Polecany post

Opowieści z Dziwnego Zachodu - Klątwa miasteczka Mill Valley

Mill Valley, Kansas, 31 lipca 1867 - "Droga do Światłości". Hm. Tak się nazywa? - zapytał Igor Bursche, nieco zgniły najemnik, ...

sobota, 5 października 2024

Zbrodnie Arkadii: Porcelanowy Słonik - 9: Sprawca

 Zbrodnie Arkadii:

Porcelanowy Słonik

Rozdział 9 - Sprawca

Schokoladen Straße
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Stał w drzwiach w zupełnie rozluźnionej pozie, szeroko się uśmiechając. Jego nadgarstków bynajmniej nie krępowały kajdanki. Stał tak z paltem narzuconym na garnitur, oblizując powoli swoje masywne wargi na gładkiej twarzy, a przy jego pasie lśnił ogromny pistolet w kaburze.

- Postanowiłem, że skoro złożył mi pan przyjacielską wizytę dziś rano - Mallwitz położył wielką dłoń na jego ramieniu - to odwdzięczę się tym samym.

I tą samą dłonią go odsunął razem z Karen od drzwi i spokojnym krokiem wszedł do mieszkania.

- C-Co tu robisz? - zapytał Faustino. - Nie możesz tu być! Jesteś aresztowany!

- Byłem, owszem. - Głos Mallwitza był niski, jakby ktoś go syntetycznie obniżył. - Ale prawo jest elastyczne, a moja prawniczka bardzo zręczna. Słyszałem, że chodzi o jakieś morderstwo?

Obrócił się i z pustym wyrazem twarzy spojrzał na małżeństwo.

- Póki nie ma dowodów, to jestem wolnym człowiekiem.

Faustino stał odrętwiały. Karen stanęła blisko niego, jakby go zasłaniała, ale jednocześnie chwyciła go za rękę.

- Heeej! - Marco wyszczerzył żółte zęby w ponownym uśmiechu. - Co wy tacy przerażeni? Przecież jestem taki miły. O, nawet mam dla was prezent!

Sięgnął do kieszeni wewnątrz palta i wyciągnął papierowy pakunek. Podał go do rąk Faustino.

- Proszę. Byście byli pewni moich intencji.

I gangster zaczął się rozglądać po mieszkaniu, zostawiając błotne ślady ze swoich wielkich butów. Wyciągnął z kieszeni zabawkowy samochodzik i zaczął nim jeździć po kuchennych blatach.

- Świetna nawierzchnia... - mruknął z zadowoleniem.

Państwo Whist stali w przedpokoju i oglądali to w terrorze. Gangster, wyzyskiwacz i potencjalny morderca rozkoszował się ich małym mieszkankiem, zamiast gnić w celi aresztu śledczego. Skąd wiedział kim jest Faustino i gdzie mieszkał? Czy to sprawka prawniczki? Czy to korupcja policji? Co z detektywem Hartem? A przede wszystkim - co z nimi samymi?
"Byście byli pewni moich intencji".
Odrętwiały Faustino powoli rozwinął paczuszkę, którą dostał od Mallwitza. Zajrzał do środka.
Porcelanowy słonik.

- Podoba się? Znalazłem go w... swoich zasobach. Słyszałem, że podobne się znalazły w hotelu i w motelu, prawda? Zabawne. Widać jest na nie popyt, mhm. - Marco Mallwitz oblizał usta i mlasnął. - Pozwolicie, że zapalę?

Nie czekając na odpowiedź sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów i jednego zapalił.

- Hmm... Ach...

Zaciągnął się i dmuchnął dymem Whistom prosto w twarz. Cuchnęło. Rozsiadł się na krześle w kuchni.

- Więc pan Faustino Whist, tak? - zapytał, wskazując na mężczyznę gładzącego kciukiem dłoń żony. - A pani to musi być niejaka Karen Baumeister...

- Whist - szepnęła. - Teraz już Whist.

- Oczywiście... - Marco się uśmiechnął. - To już parę lat małżeństwa, nieprawdaż? Widzę, że już skonsumowanego...

Podniósł nogę i czubkiem buta wskazał okrągły brzuszek Karen. Ona i Faustino jednocześnie zasłonili go dłońmi.

- Piękne macie mieszkanie tu, na Schokoladen Straße 15/3. Ładnie się urządziliście... Pewnie wam państwo Baumeister pomogli, co? Znacznie zamożniejsi niż para lombardzistów z Nordfeld... Czy ksiądz z Atelier. - Gangster znowu wyszczerzył zęby. - Chociaż nie powinienem być niewdzięczny. Mój lombardzista dobrze mnie krył.

- Czego chcesz?! - zawołał Faustino.

- Ja? Zupełnie nic. - Marco obrócił usta w podkówkę. - Chciałem was tylko odwiedzić w waszym domu. Taka miła parka... No i oczywiście podarek. Piękny słoń, prawda? Postawcie go sobie gdzieś. W jakimś widocznym miejscu. Na stole... Przy łóżku... W łazience... Niech wam o mnie przypomina.

Wstał, przeciągnął się i znów uśmiechnął, dmuchając cuchnącym dymem po kuchni.

- Bo chcecie mnie zapamiętać. Naprawdę chcecie. Kto wie, kiedy się znowu pojawię w waszym życiu, prawda? - Pogłaskał ich tłustymi palcami po policzkach. - Moje robaczki. Ach, jeszcze jedno! Co do Pauliny de Batteux.

- ... - Faustino i Karen nie odrywali od gościa wzroku.

- Gdy ją pan odwiedzi, asystencie prokuratora, proszę powiedzieć, że Marco Mallwitz mówi "cześć" i życzy szybkiego powrotu do zdrowia. I niech się spodziewa, że jej też coś podaruję. Może też takiego słonika...

Idąc do przedpokoju wyciągnął jeszcze z kieszeni zabawkowy samochodzik i przejechał nim po głowach Whistów, po czym przeskoczył nim na ścianę i, prowadząc go po niej, podszedł do drzwi.

- Brum, brum, ha, ha, ha, ha! - wołał.

Nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz.

- Pamiętajcie o słoniu, robaczki. - Wyszczerzył zęby. - Do zobaczenia.

Trzasnęły drzwi. Whistowie stali oniemieli, dopóki stukanie obcasów gangstera nie ustało, a z ulicy nie odjechało czarne Vittorio Spark.

- F-Faustino... - szepnęła Karen. - Czy to... był...?

- To on... - odparł Faustino.

- D-Dlaczego...?!

- ...Telefon. Gdzie mój telefon? Potrzebuję zadzwonić.

Mrr, mrr - wibracja komórki na stole. Faustino dostał kolejnego SMS-a.

- T-Tu...

Podniósł telefon i otworzył klapkę. Miał dwie nowe wiadomości, obie od detektywa Harta.

- Właśnie napisał... A wcześniej przed przyjściem tego...

Otworzył tę nowszą wiadomość.

- "Koroner Devise porównała skład środków nasennych w żołądku Wexlera i Somnifixu z lombardu. Jest ten sam. Pozdrawiam -Hart." - odczytał.

- Co... to znaczy...? - spytała Karen.

- Że prawie na pewno pan Wexler umarł w fotelu naszego gościa. Ale to nie jest ważne... Druga wiadomość: "Komendant dziesiątki kazał mi wypuścić Mallwitza. Gang ma wszystko w kieszeni. Nie mogłem nic zrobić. Przepraszam, prokuratorze. -Hart".

Faustino spojrzał na żonę.

- Gdybym to odczytał wcześniej...

- Nie, Faustino - przerwała mu Karen. - I tak by tu przyszedł... Nie obwiniaj się.

- Wybacz...

- Po prostu... Co teraz?

- Drań tu był. Wie, gdzie mieszkamy. Musimy uciekać. - Faustino zaczął wystukiwać w telefonie numer.

- Uciekać? Z własnego domu?! Gdzie!? - Karen złapała się za głowę. - Przecież wymienił nawet imiona naszych rodziców. Co jeśli też wie, gdzie mieszkają?

- Coś wymyślimy, kochanie. - Faustino już miał słuchawkę przy uchu. - Halo, porucznik Hart? Ja w sprawie tego SMS-a.

* * *

Filaret Straße
Rachingam, Republika Cydonii
7 września 206

Porucznik Hart mieszkał w małym domku w malowniczym Reusen, dzielnicy tylko trochę na wschód od samego centrum miasta, na ulicy Filaretów numer 24. Faustino i Karen przyjechali tam taksówką, dbając, by nikt ich nie śledził. W drzwiach już czekał na nich porucznik w cywilnych ciuchach.

- Wejdźcie, proszę - powiedział beznamiętnie, jednocześnie wpuszczając ich do środka i zamykając drzwi.

Dom był czysty i oświetlony jedynie lampkami w żółtych abażurach tu i ówdzie, a mroki Rachingam przed północą odcinały od niego beżowe żaluzje. W salonie błyskał ściszony telewizor, a w ciemnej sypialni na dużym łóżku spał chudy blondyn.

- To mój przyjaciel, Vic. Nie przejmujcie się nim - wyjaśnił detektyw. - Cieszę się, że dotarliście bezpiecznie. Miło mi poznać, pani Whist.

- Dziękujemy za przetrzymanie nas tutaj, panie poruczniku - powiedziała Karen.

- To drobiazg. Czuję się przynajmniej po części odpowiedzialny za sytuację...

- Później o tym pogadamy, panie Hart - przerwał Faustino. - Musimy wymyślić plan. Ten człowiek wszedł do mojego domu i zagroził śmiercią mnie i mojej żonie. Pośrednio również mojej i jej rodzinom, w tym naszemu dziecku. Nie możemy go aresztować, nie bez twardych dowodów. Pytanie więc brzmi: co teraz?

- Tak... - Porucznik napił się kawy z kubka z napisem "Jestem boska". Czemu pił kawę przed północą? - Co teraz... Sytuacja jest co najmniej niezręczna.

- Hah, oczywiście. Chcą nas zabić, to dość niezręczne. - Karen się uśmiechnęła kwaśno.

- Niemniej - deeskalował Faustino - musimy podjąć akcję, poruczniku, musimy ją podjąć natychmiast. Poranek już przestał być naszym limitem, ten limit już jest za nami.

Detektyw pokiwał głową i odstawił kubek na stół.

- Pani Whist, przez telefon mówiła pani o bunkrze pod lombardem. Czy mogę panią prosić o rozszerzenie?

- Wzięłam ze sobą plan. - Karen wyciągnęła z plecaka teczkę z dokumentami z pracy. - Podziemny bunkier jest zaznaczony tutaj, pod tylnym pomieszczeniem lombardu. Nie wiem, niestety, gdzie dokładnie jest wejście, bo podczas budowy to było dostosowywane pod klientów i mogą się znajdować gdziekolwiek na obszarze łączącym gabinet z bunkrem.

- Czyli to jest sekretne trzecie pomieszczenie lombardu, tak?

- Tak.

- No to sytuacja jest prosta. - Porucznik założył ręce. - Trzeba tam iść i znaleźć obciążające dowody. To, z czym prawniczka go nie wyciągnie aż do rozprawy.

- A na rozprawie to już zadanie moje i prokuratora Zahnrada, by go skazać... - mruknął Faustino. - Ale, ale, poruczniku... Co jeśli tam nic nie ma?

- ...

- Jeśli się już tego pozbyli? Do jutra zwieje z miasta w ślad nieuchwytnej Judit.

- Kogo? - spytała Karen.

- Pani co zabiła pana Wexlera. Tak czy siak...

- !?

- Tak czy siak - kontynuował Faustino - nawet nie mamy nakazu ponownego przeszukania. Nie wiem nawet na czym go bazować.

- To jest najmniejszy problem, skoro mamy te plany - powiedział detektyw. - No i mamy pana, panie Whist, prokuratora w tej sprawie.

- Ależ ja nie mogę wydawać nakazów! Jestem dopiero asystentem...

- Ale ma pan kopię starego nakazu, a na niej podpis Zahnrada, prawda? - Porucznik wskazał na teczkę Faustino.

- Chwila... Czy pan mi mówi, żebym sfałszował podpis?!

- Zadbam, by żaden grafolog czy inny ciekawski w to za głęboko nie wnikał. Podpis to podpis, póki wygląda tak samo.

- Ale to nielegalne!

- Panie Whist...

- Faustino! - zawołała Karen z wyrzutem. - Chcą nas zabić!

Pan Whist zrobił się cały malutki. Porucznik westchnął i kontynuował:

- W razie czego poprosimy prokuratora Zahnrada o oryginalny podpis i zręcznie podmienimy kartki.

- Faustino, zasady to zasady, ale tu chodzi o coś więcej! - Karen położyła dłoń na jego ramieniu. - Poza tym to tylko kwestia zdobycia tego od razu. Jestem pewna, że twój szef by się na to zgodził.

- Ngh... No... No dobra... - wymruczał prokurator.

- Jedyny problem, to czy to nie będzie strata czasu, to formalne przeszukanie - powiedział detektyw. - Jeden fałszywy ruch i możemy wszystko stracić.

- Racja... - skomentowała Karen.

- To co mamy zrobić? - Faustino rozłożył ręce. - Iść i sami go przeszukać?

- Hm... - Hart umilkł. - Hmm...

Whistowie milczeli, gdy detektyw podszedł do komody w swoim przedpokoju i zaczął przeszukiwać szuflady.

- Wie pan, panie prokuratorze... - Hart wyciągnął dwie kominiarki. - To nie jest najgorszy z pomysłów.

* * *

Konstantine Straße
Rachingam, Republika Cydonii
8 września 206

Samochód zostawili nieco z dala od sklepu, by jego obecności nie powiązano z planowanym przestępstwem. Było już po północy, gdy zamaskowani stanęli pod budynkiem na Konstantine Straße 10.

- Rany... Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje... - wyszeptał Faustino. Pod kominiarką był trupioblady, a żołądek wypełniał mu lód.

- To proszę uwierzyć, bo zaraz nie będzie wycofania. - Porucznik Hart wypalał ostatniego papierosa. - Mamy tylko jedną szansę.

- Tak... Tak...

Faustino zlustrował budynek. Niska kamieniczka, tylko parter, piętro i strych, wszystko należące do Herzów i ich lombardu. Spojrzał na drzwi frontowe - zasłonięte kratą z dwóch stron i zamknięte na cztery kłódki.

- Szkoda, że nie wzięliśmy kluczy Herza z jego skonfiskowanych rzeczy... - powiedział Faustino, z czym porucznik się zgodził.

- Włamać się nie włamiemy. A na drzwi i tak nałożony jest alarm - powiedział. - Ale kto mógł wiedzieć, że tak się sprawy obrócą? Nie pojadę teraz na komendę po jego rzeczy.

- Tak... To... co teraz? - zapytał prokurator.

Detektyw rzucił niedopałek na ulicę i rozdeptał.

- To chyba nie jest jedyne wejście do budynku, nie sądzi pan?

Przeszli zatem na podwórko z drugiej strony i spojrzeli na kamienicę od tyłu. Tylne wejście, normalnie prowadzące do gabinetu Mallwitza, było zamurowane. Wyżej były tylko okna mieszkania i strychu rozdzielone rynną spuszczającą deszczówkę z dachu do odpływu kanału.

- Nie ma tu żadnego wejścia... - Faustino się skrzywił.

- Wręcz przeciwnie - powiedział detektyw. - Możemy pobawić się w naszych morderców.

- To znaczy?

- Widzi pan tamto okno? - Detektyw wskazał otwarte okiennice po lewej od rynny. - Prowadzi do sypialni synów Herza. Z mieszkania schody prowadzą prosto do sklepu, a ten do gabinetu Mallwitza.

- Racja... - Faustino niepewnie pokiwał głową. - I nawet okno jest otwarte... Ale... to niebezpieczne... Co jeśli się obudzą?

- To musimy zadbać, by się nie budzili. Poza tym mam pistolet. - Porucznik poklepał kaburę. - Można ich postraszyć i się zmyć.

- N-No dobra... - Faustino przełknął ślinę. - Tylko cicho przejdziemy i zejdziemy... Ale jak tam wejść?

- Tutaj użyjemy taktyki Arnolda i Judit.

Porucznik podszedł do ściany budynku, konkretnie do metalowej rynny. Mocno się złapał i powoli zaczął wspinać. Gdy dotarł na poziom pierwszego piętra, cicho jak myszka przeskoczył na parapet i uchylił okno. Zajrzał do mieszkania, po czym kciukiem wskazał Faustino, że jest czysto. Mężczyzna niepewnie wspiął się śladem detektywa i zaraz obaj stanęli na miękkim dywanie w małym pokoiku, gdzie na dwóch łóżeczkach spali paroletni chłopcy.

- To jego synowie? - niemal bezgłośnie zapytał Faustino do ucha detektywa.

- Benito i Adolfo - odparł równie cicho porucznik i wskazał wielką flagę Cydonii nad ich drzwiami, tuż obok złotego triskelionu. - Chyba widać, czyje to dzieci...

Na palcach przekradli się przez otwarte drzwi do przedpokoju. Szum deszczu na zewnątrz pomagał zagłuszać kroki, a dywan skutecznie osuszył ich podeszwy.

- Chrrrrrr... Chrrrrrr... Chrrrrrr... - brzmiało z innej sypialni.

- Ale on chrapie... - szepnął Faustino.

- To nie on, to Linda, jego żona - odparł Richard. - Przecież Herz jest w areszcie.

- Ach...

Gdy minęli zamkniętą łazienkę, Hart wskazał palcem wąską klatkę schodową między kuchnią a wyjściem na korytarz. To ona łączyła mieszkanie z lombardem.
Włamywacze na palcach podeszli do schodów i zaczęli schodzić. "Skrzyyyyyp!", zabrzmiał jeden z drewnianych stopni.

- CHRAP! - zabrzmiało z sypialni. - Chrrrr...

Porucznik otarł rękawem czoło i ostrożnie poszli dalej. Zeszli do lombardu, wychodząc za ladę, pod którą nie było już transu.

- Huff... - westchnął cicho Faustino i zaraz tego pożałował.

Rozległ się cichy dźwięk dzwoneczka i tuptanie. Była to jednak cisza przed burzą, którą było donośne:

- HAU! HAU!

Buldog Wolfganga! Ten, co spał przy drzwiach parę dni temu! Co to za nocne stworzenie?!

- HAU!

Pies wybiegł zza korytarzyka do wyjścia i zaczął okrążać włamywaczy, szczekając.

- Co za kundel... Mam przebłyski z przesłuchania... - wysyczał detektyw.

- Richard! RICHARD! CICHO TAM! - rozległ się kobiecy głos z piętra, a następnie kroki.

- Co teraz?! - jęknął Faustino. - Richard?!

- Kryj się!

Porucznik wcisnął go pod ladę, a sam wszedł za wieszak z płaszczami na sprzedaż.
Zaskrzypiały schody i z ciemnej klatki wychyliła się drobna kobieta o równie ciemnych włosach.

- Richard, do nogi! Czego drzesz ryja o pierwszej w nocy?!

Kobieta podeszła do kręcącego się po sklepie psa i go podniosła.

- Kundlu ty, gdzie twój kaganiec...

- Woof.

- Idziemy spać, a nie... Co cię ugryzło?

Kobieta z trudem zaczęła kroczyć z psem na rękach. Gdy Faustino z zapartym tchem obserwował jej nogi mijające go o zaledwie centymetry, usłyszał dźwięk dzwonka tuż nad sobą. Ten był pewnie na obroży wiercącego się psa.

- No czego chcesz? - odezwała się Linda. - Widziałeś coś?

Zatrzymała się. Faustino mógł się tylko domyślać, że się rozgląda. Błagam, nie zaglądaj pod ladę... Błagam, nie zauważ pary nóg za wieszakiem...

- Znowu miałeś zły sen, co? Kundlu? Chodź, możesz spać u mnie. Skoro Wolfganga nie ma...

Zaskrzypiały schody i kobieta z psem znalazła się na piętrze. Gdy usłyszał pierwsze chrapnięcie, dopiero wtedy Faustino pozwolił sobie powoli wypuścić powietrze.

- Hufff...

Bezgłośnie wysunął się spod lady i spojrzał na wychodzącego zza wieszaka detektywa Harta. Obaj byli bladzi jak kreda i mokrzy od zimnego potu.

- C-Chodźmy... już... - wydyszał Faustino, a Richard pokiwał głową.

- Dlaczego nazwali psa w taki sposób... - mruknął.

Na palcach przeszli korytarzem na tyły lombardu. Krok po szorstkiej wycieraczce i znów znaleźli się w gabinecie Marco Mallwitza - teraz pustym i ciemnym, nie licząc snopów światła ich latarek.

- Jesteśmy...

- Tak... Jesteśmy... - szeptali.

- To śledztwo... czas zacząć.

Zasady były proste: bez podniesienia jakiegokolwiek alarmu znaleźć zejście do bunkru pod budynkiem i nie zostawić przy tym śladów swojej obecności. Najlepiej by było, by to włamanie pozostało niezauważone... przynajmniej przez kogoś poza psem.
Faustino wrócił myślami do pierwszego przeszukania tego miejsca. Co wtedy było zbadane? Chyba wszystko... Na pewno te największe oczywistości, jak biurko, szafy, czy kącik kuchenny. Co jeszcze zostało?
Półka z samochodzikami? Faustino rozpoznał ten, którym Mallwitz dzisiaj jeździł po jego mieszkaniu. Czarny Vittorio Spark, taki jak rzeczywisty samochód Marca. Brr... Nigdy nie spojrzy na ten model tak samo...
Dywan? Z detektywem podwijali go ile mogli, ale żadnego przejścia nie namierzyli.
Pod biurkiem? Było komicznie wręcz ciężkie i zrobienie tego było bardzo ryzykowne, ale Faustino i porucznik Hart jakoś je bez hałasu przesunęli i sprawdzili podłogę pod nim - żadnego bunkra. Odstawili biurko gdzie stało i w ciszy znosili bóle mięśni.
Pod szafami? Tu już nie mogli sobie pozwolić na takie swawole. O ile nie istniał jakiś trik do ich przesuwania, to nie było szans na taką zabawę.

- Może najciemniej pod latarnią... - myślał cicho na głos porucznik. - Może tak się dobrze zlewa z podłogą, że żadnej klapy nie widać...

Zsunął się i na czworaka zaczął obstukiwać podłoże. Szukał głuchego dźwięku pustki pod spodem. Wtenczas Faustino wyciągnął z kieszeni wycinek z kopii dokumentu i zaczął analizować plan Konstantine Straße 10. Wejście do bunkra miało być gdziekolwiek na obszarze łączącym pomieszczenia na parterze z prostokątem bunkra... Ale przecież wszystko przejrzeli...!

- Chwila!

Faustino nagle podszedł do wejścia do gabinetu i wyjrzał na ciemny korytarz. W dłoni wciąż ściskał plan budynku.

- Ma pan coś? Halo? - spytał detektyw, wciąż na czworaka. Z jego perspektywy prokurator mógł być równie dobrze wariatem.

Ten jednak wysunął przed siebie nogę, odsunął wycieraczkę i lekko postukał w podłogę za progiem gabinetu, już na korytarzu. Rozbrzmiało głuche echo. Cokolwiek to było, pod spodem miało pustą przestrzeń.

- Ach, tak... To wszystko wyjaśnia... - wymruczał Faustino.

Detektyw zerwał się na równe nogi i spojrzał w miejsce zbadane przez Whista. Spod wycieraczki jak byk wystawała klapa.

- Obszar bunkra wystaje nieco poza gabinet, zahaczając o korytarz... Tak się skupiono na samym gabinecie, że to zwyczajnie umknęło... - szeptał zadowolony prokurator, wskazując na plan budynku.

- O rany... - odparł detektyw. - Naprawdę najciemniej pod latarnią...

I tak chwilę patrzyli, chłonąc moment. Bynajmniej z tryumfu, do tego jeszcze daleko... ale było coś w tym momencie. Coś ważnego. Coś przełomowego. Coś... nieodwracalnego.

- A zatem... otwieramy? - zapytał Hart.

- Tak...

Detektyw wsunął palce w uchwyt i pociągnął. Klapa zaskakująco łatwo się poddała i z lekkim tylko szumem dała się unieść. Przed oczami włamywaczy zjawiła się kilkumetrowa studzienka z drabiną prowadząca do pomieszczenia pod ziemią.

- Zejdę pierwszy - powiedział porucznik. - Mam broń.

Zręcznie wsunął się w dół i zaczął schodzić po metalowych uchwytach, a Faustino latarką oświetlał mu drogę. Gdy policjant zszedł, dał towarzyszowi znać, by za nim podążył. Faustino również zszedł, zamykając za sobą klapę.

Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz