktoś zrobił dziurę. Co więcej, to nie był jedyny taki przypadek, bo inne ciężarówki w tamtym magazynie Oriona też były podobnie uszkodzone. Wiele dostaw tego dnia było opóźnionych!
- ...
- Ponadto w wielu pojazdach były poukrywane małe figurki. We wraku ciężarówki Pauliny też były jej okruchy. Porcelanowe słonie...
- ...
Mallwitz był blady. Papieros mu wypadł z ust, gdy ciemnymi oczami się z góry wpatrywał w młodego prokuratora. Czyżby to było to, co myślał?
- Właśnie zadzwonił do mnie detektyw i potwierdził, do kogo należą odciski palców na figurkach i pojazdach. Winny, kretyn, nawet nie założył rękawiczek. Zna pan nazwisko tego winnego?
Gangster nie odpowiedział. Zacisnął usta.
- Ja panu powiem: Marco Mallwitz. Niczym słoń, mordercza bestia, ale łatwy do zniszczenia... jak porcelana. - Faustino wypuścił figurkę z rąk. Rozbiła się o podłogę. - Mamy niezbite dowody twojej winy. Idziesz do więzienia, skurwysynu.
Wspomniany nadal nie odpowiadał. Z bladości przeszedł w zdrowy róż, z różu w czerwień, z czerwieni w purpurę. Zgrzytnęły zęby, wykrzywiły się zmarszczki na wściekłej twarzy, a oczy zapłonęły czystą nienawiścią.
- Ja... kretynem...? JA KRETYNEM?! JA!?
Przed oczami Faustino natychmiast wyrosły lufy dubeltówki. Prokurator instynktownie cofnął się o krok i uniósł ręce.
- JA KRETYNEM?! NIE MIELIŚCIE NA MNIE NIC! GDYBY TA DZIWKA ZGINĘŁA W TEJ CIĘŻARÓWCE, TO BYŚCIE NAWET O MNIE NIE WIEDZIELI! ŻADNEGO DOWODU MOJEJ WINY BYŚCIE NIE ZNALEŹLI BEZ BUNKRA! I NAWET TERAZ MOJA RODZINA MA POLICJĘ W GARŚCI! CAŁE RACHINGAM KLĘKA PRZED MALLWITZAMI! NIGDY, PRZENIGDY MNIE NIE ZŁAPIECIE!
Faustino powoli się cofał pod szafę. Cholera, ile jeszcze to wsparcie może wchodzić? Zaraz go naprawdę zabije!
- TYLE CZASU PRACOWAŁEM, BY SIĘ UDOWODNIĆ PRZED RODZINĄ! MIAŁEM WSZYSTKO, CZEGO POTRZEBOWAŁEM, BY ŻYĆ DOBRZE! KRYJÓWKĘ, BIZNES, WSPÓŁPRACOWNIKÓW, PIENIĄDZE! TYLE PIENIĘDZY! WUJEK BRUNO BY MI NIC NIE FUNDOWAŁ, GDYBY NIE PRZYNOSIŁO TO NAM KORZYŚCI!
Mallwitz
niemal dosłownie płonął. Światło zapalonej lampy w gabinecie odbijało
się od jego spoconej twarzy, ze zdwojoną siłą nakreślając każdą
wykrzywioną z wściekłości zmarszczkę.
- JESTEM MALLWITZEM, DO CHOLERY JASNEJ! LIDEREM RACHINGAMSKIEGO TRIUMWIRATU²! POLICJA PRZED NAMI KLĘKA! PROKURATURA PRZED NAMI KLĘKA! CAŁE TO MIASTO JEST POD NASZYM BUTEM! MOGĘ ROBIĆ CO MI SIĘ, KURWA, PODOBA!
Faustino był już zupełnie przyciśnięty do ściany. Palec gangstera drżał na spuście dubeltówki.
- KTO JEST KRETYNEM, FAUSTINO?! POWIEDZ MI, KTO?! JA, Z MOIM NIENAGANNYM PLANEM I KRWIĄ MALLWITZÓW W ŻYŁACH?! CZY MOŻE TEN, KTÓRY OBRAŻA CZŁOWIEKA ZE STRZELBĄ W RĘCE?!
I
rozległ się huk wystrzału. Faustino zacisnął oczy, gdy jego uszy
wypełniła armia dzwonków i szum morza. A mimo tego... nadal czuł się
bardzo żywy. Powoli otworzył oczy.
Mallwitz nadal stał przed nim,
ale broni już nie trzymał. Upuścił ją na podłogę. Twarz znów miał
bladą, a ręce położył na ramieniu. Spod masywnych dłoni gangstera
wyrastała czerwona plama krwi.
- Boże... Boże...! - jęknął, upadając na kolana. - Boli... Jak boli!
- Największym kretynem jest ten, który nie zabiera wrogom broni - odezwał się trzeci głos.
Faustino spojrzał za plecy Marco. Klapa bunkra była uniesiona, a z niej wystawał... Richard! Porucznik Richard Hart! Jedną ręką trzymał własne ramię, w drugiej nadal dymił się jego pistolet.
- Mówiłem panu, prokuratorze - wystękał detektyw - że takich jak on to bym postrzelił.
Faustino kopnął dubeltówkę w kąt i podbiegł do porucznika.
- Panie Hart! Panie Hart! Pan żyje!
- Oczywiście, że żyję, nie trafiła żadnych ważnych organów... Agh... Ale boli jak pojebane... Co za męka, ta wspinaczka...
Faustino wyciągnął detektywa na wierzch.
W
tym momencie huknęło szkło, rozbrzmiał alarm i do lombardu wraz z
gabinetem napłynęła rzeka uzbrojonych sił KMPR-u pod dowództwem Lei
Eichel. Natychmiast rzucono się na skręcającego się z bólu Mallwitza i
założono mu kajdanki. Faustino został odsunięty i osłoniony, tak samo
Richard, a broń w kącie zabrana.
- Mam cię, kmiocie! Teraz już na poważnie! - zawołała radośnie kapitan Eichel, zaciskając kajdanki na przegubach gangstera.
Za tym potokiem do gabinetu wszedł nie kto inny, jak wspólnik Faustino w całym planie, ciągnąc skutą w kajdanki "Rachelę Rachingam".
- Marco! - zawołała przez łzy Judit. - Tak strasznie przepraszam! Dałam się złapać!
- Dobry wieczór szanownemu państwu, widzę, że jesteśmy w porę - powiedział wchodzący detektyw w garniturze. - Jestem porucznik Krishna Chowdhary, to zaszczyt poznać. Panie Whist, jak się pan miewa?
- Prawie umarłem.
- Dobrze, że prawie. Pan Hart?
- Ngh...
-
Niech ktoś się nim zajmie. A skoro nasze ptaszki już są w klatce, ja
sobie tylko pozwolę wyrecytować... Pani Judit Löwenmaul, pod zarzutem
zabójstwa pierwszego stopnia, porzucenia ciała, konspiracji, próby
włamania i paru innych, oraz panie Marco Mallwitz, pod zarzutem między
innymi konspiracji, zastraszania, zlecenia zabójstwa oraz niejednej
próby jego dokonania... są państwo aresztowani. Mają państwo prawo
zachować milczenie.
I gangsterzy zostali wyprowadzeni do furgonetki, która zawiozła ich najpierw do szpitala, a kolejnym przystankiem był miejski areszt śledczy. Przerażona rodzina Herzów była przesłuchiwana na górze, każdy kąt lombardu, gabinetu i bunkra przeszukiwany, a owinięty kocykiem bezpieczeństwa Faustino siedział przed sklepem. Koło niego był prowizorycznie opatrzony detektyw Hart, a towarzyszyli im porucznik Chowdhary i kapitan Eichel. Czekali na karetkę.
- Haaah... Mamy go - powiedział Faustino. - Nareszcie go mamy.
- I teraz już nam się nie wymknie - dodał Krishna. - Cieszę się, że pan wpadł na przeszukanie tej ciężarówki, panie prokuratorze.
- Warto było spędzić na tym ten wieczór - odparł Faustino.
- No! - zawołała Eichel. - Tamten pierwszy areszt był zdecydowanie zbyt spokojny. Teraz... teraz to już naprawdę wiem, że złapałam Mallwitza!
- Też się cieszę... Też się cieszę...
Chowdhary i Eichel odeszli zająć się formalnościami. Detektyw i prokurator zostali sami, oglądając błyskające światła radiowozów, krzątających się funkcjonariuszy i rozwijającą się żółtą taśmę.
- Richard... Panie Hart. Wolę jeszcze zostać przy "panu" - odezwał się Faustino.
- Zrozumiałe - odparł porucznik.
- Prawie tam zginęliśmy. - Prokurator zapatrzył się gdzieś w górę.
- Owszem.
- Postrzeliła pana.
- Tylko w ramię... Wyliżę się.
- A pan... uratował mi życie. - Faustino spojrzał na detektywa. - Dziękuję.
Porucznik wzruszył ramieniem.
- Nie ma sprawy, zgaduję...
- Czy wiedział pan, że go nie zabije?
- Nigdy się nie wie. Ale nie mierzyłem, by zabić.
- Rozumiem...
Znów cisza. Ich wzroki uciekały w jakieś niezbyt konkretne miejsca.
- Wiele pan ryzykował, by go złapać - powiedział Faustino.
- Pan też.
- Ale mnie groził, a panu...
- Groził mojemu towarzyszowi.
- Znamy się cztery dni, detektywie. Nie musiał pan nic dla mnie robić.
Hart znowu wzruszył ramieniem.
- Postawił pan wszystko na złapanie mordercy. - Prokurator na niego spojrzał. - Wydział zabójstw z tego nie słynie.
- Wydział zabójstw to nie jeden byt - odparł Hart. - To różni ludzie. O różnych celach i środkach.
- Dobre i złe gliny?
- Tak... Dobre i złe gliny. Lub coś pomiędzy. To chyba spektrum.
- Cóż. - Faustino się uśmiechnął. - Mimo wszystko... chyba trafiłem na takiego bliższego tym dobrym.
Hart spojrzał w zachmurzone niebo. Już przestało padać, a przez wyrwy w obłokach widać było gwiazdy. Kąciki jego ust się podniosły.
- Może i tak... - mruknął.
- Haaah... - znów westchnął Faustino. - Naprawdę się udało.
- Więc to pańska sprawka? Te odciski palców Marco w ciężarówkach? - zapytał Hart.
- Ich znalezienie? Owszem. To była ostatnia deska ratunku wczoraj, gdy nic nie znaleźliśmy podczas przeszukiwania lombardu. Może pan pamięta, poszedłem wtedy zadzwonić. Skontaktowałem się z porucznikiem Chowdharym i poprosiłem go o zorganizowanie szczegółowego przeszukania wraku Niskali.
- Ach... To to pan zrobił...
- A gdy przesłuchania Herza i Mallwitza na posterunku nic nie dały, odesłałem pana do domu, a sam poszedłem wspomóc porucznika Chowdhary'ego.
- Tak?
- Tak. I zadzwonił do mnie właśnie przed chwilą... Już z zewnątrz lombardu, gdzie czekał razem z oddziałem kapitan Eichel.
- I potwierdził pozytywne odkrycia?
- Owszem. Jedyny ślad Marco w tej sprawie.
- A więc to tak... Jedyne, co teraz zostaje, to zadbać, by to go skazało.
- Dokładnie. Ale w tym już moja i prokuratora Zahnrada głowa. A skoro to już za nami - Faustino zaczął się wiercić - to może teraz zechce pan ze mną zapalić?
W jego dłoniach pojawiły się paczka papierosów oraz nieduża fajka.
- Sprawa zamknięta - odparł Richard. - Możemy zapalić.
I dopóki nie przyjechała karetka, wspólnie puszczali kółka z dymu - Richard z papierosa, a Faustino z fajki.
- Ale pozbył się pan tego transu, prawda?
- Tak, tak... - odparł detektyw.
* * *
Sąd Rejonowy
Rachingam, Republika Cydonii
23 października 206
- NIEWINNY?! - wrzeszczał Faustino. - NIEWINNY?!
- Przykro mi, Faustino - mówił prokurator Zahnrad. - Nie każdą wojnę da się wygrać.
Właśnie wychodzili z sali sądowej numer 7. Elegancko ubrani i uzbrojeni w aktówki właśnie usłyszeli wyrok Marco Mallwitza. Jak jeden mąż sędzia i sześciu przysięgłych zarządzili: niewinny.
- Ale panie Zahnrad! Mieliśmy na niego wszystko! - denerwował się Faustino. - Nawet jeżeli nie udowodniliśmy, że zarządził zabójstwo Wexlera, jego wina w uszkodzeniach ciężarówek była niepodważalna! Jak i tona innych przestępstw! To gangster, do cholery jasnej, powinniśmy móc go skazać na milion lat! Detektyw Hart dał się postrzelić, my kleciliśmy akt oskarżenia przez miesiąc, a cały kolejny się tłukliśmy z tą przeklętą prawniczką tylko po to, by przysięgli go oczyścili ze wszystkich zarzutów?! Jak mogliśmy tak polec!?
- Właśnie dlatego, Faustino. - Zahnrad zachowywał spokój, choć jego nastroszone wąsy zdradzały frustrację. - Bo to gangster. I to krewniak samej głównej osi Mallwitzów, nie inaczej. A oni... mają znacznie więcej wpływów w tym mieście, niż powinni.
Faustino pokręcił z oburzeniem głową.
- Naprawdę mi przykro, młodzieńcze. Krwawa Podziemna Wojna już się skończyła. Obecna jest... o wiele trudniejsza.
Zahnrad podniósł wzrok i spojrzał za Faustino.
- O wilku mowa. Nasz specjalny gość z galerii się zjawił.
Młody prokurator się odwrócił. W towarzystwie dwóch ochroniarzy szedł niski, otyły mężczyzna w jasnoszarym garniturze. Był już dość starawy, z pierwszymi siwymi włosami na jasnej czuprynie. Grube powieki ciężko opadały na jego ciemne oczy, sprawiając, że wyglądał na śpiącego.
- Zahnrad, odejdź, proszę. Chcę porozmawiać z naszym młodym kolegą osobiście - powiedział spokojnym, chrypiącym głosem mężczyzna.
Starszy prokurator zmarszczył grube brwi i odszedł, ściskając aktówkę. Ochroniarze mężczyzny też odeszli, zostawiając go z Faustino samych na sądowym korytarzu.
- Pan Faustino Whist, zgadza się? - spytał mężczyzna, zapalając jednocześnie cygaro.
- Tu nie wolno palić - odparł młodzik.
Mężczyzna się zaciągnął i dmuchnął dymem za siebie, nie przerywając ich kontaktu wzrokowego.
- A więc to pan.
- Z kim mam przyjemność? - spytał Faustino, choć jego przyjemność była wątpliwa.
- Już się przedstawiam, młody prokuratorze. Nazywam się Bruno Mallwitz. Jestem głową rodziny Mallwitzów.
- ...!
- A zarazem jestem wujkiem świeżo uniewinnionego. Marco to syn mojego brata - wyjaśnił Bruno.
- Czy... Czy wy...?
- Pociągnąłem parę sznurków, by zapewnić ten wyrok, owszem. Sędzia to mój wieloletni przyjaciel, a przysięgli... to tylko ludzie. Ludzie są wadliwi. A wady można wykorzystywać. Ale proszę się nie martwić, Marco otrzyma swoją karę.
- ... - Faustino patrzył na gangstera z odrazą i dezorientacją.
-
Jak by to ująć... Marco nie jest za mądry. Chyba pan zauważył, panie
Whist, patrząc na jego czyny. Żaden szanujący się Mallwitz nie
popełniłby tylu gaf. Gdyby ktokolwiek inny trzymał pana na muszce, nadal
by pana ścierano ze ścian. - Bruno się krótko zaśmiał.
- Szanujący się Mallwitz...?
- Tak. Ale Marco już nie jest ani szanującym się, ani szanowanym Mallwitzem. Tak naprawdę nigdy nie był. Przez więzy krwi dawałem mu jakąś wolność i fundusze, nawet dałem mu ludzi, by dowiedzieli się co nieco o pana rodzinie, ale liczyłem, że nie rozbryka się zbytnio... Myliłem się. Już zadbałem o jego naprostowanie.
- To znaczy?
- Marco wśród Mallwitzów jest teraz, że tak to ujmę, persona non grata. Nie jest już członkiem klanu i nie ma dostępu do funduszy rodzinnych. Zapłaciłem jedynie za bilet w jedną stronę do Belgrawii. Tam może sobie ułożyć życie od nowa, już zupełnie sam, jak duży chłopiec.
- Chwila, wygnaliście go?
- Tak. Szofer właśnie go wiezie na lotnisko. Już go pan ani pańska rodzina nie spotkają.
- ... - Wow.
- Poza tym mam też dobrą wiadomość dla pana. - Stary Mallwitz się uśmiechnął. - W związku z tym odcięciem wszelkie krzywdy, które mu pan wyrządził, klan panu przebacza. Whistowie i Baumeisterowie mogą spać spokojnie. Nasza rodzina nie będzie szukać zemsty.
- ... - Trzeba wymyślić stosowną odpowiedź. - ...D-Dziękuję...?
- Nie ma sprawy. - Bruno się znów uśmiechnął i uniósł cygaro. - Wasze zdrowie. Mam tylko jedną prośbę. - Teraz przestał się uśmiechać. - Proszę zapamiętać ten gest przy naszych przyszłych stosunkach. Mallwitzowie przebaczają... ale nie zapominają. Jak słonie.
Faustino pokiwał głową. Bruno poklepał go tłustym łapskiem po ramieniu i, paląc, odszedł, znów w towarzystwie ochroniarzy.
Prokurator
Zahnrad zupełnie zniknął, więc z sądu Faustino wyszedł sam. Karen, już
po czterdziestym tygodniu ciąży, źle się dziś czuła, więc została w
domu i nie czekała na męża po dużej rozprawie. Zamiast niej Faustino
zobaczył policjantów - Chowdhary i Eichel, a nawet Samstag i Kaminski,
wszyscy z ponurymi minami.
- ... - Nie potrzeba było słów. Kiwnął w ich stronę głową z szacunkiem.
- ... - Policjanci kiwnęli również do niego.
Faustino poszedł dalej. Zobaczył siedzącą na ławce kobietę o mysich włosach. Karmiła gołębie.
- Pani Pyrrhula? - zapytał, podchodząc do niej.
- Och? Pan prokurator. Dzień dobry... - odparła, podnosząc wzrok. Jej oczy były czerwone, a pulchna twarz mokra od łez. - Oglądałam rozprawę.
Chwila ciszy.
- Przepraszam panią najmocniej... - powiedział Faustino, chyląc głowę. - Nie byłem w stanie go skazać.
- Cóż... Nie żyjemy w sprawiedliwym świecie... - Agnes rzuciła gołębiom kolejną garść okruchów chleba. - Gdybyśmy żyli, Edward i Mela zajmowaliby się teraz Emilką sami...
- A propos - postanowił zmienić temat Faustino - co z małą Emily?
- Emily... - Wzrok pani Pyrrhula spochmurniał. - Zabrali ją. Jest w domu dziecka.
- Nie miała dalszej rodziny?
- Cóż... Rodziców Edwarda już nie ma z nami... od lat. A rodzice Meli... nie cieszyli się z ich związku. Szczególnie po jej śmierci. Więc dziecko... nie chcieli go.
Faustino milczał.
- Hej, proszę pani! Tu nie wolno dokarmiać zwierząt. Proszę iść gdzie indziej - zawołał wąsaty sprzątacz, który znikąd wyrósł koło ławki. Pani Pyrrhula wstała.
- Nie żyjemy w dobrym świecie - powiedziała i odeszła.
Młody prokurator tylko pokiwał głową i zaczął iść dalej, w stronę parkingu. Zaraz zatrzymał go ktoś znowu.
- Panie Whist? Panie Whist! Czy mogę momencik?
Obok niego zjawiła się pomarszczona pani z włosami farbowanymi na rudo. Jej ciuchy były całe czarne.
- Z kim mam zaszczyt? - spytał Faustino.
- Och, panie Whist... Przepraszam, że tak znikąd... Nazywam się Malina de Batteux. Jestem siostrą Pauliny.
- Och...?
- Tak. Wiem, że to nie ten dzień, bo rozprawa Pauliny była w zeszłym tygodniu, ale... dziękuję, że jej pan pomógł.
- Pomogłem? Przecież to ja byłem jej oskarżycielem.
- No tak, ale... wiem o pana układzie z nią. Pomogła w sprawie morderstwa tamtego pana, prawda? Zeznawała.
- ...
- I wiem, że pomogła zbrodniarzom... Ale wiem też, że nie wiedziała! I wiem, czemu to zrobiła...
No tak. Śmiertelnie chory siostrzeniec. To... wyjaśnia czarne ciuchy.
- Moje kondolencje, pani De Batteux.
- Tak... Dziękuję... - Czarną chusteczką wytarła łzę. - Tak czy siak... Zapewnił pan Paulinie bardzo lekki wyrok. Nawet mimo tego żartu, jakim był jej prawnik... Dziękuję. Będę ją odwiedzać.
- To zaszczyt, proszę pani. Proszę ją ode mnie pozdrowić i powiedzieć, że jeśli czegoś potrzebuje, to jestem do jej dyspozycji.
- Och... Panie Whist...
Pożegnali się szybkim uściśnięciem dłoni i pani Malina odbiegła, byle nie widziano jej łez. Faustino odszedł w swoją stronę.
O
Vittorio Supreme na parkingu stał oparty Richard Hart z ręką w
temblaku, w której trzymał termos kawy. W drugiej miał zapalonego
papierosa.
- Dzień dobry, poruczniku.
- Dzień dobry, panie Whist. Słyszałem o wyroku.
- Ech...
- Wolfgang dał mi cynk o planach Mallwitzów względem Marco. Słyszał pan?
- Wolfgang? Nie skazano go? - Faustino nie prowadził rozprawy pana Herza.
- Skazano, ale w zawieszeniu. Jeżeli przez dwa lata będzie grzeczny, to więzienie go ominie. Taki efekt jego kooperacji.
- Mhm...
- A co do Marco... - mruknął detektyw.
- Tak, tak. Właśnie skończyłem rozmawiać z nikim innym, jak samym szefem rodziny.
- Z Bruno?
- Z Bruno. W dużym skrócie: powiedział, że mnie nie zabiją, bo Marco to przerośnięty dzieciak którego i tak nie lubili. A teraz go wyrzucają na drugi koniec kontynentu.
- No, no. Otarł się pan o wyższe sfery, widzę. Mój informator wie to tylko z poczty pantoflowej.
- Znowu pan kupuje trans?
- Bynajmniej. Zamknęliby go, gdyby do tego wrócił. W zamian za informacje przestaję naciskać, czemu nazwał psa moim imieniem.
- Ach...
- Mówi się trudno. Raz na wozie, raz pod wozem. Przynajmniej Judit poszła siedzieć.
- Tak... Dwadzieścia lat bez zawieszenia, co? Ciekawe, czy czeka, aż Marco ją wyciągnie.
- Jestem przekonany, że ktoś ją tam poinformuje o jej losie. Triumwirat ma gładki przepływ informacji spoza i za mury więzienia.
- Tsk... - Faustino stuknął kostkami.
- Ta.
Porucznik dopił kawę i wsiedli do samochodu. Faustino dziś prowadził, z oczywistego względu niedostępności jednej ręki porucznika.
- A propos... Jest jeszcze jedna kwestia - powiedział Faustino.
- To znaczy?
- Klienci Mallwitza. Wszyscy inni poza martwymi. Te grube teczki, każda to cena, jaką ktoś zapłacił za zastrzyk gotówki. Ilu jeszcze zeszło do przestępstwa, byle spłacić długi wobec Mallwitzów?
- Mmmh... Tu jest pies pogrzebany. To praktycznie cała niezorganizowana sieć. Będzie powołana grupa śledcza badająca każdą ofiarę jego oszustw, kto spłacił, kto nie, kto co za pieniądze robił, kto jeszcze jest coś winny i jak gang planuje to rozwiązać.
- O rany...
- Powiedziałbym, że otworzyliśmy puszkę syfu, ale wie pan, to tylko szczyt góry lodowej... Jeśli Marco to tylko płotka, co jeszcze się kryje za kurtynami tego miasta.
- Racja...
- Ech. No cóż. To przynajmniej zostało dla wydziału przestępstw finansowych. A ta sprawa jest za nami.
Pokiwali głowami.
- Chce pan skoczyć się napić? - zaoferował Hart.
- Jeszcze nie ma nawet dwunastej, poruczniku.
- Nie mówiłem o alkoholu. Znam bar z dobrymi szejkami czekoladowymi. Alkohol jest tam tylko przy okazji.
- Czyżby... No dobra. Dziś już gorzej nie będzie...
I Faustino przekręcił kluczyk w stacyjce. Zawarczał silnik.
Czas odjechać z tego skorumpowanego sądu.
KONI-
BRR, BRR
- Przepraszam, panie Hart, to mój telefon.
Faustino zgasił silnik nim zdążył odjechać i przyłożył słuchawkę do ucha.
- Halo, Karen?
Chwila nasłuchu. Porucznik czekał w ciszy. Faustino zrobił oczy, jakich Hart jeszcze nigdy u niego nie widział.
- Halo? Tak? TAK?! Już?! Ale... Ale jak to odchodzą ci wody?
Zmiana zatem planów. Kierunek - szpital.
KONIEC
----------
¹ Republika Amladvipy
- Państwo na kontynencie fenicyjskim, znane między innymi z
niegdysiejszego używania słoni do podróży i transportu i generalnej
obecności ich w symbolice kraju. Z Amladvipy pochodzi detektyw
Chowdhary.
² Triumwirat Rachingamski
- Sojusz trzech największych rodzin mafijnych w mieście, Mallwitzów,
Krugerów i Elfmanów. Zawiązał się podczas Podziemnej Wojny, by
skutecznie pokonać dotychczasowego hegemona, rodzinę Taschnerów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz